Get Insane LXXXIX

- Nie no, tak nie można żyć! - lamentowałam, chodząc w kółko po łazience. Zdążyłam zrobić sobie trwały opatrunek i przebrać się w nowe ciuchy. Gwoli ścisłości: Oprócz szafy w sypialni J'a, magazynowałam ubrania i inne duperele w łazience. To było najcieplejsze pomieszczenie w apartamencie, poza tym lubiłam tam przebywać. Utrzymana w białym złocie, wraz z eleganckimi elementami, przywodziła na myśl salę królewską. Mogłam w sobie poczuć ten pierwiastek arystokratyczności, mimo tego, że szczur miał lepsze maniery ode mnie.

- Muszę znaleźć ofiarę, nie wytrzymam tak dłużej – zagapiłam się w lustrzane odbicie, opierając ręce na złotej umywalce. Dobrze, że zielonowłosy nie zamówił sobie jeszcze złotego kibla! - Ale jak znaleźć ofiarę, kiedy Jokera obchodzą tylko jakieś gangsterskie imprezy? - wpatrywałam się w sobowtóra, licząc, że mi odpowie. Kiedyś już moje odbicie robiło różne dziwne rzeczy – Musiałabyś najpierw stąd wyjść, Caro – gładko przeszłam na monolog w drugiej osobie – I to tak, żeby klaun się nie zorientował – postukałam nerwowo paznokciami w powierzchnię blatu.

- Musisz kogoś zabić, Juliet! - syknęłam, zbliżając twarz mocniej do lustra – Inaczej możesz zatracić swoje szaleństwo, słyszysz?! - jęknęłam przerażona – Co to, to nie! - odsunęłam się kilka kroków - Nie istnieje taka możliwość, żebym ja, niesamowicie szalona Juliet Caro – wskazałam na siebie dłonią - Mogła przeistoczyć się w kogoś normalnego i pospolitego – prychnęłam pogardliwie – Niedorzeczność! - machnęłam ręką i odwróciłam się do lustra tyłem. Wyciągnęłam z kieszeni jeansów telefon i zapatrzyłam się w wyświetlacz. Zwykle, kilkugodzinna zabawa komórką wystarczała, żebym przestała się nudzić. Tym razem tak nie było. Moją potrzebę rozrywki mogło zaspokoić tylko jakieś krwawe morderstwo. I wiedziałam, że jeśli kogoś nie znajdę, kto zechciałby odgrywać rolę trupa w moim przedstawieniu, prawdopodobnie oszaleję w złym słowa znaczeniu.

Zerknęłam ponownie w lustro. Zakryłam trochę ciemniejszym pudrem moją bladą skórę. Luźno spleciony, gruby warkocz sprawiał omylne wrażenie, że jestem nieszkodliwa. Szminka w intensywnym, różowym kolorze powodowała, że wyglądałam nawet słodko. Mogłam spokojnie wtopić się w tłum.

Po cichu zakradłam się do kuchni i porwałam stamtąd jeden z moich ulubionych noży. Wsunęłam stopy w czarne buty sportowe, zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę, chowając ostrze do wewnętrznej, ukrytej kieszeni i... pozostało już tylko niepostrzeżenie wymknąć się z domu, tak aby Joker niczego nie zauważył. Podchodziłam powoli do drzwi, pilnując, żeby zawartość mojego portfela, schowanego w czarnej torebeczce przez ramię, nie wydawała zbyt głośnych dźwięków. Miałam słabość do drobniaków, nic nie poradzę.

Stanęłam przy wejściu i czekałam na odpowiedni moment. Książę Zbrodni siedział w swoim biurze i co drugie darcie papierów przerywał słowem kurwa. Chyba plany mu nie wychodzą. No i dobrze! Jest tak zajęty dopracowywaniem szczegółów, że chyba nie przyjdzie mu do głowy nagle tutaj przyjść.

Wstrzymując oddech, wsunęłam klucz w dziurkę i ostrożnie przekręciłam. Usłyszałam chrzęst i delikatnie nacisnęłam klamkę. Najciszej jak tylko mogłam, wyszłam za próg mieszkania, zamknęłam drzwi za sobą i sprintem pognałam schodami w dół. Nie było czasu na zabawy z windą. Musiałam działać szybko, bo zielonowłosemu może przyjść do głowy, żeby sprawdzić co robię, a jak odkryje, że jego Cukiereczek postanowił sobie uciec, to nie wróżę szczęśliwego zakończenia tej historii...

Gnałam jak błyskawica, nie podejrzewając samej siebie o tak znaczne poprawienie kondycji.

Chciałabym się napatoczyć na kogoś konkretnego. Przykładowo, moją ofiarą mogłaby się stać Kim Collins, laska, która w zasadzie niczego złego nie robiła, ale wkurzała swoim perfekcjonizmem. Swego czasu miałam nieprzyjemność robienia z nią projektu na historię i Collins prawie dostała zawału, gdy rąbnęłam się w jakiejś mało istotnej dacie. Panna idealna, która nie kuła w oczy swoją nieskazitelnością, ale swoim chełpieniem się na prawo i lewo, że jest doskonała. Omnibus wszystkich dziedzin, zawsze wzorowe zachowanie, obecna w szkole nawet z wysoką gorączką. Miss lizusów i pupilków nauczycieli...

Jednym zdaniem: Chodzący powód do zamordowania...

Przechodziłam przez gęsty park, mieszczący się nieopodal apartamentu zielonowłosego. Niby wysokościowiec do samego nieba, ale skryty w jakiejś dziwnej strefie mroku. Przez to praktycznie niezauważalny.

Mijając wysokie drzewa o rozłożystych koronach, poczułam mały dreszcz. Przecież od parku wszystko się zaczęło. Spacerowałam sobie spokojnie między alejkami, wraz z Tomem, który był kompletnie niepotrzebny i nagle poczułam przy ustach mokrą szmatkę. Drażniący aromat kompletnie mnie otumanił i obudziłam się przywiązana do krzesła w jakimś magazynie.

A co jeśli Joker za mną wyszedł i zaraz powtórzy się scenariusz sprzed roku? Tak. Minął już rok, odkąd zamieniłam stabilne, nudne życie na niekończącą się ucieczkę przed sidłami sprawiedliwości. Nawet nie obchodziłam swoich dziewiętnastych urodzin, a to wszystko wina tego cymbała!

Przystanęłam pod jednym z drzew i oparłam się o korę. Czy ja w ogóle wiem jak znaleźć ofiarę? Nie ma się co oszukiwać. Jestem kompletnie bezbronna i gdybym trafiła teraz na stróży prawa lub co gorsza, Batmendę, to z miejsca znalazłabym się w więzieniu...

Czy nie można pogodzić jednego i drugiego? Żyć niezgodnie z obowiązującym prawem, za rozrywkę uważać napady, morderstwa i tortury, ale mimo to żyć spokojnie? Móc bez większych obaw przechadzać się po mieście w dzień i cieszyć się wolnością, swobodą?

Miałam okazję przebywać w psychiatryku, gnić w więzieniu o silnie zaostrzonym rygorze. Nie wspominam tego dobrze. Ale czy tak musi być? Przecież oni nazywają mnie tą złą, bo robię coś innego niż reszta ludzi. Wyłamuję się ze schematu. Oni wszyscy, którzy potępiają moje zachowanie, chcą po prostu zabić moją wyjątkowość! Zniszczyć mnie, bo jestem inna...

Westchnęłam ciężko. Odsunęłam się od drzewa i poszłam dalej przed siebie.

- Co jest złego w spełnianiu marzeń? - spytałam samą siebie na głos. Kopałam bezwiednie kamienie leżące na drodze i wzdychałam cicho. Normalni ludzie raczej nie zapuszczają się samotnie w ciemne parki. Jeśli chcę znaleźć ofiarę, muszę się udać do centrum.

Wręczyłam taksówkarzowi spory napiwek, odganiając od siebie ryzykowne myśli, żeby go zabić. Podjechałam na jedną z najbardziej ruchliwych i głośnych ulic Gotham. Moonlight Street. Swą nazwę zawdzięcza temu, że od tych wszystkich neonów, szyb i świateł, odbija się blask księżyca, nadając tajemniczą aurę. Co rusz przewijają się tutaj ludzie. Siedlisko najlepszych klubów, restauracji, sklepów. Galerie handlowe zagospodarowane w drapaczach chmur, punkty widokowe, penthouse'y, na których dachach co rusz są jakieś szalone imprezy. Byłabym głupia, mordując tutaj kogokolwiek. Muszę znaleźć ofiarę i zaciągnąć ją w ciemny zaułek, których również tu nie brakuje.

Wysiadłam z samochodu, trafiając od razu na ogromną witrynę sklepową, w której już kilka sekund później, musiałam się przejrzeć. Mówiąc nieskromnie, Jokera najbardziej musiał urzec mój wygląd. Geny odwaliły kawał dobrej roboty. Dziękuję mamusiu i tatusiu. Myślcie dalej, że wasza córcia usamodzielnia się, jak przystało na młodą kobietę. Obyście nigdy nie odkryli tej zatrważającej prawdy, hehe.

Idąc wzdłuż alejek pokus, co rusz zakrywana koroną drzew lub przezroczystymi tunelami, w których mknęły szybkie pociągi, uśmiechałam się pod nosem. Ludzie kompletnie nie zwracali na mnie uwagi. Mijały mnie kobietki z naręczem toreb na zakupy, młode korposzczury w gajerach, rodziny z dziećmi, a nawet policjanci. Nikt nie przypuszczał, że mógł przez przypadek nawiązać kontakt wzrokowy z Juliet Caro. Fakt, że nie byłam rozpoznawalna, działał tylko na moją korzyść. Wczułam się więc w swoją rolę zwykłej obywatelki i założyłam czarne okulary przeciwsłoneczne. Szłam zgrabnym krokiem, lustrując od stóp do głów każdego przechodnia. Próbowałam zweryfikować, kto będzie na tyle głupi, że da się zaciągnąć w ciemny zaułek.

Zaczynałam już tracić cierpliwość i zaraz stracę kontrolę, dźgnę pierwszą lepszą osobę, a wtedy policja, która patroluje każdy skrawek tej ulicy, na pewno się mną zainteresuje...

Skup się, Juliet, nie zachowuj się jak narkomanka na głodzie...

Wsunęłam dłonie w kieszenie spodni, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Słyszałam swój własny, zwierzęcy oddech. Jeśli zaraz kogoś nie zabiję to...

- Juliet? - do moich uszu dobiegł czyjś znajomy głos. Myśląc, że tylko się przesłyszałam, zaczęłam iść dalej, ale wołanie się ponowiło – Juliet? To ty? Zaczekaj! - ostrożnie się odwróciłam i ujrzałam szczupłą, niską blondynkę o szarych oczach. Psia krew! Poznałam od razu. To Isabelle. Dziewczyna z mojej byłej klasy. Nie musiałam się dowiadywać, czego ode mnie chce. Pewnie spytać, dlaczego nie chodzę do szkoły, skoro formalnie jestem tam wciąż zapisana. Dopóki nie odbiorę papierów, wciąż pozostaję uczennicą liceum...

Spanikowałam i zaczęłam szybko biec. Gonił mnie jej krzyk, żebym się zatrzymała.

- Nic z tego – sapałam do siebie – Nie potrzebuję przesłuchań – biegłam dalej, ignorując ścigającą mnie Isabelle. Udało mi się ukryć w ciemnym zaułku, tuż za kubłami na śmieci. Isabelle pobiegła dalej, a ja czaiłam się, dopóki nie byłam pewna, że mnie nie zauważy.

- Przed czym się chowamy? - usłyszałam nad sobą dziwnie znajomy głos i aż podskoczyłam nerwowo. Musiałam niechcący uderzyć tajemniczego jegomościa w twarz – Spokojnie, panienko – ten ktoś zaśmiał się cicho. Zdezorientowana wstałam i obróciłam się w stronę przybysza – Laski generalnie inaczej reagują na mój głos – ponowił śmiech, a ja wtedy zdjęłam okulary i chwilowo utknęłam w jego niebiesko-zielonych oczach. Ze zdziwienia aż szeroko otworzyłam usta, lustrując kolesia od stóp do głów.

- D? - wydukałam, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Przecież stałam właśnie twarzą w twarz z moim kumplem i niedoszłym kochankiem.

- Jul? - D był niemniej zaskoczony naszym spotkaniem. Również taksował mnie spojrzeniem – To naprawdę ty – uśmiechnął się w sposób, który wywołał u mnie chwilowy niedowład kolan, podszedł bliżej i mocno mnie objął. Odwzajemniłam uścisk.

- To naprawdę ja – zaśmiałam się, wtulając mocniej w jego twardy tors. Sekundę później zdałam sobie sprawę z tego, co robię – Sorry – speszyłam się i odsunęłam od Deacon'a.

- Spoko, Jul – zbliżył się do mnie. Zaskoczona obrotem spraw, cofnęłam się kilka kroków i moje plecy zetknęły się ze ścianą. D wyszczerzył się przebiegle i położył ręce po obu stronach mojej głowy – Nie bądź taka pruderyjna – zaczął mnie hipnotyzować swoim spojrzeniem – Nie pamiętasz już, co się działo wtedy w samochodzie? - obnażył zęby, zadowolony ze swoich słów.

- Myślałam, że zapomniałeś – odruchowo się zaczerwieniłam. Paliły mnie policzki. Nie potrafiłam się zachowywać normalnie w obecności tego bezczelnego typa.

- Jak mógłbym zapomnieć? - D bez pytania, podważył palcem moją brodę – Nie wygłupiaj się, Jul – mruknął uwodzicielsko. Nie wygłupiam się D. Ja głupieję przy tobie... - Sądzisz, że po takiej ostrej jeździe, kiedy prawie pieprzyliśmy się na tylnych siedzeniach mojego Maserati, mógłbym zapomnieć? - spojrzał mi głęboko w oczy. Czułam się bardzo niezręcznie. Nie byłam zbytnio dumna z przeszłości związanej z Deacon'em. Ale ten facet działał na mnie jak narkotyk. Pomimo faktu, że jedno jego spojrzenie było uzależniające niczym heroina, miałam nieprzepartą ochotę narkotyzować się tym przystojnym skurwysynem... Ale myślami wciąż byłam przy Księciu Zbrodni, którego można porównać do najmocniejszych dragów. Chłód ceglanej ściany wbijał mi się w kark, a dziwne, elektryzujące ciepło rozlewało się po całym ciele. Mój wzrok manewrował między jego hipnotyzującym spojrzeniem a kuszącymi zarysami mięśni pod obcisłą koszulką w kolorze khaki.

- Może? - głupio przygryzłam wargę.

- A może mam ci przypomnieć, jak wtedy w domu, sama się na mnie rzuciłaś? - uśmiechnął się zawadiacko z nutą satysfakcji.

- Nie trzeba – pisnęłam. Zaraz zrobię coś głupiego. Przestań się Caro gapić na jego klatę. Ogarnij się!

- Wydajesz się spięta, Jul – przeniósł swój wzrok na moje usta – Czy ta szminka ma może smak wiśniowy? - rzucił mi znaczące spojrzenie. Nie, Juliet! Jeśli dasz mu się pocałować, to przepadniesz. Przepadniesz!

- Jest bezsmakowa – odparłam, starając się, aby brzmiało to naturalnie.

- Na pewno? - D przybliżył się niebezpiecznie blisko. Wstrzymałam oddech.

- Tak, proszę, nie rób tego – jęknęłam, patrząc błagalnie w jego oczy. Sekundę później, odwróciłam wzrok i wbiłam paznokcie w ścianę. Ta sytuacja i bardzo niebezpieczna bliskość D, nie działały na mnie najlepiej.

- Nie chcesz tego? - Deacon spojrzał na mnie uważnie, ponownie podważając palcem moją brodę. Znów byłam zmuszona patrzeć w jego przebiegłe tęczówki. Chcę tego jak diabli i właśnie to jest problem...

- Mam kogoś – z moich ust powoli wydobyły się te trudne do powiedzenia słowa. Nie uważałam Jokera za swojego faceta w kontekście związku, miłości. Dla mnie pojęcie miłości, w zasadzie nie istniało. Przypuszczałam, że zielonowłosy uważa podobnie. No właśnie. On z pewnością nie miał oporów przed wykorzystywaniem innych kobiet. Tylko że ja nie potrafiłam go ''zdradzić''. Czułam się w jakiś sposób związana z klaunem. Właściwie, nazywanie się jego własnością, nie było dla mnie czymś uwłaczającym. Kręciło mnie to, że tak to określa. Zdecydowanie wolałam porównanie mnie do zdobyczy, trofeum, aniżeli do dziewczyny. Tak, tak. Mam coś z głową. I właśnie to czyni mnie inną od reszty. Gdybym nie żyła z Księciem Zbrodni, to nie miałabym żadnych oporów przed pójściem na całość z D. Ale ze względu na to, że należę tak jakby do Jokera, nie mogę tego zrobić. To jakaś psychiczna blokada. Spuściłam wzrok, chcąc uniknąć zobaczenia reakcji D.

- Rozumiem – odparł, odsuwając się. Rozemocjonowana wypuściłam powietrze – Sorry, Jul, ale mam swoje zasady – mruknął – Nie tykam zajętych lasek. Nie jestem gnojem – wzruszył ramionami i wyjął z kieszeni spodni jakiegoś papierosa. Przyłożył go do ognia wydobywającego się z bordowej zapalniczki. Deacon zapatrzył się gdzieś przed siebie, podobnie jak ja, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego.

- Jasne, to się ceni – próbowałam jakoś rozładować napięcie. Założyłam ręce na siebie, miętosząc pofałdowaną fakturę skórzanej kurtki i wgapiałam się w ziemię. D zaciągnął się petem, a w moje nozdrza uderzył dziwny zapach. Nie przypominał dymu tytoniowego.

- Czy to jest... - rzuciłam znaczące spojrzenie na papierosa w ręce Deacon'a.

- Zioło – błysnął zębami, zwracając oczy ku mnie. Czyli, że to nie jest pet, a blant... - Chcesz się sztachnąć? - podszedł do mnie i wyciągnął drugiego jointa.

- Nie, dzięki – stanowczo odmówiłam. Miałam gdzieś to, czy D pomyśli, że jestem sztywna. Nie trzeba jarać, żeby być cool – W ogóle – wbiłam wzrok w jego buty. Horrendalnie drogie, czarne air maxy – Co ty tutaj robisz? - uśmiechnęłam się.

- Handluję towarem – wypuścił dym z ust. Ten zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Czy D nie boi się, że psy zaczną tu węszyć? - Ludzie w Gotham są tak zestresowani, że zrobią wszystko dla jednego, rozluźniającego blanta – parsknął śmiechem, zaciągając się ponownie.

- Pieprzone świętoszki – ironizowałam, a D rzucił mi rozbawione spojrzenie.

- Otóż to, Jul – mrugnął do mnie.

- A ten – zawiesiłam się – Gdzie trzymasz ten cały towar? - spytałam. Byłam ciekawa, gdzie D może chować te wszystkie jointy i może inne dragi.

- Tutaj – uśmiechnął się szatańsko, wziął moje ręce i położył sobie na pośladkach. Kompletnie zaskoczona jego zachowaniem, aż cała zesztywniałam – Czujesz? - mruknął i pojeździł moimi dłońmi na jego tyłku. Poczułam kilka uwypukleń i domyśliłam się, że tam są schowane te wszystkie ''wspomagacze i rozluźniacze''.

- Tia – starałam się brzmieć normalnie, ale fakt, że przed chwilą dotykałam męskich pośladków, jeszcze długo nie dawał mi spokoju.

- To teraz już wiesz – zaśmiał się i ściągnął moje ręce z jego tylnych kieszeni spodni. Dla niego ta niezręczna sytuacja wydawała się zabawna. Trochę go znałam. Był typem prowokatora i wierzył w to, że żadna laska nie jest w stanie mu się oprzeć. Cóż, poniekąd miał rację. Rzucił mi kolejne chytre spojrzenie, przy okazji wyrzucając wypalonego skręta do kosza na śmieci. Do głowy przyszła mi szatańska myśl. Skoro on może wystawiać moją cierpliwość na próbę, dlaczego ja miałabym nie zrobić tego samego?

- Powinno być sprawiedliwie – uśmiechnęłam się przebiegle. D uniósł brwi, nie bardzo wiedząc, o co mi chodzi. Wtedy chwyciłam jego silne, męskie dłonie i położyłam na swoich pośladkach. Deacon zrobił wielkie oczy i spojrzał na mnie pytająco. Nie wyglądał jednak na zakłopotanego – Równouprawnienie – wyszczerzyłam się do niego.

- Skoro tak – warknął zadowolony i zacisnął mocniej palce. Odruchowo jęknęłam. D niespodziewanie obrócił mnie tyłem i przycisnął do ściany. Przy mojej szyi znalazł się nóż. Czułam jego przylegające ciało do mojego i bardziej mnie to interesowało niż to, że Deacon może i w każdej chwili poderżnąć gardło – Nie prowokuj mnie, Juliet – warknął mi prosto do ucha, a mnie przeszedł gorący dreszcz – Gdybyś nie była czyjaś, to najchętniej wykorzystałbym cię tu i teraz – syknął. Mój oddech znacznie przyspieszył, a żołądek począł się zwijać jak akordeon – Zerżnął bez żadnych oporów, ale nie mogę – przycisnął mi mocniej ostrze do szyi – Masz faceta, a jeszcze mnie tak chamsko kusisz – naparł na mnie mocniej, powodując chwilową utratę tchu. Jeśli chcesz mnie powstrzymać, D, to nie mów, co najchętniej byś ze mną zrobił, bo tylko pogarszasz sytuację...

- Ja tylko chciałam być fair – jęknęłam, starając się, aby miało to sprawiać wrażenie przerażenia – Skoro ja obmacałam cię, to żeby było sprawiedliwie – chciałam dokończyć, ale mi przerwał.

- Nie odzywaj się – warknął D. Po raz kolejny przeszedł mnie dreszcz. Deacon ścisnął drugą dłonią moją brodę. Nie raz widziałam D w akcji. Różniło go ode mnie tylko to, że on wolał szybko załatwiać brudne sprawy. Nie przeszkadzało mu zabijanie niewinnych cywili, był bezuczuciowym skurwielem jak większość recydywistów, ale nie znajdował takiej przyjemności w mordowaniu jak ja. Dla jego satysfakcji wystarczała jedna kulka między oczy ofiary i nie podzielał mojego zdania w kwestii brutalnych tortur. D dalej nie wiedział, że tak naprawdę jestem Caro, pomimo tego, że wielokrotnie przez przypadek ujrzał moje blizny na ciele. Ale ta chodząca góra testosteronu nie umiała kojarzyć faktów. Całe szczęście nie połączył dość charakterystycznych cech, jak histeryczny śmiech w różnych sytuacjach czy zamiłowanie do sprawiania innym bólu. Aczkolwiek Panna J nie była jeszcze tak powszechnie znana, jak Joker. Deacon i Jaszczur nie mieli pojęcia, jak rzeczywiście wygląda JC. Słyszeli tylko o nowej ,,dziewczynie'' Księcia Zbrodni i nie zdawali sobie sprawy z tego, że mieszkali pod jednym dachem z Caro. Było mi to na rękę. Za złapanie mnie, policja wyznaczyła ponoć sporą sumkę, a można było mnie tylko rozpoznać, gdy byłam w towarzystwie Jokera, albo dokonywałam jakiejś zbrodni. Moja blada karnacja trochę rzucała się w oczy, ale ciemniejszy puder i makijaż sprawiały, że mogłam się spokojnie wtopić w otoczenie. Poza tym nie odstawałam jakoś bardzo od innych. Na początku, tuż po wyjściu z kadzi z chemikaliami, byłam biała niczym śnieg. Ale później, nabrałam trochę kolorów. Jokerowi jak widać, nic już nie pomoże, ale nade mną los postanowił się zlitować, dając możliwość opalania się. Póki jednak moja cera bardziej kojarzyła się z bezą, aniżeli z budyniem waniliowym, wolałam się dodatkowo maskować. Fatum mnie nie pokarało. Istnieje też opcja, że wpadłam do złych chemikaliów. Wracając do Deacon'a, nie miałam wątpliwości, że nie zawaha się mnie zabić, jeśli go zirytuję. Postanowiłam nie kusić losu.

- Mhm – mruknęłam potwierdzająco i dopiero wtedy Deacon mnie puścił.

- No, świetnie – D jak gdyby nigdy nic schował nóż do kieszeni spodni i uśmiechnął się szeroko – A ty, co tu porabiasz, Jul? - zerknął pytająco.

- Szukam ofiary – palnęłam szczerze.

- Chcesz zabić, tak dla rozrywki? - rzucił mi rozbawione spojrzenie.

- Tia, nudzi mi się – wyszczerzyłam się.

- Przyznaj, że jesteś psychopatką – zaśmiał się, zakładając ręce na siebie. O tym właśnie mówię. D zapomniał o naszych długich wieczorach na kanapie, gdy wymienialiśmy się poglądami na temat tortur. On wolał straszyć, ja wolałam działać...

- Tak, jestem – odparłam z dumą.

- W sumie – podrapał się po brodzie – Nie mam teraz nic do roboty, mogę ci pomóc w szukaniu tej całej ofiary – błysnął zębami.

- Jeśli wiesz, gdzie mogę znaleźć jakąś niewinną duszyczkę, która pozwoli się dźgnąć kilkakrotnie nożem, to bardzo chętnie – wyszczerzyłam się wariacko.

- A wiem – uśmiechnął się, podszedł i niespodziewanie przerzucił mnie przez ramię.

- Co ty robisz? Puść mnie! - chichotałam nerwowo.

- Nie myślałaś, chyba że będziemy popylać na piechotę? - prychnął – Jedziemy moim Maserati – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Hej! A czy ja mam coś do powiedzenia? - zaśmiałam się, gdy D rzucił mnie na siedzenie pasażera.

- No tak niespecjalnie – mruknął z wyższością i zamknął drzwi samochodu. Po chwili znalazł się na miejscu kierowcy, włożył kluczyki do stacyjki i po całym wnętrzu rozniósł się głośny dźwięk. Silnik Maserati mruczał jak kociak. W tak małej, zamkniętej przestrzeni, odurzające perfumy D stawały się jeszcze bardziej intensywne. Przez myśl mi przeszło, żeby w momencie jak gdzieś się zatrzyma i zgasi silnik, najzwyczajniej w świecie się na niego rzucić. Szybko zganiłam się za ten wymysł.

- To gdzie jedziemy? - spytałam niecierpliwie. Co jak co, ale cierpliwość nigdy nie należała do moich cnót.

- Gdzieś na pewno – odparł D, przeglądając się w przednim lusterku – Aha i mam jedno zastrzeżenie – zwrócił się do mnie – Nie próbuj mnie prowokować, bo ogólnie łatwo mi stracić kontrolę w obecności fajnej laski – mruknął znacząco – W twoim przypadku, nawet to, że masz faceta, nie jest jakąś przeszkodą – warknął, zerkając do tyłu i opierając ramię na oparciu fotela. Cofał samochodem, by wbić się na główną drogę.

- Luzik – zaśmiałam się, starając nie wdychać woni jego odurzających perfum.

- Zapięłaś pasy? - burknął do mnie, patrząc na drogę.

- Yyy, nie? - rzuciłam mu pytające spojrzenie.

- To na co czekasz? - popatrzył na mnie jak na idiotkę.

- Sądziłam... Bo wiesz... Poprzednim razem to nie... - plątałam się.

- Poprzednim razem, to nie ja prowadziłem samochód – odparł, pochylając się niespodziewanie nade mną i pociągając pas. Po chwili usłyszałam kliknięcie. Chwilowo zgłupiałam, bo jego ramiona musnęły moje dłonie – W jakimś sensie, ponoszę za ciebie odpowiedzialność, księżniczko – wrócił na swoje miejsce i założył czarne okulary oksy. Podążyłam za nim i również założyłam swoje – Jak mi wylecisz przez przednią szybę, to będzie do wymiany, a srogo doją za naprawę takiej fury – mruknął i włączył się do ruchu. Ma rację. Jak coś się stanie Maserati, to ja za to zabulę, a przecież nie mam przy sobie tyle hajsu. W efekcie Joker się dowie i na pewno nie podaruje mi przebywania w towarzystwie innego faceta. Co gorsza, D nie wygląda na takiego, co trzymałby język za zębami. Mówił mi kiedyś, że gardzi klaunem i nie omieszkałby go rozsierdzić, wspominając, że prawie mnie zerżnął w ciemnym zaułku w biały dzień... Komu potrzebne dodatkowe problemy?

- Spoko, czaję – odparłam, patrząc na migający krajobraz za oknem. Ukradkowo zerknęłam na Deacon'a. On nie był przypięty pasami – A czemu ty nie zapiąłeś pasów? - spojrzałam oskarżycielsko.

- Moja fura, moje zasady – odwrócił głowę w moją stronę i bezczelnie błysnął zębami.

- A co jeśli to ty wylecisz przez przednią szybę? - uniosłam brwi.

- Też będziesz za to płacić – uśmiechnął się chamsko.

- Z jakiego tytułu? - prychnęłam rozbawiona.

- Bo cię wiozę, żebyś mogła znaleźć jakąś ofiarę. A wcale nie muszę tego robić – zaśmiał się.

- Cytuję: ''Nie mam teraz nic do roboty, mogę ci pomóc w szukaniu tej całej ofiary'' – imitowałam głos D.

- Kurwa – mruknął z nutą humoru.

- Ha! Zaorane! - pisnęłam zadowolona.

- Dobra, zamknij się już – pokręcił głową i włączył radio. Leciały same jakieś popowe szmiry. Nie to, że nie lubię popu. Jestem dość wybredna.

- Weź, to wyłącz – mruknęłam zniesmaczona.

- Ciężko ci dogodzić, księżniczko – zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami.

- A można składać zamówienia? - wyszczerzyłam się w jego stronę.

- Póki mam humor, to tak – mruknął obojętnie.

- Oj rzadko się zdarza, żebyś miał humor – zachichotałam.

- Co ja mówiłem o prowokacji? - warknął, zaciskając mocniej palce na kierownicy.

- Ja tylko stwierdzam fakt – uśmiechnęłam się niewinnie.

- To, co zapodać? - warknął – Dj D spełnia dzisiaj życzenia – zaśmiał się.

- Puść jakiś hit Skrillexa – wyszczerzyłam się szaleńczo.

- Dostajesz dodatkowy punkt za zajebisty gust muzyczny, Jul – posłał mi zadowolony uśmiech, wyciągnął pendrive i wsunął go do specjalnego otworu. Po chwili, na ekranie wbudowanym w samochód, pojawiła się ogromna lista piosenek.

- Dawaj ''Bangarang''! - wydarłam się.

- Ogarnij się, wariatko – zaśmiał się i po chwili po całym aucie rozniosła się znajoma nuta.

- Nie potrafię – zachichotałam szaleńczo i podskakiwałam na siedzeniu, wymachując rękoma. Co chwilę podśpiewywałam słowa piosenki.

- Całe szczęście, że nie fałszujesz – zaśmiał się D, przyspieszając prędkość do 180/h.

- Ano – odwzajemniłam śmiech.

- Ze swoim facetem też tak wariujesz podczas jazdy? - rzucił lekko.

- Właśnie nie – odparłam smutno – Jedziemy w kompletnej ciszy – dodałam. Uświadomiłam sobie jaki Joker jest w tej kwestii beznadziejny.

- Debil – skwitował D, podkręcając głośność muzyki.

- To prawda. Debil jakich mało – dałam ręce za głowę i wybuchnęłam szyderczym śmiechem.



No patrzcie, kto nam się w fabułę wpycha :o

Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom GI :)

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top