Get Insane XCIX

Od kilku dobrych minut, znajdowałam się w środku. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia i lekko mnie to krępowało. Szczególnie że zielonowłosy dotrzymał słowa i przepadł gdzieś w tym tłumie podejrzanie wyglądających typów. Czemu ja się dziwię? Jestem na największej imprezie dla przestępców i innych zwyroli. Nie ma w tym nic niezwykłego, że mało kto ma tutaj przyjemnie wyglądającą twarz.

Całkiem niezła miejscówka. Ciekawi mnie, czyja to hawira. Niestety nie znam żadnego obrzydliwie bogatego przyjemniaczka, który mógłby sobie pozwolić na taką grubą bibę. Co jak co, ale goście mają gust. Kobitki mają w większości dopasowane sukienki, a faceci eleganckie koszule. Odnoszę lekkie wrażenie, że jestem tutaj najmłodsza. Toby wyjaśniało, dlaczego każdy się na mnie gapi jak na eksponat w muzeum. Zarzucam włosami, żeby przykryły znaczną część twarzy. To mój mały kamuflaż. Są chwile, kiedy po prostu nie lubię rzucać się w oczy. Ale jest to nieuniknione. Wyglądam jak śmierć i jestem sporo wyższa od reszty lasek.

Wspomniałam, że zanim weszłam do środka, obdarłam sobie rękawy bluzki? Teraz mam tak jakby koszulkę na ramiączkach, a moje blizny w postaci napisu Haha, są bardzo dobrze widoczne. Średnio mnie to obchodzi. Czuję się spięta i naprawdę potrzebuje alko na rozluźnienie. Nie umiem się przemóc, pomimo tego, że cały czas lecą jedne z moich ulubionych piosenek. Wolę się na razie wyobcować i nie zwracać na siebie uwagi otoczenia. Te ich oceniające spojrzenia stają się coraz mniej komfortowe...

Dwupiętrowy apartament robi spore wrażenie. Urządzony w moim ulubionym, nowoczesnym stylu z istotną dominacją czystej bieli. Przeplata się ona z mroczną czernią i jasnymi panelami. Wokół wiją się skórzane kanapy, a stoły uginają się od ciężaru jedzenia i picia. Jest nawet barek z alkoholem. I ktoś wynajął barmana! Wygląda, jakby był tutaj z przymusu, pod groźbą rozstrzelania jego, albo jego rodziny. Zbiry to się jednak potrafią ustawić...

Wszędzie wirują kolorowe światła, przywodząc na myśl klubową dyskotekę. W powietrzu czuć dobrą zabawę i jedno wielkie szaleństwo. Jedni tańczą, inni siedzą i rozmawiają. Reszta stoi na ogromnych balkonach i pali papierosy. Są i tacy co grają w coś na konsoli, na 50-calowym telewizorze. Słychać śmiechy i wyczuwa się całkiem dobrą atmosferę. Aż nie chce się wierzyć, że każdy ze zgromadzonych jest mniej lub bardziej niebezpiecznym kryminalistą. Czuję swego rodzaju ekscytację. Kto by pomyślał, że będę miała kiedyś okazję przebywać wśród tylu złych i szalonych ludzi naraz?

To zdecydowanie moje klimaty i jest spore prawdopodobieństwo, że po paru drinkach, będę królową tej imprezy...

Szczerze, wolałabym tego uniknąć. Kijowo, że nikogo tutaj nie znam, ale zawsze mogę się zapoznać. Tylko, jak się integrować z recydywistami? Podchodzę i zagajam, kto ma najwięcej trupów na koncie? Chyba nie...

Trochę ochłonęłam i przełamałam pierwsze lody. Udało mi się w miarę normalnie pokonać drogę od drzwi do barku. To już połowa sukcesu... Juliet, nie pozwól się zastraszyć...

Caro zniknęła na dobre, ale głosy w głowie, które sobie wyobrażam, ani trochę. Może to i lepiej? Czuję się, jakby ktoś koło mnie był, a to zawsze jakieś pocieszenie.

Omiotłam intensywnym wzrokiem zawartość barku. Muszę pamiętać o tym, że wódka i ja to bardzo złe połączenie... Niezbyt przyjemnie wspominam wakacje w Polsce u kuzynki. Na cholerę dałam się namówić na chlanie w plenerze?! Mieszanie czystej, wina, piwa... Święty tuńczyku, polski alkohol to zło...

- To, co w końcu podać? - z zamyśleń wyrwał mnie głos barmana. Zdezorientowana rzuciłam mu półprzytomne spojrzenie. Patrzył na mnie trochę dziwnie.

- Jeszcze nic nie powiedziałam – odparłam, szybko odwracając wzrok od zgorszonych oczu mężczyzny.

- Często Ci się zdarza, że gadasz sama do siebie? - typek miał ze mnie niezły ubaw.

- Od urodzenia, chłoptasiu – syknęłam, opierając się o blat. Koleś i jego alkoholowe królestwo byli oddzieleni wypolerowanym blatem – Jesteś bufetowym na przyjęciu dla kryminalistów i szaleńców, nie zauważyłeś? - wyszczerzyłam się słodko i zamrugałam oczami.

- Wielkie dzięki za przypomnienie – warknął, wycierając kieliszki do szampana. Mojej uwadze nie umknęła pokaźna liczba lampek, wypełnionych złotym płynem. Odruchowo się oblizałam i capnęłam jedną sztukę – Jeśli się nie sprawdzę, wsadzą mnie do basenu z piraniami – wzdrygnął się.

- To lepiej się pilnuj – upiłam łyk szampana, patrząc na niego z lekką pogardą – Zrób mi mojito – mruknęłam, taksując wzrokiem resztę imprezowiczów.

- Typowo dziewczyński drink – prychnął.

- Masz z tym jakiś problem? - warknęłam, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

- Wyluzuj się, laska – pokręcił głową, zajmując się przygotowywaniem drinka, a mnie zirytował fakt, że jest taki spokojny. Powinien się domyślić, że jestem kimś groźnym i okazywać należyty szacunek! Ja go zaraz nauczę dobrych manier. W końcu, świętej pamięci Willa, też nauczyłam respektu...

- Jasne, że mogę się wyluzować – wyszczerzyłam się sztucznie i niepostrzeżenie sięgnęłam po nóż – Ja się wyluzuję, a ty zarobisz jedno dźgnięcie. Tak dla fanu – przechyliłam głowę na bok. Koleś dalej nie wydawał się zaniepokojony. Irytował mnie coraz bardziej i miałam ochotę mu poderżnąć gardło, nie bacząc na dobrą setkę świadków.

- Ta jasne – przewrócił oczami, a u mnie zadziałał impuls. Złapałam go za krawat, przyciągnęłam bliżej siebie i przyłożyłam nóż do jego gardła. Jestem dość mocno wyczulona na punkcie swojej przestępczej reputacji. Z jednej strony, moja nieznana tożsamość bywa sporym atutem. Ale wolałabym, żeby każdy czuł przede mną respekt. Nie, to nie jest tak, że jestem w sobie zadufana i uważam, żeby każdy padał do moich stóp. Nie znoszę tylko sytuacji, kiedy inni traktują mnie jak ścierwo. To nie jest dla mnie nic trudnego, żeby zabić przypadkową osobę. Bardzo chętnie wysłałabym chamskiego barmana do piachu, ale podejrzewam, że reszta gości będzie mieć coś przeciwko... Czasami trzeba się dopasować.

- Nie prowokuj mnie, chłoptasiu – nie mogłam się powstrzymać i z moich ust wypłynęła złowroga groźba, nasączona kropelką szaleństwa.

- Co ci odwala... - syknął – Przecież nie możesz mnie tak po prostu zabić – jęknął i rzucił mi niepewne spojrzenie. Te czarne jak węgiel tęczówki świdrowały moje niebieskie ślepia, a im bardziej wzrok barmana zagłębiał się w mój, tym bardziej truchlał. Niektórzy powiadają, że w moich oczach widać zło. Prawdopodobnie, musiałabym wyjść ze swojego ciała, żeby się o tym przekonać, bo w lustrze tego nie dostrzegam. Ponoć odkąd tylko wkroczyłam na drogę bezprawia, kontakt wzrokowy ze mną jest dość traumatycznym przeżyciem.

Barman patrzył na mnie z coraz większym przestrachem, a ja uśmiechnęłam się ślisko. Przejechałam językiem po górnej wardze. Wokół dudniła muzyka, ale trzymałam go tak blisko, że słyszałam jego nieregularny oddech.

- Niestety nie mogę, masz rację – westchnęłam smutno – Ale nikt nie zrobi afery z powodu małej ranki – zachichotałam upiornie. Nim koleś zdążył się zorientować w sytuacji, zrobiłam mu na szyi szybkie, płytkie nacięcie. Odskoczył ode mnie jak oparzony, niemal przewracając butelki z alkoholem, ustawione na półce za nim. Dotknął palcami swojej małej zadry, a potem z przerażeniem spojrzał na splamione krwią opuszki. Przez parę sekund, wpatrywał się w swoją dłoń, jakby nie dowierzał, a następnie, jego wzrok sugerował, że miewa rozterki. Barman nie mógł uwierzyć, że tak po prostu go zraniłam nożem. Oparłam się nonszalancko łokciami o powierzchnię blatu i beztrosko wymachiwałam ostrzem. Moja minka była niewinna, ale oczy zdradzały, że jestem usatysfakcjonowana.

- Jak mogłaś? - wlepiał we mnie gały, jakbym była monstrum. W odpowiedzi przewróciłam oczami.

- Ja nie mogłam. Ja chciałam – wyszczerzyłam się – Swoją drogą, nie uważasz, że to idiotyczne, pytać wariatkę z nożem o to, co nią kieruje? - przechyliłam głowę na bok i zamrugałam z ciekawością oczami.

- Wariatkę? - syknął – Teraz wierzę, że jesteś niebezpieczna dla otoczenia – warknął, wyciągając z szuflady barku jakąś chusteczkę. Przyłożył ją sobie do rany na szyi, rzucając mi pełne zniesmaczenia spojrzenia.

- Juliet Caro – wystawiłam przyjaźnie wolną rękę – Przełammy pierwsze lody – uśmiechnęłam się – Przedstaw się – uniosłam brwi, dając mu sygnał.

- Vincent – mruknął od niechcenia i niepewnie uścisnął mi dłoń.

- Jak Purple Guy? - zaświeciły mi się oczy.

- Grasz we Fnafa? - przyjrzał mi się dziwnie.

- No co? - prychnęłam – Lubię gry typu horror survival – wzruszyłam ramionami – Ale z wyłączonym dźwiękiem – skrzywiłam się.

- Ciekawe – skwitował i wyciągnął podłużną szklankę. Pewnie zabierał się za przygotowywanie mojego mojito – Jak się nazywasz? - zmrużył oczy – Juliet...

- Caro – popatrzyłam zadziornie.

- Chwila... - umilkł – Juliet Caro? - jego oczy zrobiły się wielkie jak cholera – Ta Juliet Caro, od J-j-jokera? - omiótł mnie uważnym wzrokiem. Uśmiechałam się słodko, nie przestając opierać łokci o blat. Dalej bawiłam się moim nożem, którym fantazyjnie obracałam w dłoni, co rusz podziwiając swoje zniekształcone odbicie. Czubek ostrza spowił się pięknym szkarłatem. Krew ma cudowny kolor... - Ta nieobliczalna psychopatka? - bał się nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Przypominał strusia, który marzył o tym, by głowę schować w piasek. Vincent mógł jedynie się schować za barkiem, ale wyglądałoby to komicznie.

- Taaaak – wyszczerzyłam się szaleńczo z nutą zadowolenia – Chcesz autograf? - oblizałam się, nie spuszczając z niego oczu.

- Nie ma potrzeby, panno Caro – zląkł się i skupił na robieniu drinka. Zaśmiałam się szyderczo.

- Co ty za cyrki odstawiasz? - pokręciłam głową – Jeszcze przed chwilą ze mnie kpiłeś, a teraz okazujesz taki sztuczny szacunek? - uśmiechałam się z krztą cynizmu.

- Ja, przepraszam. Nie chciałem urazić... - kajał się, nie patrząc mi w oczy.

- Jaki z ciebie fałszywy skurwiel – zachichotałam sarkastycznie – Dobra, odpuszczę ci, bo już się zaczynasz płaszczyć, a nienawidzę obłudy – przewróciłam oczami – Rób mi to mojito i spadam, bo zaczyna być nudno – ziewnęłam pretensjonalnie.

- Oczywiście – drażnił mnie jego przestraszony głosik. Był teraz taki cud miód malina, bo bał się o własne życie. Teoretycznie, słusznie. Jak to powiedział, jestem nieobliczalną psychopatką. Już go i tak drasnęłam. Mogę trochę ''zgłębić'' nasze relacje. Westchnęłam ciężko i schowałam nóż do torebki. Bębniłam paznokciami w blat, opierając głowę na drugiej ręce. W końcu, po kilku minutach, mojito było gotowe. Wsunęłam w drinka żółtą słomkę i rzuciłam barmanowi ostatnie, pogardliwe spojrzenie. Odeszłam stamtąd i zaciągnęłam się moim alko. Po pierwszym łyku orzeźwiającego napoju, poczułam się dużo pewniej. Szłam już bardziej dziarskim krokiem i szukałam wzrokiem miejsca, gdzie mogłabym się zatrzymać. Wybór padł na kawałek kanapy w rogu. Przestrzeń była swobodna i nigdzie nie widziałam ścian. Pełen kontakt z resztą. Dlatego, ten skrawek sofy, wydawał się idealny...

Rozsiadłam się wygodnie, zakładając nogę na nogę i spokojnie popijałam swojego drinka. Obserwowałam resztę imprezowiczów i czułam się szczęśliwa. Taka wyobcowana na razie, a za godzinkę mogę twerkować na parkiecie...

- No nie może być! - usłyszałam znajomy głos, a kiedy się uświadomiłam kto to, o mało nie zakrztusiłam się napojem – Juliet! - niechętnie spojrzałam na miejsce obok siebie i kogo tam zobaczyłam? No oczywiście Deacona Maroniego!

- Cześć, D – wymusiłam uśmiech. Wiedziałam, że ignorując go, na pewno się go nie pozbędę. Naturalnie rzecz biorąc, Deacon nie byłby sobą, gdyby nie wyglądał jak młody bóg. Beżowa koszula w karmelowe prążki, świetnie podkreślała jego opaleniznę, no i pięknie opinała wysportowane ciało. Jej górne guziki były lekko rozpięte, dlatego moje oczy miały się z czego cieszyć. Rękawy miała podwinięte, eksponując drogi zegarek w odcieniu białego złota. D miał zmierzwione włosy, lekki zarost i roztaczał wokół siebie odurzający zapach męskich perfum... Dlaczego ja muszę tak cierpieć.

- Co tak oschle, księżniczko? - błysnął zębami i zabawnie poruszył brwiami.

- W sumie – zamyśliłam się, obracając szklankę mojito w dłoniach – Dziwi mnie, że ty jesteś taki, eee miły dla mnie? - zrobiłam głupią minę.

- A dlaczego miałbym nie być, Jul? - zaśmiał się i przysunął bliżej. Cholera.

- Nooo – wypuściłam powietrze, biegając wzrokiem po plasterkach limonki, nadzianych na szklankę – Trochę cię wystraszyłam swoim jestestwem, uciekłam i rzuciłam w ciebie cukierkami z zasłoną dymną – odparłam.

- A tak – mruknął – Myślałem o tym – kontynuował – Jesteś kompletnie stuknięta, Caro i momentami rzeczywiście mnie przeraziłaś – wzdrygnął się. Uwielbiałam jego mimikę – Ale – zawiesił głos i zrolował język – Ale to do ciebie pasuje, a mnie kręci – uśmiechnął się przebiegle.

- Co? - chyba to do mnie nie dotarło.

- Wiem, że obawiałaś się tego, że mogłaś mnie do siebie zrazić – odparł – Ale spokojnie – powstrzymał mnie przed komentarzem – Tak się nie stało, a ja dalej mam ochotę spełnić swoje marzenie – zaśmiał się znacząco.

- Deacon? - upiłam łyk mojito i spojrzałam na mężczyznę dziwnie – Czy tobie czasami sufit na łeb nie spadł? - uśmiechnęłam się ''życzliwie''.

- Och, nie spinaj się, księżniczko – zrobił minkę przybitego psiaka – Daj chłopczykowi prezent na urodzinki – otaksował mnie spojrzeniem.

- D, ogarnij się – warknęłam – Dobrze wiesz, że nie jestem tutaj sama – ściszyłam głos.

- Luzik, twój wymalowany kochaś siedzi u góry w pokoju dla elity – zaakcentował ostatnie słowo – Gada z ważnymi lub ważniejszymi szefami Podziemia – odparł normalnie – Nawet się nie skapnie, że cię zerżnę – mrugnął chytrze, a jego dłoń wylądowała na moim udzie. Rzuciłam mu oburzone spojrzenie. Przez moje ciało przeszła fala gorąca. Niestety, moja fascynacja młodym Maronim wcale nie przeszła. A mogłaby...

- Podziwiam twoją subtelność, D – przewróciłam oczami i mocno zassałam mojito. Musiałam poczuć ten chłód w podniebieniu, bo Pan Bezczelny, doprowadzał mnie do obłędu.

- I moją klatę też – zaśmiał się, a ja prawie wyplułam drinka – Spoko, rajcuj się – dodał beztrosko, ale z nutą satysfakcji – Gdybyś wstała i odwróciła się do mnie tyłem, to byłoby równouprawnienie – pił do naszego wcześniejszego spotkania – A zresztą, chrzanić to – warknął, złapał mnie za biodra, jak gdyby nigdy nic podniósł i posadził sobie na kolanach!

- Co ty wyprawiasz?! - syknęłam wściekła, ale odruchowo zadrżałam, kiedy jego silne ramiona objęły mnie w pasie.

- Powiedz, dziewczynko – zaśmiał się, jakby nie słysząc moich poprzednich słów – Byłaś w tym roku grzeczna? - spytał, przekręcając mnie tak, że byłam twarzą skierowana do niego. Siedziałam na kolanach D bokiem i nie wiem, czy jest mi słabo, bo cholernie mnie kręciło jego zachowanie, czy dlatego, że obawiałam się, że Joker może w każdej chwili przyjść. Przecież on jest do cholery w tym samym budynku!

- Nie, panie Mikołaju – wydęłam smutno usta. Taka ryzykowna zabawa z Deaconem, dodawała sporo pikanterii. Podobał mi się fakt, że zielonowłosy może nas przyłapać. W dodatku ani moje ciało, ani umysł, nie potrafiły się oprzeć przystojnemu skurwielowi. Młody Maroni wiedział, że pragnę go jak diabli i dzieli mnie jeden fałszywy ruch od rzucenia mu się w ramiona. Nie umiałam udawać, że nie mam na niego ochoty. W zasadzie, odkąd go spotkałam wtedy na tym zadupiu, gdy mnie uratował ze szponów niedoszłych gwałcicieli, pożądałam go. Przystojny, bezczelny i jeszcze zły. Mój typ...

Myślałam o nim często i cholernie mnie kusiło, żeby spełnić swoje żądze. Wszakże, żyjemy z Jokerem w wolnym ''związku''. Tylko że on może bzykać jakieś kurwy, a gdybym ja przespałabym się z kimkolwiek oprócz niego, to ja bym oberwała. Oczywiście, zakładając, że Książę Zbrodni dowiedziałby się o mojej intrydze... - Byłam bardzo niegrzeczna – zwiesiłam głowę.

- Oj, to będzie wielka rózga – powiedział poważnie, a ja stłumiłam śmiech.

- To konieczne? - wzięłam kolejny łyk mojito, nie spuszczając wzroku z Deacona.

- Niestety – pokiwał głową.

- Nie – naburmuszyłam się i wypiłam drinka do końca – Nie zgadzam się – wydęłam usta i wstałam z kolan Deacona. Podeszłam do stolika, żeby odłożyć pustą szklankę, kręcąc biodrami w rytm muzyki. Wiedziałam, że go to rozsierdzi. Mógł sobie myśleć, że mniemam tylko o tym, żeby złamać z nim zasady. Ale nikt nie powiedział, że będę się podawać na tacy. Musiałam też mieć jakąś rozrywkę z tej naszej zabawy...

- Robisz to specjalnie, prawda? - mężczyzna wnet znalazł się przy mnie. Jego dłonie bezczelnie wylądowały na moich biodrach. Starannie szusowały w górę i dół mojego ciała, dostarczając mu lekkich dreszczy.

- Ja? - spytałam niewinnie – Ależ skąd – położyłam swoje dłonie na jego, przyciskając jego palce mocniej – Skąd ci to przyszło do głowy? - udałam zaskoczenie i zaczęłam poruszać pośladami w prawo i lewo. Delikatny materiał moich obcisłych spodni ścierał się z fakturą dżinsów Deacona.

- Może stąd, że ocierasz się o mnie swoim tyłeczkiem? - wymruczał prosto w moje włosy.

- Wydaje ci się, D – odpowiedziałam równie donośnym mruknięciem – To impreza, a ja mam ochotę potańczyć – odparłam – Nie dorabiaj sobie jakiejś ideologii – prychnęłam i usilnie próbowałam ściągnąć jego dłonie ze swoich bioder – Puść mnie, Deacon – warknęłam, już trochę zniecierpliwiona.

- Oszalałaś, księżniczko? - zaśmiał się pewnie i w jednej sekundzie, obrócił twarzą do siebie. Oczy tego mężczyzny były jak pułapka dla moich myśli... - Nie ma takiej opcji, żebym pozwolił ci odejść – jego palce delikatnie musnęły mój policzek, a wzrok błądził między ustami a oczami. D uśmiechał się cwaniacko, doprowadzając mnie do szaleństwa. Poczułam ściśnięcie za pośladek i odruchowo jęknęłam. Deacon się mną bawił i nie wiedząc czemu, sprawiało mi to dziwną przyjemność. Moje spojrzenie manewrowało między jego zniewalającymi, lazurowymi ślepiami, a zarysami mięśni pod mocno przylegającą koszulką. Nie kontrolowałam tego, że przygryzam dolną wargę, a mój oddech staje się nieregularny. Nawet nie jestem w stanie zarejestrować, że D przyciąga mnie bliżej i od jego ust dzielą mnie centymetry...

- Deacon, nie... - wbijam w niego błagalny wzrok i delikatnie rozchylam usta. Nieświadomie, kładę swoją rękę na jego twardym torsie i bezwiednie przesuwam palcami wzdłuż jego ramienia.

- Usta mówią nie, Caro, ale oczy twierdzą inaczej – świdruje mnie swoim spojrzeniem na wskroś. Celowo oblizuje swoje pełne usta, żeby mnie rozdrażnić. Przestań, D... Proszę cię.

- Nie chcę, żeby stało się coś, czego będę żałować – spuściłam wzrok, bezwstydnie pożerając wzrokiem jego klatę.

- Rzecz w tym, że nie będziesz żałować, Jul. Choćbyś chciała – wkurza się, chwyta mnie za rękę i przygważdża do ściany. Kładzie ręce po obu stronach mojej głowy i wpatruje się we mnie intensywnie. Jego oczy wyrażają żądzę i kompletny brak zahamowań. Nie potrafię protestować. Cały czas walczę z samą sobą, żeby nie rozpocząć pocałunku. Oddech staje się tak głęboki, że niemal czuję, jak moje wnętrzności się zwijają. Wbijam paznokcie w ścianę i cieszy mnie tylko fakt, że nikt nas nie widzi. D jest bezczelny, ale chce, żebym wydała mu pozwolenie. Bo to będzie oznaczać, że uległam...

- Właśnie o to chodzi – szepczę, przerywając każde słowo ciężkim westchnięciem. Moje myśli zagłusza głośna muzyka, a serce bije w jej rytmie. Mogłabym dać upust swoim pragnieniom i pozwolić sobie na ten jeden pocałunek. Problem w tym, że na jednym na pewno się nie skończy... Próbuję rozważyć za i przeciw i dociera do mnie, że cholernie chcę tego faceta. Joker nawet się nie kryje z tym, że sypia z innymi kobietami, dlaczego ja więc miałabym być wierna? Może dlatego, że jestem głupia? W dodatku już raz się całowałam z Deaconem i raczej nie miałam po tym wyrzutów sumienia...

- Więc? - napiera na mnie zniecierpliwiony, czuję jego gorący oddech na szyi. Wiem, że głupieję, ale nie umiem się opierać w nieskończoność. Odwracam wzrok, żeby dać sobie czas na odpowiedź i staram się opanować nerwowe oblizywanie ust. Kusi mnie wizja skoku w bok z D... To tylko chwila zapomnienia, czyż nie?

- Zrób to – słowa wypływają z moich ust, a oczy stykają się z wyczekującym spojrzeniem Deacona. Na jego twarzy pojawia się triumfalny uśmieszek, ale to nie on rozpoczyna grę. To ja obejmuję dłońmi jego kark i przyciągam do siebie. Nasze wargi łączą się ze sobą. D napiera na mnie i zmusza do szerszego otworzenia ust. Bez oporów wpuszczam jego gorący język i wzdycham cicho. Ręce mężczyzny błądzą po moim ciele, podnosząc jego temperaturę. Tracę kontrolę. Nie umiem się wpasować w nadawany przez niego rytm. Jestem bezsilna i nie mam nic przeciwko...

Deacon nie jest delikatny, wpija się w moje usta niczym wampir i pozostaje wciąż nienasycony. Mnie nic nie interesuje. Wbijam paznokcie w jego plecy i wypycham biodra w jego stronę. Tak długo marzyłam o tej chwili, o tym słodkim złamaniu zasad i czuję się tak niesamowicie...

- Wiesz, Jul, że cały czas o tobie fantazjuję? - wydyszał, odrywając się od moich ust. Nie tracąc okazji, łapałam oddech. Poczułam jego wargi na swojej szyi i usłyszałam własny jęk. Deacon nie pozwalał mi odetchnąć ani na chwilę. Delikatnie przygryzał mój kark i zataczał językiem kółka. Nie mogłam być obojętna na te tortury. W ferworze emocji poniosłam jedną nogę, dając Deaconowi do zrozumienia, na czym mi zależy. Bezbłędnie zinterpretował mój sygnał. Jego silne dłonie ścisnęły moje pośladki i gwałtownie podrzuciły do góry. Zarzuciłam nogi na jego biodra i bez wahania ciasno oplotłam. Przyciągałam go wtedy jeszcze bliżej, czując gorąc uderzający o moje podbrzusze. Byliśmy scaleni w jedność. D znudził się drażnieniem mojej szyi i wrócił do ust. Bez pytania chwycił zębami moją dolną wargę i szarpał w swoją stronę. Nie broniłam się. Tym razem, mój język jako pierwszy wdarł się w jego usta. Znów zaczęliśmy się zażarcie całować, nie zwracając uwagi na nic wokoło. Mieliśmy o tyle szczęścia, że miejsce, które sobie wybraliśmy na amory, było kompletnie odizolowane i zaciemnione. Ręce Deacona ugniatały moje pośladki, do których miały idealny dostęp. Nie chciałam tego przerywać, chociaż istniało minimalne ryzyko, że ktoś nas zobaczy...

- D, musimy przestać – jęknęłam, gdy znowu łapaliśmy oddech.

- Dlaczego – nie zwracał uwagi na moje słowa. Postanowił kolejny raz zastosować technikę molestowania językiem...

- Dobrze wiesz... - westchnęłam głośno, unosząc głowę w górę. Nie słuchał. Wciąż się na de mną znęcał – Błagam cię – prosiłam, chociaż kontekst tych słów brzmiał zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałam.

- Nie każ mi przestawać – jęknął i zjechał językiem w dół obojczyka. Odruchowo przygarniałam go mocniej, a moja ręka wśliznęła się pod jego koszulę. Zamruczałam, gdy poczułam rozgrzany tors, a mój wyobraźnia podsunęła mi pomysł, jak cudownie byłoby zobaczyć Deacona bez koszulki...

- Wiesz, że nie chcę – stłumiłam jęk – Ale jest za duże ryzyko – dodałam głośniej, ale moje słowa były przerywane głębokimi westchnięciami.

- Pierdolę to ryzyko – warknął i przeniósł jedną rękę na mój brzuch. Po chwili zsunęła się niżej, próbując odpiąć guziki moich spodni. Jęknęłam, gdy poczułam jego gorącą dłoń na swoim podbrzuszu. Wyczuwałam to nawet przez materiał spodni.

- Deacon – syknęłam i chwyciłam go za dłoń – Nie rób tego – powiedziałam stanowczo.

- Dlaczego się wzbraniasz, księżniczko? - odkleił wargi od mojej szyi i spojrzał uważnie w oczy. Widziałam w jego spojrzeniu tę determinację i bezwzględność pomieszaną z pożądaniem. Chciał tego. Ja też tego chciałam, ale podświadomie czułam, że ten jeden raz może zmienić wszystko...

- Po prostu – odparłam zdecydowanie, mierząc go ostrym wzrokiem. Byłam rozemocjonowana. Rollercoaster ciągle zjeżdżał w dół, dostarczając mi ekstremalnych wrażeń.

- I tak kiedyś wreszcie do tego dojdzie – warknął i wpił się mocno w moje usta. Byłam kompletnie zaskoczona i próbowałam odeprzeć jego wargi, ale po chwili zrobił to sam - To twój wybór, Jul – mruknął w sposób, jakby nic między nami nie zaszło i odwinął moje nogi ze swoich bioder. Rzucił mi ostatnie, głębokie spojrzenie i odszedł bez słowa. Odetchnęłam z ulgą. Serce waliło mi jak oszalałe i nie mogłam się uspokoić. Oddychałam nierównomiernie i czułam gorąc, otaczający policzki. Odgarnęłam włosy do tyłu i oblizałam usta, które przed chwilą były miażdżone przez gorące wargi Deacona. Podciągnęłam spodnie i obciągnęłam koszulkę w dół. Cały czas myślałam o tym, co się przed chwilą stało. Nie mogłam dojść do siebie. Z jednej strony byłam szczęśliwa, bo udało mi się rozładować napięcie, towarzyszące mi odkąd tylko zobaczyłam D, ale z drugiej czułam coś na kształt wstydu, że tak łatwo mu uległam. Kumulowała się we mnie też trzecia myśl, że odegrałam się na Jokerze za jego brak lojalności. Bo zielonowłosy uważał mnie za swoją dziewczynę, jednocześnie pieprząc inne laski. W dodatku zabijał każdego innego faceta, który wykazywał wobec mnie zainteresowanie. Dlatego, moja mała ''zdrada'' z D, to na swój sposób zemsta.

Stałam ciągle pod ścianą, próbując się uspokoić. Wiedziałam, że potrzebuję kolejnego drinka...

- A Deacon co tak szybko sobie poszedł? Spodziewałem się, że będzie to trwało trochę dłużej – usłyszałam koło siebie znajomy głos i aż podskoczyłam ze strachu. Po chwili zderzyłam swoje przerażone spojrzenie z błękitem lodu oczu Pingwina...

- Pingwin? - wydukałam przez ściśnięte gardło. Był ode mnie niewiele niższy. Nie wiem jak to możliwe, ale musiał urosnąć od naszego ostatniego spotkania.

- Witaj, Juliet – uśmiechał się pewnie – Miło, że wpadłaś na przyjęcie – dodał, opierając dłonie na swojej lasce. Szybko zlustrowałam go wzrokiem. Frywolnie uczesane na sztorc, czarne włosy z postrzępioną grzywką na bok. Biała koszula, ciemnofioletowa kamizelka i czarna marynarka z kołnierzem w kolorze zgniłej zieleni. Czarne, dopasowane spodnie, eleganckie, wypastowane buty i skórzane rękawiczki – I widzę, że zapoznałaś się już z synem Sala Maroniego – dodał, nie przestając się uśmiechać.

- My tylko... - zaczęłam, ale mi przerwał.

- Och, daj spokój – jego uśmiech był bezwzględny – Od razu widać, że między wami iskrzy – posłał mi ostre spojrzenie.

- To nieprawda – palnęłam, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z głupoty swoich słów.

- Nie tłumacz się – pokręcił głową na boki – Zobacz, jak Victor wszystko ładnie uwiecznił na zdjęciach – mówił takim spokojnym głosem, a ten jego bezczelny uśmieszek doprowadzał mnie do nerwów. Spojrzałam pytająco na Pingwina i dopiero teraz zauważyłam, że Cobblepot nie jest sam. Wzdrygnęłam się lekko, stając oko w oko z łysym, postawnym mężczyzną o bladej skórze i czarnych, upiornych ślepiach. Ten w odpowiedzi wyciągnął w moją stronę czarny telefon i zaczął palcem przejeżdżać po ekranie. Przed nosem śmigał mi niezły pokaz slajdów, dokumentujący moje namiętności z Deaconem. Czułam, że słabnę...

- Całkiem ładna galeria, co nie? - Victor zwrócił się do mnie, a po jego ustach pełzał cwany uśmiech.

- Jak wy to... Dlaczego – plątałam się, czując, jak język grzęźnie mi w gardle.

- Och, Juliet – Pingwin posłał mi radosny uśmiech – To bardzo proste, ale nie o to teraz chodzi – położył mi rękę na ramieniu – Usiądź, proszę – wskazał laską na kanapę w kącie – A zaraz ci wszystko wyjaśnię – odparł spokojnie. Cała, drżąc, poszłam w kierunku sofy i ostrożnie opadłam na jej brzeg. Nerwowo taksowałam wzrokiem to Pingwina, to Victora. Obaj posyłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, aż w końcu błękitne oczy Cobblepota raczyły łaskawie zwrócić na mnie uwagę.

- ... - żeby dodać sobie odwagi, położyłam dłonie na kolanach.

- Zanim przejdziemy do sedna, zadam ci najpierw pytanie – Oswald nachylił się do mnie – Jak było w Belle Reve? - patrzył wyczekująco. Zamurowało mnie i zanim zdążyłam pomyśleć nad odpowiedzią, Cobblepot mnie ubiegł – Podejrzewam, że nie za ciekawie – mruknął – Jak to bywa w więzieniach o zaostrzonym rygorze – kontynuował.

- Nie wspominam tego najlepiej – zgodziłam się, odwracając wzrok.

- No właśnie – Pingwin usiadł koło mnie i znowu położył rękę na moim ramieniu – Prawdziwe piekło na ziemi – westchnął, klepiąc mnie, w efekcie czego, poczułam dreszcz biegnący wzdłuż pleców – Takie przynajmniej krążą plotki – dodał, po czym zwrócił się do towarzysza – Victor, jakie są opinie o Belle Reve? - spytał.

- Gorzej niż w Arkham – bladolicy popatrzył na mnie uważnie.

- Ty to pewnie najlepiej wiesz, co Juliet? - Oswald ponownie odniósł się do mnie. Nie dało się zaprzeczyć ich słowom, że Belle Reve to koszmar z najgorszego snu. Nie rozumiałam, dlaczego otwarcie piją do najgorszego okresu mojego życia.

- Niestety – spuściłam głowę, a Pingwin wstał z kanapy, lekko utykając na jedną nogę.

- Znaj moje dobre serce – brunet przyłożył dłoń do klatki piersiowej – Bo gdyby nie ja, to dalej byś tam gniła – nie mogłam uwierzyć w to, że mówi to tak spokojnym głosem z szerokim uśmiechem na ustach. Nigdy bym nie pomyślała, że Pingwin to psychopata, ale wiele na to wskazywało. Najbardziej przerażało mnie to, że był taki opanowany, a każdy jego ruch był starannie zaplanowany. Sama nie wiem co gorsze. Nieobliczalny szaleniec, czy inteligentny szaleniec...

- ... - nie podnosiłam wzroku, wpatrując się w swoje buty. Mogłam sobie być bezczelna, ale w obliczu zagrożenia i kłopotów, zawsze smętnie zwieszałam głowę, starając się też brać na litość.

- Chyba nie zaprzeczysz? - podważył laską moją brodę, zmuszając do kontaktu wzrokowego – Jak myślisz, kto wydał Lawtonowi polecenie odbicia cię z pierdla? - wpatrywał się tymi lodowymi ślepiami z okrutnym spokojem.

- Wiem, że ty... - głos mi drżał.

- Brawo – usłyszałam klaskanie. To Victor się ze mnie naigrawał – Wygrałaś milion dolców – kpił – Szefie, torturujmy ją – czarnooki omiótł mnie przerażającym spojrzeniem, jak kat, który w myślach planuje rozrywkę dla swojej ofiary. Na dowód swojej wiarygodności, wyciągnął pokaźnych rozmiarów nóż i przejechał palcem po płaskiej części ostrza. Nerwowo przełknęłam ślinę. Co innego, kiedy to ja odgrywam rolę sadystki. Gdy ze mną chcą robić te wszystkie rzeczy, które tlą się w najczarniejszych zakamarkach mojego umysłu, to nigdy nie jest mi do śmiechu.

- Nie, Victor – Pingwin powstrzymał go ruchem dłoni – To jest akurat zbędne – dodał – Najpierw spróbuję ugodowo, jeśli to się nie sprawdzi, wtedy będziesz mógł wyciągnąć swoje zabawki – mruknął rozdrażniony, a potem posłał mi szeroki uśmiech. Bladolicy niechętnie schował nóż do kieszeni – Wszakże, jestem pewien, że się dogadamy, nieprawdaż, Juliet? - zamrugał oczami, nie przestając się uśmiechać. Cała się w środku trzęsłam, ale pokiwałam głową na znak zgody.

- Więc... - zaczęłam – Jaki jest prawdziwy powód naszej rozmowy? - zmusiłam się, żeby spojrzeć Pingwinowi w oczy.

- Pewnie domyślasz się, że nie byłem zadowolony z tego, że nie dojechałaś na miejsce – mruknął – Ja ci pomogłem, a ty tak się nieładnie odwdzięczyłaś – pokiwał głową na boki – Zapewne wiesz, że trzymam całe Gotham w garści, a wiesz, co czeka tych, którzy obrażają Pingwina? - rzucił mi pytające spojrzenie.

- Śmierć – mruknął bladolicy bez emocji.

- Dziękuję, Victor – brunet spojrzał z uśmiechem na sługusa – Krótko ci to wyjaśnił – kąciki jego ust uniosły się w górę.

- Ja nie chciałam cię obrazić... - zaczęłam, ale Cobblepot mnie uciszył.

- Nie wygłupiaj się, Juliet – popatrzył na mnie dziwnie – Przecież płaszczenie się nie jest w twoim stylu – dodał, wyraźnie rozczarowany moją reakcją.

- Przepraszam – szepnęłam.

- Moja droga – westchnął ciężko – Przeprosiny niczego nie załatwią. Masz u mnie dług i daję ci teraz możliwość spłacenia go – dodał spokojniej – Chyba nie muszę mówić, co jest przedmiotem szantażu? - mruknął znacząco.

- Nie – pisnęłam.

- Świetnie – ucieszył się – Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? Mówiłem, że przydałaby mi się w szeregach taka wariatka jak ty – dopowiedział za mnie – Nakazując Lawtonowi uwolnienie cię z Belle Reve, wiązałem z tobą korzystną współpracę – dodał pretensjonalnie – I miałem nadzieję, że się odwdzięczysz – kontynuował – A stało się inaczej i jestem rozczarowany twoją postawą, Caro – pokręcił głową.

- Ja po prostu... - próbowałam się wybronić, ale znowu mi przerwał gestem dłoni.

- Nie obchodzą mnie twoje powody – warknął – Obraziłaś Króla Gotham i długo szukałem sposobu, żeby się na tobie zemścić – dodał, a mnie zmroziło – Swoją drogą, ciężko jest znaleźć Juliet Caro – skwitował.

- Nawet nie było sensu, żeby cię śledzić – wtrącił się Victor – Jesteś raczej nudną domatorką – zakpił, a ja miałam mu ochotę nagadać, że niedawno obrobiłam z Jokerem bank oraz że jestem sprawczynią masakry w galerii Shopping Island. Powstrzymałam się jednak. To jak z tą groźbą, że wszystko, co powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie. Moja sytuacja i tak już nie wyglądała różowo. Wolałam to przemilczeć, chociaż zabijałam tego dziwaka wzrokiem.

- Przejdź do rzeczy – odparłam zdecydowanie, chociaż cała się trzęsłam w środku.

- Proszę bardzo – Pingwin uśmiechnął się przebiegle – Masz dwa długi do spłacenia. Pierwszy – wyciągnął palec wskazujący w górę – Za to, że potraktowałaś moją przysługę jak nic – zirytował się. Przymknął oczy i zacisnął pięść. Wyglądał, jakby się powstrzymywał przed krzykiem złości – Drugi – oparł dłonie na lasce i wbił we mnie radosne spojrzenie – Będzie twoim wyborem – zaśmiał się.

- Nie rozumiem – odparłam, uciekając wzrokiem.

- Dobrowolnie będziesz mogła zadośćuczynić. Może być przecież tak, że Jokerowi jest obojętne, z kim się całujesz, prawda? - znałam ten ton głosu. To ukryta oferta.

- Czy ja wiem, Szefie? - odezwał się Victor – Ja tam słyszałem, że klaun nazywa ją swoją własnością. Mógłby się wkurzyć – zaśmiał się kpiąco.

- Mógłby – syknęłam, wyobrażając sobie w myślach, jak torturuję bladolicego.

- W takim razie, przypuszczam, że wolisz grać na moich zasadach? - mruknął.

- Tak – nie patrzyłam mu w oczy. Byłam zła. Czułam się zaszczuta i nie podobała mi się rola uwikłanej.

- Od ciebie zależy, Juliet – westchnął – Czy twój wypacykowany kochaś dowie się o wszystkim.

- Czego chcesz? - warknęłam, patrząc Pingwinowi zaciekle w oczy. Byłam już mocno zirytowana, ale miałam dość chowania głowy w piasek pod każdym jego spojrzeniem.

- To proste, moja droga – uśmiechał się – Będziesz dla mnie pracować – dodał.

- ... - nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jak on to sobie wyobrażał? Przecież ja żyję pod ciągłym nadzorem Jokera!

- A ponoć Juliet Caro jest znana ze swoich nieprzewidzianych reakcji – prychnął Victor.

- Jak ty to sobie wyobrażasz? - na mojej twarzy pojawił się dziwny grymas.

- Normalnie – wzruszył ramionami – Ja dzwonię, ty się pojawiasz i robisz to, co mówię. Oczywiście nie dostajesz za to wynagrodzenia, bo twoją nagrodą będzie niewysłanie zdjęć Jokerowi – dodaje z triumfalnym uśmieszkiem. Mam ochotę go zabić, a najlepiej wyrwać mu te czarne kłaki z głowy...

- Ale to nie jest takie łatwe, jak sądzisz, Pingwin – wkurzyłam się – Jak myślisz, dlaczego tak ciężko mnie znaleźć? Bo klaun przetrzymuje mnie w domu i nie mogę wychodzić bez jego pozwolenia – syknęłam.

- To już twoja w tym głowa, żeby załatwiać sobie pozwolenia na wyjścia – zaśmiał się, mając czystą satysfakcję z tego, w jak trudnej sytuacji mnie stawia – Masz być pod telefonem – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Niech ci będzie – warknęłam. Musiałam się zgodzić na takie warunki. Wiedziałam przecież, że Joker nie podaruje mi zdrady.

- Oczywiście, Victor będzie cię przywoził i odwoził, żebyś nie próbowała żadnych sztuczek – pogroził mi palcem – Daję mu pełne przyzwolenie, że może cię torturować, jeśli będziesz niegrzeczna – dodał, a ja w milczeniu spojrzałam na bladolicego.

- Coś czuję, że będziemy się świetnie bawić, Caro – uśmiechnął się jak rasowy sadysta. Zabrakło mi powietrza.

- To co, Juliet? - Cobblepot zdjął rękawiczkę i wystawił rękę – Zgadzasz się na taki układ? - mruknął przymilnie. Co ja mogłam zrobić? Ten skurwiel miał mnie w garści. Niechętnie uścisnęłam jego dłoń. Była zimna jak lód – Aha, jeszcze tylko jedno – mruknął Pingwin – Pocałuj mój pierścień i możesz sobie iść – podniósł dłoń na wysokość moich ust. Na jednym z palców widniał srebrny sygnet z ciemnym, purpurowym kamieniem. Niezbyt przychylnie zbliżyłam usta do pierścienia i ledwo się powstrzymałam przed odgryzieniem temu ścierwu palca. Zetknęłam swoje wargi z chłodnym klejnotem i złożyłam delikatny pocałunek – Pięknie – mruknął Pingwin i poczułam jego drugą dłoń na mojej głowie. Czule mnie pogłaskał po włosach, a ja odskoczyłam jak oparzona.

- Dobra, zapisałem – mruknął Victor, przypominając o swojej obecności, a ja dopiero wtedy spostrzegłam, że trzyma w dłoniach mój telefon – Zapisałem numer i kilka ciekawych fotek – mrugnął do mnie, a mój żołądek wywrócił się do góry nogami. Gotując się ze złości, wstałam z kanapy i wyrwałam czarnookiemu swoją komórkę.

- Jesteś wolna, Juliet – zaśmiał się Pingwin – Do usłyszenia. I lepiej, żebyś nie ignorowała moich telefonów – dodał na odchodne. Prychnęłam zła i odeszłam stamtąd. Niestety, zanim zdążyłam się oddalić na bezpieczną odległość, poczułam mocny klaps w pośladek. Obróciłam się oburzona i zobaczyłam tylko cwaniacki uśmieszek Victora. Kusiło mnie, żeby mu dać w ryj, ale wiedziałam, że tylko sobie tym zaszkodzę. Schowałam telefon do torebki i udałam się w stronę barku. Wiedziałam, że na trzeźwo tego wszystkiego nie przeżyję...



Juliet długo nie zapomni tej imprezy, a nawet się party jeszcze dobrze nie zaczęło...

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top