Get Insane XCII
Siedziałam na ławce w parku i z lubieżną rozkoszą przysłuchiwałam się krzykom rozszarpywanych ludzi. Kier atakował nieświadomych przechodniów i żywcem ich zagryzał. Rozpaczliwe wrzaski niosły się razem z wiatrem, który kołysał gęstymi koronami drzew. Przymykałam oczy i dawałam się ponieść chwili. Zawsze miałam świetny kontakt ze zwierzętami. Nic więc dziwnego, że na mój jeden znak, Kier zmieniał się w krwiożerczą bestię. Pies co chwilę wracał do mnie zadowolony, a na jego pysku widniały coraz to nowsze ślady krwi.
Zatraciłam się w tej dźwiękowej nirwanie, gdy poczułam, że coś upadło koło ławki.
- Co ty tu przyniosłeś, piesku? - spojrzałam z ciekawością. Kier taszczył w pysku na wpół zjedzone ciało jakiejś kobiety. Moją uwagę przykuły jej złote pierścionki. Ich łączna wartość mogła spokojnie wynieść parę tysięcy. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam psa po głowie – Wspaniała zdobycz, skarbie – zachichotałam szaleńczo i dałam mu w nagrodę kilka psich ciasteczek, które wcześniej kupiłam – Wspaniała – powtórzyłam, szybko pozbawiając trupa biżuterii. Przyjrzałam się dokładnie błyskotkom i schowałam je do torebki – Słuchaj, Kier – zwróciłam się do psa, kucając przy nim i patrząc mu w oczy – Musimy cię teraz wykąpać – pokiwałam głową i podniosłam się do pozycji stojącej – Ciebie umyjemy, a mamusia się zabawi – zaśmiałam się upiornie i zaczęłam iść wzdłuż ścieżki. Pies zamerdał ogonem i natychmiast podążył za mną.
Krążyliśmy tak przez chwilę i zgodnie z moimi przypuszczeniami, natrafiliśmy na małe jeziorko. Woda zachęcała swoimi przezroczystym kolorem do kąpieli. Sama miałam ochotę tam wskoczyć, ale nie miałam na to czasu. Zachęciłam psa do wejścia i kilka minut później, Kier otrzepywał się na brzegu. Woda obmyła psią sierść z lepiącej się posoki. Mogliśmy ruszać dalej.
Moja okazja na zabawę nadarzyła się, gdy zobaczyłam całującą się parkę. Wyglądali na takich zakochanych. Rzygać się chciało. Trzymali się za ręce i podziwiali siebie nawzajem. Nie mogłam na to patrzeć. Dla mnie miłość nie istniała i im częściej miałam nieprzyjemność patrzeć na jej ofiary, źle to znosiłam. Paradoks polega na tym, że sama wpadłam w jej szpony i nie umiałam się z tym pogodzić. Nietypowe uczucie do chorego psychicznie szaleńca napawało mnie złością. Ja nie chciałam kochać. Nie umiałam sobie tego po pierwsze wyobrazić, po drugie wydawało mi się to takie idiotyczne. Troszczyć się o kogoś, codziennie się koło niego budzić i zasypiać co noc w jego ramionach. Cieszyć się każdym wspólnym dniem...
Ja tak chyba nie potrafiłam. Tak cholernie mnie to odrzucało. Skręcało na samo brzmienie słowa miłość...
- Chodźmy stąd, piesku – szepnęłam, chowając z powrotem nóż do torby – Nie mogę – po raz pierwszy zawahałam się przed zabiciem kogoś. Prawdopodobnie, gdyby to nie była para zakochańców, nie miałabym większych oporów. Ale tym razem poczułam, że nie potrafię.
Jasne do tej pory niebo zasnuło się ciemnymi chmurami i po chwili poczułam pojedyncze krople. Zanosiło się na deszcz, a ja nie powinnam się znajdować w pobliżu drzew. Zakochani się ulotnili, a ja i Kier również przyspieszyliśmy kroku. W okamgnieniu rozszalała się ulewa, ale na szczęście znaleźliśmy się już w części miasta. Chodziliśmy chodnikiem, mijając uciekających ludzi z parasolkami lub naciągniętymi kapturami. Przeglądałam się w każdej szybkie zaparkowanego samochodu czy witrynie sklepowej. Mój makijaż spływał wraz z deszczem, odsłaniając moją trupio-bladą skórę. Tusz do rzęs cieknął pod oczami, a szminka rozpuszczała się na ustach. Włosy oklapły i ściekała z nich woda. Wyglądałam jak upiór, ale mało mnie to obchodziło. Kier wiernie szedł przy mojej nodze, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Ssałam lizaka, ignorując potężne oberwanie chmury. Zwiesiłam głowę, wściekła na myśli, które zaczęły się kłębić w mojej głowie. Byłam w złym humorze i chowałam nóż pod rękawem kurtki, gdyby ktoś się ośmielił napatoczyć. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem. Prawdopodobnie przez podobieństwo do mary. Normalna kobieta nie pozwala przecież, żeby deszcz zmył jej makijaż.
Ulica, którą szłam, szybko opustoszała, a w oddali dało się słyszeć nadciągającą burzę. Grzmoty odbijały się echem od strzelistych budynków, a na niebie powoli pojawiały się błyskawice. Gdybym była przesądna, pomyślałabym, że to ja wywołałam nagłą zmianę pogody. Zjawiska atmosferyczne są adekwatne do mojego nastroju lub potępiają szczucie psa na niewinnych ludzi. Wzruszyłam ramionami i wyplułam pusty patyczek.
Ignorując deszcz, wyskakiwałam znienacka, gdy tylko ujrzałam jakąś szybę i robiłam upiorne miny. Strumienie wody zalewały chodnik i ulicę, a ja dalej szłam przed siebie, lekceważąc fakt, że jestem przemoczona do suchej nitki. Kier zaczął się niepokoić i popiskiwać. Głaskałam go delikatnie i uspokajałam. Gdzieś niedaleko huknął grzmot, a pies zląkł się i gwałtownie do mnie przylgnął, w efekcie mnie przewracając. Leżałam przez chwilę twarzą w mokry chodnik, gdy poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. Kier skomlał, szturchając mnie nosem.
- Proszę pani! - usłyszałam nad sobą przytłumiony męski głos – Wszystko w porządku? - dopytywał, starając się przekrzyczeć deszcz dzwoniący o budynki. Zaśmiałam się mrukliwie i ostrożnie podniosłam na łokciach. Mężczyzna pomagał mi wstać, a ja wtedy szybko się obróciłam i wbiłam mu nóż w brzuch. Zszokowany rzucił mi przerażone spojrzenie, a po chwili jego usta wypełniły się brunatną krwią. Kaszlnął parę razy, wydał z siebie ostatnie westchnięcie i padł martwy. Obserwowałam to z lodowatym spokojem, a po mojej twarzy pełzał chytry uśmieszek. Pochyliłam się nad trupem i wyciągnęłam z jego ciała mój nóż. Był skąpany we krwi, ale intensywny deszcz szybko ją spłukał. Ostrze na powrót było czysto srebrzyste.
- W jak najlepszym – zachichotałam przez zaciśnięte zęby – Chodź, Kier! - zacmokałam na psa i ruszyliśmy dalej.
To nieplanowane morderstwo trochę poprawiło mi humor, ale dalej biłam się z myślami. Widok tej zakochanej parki w parku przypomniał mi o wszystkich chwilach, kiedy przejawiałam coś na kształt miłości. Kiedy pierwszy raz przytuliłam Jokera, a on to odwzajemnił. Kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się w Laugh and Grin i klaun wypowiedział te słowa, które do tej pory tlą się gdzieś w najgłębszych zakamarkach mojego umysłu.
''Przy Tobie czuję się inaczej. Ty mnie rozumiesz i mnie wtedy przytuliłaś. Nigdy wcześniej nic takiego nie czułem. Przecież byłaś tylko kolejną ofiarą do kolekcji''.
Wtedy właśnie dotarło do mnie, jak mocno jesteśmy do siebie podobni. Ja też przy nim czułam się inaczej. On jako jedyny mnie rozumiał. Nie mówił, że muszę spoważnieć i zacząć się zachowywać dojrzalej. Nigdy wcześniej nie czułam nic takiego jak przy Jokerze. To było nowe doświadczenie. Doświadczenie, którego się bałam...
A gdy zielonowłosy po raz pierwszy wyznał mi miłość, tuż po tym, gdy prawie się zabiłam, skacząc z dachu budynku? Nie miałam pojęcia, czemu tak bardzo chciałam to od niego usłyszeć. Na co mi była sztuczna świadomość, że klaun mnie kocha? Na co?
Doskonale wiem, że powiedział to tylko dla świętego spokoju. Żebym odpuściła. I nie miałam mu tego za złe. Rzecz w tym, że za każdym razem, kiedy coś tylko napomknie, że jestem dla niego ważna, lub zdarzy się, że powie te słowa, ten jeden procent mojego sukowatego serduszka wariuje z radości. Pomimo tego, że reszta dziewięćdziesięciu dziewięciu nie chce o tym słyszeć. Boję się. Boję się, że mogę się w klaunie zakochać, a co gorsza on we mnie. Joker chce znać moje słabości i lęki. Co by powiedział, gdyby się dowiedział, że moim najgorszym koszmarem jest pokochanie Go? Jakby zareagował na wieść, że drżę na myśl, że mogę go w jakimś małym stopniu kochać...?
Jakby na zawołanie, w mojej głowie zaczęła rozbrzmiewać melodia piosenki Him & I. Nie mógł nastąpić lepszy moment, naprawdę...
Chcąc nie chcąc, zaczęłam nucić utwór, nie zważając na to, że obfity deszcz zagłusza nawet bicie serca. Brodziłam w wodzie zalewającej chodnik i co rusz wybuchałam niekontrolowanym śmiechem. Kier, któremu nieustępujący deszcz wcale się nie podobał, zaczął się zatrzymywać.
A ja, odnosząc wrażenie, że nucona przeze mnie piosenka zagłusza rzeczywistość, upewniwszy się wcześniej, że ulica jest pusta, szłam jej środkiem, ignorując fakt, że w każdej chwili może wyjechać samochód. Nad moją głową trzęsły się korony drzew i migały światła sygnalizacyjne. Pochmurne, purpurowe niebo przecinały rozbielone do granic możliwości błyskawice. Każdy szanujący się mieszkaniec Gotham, tkwił teraz w swoim domu z kubkiem gorącego kakao i obserwował, jak krople deszczu biegną po oknach jego mieszkania. Ja natomiast, niczym zaczarowana, podążałam uparcie środkiem jezdni, wykonując piruety i bujając się w rytmie strumieni deszczu. Co chwilę otwierałam usta, a woda rozpuszczała się na moim języku. Zachowywałam się jak radosne dziecko. Śmiałam się maniakalnie za każdym razem, gdy o włos mijał mnie rozpędzony samochód. Dla mnie liczyła się chwila. Żyłam tym, co jest teraz i nie obchodziło mnie nic poza tym. W jakiś niewytłumaczalny sposób burza i towarzysząca temu ulewa, działały kojąco na moją psychikę. Mogłam się skupić na tańczeniu w kałużach powstałych na drodze, zamiast męczyć się z myślami opływającymi mój umysł.
Kier trzymał się na odległość, ale towarzyszył mi wiernie. Nie zależało mi na tym, żeby podzielał moje szalone zachowania. Ważne, że nie uciekł, czego się niestety spodziewałam.
Deszcz rozpływał się po całym moim ciele, a ja czułam się tak, jakby to była gorąca, świeża krew. Robiłam dłonią wijące się kształty i ignorowałam świat rzeczywisty. Rozpuściłam włosy, które natychmiast przykleiły mi się do twarzy. Zanosiłam się śmiechem i odprawiałam szalone skoki na śliskiej nawierzchni.
W końcu zboczyłam z ulicy i wróciłam na chodnik. Kier bardzo się ucieszył z tego powodu. Urządziłam sobie z psem wyścigi i biegliśmy razem przed siebie. Zatrzymaliśmy się pod jakimś tunelem, pod którym nareszcie nie mokliśmy. Kier otrzepał się dokładnie, a ja usiadłam przy ścianie i podkurczyłam nogi. Zdjęłam kurtkę, która była przemoczona i położyłam ją obok. Pies przez chwilę mnie obserwował, po czym położył się u moich stóp. Z czułością oparłam dłoń na jego łbie i wtuliłam palce w mokrą sierść. Kier oddychał spokojnie, a ja podłożyłam mu pod nos garść psich ciasteczek. Zwierzę łakomie poruszyło nosem, a potem wszystko zjadło. Zauważyłam, że pies oparł łapy o moje spodnie. Czule pogładziłam go.
Przyjrzałam się swojej koszulce. W dalszym ciągu widniała tam spora plama krwi. Pamiątka po zdarzeniu na dachu wieżowca. Teraz nadszedł moment, kiedy plułam sobie w brodę, że nie zabiłam tej zakochanej parki. Przecież nigdy nie byłam wybredna, a tak to się skończy na tym, że będę czuła niedosyt.
Wyciągnęłam z torebki pistolet, zamieniając go miejscami z nożem. Byłam przyczajona w ciemnym tunelu, a przecież zawsze może ktoś tędy przychodzić. A wtedy ja puszczę w ruch kulę i może wreszcie osiągnę spełnienie...
- Jak myślisz, piesku? - głaskałam go po głowie – Joker zauważył, że mnie nie ma? - odwróciłam wzrok od zwierzęcia i przeniosłam go na zasnutą deszczem przestrzeń po lewej stronie – Nie wierzę, że to mówię – zapatrzyłam się w drzewo, uginające się pod ciężarem wody – Ale chyba za nim tęsknię? - słowa wypłynęły z moich ust. Pies sapnął ciężko i gorące powietrze z jego nosa, połaskotało moją rękę.
Wyciągnęłam telefon i spojrzałam w zgaszony wyświetlacz. Na ciemnym ekranie odbijała się moja twarz. Deszcz zmył mój makijaż i blada skóra była bardzo widoczna. Podobnie jak wyraźne zacieki rozpływającego się tuszu do rzęs. Pojedyncze włosy przyczepiały się do moich policzków.
- A gdyby tak zadzwonić do Jokera? - zamyśliłam się, muskając opuszkami palców moją broń – Nie – odwróciłam głowę, jakby obawiając się, że ktoś może mnie obserwować – To niedorzeczne – westchnęłam i roześmiałam się – Po co miałabym do niego dzwonić? - spytałam samą siebie – No po co, Caro? - prychnęłam, wydając z siebie niezadowolone warknięcie – To głupie – stłumiłam śmiech, wkładając zaciśniętą pięść do ust – Bardzo głupie – starłam małym palcem resztkę szminki. Kier podniósł łeb i szturchnął mnie wilgotnym nosem. Odnosiłam wrażenie, że jego mądre ślepia wyrażają pytanie: Co jest głupie – Widzisz, piesku – westchnęłam, uśmiechając się szeroko – Juliet może mówić, o sobie w różnych superlatywach – zaśmiałam się mimowolnie – Ale nigdy się nie przyzna, że zawsze ucieka kiedy... - zawahałam się, muskając palcami złote diamenciki na pistolecie – Kiedy jej zaczyna na kimś zależeć – dokończyłam, zamykając oczy – Był taki jeden Frost, który był, można powiedzieć, moim przyjacielem – otworzyłam je na powrót – Ale kiedy mnie zawiódł, wolałam obojętnie patrzyć na jego śmierć – uniosłam głowę do góry, zanosząc się histerycznym śmiechem – Aniżeli przyznać sama przed sobą, że go polubiłam i mogę mu przecież wybaczyć – zapiszczałam przez śmiech – Ale wiesz co? - opuściłam głowę i spojrzałam w wierne psie oczy – Moja duma zjadła mnie od środka i jest już za późno – wyszczerzyłam się i podrapałam owczarka za uchem – Wiesz, co jest najgorsze, Kier? - przechyliłam głowę, a pies zrobił to samo – Najgorsze jest to, że żałuję – mruknęłam bez emocji – A jako nieczuła suka, nie powinnam! - warknęłam, zaciskając zęby i strzelając pistoletem w górę. Huk uderzenia rozniósł się echem po całym tunelu, a pies skulił się ze strachu – Nie bój się – pocałowałam go czule w nos, a Kier polizał mnie swoim ciepłym językiem – Z tobą jest wszystko w porządku – wtuliłam twarz w psie futro – W odróżnieniu ode mnie – zaśmiałam się cicho – Zobacz jak to wygląda, piesku – mruczałam w jego sierść – Nie mam tak naprawdę nikogo, tułam się jako kryminalistka – westchnęłam, obejmując go za szyję – Jestem psychicznie wyniszczona i czerpię przyjemność z cudzego cierpienia – odruchowo, kąciki ust uniosły się w górę – I uparcie, jak idiotka – odsuwam się od psa i patrzę na niego obojętnie – Wmawiam sobie, że takie życie preferuję – wlepiłam w niego moje rozbiegane spojrzenie, aż zaskomlał – Jestem szalona, piesku – pokiwałam głową – I nie jest mi z tym źle – dodałam szybko, uśmiechając się – Ale co, jeśli nie jestem szczęśliwa, a nie ma dla mnie innej drogi? - z moich oczu wypływają pojedyncze łzy – Czy bezduszni psychopaci powinni tyle myśleć?! - śmieję się przez łzy – Nie powinni – odpowiedziałam sama sobie i wybuchnęłam opętanym śmiechem. Zatkałam usta dłonią, chcąc stłumić nieco dziki rechot, który obijał się o ściany. W tym ferworze przypomniałam sobie o złotych pierścionkach, które ukradłam zwłokom kobiety. Wyjęłam je i ze złością cisnęłam o ziemię. Potoczyły się po asfalcie i wpadły do studzienki kanalizacyjnej. Deszcz wciąż padał, jakby był metaforą moich kłębiących się uczuć. Burza myśli. Burza emocji...
Niczym nawałnica rozszarpanej duszy...
CDN
♦♥♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top