Get Insane XLIII
Śpię sobie w najlepsze i śnię bardzo ciekawe sny...
- Nie bój się – uśmiecham się maniakalnie – Nie będzie bolało. Będzie dużo gorzej! - śmieję się szaleńczo i z rozkoszą patrzę na związaną ofiarę. Krępujący sznur wrzyna jej się w rany na nadgarstkach i kostkach. Ma usta zaklejone taśmą. Na taśmie ma namalowany krwawy uśmiech...
Załzawione oczy zdobyczy śledzą każdy mój krok. Wbijają we mnie rozpaczliwe spojrzenie, łudząc się, że śmierć będzie szybka i bezbolesna.
- Jestem pewna, że ci się spodoba – oblizuję splamione krwią usta – Jestem w tym bardzo dobra – podciągam rękawy i zakładam na siebie splamiony krwią, biały fartuch.
- Takie piękne, błękitne oczka – łapię moją ofiarę za brodę i wydymam usta – Śliczne perełki – całuję ją w czoło, zostawiając ślad szminki, wymieszany z krwią.
- Gwarantuję ci, że nie będzie nudno – śmieję się szaleńczo i zakładam gogle na oczy – Będzie szał – postawiłam obcas buta na krześle, pomiędzy nogami mojej zabawki.
- Może gumę? - strzeliłam balona prosto przed jej twarzą – Nie? - pociągnęłam ją za włosy – A co powiesz na to? - zaśmiałam się maniakalnie, odklejając taśmę z ust ofiary i robiąc nacięcia na kształt sardonicznego uśmiechu – Ślicznie – oblizuję się zmysłowo. Podchodzę do jakiegoś stolika i biorę stamtąd bardzo ciekawe urządzonko....
- Błagam... Nie... - spętana sznurem istotka rzuca się jak opętana i wlepia we mnie zalane łzami, przekrwione oczy.
- Posłuchaj tego cudownego dźwięku – zamykam oczy i włączam maszynę. Głośny warkot piły mechanicznej pieści moje uszy i wprowadza mnie w stan nirwany – Słyszysz? - oblizuję usta, wyglądając przy tym, jak podczas szczytowania...
- Nie...! Nie...! Nie...! - ofiara krzyczy, gdy zbliżam się do niej z warczącą piłą.
- Tak! Tak! Tak! - dyszę ciężko, ogarnięta obłędem i z niewyobrażalną rozkoszą, ćwiartuję jej ciało, śmiejąc się przy tym szaleńczo i podziwiając zniekształcone kawałeczki wnętrzności, które rozlatują się po całym pomieszczeniu...
- Taaaaaaak – wystawiam język, pozwalając, by moje szaleństwo uwolniło się w pełni.
Jestem spełniona... Krew ścieka po ścianach, suficie i podłodze. Posoka oblepia moje buty, mój fartuch. Spływa po mojej twarzy...
Odkładam piłę na miejsce i ściągam gogle.
Oddycham spokojnie, jak drapieżnik, który dopadł swoją zdobycz i zmienił ostatnie chwile jej życia w piekło...
Nagle od tyłu zachodzi mnie Joker. Obejmuje mnie i śmieje się cicho do ucha. Jego rechot mocno mi się udziela. Po chwili oboje śmiejemy się upiornie, zerkając na rozczłonkowane zwłoki ofiary...
Nagle wszystko się rozmywa. No nie! Ja chcę tam wrócić! Nie chcę się budzić!
Rzeczywistość jest nieubłagana. Niechętnie otwieram oczy. Miejsce obok mnie jest puste. Nie spodziewałam się, że Joker będzie mnie przytulał przez cały czas. Już i tak wystarczająco mnie zdziwiło to, że w ogóle okazał tyle czułości. To do niego niepodobne.
W tej bluzie jest strasznie gorąco... Lepiej ją ściągnę, bo inaczej się ugotuję... Gładki t-shirt to lepsza opcja, biorąc pod uwagę, że w mieszkaniu jest jakieś 20 stopni...
Ale się nudzę... Jak tylko podświadomość przypomniała mi o moich 2 ulubionych gierkach, to nie mogę przestać o nich myśleć. Znów zrobiłabym pożar w Simsach i rozjeżdżała ludzi w GTA...
Dlaczego jestem odcięta od jakichkolwiek urządzeń elektronicznych? W domu nie ma nawet radia, wszystkie laptopy i komórki Joker zabiera do siebie, a telewizor już mi się znudził... I dziwi się bałwan, że mu ciągle uciekam... Jak żyć, Panie Prezydencie, jak żyć?
Może niektórym podobałoby się życie w złotej klatce, ale ja nie jestem tego typu osobą... Siedź sobie codziennie sama w 4 ścianach i czekaj łaskawie na powrót swojego faceta psychola, bo masz kategoryczny zakaz wychodzenia bez niego poza apartament.
- Bo jesteś moją własnością – przedrzeźniałam klauna na głos – Moja, moja, moja – prychałam ze złością – Kurwa! Ja zaraz oszaleję!!! - wykrzyknęłam na całe gardło – Gdzie ten kretyn mógł schować te wszystkie laptopy? Żeby chociaż jeden ucapić, no ludzie! - miotałam się po pokoju, na zmianę rzucając się to na ścianę, to na łóżko – Dobra, narobię burdelu później, teraz muszę coś zjeść – gadałam dalej do siebie. Skoro nikogo poza mną nie było w domu, to mój własny głos był moim jedynym towarzyszem. Głośne monologi pozwalały mi zapomnieć o samotności i odwieść od zrobienia czegoś głupiego...
- Zrobię sobie omleta. Albo grzanki. Lub zjem płatki. Nie no, płatki o tej porze? - weszłam do kuchni i schyliłam się do lodówki – Ile jaj! Robimy wielką jajecznicę! - wyciągnęłam opakowanie i położyłam na blacie – Co my tu jeszcze mamy? O! Kabanosy! Fajnie, fajnie – buszowałam w lodówce nadal – Whiskey, whiskey, whiskey? Jaki alkoholik, ja nie mogę – krytycznie spojrzałam na butelki – Moja oranżadka! - pisnęłam wesoło i wyciągnęłam plastikową butelkę z czerwonym, buzującym płynem – Mmm, czysta! - zaśmiałam się, trzymając w rękach wódkę – Nieee. Wódka i oranżada to kiepski pomysł – skrzywiłam się i schowałam alkohol z powrotem do lodówki. Wychyliłam się i spojrzałam na blat kuchenny, obserwując produkty, które wyciągnęłam – Ech, właściwie to nie chce mi się nic robić – schowałam żywność do lodówki i wzięłam do ręki pokaźne pęto kabanosów. Jestem mięsożerna, nic nie poradzę. Kocham mięso! Kabanosy, kiełbasy, karkówki, golonki... No po prostu uwielbiam! - To mi musi wystarczyć – mruknęłam, odgryzając kawałek – A jak Joker wróci, to go zmuszę, żebyśmy zamówili pizzę – odparłam, kierując się do salonu. Skoro został mi tylko ten telewizor... Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma...
W pokoju na kanapie siedział Frost i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Omal się nie zakrztusiłam, kiedy go zobaczyłam...
- Co ty tu robisz, patafianie? - obrzuciłam go zirytowanym spojrzeniem.
- Nie zdawałaś sobie sprawy z tego, że tutaj jestem, prawda? – pokręcił głową, wyraźnie załamany.
- Wynocha stąd – rozsiadłam się na kanapie, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi.
- Juliet, dlaczego ty taka jesteś? - spytał, niewzruszony moim bezczelnym zachowaniem.
- Jaka? - rzuciłam mu złośliwy uśmieszek – Wredna? Sukowata? Złośliwa? Bezczelna? - wyliczałam – Bo mogę, bo lubię, bo chcę, bo mnie wkurwiasz. Może dlatego – prychnęłam.
- Kiedyś nasze relacje były lepsze – odparł smutno. Ale mnie to poruszyło! Normalnie aż coś drgnęło w moim kamiennym sercu. A nie. Ono zwyczajnie bije.
- Były – uśmiechnęłam się kpiąco – Czas przeszły, Frost. Paszoł won – warknęłam w jego stronę.
- Juliet, porozmawiajmy – przybliżył się. W jego oczach dostrzegłam realny smutek i żal. Ooo. Frosty zaraz się popłacze? Jakże mi przykro...
- Znajdź sobie w końcu jakichś przyjaciół, a mi nie zawracaj czterech liter – warknęłam, mocno wkurzona.
- Juliet, chcę tylko wiedzieć, dlaczego nasze relacje się osłabiły – spojrzał prosząco.
- Bo potrzebuję mieć wroga w swoim życiu. To dopieszcza moje ego – uśmiechnęłam się cynicznie i przestałam na niego zwracać uwagę. Byłam zbyt zajęta jedzeniem. Jak ja kocham kabanosy...
- To tyle? - wstał gwałtownie, ale mnie to nie ruszyło – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - jego głos był szorstki i oburzony. Nawet nie spojrzałam w jego stronę. Wkurzony Frost skierował się do wyjścia. Zrobiło mi się głupio i dogoniłam go w korytarzu, gdy chwycił za klamkę od drzwi. Stał już w otwartym przejściu, pomiędzy pokojem a korytarzem.
- Frosty, zaczekaj! - zawołałam. Mężczyzna obrócił się i spojrzał na mnie z nadzieją – Przepraszam za moje zachowanie – spuściłam zawstydzona głowę – Jest jeszcze coś, co chcę ci powiedzieć – podeszłam bliżej i spojrzałam głęboko w jego oczy.
- Słucham – jego usta rozpromieniły się w uśmiechu.
- To, co powiedziałam wcześniej, to nie jest prawdziwy powód mojego zachowania w stosunku do ciebie – podrapałam się niezręcznie po karku, robiąc głupkowatą minę.
- Więc powiedz mi, o co naprawdę chodzi – popatrzył wyczekująco
- No więc – przygryzłam wargę – Nie chodzi o to, że potrzebuję wroga w swoim życiu – zaczęłam – Tylko o to, że... - spuściłam głowę w dół, unikając jego spojrzenia.
- O co? - spytał łagodnie.
- O to, że... - podniosłam nieśmiało głowę – O to, że jesteś takim śmiesznym, tępym pachołem i lubię patrzeć jak się wkurzasz – wyszczerzyłam się w najbardziej szerokim uśmiechu, na jaki mnie było stać.
- ?!?!?!?
- I możesz mi zamówić pizzę, zanim pójdziesz – wypchnęłam go za próg i zamknęłam mu z trzaskiem drzwi przed nosem.
- Juliet, otwieraj w tej chwili!!! - Frost walił w drzwi, jakby był upośledzony.
- Pepperoni z podwójnym serem! - zawołam, odchodząc od drzwi.
- JULIET!!!
- No dobra. Sos czosnkowy i meksykański! - krzyknęłam.
- JULIET, DO DIABŁA!!!
- Colę też możesz wziąć! - zawołałam z kuchni, nalewając sobie szklankę oranżady.
- JULIET, JA NIE ŻARTUJĘ!
- No to kup Fantę, Jezu – przewróciłam oczami, upijając łyk. Opierałam się o blat kuchenny i wsłuchiwałam we wrzaski Frosta i jego walenie w drzwi. Nareszcie jakaś rozrywka!
- JULIET!!!
- No to, jak dają gratis butelkę Coli, to weź, ale Fantę też możesz kupić! - krzyknęłam, ze śmiechu opluwając się oranżadą.
- OTWIERAJ TE DRZWI!!!
- Ile trzeba czekać na dostawę? Pół godziny? Dobra, przeżyję – mruknęłam.
- JAK TYLKO TAM WEJDĘ, TO TAK CI PRZYPIEPRZĘ, ŻE ZOBACZYSZ! - uuu, Frosty używa nieładnych słów!
- Niech nie przesadzą z tymi przyprawami!
- Nie przeciągaj struny! - o nie! On jest bardzo wulgarny!
- Tak, ser ma być podwójny! - ledwo mogłam oddychać ze śmiechu.
- Dostaniesz zaraz gruby wpierdol! - Frosty, ale z ciebie dresiarz!
- Nie! Ciasto ma być średniej grubości!
- Tylko się dostanę to, ci porządnie wleje! - Frost nie przestawał walić w drzwi.
- Chyba sobie szczyny do gęby – prychnęłam, idąc w kierunku salonu. Krzyczący i miotający się za drzwiami Frost, to była pierwszorzędna rozrywka.
- Otwieraj!
- A magiczne słowo? - zaćwierkałam słodziutko.
- A, pierdol się – walnął ostatni raz w drzwi i słyszałam jego kroki na odchodne. Z triumfalnym uśmieszkiem podbiegłam do drzwi i otworzyłam je na oścież.
- Brawo! Hasło prawidłowe! - wykrzyknęłam euforycznie – Frost? Frosty? - nawoływałam go, jakby był pieskiem. Teoretycznie był pieskiem. John Frost. Najwierniejsza suka Jokera... - Hej, Frosty – zawołałam znacząco – Powiem Jokerowi, że mnie wyzywałeś i mi groziłeś! - krzyknęłam i nagle jak na zawołanie, Frost pojawił się z powrotem. Kiedy biegł na złamanie karku, błyskawicznie zamknęłam przed nim drzwi.
- Juliet! Otwieraj, proszę! - Frosty wyraźnie wyczuł, że może mieć kłopoty i zrozumiał, że igranie z dziewczyną szefa, dobrze się dla niego nie skończy – Julietta. Wariatko – przymilał się – Wpuść mnie, błagam – pukał w drzwi, ale o wiele słabiej niż poprzednio.
- Pod jednym warunkiem – mruknęłam szatańsko.
- Tak? - ale się nasz Frosty cykał. No tak. Wystarczyło jedno moje słowo, żeby miał gorąco koło dupy. Och Juliet Caro. Jesteś taką wredną gnidą... Tak jestem...
- Weź telefon – dyktowałam mu.
- Tak? - usłyszałam, jak grzebie w kieszeni.
- Zadzwoń pod ten numer – wyrecytowałam mu formułkę. Bawiłam się przednio.
- Yhm – specjalnie ustawił dźwiękowe wybieranie numeru, żebym nie pomyślała, że mnie oszukuje.
- I gdy po drugiej stronie ktoś się odezwie – kontynuowałam.
- Tak? - ale się cykał!
- To powiesz mu, że... - zawiesiłam na chwilę głos, żeby wzbudzić napięcie.
- Że? Że?!
- Że zamawiasz dużą pepperoni z podwójnym serem, plus sos czosnkowy i butelka Coli – powiedziałam to najbardziej poważnym tonem, na jaki mnie było stać.
- Kurwa. Żartujesz sobie? - w głosie Frosta było słychać irytację. Otworzyłam drzwi, żeby spojrzeć na jego minę.
- Nie, Frosty – uśmiechnęłam się – Jestem głodna – odparłam. Akurat wtedy w telefonie rozległ się głos faceta, przyjmującego zamówienia – Czyń honory – szepnęłam, uśmiechając się szeroko. Frost spiorunował mnie spojrzeniem, ale zaczął rozmawiać z gościem i składać zamówienie. Z najszerszym uśmieszkiem, wpuściłam go do środka i pilnowałam, żeby zamówił dokładnie to, co chcę. Ha! Juliet: 1 Frosty: 0...
Najlepszy przykład, do czego Juliet NAPRAWDĘ potrzebuje towarzystwa Frosty'ego...
I pytanie za 100 punktów: Gdzie jest Joker ****?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top