Get Insane XIX
- Czyż to nie jest wspaniały widok? - spytał zielonowłosy, gdy staliśmy na dachu wysokiego budynku i patrzyliśmy na nieświadomych zagrożenia ludzi.
- Zdecydowanie – przepełniała mnie euforia – Są jak niewinne baranki, które nie wiedzą, że czyha na nie głodny wilk – zaśmiałam się, spoglądając w dół.
- Otóż to – zawtórował mi Joker – I to jest w tym najprzyjemniejsze – zaniósł się upiornym śmiechem.
- Niczego się nie spodziewają – dodałam z szatańskim uśmieszkiem.
- Ostatnio mieliśmy parę stresujących przeżyć. Należy nam się trochę rozrywki – Pan J zaśmiał się i nacisnął przycisk na pilocie, który trzymał w dłoni. Po chwili rozległ się gigantyczny huk i budynek nieopodal wybuchnął z głośnym trzaskiem. Ludzie wpadli w panikę i zaczęli biegać wokół niczym przerażone mrówki, którym ktoś właśnie zniszczył mrowisko. Budynek zawalił się niczym domek z kart, pozostawiając po sobie zgliszcza i zwłoki ludzi. W końcu nie bez powodu wysadziliśmy jeden z największych banków w Gotham.
- Teraz ja! - piszczałam jak uradowana sześciolatka.
- Ależ proszę, moja droga – Joker rozbawiony moją euforią, podał mi pilota.
- Raz, dwa, trzy, BUM! - zawołałam szczęśliwa i kolejny budynek eksplodował. Tym razem był to jakiś biurowiec. Nie rozumiałam, czemu wysadzamy takie coś, ale Joker mi wyjaśnił, że to budynek należący do jakiegoś ważnego przedsiębiorcy w mieście.
- Hahaha – zielonowłosy bawił się wyśmienicie. Nie przestając się śmiać, rzucił w dół odbezpieczony granat – Ups! Wypadło mi! - krzyknął sam do siebie. Obawiałam się, czy wybuch granatu nie zatrzęsie budynkiem, na którym my stoimy, ale okazało się, że Joker rzucił granat wypełniony gazem rozweselającym. Po chwili ulice Gotham spowiła fioletowa chmura dymna, która z prędkością światła atakowała przerażonych mieszkańców. Ledwo zaczęła się rozprzestrzeniać, a już słyszeliśmy opętańcze śmiechy ludzi.
- Mogę jeden? - poprosiłam słodko, jakbym pytała o batonika przed obiadem.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba – zaśmiał się i wręczył mi jeden granat. Naśladując klauna, odbezpieczyłam go i rzuciłam prosto we wrzeszczącą hordę.
- Uwaga na głowy! - krzyknęłam wesoło i podziwiałam swoje dzieło.
- Zobacz tylko, Juliet – zielonowłosy objął mnie jedną ręką – Jaki piękny chaos – zrobił koło drugą ręką – widać było, że jest urzeczony horrorem ludzi. Zresztą, na mnie to działało podobnie.
- Romantyczny nastrój – zaśmiałam się.
- Prawda – odrzekł – Tylko gdzie jest Batsy? - zaczął się rozglądać – Już dawno powinien tu być – klaun spojrzał na swój złoty zegarek.
- Może powinniśmy wysłać Bat-sygnał? - rzuciłam cynicznie.
- Zabawna jesteś – rzucił wesoło – Ale mam lepszy pomysł – mówiąc to, wycelował karabin w największe zgromadzenie przerażonych ludzi – Trzeba pozabijać parę osób. To zawsze rusza jego Bat-serduszko – zaśmiał się szyderczo i zaczął strzelać do przypadkowych ludzi.
- Ale rzeź - z zainteresowaniem patrzyłam, jak z broni Jokera giną kolejne osoby. Pan J wytłukł już ich chyba z tuzin. Jeśli to nie ściągnie Batmendy, to ja już nie wiem co!
- A o to i gwóźdź programu! - krzyknął uradowany Książę Zbrodni. Z zapałem obserwowaliśmy, jak Mroczny Rycerz ląduje na dachu budynku.
- Jak w zegarku – dodałam.
- Dlaczego mnie to nie dziwi – warknął chłodno Batman.
- Nie rozumiesz sztuki, Bat – westchnął filozoficznie Joker – Nie widzisz jakie to piękne?
- Piękne?! - widziałam, że Gacek nie może znieść zachwytu zielonowłosego nad cierpieniem ludzi.
- Tylko wybitne umysły widzą w tym artyzm – dopowiedziałam, żeby go bardziej zdenerwować.
- Jesteście chorzy – czy ktoś mi wyjaśni, dlaczego Batsy non stop brzmi, jakby się wybierał na pogrzeb? Chociaż ten czarny kostium jest dość wymowny.
- W porządku przyjacielu – Joker się uśmiechnął – Nie każdy rozumie zamysł artysty.
- Śmiesz się nazywać artystą, szaleńcu? - Gacek mierzył go ponurym spojrzeniem – Zabieram was tam, gdzie wasze miejsce – warknął.
- Czyli do pokoju bez klamek? - zadrwił klaun – Tego nie było w scenariuszu, prawda Juliet? - spojrzał na mnie.
- Nie – pokręciłam przecząco głową.
- Widzisz, Batsy – zwrócił się do Batmana – Musiałeś pomylić akty – zaśmiał się.
- Idziecie ze mną – warknął.
- Nie sądzę – wyszczerzyłam się.
- Dokładnie! - zawołał Joker, rzucił w Batmana bombą dymną i pociągnął mnie za rękę. Zbiegaliśmy po schodach, śmiejąc się przy tym wariacko, słysząc, że Gacuś depcze nam po piętach. Udało nam się jednak dobiec do samochodu. Klaun odjechał z piskiem opon i po chwili pruliśmy ulicami miasta. Za nami jechał czarny Batmobil. Ewidentnie Gacek chciał nas złapać i wtrącić do Arkham. Jakby człowiekowi się zabawić nie wolno było!
- Batman ciągle nas goni! - mruknęłam zła – Ja nie rozumiem, dlaczego on nas uważa za psychopatów. Od kiedy nie można zabijać dla przyjemności? - westchnęłam teatralnie.
- Hahaha. Rozśmieszasz mnie, Juliet – powiedział Joker, manewrując kierownicą niczym rajdowiec. Po chwili usłyszeliśmy huk z góry. Batsy postanowił rzucić się na dach lamborghini – Mamy towarzystwo – Joker uśmiechnął się do mnie.
- Batty nie odpuszcza – odwzajemniłam uśmiech i wyjęłam pistolet z kieszeni – Głupi nietoperz, psujesz całą zabawę! - wychyliłam się i zaczęłam strzelać. Joker oczywiście śmiał się jak opętany.
- Ależ on natrętny – mruknął niezadowolony zielonowłosy – Zobaczymy, jak sobie poradzi teraz! - klaun skręcił tak gwałtownie, że gdybym się nie trzymała, mogłabym upaść. Zgodnie z przypuszczeniami Jokera, grawitacja okazała się dla Gacka bezlitosna. We wstecznych lusterkach widzieliśmy, jak nietoperz spadł z dachu samochodu i potoczył się po asfalcie.
- Biedny Batsy – rzuciłam złośliwie.
- Nie tylko Batsy siedział nam na ogonie – odparł – Spójrz na ten wyjący korowód za nami. Rzeczywiście. Policja też postanowiła się z nami pobawić w berka.
- Wszyscy chcą nas utemperować. I kto tu jest nietolerancyjny? - mruknęłam zła.
- Spokojnie – śmiał się – Mam dla nich niespodziankę – otworzył jakąś skrytkę w samochodzie. Było tam pełno granatów.
- Uuu – oblizałam się – Są tacy spięci. Powinni się trochę rozerwać! - zawołałam euforycznie, wychyliłam się przez okno i zaczęłam rzucać granatami w ścigające nas radiowozy – Nie dostaniecie nas żywcem – patrzyłam z uśmiechem na ustach, jak pojazdy wybuchają wraz z gliniarzami w środku.
- Trzymaj się skarbie! - zaśmiał się i docisnął pedał gazu.
- Dawaj kochany. Szybciej! - dopingowałam go. Pruliśmy ulicami, byleby tylko zgubić gliny. Joker skręcał w to coraz bardziej wymyślne zakręty, żeby zmylić psy. Niestety okazało się też, że Gacek zmartwychwstał i również dołączył się do pościgu. Byliśmy już bardzo blisko naszej kryjówki i wszystko wskazywało na to, że uda nam się uciec. W tle było słychać syreny policyjne i śmiech Jokera, którego bawiła ta sytuacja. Mnie też się udzielał jego nastrój, więc śmiałam się równie głośno co on. Co chwilę rzucałam granatami w policję, żeby udaremnić ich próby zatrzymania nas. Adrenalina buzowała w moich żyłach. To było właśnie to, co mnie tak nakręcało. Życie na krawędzi.
- Uparte istotki – warknął klaun – Trzeba ich zmylić – rzucił i skręcił w przeciwną stronę. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że tak mogliby odkryć naszą kryjówkę. Klaun prowadził nas więc w innym kierunku. Na dworze zaczęło się już ściemniać. Miałam nadzieję, że to zniechęci psy do ścigania Jokera i mnie. Po chwili moim oczom ukazał się neonowy znak. Ace Chemicals. Serio? To jest genialne schronienie, które ma zmylić gliny? - Przygotuję na nich zasadzkę – jakby czytał w moich myślach – Najważniejsze, że ich nie doprowadziłem do prawdziwej kryjówki. Chcąc nie chcąc, zjechaliśmy do zakładu chemicznego Ace, czyli miejsca narodzin Księcia Zbrodni. Nie powiem, że zrobiło to na mnie wrażenie.
- Więc to tu się narodziłeś – rozejrzałam się po zakładzie.
- Dokładnie – uśmiechnął się – Załóż to – podał mi maskę na twarz.
- Po co mi to? - rzuciłam sceptycznie.
- Zamierzam rozpylić trujący gaz. Ta maska uchroni Cię od śmierci – mruknął obojętnie - Chyba, że jesteś nieśmiertelna, a ja nic nie wiem – zakpił.
- Dobrze już – posłusznie włożyłam maskę.
- Grzeczna dziewczynka – zaśmiał się – A teraz, chodź na górę – popchnął mnie w kierunku metalowych schodów. W tej chwili żałowałam, że włożyłam botki na słupku. Jakiekolwiek płaskie obuwie byłoby w tym momencie praktyczniejsze. W skupieniu obserwowaliśmy cały zakład w celu zobaczenia nadbiegających policjantów. Po jakimś czasie do pomieszczenia wpadli uzbrojeni gliniarze – No, w samą porę – zaśmiał się Joker, zwracając tym samym uwagę funkcjonariuszy. Po chwili usłyszałam głośne syczenie i cały zakład zatonął w zielonych oparach. Dało się słyszeć dźwięki krztuszenia się i jęki osłabienia. Na wszelki wypadek wstrzymywałam oddech, pomimo tego, że maska chroniła mnie przed trującą mgłą. Chmura zaczęła powoli opadać. Joker przyglądał się ze śmiechem martwym policjantom. Nagle na platformie, na której staliśmy, wylądował Batman. A tuż za nim ten idiota, Nightwing.
- No nie – syknęłam wrogo.
- O, przydupas się znalazł! - zawołał Joker – Cześć, dzieciaczku! - pomachał do chłopaka.
- Teraz to już się nie wywiniesz – Batman mierzył klauna chłodnym spojrzeniem.
- Wręcz przeciwnie, Bats – Pan J zaniósł się śmiechem.
- Ty i Juliet zapłacicie za to, co zrobiliście – warknął.
- Widzisz, kochanie? - Joker pocałował mnie w policzek – Zaczynasz już być rozpoznawalna!
- No w końcu! - pisnęłam radośnie i zdjęłam maskę.
- To idealny moment na żart! - zaśmiał się Joker – Puk, puk, kto tam? Na pewno nie gliny na dole. Hahaha! - rzucił szyderczo.
- Dość tego – Batman zaczął się zbliżać.
- Sztywniak z Ciebie, Batsy. Nie potrafisz docenić dobrego żartu – udawał, że się smuci, po czym strzelił do Nightwinga. Chłopak o mało co nie wypadł za barierkę. Batman ruszył mu z pomocą, co dało nam wystarczająco dużo czasu na ucieczkę, szczególnie że Joker rzucił w nich jeszcze bombą dymną. Zbiegliśmy z platformy i dobiegliśmy do samochodu. Odjechaliśmy z piskiem opon a Batman i Nightwing za późno się zebrali, żeby mogli nas złapać. Uciekliśmy im i gnaliśmy w stronę naszego apartamentu, śmiejąc się głośno. Cóż za emocjonujący dzień... Hahaha...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top