Get Insane XLVII

Frost

Do diabła! Jak Caro może się zadawać z tym debilem Deadshotem?! Jak w ogóle mogła mnie tu zostawić i pójść z nim tańczyć?! No tak. Czasami zapominam, że jest wredną suką... Są momentami takie chwile, kiedy można z nią normalnie porozmawiać, ale to chwile ulotne...

Chociaż skoro Juliet chce się bawić, a ja wolę bardziej statyczne formy spędzania czasu, to nic dziwnego, że preferowała szaleństwo z Lawtonem. Tylko żeby nie zrobiła niczego głupiego... Jest do tego zdolna na trzeźwo i nie mam pojęcia, jak bardzo potrafi przekroczyć granicę zdrowego rozsądku pod wpływem alkoholu...

Jednak ufam jej i wierzę, że będzie spokojna i odpowiedzialna.

Nie no, kogo ja oszukuję? Przecież to Juliet Caro! Ona jest definicją energii i wariactwa! Mam tylko nadzieję, że Lawton ją uspokoi w razie czego... Wszystko jest pod kontrolą. W końcu jej kurtka z całym wyposażeniem jest teraz w moich rękach, więc nawet gdyby Juliet chciała kogoś zabić, to nie ma jak. A co jeśli ten drań Deadshot zaciągnie ją do łazienki i wykorzysta?! Niee. Przecież wie, że Caro jest dziewczyną Jokera, a ta wariatka też ma chyba własny rozum. To, że jest szalona, nie znaczy, że nie jest inteligentna. Chyba by się nie puściła z Lawtonem. Chociaż przyłapałem ich w bardzo dwuznacznej sytuacji... Ile ja bym dał, żeby to na mnie tak leżała... Juliet Caro jest moim zakazanym owocem. Długo broniłem się przed tym, ale nie mogę dłużej zaprzeczać, że ona cholernie mi się podoba...

Niestety, platoniczna miłość. Nie mogę się równać z Szefem. Poza tym on by mnie zabił, gdyby się o tym dowiedział... Muszę sobie znaleźć kobietę i zapomnieć o Juliet. Inaczej zrobię kiedyś coś głupiego...

- Przepraszam bardzo, czy to miejsce jest wolne? - z refleksji wyrwał mnie czyjś głos. Przede mną stała piękna dziewczyna o włosach w kolorze ciemnej wiśni. Jej piwne oczy wpatrywały się we mnie z rozbawieniem. Była średniego wzrostu i miała na sobie zwiewną sukienkę pod kolor swoich włosów. Totalnie zaniemówiłem.

- Tak! Ależ proszę – szybko przesunąłem się, by zrobić miejsce pięknej nieznajomej.

- Dziękuję bardzo – dziewczyna uśmiechnęła się – Jesteś tutaj sam? - spytała, siadając obok mnie.

- Nie, czekam na kogoś – dopiero chwilę później zdałem sobie sprawę z tego jak to zabrzmiało.

- Rozumiem – ciemnowłosa speszyła się i już podnosiła z kanapy, gdy postanowiłem zareagować.

- To znaczy, czekam na kogoś, ale to nie jest nikt bliski. Zwyczajnie pilnuję jej kurtki – odparłem szybko.

- W takim razie chyba zostanę – dziewczyna uśmiechnęła się i podała mi rękę – Miło mi, jestem Amber – ciemnowłosa rozszerzyła usta w ciepłym uśmiechu.

- Przyjemność po mojej stronie – pocałowałem ją w dłoń – Jestem John.

- Jaki szarmancki – Amber zachichotała, odsłaniając szpaler ślicznych zębów – Jesteś zupełnie inny niż faceci tutaj – westchnęła – Myślałam, że dżentelmeni wyginęli jak dinozaury – zaśmiała się, a ja nie mogłem oderwać od niej oczu. Miała taki romantyczny warkocz i usta w jasnym odcieniu. Była taka delikatna...

Juliet

- Floyd, jakie ty masz ruchy! - śmiałam się, gdy Lawton i ja wirowaliśmy na parkiecie.

- Ty też czujesz rytm, Caro – odwzajemnił śmiech. Tańczyliśmy razem, zwracając na siebie uwagę otoczenia. Wielu napalonych facetów pożerało mnie wzrokiem i okropnie mnie to irytowało. Zresztą nie tylko mnie.

- Hej, kociaku – jakiś typek w białej, rozpiętej koszuli bezczelnie chwycił mnie za pośladki – Odbijamy – zionął we mnie pijackim oddechem.

- Puszczaj mnie, cwelu! - zaczęłam się wyrywać, ale natrętny amant ani myślał, żeby to zrobić.

- Puszczaj ją! Głuchy jesteś?! - Deadshot przywalił facetowi prosto w twarz. Gość się zachwiał i z rozkwaszonym nosem upadł na ziemię. Ludzie wokół przestali tańczyć i każdy przyglądał się tej sytuacji.

- Masz jeszcze poprawkę – warknęłam wkurzona i przywaliłam gościowi butem prosto w klejnoty. Po klubie rozległ się jego jęk i komentarze klubowiczów.

Mam nadzieję, że mu jaja odpadły.

- Dawaj, Caro, zmywamy się stąd – Floyd pociągnął mnie za rękę i wyprowadził z tłumu – Za dużo tu napalonych szczeniaków – warknął.

- Popieram całkowicie – poparłam go i z obrzydzeniem spojrzałam na leżącego kolesia.

- Miałem ochotę go zabić – odparł, gdy znaleźliśmy się daleko od tłumu ludzi.

- Byś narobił niepotrzebnej sensacji – przewróciłam oczami – Szkoda, że oddałam Frosty'emu kurtkę, bo bym dźgnęła tego dupka nożem – zaśmiałam się maniakalnie.

Jeśli już ktoś miałby zabić tego dupka, to tylko ja!

- Skoro o nim mówimy, to patrz tam – Floyd wskazał palcem na jakąś rozmawiającą parkę. Frosta poznałam od razu, ale tej laski nie kojarzyłam.

- Hahaha – zaśmiałam się cicho – Frosty jaki casanova – zatkałam usta dłonią, żeby się nie roześmiać.

- Jest zapatrzony w tę lalunię jak w obrazek – Deadshot zaczął się podśmiewać.

- Nom i nie zwraca uwagi na nic poza nią – nie mogłam opanować śmiechu – I nie pilnuje mojej kurtki! - dodałam z wyrzutem, wskazując na ramoneskę leżącą swobodnie na kanapie.

- Pewnie, gdybyś zniknęła, to by nawet nie zauważył – prychnął Floyd.

- Pewnie nie – mruknęłam, opierając się o ścianę – Hej! - pisnęłam – Pewnie nie! Pewnie nie! - zaczęłam szarpać Lawtona za koszulkę, szczerząc się jak opętana.

- Co ''Pewnie nie''?! - Floyd złapał mnie za nadgarstki i spojrzał, jakbym była idiotką.

- Pomyśl przez chwilę – przewróciłam oczami – Frosty jest tak pochłonięty rozmową z tą lalunią, że nawet nie zauważy, kiedy sobie pójdę – spojrzałam na niego oczywistym wzrokiem.

- Caro, to jest wredne – Deadshot zgromił mnie spojrzeniem – Zaczynam cię lubić – pomiział mnie po głowie.

- Spierdalaj! Chcesz mi fryzurę zniszczyć? - warknęłam, ale się zaśmiałam. Alkohol buzował w moich żyłach i miałam fazę cieszenia się ze wszystkiego – Cicho bądź, muszę zgarnąć kurtkę i moje zabawki, a potem się stąd zwijam – przyłożyłam palec do ust i po cichutku zakradłam się i porwałam moją ramoneskę wraz z całym arsenałem. Frosty nawet nie zauważył mojej obecności. No skoro, Juliet Caro jest spuszczona ze smyczy, to idziemy balować na całego! Razem z Floydem wyszłam do klubowego korytarza.

- I co chcesz teraz zrobić? - spytał Lawton.

- Dać w długą, Floyd – zaśmiałam się szaleńczo – Nawet nie wiesz, jak jestem pilnowana! - westchnęłam ciężko, zakładając kabury z pistoletami na ramiona – Jestem trzymana na złotym łańcuchu i kiedy jest okazja, żeby się z niego zerwać – założyłam ramoneskę, upewniając się, że kabury pod nią są niewidoczne – Nie marnuję takiej szansy – wyszczerzyłam się.

- Jesteś uparta, Caro – skwitował – Ale, laska jak ty nie powinna się w nocy pałętać sama. Nawet jeśli jest uzbrojona – mruknął.

- Sugerujesz coś Lawton? - zaśmiałam się, chwiejąc się przy tym lekko. Dobrze, że oparłam się o ścianę, bo zaliczyłabym niezłą glebę.

- Zawsze mogę zastąpić Frosta w roli ochroniarza – mruknął obojętnie – Jeszcze cię ktoś napadnie i będzie przypał – westchnął.

- Jeśli obiecasz, że nie będziesz komentował mojej zabawy, to możesz iść – podciągnęłam nieco spodnie. Okropnie wrzynały mi się tam, gdzie nie powinny. Żebym założyła stringi, ale miałam na sobie wygodne figi, no ludzie! Cóż, posiadanie takiego tyłka ma swoją cenę.

- To, do jakiego klubu idziemy? - spytał.

- Jakiego klubu – prychnęłam rozbawiona – Mam na myśli inny rodzaj zabawy – uśmiechnęłam się złowieszczo.

- Żartujesz – mruknął.

- Grałeś kiedyś w GTA V? - rzuciłam mu pytające spojrzenie.

- Czy grałem? - Floyd uśmiechnął się szeroko – Dalej lubię w to grać – odpowiedział.

- No więc – zaczęłam ze śmiechem – Jestem jak Trevor. Lubię zabijać wszystko, co się rusza – oblizałam się maniakalnie.

- Kurde, nie spodziewałem się, że lubisz gry, Caro – Deadshot wyglądał na zaskoczonego.

- Lubię też pizzę, chipsy i wódkę – przewróciłam oczami – To idziesz? - ruchem głowy wskazałam na wyjście.

- No nieźle – mruknął Lawton – Nie chcesz drinka na wynos? - spytał.

- To, się tak da? - zrobiłam wielkie oczy. Byłam wyjątkowo zdziwiona.

- Pewnie – spojrzał na mnie jak na debilkę – To, chcesz?

- A, to pewnie – uśmiechnęłam się.

- Mojito? - bardziej stwierdził niż zapytał.

- Widzę, że się rozumiemy – zaśmiałam się – Dokładnie, Floyd. Tylko się pospiesz – mruknęłam i skierowałam się w stronę drzwi – Ja czekam na zewnątrz – pchnęłam je i znalazłam się przed klubem. Czekałam dobre kilka minut, martwiąc się, że Frosty zorientuje się co chcę zrobić i ze swobodnego wypadu będą nici! Na szczęście Floyd w końcu pojawił się z dwoma plastikowymi kubkami z zakrętkami i wbitymi w nie rurkami.

- Trzymaj – wręczył mi kubek z czerwoną słomką. Upiłam łyk żeby się upewnić, że zamówił właściwy drink.

- Dzięki – uśmiechnęłam się – A ty, co pijesz? - rzuciłam mu pytające spojrzenie sącząc mojito.

- Czystą z sokiem wiśniowym – odparł i upił nieco ze swojego drinka.

- Pijesz wódę przez słomkę? - zaśmiałam się – Ty chory pojebie – pokręciłam głową rozbawiona i poszłam w kierunku głównej ulicy.

- Powiedziała ta, co morduje dzieci – warknął, idąc obok mnie.

- Nie zaczynaj znowu, Lawton – warknęłam – Moisz mnie wyklinoć, ale toko mojo naturo – odparłam.

- Jesteś pijana?

- To też, ale to gwora Lowton. To jo gwara – śmiałam się pod nosem.

- To jo głupie – mruknął.

- Wim, bom to wymyśliłom – drażniłam go dalej, podśmiewając się głośno.

- Czyli, że ta gwara nie istnieje tak naprawdę? - chyba go zirytowałam. Ha! Punkt dla JC!

- Noj – wyszczerzyłam się.

- Skłaniałbym się ku temu, że jesteś mocno narąbana - Floyd pokręcił głową z politowaniem.

- Cśś – przyłożyłam palce do ust, kołysząc się na boki – Bossze wyda.

- Już bełkoczesz, Caro – mruknął – Jestem bardziej trzeźwy niż ty, a ponoć jestem pijakiem – rzucił aluzję do słów Frosta.

- Przeszesz ja wcale nie jesztem pijana! - spojrzałam na niego z wyrzutem – Obrażyłeś mnie terasz – warknęłam.

- Ta. Jesteś trzeźwa jak niemowlę – mruknął – I właśnie dlatego z tobą idę – odparł – Jesteś w takim stanie, że możesz zrobić coś głupiego – warknął.

- Na szeźwo robię gorsze rzeczy – zaśmiałam się, wypiłam całe mojito i rzuciłam pusty kubek gdzieś w trawę.

- Powiedz, gdzie mieszkasz, to cię zaprowadzę do domu – Floyd podtrzymywał mnie, bo zaczęłam się mocno kołysać.

- Żybym to ja wieżała – wybuchnęłam maniakalnym śmiechem.

- Jesteś zalana w trzy dupy – warknął – Frost dostałby zawału – zaśmiał się.

- I tak będzie miał przejebane, spokojnie – zawtórowałam mu.

- Wredna z ciebie sucz, Caro – Deadshot znowu się zaśmiał.

- Dzięki, Floyd – zawtórowałam mu po raz kolejny i nagle stanęłam jak wryta. Po drugiej stronie szedł sobie jakiś facet. Moja pierwsza ofiara! - Puść mnie – szepnęłam i wyrwałam się spod jego ramienia. Tak w ogóle, bardziej udawałam pijaną, niż rzeczywiście nią byłam. Żeby się zataczać i bełkotać, musiałabym wypić dużo więcej. Powinnam dostać Oscara za moje umiejętności aktorskie. Alkohol co prawda buzował w moich żyłach, ale nie siekło mnie na tyle, ile powinno przy tej ilości. Miałam mocną głowę. Zresztą zamierzałam zaraz zakończyć ten teatrzyk i koniecznie zobaczyć minę Deadshota, kiedy się zorientuje, że tylko udawałam nawaloną! Ha! Nie mogę się doczekać jego reakcji! Wkurzy się albo będzie się śmiał! - Zobacz Lawton, jak się bawi wariatka Caro – odwróciłam się do niego z uśmiechem, wyciągnęłam pistolet i zastrzeliłam bogu ducha winnego kolesia – Ha! Trafiony zatopiony! - podskoczyłam delikatnie, żeby się nie wyłożyć i spojrzałam z powrotem na Floyda – Dziękuję, dziękuję – ukłoniłam się przed osłupiałym Lawtonem – Jesteście cudowni – zaśmiałam się szaleńczo.

- Caro! - Deadshot złapał mnie za ramiona i zmroził wzrokiem – Co to miało być?! - krzyknął. Dobrze, że ulice były puste.

- Masz na myśli to – dmuchnęłam w lufę gnata – Czy to, że udawałam narąbaną w trzy dupy? - wyszczerzyłam się słodko i przekrzywiłam głowę.

- A jak myślisz? - warknął.

- Nie wiem, oświeć mnie, Sherlocku – poklepałam go wolną dłonią po policzku.

- Ty się powinnaś leczyć – warknął i zaczął zmierzać w przeciwnym kierunku. Ej, co jest? Uraziłam go czy co? Jaki debil, ha!

- Co? - zaśmiałam się szyderczo – Mówisz poważnie? - wybuchnęłam kpiącym śmiechem, zwijając się wpół – Czekaj! - zawołałam za nim. Odwrócił się – Ale ty tak na serio? - zrobiłam głupią minę. Mruknął coś pod nosem i zaczął iść w swoją stronę – Bo, jeśli ty tak na serio, to moje gratulacje! - krzyknęłam – Zdobywasz dziesięć punktów za inteligencję w swojej kategorii umysłowej! - zadrwiłam i w tym samym momencie spostrzegłam rowerzystę, mknącego ulicą – A co na to sędziowie? - zaśmiałam się i strzeliłam do gościa. Facio przewrócił się razem z rowerem i skrawek asfaltu zabarwił się na czerwono. Deadshot odwrócił się, żeby na to spojrzeć – Przykro mi! - krzyknęłam – Jury uważa, że nadajesz się tylko do lamusa! - przyłożyłam sobie pistolet do głowy i zaśmiałam się głośno. Floyd pokazał mi środkowy palec i kręcąc głową z pożałowaniem, odszedł w dal – Nie chcesz dostać drugiej szansy? - zawołałam za nim – Kurwa, parzy! - odsunęłam lufę broni od skroni i dmuchnęłam w nią – Twoja strata – mruknęłam, wzruszając ramionami. Nie spostrzegłam, że przygląda mi się jakaś babka – A ty, na co się gapisz, szmato? - warknęłam i strzeliłam do niej – Guza szukasz? - spojrzałam pogardliwie na wykrwawiające się zwłoki – Żałosne – kopnęłam jej ciało butem i odeszłam stamtąd. Czym była trójka trupów skoro można zwiększać swój progres? Nie bałam się chodzić sama po mieście. Miałam na wierzchu gnata i mogłam zakończyć życie każdego, kto tylko krzywo na mnie spojrzał. Biedny Frosty! Kiedy się zorientuje, że dałam dyla, narobi w gacie ze strachu i będzie jeździł jak wariat po mieście i mnie szukał. Chyba że pójdzie się gzić z tą lalunią, co z nią rozmawiał.

Łaziłam tak po okolicy, trzymając się głównych i dobrze oświetlonych ulic i strzelałam do wszystkiego, co spotykałam na swojej drodze. Tym sposobem zabiłam 4 facetów, 2 babki i jakąś babcię z dzieckiem. I wciąż mi było mało...

Przechodziłam obok jakichś krzaków, gdy usłyszałam szelest. Odruchowo wycelowałam w to miejsce pistoletem – Stać, policja – zaśmiałam się do siebie. Nagle spomiędzy liści wynurzyła się bura, prążkowana, kocia główka – Ojoj! - pisnęłam rozczulona. Po chwili kotek wyszedł w całości. Nie było to kociątko a młody kot o ślicznych zielonych oczkach – Chodź malutki – wystawiłam do niego rękę, a kociak podszedł niepewnie i po chwili zaczął się o nią ocierać i mruczeć. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia – Masz takie bystre oczka – złapałam go palcami za pyszczek i wtopiłam wzrok w jego zwężone źrenice – Takie śliczne – pogłaskałam go po główce. Kot wskoczył mi na kolana i zaczął się domagać pieszczot – Takie śliczne – zaczęłam go drapać za uszkiem. Od razu go pokochałam. Nie byłam w kwestii kotów zielona i zobaczyłam, że pod ogonem mu coś dynda. To był dorodny samczyk. Zapragnęłam go wziąć ze sobą. Nie myśląc wiele, wzięłam kota na ręce i przytuliłam. Zamierzałam z nim tak wędrować, aż w końcu gdzieś dotrę – Nazwę cię Horus – pocałowałam go w główkę – Jesteś ślicznym skarbem Juliet – mruknęłam – Joker będzie zazdrosny, ale niech tylko spróbuje cię wyrzucić – mówiłam do zwierzątka – To zabiję gnoja – syknęłam, a kot odpowiedział mi tym samym – Taak! - ucieszyłam się, a Horus w tym momencie zamruczał głośniej – Teraz nikt nas nie rozdzieli – szłam chodnikiem, trzymając kota na rękach i jednocześnie trzymając pistolet w razie czego. Moja psychopatia polega na tym, że za psem, kotem czy innym futrzakiem skoczyłabym w ogień. Natomiast gdyby to było dziecko, to zaczęłabym jeszcze ten ogień podżegać. Jaka ja jestem zła... Takie suki jak ja płoną w piekle, hehe...

Joker

Ta noc w klubie w ogóle mi nie sprawiała przyjemności. Ubiłem kilka dobrych interesów z kumplami spod ciemnej gwiazdy, ale nie zmieniało to faktu, że było cholernie nudno. Ciekawe co robi moja Juliet. Dzisiaj rano wyglądała tak spokojnie, kiedy spała. Ledwo się powstrzymałem, żeby jej nie skrzywdzić. Kusiło mnie jak diabli, żeby wbić nóż w jej delikatną skórę i wyryć jej kolejny akt własności. Ona musi wiedzieć, że jest moja...

Nie będę się oszukiwać, że mi na niej nie zależy. Kiedy widziałem, jak spada z tego dachu, nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez niej. Ta dziewczyna w jakiś sposób dopełnia moje szaleństwo. Jest pierwszą ofiarą, której nie zabiłem i pierwszą kobietą, z którą łączy mnie coś więcej. Co nie zmienia faktu, że wkurwia mnie jej potrzeba wolności i swobody... Caro nie potrafi zrozumieć, że jest moją własnością i będę ją trzymał krótko, czy jej się to podoba, czy nie. Ta suka ma własną silną wolę i muszę coś zrobić, żeby w końcu mi uległa. Jest moja. Jest moją zdobyczą, moim trofeum, moją zabawką. Nigdy nie pozwolę jej odejść. Nigdy. Będzie wiernie żyła u mojego boku jako Księżniczka Zbrodni, dopóki się nią nie znudzę. Jednak jest jeszcze coś. Kocham ją, cokolwiek to znaczy. To nie jest prawdziwa miłość, ale coś podobnego.

Tyle razy chcę ją zabić, poćwiartować, torturować i wytępić z niej życie, ale gdy widzę ją u kresu wytrzymałości, nie czuję spełnienia i satysfakcji jak zwykle. Czuję strach. Pieprzony strach, że mogę ją stracić na zawsze i jej już nie odzyskać. A na świecie nie ma drugiej takiej, która godnie by ją zastąpiła. Juliet Caro jest wyjątkowa, nie do podrobienia. Nie da się stworzyć wiernej kopii na jej podobieństwo. Ta dziewczyna jest inna. To ucieleśnienie chaosu i obłędu, a zawsze myślałem, że tylko ja mogę to godnie reprezentować. Juliet jest piękną przedstawicielką chaosu, zniszczenia i czystego szaleństwa...

Nigdy nawet nie przypuszczałem, że znajdę bratnią duszę. Kto by przypuszczał, że niewinnie wyglądająca dziewczynka może mieć taki potencjał...

I chociaż codziennie mnie kusi, żeby ją zabić, gdy widzę jej ból i cierpienie, nie mogę się tym cieszyć. Chcę napawać się jej udręką, ale nie potrafię. Nie potrafię czerpać przyjemności z torturowania jej. Co prawda nie mam oporu, żeby jej wyrządzić krzywdę, ale gdy patrzę na jej wymęczone ciało i puste oczy, nie mogę pozwolić jej umrzeć. To cholerne błędne koło. Znęcam się nad nią, znakomicie się przy tym bawię, widzę, jak gaśnie w oczach i nie pozwalam jej umrzeć...

Tracę swój autorytet jako Książę Zbrodni, ale nie umiem sobie wyobrazić Juliet Caro martwej. Znaczy się, umiem, ale nie chcę.

Pożądam jej, chcę ją posiąść, ale jednocześnie chcę ją zabić i ją krzywdzić. Aczkolwiek nie mogę zaprzeczać, że czuję do niej coś innego. Moja słodka Juliet. Zabiłbym każdego, kto spróbowałby ją dotknąć. Moja dziewczynka. Niegrzeczna dziewczynka Tatusia... Mój nieprzewidywalny cukiereczek... Moja. Tylko moja. Na zawsze.

Sądziłem, że to niemożliwe. Myślałem, że nie jestem zdolny do miłości, ale pieprzona suka Caro, sprawiła, że zwątpiłem. Zwątpiłem w to, czy rzeczywiście nie mogę kochać. Nie zamierzam dłużej udawać. Kocham ją i w zasadzie pokochałem od pierwszego spotkania. Inaczej nigdy bym jej nie oszczędził.

Kiedy ją kiedyś spytałem, dlaczego wybrała sobie taki, a nie inny pseudonim, powiedziała, że to jedna z figur w kartach, a karty są moim nieodłącznym atrybutem. Miała rację. Teraz ona też jest moim nieodłącznym atrybutem i lubię mieć ją przy sobie. A skoro jej tu nie ma, to czuję, że czegoś mi brakuje.

Praktycznie nic nie wypiłem, a nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Bez Juliet obok jestem jak pijany. Nie kontaktuję.

Striptizerki wiją się w klatce, kręcąc zalotnie biodrami, ale mnie to nie rusza. Te tancerki mają jedną istotną wadę: Nie są moją Juliet.

Nagle na scenę wchodzi postać odziana w znajomą sukienkę w romby. Przykuwam uważniej wzrok. Czy to mój cukiereczek? Nie... To jakaś z dziwek miała czelność założyć kostium Juliet! Jestem cholernie wkurwiony. Nikt poza Nią nie ma prawa zakładać tego stroju... Nikt!!! Wyciągam telefon i wściekły każę tej sprowadzić tu tę złodziejkę. Zaciskam palce na mojej lasce, aż pierścienie szurają o jej powierzchnię. Po kilku minutach pojawia się przede mną ta nieszczęsna tancerka, która ośmieliła się ubrać w kostium Juliet. Nie daruję. Jest dużo niższa i masywniejsza. Nie może się równać z moją JC...

- Jakim prawem założyłaś ten kostium? - patrzę na wystraszoną dziewczynę surowym i wściekłym wzrokiem.

- Ja... Ja przepraszam, myślałam, że można – przerażona kobieta kaja się, uciekając wzrokiem.

- Tylko Juliet Caro ma prawo to nosić – warczę – Ściągaj to natychmiast – celuję w nią pistoletem.

- Ale... Ja nie mam nic pod spodem – striptizerka jest bliska płaczu, ale mnie to nie obchodzi.

- Nie interesuje mnie to – jestem bezlitosny – ŚCIĄGAJ TO SZMATO W TEJ CHWILI – warczę rozeźlony. Kobieta ze łzami w oczach pozbywa się kostiumu z ciała. Po chwili stoi przede mną naga, a ja omiatam ją spojrzeniem. Jest obrzydzająca, nie mam pojęcia, dlaczego zgodziłem się ją zatrudnić. Biedaczka jest upokorzona, a ja mam z tego cholerną satysfakcję. Każę jej rzucić sukienkę na kanapę. Przerażona dziewczyna posłusznie wykonuje moje polecenie, a ja z zimną obojętnością patrzę na nią uważnie – Nie możesz się z Nią równać – uśmiecham się – Pa, pa – macham jej i zanim biedna zdąży zareagować, strzelam jej w brzuch i patrzę, jak bezwładnie upada na podłogę. Dzwonię do swoich ludzi i każę im zająć się bałaganem. Po chwili w pokoju pojawiają się moi sługusy i z obojętnością patrzą na zwłoki kobiety – Zabierzcie to ścierwo stąd – macham ręką, odwracając głowę – Nudzi mnie – dodaję z obrzydzeniem. Pachołkowie wynoszą trupa z pomieszczenia, a ja rozsiadam się na kanapie i raczę się swoją whiskey. Bez Juliet jest okropnie nudno. Od tej pory będę ją trzymał jeszcze krócej. Będzie mi towarzyszyć zawsze i wszędzie. I nie będzie miała nic do gadania. HA, HA, HA, HA, Haaaa...



Ten rozdział wygrał, jeśli chodzi o długość 😱  --> Nie, nie wygrał, skarbie ;*

Frosty się we mnie zabujał, haha. Ale lamus

😹😈👅

A Joker za mną tęskni

💖💙🃏♦♦♦😍😜

Ja też tęsknię za moim J

😏🃏♥

Ekhem! Bla bla bla. Sory memory za ten rakotwórczy nadmiar emotikonów 😲

Ale jestem ździebko wstawiona...

Tak czy siak, Juliet Caro kocha wszystkich :* A co Caro kocha, tego nie zabija ^^

CDN

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top