Get Insane XCVIII

Joker i ja, znaleźliśmy się w mrocznym holu. Ściany były obite fioletową skórą, a ledwo widoczne lampy zawieszone na suficie, rzucały karmazynowe światło. Oświetlenie nie współgrało ze sobą. Można było odnieść wrażenie, że każda z lampek świeci własnym rytmem. W pomieszczeniu nie było zbyt jasno. Projektant popełnił rażącą gafę, jeśli chodzi o wystrój. Czerwony może rozjaśnić głęboki fiolet tylko w jednym przypadku. Czerwień musi być jaskrawa, niemal wpadająca w pomarańcz. Inaczej stworzy się efekt speluny dla wampirów. Oczywiście, wizjoner mógł chcieć uzyskać taki rezultat, ale bardziej zakładam, że nie dysponował odpowiednim wyczuciem stylu. Tę przykrą prawdę pogłębia tylko czerwony dywan, który próbuje ocieplić wizerunek grafitowego linoleum. Moja dusza artystki strasznie tutaj cierpi...

- Co za porażka – prychałam co rusz, nie mogąc uwierzyć w okropny gust właściciela tego korytarza.

- Hm? - Joker w ogóle mnie nie słuchał. W sumie to nawet lepiej. Jeszcze byśmy popadli w dyskusję na temat aranżacji tego wnętrza, a ja niechcący palnęłabym coś o kiczowatym wystroju jego mieszkania.

- Kto w ogóle urządza tę imprezę? - zagadałam.

- Tak szczerze, to nie wiem – zaśmiał się szyderczo – I tak szczerze, gówno mnie to obchodzi – ponowił śmiech, a ja przewróciłam oczami.

- Pokuszę się o stwierdzenie, że to Edward Cullen urządza to przyjęcie – prychnęłam.

- Kto? - klaun zatrzymał swój wzrok na mnie.

- Nikt istotny, J – zbyłam go – Rozwala mnie po prostu wystrój tego holu – odparłam wymijająco.

- Zawsze mogę kupić tę ruderę – roześmiał się – Wszędzie walniemy złoto i brylanty – zatoczył wolną ręką koło, zanosząc się śmiechem. No proszę, jednak mogłoby być gorzej, Caro, więc nie narzekaj.

- Po co – prychnęłam – Są ważniejsze rzeczy niż szastanie forsą – mruknęłam.

- Na przykład? - zatrzymaliśmy się, a Joker spojrzał na mnie badawczo.

- Pieniądze nie grają roli, jeśli się stoi na czele chaosu – zaśmiałam się złowieszczo.

- Doprawdy? - zielonowłosy świdrował mnie wzrokiem.

- Doprawdy – syknęłam zdecydowanie.

- Więc – pogładził się po brodzie – Twoim celem jest absolutne spustoszenie, tak? - chciał się upewnić

- Jestem anarchistką – mierzyłam go intensywnym, nieco opętanym wzrokiem – Uwielbiam burzyć i niszczyć – akcentowałam wyraźnie – Uwielbiam potem to wszystko na nowo budować, ale według własnych zasad – dodałam – Wyobraź sobie świat, w którym wszyscy są równi, ale są i równiejsi. Ktoś ma prawo do życia, a Ty masz prawo do odebrania mu go – zaśmiałam się – Chaos, anarchia, nie mają ogólnego znaczenia – uciekałam wzrokiem, jakbym czuła jeszcze czyjąś obecność – A każdy bezwyjątkowo, staje się pozbawionym skrupułów szaleńcem. Bo w ludziach drzemią ukryte demony – kontynuowałam, patrząc ponownie Jokerowi w oczy – Wystarczy ich lekko popchnąć, a sami się zniszczą. Są jak stado baranów. Podążają za przywódcą. A najczęściej jest to wilk w owczej skórze – wbiłam wzrok w podłogę, czując się niepewnie

- Juliet, czy Ty siebie słyszysz? - klaun wybuchnął śmiechem – Kto normalny mówi takie rzeczy? - otworzył szeroko usta ze zdziwienia.

- A kto powiedział, że jestem normalna? - posłałam mu przelotne spojrzenie i na powrót zaczęłam biec wzrokiem po korytarzu. Tylko ja wyczuwałam dziwny, niepokojący chłód, który owijał się wokół mojej szyi – Czyżbyś dalej wątpił w moje szaleństwo? - zmroziłam go wzrokiem, aż dziwnie się na mnie popatrzył. Nie dziwiłam mu się. Nie byłam świadoma swoich słów. Nie pragnęłam anarchii. Chciałam jedynie dobrej zabawy. Ale była jeszcze jedna istotna rzecz, która przeszkadzała mi w moim życiu. Niepewność.

W różnych momentach mojej egzystencji miałam wrażenie, że ktoś koło mnie jest. I bywa na tyle bezczelny, że zmusza mnie do powiedzenia słów, które nie przeszłyby mi przez myśl.

Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że mam swoją gorszą stronę, która często przejmuje kontrolę. Jest jak zmora, która tylko czeka, żeby zmącić mój umysł. Towarzyszy mi odkąd pamiętam. Różnie to coś nazywam. Odbicie, Podświadomość, Sobowtór. Pytanie brzmi, kiedy jestem sobą, a kiedy jestem Nią...?

- Co Ty kobieto wyprawiasz? - Joker nie był zadowolony z mojego chwilowego ,,odpłynięcia''

- ... - milczałam. Już parę razy usłyszałam to pełne wyrzutów pytanie. Ale zielonowłosy miał rację. Co ja wyprawiam? Albo, co ONA wyprawia ze mną?

- Coraz częściej masz te dziwne stany, że nawet nie wiem co z Tobą zrobić – pokręcił głową – Odnoszę wrażenie, że chwilami nie jesteś sobą – mruknął – Może powinnaś zjeść Snickersa? - zadrwił.

- Niski poziom żartów, J – prychnęłam i wyrwałam rękę z jego uścisku. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział.

Oboje dalej podążaliśmy korytarzem, aż na horyzoncie zamajaczyła winda. Nieustannie czułam dziwną energię w powietrzu. Wydawało mi się, że cienie posyłają mi uśmiechy, a każdy z tych bytów ma moją twarz. Mój oddech przyspieszył, podobnie jak kroki. Po plecach przebiegał lodowaty dreszcz, dłonie zaciskały się w pięści. Niemal biegłam końcówką korytarza, żeby jak najszybciej znaleźć się za drzwiami windy i opuścić upiorny korytarz.

- Gdybym wiedział, że będziesz odwalać takie cyrki, to wziąłbym kamerę – Joker śmiał się ze mnie, kiedy utkwiliśmy już w srebrnym pomieszczeniu, a piętra pięły się powoli w górę.

- Zamknij się, pajacu – warknęłam do niego, mierząc wściekłym spojrzeniem. Byłam niespokojna i zdenerwowana, a ten kretyn uznawał to za świetną rozrywkę. Wnet poczułam bolesne ściśnięcie za nadgarstek. Książę Zbrodni wpatrywał się w moją twarz i zaciskał usta ze złości. Widziałam w jego oczach te chwile, kiedy myślał, że Juliet Caro staje się jego uległą marionetką, a on może bezkarnie ciągnąć jej sznureczki. Przewlec niteczki przez jej serce i umysł i całkowicie podporządkować ją sobie. Nic potem nie wywoływało u niego takiego rozczarowania, jak świadomość, że JC jest jedyną ofiarą, którą nie może się bawić. Ale czy przypadkiem, Caro nie mogła bawić się nim? Zwodziła go, udawała wierną, a za plecami klauna, knuła intrygi. Nachodziły ją myśli, żeby obalić rządy Księcia Zbrodni i odwrócić role z korzyścią dla niej samej.

Z opowieści świętej pamięci Frosta, dowiadywała się o mniej, lub bardziej poważnych relacjach Jokera z kobietami. Zdawała sobie sprawę, że nie jest pierwszą w życiu Pana Chaosu, ale coraz częściej miała wrażenie, że jako jedyna potrafi mu się sprzeciwić. Bo z historyjek Frosty'ego, który służył wiernie Jokerowi od kilkunastu lat, wiedziała tylko, że klaun uwielbiał dominować swoje kobiety. Stawały się one uległe, zastraszone i tak przewidywalne, że nie potrafiły już zielonowłosego niczym zaskoczyć. Kończyły swe życia w różny sposób. Jedne były duszone, inne torturowane do utraty tchu, a niektóre palone żywcem, zakopywane pod ziemią. Były również i takie, co kończyły z nożem w gardle, albo kulką w głowie.

W dużym skrócie, kobiety te wiązał z Jokerem układ czysto fizyczny, a gdy klaun chciał z nich robić partnerki w przestępstwie, większość protestowała. Poznałam więc ukryte znaczenie tego, że jestem wyjątkowa. Po pierwsze, zielonowłosy porwał mnie i Toma dla czystej zabawy. Chciał nas torturować, co w jego wypadku nie jest niczym dziwnym. Ale jego plany popsuł fakt, że ponoć dostrzegł we mnie potencjał. Chciał mnie sprawdzić i orzec, czy nadaję się na jego Królową. Zamysł ziścił się w pięćdziesięciu procentach. Jestem nieobliczalną wariatką z kompleksem kata. Jestem więc idealnym materiałem na jego Królową. Ale, mam jedną, istotną wadę, która odbiera mi możliwość noszenia tego tytułu. Mam własne zdanie. A Dama Jokera, musi być mu podporządkowana. Juliet Caro nie spełnia tego warunku.

- Jak mnie nazwałaś, szmato? - jego palce miażdżyły mój nadgarstek, ale ignorowałam ból. Patrzyłam Księciu Zbrodni zaciekle w oczy i uśmiechałam się bezczelnie. Wiedziałam, że to go rozsierdzi najbardziej. Nie myliłam się.

- Nie dosłyszałeś? - warknęłam, przejeżdżając językiem po górnej wardze – Mam powtórzyć? - prychnęłam i zamrugałam słodko oczami, jak gdyby nigdy nic.

- Spróbuj tylko – syknął i wyciągnął nóż, który przysunął do mojego gardła. Odchyliłam głowę do tyłu, żeby miał lepszy dostęp i zaśmiałam się szyderczo. Ta sytuacja nic mnie nie obchodziła.

- Śmiało – chwyciłam drugą dłonią jego nadgarstek i przybliżyłam ostrze do swojej szyi. Czułam, jak chłód narzędzia muska moją skórę. Świdrowałam Jokera swoim rozbieganym wzrokiem, a ruchem brwi tylko go podjudzałam do poderżnięcia mi gardła. Dlaczego byłam taka zuchwała i pewna siebie? Bo doskonale wiedziałam, że klaun tego nie zrobi. Owinęłam sobie Księcia Zbrodni wokół małego palca. Mógł mnie bić, zamykać w ciemnych pomieszczeniach, głodzić, torturować. Ale gdy miał świetną okazję, żeby mnie zabić, nie robił tego. A czemuż to? Bo mnie ''kochał''.

- ... - zielonowłosy milczał, walcząc z chęcią pozbycia się mnie raz na zawsze. Moje usta co rusz rozszerzały się w prowokującym uśmiechu, a dłoń bezskutecznie próbowała zachęcić do głębokiego cięcia.

- Zrób to – przygryzłam wargę i wtuliłam plecy w ścianę widny – Co Cię powstrzymuje? - zadrwiłam, a ostrze posunęło się milimetr bliżej. Mój oddech przyspieszył, a szyja wygięła się w łuk. Zgięłam jedną nogę w kolanie i objęłam nią udo zielonowłosego. Chciałam go przyciągnąć do siebie, żeby wykonał w końcu ten ruch nożem. Mój plan obejmował poderżnięcie mi gardła i tę ''panikę'' w oczach Księcia Zbrodni, że może mnie stracić. Joker przewidział jednak moją strategię i nie pozwolił się przysunąć nawet o centymetr.

- Co Ty wyprawiasz, Juliet? - spytał łagodnie. Zbyt łagodnie jak na niego.

- Co ja wyprawiam? - wydęłam usta – Dobre pytanie – przełknęłam ślinę. Skórę na szyi wciąż muskał nóż.

- Chcesz, żebym Cię zabił? - wpatruje się uważnie w moją twarz i studiuje każdy jej skrawek.

- A Ty nie chcesz? - syczę i przyciągam gwałtownie jego dłoń do siebie. Ostrze styka się z moją szyją, niestety tylko płaską, nieszkodliwą częścią.

- Dlaczego? - przechyla głowę na jedną stronę.

- Mnie się pytasz? - jestem trochę zbita z tropu. Co prawda, mój plan idzie w miarę dobrze, bo Joker waha się przed zrobieniem mi krzywdy, ale jego finał ma być zupełnie inny. Zielonowłosy jak zwykle musi zmieniać scenariusz w trakcie przedstawienia.

- Dlaczego tak bardzo chcesz, żebym Cię zabił? - ma nieodgadniony wyraz twarzy. Lekko rozchyla wargi, a jego ucisk na moim nadgarstku, ustępuje. Nóż również odsuwa się od mojego gardła, a ja kiwam przecząco głową. To nie tak miało być! Mój wzrok staje się pusty i nieobecny, nie jestem nawet świadoma, że wciąż patrzę w szmaragdowe tęczówki klauna.

- Bo Ty tego chcesz – odpowiadam w końcu – Chcę Cię uszczęśliwić – uśmiecham się sztucznie i prostuję zgiętą nogą. Niemal wgniatam ciało w ścianę windy. Swoją drogą, strasznie dużo pięter jest w tym drapaczu chmur.

- Uważasz, że uszczęśliwisz mnie, będąc martwą? - Joker chowa nóż do kieszeni spodni i ujmuje moją twarz – Dlaczego tak bardzo tego chcesz?! - powoli się irytuje, ale to nie jest jego typowa złość. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że wkurzyły go moje słowa, których sekundę byłam pewna, ale teraz już nie jestem. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Przecież wiedziałam, że mnie nie zabije, bo mu na mnie zależy, ale dlaczego przeraża mnie świadomość, że tak rzeczywiście jest? Najpierw chciałam mu udowodnić, że nie potrafi mnie zabić, bo coś do mnie czuje, a teraz sama jestem przerażona, gdy moje przypuszczenia okazały się prawdziwe? To kompletnie niedorzeczne...

- Bo tak jest łatwiej, ok?! - wybucham w końcu, zaciskając zęby. Słyszę swój własny oddech i zdumione warknięcie Księcia Zbrodni.

- Przestaniesz wreszcie wystawiać moją cierpliwość na próbę?! - wścieka się, a jego palce zaciskają się wokół mojej szyi. Dotyk Jokera jest zimny i oślizgły jak skóra węża. Tęczówki również mają dziwnie gadzi wyraz. Tym obrotem spraw jestem mocno zaskoczona, ale nie daję po sobie tego poznać – Nie zabiję Cię – syczy, a nacisk jego dłoni na moje gardło powiększa się – Po prostu Cię nie zabiję, rozumiesz? - przybliża swoją twarz do mojej. Mam pełną możliwość spoglądać w jego tryskające gniewem i szaleństwem ślepia, których barwa wyraźnie się wyostrzyła.

- Ale dlaczego? - głos mi chrypnie z każdym słowem, czuję, jak klaun wyciska ze mnie życie. Joker kręci głową, unikając kontaktu wzrokowego i warczy w niezrozumiały sposób. Jego spojrzenie skacze po wszystkim, byleby tylko nie natrafić na moje oczy.

- Po prostu i tyle – wreszcie zatrzymuje się na moich tęczówkach, a jego palce zwalniają ucisk i zjeżdżają wprost na moje ramiona.

- To nie jest odpowiedź – mruczę ostrożnie, a moje dłonie nieświadomie obejmują jego kark.

- Nie wkurwiaj mnie – warczy w moją stronę, jak wilk, który właśnie dopadł małą, bezbronną owieczkę – Niech to do Ciebie wreszcie dotrze, uparta kurwo – unosi palec wskazujący do góry i odsuwa się jak oparzony na drugi koniec windy. W tym momencie jej drzwi się rozsuwają, a my znajdujemy się w jakimś eleganckim korytarzu. Jest zdecydowanie lepiej urządzony niż ten na dole. Oboje wychodzimy jak niepyszni, trzymając się od siebie z dala. Joker coś mruczy pod nosem i chowa ręce do kieszeni spodni, a ja zakładam swoje na siebie i wbijam wzrok w podłogę. Panuje niezręczna cisza, która jest przebijana jedynie przez nasze kroki. Odbijają się echem od kamiennej posadzki i pomalowanych na czarno ścian. U naszych stóp wiją się cienie, rzucane przez gustowne, srebrne kinkiety. Wokół jest pusto i nieco mrocznie. Jasnego akcentu dodają pnące się w górę pnącza roślin doniczkowych. Zgaduję, że większość to paprocie. Liście mają odcień soczystej zieleni. Przywołują na myśl piękne, polskie lasy. Znowu to dziwne ukłucie w sercu.

Próbuję zebrać myśli i uciekam wzrokiem w bok. Jak na zawołanie, czuję za sobą czyjąś obecność. Upewniam się, że Joker nie zwraca na mnie uwagi i zatrzymuję się. Gwałtownie obracam do tyłu i spoglądam przed siebie.

- Co Ty tu robisz? - syczę, zaciskając dłonie w pięści.

- Mogłabyś być bardziej sympatyczna – Caro udaje urażoną i posyła mi chłodne spojrzenie. Tak jak przypuszczałam, wygląda identycznie co ja i znowu mam wrażenie, że stoję przed lustrem.

- Czuję Cię, odkąd tylko weszłam do środka – kontynuuję.

- Bystrzacha – Caro klaszcze w dłonie i robi krok w moją stronę.

- Czego chcesz? - powoli wypuszczam powietrze i rozluźniam pięści.

- Dobrze wiesz – śmieje się i podchodzi bliżej – Tego, co zawsze, dobrej zabawy! - wystawia język i wlepia we mnie rozbiegane spojrzenie.

- Obrabowałyśmy bank kilkadziesiąt minut temu – syczę w jej stronę.

- Nie – kręci przecząco głową – To Ty obrabowałaś bank – dodaje niezadowolona – Mi nie pozwalasz się wykazać, odkąd zabiłam Terry – wzdycha, wzruszając ramionami.

- Umawiałyśmy się, że nie będziemy krzywdzić bliskich – wycedziłam przez zęby, a pod powiekami zapiekły łzy.

- Sorry memory – zrobiła sztuczną, smutną minkę – Ale obłęd ma swoje prawa – zamrugała niewinnie.

- Ona była moją najlepszą przyjaciółką, a Ty nawet nie pozwoliłaś mi żałować tego, co zrobiłam! - wybuchnęłam płaczem. Szczęście, że mój tusz do rzęs był wodoodporny.

- Wyluzuj, kretynko – przewróciła oczami – Gdyby nie Ja, siedziałabyś teraz w swoim pokoju i oglądała jakieś głupie seriale – natarła na mnie – Nie zaznawszy słodyczy szaleństwa – uśmiechnęła się przebiegle.

- Może tak byłoby lepiej – syknęłam, cofając się.

- Och na pewno! - zadrwiła – Jestem z Tobą od jedenastu lat! - warknęła – Wspierałam Cię, wysłuchiwałam i byłam najlepszą przyjaciółką przez te wszystkie lata! - wydarła się. Miałam szczęście, że tylko ja ją słyszałam – Tyle dla Ciebie zrobiłam, a gdy oczekuję odrobiny wdzięczności, to tak mi się odpłacasz?! - zawyła jak zwierzę.

- Powiedziałam, że możesz zostać, o ile nie będziesz ingerować w moje życie! - wtrąciłam się – Wiesz doskonale, że mogę się zgłosić do specjalisty i raz na zawsze się Ciebie pozbyć – dodałam, podwijając rękawy.

- Nie udawaj świętoszka! - prychnęła – Juliet i tak, i tak jest szalona, jak diabli. To wyrafinowana sadystka – zaśmiała się, zadając bolesny cios.

- To prawda – syknęłam – Ale Juliet nie zabija swoich przyjaciół, bo potrafi przełożyć swoje chore żądze na coś innego! - podnosiłam głos, nie zważając na to, że Joker może mnie usłyszeć.

- Daj spokój – prychnęła – Terry tylko Ci przeszkadzała – zaczęła, ale jej przerwałam.

- Nie – wystawiłam do niej palec – To Tobie przeszkadzała – warknęłam, mierząc sobowtóra nienawistnym wzrokiem – Bo była konkurencją, tak samo jak Frost – odparłam, a Caro trochę się zdezorientowała – Naprawdę sądzisz, że patrzenie na jego okrutną śmierć, sprawiało mi przyjemność?! - wrzasnęłam dziko, a z oczu poleciały łzy.

- Uspokój się – Caro zaczęła być niespokojna. Wystawiła ręce w geście obronnym.

- Nie, nie uspokoję się! - krzyknęłam i nie wiem jak to możliwe, ale złapałam ją za gardło. Obie się przewróciłyśmy, a ja czułam jej żywe ciało całą sobą. Słyszałam jej przerażony, nierównomierny oddech i widziałam autentyczny strach w oczach.

- Co Ty robisz?! - jęknęła i próbowała się wyswobodzić, jednak bezskutecznie.

- Twierdzisz, że byłaś najlepszą przyjaciółką, tak?! - nie rozluźniłam uścisku nawet na chwilę – A ja to widzę trochę inaczej! - wydałam z siebie warknięcie wściekłej bestii – Zawsze, gdy się pojawiasz, moje życie się wali! - wydyszałam – Jesteś jak zmora, jak upiór, fatum! - wyliczałam – Nie żałuję, że oszalałam, ale nie spodziewałam się, że wraz z moim postępującym obłędem, będziesz rosnąć w siłę! - przeszywałam ją na wskroś swoim dzikim spojrzeniem i nachylałam się, żeby poczuła mój gorący, żądny krwi oddech.

- Przestań – wyrzęziła.

- Nie rozumiem, jak w wyniku wypadku w dzieciństwie, mogłaś się w ogóle pojawić – zaśmiałam się – Ale to nie jest istotne – wychrypiałam – Koniec litości, Caro – warknęłam, zdjęłam jedną rękę z jej gardła i sięgnęłam do torebki po nóż – Zniszczę Cię, raz na zawsze – zarechotałam jak sadystka, którą w zasadzie byłam.

- Przecież tylko lekarz może to zrobić! - jęknęła przerażona.

- Mógł – oblizałam się, przyciskając ją mocniej kolanami – Wraz z nabieraniem sił, stawałaś się coraz bardziej rzeczywista – uśmiechnęłam się szaleńczo – Jesteś żywym tworem, więc bez przeszkód mogę Cię zabić – dodałam, bardzo usatysfakcjonowana tym faktem.

- Nie możesz tego zrobić – zapłakała prawdziwymi łzami.

- Oj mogę, zaraz Ci to udowodnię – nakierowałam ostrze na jej klatkę piersiową, z zamiarem wbicia go w tętnicę.

- Nie, zaczekaj! - pisnęła i wystawiła rękę – Nie masz pojęcia, co się stanie, gdy mnie zabijesz – odparła z przestrachem – Co jeśli Ty sama umrzesz?

- Nic się nie stanie – prychnęłam – Z nas dwóch to Ty zawsze bałaś się śmierci – syknęłam – Poza tym, to jest Gotham – dodałam – Tu niczego nie możesz być pewna – zamachnęłam się i z rozkoszą wbiłam nóż w jej ciało. Sama poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej, ale zignorowałam to i pchnęłam ostrze głębiej. Caro wydała z siebie okrzyk cierpienia, a jej ciało zesztywniało. Ja zamknęłam oczy i starałam się nie zwracać uwagi na ból paraliżujący moje wnętrze. Sobowtór zaczął się dławić własną krwią. Ja również poczułam smak posoki w ustach.

- Zabijesz nas, idiotko – charczał.

- Grunt, że Ciebie – stęknęłam, otwierając oczy i spokojnie patrząc, jak Caro gaśnie w oczach. Niestety ze mną było podobnie.

- Tracąc mnie, tracisz część siebie – przypomniała.

- Przeżyję – zakasłałam.

- Skąd wiesz – sobowtór splunął potężną salwą krwi – Zabijasz swoją własną duszę, głupia suko – walczyła o każdy oddech.

- Nie – zacharczałam – To Ty tak uważasz – warknęłam z trudem, wysunęłam nieco ostrze z jej ciała i wbiłam ponownie. Przez ściany korytarza przeszedł nasz wspólny krzyk – Ty jesteś tylko marną kopią – byłam coraz słabsza.

- Zastanowiłaś się, kim będziesz beze mnie, Juliet? - wyglądała, jakby miała zaraz wykitować.

- Wolną, szczęśliwą wariatką – zaśmiałam się z wielką trudnością – Och, zdychaj wreszcie – zirytowałam się i zaczęłam ją dźgać na oślep.

- O nie, zabieram Cię ze sobą – zaśmiała się nieludzkim głosem, a ja poczułam, jak ulatuje ze mnie życie. Wiedziałam, że jednak muszę być silna i to, co robi Caro, jest niczym w porównaniu z torturami, jakie fundował mi Joker. Zaciskałam powieki i tłumiłam hektolitry łez, gromadzących się od kilku dobrych minut. Ignorowałam niewyobrażalny ból, przypominający palenie żywcem.

- Wracaj tam, skąd przyszłaś, suko – syknęłam ciężko i poczułam najgorszy ból w historii moich zetknięć z cierpieniem. Wytrzymywałam te tortury dzielnie i z determinacją patrzyłam Caro w oczy. Sobowtór miał na twarzy wymalowane ogromne przerażenie, połączone z udręką. Jej usta rozszerzały się w ogromnym okręgu, oczy wyglądały, jakby miały wypaść z orbit. Rozpadała się pode mną, a ból ogarniający moje ciało, powoli odpuszczał. Dyszałam ciężko i patrzyłam roztrzęsiona w miejsce, gdzie przed chwilą leżała. Wciąż trzymałam nóż, który powinien był ociekać krwią, skoro przed chwilą cały tkwił w ludzkim ciele...

Ale Caro nie była człowiekiem. Szczerze, nie mam pojęcia kim lub czym była. Towarzyszyła mi od feralnego wypadku w dzieciństwie, ale pojawiała się tylko w snach. Pamiętam takie momenty, kiedy niecierpliwie czekałam, aż zasnę, żeby móc się zwierzyć mojej przyjaciółce. Caro była moim słodkim sekretem, czułam się wyróżniona, że mam taką bliską osobę obok siebie. W snach nigdy nie widziałam jej twarzy. Po prostu czułam jej obecność. Wymyśliłam sobie, że jest taka jak ja i nazwałam ją Caro. Odkąd pamiętam, zawsze lubiłam grać w karty a figura ''diamencika'' stała się moją ulubioną. Tak również mówiłam na swoje alter ego. Była więc Juliet, sympatyczna dziewczyna z głową w chmurach i Caro, szalone zwierzę z niekończącym się zapasem energii. Dusza towarzystwa, zabawna wariatka i kusicielka z pazurem. Wiadomo. Raz trzeba było być Juliet, a raz Caro. W zależności od sytuacji. Obie miały swoje zalety i wady. Juliet była momentami zbyt aspołeczna, a Caro zbyt niebezpieczna. Aczkolwiek, pewnego razu połączyłam te dwie różne osobowości i wykreowałam zupełnie nową siebie. Powstała wybuchowa mieszanka, czyli JC.

Odnalazłam dla siebie odpowiednią drogę, byłam po prostu połączeniem wariatki i lolitki. Nie zauważałam więc na początku, dziwnych szeptów w mojej głowie, które kusiły różnymi, dziwnymi rzeczami.

Ale gdy pierwszy raz odebrałam komuś życie, dostrzegłam obecność Caro w moim życiu. Tej innej, tej przyjaciółki ze snów. Potem zaczęła być coraz bardziej śmiała, a wraz z moim rozwijającym się szaleństwem, stawała się silniejsza. Pojawiała się regularnie, czy to jako głos w głowie, czy to jako cień lub mroczna energia. W końcu przybrała mój wygląd i zaczęła się urzeczywistniać. Do tego stopnia, że mogłam ją zabić, chociaż teoretycznie nie istniała. To było tak dziwne i nierealne, że nie mogłam się pozbierać. Zaczęłam podejrzewać, że doznałam schizofrenii, ale zrobiłam badania i zostało to wykluczone. Miałam w życiu taki okres, że krążyłam po lekarzach i specjalistach, a oni zgodnie orzekali, że nic mi nie jest. Rodzice oczywiście niczego nie zauważali albo sądzili, że przesadzam.

Uciekałam w obłęd, bo wierzyłam, że szaleństwo uciszy Caro. Ale ona się nim karmiła, jakby od początku jej o to chodziło. Potrafiła przejąć kontrolę nade mną i zmuszać do różnych rzeczy. Tym sposobem, zabiłam Terry, nie czując żadnych wyrzutów sumienia. Tak samo patrzyłam obojętnie na śmierć Frosta.

Nie mam ochoty myśleć, skąd się wzięła i dlaczego za cel postawiła sobie ingerencję w moje życie. Nie mam zielonego pojęcia czym była. Przecież mogło się stać wszystko. Mogła być demonem, iluzją, zmorą. Mogłam ją sobie tylko wyobrażać, mogłam też mieć jakieś problemy z mózgiem. Nie interesuje mnie to. Grunt, że jej już nie ma, a ja pierwszy raz od jakiś kilkunastu lat, czuję dziwny spokój. Tę dziwną świadomość, że zakończyłam jakiś etap, że wreszcie mam kontrolę nad własnym życiem. Mój umysł nie przypomina już rozszalałej karuzeli. Myśli przestały się obijać o siebie i opuszcza mnie potrzeba analizowania wszystkiego. Czuję się wolna, spełniona i szczęśliwa. Tak jak normalny człowiek cieszy się z małych rzeczy...

Upadam więc na podłogę, wykończona jak po morderczym biegu, ale z uśmiechem na ustach. Mam satysfakcję, że zrobiłam coś, co powinnam zrobić od dawna. Leżę na tej ziemi, która daje taki przyjemny chłód i patrzę w sufit. Jest idealnie biały, nie posiada najmniejszej ryski. Oddycham spokojnie, wiedząc, że teraz wszystko będzie inaczej...

Nagle, sufit przysłania mi czyjaś twarz. Jej właściciel patrzy na mnie z politowaniem i zdziwieniem jednocześnie.-

- Co Ty robisz, Juliet? - przygląda mi się uważnie, wzdycha ciężko i wystawia rękę. Niezgrabnie ją ujmuję i wnet stoję oparta o tors zielonowłosego.

- To długa historia – nie przestaję się uśmiechać. Klaun uważnie skanuje każdy centymetr mojej twarzy, a kąciki jego ust unoszą się w górę.

- Dlaczego nóż leży na ziemi? - patrzy pytająco, rzucając okiem w stronę podłogi.

- I tak byś nie uwierzył – potrząsam głową, jakby chcąc się ocknąć z tego dziwnego stanu.

- Nie przestajesz zaskakiwać, cukiereczku – śmieje się, podnosi nóż i chowa go do mojej torebki – Ale jak masz jakieś dragi, to się podziel – mruga chytrze.

- Mi nie były potrzebne dragi – parskam – Teraz, żeby mieć takie schizy, będę rzeczywiście potrzebowała prochów, ale i tak ich nigdy nie wezmę – dodałam.

- Jak teraz? - tak jak przypuszczałam, Joker nie rozumiał.

- I tak nie zrozumiesz, J – westchnęłam – Powiem tylko, że wreszcie czuję się wolna – uśmiechnęłam się i oparłam głowę o jego ramię.

- Cokolwiek to znaczy, podoba mi się – warknął zadowolony, a jego dłoń zjechała na mój pośladek.

- Właśnie widzę – przewróciłam oczami – Ale to słodkie, że musiałeś sprawdzić co ze mną – zachichotałam.

- Nie pochlebiaj Sobie – warknął – Jesteś Moją Własnością, to oczywiste, że muszę Cię mieć na oku – dodał, obejmując mnie w pasie.

- Yhm – mruknęłam i uniosłam głowę w górę – Chodźmy już wreszcie na tę imprezę – wyszczerzyłam się – Mam ochotę się urżnąć i zapomnieć o kilku sprawach – przygryzłam wargę, ujęłam klauna za ramię i pociągnęłam wzdłuż korytarza.

- Spita będziesz łatwiejsza – zaśmiał się bezczelnie.

- Nie pochlebiaj Sobie – warknęłam, ale kąciki ust powędrowały w górę – Nie mogę się doczekać, aż poznam Twoich kumpli – zmieniłam temat.

- Nie musisz nikogo poznawać – warknął i przyciągnął mnie bliżej siebie.

- Znowu jesteś zazdrosny? - zacmokałam niewinnie, chociaż znałam prawdę. Co więcej, miło to połechtało moje ego.

- Cały czas – mruknął i niespodziewanie przycisnął mnie do ściany. Położył ręce po obu stronach mojej głowy, uniemożliwiając mi ucieczkę. Patrzył na mnie uważnie i wydawał się niezadowolony wraz z każdą próbą ucieczki z jego kleszczy.

- Przestań się wygłupiać, J – przewróciłam oczami.

- Nie wywracaj tak tymi ślepiami – warknął.

- Nie baw się w Greya – westchnęłam – Moim jedynym priorytetem jest dostać się jak najszybciej do barku z alkoholem – posłałam mu chytry uśmieszek – Nie mam ochoty na amory – dodałam, zakładając ręce na siebie. Zielonowłosy zaśmiał się przebiegle, odchylając głowę do tyłu.

- I tak do tego wrócimy, jak będziesz nawalona – błysnął implantami na zębach.

- Hola, hola, cassanovo – prychnęłam – Kto powiedział, że jak będę nawalona, to mnie zaciągniesz do łóżka? - uniosłam brwi. Ta sytuacja wydawała mi się absurdalna.

- Ja – warknął – Jeszcze jakieś pytania?

- Tia – uśmiechnęłam się cwanie – Dlaczego nosisz skarpetki w ananasy? - powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem. Pewny siebie do tej pory wyraz twarzy Księcia Zbrodni, nagle zamarł. Popatrzył na mnie wzrokiem zawstydzonego nastolatka, którego mama przyłapała na hartowaniu miecza.

- Skąd o tym wiesz? - syknął.

- Och, daj spokój, J – miałam na ryju wielkiego banana – Żyjemy już ze sobą kawał czasu, myślisz, że nie zauważyłam? - podśmiewałam się głupio, a Joker coraz bardziej się ode mnie odsuwał – Dobra – uspokoiłam się trochę. Klaun zaczął iść dalej, a ja szybko go dogoniłam – Ej, Jokie! - postanowiłam go trochę powkurzać. Odkąd pozbyłam się Caro, przepełniała mnie ogromna radość i czułam, że mogę się jeszcze trochę podroczyć z zielonowłosym, zanim dotrzemy na imprezę. Swoją drogą, długi ten korytarz – To mi chociaż powiedz, czemu masz w szufladzie slipy z symbolem Batmana? – nie mogłam już opanować rechotu. Zirytowany klaun przyspieszył kroku.

- Zamknij się – próbował mnie uciszyć.

- Ej, to nie fair – zasmuciłam się – Ja Ci o wszystkim mówię – prychnęłam jak obrażona kotka – Ty wiesz o wszystkich moich dziwactwach, między innymi o piżamie z NyanCat'em – dodałam – To w akcie rewanżu, ja chcę poznać historię tych majtek – musiałam zatkać usta, bo śmiałam się już wystarczająco głośno.

- Zamknij mordę – mój plan działał. Joker się nam denerwował, co oznaczało, że na imprezie nawet się do mnie nie przyzna. Będę mogła spokojnie się rzucić w wir zabawy.

- Bo będzie butem w mordę, tak wiem – nie przestawałam trajkotać. Joker rzucił mi przelotne spojrzenie, sugerujące, że ma mnie dosyć – Tak w ogóle, to mój strój nie pasuje do nastroju! - zauważyłam, splatając dłonie za sobą – Chyba że jestem śmiercią na haju, wtedy może to przejdzie – myślałam na głos.

- Kurwa, cicho bądź – jęknął wściekły.

- Nie mogę, radość mnie rozpiera! – wyszczerzyłam się w jego stronę, na co on zareagował rozdrażnionym warknięciem. Szło mi coraz lepiej. Wyglądaliśmy jak taka typowa, przekomarzająca się parka. Aż ciężko było uwierzyć, że jesteśmy brutalnymi sadystami.

- Nawet się do mnie nie zbliżaj na imprezie – warknął, a moja wewnętrzna suka zatriumfowała.

- No dobrze – udałam zasmucenie, tłumiąc zadowolony uśmieszek. Joker coś pomarudził pod nosem i wreszcie znaleźliśmy się pod drzwiami, zza których dobiegała głośna muzyka. Moja imprezowa dusza właśnie obudziła się z długiego snu. Dobrze wiedziałam, że przez to, ile się dzisiaj wydarzyło, na pewno popuszczę hamulce...



Miało być party, ale każdy, kto zna GI, wie, że ta książka rządzi się swoimi prawami.

Na szczęście kolejny rozdział to już gruba biba w towarzystwie przestępców z Gotham.

Swoją drogą, ma ktoś pomysł, czym była Caro? Bo nawet mnie to zaskoczyło...

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top