Get Insane XLII

Szlag, szlag, szlag... Dlaczego ze wszystkich samochodów na świecie, kierowcą tego musiał być akurat Joker?! I to wtedy gdy chciałam uciec, zniknąć, nie dać się znaleźć?! No oczywiście. Omal nie zostałam przejechana przez pirata drogowego, a tym piratem musiał być Książę Zbrodni! Jakżeby inaczej...

W tamtym momencie chciałam rozstąpienia się ziemi, nalotu Ufo, czegokolwiek, co odwróciłoby uwagę klauna, a ja mogłabym wtedy niepostrzeżenie czmychnąć...

Jednak nic z tego... Joker wpatrywał się we mnie intensywnie i nie spuszczał ze mnie swojego przenikliwego wzroku.

- Cóż za miła niespodzianka, nieprawdaż, Juliet? - zaśmiał się szyderczo i po chwili już znalazł się przy mnie. Przygarnął mnie do siebie, objął mnie w talii, a ręką chwycił za brodę, zmuszając do kontaktu wzrokowego – Gdzie byłaś – syknął. No przecież nie powiem mu, że w klubie Pingwina. Z tego, co wywnioskowałam ze słów Cobblepot'a, on i Joker nie darzą się sympatią. Chociaż lepsze określenie to gardzą sobą.

- No, tu i tam – paplałam, co mi tylko ślina na język przyniosła, chcąc za wszelką cenę uniknąć jego przewiercającego mnie na wskroś wzroku. Szmaragdowe tęczówki klauna zionęły dziwnym i nieprzyjemnym błyskiem.

- Czyli gdzie – jego ręka zjeżdża niżej. Oplata swoje zimne palce wokół mojej szyi jak podstępny wąż. No nie. Chyba nie zamierzasz mnie udusić na środku ulicy w biały dzień? To by była żałosna i prymitywna śmierć, a nie po to przeżyłam, żebyś odebrał mi życie w tak banalny sposób, Panie J...

- Nie pamiętam, gdzie się szlajałam – charczałam rozdrażniona – Głównie to w parkach w centrum miasta, ale mam Ci podać alfabetycznie ich nazwy, czy jak? - to, że drżałam lekko z obawy przed uduszeniem, nie znaczyło, że będę trzymać język za zębami i pokornie odpowiadać na zadane pytania w taki sposób, jakiego oczekuje. Miałam sobie odmówić przyjemności działania na nerwy? Niedorzeczność!

- Grzeczniej albo kiedyś odetnę Ci ten twój niewyparzony język – warknął, wracając dłonią do góry i ściskając mi brodę.

- I będę wyglądać tak jak Will – zaśmiałam się.

- Jak kto? - oho! Zaczyna się. Błysk zazdrości w oku, ten mrukliwy tembr głosu, wyczuwalna różnica w dotyku, paraliżujące spojrzenie. To wszystko oznaczało, że Książę Zbrodni wścieka się na samą myśl, że mogłam być w pobliżu innego mężczyzny. Ciekawe co by zrobił, gdyby się dowiedział, jak zareagowałam na widok Nicka? Na jakieś 200%, blondyn musiałby już wybierać garnitur do trumny i miejsce na cmentarzu. Bo w końcu jestem tylko Jego... Nie zdziwię się, jeśli kiedyś obudzę się z tatuażem głoszącym: Własność Jokera... Na litość boską! To uwłaczające godność silnej, niezależnej kobiety! Dobra, mogę pozwolić na takie ozdoby, ale tylko henną. Nie dam z siebie zrobić żywego płótna. Jestem zdania, że jeśli ma się Ferrari, to się go nie okleja masą durnych naklejek. Poza tym nienawidzę igieł... Nie, to nie jest tak, że krzyczałam na myśl o szczepionkach czy innych zastrzykach. To jest tylko chwilowy dyskomfort, ale robienie tatuażu to wyższa szkoła jazdy... Gdyby ktoś mnie siłą zaciągnął do studia, to w zaledwie kilka minut przybiegliby policjanci, myśląc, że dochodzi do dantejskich scen, oraz ludzie z Hollywood, którzy chcieliby kręcić kolejną część egzorcysty. Jakbym jeszcze była bez makijażu, to nawet charakteryzacja byłaby zbędna. Aż się dziwię, że Joker może tak normalnie koło mnie zasypiać...

Żarcik! Jestem piękna, przecież wiem! Aczkolwiek i tak moją największą zaletą jest moje poczucie humoru i dystans do siebie. A te dwie rzeczy są jak cycki. Nie każda kobieta je ma. W szczególności ja. Bez stanika wyglądam jak 10-letni chłopiec po operacji zmiany płci. Ciekawe, że Joker gustuje w deskach, hm... Co tam, ważne, że... Szlag... Gdybym napadła na jakiegoś faceta i to jemu ukradłabym ubrania, zdobyłabym lepszy kamuflaż! I tożsamość! Julietto Caronello, delikatnej urody, ciemnowłosy imigrant. Suchoklates ze stwierdzoną schizofrenią, ADHD i stanami paranoicznymi. Typ osiedlowego dresa co startuje do ludzi z nożem i pyta się, czy mają jakiś problem... Zarabiałby na życie, okradając starsze panie i dzieci z podstawówki. Sprzedawałby im magiczne cukierki mocy... I siadałby sobie kulturalnie na ławeczce z butelką jakiegoś dobrego...

- Juliet, do cholery! - ze stanu poważnych rozmyślań wyrwał mnie rozwścieczony głos Jokera – Kim jest Will?! To pewnie Twój fagas i wspominasz teraz wasze upojne chwile, co?! Dobrze Ci z nim było?! - miał minę, jakby chciał mnie zabić. Kurde, znowu...?

- Odbiło Ci, Joker? - popatrzyłam na niego jak na idiotę – Ja nie gustuję w nekrofilii, ohyda! - wzdrygnęłam się delikatnie, bo klaun mocno mnie teraz ściskał – Ale rzeczywiście, rozkładający się trup to poważna konkurencja – przewróciłam oczami.

- ... - nic nie mówił. Patrzył tylko na mnie tym jadowitym wzrokiem.

- Kocham tylko Ciebie, idioto – popatrzyłam na niego znacząco – Zrozum to wreszcie – udało mi się wyswobodzić ręce i po chwili ujęłam twarz klauna, patrząc mu głęboko w oczy – Tylko Ciebie – pocałowałam go czule w usta. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się w ten swój typowy, cyniczny sposób i odwzajemnił pocałunek. Tyle że on nie bawił się w czułość i delikatność... Tak jak lubiłam...

Grunt, że uwierzył w tę pustą deklarację...

Obściskiwaliśmy się na środku drogi, nie przejmując się tym, że taranujemy ulicę i ignorując trąbienie jakiejś ciężarówki. W końcu nasz rozeźlony kierowca nie wytrzymał i wkurzony wysiadł ze swojego tira.

- Hej, kutafonie! - wściekły tirowiec szedł właśnie w naszym kierunku – Liż się ze swoją suką gdzie indziej! - darł się. Nie wierzę! Jak można być takim idiotą i wyzwać największego gangstera w tym mieście od kutafonów? Ten koleś z choinki się urwał?

Joker warknął wściekły i nie przestając mnie obejmować, obrócił się twarzą do rozjuszonego facecika, wystawił wolną rękę z trzymanym w niej pistoletem i zastrzelił tego dupka. Zaraz po tym odwrócił się z powrotem do mnie, a na moich ustach automatycznie pojawił się uśmiech, spowodowany śmiercią tego człowieka.

- To było nawet romantyczne – uśmiechnęłam się do niego i wyjęłam gnata z jego dłoni.

- Co ty robisz? - spytał, zdezorientowany tym, że podchodzę do leżącego faceta.

- Trzeba mieć pewność – uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi i strzeliłam do kolesia jeszcze parę razy.

- Hahahaha – zaśmiał się, podszedł i objął mnie ramieniem. Przez chwilę oboje podziwialiśmy zwłoki kierowcy – Wracamy do domu – warknął i popchnął mnie w kierunku samochodu. Nieco sceptycznie weszłam do auta i omiotłam spojrzeniem jego wnętrze.

- Wolę lamborghini – mruknęłam, zamykając drzwi.

- Ja też, ale gdybym nim prawie Cię potrącił, to od razu byś uciekła, czyż nie? - warknął, odpalając samochód.

- Może – prychnęłam, przewracając oczami. Byłam wewnętrznie rozdarta. Z jednej strony cieszyłam się, że znów z Nim jestem, ale z drugiej, poczułam tęsknotę do wolności, swobody i tej adrenaliny wiążącej się z ukrywaniem się... Nie potrafiłam tego w żaden racjonalny sposób wyjaśnić, ale lubiłam uciekać. Nie dlatego, żeby zrobić mu na złość. Miałam duszę nieujarzmionego mustanga. Moim żywiołem była wolność i brak ograniczeń. W dodatku nie znosiłam nudy. Może, zanim moje życie wywróciło się o 180 stopni, wolałam spędzać czas w domu, we własnym zaciszu, mając do towarzystwa ewentualnie kota i moje myśli. Mogłam wtedy zamykać się w moim azylu i robić to, co lubiłam. Pisałam, rysowałam, projektowałam. Ogółem udzielałam się artystycznie. Mój kotek zwijał się wtedy w kłębuszek na moich kolanach i razem było nam dobrze. Nie przejmowaliśmy się stadem idiotów, z którymi musieliśmy dzielić tlen. Byłam czymś pomiędzy introwertykiem a ekstrawertykiem. Mogłam siedzieć cały czas w czterech ścianach, ale dostawałam szału, kiedy nic nie robiłam. Jeśli nie miałam ochoty na umysłową rozrywkę, tańczyłam do ruchliwych piosenek, dopóki nie mogłam złapać tchu. Od czasu do czasu potrzebowałam pójść na imprezę, z przyjaciółmi częściej kontaktowałam się wirtualnie. Mamy XXI wiek. Taka sytuacja. Hemoglobina, mistyfikacja. Proszki, kurde, nie?

Tylko że teraz było inaczej. Lubiłam zabijać i zwracać na siebie uwagę otoczenia. Daję głowę, że to przez terapię szokową. Lub pierwsze zabójstwo... A może pierwsze spotkanie Jokera? Coś na pewno miało w tym swój udział.

Przestań udawać, że coś musiało wpłynąć na to, jak się zachowujesz, Caro. Moja podświadomość strzeliła facepalme'a.

To ty żyjesz? A już miałam iskierkę nadziei...

Byłaś wariatką od zawsze. Nie zrzucaj winy na nie wiadomo co.

Jednak wcześniej nie zabijałam ludzi!

Mam ci przypomnieć co robiłaś w Simsach?

Simsy! Przypomnij! Chętnie posłucham!

Zaprosiłaś kiedyś do siebie wszystkie dzieci z sąsiedztwa. Zebrałaś je w jednym pokoju, usunęłaś drzwi i ''przypadkowo'' wybuchnął tam pożar.

Ach! Pamiętam! Wszystkie tak krzyczały, jak płonęły żywcem... Śmiałam się z pół godziny z tego! Potem miałam w ogródku taki duży cmentarz i nocą pojawiały się pomarańczowe duchy. Ach, wspomnienia...

Albo jak grałaś w GTA i ''przypadkiem'' wjeżdżałaś rozpędzonym samochodem w tłum ludzi?

Nie moja wina, że się pchali pod koła!

Tia, tylko że ty jechałaś po chodniku...

Och tak... GTA to była moja ulubiona gra. Tylko ona mogła w pełni spełnić moje szalone fantazje.

Nie zmienia to faktu, że najbardziej lubiłaś zabijać dzieci. I co się niby zmieniło?

Teraz robię to wszystko w prawdziwym życiu!

A racja! To tylko gorzej dla świata...

Joker nawet nie zauważył, że zatraciłam się w rozmowie z samą sobą. Prowadził samochód, gdy nagle zadzwonił telefon.

- To Frost – uśmiechnął się do mnie.

- Dawaj! Odbierz! - ledwo powstrzymywałam śmiech.

- Czego chcesz, Frosty – Joker włączył zestaw głośnomówiący i z obojętnością rozmawiał z Frosty'm.

- Szefie, mam dowody, że Juliet jest gdzieś w Parku Silverstone – mówił przejęty. Nie mogłam się uspokoić. Zatkałam usta dłonią, żeby Frost mnie nie usłyszał.

- Doprawdy? - Joker brzmiał, jakby go to zainteresowało. Skubany, też umie dobrze grać!

- Znalazłem bezgłowe zwłoki młodych dziewczyn. Jedna ma mózg na wierzchu – opowiadał, a mnie coraz bardziej ściskało ze śmiechu – Poza tym, kilka metrów od trupów są krwawe ślady stóp, na pniach drzew są odciski ludzkich palców i wokół zwłok jest jedna wielka kałuża i połamane telefony – relacjonował, jakby się bawił w redaktorka. Prawie się dusiłam ze śmiechu...

- Interesujące – odparł klaun chłodno, a ja miałam łzy w oczach. Ciekły mi ciurkiem po twarzy a kiszki skręcały się, utrzymując mój śmiech w ryzach – Jadę tam. Dobra robota, Frosty – powiedział z zadowoleniem i się rozłączył. Przełknęłam łzy i spojrzałam na niego z rozbawioną miną.

- Co za tamburyn – prychnęłam.

- Z tego, co słyszę, to nieźle się dzisiaj bawiłaś – mruknął obojętnie – Ile? - popatrzył na mnie wyczekująco.

- 5 trupów, kochanie – zaśmiałam się, wyciągając z kieszeni nóż – Zobacz jakie cudeńko zapazurzyłam – oblizałam się maniakalnie.

- Pewnie już go przetestowałaś – roześmiał się głośno.

- Oczywiście – zachichotałam upiornie – Jedna z ofiar dała mi nawet tę sukienkę! - wskazałam radośnie na ubranie.

- Dobrowolnie? - zaśmiał się.

- Nieee – pokręciłam przecząco głową, nie przestając się uśmiechać.

- Chociaż pożytecznie spożytkowałaś ten czas – mruknął obojętnie, wyrywając mi nóż z dłoni.

- Piękne cacko – spojrzał z uznaniem na ostrze – Przyda się podczas kary za nieposłuszeństwo – warknął zirytowany w moją stronę.

- Zaczyna się – odwróciłam się do niego plecami.

- Nie liczyłaś, chyba że ominą Cię konsekwencje związane z ucieczką? - jego głos stawał się szorstki i nieprzyjemny.

- Skoro masz zamiar mnie zabijać za każdym razem, kiedy będę nieposłuszna, to, po jaką cholerę mnie uratowałeś i zawiozłeś do tego dziwnego szpitala? - odwróciłam się z powrotem do niego i rzuciłam zdecydowane spojrzenie, domagając się odpowiedzi.

- Skąd o tym wiesz – warknął, paraliżując mnie wzrokiem. Skup się lepiej na drodze, a nie, będziesz rżnąć głupa, Panie J...

- Ściany mają uszy, wiesz? - powiedziałam obojętnie i zaczęłam smętnie gapić się w okno.

- Dlaczego sądzisz, że chcę Cię zabić – jego obojętny, nasączony kropelką gniewu głos, roznosił się po samochodzie – Chcę Ci tylko dać nauczkę, Juliet – warknął – Nauczkę za Twoje nieposłuszeństwo.

- Wtedy też chciałeś dać mi nauczkę, prawda? - nie patrzyłam w jego stronę, wciąż przyglądając się widokom mijanym za szybą – Ale ja tam prawie umarłam, Joker – spojrzałam na niego. Moje tęczówki zaszkliły się i szokując mnie samą, poleciały z nich drobne łzy. Zaskoczona tym nagłym napadem emocji, odwróciłam głowę z powrotem do szyby. Przez resztę drogi, klaun nie odezwał się ani słowem.

Zdążyłam się wykąpać i przebrać w czyste ubrania. Na ogół nie gustowałam w dużych bluzach z kapturem, ale teraz czułam potrzebę schowania się w miękkiej, bezpiecznej skorupie...

Leżałam tak na łóżku, okrywana jedynie miękkimi, bordowymi legginsami i czarną, pluszową bluzą. W pozycji embrionalnej, z naciągniętym na głowę kapturem i rozmyślałam nad swoimi stanami emocjonalnymi. Dlaczego ja się wtedy popłakałam? To sprzeczne z moją naturą. Nie lubię okazywać uczuć...

Jokera nie było, ale nie oczekiwałam, że będzie w pobliżu, gdy ja zatracę się we własnych myślach. Najważniejsze, że mi nie przeszkadza, kiedy potrzebuję chwili samotności...

Zapadam w solidną drzemkę i tylko moment dzieli mnie od tego, gdy wpadnę w objęcia morfeusza i przepadnę na kilka godzin, otoczona błogim i nudnym, ale jakże potrzebnym w tym momencie spokojem...

Jednakowoż komuś to przeszkadza, bo czyjeś ręce obracają mnie jak naleśnika i przyciągają do siebie. Joker kładzie moją rękę na swoim nagim torsie. Spostrzegam, że ma na sobie jedynie szare dresy. Obejmuje mnie ramieniem, a ja zaskoczona opieram na nim głowę.

- Co robisz? To do Ciebie niepodobne – mruczę lekko zaspana.

- Milcz, bo nie ręczę za siebie – warczy i ściska mnie mocniej. Daruję więc sobie jakiekolwiek komentarze i mocniej wtulam się w tors Jokera – Cieszę się, że wróciłaś – warczy, jakby powiedzenie czegoś takiego przychodziło mu z trudem, ale ja wiem, że to było szczere.

- Ja też – uśmiecham się i dłonią gładzę tatuaż z jego imieniem – Ja też się cieszę, Joker – mruczę i zasypiam w poczuciu radości i bezpieczeństwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top