Get Insane XC

Podróż mijała nam w milczeniu. Cisza panująca w samochodzie była jedynie przerywana dynamicznymi piosenkami. D w pełni skupił się na drodze, natomiast ja zajęłam się spoglądaniem na widoki mijane za oknem. Wszystkie budynki i drzewa, scalały się w jedną, bezkształtną masę, przywodząc na myśl wiatr lub fale. Próbowałam się skoncentrować na tych futurystycznych pejzażach, ale nie mogłam przestać myśleć o Jokerze. Szczerze, obawiałam się, czy klaun zauważy moją nieobecność. Wolałam nie przypuszczać, jak sroga kara może mnie spotkać za ponowne nieposłuszeństwo. Zielonowłosy momentami zachowywał się zbyt opiekuńczo. Musiał wiedzieć co robię. Sprawdzał mnie na każdym kroku. Jak zaborczy ''wariat''.

Cóż, bądź co bądź, zasłużyłam sobie na jego brak zaufania. Wielokrotnie mu uciekłam i dałam do zrozumienia, że nie dam sobą manipulować. Skoro ja nie mogę go rozgryźć, bo jest jak układanka bez kilku ważnych elementów, to ja nie dopuszczę do tego, żeby mnie przejrzał. Nie owijam w bawełnę. Nie jestem osobą, której można się nauczyć na pamięć. Nie da rady wykuć na blachę moich cech i zachowań. Bo czuję się jak robot. Nieustannie przeprowadzam aktualizację swojej osobowości. Kiedyś byłam tylko radosna i zwariowana. Teraz jestem chorą psychicznie wariatką, która za swoje hobby obrała sobie zabijanie niewinnych ludzi. Co może być za parę lat, miesięcy? Uzmysłowię sobie, że pragnę stabilizacji i powrotu do normalności?

Pochłania mnie widmo obłędu. Zaciska pętlę szaleństwa na mojej chudej szyi. I wcale mi to nie przeszkadza. Niczym masochistka, zawiązuję coraz większy supeł. Kładę się w objęcia mojej własnej schizy, która otula mnie granatową pierzyną. Jest przyjemnie i bezpiecznie. Jako szalona czuję się bezpieczna. Nie przytłacza mnie szarość i marazm nudnego świata. Tylko co będzie, jeśli znów zmienię zdanie? Uwielbiam to robić. Zmieniać się jak kameleon.

Kurwa, moja psychika jest niczym Sectumsempra...

- Jul? - do rzeczywistości przywrócił mnie głos Deacona – Nad czym tak myślisz, co? - wyraźnie musiał go zainteresować mój stan refleksyjny.

- Masz pewność, że kontrolujesz swoje życie? - mruknęłam od niechcenia, przytulając policzek do zimnej szyby samochodu.

- Raczej tak – odparł tonem, jakby nie wiedział co odpowiedzieć.

- Farciarz – uśmiechnęłam się delikatnie.

- Coś cię gryzie? - jego głos przybrał troskliwą barwę.

- Tak. Kły niepewności – odparłam. Jeszcze kilka minut temu wesoło podrygiwałam w rytm piosenek Eminema. Śmiałam się i kipiałam z żądzy, względem przyszłej ofiary. Teraz kolejka wjechała do tunelu ciemności. Jej szpony rozrywają moją duszę na kawałki. Natłok myśli przewierca się do mojej głowy, dokonując aktu przemocy na moim anemicznym umyśle...

- Często to robisz – odpowiada D, wyłączając muzykę.

- Co? - mruczę w jego stronę. Mój głos ocieka obojętnością, jakbym była zmęczona i została wybudzona ze snu.

- Uwielbiasz metaforyzować – kontynuuje.

- Hm? - chyba dalej nie kontaktuję.

- Mówię, że uwielbiasz metaforyzować – powtórzył – Na twoje szczęście, rozumiem te twoje poetyckie przenośnie – zaśmiał się.

- A co ja właściwie powiedziałam? - podniosłam się na miejscu pasażera, rozmasowując sobie kark. Byłam tylko jedną myśl od ponownego przepadnięcia w swoich refleksjach.

- No, ja spytałem, co cię gryzie, a ty mi odpowiedziałaś aż nazbyt dosłownie – pokręcił głową, rzucając mi rozbawione spojrzenie.

- Ech, sorry D, ale ja mam takie odpały – zaczęłam przepraszająco – Mogę się w dowolnej chwili zawiesić i ugrzęznąć w pułapce własnego umysłu – kontynuowałam – I kurwa cały czas metaforyzować, niczym niespokojna dusza – ożywiłam się, wściekając na swoje artystyczne zboczenie – Nosz kurr... - zerknęłam na Deacon'a – Co gorsza, mogę też przeklinać, kiedy się wkurzę, że przeklinam – złapałam się rękoma za głowę.

- Uspokój się, Jul – D świetnie się bawił, oglądając mnie w takim stanie.

- Dlaczego wjeżdżamy w jakiś las? - błyskawicznie zmieniłam temat. Mijaliśmy zieloną gęstwinę, której korony drzew rozpościerały swoje zielone, liściaste skrzydła nad dachem samochodu. – Chcesz mnie zgwałcić? - spojrzałam na niego podejrzliwie z nutką humoru.

- Szlag, wydało się – warknął D żartobliwie – To miała być niespodzianka – dodał niezadowolony.

- Spoko. Mogę dalej udawać idiotkę – zaśmiałam się.

- Aha, to ty wtedy tylko udajesz – zamyślił się.

- Oż ty gnoju, to chwyt poniżej pasa! - pisnęłam nieco obrażona.

- No i co zrobisz, księżniczko? - błysnął w moją stronę zębami, bardzo zadowolony z siebie.

- Wypadałoby cię zagiąć jakąś ripostą – westchnęłam, włączając z powrotem muzykę. Tym razem zostawiłam na popularnej stacji radiowej, bo leciał mój ulubiony kawałek.

- Nie sądzę, że uda ci się mnie zagiąć dwa razy jednego dnia – prychnął.

- No wiesz – zaczęłam – Kiedy udaję idiotkę, to chcę, żebyś mnie lepiej zrozumiał – wyszczerzyłam się triumfalnie.

- Jesteśmy na pięknym, stromym wzgórzu – warknął – Jak cię wyrzucę, to jak sobie poradzisz? - spojrzał zirytowany w moją stronę. Chyba go jednak zagięłam.

- Też mi kara – przewróciłam oczami – Zadziałam na grawitację i po prostu się sturlam w dół – zaśmiałam się.

- Najpierw musiałabyś się odwiązać od drzewa – D skręcił gwałtownie kierownicą, w efekcie czego upadłam na jego kolana.

- Dlaczego do cholery nie jesteś przypięta pasami? - warknął w moją stronę.

- Uraz psychiczny z Arkham – chwyciłam się jego dżinsów i próbowałam podnieść. Udało mi się za trzecim razem i nieco gwałtownie walnęłam w swoje siedzenie, kiedy za mocno się odchyliłam.

- Z Arkham? - D nie krył swojego zdziwienia – Siedziałaś w tym psychiatryku? - zaczął mnie taksować dziwnym, niepokojącym spojrzeniem.

- Owszem – posłałam mu zadziorne oczko.

- No i jak tam jest? - wyraźnie go zainteresowałam.

- Cóż – zapięłam z powrotem pas bezpieczeństwa i zaczęłam miętosić w dłoniach swój warkocz – Siedziałam w zamknięciu, uwięziona w kaftanie bezpieczeństwa, otępiona lekami – przygryzłam wargę, przewracając oczami.

- A lekarze? Jacy są? - dopytywał.

- Zwolnij, Sherlocku – zachichotałam – Robisz wywiad środowiskowy, czy ktoś bliski gnije w tym wariatkowie? - wystawiłam język, obracając pierścionek na palcu.

- Czysta ciekawość, Jul – mruknął – Nie obracam się w towarzystwie pobożnisiów, sama wiesz – pokręcił głośność jakiejś piosenki. Akurat leciał utwór ''Supermassive Black Hole'', zespołu Muse. Jak ja to kocham... - Ale nie znam nikogo, kto by przebywał w psychiatryku i w dodatku z niego uciekł. Szacun, księżniczko – wystawił zgiętą pięść i przybiłam mu żółwika.

- Lekarze to ścierwa – zasyczałam – Pieprzeni, obłudni karierowicze, którzy nawet nie starają się ciebie zrozumieć – gadałam jak najęta – Najchętniej to w ogóle by cię nie odwiedzali, a trzymali w izolacji w tym durnym kaftanie – warknęłam.

- Czyli słynne Arkham nie zdobyło twojego uznania? - palnął z nutą ciekawości.

- No raczej, D – popatrzyłam na niego jak na debila.

- A spotkałaś tam jakichś celebrytów? - zadrwił.

- Czyli? - dalej spoglądałam na niego z przymrużeniem oka.

- No Księcia Zbrodni na przykład – cynizm przez niego przemawia. To lubię...

- Taki z niego Książę Zbrodni, jak z koziej dupy rosół – prychnęłam. Za szybą samochodu krajobraz liściasty troszeńkę zubożał. Chyba nie jesteśmy już w lesie.

- Haha, Jul, skąd ty bierzesz te teksty? - roześmiał się.

- Jestem kreatywna – odwzajemniłam śmiech – No, ale sam zobacz – rzekłam – Kiedyś to może rzeczywiście był postrachem Gotham – zauważyłam – Ale teraz ani o nim widu, ani słychu – prychnęłam.

- No, coś w tym jest – Deacon przyznał mi rację – Pewnie skupia się na tej swojej nowej panience – zakpił – Lansują się po klubach i imprezach – dodał.

- Ej! - nie mogłam się powstrzymać – Dlaczego z góry uważasz, że ta panienka też się lansuje? - poprawiłam się, rzucając D mimo wszystko ciekawskie spojrzenie.

- Jul, uważasz, że ta cała Caro nie korzysta z uroków bogactwa swojego fagasa? - rzucił mi znaczące spojrzenie.

- Sądzisz, że Caro jest z Jokerem dla hajsu? - miałam ochotę mu wyjebać.

- No, a dla czegoś innego? - zaśmiał się – Jasne, że się orientuję, że to postrzelona laska, która ma takie samo zamiłowanie do sadyzmu co ten klaun, ale wierzysz w to, że nie przyciągnęło jej to złoto, którym Joker się obwiesza? - zaraz mu przywalę...

- Sugerujesz, że Juliet Caro jest łasą na pieniądze dziwką? - jeszcze chwila i przestanę się kontrolować.

- No, tego nie mówię, ale to idiotycznie brzmi, że niby się w nim zakochała, nie? - szukał potwierdzenia w moich oczach. Zachowywałam kamienną twarz, ledwo się hamując przed przywaleniem mu w twarz...

- Kto twierdzi, że ona się w nim zakochała?! - zaraz się zdradzę, ale jak widać niezłą mam opinię na mieście.

- Wyluzuj, Jul – D spojrzał na mnie nieco podejrzliwie – Co się tak unosisz? Znasz Caro, że tak reagujesz? - lustrował mnie wzrokiem, zwalniając trochę samochód, żeby nas nie zabić. Krajobraz zmienił się na typowo łąkowy. Zielone pola i błękitne niebo z pierzastymi chmurami. Jakaś magiczna strefa Gotham, która nie jest spowita mrokiem. Łał...

- Tak, miałam okazję poznać Caro w Arkham – mam nadzieję, że kretyn nie połączy faktów.

- Juliet była w Arkham? - nie mogę uwierzyć, że ten imbecyl nie skojarzył zbieżności ''naszych'' imion...

- Dziwi cię to? Wariatka w końcu – spojrzałam na niego dziwnie.

- Czyli, że ona naprawdę jest szalona? - uniósł brwi, skupiając się na drodze.

- A czy kiedykolwiek wątpiłeś w szaleństwo Caro? - zmrużyłam oczy, hamując się przed wyciągnięciem noża.

- Nie znam jej osobiście, Jul – zaczął się tłumaczyć – Ale zawsze myślałem, że te gadki o tym, jaka to ona jest postrzelona, to tylko przykrywka, żeby nie było, że Joker ma przy sobie zwykłą, atencyjną kurwę – dokończył i wtedy już nie wytrzymałam. Moja ręka wylądowała na jego policzku.

- Co jest kurwa?! - złapał się za twarz i rzucił mi oburzone spojrzenie.

- Zatrzymaj ten samochód – warknęłam.

- Czemu mnie spoliczkowałaś?

- Zatrzymaj ten cholerny samochód! - wpadłam w furię.

- Co ci odbija, Jul?! - krzyknął, ale zahamował Maserati. Posłałam mu mordercze spojrzenie, szarpnęłam za klamkę i wysiadłam.

- Dokąd ty idziesz?! - D wysiadł za mną.

- Dlaczego wszyscy wątpią w szaleństwo, Caro?! - spytałam z wyrzutem. Najpierw Lawton, teraz ty! Głupia Batmenda też nie widzi we mnie nieobliczalnej wariatki - szłam pustą ulicą, ignorując Deacon'a, który za mną biegł.

- O czym ty mówisz, Jul? - D dość szybko mnie dogonił i stanął przede mną.

- Najbardziej mnie śmieszy to, że nie skojarzyłeś od razu – patrzyłam na niego wściekła, zakładając ręce na siebie – Ale obrażanie Caro, mogłeś sobie darować – warknęłam.

- Co? - gapił się na mnie jak idiota.

- Serio? - wychyliłam się do niego – To ja jestem Juliet Caro, debilu! - nie wytrzymałam. Gestykulowałam żywo rękoma, rzucając mu niedowierzające spojrzenie – Jak mogłeś się w ogóle nie skapnąć? -pokręciłam głową – To zbyt podejrzany zbieg okoliczności, że ja i Caro dzielimy jedno imię i charakter – spojrzałam na niego uważnie – No nie rób wielkich oczu, nie udawaj głupiego! - złożyłam ręce jak do modlitwy i oczekiwałam jego reakcji.

- ... - Deacon milczał. Gładził non stop brodę i wlepiał gały w asfalt. Robił przy tym dziwne miny i wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Ja też musiałam się oswoić z myślą, że mu powiedziałam prawdę. Obróciłam się do niego placami i oparłam ręce na biodrach. Wpatrywałam się w dal, pozwalając, żeby wiatr targał moim warkoczem. Trochę się obawiałam reakcji Deacona. Miałam przed oczami różne scenariusze, między innymi taki, że mnie ogłusza, pakuje do bagażnika auta i dostarcza policji, zgarniając ładną sumkę...

- Niespodzianka – przewróciłam oczami, odwracając się w kierunku mężczyzny. D wciąż gapił się w asfaltową jezdnię, jakby to była najciekawsza rzecz na świecie.

- No nieźle – D wypuścił powietrze i włożył ręce w kieszenie spodni – Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałem – uciekał wzrokiem w bok, ale w końcu nasze oczy się skrzyżowały – Ale nie ma tego złego – roześmiał się bezczelnie.

- Co? - przyznam, że nie takiej reakcji się spodziewałam.

- Obrażałem Caro, bo myślałem, że to jeden z tych dziewczyńskich testów. Jeśli jestem z laską i rozmawiamy o jakiejś innej, to mam mówić o niej źle, żeby nie mieć kosy – zaśmiał się.

- Nie rozumiem – patrzyłam na niego uważnie, ale miałam złe przeczucia.

- Na twoje szczęście lub nieszczęście, Juliet Caro zawsze mnie rajcowała i przysiągłem sobie, że jak ją spotkam, to ją przelecę – błysnął zębami.

- ...

- Tak, Jul. Twoja prawdziwa tożsamość działa na twoją korzyść – zaczął się zbliżać.

- ...

- Nie trawię tego wypacykowanego pajaca, ale ta jego Juliet to prawdziwa dziesiątka... - uśmiechał się zawadiacko.

- ... - chciałabym móc coś w końcu powiedzieć...

- To jak, księżniczko? - zaśmiał się – Pomożesz mi spełnić moją obietnicę? - uniósł znacząco brwi.

- Deacon, ja cię proszę – jęknęłam – Joker to mój facet, nie chcę, żebyś miał problemy... - zaczęłam niespokojnie, ale mi przerwał.

- Jakie problemy, Jul? - zaśmiał się – Tutaj właśnie problemy znikają – kontynuował z zadziornym uśmieszkiem – Mój ojciec robi interesy z Jokerem, więc nawet jeśli ten klaun dowiedziałby się o nas, to nic mi nie zrobi, bo mu się to nie opłaca – zaśmiał się bardzo zadowolony z siebie i wyciągnął jointa.

- Coooooo? - chyba nie rozumiałam o czym D mówi.

- Deacon Maroni, syn Ojca Chrzestnego mafii – zaciągnął się blantem i wypuścił dym, kłaniając się lekko.

- ... - kompletnie mnie zamurowało. Staliśmy razem na środku pustej drogi, kilka metrów przed samochodem i gapiliśmy się na siebie. Z tą różnicą, że ja miałam szeroko otwarte usta i gigantyczny wytrzeszcz oczu.

- Sal Maroni to twój ojciec? - czułam, że słabnę.

- No. Zajebiście nie? - wybuchnął śmiechem. Chyba zioło zaczęło działać.

- Zajebiście? - podeszłam do niego zdecydowanie – Zajebiście to by było, gdybym znalazła ofiarę i ją wypatroszyła – wybuchnęłam histerycznym śmiechem, wyciągając nóż z kieszeni kurtki. Deacon przyglądał mi się spokojnie, zaciągając się co rusz blantem – Teoretycznie to wyszłam dzisiaj na polowanie, bo jak sam powiedziałeś, klaun się lansuje i nie w głowie mu to z czego jest znany – machałam nożem na oślep, emocjonując się – Z tym akurat trafiłeś, ale do rzeczy – zaśmiałam się – Wiesz, co powinnam teraz robić? - rzuciłam mu pytające spojrzenie.

- No? - wypuścił dym, obrzucając mnie intensywnym spojrzeniem.

- Trzymać w ręce ledwo bijące serce mojej zabaweczki lub wycinać komuś śliczne, podskórne tatuaże – rozmarzyłam się – A wiesz, co zamiast tego robię?

- Nooo?

- Stoję na środku ulicy, na jakimś zadupiu, chwilę po dowiedzeniu się, że prawie się pieprzyłam z synem faceta, który pracuje z moim facetem – złapałam się za głowę, świdrując Deacon'a moim rozbieganym wzrokiem.

- Heh. Nieźle pojebana akcja – D zaśmiał się, ale nie byłam pewna, czy śmieje się szczerze, czy jest już pod wpływem zioła.

- Deacon – wyszczerzyłam się szaleńczo, podchodząc do niego i łapiąc za materiał jego koszulki – Powiedz mi – spojrzałam w te jego morskie oczy, które o dziwo nie były jeszcze zaczerwienione od tego zielska – Czy ja jestem w jakiejś ukrytej kamerze? - roześmiałam się głośno, odruchowo się do niego przytulając.

- Ja tam nie wiem, Jul – odwzajemnił śmiech, wyrzucił blanta w trawę i objął mnie jedną ręką – Ale wiem, że powinniśmy się stąd zwijać, bo zaraz trawa zacznie się hajczyć – dodał.

- Co? - odsunęłam się od jego klaty, a potem rzuciłam mu rozbawione spojrzenie – To na cholerę rzucasz niedopalonego jointa w chaszcze, wiedząc, że mogą się w każdej chwili zapalić? - szczerzyłam się do niego jak opętana.

- Odruch – D rozejrzał się nerwowo, czy nikogo nie ma w pobliżu.

- Słodki sznyclu! - zapiszczałam jak uradowana czterolatka – Wiesz, jaki tu będzie chaos?! - zaczęłam podskakiwać wesoło, ignorując fakt, że trzymam nóż – Żar, płomienie, dym... - wyliczałam, wpatrując się urzeczona w ledwo widoczne opary, które wydobywały się z kępy traw, w którą D wrzucił jeszcze aktywnego blanta.

- Właśnie dlatego wracamy do samochodu, Jul – odparł D, podnosząc mnie i przerzucając przez ramię.

- Puszczaj mnie! - piszczałam rozemocjonowana – Najpierw chaos i anarchia!

- Najpierw musimy stąd spierdalać – warknął, wpakowując mnie siłą do samochodu. Nim zdążyłam się podnieść z niewygodnej pozycji i dać dyla by oglądać ogniste widowisko, Deacon szybko wsiadł na miejsce kierowcy, zablokował drzwi i uruchomił silnik.

- Caro! - warknął w moją stronę, kiedy niczym niesforny szczeniak, nie mogłam usiedzieć na miejscu i wgapiałam się w powoli rosnące płomienie za szybą – Ogarnij się i zapnij te cholerne pasy!

- Ale chaos! - jęknęłam zawiedziona.

- Dupa, a nie chaos! - wrzasnął na mnie, odpalając samochód – Jedziemy w miejsce, gdzie aż się roi od głupich ludzi, więc będziesz mogła sobie urządzić czystkę, ale usiądź na miejscu i przestań się zachowywać jak kretynka! - strofował mnie.

- Ale obiecujesz? - zrobiłam oczy kota ze Shreka.

- Słowo Maroni'ego – odparł w moją stronę – A słowo Maroni'ego jest niczym obietnica samego diabła – mrugnął do mnie.

- Uuu, fajnie – zachichotałam i posłusznie zapięłam pasy – Wybacz D, ale gdy wokół panuje chaos, to aż mnie nosi ze szczęścia! - wybuchnęłam wariackim śmiechem.

- Tia. Zauważyłem – mruknął.

- Hehe – dodałam, zadowolona z siebie.

- Ja tylko nie kumam, dlaczego nie powiedziałaś mi na samym początku – zaczął, włączając playlistę Skrillexa – No wiesz, wtedy, kiedy cię uratowałem i znalazłem na ulicy jak zabłąkaną kotkę – zadrwił. Musiał wtrącić tę swoją uszczypliwość.

- Szczerze? - nieco ochłonęłam – Bałam się, że mnie oddasz w ręce policji i zgarniesz niezły hajs – odparłam.

- Żartujesz? - spojrzał na mnie jak na idiotkę – Chyba że od razu wliczyłbym siebie samego w cenę, bo mi też psy ciągle siedzą na ogonie – prychnął – Poza tym, kumpli się nie sprzedaje, nie? - rzucił znacząco.

- Różnie bywa, a mnie zdradziło już wielu ''kumpli'' i mam awersję do... - szukałam odpowiednich słów – Jestem po prostu nieufna – zrehabilitowałam się.

- Aha – burknął – Nie jestem chujem, żeby zdradzać kumpli – dodał – A swoją drogą, to zajebiście, że prawie poszedłem na całość z tą słynną Juliet Caro – zaśmiał się bezczelnie – Ponoć Joker tak jej pilnuje – wtrącił.

- No właśnie. Mnie tam nie zależy, żeby się klaun dowiedział o naszych relacjach – uśmiechnęłam się kwaśno w jego stronę – Błagam D, ja chcę żyć – mrugnęłam do niego.

- Aaa, wolisz, żeby nasz romans pozostał w ukryciu – zrobił udawaną, poważną minę.

- Jaki romans, debilu? - zachichotałam, sprzedając mu kuksańca.

- No, prędzej czy później, będziemy gorącymi kochankami, Jul – błysnął zębami w taki sposób, że zrobiło mi się duszno.

- Skąd ta pewność, D? - uniosłam brwi, wydymając usta.

- Żadna laska nie jest w stanie mi się opierać w nieskończoność – położył swoją dłoń na moim udzie.

- D, wykorzystujesz moją ewidentną słabość do ciebie – pisnęłam zaniepokojona.

- Jul, Jul, Jul – zaśmiał się – Między nami jest ostra chemia, a ty się wzbraniasz, bo żyjesz z tym wymalowanym bałwanem – jego ręka powędrowała w górę mojej nogi – Gdyby nie to, że Batman cię wyciągnął z auta, to byłaby ostra akcja, przecież wiesz – wyszczerzył się bezczelnie.

- Prawdopodobnie tak, ale... - próbowałam jakoś zmienić temat.

- Druga sprawa – dalej mnie męczył – Joker rżnie luksusowe dziwki, w ogóle na ciebie nie bacząc – zmrużył oczy. Jak on to robi? Co chwilę patrzy w moją stronę, a Maserati wcale nie kołysze. Licznik pokazuje 280/h. To jest aż niezwykłe.

- Wiem o tym. Mam gdzieś jego wierność – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Tobie też się coś należy od życia, nie? - zniżył głos do seksownego pomruku.

- W sumie – zachichotałam przebiegle – Ale, nieuniknione jest, że Joker się dowie – dodałam, ale jakoś mnie to nie zmartwiło.

- Więc, czy to nie będzie ekscytujące, robić wszystko tak, żeby się nie dowiedział? - zaśmiał się.

- Z pewnością – kokietowałam go – Ale to nie będzie takie proste – zamruczałam niczym kotka.

- Myślisz, że życie jest proste jak reklama lodów na patyku? - warknął z nutą humoru.

- Nie. Życie jest jak sernik – powiedziałam głośno, szczerząc się do niego.

- Co? - wlepił we mnie zdezorientowany wzrok. Morskie oczy D przywodziły mi na myśl zmąconą wodę. Właśnie zmąciłam jego umysł.

- Możesz się cieszyć gładkim, puszystym życiem, a możesz trafić na rodzynki. Przeciwności losu – wyjaśniłam, zadowolona ze swojej tezy.

- Na takie interpretacje to chyba jestem jednak za głupi – pokręcił głową, ale uśmiechnął się – A czemu życie nie jest jak szarlotka? - zaryzykował, posyłając mi chytry uśmieszek.

- Bo szarlotka jest doskonała – rozmarzyłam się.

- Trudno się nie zgodzić – zaśmiał się.

- Wiesz, że jesteśmy podli? - odwzajemniłam śmiech, otwarcie pijąc do naszego przyszłego romansu.

- Przeszkadza ci to, księżniczko? – błysnął zębami.

- Nieszczególnie – wystawiłam język, rozmyślając o tym, czy ten debil w ogóle się zorientował, że mnie nie ma...



CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top