Get Insane XXIII

Terry była w niezłym szoku. Poniekąd jej mina zdradzała, że nie jest aż tak bardzo zaskoczona. Nie zmieniało to faktu, że z lękiem śledziła każdy mój ruch. Bawiłam się nią. Traktowałam jak myszkę, która wpadła w pułapkę, z której nie ma wyjścia. I chociaż kot wie w takiej sytuacji, że ma przewagę, pastwi się nad swoją ofiarą. Ja też lubiłam się bawić w okrutnego drapieżnika. Czyż to nie jest niesamowite uczucie? Moja kochana przyjaciółka. Powierniczka moich największych sekretów. Bratnia dusza. Osoba, z którą przyjaźniłam się od dziecka. Siedzi teraz związana. Unieruchomiona. Zdana na moją łaskę. W jej oczach dostrzegam iskierki zwiastujące łzy. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby się rozpłakała i zaczęła snuć ckliwe historyjki o naszej wiecznej przyjaźni. Tak mi przykro Terry. Nie weźmiesz mnie na litość. Chociaż nie. Nie jest mi przykro. Czy ja posiadam jeszcze jakieś uczucia? Czy serce nie zmieniło się w pustą skorupę? Nie, nie zmieniło się. Po prostu wyciśnięto z niego dobro. Szaleństwo to nie tylko sprawa umysłu. Serce też oszalało. Z miłości do obłędu. Z miłości do adrenaliny. Z miłości do Niego...

- Dlaczego się nie odzywasz? - uśmiechnęłam się – Zawsze byłaś taka wygadana – parsknęłam śmiechem.

- Przeżywam szok – odpowiedziała. Jej głos był nasączony obojętnością, ale tylko ja wyczułam w nim trudny do powstrzymania strach. Znałam ją jak własną kieszeń.

- Ja też – odparłam – To najlepsza niespodzianka na świecie – uśmiechnęłam się do Jokera, który obserwował nas z oddali.

- Wszystko dla mojego cukiereczka – powiedział klaun i z uśmiechem na ustach zbliżył się do nas. Jak ja uwielbiałam, gdy mówił w ten sposób... Niby zwykłe zdanie, ale wypowiedziane przez Jokera brzmiało znacznie inaczej. Barwa jednocześnie zdradzająca satysfakcję, erotyzm i psychozę... Tylko Pan J umiał tak mówić. Co lepsze, doskonale wiedział jak jego głos na mnie działa. Jak wpadam w trans po jednym słowie. Uwielbiał się nade mną pastwić, ale sama czasami o to prosiłam... Nie mówił tak jak mężczyźni z filmów dla kobiet. Oni mnie w ogóle nie wzruszali. Jego tembr głosu sam w sobie zdradzał oblicze obłędu, ale w połączeniu z chrapliwą barwą i tonem dominanta był czymś tak uwielbianym przeze mnie, że można było to porównać do jakiegoś afrodyzjaku. Uzależniłam się. Chciałam dać mu się posiąść. Jednocześnie pragnęłam niezależności i swobody. Rozterki psychopatycznego umysłu są bardzo ciekawe...

- Jak ty mnie znasz – uśmiechnęłam się do niego.

- Jak siebie samego – odwzajemnił uśmiech – Chociaż nie – wycofał się – Nigdy nie wiadomo co mi odbije, więc nie mogę powiedzieć, że znam Cię jak siebie samego – wybuchnął psychopatycznym śmiechem. Ale się popisuje... Ale w końcu to Joker.

- Juliet – Terry spojrzała na mnie jak niewinny szczeniaczek – Dlaczego? - spytała półszeptem.

- Dlaczego co? - wyszczerzyłam się.

- Dlaczego chcesz mnie zabić? - prawie się rozpłakała. Długo walczyła ze sobą, ale wszystko wskazywało, że zaraz wybuchnie.

- Kto powiedział, że chcę? - popatrzyłam na nią zdziwiona. Zanim Joker rzucił mi spojrzenie pełne irytacji, dodałam – Chcę tylko się z Tobą pobawić – zaśmiałam się słodko.

- ... - patrzyła na mnie osłupiałym wzrokiem.

- Jak za starych, dobrych czasów – ponowiłam śmiech.

- Gdybym wiedział, że tak długo będziesz zwlekać z zabiciem swojej przyjaciółeczki, poszedłbym robić coś bardziej interesującego – warknął zniecierpliwiony klaun – Zaczyna powiewać nudą – mruknął pretensjonalnie.

- Arcydzieło wymaga czasu, mój drogi – zacytowałam jego słowa. To był błąd...

- Uważasz, że jesteś na tyle dobra, żeby swoje morderstwa nazywać arcydziełami? - mierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, wyraźnie oczekując odpowiedzi.

- Nie powiedziałam tego – odparłam – Sam powiedziałeś, że śmierć kogoś, kto wiele znaczy, nie powinna być szybka i zwyczajna.

- Tak? - mruknął cynicznie – A czy wspominałem coś o tym, że trzeba sobie urządzać pogawędki z ofiarą i snuć jakieś cholerne refleksje? - wyraźnie zaczął się wkurzać.

- Nie, ale...

- Wspominałem czy nie? - ścisnął mi brodę swoją dłonią.

- Nie... - pisnęłam cicho.

- Co? - prychnął – Nie słyszę Cię, kotku – zaśmiał się sarkastycznie.

- Powiedziałam nie – powtórzyłam głośniej.

- Więc na co czekasz? - warknął, podając mi nóż – Zrób to! - syknął.

- Z największą przyjemnością – usta rozszerzyły mi się w wielkim, złowrogim uśmiechu. Chwyciłam nóż i przeniosłam swoje spojrzenie na struchlałą z przerażenia Terry. W moich oczach musiało ukazać się całe szaleństwo lub coś jeszcze gorszego, bo Terry błądziła wzrokiem po każdej części mojego ciała, byleby tylko nie trafić na emanujące złowieszczymi iskrami, niebieskie tęczówki.

- Juliet – załkała żałośnie – Nie rób tego, błagam – wylała potoki łez i spuściła głowę.

- Byłaś moją najdroższą przyjaciółką – uśmiechnęłam się. Oblizałam usta i zadałam pierwszy cios. Całą przestrzeń spowił rozdzierający krzyk Terry. Ostrze przybrało brunatną barwę. Nie czekałam. Ugodziłam ją kilka razy. Jej błękitna koszulka pokryła się karmazynowym kolorem. Sznury krępujące nasiąknęły posoką i wrzynały jej się w skórę. Powietrze siekał na zmianę jej rozpaczliwy wrzask i wymieszane śmiechy. Moje i Jokera. Mordowałam swoją najlepszą przyjaciółkę. Najbliższą mi osobę. Pewnie konająca Terry chciała, żebym czuła jakieś wyrzuty sumienia, ale nie czułam. Zbyt dobrze się bawiłam. Wymęczone, wykrwawione, martwe ciało upadło na ziemię, pociągając za sobą krzesło. Dokonałam rzezi. Spokojnie upuściłam nóż. Jego brzdęk odbił się echem w moich uszach.

- Czas na nas, skarbie – klaun zaśmiał się i objął mnie ramieniem.

- Teraz to chyba zasługuję na drzemkę? - rzuciłam z nadzieją.

- Nie zamierzasz świętować? - nie krył swojego rozbawienia.

- Świętować czego? - nie zrozumiałam.

- Nowego początku – wpatrywał się we mnie, oczekując reakcji.

- Nowego początku? - w dalszym ciągu nie mogłam zrozumieć, o co mu chodzi.

- Czy to nie ona stała za wszystkimi zgłoszeniami Twojego zaginięcia? Czy przypadkiem nie ona kreowała Cię na nieszkodliwą wariatkę? - kontynuował. Wreszcie zrozumiałam!

- Tak – potwierdziłam – Tak! - dodałam już głośniej – Nie ma Terry, nie ma Juliet! - zawołałam euforycznie.

- O to nadszedł czas Księżniczki Zbrodni – zaśmiał się zielonowłosy, kładąc dłonie po obu stronach mojej twarzy.

- Księżniczki Zbrodni? - oblizałam się. Nie powiem, ten tytuł mocno połechtał moją próżność.

- Jesteś coraz lepsza – uśmiechnął się – Od początku wiedziałem, że masz potencjał – po raz kolejny powtórzył to słowo.

- Czy byłabym tak dobra bez Ciebie? - założyłam mu ręce na szyję.

- Nie aż tak – uśmiechnął się w ten swój dominujący sposób i zjechał dłońmi na moje biodra.

- Uwielbiam Cię – mruknęłam zmysłowo.

- Wiem, Juliet – odwzajemnił pomruk, a po chwili wpił się w moje usta. Oboje zatraciliśmy się w namiętnych pocałunkach, nie zważając na to, że nieopodal leży martwa dziewczyna, którą wspólnie pozbawiliśmy życia...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top