Get Insane V
Znowu budzi mnie rażące światło. Mam tego dosyć. Przez te halogeny nabawię się światłowstrętu. Pomieszczenie, w którym się znajduję, jest oślepiająco białe. Mrugam oczami, żeby przyzwyczaić się do tej jasności, ale po chwili mój wzrok ląduje na opatrunku, który widnieje na moim biodrze. Wspomnienia wracają. Orientuję się, że jestem w szpitalu. Boli mnie głowa, co ostatnio zdarza mi się dość często. Nagle do sali wchodzi jakiś facet, ubrany w lekarski kitel. No tak. Lekarz.
- Panienka Juliet – uśmiecha się oficjalnie.
- Witam doktorze – witam się grzecznie.
- Jak się panienka czuje? - nie patrzy na mnie, tylko wertuje jakąś teczkę z dokumentami.
- Jeśli mam być szczera – robię teatralną minę – Przez tę biel i światło można dostać szału – mrużę oczy.
- Yhm – ignoruje mnie totalnie.
- Panie doktorze? - ponawiam swoją próbę kontaktu z lekarzem.
- Tak? - odwraca głowę od papierów.
- Można tu trochę przyciemnić? Nie ukrywam, że ta oślepiająca biel w połączeniu z ostrym światłem wywołuje u mnie ból głowy i nudności – spoglądam na niego uważnie.
- Naturalnie – doktor gasi większość świateł i zapanowuje przyjemny półmrok.
- CIEMNO! - wydziera się ktoś z sąsiedniego łóżka – Nie mam jak grać! - do głowy przychodzi mi nieprzyjemna myśl, że dzielę salę z marudnym dzieckiem.
- Billy zachowuj się – doktor wzdycha ciężko – Teraz nie jesteś sam w pokoju. Twojej koleżance mocne światło szkodzi, więc uszanuj jej wolę i przestań krzyczeć.
- Mam to w dupie! - do naszych uszu dochodzi bezczelny wulgaryzm. Jak na takiego dzieciaka, to dość mocne słowo. Za jakie grzechy muszę za sąsiada mieć jakiegoś irytującego gówniarza? To już nie wystarczy, że jestem ranna?
- Zachowuj się młody człowieku! - lekarz podnosi głos, ale po chwili wychodzi, zostawiając mnie z rozkapryszonym 8-latkiem. Dzieciak pokazuje doktorowi język, wstaje i włącza światło z powrotem. Moje oczy znów cierpią pod wpływem ostrej jasności.
- Możesz to zgasić? - nie wierzę, że odezwałam się normalnie do tego gówniarza.
- NIE! Gram teraz! - gnojek jest zapatrzony w swoją komórkę. Zrezygnowana wstaję z łóżka i wyłączam lampy – Co robisz ty kurwo?! - kiedy przez moje uszy prześlizguje się określenie, jakim ochrzcił mnie ten bachor, nie panuję nad sobą.
W sali jest ciemno. Za oknem widać ciemność. Przypuszczałam, że obudzę się w dzień, ale jak widać, mój organizm ma tryb nocny. Dlatego światło tak mocno mnie raziło. Dzieciak patrzy na mnie ze strachem. Moje oczy analizują sytuację. Podchodzę do niego z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Nim gnojek zdążył krzyknąć, moje ręce już powędrowały na jego gardło...
Gówniarz szarpie się jak opętany, ale ja jestem silniejsza. Duszę dziecko i jaką cholerną satysfakcję przy tym czuję. Pomagam sobie poduszką. Moje palce oplatają jego szyję jak jadowita żmija. Słyszę jego ostatnie tchnienie. Dzieciak przestaje się ruszać. Dyszę ciężko jak drapieżnik, który dopadł swoją ofiarę. Dopiero po minucie dociera do mnie, co zrobiłam. Owszem, nie lubię dzieci, ale nigdy bym nie zabiła z własnej woli. Bardziej pod czyimś przymusem. Zmieniam się. Moja podświadomość i sumienie, są zagłuszone przez wewnętrzny śmiech i satysfakcję, jaką napawam się, patrząc na martwego bachora. Wyzwał mnie, to ma za swoje. Jego śmierć to moja godność. Proste jak dwa plus dwa. Mam wrażenie, że już kiedyś myślałam w ten sposób. Tylko że wtedy byłam bez wyjścia. Teraz zabiłam dla własnej przyjemności i obrony mojej godności. I nie czuję się z tym źle. Teraz tylko muszę upozorować śmierć dzieciaka w taki sposób, żeby inni myśleli, że Juliet nie ma z tym nic wspólnego. Czuję takie dziwne emocje. To chyba dwulicowość. Nerwowo grzebię w jego szufladzie przy łóżku. Znajduję pełno cukierków. Oczywiście! Gówniarz żarł dużo słodyczy i się udławił, a że ja spałam jak zabita (śmiech) to nie słyszałam, jak się dusi.
Argumenty podkreślone sztuką aktorską i nikt mnie nie będzie podejrzewał! Z nutką obrzydzenia otworzyłam usta trupa i wepchnęłam do gardła kilka cukierków. Resztę porozrzucałam po pościeli, żeby myśleli, iż dzieciak jadł słodkości w łóżku, kompletnie nie przejmując się niczym. Na jego brzuchu położyłam ten jego telefonik z włączoną tą całą gierką, której łaskawie nie mógł wyłączyć, gdy moje oczy cierpiały z powodu tej jasności. Po przygotowaniu scenerii śmierci dzieciaka, jak gdyby nigdy nic wróciłam do łóżka i poświeciłam sobie latarką z telefonu w oczy, dla pewności, że byłam tak zmęczona, a moje oczy tak czerwone, że gdy zasnęłam, spałam tak głęboko, że nawet orkiestra dęta grająca przy łóżku nie była w stanie mnie obudzić. Po czym przytuliłam głowę do poduszki i odpłynęłam...
- MÓJ BOŻE! - rano dobiegły mnie krzyki pielęgniarek. Poleżałam z zamkniętymi oczami jeszcze chwilę dla wiarygodności i usiadłam na łóżku, spoglądając w stronę wyrka sąsiada. Włożyłam mnóstwo emocji w mój krzyk.
- Aaaaaaaaaaa! - zrobiłam największe oczy, jakie udało mi się zrobić, złapałam się za usta i zwracając tym samym uwagę sióstr, zwymiotowałam na podłogę.
- Panie doktorze! - jedna z pielęgniarek wybiegła na korytarz – Panie doktorze! - grałam swoją rolę na tyle przekonująco, że lekarz chciał mi podać leki uspokajające. Dla uwiarygodnienia swoich emocji wywołałam łzy.
- P-P-Panie doktorze... - łkałam (Oscar normalnie Oscar) – C-c-co się stało, jak to się mogło s-s-stać... - udawałam, że się krztuszę od płaczu.
- Niech się panienka uspokoi – lekarz zachowywał oficjalną powagę – Chłopak najprawdopodobniej udławił się cukierkami.
- Ale, ja nic nie słyszałam – wczuwałam się w grę – P-przecież, gdybym słyszała to, bym mu pomogła. Zastosowała ch-chwyt Heimlicha, czy coś – płakałam przekonująco.
- Byłaś dziewczyno wyczerpana, spałaś głębokim snem, widziałaś swoje oczy? Są całe przekrwione, zaraz podam krople dla złagodzenia – lekarz bardziej przejmował się moim stanem niż faktem, że na łóżku obok doszło do zgonu. Moja dusza triumfowała. Nikt nie powiązał mnie ze śmiercią dzieciaka. Moja umiejętność manipulacji ewidentnie się przydała. Po wszelkich formalnościach i zabraniu ciała do kostnicy postanowiłam się zdrzemnąć. Około popołudnia odwiedzili mnie rodzice. Byli bardzo przejęci całą sytuacją, ale najbardziej przeżywali fakt, że zostałam porwana i przetrzymywana przez Jokera. No właśnie, Joker. Biedny, znowu zamknęli go w pokoju bez klamek w ciasnym kaftanie bezpieczeństwa. Jak grom przypomniałam sobie jego słowa: ''Przyjdę po Ciebie''. Głupia Batmenda. Joker krzywdy mi nie robił, a on go potraktował jak zwykłego śmiecia. Od zawsze wiedziałam, że Batman to kretyn i pozer. Odruchowo dotknęłam opatrunku. Pan J mnie niechcący postrzelił przez tego durnego nietoperza. A może nieniechcący? I w dodatku jego słowa odnoszą się do tego, że znowu mnie porwie? Na całe szczęście w szpitalu miałam zostać tylko jeszcze jeden dzień, a potem unikać przez jakiś czas przebywania poza domem. Oznaczało to, że ryzyko porwania spadnie do zera, chyba że Joker dowie się gdzie, mieszkam. Najpierw jednak musi uciec z Arkham. Ja w tym czasie wykorzystam ten czas w szpitalu na spanie bez konsekwencji i urabianie szpitalnego personelu w swojej niewinności. A jak wyjdę, to opierdzielę Terry za to, że mnie nie odwiedziła. Odnoszę wrażenie, że nie jestem już sobą. Lub raczej ujawnia się moja prawdziwa natura. Po prostu wariuję i niezwykle mi się to podoba.
To dość krótki rozdział, który opowiada bardziej proces przeistaczania się Juliet w osobę niepoczytalną. Jest to ważny element historii. Juliet zaczyna wariować, ale podoba jej się to i doskonale wie czyja to zasługa.
Bardzo się cieszę, że czytacie moją książkę :D Jeśli jesteście ciekawi co dalej, wyczekujecie następnej części.
Pozdrawiam
JCBellworte
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top