Get Insane XCIII
- Czemu ja znowu ryczę? - warczę do siebie i gwałtownie wstaję. Kier porusza się niespokojnie, jakby odbierał moje negatywne emocje – Cóż, piesku – pochylam się do niego – Masz przyjemność, lub nie – wzdycham – Obserwować moje naturalne zachowania – wypuszczam powietrze z ust – Wszystko ma swoją cenę – podaję mu na dłoni psie ciastko. Jego wilgotny pysk delikatnie muska moją skórę i po chwili smakołyku nie ma – A bycie szaloną też ma swoje wady – podciągam spodnie, które przykleiły mi się do pośladków – Wróć – unoszę palec wskazujący do góry – Bycie mną też ma swoje wady – roześmiałam się szaleńczo. Pies patrzył na mnie badawczo i usiadł, a ja uklękłam przy nim i złapałam go po obu stronach za pysk – Jak chociażby to, że jestem nieobliczalna – wyszczerzyłam się do zwierzęcia – A może to zaleta? - nie przestawałam się uśmiechać – Wiesz, co musimy zrobić? - cmoknęłam go w wilgotny nos. Kier uważnie strzygł uszami i przechylał głowę – Coś złego – zachichotałam upiornie i ponownie podniosłam się do pozycji stojącej. Chwyciłam skórzaną kurtkę, która zdążyła trochę przeschnąć i zarzuciłam na siebie. Pochowałam swoje zabaweczki do torebki i zawołałam psa. Pogoda wreszcie się uspokoiła. Porywisty wiatr zelżał, a deszcz przestał uporczywie bębnić o wszystko, co spotkał na swojej drodze. Ulice zalane były kałużami a z rynien, dachów i lamp ściekał strumienie wody. Bądź co bądź, Gotham wracało do życia. Niebawem rodzinki znowu wyjdą na spacerki i będą wypatrywać kolorowej tęczy. Nudna codzienność mieszkańców wróci do swojego rytmu. Dobrze, że jest ktoś, kto wprowadzi w tej smętnej metropolii trochę więcej szaleństwa, hehe.
Postanowiłam narobić trochę rabanu w jednej z gothamskich galerii handlowych. W taką ulewę, jaka nawiedziła przed chwilą miasto, większość ludzi pochowała się w centrach, żeby przeczekać burzę, albo zrobić zakupy. Ogromne skupisko ofiar. Tłumy ludzi, skaczących sobie do gardeł. Stado imbecyli, którymi można manipulować za pomocą takich haseł jak: promocja, obniżka. Jak wywołać chaos w takim miejscu? To bardzo proste. Wystarczy najpierw wpuścić wściekłego psa, który będzie biegał i terroryzował przerażoną hołotę, a potem rzucać na oślep cukierkami z gazem rozweselającym. Miliony ludzi, śmiejących się tak głośno i tak zaciekle, że popękają im wnętrzności... Słodko...
- Kier – szepnęłam do psa, czając się przy tylnych drzwiach – Mamusia teraz cię wpuści do środka, a ty narobisz trochę zamieszania, dobrze? - pogłaskałam go po głowie. Owczarek zawarczał w odpowiedzi. Uchyliłam drzwi i poklepałam go po grzbiecie. Kier wystrzelił jak pershing i popędził do środka – Tak, moja bestyjeczko – zaśmiałam się – Biegnij i morduj wszystko, co popadnie – ponowiłam śmiech i rozejrzałam się, czy nikt mnie nie obserwuje. Niepostrzeżenie wśliznęłam się do środka, ściskając w dłoni cukierki z gazem rozweselającym. Szłam pewnym krokiem i nasłuchiwałam odgłosów otoczenia. Gdy weszłam na pasaż galerii, moim oczom ukazał się przecudowny widok. Wokół wybuchała panika. Ludzie krzyczeli i biegali jak oszalali. Wszędzie walały się torby zakupowe, przekąski z bufetów i inne śmieci. Między owładniętą histerią tłuszczą, biegał Kier. Na jego mordce widniały ślady krwi, a to znaczyło, że musiał już kogoś zaatakować. Było słychać płacze, wrzaski i przekleństwa. Żądny krwi, rozwścieczały pies, toczył pianę z pyska. Spanikowani ludzie na chama przeciskali się do wyjść, tratując siebie nawzajem. Inni zbiegali szaleńczo po ruchomych schodach. Nie mogłam uwierzyć, że jeden pies narobił takiego zamieszania. Potem jednak zrozumiałam ten wszechobecny zamęt. Ze sklepu zoologicznego, umiejscowionego na jednym z pięter w centrum handlowym, z klatek wydostały się inne zwierzęta. We wszystkich obudził się pierwotny instynkt drapieżnika. Na nieszczęście tłumów, wśród zbiegłych zwierząt była grupa agresywnych dobermanów. Biedne psy, trzymane w ciasnych klatkach, mające codziennie do czynienia z niewyobrażalnym hałasem i irytującymi ludźmi, postanowiły się odpłacić za uciążliwe warunki. Najwidoczniej, mój Kier musiał ich do tego zmobilizować. Każdy wie, że gdy pies widzi, lub słyszy innego psa, różnie się to kończy.
To był bajeczny widok. Niektórzy byli tak zdesperowani, że zaczęli między sobą walczyć. Bardziej porywczy klienci centrum handlowego, zrzucali siebie nawzajem przez barierki. Oszalałe psy biegały po wszystkich piętrach. Co chwilę było słychać, jak banda psich morderców rozrywa na strzępy kolejną ofiarę. Co więcej, doszło do tragedii (dla mnie komedii). Ruchome schody, niemogące utrzymać ciężaru tylu osób naraz, zawaliły się i zaczęły wciągać ludzi w swój mechanizm. Bezwzględna maszyna pożerała ludzkie ciała niczym maszynka do mielenia mięsa. Wszyscy co utknęli na schodach, bezwyjątkowo umierali w męczarniach, a ich rozpaczliwe krzyki przewyższały głosy poddenerwowanego tłumu. Gdzieniegdzie skapywała brunatna, lepiąca się krew, w niektórych miejscach można było dostrzec trupy stratowanych osób. Psie warczenie, wrzaski tych, co mieliło im wnętrzności i tumult spanikowanych głosów przerażonych ludzi, tworzyły razem chaotyczną, ale jakże piękną harmonię. Najpiękniejsze było to, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nikogo nie obchodziło, że jakaś upiornie wyglądająca dziewczyna, nie dość, że nic sobie nie robi z tej koszmarnej masakry, to jeszcze chodzi jak urzeczona i filmuje wszystko swoim telefonem. Najbardziej mnie dziwiło, że nigdzie nie było ochroniarzy. Czyżby tamci spierdolili w pierwszej kolejności? Szczerze, nie byłabym zaskoczona.
- Oszukać przeznaczenie na żywo – podśmiewałam się i z zapartym tchem, nagrywałam każdą bardziej brutalną scenę – Witajcie kochani! - nakierowałam telefon na siebie – Tutaj wasza ulubiona reporterka, Panna Juliet Caro! - posłałam całusa – Jesteśmy właśnie w Shopping Island, czyli jednej z większych galerii w Gotham City – relacjonowałam – Mamy tutaj niezły chaos, spowodowany bandą wściekłych psów, które biegają swobodnie po galerii i atakują ludzi – sfilmowałam uciekającą w panice hałastrę – Przykładowo, jedną z atrakcji są wciągające ruchome schody, które przerabiają ludzi na mielone kotlety – zaśmiałam się histerycznie i zrobiłam zbliżenie na mechanizm, który właśnie pożerał jakiegoś faceta w żółtym sweterku – Auć! - skomentowałam, najeżdżając telefonem na swoją twarz – To musiało boleć – wyszczerzyłam się – Poszukajmy teraz mojego słodkiego psiaka, Kiera – mruknęłam – Musi gdzieś tu być – dodałam i poszłam jedną ze sklepowych alejek. Krążyłam po całym piętrze w poszukiwaniu owczarka, ale nie mogłam go znaleźć. Dalej wczuwałam się w moją rolę operatora kamery i filmowałam wszystko, co wydawało mi się mniej lub bardziej interesujące. Prawie potknęłabym się o jakieś zwłoki z widocznymi jelitami – Fuj! - odwróciłam kamerę telefonu od wypatroszonego nieboszczyka – Niestety – zwróciłam ją na siebie – Dalej brzydzi mnie widok jelit – potrząsnęłam głową – Wciąż kojarzą mi się z oślizgłymi robalami, ble! - splunęłam ze wstrętem i skierowałam komórkę na interesująco wyglądającą akcję, dziejącą się za jednym z kwiatowych klombów. Dochodziły stamtąd dziwne odgłosy. Okazało się, że jakaś laska robi facetowi laskę. Nie dowierzałam własnym oczom! Nie jest to ani trochę makabryczne! Może oprócz tego, że oboje są brzydcy – Kurwa, no! - zawołałam pretensjonalnie – Psujecie mi cały kadr! - warknęłam – Cięcie! - opuściłam telefon i wyciągnęłam z torebki pistolet – Zdychajcie – prychnęłam pogardliwie i strzeliłam prosto w genitalia faceta i ryj babki. Gościu, zaczął się drzeć jak powalony – Nie drzyj się, półmózgu – warknęłam i dodatkowo strzeliłam mu jeszcze kulkę w brzuch. Laski nie musiałam dobijać. Padła za pierwszym razem i odgryzła swojemu lowelasowi połowę pały – No! - zaśmiałam się zadowolona – Idziemy gdzieś, gdzie jest ciekawiej – dodałam, nakierowując kamerę telefonu na swoją twarz.
Dalej poszukiwałam mojego pieska, ale nie mogłam nigdzie dostrzec jego radosnej mordki. Mijałam za to właśnie jakąś drogerię i skuszona wizją ukradnięcia różnych ciekawych kosmetyków, weszłam do środka. Sklep był kompletnie opustoszały i pomyślałam, że póki nie mogę znaleźć Kiera, to z pomocą tych drobiazgów, doprowadzę się do porządku.
Zapisałam nagranie i schowałam telefon do torebki. Capnęłam kilka kosmetyków i podeszłam do lustra, w którym klientki testowały produkty. Zmyłam oszpecające ślady mascary i deszczu z twarzy i wytarłam jedwabnymi ręczniczkami, które też oczywiście sobie pożyczyłam. Postanowiłam przestać maskować swoją jasną karnację i użyłam pudru odcieniem zbliżonego do mojej skóry. Podkreśliłam brwi i rzęsy, a na usta walnęłam mroczną, czarną szminkę. Włosy też rozczesałam jakąś szczotką i przejrzałam się w lustrze.
- Perrrrrfekcyjnie – zamruczałam do swojego odbicia, szczerząc się złowieszczo. Zgarnęłam do torebki różne kosmetyki, które mi się podobały i zadowolona z zakupów, wyszłam ze sklepu. Bramka nie zapiszczała, jak się tego spodziewałam, co tylko wprawiło mnie w weselszy nastrój. Nadeszła pora na ponowne poszukiwanie Kiera. Krążyłam więc między alejkami i nawoływałam psiaka. W końcu moje wołanie się opłaciło, bo po chwili nadbiegł szczęśliwy owczarek. Cały był umorusany we krwi. Dyszał i merdał ogonem. Niezbyt szybko zauważyłam, że centrum handlowe jest opustoszałe, a jedyne osoby w środku to podeptane zwłoki.
- Kier! - zapiszczałam radośnie i rozłożyłam ramiona. Pies skoczył na mnie i zaczął lizać po twarzy. Nie obchodziło mnie, że zaraz sama będę brudna od posoki – No już, już! - chichotałam, tarmosząc zwierzaka na wszystkie możliwe sposoby – No zejdź, bo mnie łaskoczesz! - piszczałam. W końcu Kier odpuścił ze swoimi czułościami, a ja mogłam się podnieść z podłogi. Otrzepałam się i z rozkoszą rozejrzałam po spustoszałym miejscu – Dobry piesek – wyszczerzyłam się do psa i dałam mu ciasteczko w nagrodę – A gdzie twoi koledzy? - zapytałam zwierzaka, a on przechylił głowę na jedną stronę, szczeknął i zaczął iść w jakimś kierunku. Poszłam za nim i wtedy moim oczom ukazał się widok jak z horroru. Cztery rosłe dobermany zjadały żywcem ciało jakiejś kobiety. Wydawały z siebie warkliwe odgłosy i mlaskały, szczekając, od czasu do czasu – No to niezła gromadka – zaśmiałam się, a potem z chorą ciekawością, zaczęłam się przyglądać makabrycznej agonii pożeranego człowieka. Trwało to kilka minut, a ja usiadłam po turecku na brudnej podłodze i bacznie obserwowałam to widowisko, niczym wybitny spektakl teatralny. W końcu psy skończyły swoją ucztę i zaczęły się do mnie zbliżać. Nieco struchlałam, kiedy grupa bestii z ociekającymi krwią pyskami, podchodziła bliżej, niż bym sobie tego życzyła i łypała swoimi ślepiami. Kier nie warczał na dobermany, co mnie dziwiło. Zaczęłam się denerwować i ze strachu mnie paraliżowało.
Nagle, jeden z psów zbliżył swój wielki pysk do mojej twarzy, a ja wstrzymałam oddech. Unikałam kontaktu wzrokowego ze zwierzęciem, bo to je tylko rozsierdza. Bestia obwąchała mnie dokładnie i strzygła tymi drobnymi uszkami. Trzęsłam się jak galaretka, a wtedy stało się coś niespodziewanego. Doberman otworzył pysk i przejechał swoim czerwonym od krwi, szorstkim językiem po mojej twarzy. Zaskoczona, rzuciłam psu zdziwione spojrzenie, a wtedy on zaczął merdać ogonem.
- Dobry piesek – powiedziałam ostrożnie i wystawiłam rękę, by spróbować go pogłaskać. Zwierzę pochyliło łeb, a wtedy ja dotknęłam palcami jego nastroszonej sierści. Doberman zaczął dyszeć i położył się, domagając się pieszczot. Podrapałam zwierzaka po brzuszku, a on z radości poruszał tylną łapką. Pozostała trójka też chciała zaznać czułości, więc wszystkie, łącznie z Kierem, nadstawiły się do głaskania – Nie mam tylu rąk! - zaśmiałam się i dałam każdemu psu po ciasteczku. Dobermany przytulały się jeszcze trochę do mnie, a potem jeden z nich zaszczekał i wszystkie wybiegły jednym z wyjść.
- No i znów jesteśmy we dwoje, Kier – podrapałam owczarka czule za uszkiem – Kto jest dobrym pieskiem? - mówiłam do niego – No kto? - miziałam go po całym ciele. Pies zaszczekał w odpowiedzi – No ty! Tak ty! - śmiałam się do niego.
Nasze pieszczoty przerwał dźwięk syren policyjnych, które było słychać centralnie pod budynkiem. To było do przewidzenia, że przyjadą gliny. Dobrze, że Batmendy nie ma! Trzeba się zmywać!
- Musimy uciekać piesku! - wstałam gwałtownie. Kier szczeknął i zaczął biec w kierunku strefy kina – Kier! Nie! - wołałam za nim i puściłam się w pościg za psem. Owczarek wpadł jak burza na teren multipleksu i zniknął za jednymi z drzwi – Kieeeeeeer! - darłam się, goniąc wariata – Stój! - krzyczałam, ale pies mnie nie słuchał. W efekcie znalazłam się za tymi samymi drzwiami, co on – Piesku! - piszczałam rozdrażniona. Przede mną rozpościerał się jakiś tunel – To nie pora na zabawę w chowanego! - lamentowałam, gdy nagle Kier wpadł mi prosto pod nogi i zaczął ciągnąć zębami za rękaw kurtki – Co jest, skarbie? - opierałam się – Znasz wyjście? - spytałam, pełna nadziei. W odpowiedzi pies zamerdał ogonem – Dobrze – odparłam i przyspieszyłam kroku – Masz na pewno lepszą orientację niż ja – mruknęłam, przypominając sobie o mojej nieudanej ucieczce korytarzami Belle Reve. Biegłam więc, zdając się na niezawodny psi węch. Kier i ja wędrowaliśmy przez dobrą minutę dziwnym tunelem, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. I to po drugiej stronie ulicy!
- Mój mądry chłopczyk! - tarmosiłam go za uszami na dowód wdzięczności – A teraz chodźmy stąd, zanim nas ktoś powiążę z tą całą masakrą! - zachichotałam mimowolnie i razem z psem zmierzyliśmy w kierunku wysokich budynków.
Zapomniałam napomknąć, że będąc w drogerii, buchnęłam też czarną smycz i obrożę. Planowałam, żeby Kier został ze mną na długi czas, więc wyposażyłam go w obróżkę i prowadziłam na smyczy. Na moje zawołanie, owczarek rzucał się na bogu ducha winnych ludzi, a ja triumfowałam. Niestety, moje chore, sadystyczne zapędy, zostały zauważone przez policję. Musiałam zmienić kierunek spaceru i razem z Kierem uciekaliśmy, gdzie pieprz rośnie.
Obu nam nie zależało na bliskim kontakcie z psami (o ironio), więc ukryliśmy się w opuszczonej fabryce zabawek. Miałam nadzieję, że tam nie przyjdzie im do głowy nas szukać. W tym celu zaczaiłam się za jakimiś pudłami i starałam się uspokoić psa, który warczał non stop i mógł zwrócić uwagę policji.
Na nieszczęście, przeliczyłam się, bo zauważyłam, jak gliniarze kręcą się po magazynie, w którym się ukryłam. Jak oni się tutaj tak szybko dostali?!
- Spokojnie, Kier – głaskałam psa po głowie, odbezpieczając w razie czego pistolet. Czujnie śledziłam ruchy policjantów, żeby nie dać się złapać. Mój oddech zrobił się ciężki i nerwowo przełykałam ślinę. Nie od dziś wiedziałam, że nie umiem sobie poradzić w pojedynkę z nieugiętymi stróżami prawa. Nie chcę znowu wylądować w więzieniu!
- Spokojnie, Juliet, spokojnie – teraz musiałam opanowywać samą siebie. Nie lubiłam takich sytuacji. Już kij, z tym że zachciało mi się ucieczki, ale dlaczego zwracałam na siebie uwagę, szczując groźnego psa na wszystkich?
Na cholerę zadaję pytania retoryczne. Nie ma sensu się dopatrywać logiki w moich spontanicznych i szalonych działaniach. Mam przecież nierówno pod sufitem. To oczywiste, że uwielbiam się pakować w kłopoty, zwracając na siebie uwagę swoim sadystycznym hobby.
- Oddychaj, Caro, oddychaj – śmiałam się cicho i histerycznie – Ale nie gadaj do siebie, bo na pewno cię usłyszą! - syknęłam i wlepiłam swoje rozbiegane spojrzenie w przestrzeń przed sobą. Zaraz po tym zachichotałam maniakalnie – Cicho, pustorożcu! - pisnęłam i zatkałam sobie usta dłonią. Tą samą, w której trzymałam gnata. Nieco się uspokoiłam, czego nie można było powiedzieć o Kierze. Prowadziłam więc zagorzały monolog, jakbym miała rozdwojenie jaźni. Najpierw uspokajałam psa, a potem próbowałam uciszyć samą siebie, bo cały czas się chichrałam jak głupia.
- Raz, dwa, trzy, wypuść powietrze – mruczałam do siebie – Cztery, pięć, sześć, w sumie, chcę coś zjeść – kontynuowałam – Ta rymowanka nie ma już sensu, bo ten ciul zjadł wszystkie ciastka z kredensu – naburmuszyłam się – Chwila, co? - potrząsnęłam głową, jakbym dopiero co wróciła do rzeczywistości – Kier, co się stało? - posłałam zwierzakowi pytające spojrzenie. Pies patrzył się na mnie z pożałowaniem, ale przynajmniej się uspokoił. Chociaż jedna pieczeń jest upieczona.
Nagle, poczułam na swoich ustach czyjąś rękę. To niestety nie była żadna z moich. Właściciel kończyny miał na sobie fioletowe, skórzane rękawiczki i pachniał zniewalającymi perfumami. Pisnęłam cicho, dziwiąc się, że Kier nie reaguje. No tak. Zasnął, skubany. Kiedy do moich uszu dotarło psie chrapanie, wiedziałam, że nie mam co liczyć na jego pomoc.
- Ćśśśś – wnętrze mojej głowy spowił znajomy, jadowity szept – Ani mru, mru – syknął. Nie musiałam się odwracać, żeby zidentyfikować jegomościa. Ja już wiedziałam kto to. Obserwowałam więc dalej krążących policjantów, którzy po kilku minutach bezowocnych poszukiwań, poddali się i opuścili budynek. Dopiero wtedy Joker zdjął rękę z mojej twarzy. Od razu zrobiłam kilka łapczywych haustów powietrza i pełna najgorszych obaw, rzuciłam zielonowłosemu ostrożne spojrzenie.
- Cześć – uśmiechnęłam się głupio. Przecież on mnie zaraz zabije za to, że znowu mu uciekłam...
- A Ty co tu robisz? - spytałam.
- Ciebie powinienem spytać o to samo – warknął nieprzyjemnie.
- No, ja akurat byłam w okolicy i... - plątałam się. Było jasne, że zobaczył, że mnie nie ma w mieszkaniu, ale jakim cudem znalazł się w tym samym miejscu co ja? Przecież Gotham nie jest małym miastem.
- O, doprawdy? - szydził – Zupełnym przypadkiem byłaś w okolicy? - świdrował mnie nieustępliwym wzrokiem. Wiedziałam, że prędzej czy później nadejdzie ten moment, kiedy zwieszę głowę i zacznę przepraszać. Chociaż lubiłam klauna wkurzać, nie lubiłam, kiedy gniewał się na mnie zbyt długo. Niezła hipokryzja...
- Nooo... - zacinałam się, a wtedy klaun uniósł palcem wskazującym mój podbródek. Byłam zmuszona utrzymywać z nim kontakt wzrokowy.
- No co? - zbliżył swoją twarz do mojej, a jego spojrzenie stawało się coraz bardziej bezczelne i niepokojące.
- Ja... - zaczęłam, ale przełknęłam nerwowo ślinę.
- Co – klaun warknął przeciągle, drugą ręką chwytając mnie za gardło.
- Uciekłam – mówiłam cicho z powodu braku tchu. Naprawdę chciałabym wiedzieć, dlaczego podduszanie przez tego psychopatę ani trochę mnie nie przeraża.
- Naprawdę? - Joker wydyma usta i udaje wielce zaskoczonego moimi słowami.
- Naprawdę – charczę i ledwo się powstrzymuję przed przyciągnięciem go do siebie – Uciekłam, bo... - próbuję kontynuować, ale jego hipnotyzujące spojrzenie mi to uniemożliwia. Znów się nade mną pastwi.
- Bo? - wydaje z siebie ten charakterystyczny pomruk, a ja czuję, że zaraz stracę kontrolę. Dlaczego mam do niego taką słabość? Dlaczego...
- Bo chciałam kogoś zabić. Zabawić się – szepczę, a ucisk dłoni klauna na mojej szyi łagodnieje.
- I udało się? - napięcie w oczach Księcia Zbrodni zanika, a jego usta rozszerzają się w szerokim, psychopatycznym uśmiechu. Przyłapuję się na tym, że śledzę uważnie ruchy jego warg.
- Tak – odwzajemniam uśmiech. Klaun ściąga dłoń z mojego gardła i przestaje podtrzymywać mój podbródek.
Brawo – śmieje się, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku. W końcu nie wytrzymuję. Chwytam Jokera za krawat i przyciągam go do siebie. Wpijam się w jego usta i odsuwam się szybko, zdając sobie sprawę z tego, jak się zachowuję. Patrzę na Księcia Zbrodni i ostrożnie puszczam jego krawat. Zielonowłosy wpatruje się we mnie i oblizuje usta. Obejmuje mnie brutalnie za twarz i namiętnie całuje. Jego język sieje terror w moim podniebieniu, a ja bezwiednie się temu poddaję. Joker siłą ściąga ze mnie skórzaną kurtkę i niedbale rzuca ją na jedno z pudeł. Nie pozostaję mu dłużna i rozwiązuje ten nieszczęsny krawat, rozpinając zaraz po tym guziki jego koszuli. Klaun śmieje się bezczelnie, zostawiając ślady ugryzień na mojej szyi, po czym przerzuca mnie sobie przez ramię i rzuca na ogromną stertę pluszaków, znajdującą się nieopodal. Na szczęście mam miękkie lądowanie. Po chwili dołącza Joker, który zdążył się wyswobodzić ze swojej zielonej koszuli i skórzanych rękawiczek. Oblizuję się na widok jego umięśnionego ciała. Książę Zbrodni ściąga ze mnie koszulkę i stanik i ponownie wpija się w usta. Jest zażarty niczym wampir. Pozwala sobie na brutalne obmacywanie mojego ciała. W akcie rewanżu ja wbijam paznokcie w jego plecy. Kolory naszych szminek mieszają się ze sobą, a klaun postanawia mnie dręczyć bardziej i molestuje mnie językiem. Zastygam w bezruchu, kiedy czuję jego gorące wargi na swoim nagim ciele.
Joker jest niecierpliwy. Siłą zdejmuje ze mnie obcisłe dżinsy i rzuca je na podłogę. Następuje zamiana ról. Przewracamy się i teraz klaun jest na dole. Zarzucam włosami i posyłam zielonowłosemu dzikie spojrzenie.
- Chociaż raz to ja mam kontrolę nad Tobą – dyszę z szaleńczym uśmiechem na ustach.
- Chciałabyś, cukiereczku – Joker szczerzy się bezczelnie w moją stronę i zakłada ręce za głowę.
- Oczywiście, że bym chciała, Panie J – mruczę i wystawiam język. Zaciskam palce dłoni na ramionach klauna i zjeżdżam językiem w dół jego ciała. Książę Zbrodni napina się i wydaje z siebie zadowolone warknięcia.
- Nie znałem Cię od tej strony, kochanie – warczy, a ja wtedy sunę językiem w stronę jego ust. Ponownie się w nie wpijam, kładąc się na torsie Jokera, a klaun kładzie swoje ręce na moich pośladkach i mocno zaciska na nich palce. Czuję chłód jego sygnetów na swojej skórze. Moje dłonie obejmują szyję Księcia Zbrodni. Temperatura wyraźnie się podnosi.
Joker znowu przejmuje inicjatywę. Przewraca mnie tak, że leżę pod nim. Mnóstwo pluszaków poleciało na boki. Mam dość oczekiwania. Dobieram się do jego rozporka, a Książę Zbrodni zrywa ze mnie majteczki. Zaraz będziemy się ostro pieprzyć w opuszczonej fabryce zabawek, na stercie zakurzonych maskotek, a wokół przecież dalej może się kręcić policja. Nic nas nie obchodzi. Liczy się tylko dzika perwersja...
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top