Get Insane XL

Od razu ostrzegam, że to najostrzejszy rozdział jak do tej pory. Na początku nie jest źle, ale im niżej tym gorzej :/ Czytacie na własną odpowiedzialność.

Odradzam lekturę osobom wrażliwszym i stanowczo odradzam czytanie podczas jedzenia. Chyba, że kogoś tematyka gore nie przeraża, to ten tego.

Życzę dobrej zabawy! Ale ostrzegałam żeby nie było.

❤️♦🃏😁😈


Ta sala gdzie miałam się pobawić z tajemniczym przyjacielem była ogromna! Betonowa podłoga, pokryta gdzieniegdzie plamami zaschniętej krwi robiła wrażenie. Na ścianach również zachowały się ostatki brunatnej posoki. To miejsce przypominało salę tortur z horroru. Krwawa sielanka! Idealne miejsce dla Juliet!

Przede mną znajdowało się ogromne lustro weneckie, za którym mieli usiąść Pingwin i Deadshot.

Serce waliło mi jak oszalałe i przyjemne gorąco rozlało się po moim ciele. Byłam cholernie podekscytowana! To było jak przesłuchanie do jakiegoś filmu, spektaklu, musicalu. Musiałam zaprezentować wszystkie swoje umiejętności. Zmiażdżyć jury. Wgnieść ich w fotel. Wykazać się. Być najlepszą...

Spojrzałam na nóż, który dostałam od Pingwina. Był ładny. Duży, ostry i błyszczący z wygodną, czarną rączką. Odbijało się w nim moje odbicie. Wyglądałam wyjątkowo niewinnie. Różowa sukienka wzbudzała takie wrażenie, ale obłęd w oczach, który zdążył przysłonić całą maskę uroczej dziewczyny, dawał do zrozumienia, że można mieć wątpliwości...

- Juliet? - po całej sali rozległ się nieco obniżony głos Pingwina – Jak się czujesz? - zaśmiał się.

- Tak jak dziecko, które wie, że dostanie lizaka – roześmiałam się maniakalnie – Gdzie on jest? Kiedy przyjdzie? Długo jeszcze? - zaczęłam już powoli sapać jak wygłodzona zwierzyna. Żądna krwi, nieobliczalna bestia. Byłam tak rozemocjonowana, że zaczęłam lizać nóż. Jeździłam koniuszkiem języka po płaskiej, gładkiej części, pozwalając żeby szaleństwo ogarnęło mnie w całości.

- Aż tak? - zaśmiał się rozbawiony – Floyd, przygotuj się na niezłe widowisko – odparł.

- Bardziej się popisuje, niż to jest tego warte – z głośnika dobiegł również nieco obniżony głos Lawtona.

- I właśnie dlatego tu jesteś, Floyd – okręciłam się wokół własnej osi, imitując balet z Jeziora Łabędziego. Obłęd zaczął już buzować w moich żyłach. A może to adrenalina? Albo i jedno i drugie? - Żebyś zobaczył na własne, niebieskie oczka, że jesteś w ogromnym błędzie. Juliet Caro nie jest już wystraszoną amatorką – zamknęłam oczy i pozwoliłam by wstrząsnął mną dziki, maniakalny rechot – A najbardziej lubię zabijać dzieci – rozmarzyłam się i usiadłam na nieco zdezelowanym krzesełku, które było przygotowane dla naszego gościa.

- ZABIJASZ DZIECI?! - cały pokój zatrząsł się pod wpływem gniewnego i pełnego oburzenia głosu Deadshota, ale ja się tym nie przejęłam.

- Nom – wygięłam się na krześle jak kotka. Złączyłam kolana i przeciągnęłam się, ściskając nóż jakby to był mój najcenniejszy skarb – Nienawidzę dzieci – syknęłam z obrzydzeniem i zaśmiałam się szaleńczo – Ale ich krzyki najlepiej pieszczą moje uszy – rozmarzyłam się i rzuciłam cyniczny uśmieszek w stronę weneckiego lustra. Pomimo, że nie widziałam Deadshota, niemal czułam jaki jest wściekły. W całym pomieszczeniu wzrosło napięcie, ale na mnie to nie działało.

- Ja mam małą córkę – wycedził przez mikrofon.

- A ja mam kurczaka w zamrażalniku – prychnęłam bezczelnie by po chwili znów wybuchnąć maniakalnym śmiechem – Widzisz, tyle się o sobie dowiedzieliśmy – rzuciłam słodko i położyłam się na krześle tak, że zwisałam głową w dół, a moje gęste, czekoladowe włosy swobodnie opadały na zimną, betonową posadzkę.

- Floyd, spokojnie – przez ściany przepłynął uspokajający głos Pingwina – Psychopaci mają swoje prawa.

- Jakie prawa?! - warknął Lawton – Ona zabija dzieci! Niewinne dzieci! To potwór nie człowiek!!! - Deadshot był coraz bardziej wzburzony.

- Trudne sprawyyyy – zanuciłam pod nosem, śmiejąc się kpiąco – Co, Floyd? Urosłam w twoich oczach? - zaćwierkałam słodziutko i podniosłam się z krzesła – Teraz już wierzysz w to jaką wariatką mogę być? - prowokacyjnym krokiem podeszłam do lustra weneckiego i wyszczerzyłam się do swojego odbicia, doskonale wiedząc, że Lawton jest po drugiej stronie.

- Jesteś zwyczajnym ścierwem – wysyczał gniewnie.

- A ty jesteś kurwa święty, tak? - prychnęłam i obrażona wróciłam na krzesło. Założyłam nogę na nogę i czujnym wzrokiem wodziłam po tafli lustra, kalkulując w której części mogą siedzieć – Swoją drogą znowu się zaczyna – przewróciłam oczami – Moralna pogadanka – prychnęłam lekceważąco – Dziewczyna, która nienawidzi dzieci! Skandal! Zamknąć! Odizolować! - zaczęłam maniakalnie gestykulować rękoma – Jak słowo daję! - wkurzyłam się, wstałam i z całej siły rzuciłam krzesłem w lustro – Jest większa tolerancja dla pedofilów niż dla dziewczyn, które nie znoszą bachorów! - warknęłam!

- Juliet, uspokój się i odłóż krzesło na miejsce – zaczął Pingwin ugodowym tonem.

- Wszyscy jesteśmy równi, tak? Mamy takie same prawa? - prychałam zła – Bzdury! Kłamstwo! Pic na wodę! - krążyłam nerwowo po pomieszczeniu, rzucając się co chwilę na ścianę – Wyłamujesz się ze schematu to nie pasujesz! Dziwak! Odmieniec! Wariatka! Jak tak można?! To szaleństwo!!! - krzyczałam w amoku, rzucając się z coraz większym impetem na ścianę. Po chwili zjechałam plecami w dół i podkurczyłam nogi – Mam prawo wyboru? Mam prawo do własnego zdania? - pytałam samą siebie, choć tak naprawdę chciałam zwrócić uwagę Pingwina i Deadshota – Mam prawo? - spojrzałam w sufit, po czym odwróciłam głowę w kierunku lustra – Mam prawo? - powtórzyłam nieco głośniej – Absurd! Obłuda! Matactwo! - podeszłam gwałtownym krokiem do szyby i patrzyłam w nią zaciekłym wzrokiem. Czułam złość i zawód jednocześnie – Nawet ty, Floyd – podniosłam krzesło i zaniosłam je na swoje miejsce – Nawet ty uważasz mnie za gorszą od siebie, chociaż niewiele się różnimy – gadałam do siebie – Ja zabijam, ale ty też! - odwróciłam się i rzuciłam maniakalne spojrzenie w stronę lustra – Nie ma znaczenia czy robimy to z przymusu czy z własnej woli! - podniosłam nóż, który upuściłam w wyniku rzucenia krzesłem – Nie ma znaczenia! - krzyknęłam – Gdzie jest ten śmieć?! Chcę go już! Chcę mordować, potrzebuję zaspokoić swoją żądzę krwi, rozumiecie? - wybuchnęłam opętańczym śmiechem i upadłam na kolana, chowając głowę i kładąc nóż po raz kolejny na ziemi – Zaspokoić swój głód – śmiałam się w podłogę – Zabawić się... - kaszlnęłam, dławiąc się własnym śmiechem – Spełnić swoje chore fantazje – podniosłam głowę i spojrzałam rozbieganym wzrokiem znów w stronę lustra – Juliet Caro szybko się nudzi – parsknęłam – Bardzo szybko...

Po chwili rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i do środka wpadło trzech, ubranych na czarno typków. Taszczyli ze sobą jakiegoś kolesia, który miał związane ręce, nogi, zasłonięte oczy i zaklejone usta. Moja ofiara już jest!

- Hej chłopaki – pomachałam im – Przywieźliście moją zabawkę? - zaśmiałam się słodko.

- Fiu fiu fiu – zagwizdał jeden z nich – Pierwszorzędna sucz – omiótł mnie głębokim spojrzeniem.

- Właściwie to Juliet Caro, ale dzięki – uśmiechnęłam się.

- Kurde, Joker ma szczęście – odpowiedział drugi i podrapał się po brodzie.

- Gorący towar – dołączył się trzeci i cała trójka obeszła mnie dookoła, co wyglądało jak wstęp do niecenzuralnego filmu.

- Smith! - do naszych uszu doszedł ostry głos Pingwina – Zostawcie chłoptasia i zwijajcie się stąd! - warknął.

- Spoko luz, Szefie – odparł ten cały Smith i gestem ręki kazał reszcie iść za nim – Panowie – mruknął, odpalając papierosa – Zawijamy się stąd. Pozwólmy tej suni działać – błysnął zębami w moim kierunku.

- No, chłopaki – pomachałam im na pożegnanie – Zostawcie mnie samą z moją nową zabawką – uśmiechnęłam się szatańsko.

- Do zobaczenia później, kociaku – Smith cmoknął do mnie i razem zresztą kolegów wyszli z sali. Moja zabaweczka siedziała już na krześle i niecierpliwiła się bo wierciła jak szalona. Tak, ja wiem! Zabawa z Juliet to niezapomniane doznanie! Jeszcze nikt tego nie przeżył! Hahahaha!

- Hej skarbie – zaśmiałam się i podeszłam do mojej ofiary – Jesteś podekscytowany? Bo ja bardzo! - ponowiłam śmiech i nachyliłam się nad mężczyzną. Słyszałam wyraźnie jego ciężki, pełen nienawiści oddech. To mnie jeszcze bardziej podnieciło... - Pozwól, że ci pomogę! - zaszczebiotałam i przecięłam mu wstęgę, zasłaniającą oczy. Pod materiałem skrywały się ładne, piwne tęczówki, których źrenice mocno się zmniejszyły, gdy tylko mnie zobaczyły – No wiem – mrugnęłam do niego – Ładna jestem – zaśmiałam się – Ale nie będziemy się tutaj spoufalać – jednym ruchem odkleiłam mu usta.

- Ty dziwko – wysyczał rozwścieczony.

- O, rzesz ty! - dałam mu mocnego liścia – Nie nauczyli cię w domu szacunku do kobiet? Cham i prostak! - zaszłam go od tyłu i pociągnęłam za ciemną czuprynę.

- Szmata – jęknął nieco z bólu.

- Jedyną szmatą tutaj jesteś ty – zaśmiałam się – Zaraz będziesz froterował podłogę własnym ryjem – zaczęłam wokół niego skakać jak dziewczynka z ADHD – Co robimy najpierw? - uśmiechnęłam się do niego, robiąc mu płytkie cięcie na tricepsie. Zacisnął zęby z bólu. Co za mięczak... Kolega był w krótkim rękawku, więc miałam wiele możliwości – Tradycyjne okaleczenie, czy coś mocniejszego? - z szerokim uśmiechem na ustach przesunęłam nóż pod jego gardło. Cwaniak nagle struchlał i oddychał nerwowo. Jego jabłko Adama przesuwało się z każdym muśnięciem noża. Wszystko dokładnie widziałam, bo ostrze było pięknie wypolerowane niczym lustro.

- Dawaj coś mocniejszego, bo nudno tutaj – Deadshot ziewnął gardłowo.

- Wedle życzenia – wyszczerzyłam się do lustra – Widzisz, koleżko? - podeszłam do przodu i chwytając jego brodę, zmusiłam do patrzenia na wprost – Mamy publiczność. Bądź przekonujący, bo to twoja jedyna szansa, haha – poklepałam go po policzku.

- Brzydzę się tobą, dziwko – warknął gniewnie facet.

- Twój problem... - zaczęłam – A no właśnie? Jak masz na imię? Bo ja jestem Juliet Caro! - wyszczerzyłam się – Cała przyjemność po mojej stronie. A ty? - rzuciłam mu pytające spojrzenie – Jak się nazywasz? - wlepiałam w niego swoje rozbiegane oczy.

- Pierdol się – syknął.

- To nie jest właściwa odpowiedź – pokręciłam przecząco głową, podniosłam jego rękę i odcięłam mu palec wskazujący. Nieźle się wydarł! Chyba mutacji jeszcze to coś nie przeszło, hahha.

- WILL!!! - wrzasnął żałośnie.

- Co Will? - uśmiechnęłam się słodko i wbiłam mu nóż w kolejny paluszek. Tym razem nie bawiłam się w rachu-ciachu. Chciałam się trochę bardziej pomęczyć. Starannie kroiłam skórę, by zatopić ostrze w soczystym mięsie i przepiłować kość.

- NA IMIĘ MAM WILL! - zawył jak zarzynane zwierze.

- Dużo lepiej – pocałowałam go w policzek i bez najmniejszego obrzydzenia podniosłam dwa ucięte palce – Patrzcie jakie ładne! - zawołałam euforycznie – Przyjrzyjcie się! - rzuciłam paluszkami w szybę. Lekko naruszyły lustro i pozostawiły po sobie krwawe smugi.

- Juliet, nieee – mruknął Pingwin przez mikrofon, tonem, jakby miał zaraz zwymiotować.

- Dobrze, pamiątki będą później – zaśmiałam się.

- Nienawidzę cię – jęknął Will przez zaciśnięte zęby.

- Dopiszę cię do listy – uśmiechnęłam się słodko – Wiesz Willy - zaczęłam go okrążać – Mój facet zawsze powtarza, że zabijanie jest sztuką i trzeba się tym delektować jak kawałkiem najpyszniejszego ciasta, a ofiarę traktować jak tort urodzinowy – przywołałam słowa Jokera – I kroić – szepnęłam mu uwodzicielsko do ucha – Na bardzo – wbiłam mu nóż w ramię i tym razem dźgnęłam go głęboko. Zaciskał zęby z bólu, a z jego oczu zaczęły płynąć niewielkie łzy – Równiutkie – oblizałam się niczym gad i rozcięłam mu ramię wzdłuż łokcia. Jego żałosny skowyt prześlizgnął się do moich uszu. Cóż za wirtuozeria... - Kawałeczki – dokończyłam, dysząc z żądzy i zaczęłam mu odpiłowywać rękę przy samym łokciu. Ofiara darła się jak opętana, krew lała się strumieniami i chlapała na wszystkie strony, bryzgając na moją sukienkę, która zaczęła ciemnieć pod wpływem posoki.

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! - Will wrzeszczał, jak dziki a mnie to tylko bardziej nakręcało. Kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale udało mi się odciąć całą część, zostawiając tylko obszarpany kikutek, z którego zwisały resztki mięsa, skóry i wystawały kawałki kości. Ten nóż był zajebisty! Zrobiony chyba z diamentów skoro przeciął nawet twardą kość! Muszę go koniecznie zabrać ze sobą! Cóż za cudo w dziedzinie mordu!

- Komuś podać pomocną dłoń? - zaśmiałam się radośnie i podniosłam odciętą rękę w górę, machając nią w stronę lustra – Floyd! Pomachaj mi! - wyszczerzyłam się, ale szybko odrzuciłam ją w kąt. Moja sukienka miała na sobie wielką, brunatną plamę krwi. Po moich rękach również ściekała ciemna posoka, tworząc na nich klejącą pajęczynę. Odwróciłam się do mojej ofiary, która wykończona torturami zaczęła powoli omdlewać. Jej twarz była zalana łzami, a pod spodem utworzyła się spora kałuża krwi, prawdopodobnie spowodowana kapaniem osocza z odciętej ręki – Ej! - potrząsnęłam nim – Nie śpij! To dopiero początek zabawy! - zaśmiałam się i chwyciłam jego drugą dłoń tuż przy nadgarstku. I tak była mocno zdeformowana, bo brakowało jej dwóch palców, ale kto powiedział, że nie mogę się bawić dalej!

- Błagam – ofiara spojrzała na mnie półprzytomnym, proszącym wzrokiem, łudząc się, że wzbudzi we mnie coś na kształt litości.

- Zły adres, pysiu – wydęłam usta – Tutaj nie ma uczuć – przyłożyłam zakrwawioną rękę do swojego serca – Poza tym to nieładnie zabraniać komuś robienia tego, co lubi – wzruszyłam obojętnie ramionami i zaczęłam odcinać mu dłoń. Znów darł się, jak palony żywcem, a lśniące srebro noża zaczęło całkowicie zanikać pod potokiem brunatnej posoki. Tym razem poszło łatwiej. Skóra wokół nadgarstka była bardziej miękka, więc przypominało to krojenie chrupiącego chlebka. Mmm, a zjadłabym sobie taki pyszny z serkiem Almette... Och! Muszę powiedzieć Pingwinowi, żeby ktoś mi zrobił takie kanapeczki! Mniam! - O jak pięknie – przyjrzałam się odciętej dłoni i zamoczyłam ją w kałuży krwi. Potem podeszłam do ściany i odbiłam jej ślad – Willy, patrz! - odwróciłam się z radosnym uśmiechem do mojej ofiary, która cierpiała w agonii i wyglądała na ledwo żywą. Niewątpliwie modlił się o śmierć, ale ja nie byłam głupia! Specjalnie celowałam w takie miejsca, żeby go zbyt szybko nie wykończyć! Zabawa musiała trwać jak najdłużej, poza tym, co to za gospodyni, która zajmuje się gościem tylko kilka minut? - Prawie jak w Mój Brat Niedźwiedź! - pisnęłam wesoło – Oglądałeś to kiedyś? To moja ulubiona bajka z dzieciństwa! - dalej robiłam pieczątki jego uciętą dłonią – Tak płakałam jak Denahi czy jak mu tam, zabił mamę Kody – otarłam udawane łzy – Bo widzisz – podeszłam do niego – Wolę zwierzęta niż ludzi, taka moja uroda – odparłam obojętnie i uderzyłam go z liścia jego własną dłonią – Hehe, dlaczego się bijesz? - parsknęłam śmiechem.

- Zabij mnie w końcu – podniósł na mnie swoje załzawione oczy.

- Nie lubię, gdy ktoś mi mówi co mam robić – pogroziłam mu swoim palcem, a jego dłoń również odrzuciłam w kąt, jakby to był zepsuty ogryzek jabłka czy coś – Ale masz rację, Will – uśmiechnęłam się niewinnie – Zbliżamy się powoli do Grande Finale! - rozłożyłam dłonie, jakbym zapowiadała jakieś wielkie wydarzenie. Nie czekając dłużej, zaczęłam szatkować szybko jego rękę od uciętej dłoni, napawając się jego coraz słabszymi krzykami bólu. Nóż był naprawdę ostry i po chwili ręka Willa wyglądała jak harmonijka. Skóra wraz z mięsem zwisała swobodnie, układając się w okręgi, a część kości ukruszyła się i wypadła jak kostki domino – Mówiłam, że zabijanie jest sztuką – zawołałam wesoło i podniosłam kawałki szczątków, by obmacać je w palcach – Ciekawe czy umiem żonglować? - spytałam samą siebie, położyłam nóż na ziemi i zaczęłam podrzucać kawałki kości. Niestety żadnej z nich nie złapałam – No cóż – westchnęłam – Jak widać, nie umiem – rozrzuciłam szczątki po pomieszczeniu niczym nasiona i odwróciłam się z powrotem do ofiary – W co możemy się jeszcze pobawić, hmm – zrobiłam minę myśliciela i zaczęłam go okrążać – Zrobimy z ciebie kadłubek bez nóżek? - nachyliłam się nad nim i wyszczerzyłam – Nie. To głupie i dziecinne – odpowiedziałam sama – Doktor Juliet zbada twoje gardełko – uśmiechnęłam się maniakalnie – Powiedz A – złapałam go za brodę. Wymęczony Will ani drgnął. Był torturowany już kilkadziesiąt minut i jedyne, o czym marzył to śmierć. No i patrzył na mnie nienawistnym wzrokiem – Powiedziałam, powiedz A! - rozcięłam mu kawałek policzka, a ten jak na zawołanie otworzył szeroko usta, wrzeszcząc z bólu – Pięknie! - zaśmiałam się i złapałam go za język, który jednym ruchem odcięłam – No nie! Co ja zrobiłam! - mruknęłam niezadowolona – Teraz nie będziesz mógł krzyczeć, więc skąd będę wiedzieć, że ci się podoba, Willy – paraliżowałam go wzrokiem i nie czekając na jego reakcję, poderżnęłam mu gardło. Jednak na tyle płytko, że wciąż zostawał przy życiu. Pastwiłam się nad nim, przyznaję, ale już dawno nikogo nie mordowałam. Strzelanie z pistoletu się nie liczy! Zaczął się dławić i charczeć, a ja czułam, że zaraz nastąpi jego wyzwolenie, czyli śmierć. No, ale przecież nie mógł dokonać żywota w taki banalny sposób jak uduszenie się własną krwią! Dlatego też wycięłam ładny otwór w jego klatce piersiowej i wyciągnęłam jeszcze bijące serce. Will umarł w męczarniach, a ja wpatrywałam się w ten pulsujący mięsień, który zaczął gasnąć i sinieć... Trzymałam w dłoniach ludzkie serce. I co? Dalej się przeceniam? Dalej jestem amatorką? Krew ofiary skapywała mi z twarzy, rąk, nóg, włosów. Zewsząd. Upuściłam jednocześnie nóż i serce, które z głuchym plaśnięciem upadło na podłogę i z triumfalnym uśmieszkiem odwróciłam się w stronę lustra weneckiego – Dalej wątpisz, Floyd? - uśmiechnęłam się maniakalnie, zarzucając włosami, z których krople krwi rozprysły się po całej sali – Dziękuję za udział w przedstawieniu – ukłoniłam się niczym aktorka, odbierająca Oscara i wyszłam stamtąd, pozostawiając zbezczeszczone zwłoki ofiary za sobą. Jedyne co mi towarzyszyło to uczucie spełnienia i maniakalny śmiech mojej mrocznej duszy...


Kto dotarł aż tutaj, ma ode mnie darmowe ciacho

🍪🍩🍰😹


CDN

♦♦♦


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top