Get Insane XVII
Budzę się. Czuję, że leżę w stanie spoczynku. Moje oczy od razu napotykają jasne światło. Pomieszczenie jest ciemne. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję, bo widzę tylko to światło. Leżę na czymś twardym, ale nie jest to podłoga. To jakiś wyjątkowo twardy materac. Próbuję ruszyć ręką, ale natrafiam na opór. Nie mogę podnieść ani jednej, ani drugiej. Udaje mi się nieco unieść głowę i sprawdzić czym jest spowodowana blokada moich ruchów. Po chwili wszystko staje się jasne. Krępują mnie grube, skórzane pasy. Jestem przygotowana do terapii szokowej! Ten szaleniec chce mi zafundować niewyobrażalnie bolesne elektrowstrząsy a w najgorszym przypadku usmażyć mój mózg... Zaczęłam się gorączkowo wiercić i szarpać, licząc, że uda mi się uwolnić. Niestety, ale bezskutecznie. Byłam mocno przywiązana do tego cholernego materaca. Jednak nie przestawałam walczyć z pułapką i wciąż łudziłam się, że jednak wyjdę z tego cało.
- Kochanie? - po sali rozległ się nasączony cynizmem i zadowoleniem głos Jokera – Już się obudziłaś? - zobaczyłam, jak zbliża się do mnie.
- Ty jebany śmieciu – wysyczałam z nienawiścią.
- Juliet! - w jego głosie dało się słyszeć nutkę niedowierzania – Po Tobie się nie spodziewałem takiego słownictwa – odparł i stanął za mną, tak, że gdy na niego patrzyłam, widziałam go do góry nogami.
- I co? – mierzyłam go nienawistnym spojrzeniem – Zamierzasz mnie zabić, Panie J? - prychnęłam pogardliwie.
- Co? - zaśmiał się, po czym pochylił się mocno nade mną – O, nie. Nie zamierzam Cię zabić – pokiwał głową – Ja Cię tylko ukarzę, cukiereczku – uśmiechnął się.
- Jeśli mam to przeżyć i znowu na ciebie patrzeć, to lepiej od razu mnie zabij – warknęłam.
- Och Juliet – zaśmiał się i przejechał dłonią po całym moim ciele, obchodząc mnie dookoła – Właśnie chodzi o to, że śmierć byłaby zbyt prosta – ponownie stanął za mną – Nie będę cię zabijać. Za dużo z Tobą zabawy – zaśmiał się – Po prostu zadam ci bardzo dotkliwy ból i może wyciągniesz z tego jakieś konsekwencje – kontynuował, wpatrując się we mnie – Pod warunkiem, że to przeżyjesz – wybuchnął tym psychopatycznym rechotem.
- Przecież mówiłeś, że nie chcesz mnie zabijać – syknęłam.
- Mówiłem, mówiłem – uśmiechał się do mnie – Ale zawsze mogą wystąpić jakieś komplikacje – mówiąc to, włożył mi skórzany pas w usta. Po chwili poczułam tak niemiłosierny ból, że gdyby nie ten pas w to darłabym się jak opętana. Czułam, jak prąd rozrywa każdą część mojego ciała na maleńkie kawałeczki. Jak maltretuje każdą najdrobniejszą cząstkę, każdą komórkę. Cierpienie, które mi towarzyszyło było tak ogromne, że modliłam się o śmierć. Elektrowstrząsy targały moim ciałem jak szmacianą lalką, a przez to, że było ono ściśnięte skórzanymi pasami, tylko zwiększały się moje katusze. Jak ja nienawidziłam go w tej chwili. A on śmiał się szaleńczo i zadawał mi coraz większą porcję bólu. Czułam, jak mój mózg smaży się niczym prażona kukurydza. Życie przelatywało mi przed oczami, jakbym oglądała film na podstawie mojego istnienia. Jednakowoż nie mogłam się na tym skupić, bo jedyne co czułam to paraliż. Elektryczny paraliż. Prąd swobodnie przepływał przez moje wnętrze, a ja chciałam jedynie śmierci. Nagłej śmierci...
Po chwili moja gehenna dobiegła końca. Nie czułam już nic. Byłam jakby martwa. A przynajmniej chciałam być. Mój wymęczony organizm omdlewał. Nastąpiła głucha ciemność...
Pewnie dziwicie się czemu to taki krótki rozdział? Otóż postanowiłam trochę podbudować napięcie, hahaha...
Pozdrawiam
LadyBellworte ♦♥♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top