Get Insane XLIX
Juliet
- Nie jestem aż tak pijana! - darłam się - O co wam wszystkim chodzi?!
- Dzwonię na policję! - babka ośmieliła się grozić mi psami? Hahaha!
- Już sobie zadzwonisz – prychnęłam i ją zastrzeliłam. Nienawidzę takich ludzi. Robią wszystko, żeby zepsuć dobrą zabawę...
Frost
Gdzie ona jest?! Zapadła się pod ziemię, czy jak? Jeżdżę od ulicy do ulicy i nigdzie jej nie widzę... Jeśli ktoś ją zabił, to będę mieć podwójnie przejebane... Ach. Myśl Frost myśl. Gdybyś był Juliet, gdzie byś poszedł? Do lunaparku? Tylko że dochodzi czwarta nad ranem! Niby nad ranem a ciemno jak nie powiem gdzie.
Do parku? Nie o tej porze, chyba że lubi polować nocą...
Na kolejną imprezę? Tylko gdzie, skoro w Gotham jest od cholery klubów nocnych! Aaah... Wpadałem powoli w panikę. Caro jakby rozpłynęła się w powietrzu...
Juliet
Dlaczego o tej porze nie ma w ogóle ludzi na zewnątrz? Jak ja mam zabijać, jak wokół nie ma żywego ducha? Nie obchodzi mnie, że śpią i że jest późno! Wszyscy mają tu przyjść i się ze mną pobawić, hehehe... Takie jest prawo wszechświata... Ech. Dlaczego jestem aż tak narąbana? W takim stanie nie mogę nawet nikogo dobrze zamordować. Co to za przyjemność zastrzelić kogoś, jak można po kawałku odcinać kawałki jego skóry, mięśni, kości i wnętrzności?
Nudno tu teraz... Co ja mam robić? Może pójdę sobie do domu? Tylko że... Nie wiem, gdzie to jest, heh... Dobra to nie jest dobra wiadomość. Po tylu miesiącach mieszkania tam nie wiem, gdzie to jest i jak tam trafić... Kiepściutko to brzmi.
Zawsze możesz zadzwonić po taksówkę – jakiś głos w mojej głowie właśnie się uaktywnił.
- Co to? - stanęłam jak wryta – Kim ty kurwa jesteś? - zaczęłam się rozglądać dookoła.
Głosem twojej podświadomości, Caro. Jak jesteś pijana, to myślisz, że masz schizofrenię...
- Ja mam schizofrenię?! - krzyknęłam zaskoczona.
NIE! Jesteś najebana!
- Ale ja nie chcę żadnego banana – zrobiłam głupią minę, oczywiście wrzeszcząc przy tym – Z resztą mam teraz inne rzeczy na głowie – odparłam, kołysząc się – Zobacz! Cyrk jedzie! Światełka migają – emocjonowałam się – I wszyscy mają mundury, haha – byłam totalnie nawalona.
To policja, idiotko! Wiej!
- Jaki klej?
UCIEKAJ!
- Mordechaj? Nie znam typa – odpowiedziałam. Byłam zbyt zainteresowana migającymi światełkami, żeby słuchać głosu rozsądku. Nagle samochód zatrzymał się i wysiedli z niego dwaj funkcjonariusze. O kurwa... To policja, ale i tak nie dam rady uciekać w takich butach a co dopiero w takim stanie... Udało mi się szybko schować broń do kabury.
- Dobry wieczór – jeden z nich omiótł mnie wzrokiem – Aspirant, Ryan Brooks – przedstawił się, uchylając czapkę – Dostaliśmy zgłoszenie o zakłócaniu ciszy nocnej, czy wie coś pani o tym? - policjant patrzył na mnie uważnie.
- Nieee – pokręciłam przecząco głową – Ja nic nie słyszałam – ponowiłam swoją wersję.
- Naprawdę? - aspirant Brooks chyba nie dał się przekonać... - Jednak mamy podejrzenia, że to pani jest prowodyrką tych hałasów, niedających ludziom spać – burknął.
- Zarzekam się panie władzo, że to nie ja – uniosłam ręce do góry w geście obronnym.
- Pewnie tak samo, jak zarzeka się pani, że jest trzeźwa – mruknął – Pójdzie pani z nami – wskazał na radiowóz.
- Nigdzie nie idę – warknęłam, patrząc na niego mętnym wzrokiem.
- W takim razie użyjemy środków przymusu bezpośredniego – warknął ten drugi i pomachał mi przed oczami kajdankami.
- Wsadź je sobie w dupę – uśmiechnęłam się złośliwie i błyskawicznie wyciągnęłam odbezpieczoną broń.
- Nie dość, że pijana to jeszcze nosi gnata ze sobą – warknął ten cały Brooks – George, skuj ją – rzucił do swojego partnera.
- Pierdolcie się – syknęłam i przestrzeliłam jednemu nogę.
- Aaaaah – policjant upadł na ziemię, łapiąc się za krwawiącą kończynę – Nie stój tak, Watts! Skuj ją! - wydarł się, zanim strzeliłam mu w głowę. Kula przebiła jego czaszkę na wylot, a jego kompan stał jak zaklęty w kamień. Chyba nowy w tej robocie.
- Tu posterunkowy Watts – ten drugi wyciągnął krótkofalówkę. Nie spuszczałam z niego lufy gnata. Pewnie, gdybym była trzeźwa, moja reakcja byłaby dużo szybsza, a sama ja uciekałabym już dawno przez całe miasto, byleby tylko nie dać się złapać – Potrzebuję wsparcia, powtarzam, potrzebuję... - biedaczek nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo przebiłam mu klatę na wylot. Padł martwy na ziemię, a spod jego ciała zaczęła wypływać brunatna posoka.
- Potrzebujesz to modlitwy, posterunkowy Watts – prychnęłam pogardliwie i splunęłam obok jego zwłok. Następnie roztrzaskałam butem jego krótkofalówkę. W oddali słyszałam kolejne syreny policyjne i chcąc zwiększyć powodzenie swojej ucieczki, szybko ściągnęłam buty i zaczęłam wiać na bosaka. Mój mózg nieco wytrzeźwiał. Adrenalina robi swoje z człowiekiem...
Niosąc w dłoniach swoje zabójcze botki i stąpając w biegu po zimnym chodniku, gnałam najszybciej, jak tylko mogłam, przyczajając się co chwilę w ciemnych zaułkach, łudząc się, że mnie nie zauważą.
Syreny policyjne stawały się coraz głośniejsze, a ja uciekałam jak szczur, trzymając w dłoni pistolet w razie czego. Oczywiście hektolitry mojito, które pływały w moich żyłach miały znaczny wpływ na spowolnienie moich ruchów. Głupia ja! Mogłam tyle nie pić, ale kto by się spodziewał, że będę musiała dzisiaj zwiewać przed policją? Kolejny strzał w kolano to brak telefonu komórkowego! Tak to dałabym znak Frosty'emu, żeby po mnie przyjechał, ale przecież może się równie dobrze teraz pieprzyć z tą rudą lafiryndą. Jeśli w ogóle potrafi...
To wszystko jego wina! Mógł mnie pilnować, miał mnie pilnować! Wiedział, że po pijaku robię głupie rzeczy! A nie! Był przecież zajęty pogawędką z tym babsztylem, no pewnie! To wszystko jej wina! Gdyby się nie napatoczyła, Frost siedziałby czujny, a mi nie przyszłaby do głowy ucieczka. Wrócilibyśmy do domu i leżałabym teraz w ciepłym, mięciutkim łóżku. A tak?! Uciekam przed psami, na boso w ciemną, głuchą noc! A jebane suki są coraz bliżej!
Głupia szmata... Dowiem się, kim jest, znajdę ją i zamorduję! Przez nią jestem w takiej sytuacji!!! To wszystko twoja wina ty dziwko... Zadarłaś z Juliet Caro, już Szatan byłby dla ciebie łaskawszy...
A Frosty też się nie wywinie od odpowiedzialności. Lowelas pierdolony! Romansów mu się zachciało! W czasie pracy! Debil, kretyn, imbecyl! Już ja dopilnuję, żeby za to zapłacił. Taką uknuję intrygę, że J znienawidzi go w kilka sekund... Już się nie wybieli, nie wyplącze... Zapłaci za to. On i jego suka... Dopadnę ich obu... Nie! Lepiej! Zmuszę Frosty'ego, żeby był świadkiem jej śmierci... Zadbam o to, żeby na własne oczy widział jej ból i cierpienie... Jeśli myśli, że Juliet Caro jest tylko szaloną psychopatką, to nie widział mnie od tej gorszej strony... Hahahaha...
Rozdział krótki, ale muszę zbudować napięcie i rozdzielić odpowiednio akcję, hehehehe...
Mam kłopoty T^T Niefajnie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top