Get Insane LXXXII

Co za pieprzony złamas! Nie wierzyłam ślepo w jego ''miłość'' do mnie, ale jeśli ma mnie głęboko w dupie od samego początku, to po jaką cholerę te głupie teksty, że mnie kocha? Wtedy w jego biurze, gdy wykrzyczał mi, co czuje, chciał uśpić moją czujność! A ja głupia, dałam się na to nabrać! Chociaż z drugiej strony, ja też go nabrałam. Potrzebował zapewnienia o moich uczuciach, żeby uwierzyć w to, że powoli staję się jego marionetką. Ja potrzebowałam jego zapewnienia, by uwierzyć w to, że mu na mnie w jakimś 1% zależy. I w razie czego, gdy będę miała kłopoty, on mnie z nich wyciągnie... I kto tu jest większym egoistą? Tak czy siak, drań narobił mi nadziei. Z Arkham mnie już uratował. Zadzwoniłam do niego na komórkę, do diabła! Czy tak ciężko jest zlokalizować numer?! Wysłać helikopter, rozpierdolić ścianę i mnie stąd wyciągnąć?! Czy to przerasta jego możliwości?! A, niech kutas zdechnie...

Siedziałam właśnie w swojej celi z kumulującym się powoli gniewem. Wokół walała się porozrzucana pościel, na której wyładowałam swoje frustracje. Krew we mnie buzowała, mogę przysiąc, że moje oczy zionęły ogniem. Tkwiłam przy łóżku, opierając się o metalową ramę. Z rozłożonymi nogami i palcami wbitymi w podłogę, szurałam paznokciami po jej powierzchni i starałam się jakoś uspokoić.

Ja naprawdę, nigdy nie wdaję się w bójki. Nie potrafię się bić, więc nigdy się nie wychylam, ale jak żyć. Jak żyć, kiedy rzekoma ''przyjaciółka'', nie dość, że nie zgadza się na udział w ucieczce, to jeszcze ma czelność uprzedzić strażników o moich zamiarach?! To wszystko działo się w mgnieniu oka. Siedziałam na ławce i z niedowierzaniem wsłuchiwałam się w to, co mówi Mackenzie. To nielegalne, tak nie wolno, jesteś zła i zepsuta. Mogła mnie nawet od szmat wyzywać, jeśli toby ją podbudowało, ale nie przebaczę tego, że nakablowała na mnie strażnikom. I nie przebaczyłam. W ułamku sekundy, moje oczy zapłonęły nienawiścią, poczułam, jak gorąc uderza mi do głowy. Dłonie same się rozczapierzyły, odsłaniając długie paznokcie. Poczułam nagły przypływ siły. To wszystko się działo zaledwie 10 minut temu, więc pamiętam jej ostatnie słowa przed moim atakiem.

- To bardzo ryzykowne i nieodpowiedzialne, Juliet – mruknęła – Dlatego właśnie, powiedziałam o wszystkim strażnikom, żebyś nie zrobiła niczego głupiego – dodała spokojnie, patrząc mi głęboko w oczy i kładąc rękę na ramieniu. Uśmiechała się lekko. Była z siebie zadowolona. W końcu uchroniła mnie przed niebezpiecznym, głupim wybrykiem. Liczyła na to, że ją zrozumiem. Przecież chciała dla mnie jak najlepiej. Dbała o mnie. Dlatego w ''dobrej wierze'' poinformowała strażników o moim planie ucieczki. Była kompletnie nieświadoma tego, że mnie zdradziła. Ta jej pieprzona, kryształowa uczciwość... I wizja szybszego wyjścia za dobre sprawowanie, poszła się j...

- Nie no, zabiję cię – wyszczerzyłam się wariacko i pokręciłam głową. Nim Mackzie zdążyła zareagować, rzuciłam się na nią i zaczęłam dusić. Przygniotłam ją ciężarem własnego ciała i ścisnęłam udami jej żebra. Moje palce owinęły się wokół jej szyi. Patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. Natychmiast przybiegli strażnicy, którzy siłą mnie od niej odciągnęli. Dyszałam ciężko, zaciskając zęby.

- Puszczaj ją, Caro! - wrzeszczeli do mnie – Wszyscy już wiedzą o twoim genialnym planie! - wołali jeden przez drugiego.

- Wydrapię jej oczy! - darłam się i szamotałam jak w amoku. Mackenzie, którą strażnicy odciągnęli na bok, obserwowała mnie tylko ze strachem. W jej oczach było widać zawód, ale mnie to już nie obchodziło.

- Juliet, co się z tobą dzieje?! - piszczała. Jej głos przypominał dźwięk piszczałki – Zachowujesz się jak wariatka! - jęknęła. Strażnicy opatrywali jej szyję. Była lekko fioletowa. Nic dziwnego. Zanim przyszli wartownicy, dusiłam ją przez dobre 2 minuty.

- Też mi niespodzianka! - huknął jeden ze strażników, ten, który mnie trzymał w swoich kleszczach – Juliet Caro jest niepoczytalna! - ścisnął mnie mocniej, bo zaczęłam bardziej wierzgać.

- Ja ci zaraz pokażę niepoczytalność! - wydarłam się dziko, próbując kopnąć strażnika i wyślizgnąć się z jego uścisku. Wyrywałam się jak szalona, więc mężczyzna podniósł mnie do góry. Targała mną furia, moim jedynym celem stało się uciszenie zdrajcy. Pal licho, że poczułam do niej prawdziwą sympatię. Przez te kilka dni, które spędzałam na boisku w jej towarzystwie, miałam wrażenie, że znalazłam bratnią duszę. Kogoś, kto mnie naprawdę rozumie. Ale nie. Mój materiał na dobrą kumpelę okazał się konfidentem! Jak tak dalej pójdzie, to za jedynego przyjaciela będę mogła uznać jedynie Jokera... Zakładając, że nasze drogi się jeszcze kiedyś skrzyżują. Tak czy owak, wrzeszczałam jak opętana, machając w powietrzu nogami. Usiłowałam nawet ugryźć strażnika, ale gnój trzymał mnie mocno. Zachowywałam się jak rozwścieczona bestia. Dawałam niezły popis swoich umiejętności i Mackenzie musiała chociaż raz zwątpić w to, czy rzeczywiście jestem normalna, jak się opisywałam.

- Dosyć tego! - warknął inny facet – Jej upór nie słabnie, dawajcie paralizator! - zarządził.

- Rozerwę ją na strzępy! - to prawda. Nie mogłam się uspokoić. Kierował mną niepohamowany gniew. Przed oczami latały mi jej szczątki i miałam ochotę jak najszybciej ziścić makabryczną wizję... Nagle, niespodziewanie strażnik mnie puścił, a ja błyskawicznie ruszyłam w kierunku przerażonej Mackenzie. Szatynka schroniła się za postawnym mężczyzną, wykrzykując do mnie, żebym się uspokoiła. Ja widziałam już tylko jej wykrwawiające się zwłoki. Byłam jak niekontaktująca maszyna do zabijania. Już prawie jej dosięgłam pazurami, gdy poczułam przeszywający ból w plecach. Zatrzęsłam się kilkakrotnie jak galaretka, wykrzywiając szyję do góry. Zdrętwiały mi palce, poczułam, jak prąd przepływa we mnie jak dziki. Usta przybrały grymas bólu i padłam jak długa na ziemię. Wszyscy zgromadzeni patrzyli na to, jak prąd targa mną jak szmacianą lalką.

- Juliet! - krzyknęła Mackenzie – Wyłączcie to! Ona cierpi! - przekrzykiwała głosy strażników.

- Gorsze rzeczy wyrządzała swoim ofiarom, uwierz – mruknął do niej, co się nią zajmował. Wtedy w oczach dziewczyny ujrzałam pogardę. Przez jakąś sekundę, chciała mnie jeszcze bronić, ale kiedy usłyszała od strażnika te słowa, jej niebieskie tęczówki stały się zimne i obojętne. Miałam to, mówiąc kolokwialnie w dupie. Cały misterny plan poszedł się jebać, więc nie robiło mi różnicy, czy panna Mackenzie dowie się, jakim jestem monstrum w rzeczywistości, czy będzie wierzyć w moją dobrą stronę. Maltretowali mnie tym prądem dobre kilka minut, a gdy przestali, ciało dalej się trzęsło jak w febrze. Toczyłam pianę z ust. Nim mnie oswobodzili, rzuciłam Mackenzie ostatnie spojrzenie, obrzucając ją rozbieganym, obłąkanym wzrokiem.

- I tak cię dopadnę... - wyrzęziłam, charcząc ciężko i pozwoliłam strażnikom się wyprowadzić. Szliśmy przez całe boisko. Więźniowie rzucali mi przelotne spojrzenia. Wszystkie oczy wyrażały tylko jedno słowo: Wariatka. Co tu dużo kryć, byłam wariatką i nie zamierzałam tego ukrywać. Mój atak na Mackenzie wyzwolił we mnie trochę pewności siebie, więc kiedy opuszczałam boisko, godząc się ze świadomością, że prawdopodobnie już nigdy nie pozwolą mi tu przebywać, zaśmiałam się szaleńczo i rzuciłam – Hasta la vista! - po czym, strażnicy odprowadzili mnie do celi.

Zżerała mnie wściekłość. Nie mogłam już dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Wstałam i krążyłam nerwowo po pomieszczeniu, zaciskając dłonie w pięści i zgrzytając zębami. Co chwilę przystawałam pod ścianą i zjeżdżałam w dół, wznosząc oczy ku niebu i wzdychając ciężko. Co jakiś czas, wyładowywałam swoje humory na bogu ducha winnej pościeli, tłamsząc ją na tysiące sposobów, by potem upaść w nią i próbować opanować nerwy.

Nie działało. Napięcie wręcz rosło, nie mogłam się pozbyć żądzy śmierci tej zdradzieckiej suki. Wynagradzałam to sobie myślami i moją bujną wyobraźnią, która nigdy nie zawodziła. Wystarczało, że zamykałam oczy i miałam przed oczami związaną Mackenzie i oczywiście mnie! Dzierżącą nóż, siekierę czy piłę łańcuchową. Muszę się, na razie obejść smakiem, ale znajdę sposób, żeby się stąd wydostać, tylko po to, żeby ją zamordować gołymi rękoma. Potem mogę sobie nawet grzecznie wrócić do celi, jak mnie przyłapią. Świadomość, że ta szmata nie żyje, wynagrodzi wszystko...

- Zabiję ją, zabije ją, zabije ją – powtarzałam sobie, leżąc właśnie w barłogu, utworzonym z pościeli – Rzecz powtarzana sto razy staje się prawdą – uśmiechnęłam się do swoich myśli – Szkoda tylko, że w kwestii matmy to się nigdy nie sprawdzało. Naszła mnie ochota na wspominki. Wszakże, co miałam lepszego do roboty?

- Dostanę 2, dostanę 2, dostanę 2 – modliłam się, patrząc w sufit, byleby tylko uniknąć wzroku nauczycielki. Babsztyl wiedział, że jej nie lubiłam, ale co się dziwić? Franca doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że moje słabe oceny nie wynikają z lenistwa czy niechęci do nauki. Ja tej matmy najzwyczajniej w świecie nie rozumiałam, co śmiesznie wyglądało w papierach. Praktycznie same 4 i parę 5 z reszty przedmiotów, a z majcy zawsze zagrożenie... Szło wpaść w depresję! Matematyczka nie pomagała mi w żaden sposób i mimo moich starań, obecności na zajęciach dodatkowych i tym podobne, ciągle dostawałam 1. Ile ja przez nią łez wylałam, ile nocy nie przespałam...

- Spoko Jul, uczyłaś się do tego testu – Terry spojrzała na mnie z uśmiechem – Jestem pewna, że dobrze ci poszło. Sama cię przepytywałam – uspokajała mnie.

- Ja się uczę do każdego testu, Terravita – obróciłam głowę w jej stronę – Nigdy nie lekceważę matmy, wiesz przecież, ale ze stresu mogło mi się coś pomylić – bębniłam nerwowo paznokciami w ławkę.

- Bez obaw – poklepała mnie po ramieniu – Pani na pewno widzi twoje zaangażowanie i to docenia – obstawiała przy swoim.

- Gdyby tak było... - zaczęłam, ale odpuściłam. Nie było sensu, żeby kontynuować z nią rozmowę. Terry miała rozwinięte obie półkule mózgu tak samo. Była dobra zarówno w przedmiotach humanistycznych, jak i ścisłych. Ona się nie uczyła do matmy tak jak ja. Ona z miejsca dostawała 5. Ja ciężko harowałam, żeby dostać chociaż 2-, ale matematyczka usilnie mnie demotywowała do dalszej pracy... Przestałam rozmyślać, bo mój sprawdzony test wylądował na ławce. Oczy mnie zapiekły od łez, ale trzymałam się dzielnie. Wytrwałam do końca zajęć, a w domu, korzystając z tego, że rodzice byli w pracy, rozpłakałam się na całego. Leżałam wtedy na podłodze, zalana łzami i nieszczęśliwa. Mój kot położył się obok mnie, chcąc w jakiś sposób pocieszyć...

- Jak ja tęsknię za Mruczusieeeem! - wybuchnęłam płaczem. Emocjonalny rollercoaster dał o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Przewróciłam się twarzą w pościel i wypłakałam się w poduszkę. Mogłam go zabrać ze sobą. Ale, czy przewidziałam, jak to się wszystko zakończy? Skąd mogłam wiedzieć, że tamten wieczór będzie wstępem do mojego nowego, szalonego życia u boku Księcia Zbrodni? - Kiciu, gdziekolwiek jesteś, wiedz, że mamusia Cię kocha, pysiałeczku – znowu walnęłam twarzą w poduszkę. Zaskakujące, że na podłodze było wygodniej niż na łóżku – Jak ja mogłam Cię zostaaaaaawić! - zawyłam, przewracając się na bok. Było kiepsko. Przypomniałam sobie o moim najcudowniejszym skarbeńku w momencie, kiedy byłam daleko od niego. To był niebezpieczny krok w depresję, a ledwo co odzyskałam radość i szaleńczy optymizm. Nie zamierzam znowu tego stracić! - Przestań Juliet, bądź kobietą! - warknęłam do siebie. Trochę się ogarnęłam i zajęłam myśli czym innym. Gapiłam się tak w ten sufit, przewracając się z boku na bok i najzwyczajniej w świecie się nudziłam. Skończyły mi się pomysły, co mogę robić. Chodzenie po celi już mnie zmęczyło, demolka nie wchodziła w grę, bo byłam już spokojna. Pozostawało leżeć tak w tym prowizorycznym, podłogowym łóżku i czekać aż zapali się nade mną żarówka i wykombinuję jak spędzić kolejny, fascynujący dzień w Belle Reve. Przydałoby się domalować kolejną krechę na ścianie, ale nie mam, na razie myśli samobójczych i nie będę się okaleczać w imię jedynej dostępnej farby. Coś bym sobie poczytała, ale nie mam żadnej gazety ze sobą. Kijowo. Chociaż, skoro doprosiłam się o jakieś nowe ciuchy, to może coś do czytania też mi przyniosą? Nie zawadzi spróbować.

Niechętnie podniosłam się z miękkiej pościeli i podeszłam do drzwi. Zapukałam delikatnie, żeby dać do zrozumienia, że jestem już spokojna.

- Eee, halo? - odezwałam się nieśmiało. Nienawidziłam prosić kogokolwiek o cokolwiek.

- Czego – po drugiej stronie drzwi rozległ się burkliwy głos strażnika. To chyba ten żółtodziób. Poznaję po tej barwie Kermita.

- Bo ten – zaczęłam – Trochę się nudzę, a skoro i tak nigdzie nie wychodzę, to mogę dostać jakieś gazetki? - zaćwierkałam słodziutko. Nigdy nie lubiłam się płaszczyć. Uważałam, że to uwłaczające. Ale, wyczytałam kiedyś, że tonacja głosu ma duży wpływ na to, czy nasza prośba zostanie rozpatrzona pozytywnie. Są większe szanse, że dostanę, co chcę, jeśli będę miła. W sumie to oczywiste.

- I tyle? - strażnik wydawał się zaskoczony moim pytaniem.

- No...tak – zawahałam się – Chcę tylko coś do czytania – ponowiłam swoją prośbę.

- Na zapleczu jest ponoć pełno makulatury – odparł wartownik, a mnie aż zabłyszczały oczy. To istne wybawienie!

- Dajcie mi, proszę! - pisnęłam jak mała dziewczynka. Moje życie tutaj byłoby z pewnością łatwiejsze, jeśli czytałabym jakieś gazetki. Byłabym wtedy spokojna i można by było znowu poważnie myśleć o szybszym wyjściu za dobre sprawowanie. Lub nawet o warunkowym! Co prawda, nie mówię, że przeszłabym na jasną stronę mocy, ale wtedy już się człowiek nie da złapać. I tak i tak, musiałabym tu jeszcze wrócić, by zaszlachtować Mackenzie. Ale to daleka przyszłość. Odległa wizja jak na razie.

- Od kiedy jesteś taka milutka, Caro? - prychnął strażnik – Kilka godzin temu chciałaś zamordować Mackenzie Smith – zauważył.

- Uspokoiłam się – dalej brzmiałam jak lolitka. Kiedyś się będę za to wstydzić... - Mogę te gazetki? - zamruczałam jak kotek domagający się pieszczot.

- Ech – westchnął mężczyzna ciężko – Zaczekaj tutaj – mruknął i usłyszałam odchodne kroki.

- Nigdzie się nie wybieram! - zawołałam za nim i wróciłam do swojego łoża. Chciałam chociaż przez chwilę nie myśleć ani o ucieczce, ani o tej wywłoce. Lektura była świetnym rozwiązaniem.

Po jakimś czasie żółtodziób otworzył drzwi i wniósł do celi pokaźną stertę czasopism. Myślałam, że oszaleję z radości!

- Co tu się stało? - spojrzał podejrzliwie na porozrzucaną pościel, w której się mościłam.

- Podłoga jest wygodniejsza niż łóżko – odparłam, podnosząc się błyskawicznie z ziemi. Zaczęłam się z kocią ciekawością przyglądać górze makulatury. Szykuje się emocjonujący wieczór! Tak przynajmniej wywnioskowałam. Za małym okienkiem wyraźnie już zmierzchało. To oznaczało jedno. Musimy mieć jesienny lub zimowy miesiąc, bo latem czy wiosną tak szybko się ciemno nie robi. Żebym tylko nie przegapiła własnych urodzin! Przyniosą mi jakiś tort, co nie?

- Może teraz nie będziesz się nudzić – mruknął strażnik, wręczając mi stertę gazetek.

- Teraz na pewno nie – wyszczerzyłam się – Dziękuję – dygnęłam delikatnie.

- Proszę – uśmiechnął się, ale pokręcił głową. Wiem, co sobie o mnie myślał, ale miałam to gdzieś. Drzwi się zatrzasnęły, a ja, z euforią wymalowaną na twarzy, zaniosłam makulaturę do swojego barłogu. Ułożyłam się wygodnie na brzuchu, tyłem do wejścia i porwałam pierwszą gazetkę z brzegu.

- Joker znowu w Arkham – przeczytałam na głos i dostałam wypieków na twarzy – Haha, dobrze tak złamasowi jednemu – zaśmiałam się szyderczo – Cholera, to już nieaktualne – mruknęłam zawiedziona – To gazeta sprzed roku – prychnęłam – Rok temu to ja jeszcze byłam teoretycznie, zdrowa na umyśle – zaśmiałam się ponownie i zaczęłam czytać dalej. Typowe wiadomości dla szarych ludzików Gotham. Ja nigdy nie kupowałam czegoś takiego. Więcej można się było dowiedzieć z internetu lub telewizji – O, horoskop! - pisnęłam radośnie. Wierzyłam w magię i siły nadprzyrodzone, ale horoskopy traktowałam z przymrużeniem oka. No ale, ciekawość zżerała mnie mocno, więc sprawdziłam swój znak zodiaku i patrzyłam, co to mi tam gwiazdy rok temu wywróżyły. To była gazeta z grudnia, więc de facto, ich przepowiednie były jeszcze całkiem aktualne – Już niebawem twoje życie się zmieni. Będzie ono opiewało w sukcesy i bezpieczeństwo, na twojej drodze pojawi się ktoś wyjątkowy, kto o ciebie zadba – przeczytałam i skręciło mnie w środku ze śmiechu – No rzeczywiście. Życie jak w Madrycie – zarechotałam i kontynuowałam czytanie.

Skończyłam lekturę i spostrzegłam, że kolejny czaso-umilacz to powieść miłosna. A co tam! Nie trawię takich ''dzieł'', ale będzie beka!

- Aiden wsunął dłoń pod sukienkę swojej wybranki serca i zaczął delikatnie masować jej nieskazitelne udo – przeczytałam to głosem wczuwającego się narratora. Kij, z tym że bohaterowie mieli osobowość rozwodnionej owsianki – A Stella obnażyła swoje łono, by niecierpliwy kochanek mógł złożyć pocałunek na jej kwiecie kobiecości – co to jest? - Zaraz tutaj padnę, ha! - Ale mi się cringe włączył! - parsknęłam śmiechem, ale czytałam dalej. Ktokolwiek pisał te love story, musiał coś brać, serio – Nie spieszyli się, chcieli dać upust rozkoszy, która ich ogarniała – okeeej... - Stella wzdychała z każdym uniesieniem swojego namiętnego kochanka – cooo – Ale wiedziała, że łamie przysięgę małżeńską, obcując z przystojnym mężczyzną – łoł – Stella zdradza swojego męża! A to zdzira! - warknęłam, udając, że się tym przejęłam – Nie czytam tego dalej! - prychnęłam i odrzuciłam książkę w kąt – Paszoł won! - splunęłam i sięgnęłam po kolejny tytuł

- Bohaterski Batman ratuje szpital dziecięcy – przeczytałam i narósł we mnie gniew – Batmenda nie jest bohaterski! - warknęłam – To pieprzony egoista i debil, który uważa się za wielkiego obrońcę moralności! - rozdarłam gazetę na strzępy – Wyżej sra, niż dupę ma – zazgrzytałam zębami ze złości – Wkurzyłam się przez to czytanie. Idę spać – warknęłam. Odsunęłam gazetki na bok, kawałki tej podartej wrzuciłam do muszli klozetowej i spuściłam w cholerę i legnęłam w swoim nowym, wygodniejszym łóżeczku. W celi było ciepło, więc ułożyłam się na brzuchu, oparłam o poduszkę i zasnęłam. Zaczęłam już powoli się przyzwyczajać do tego więzienia. Gdyby nie fakt, że to więzienie, mogłam je nawet traktować jak drugi dom. Ale i tak stąd kiedyś ucieknę, ale, jeszcze nie teraz. Nie dziś. Może w przyszłym tysiącleciu...

Obudził mnie hałas otwieranych drzwi. Ktoś się nie bawił w ciuciu luciu, bo huk był potężny. Nie zdążyłam jeszcze porządnie zasnąć, bo normalnie to mnie wybuch bomby atomowej nie obudzi. Jednak tutaj było inaczej. Ze złością podniosłam głowę i obróciłam się w kierunku drzwi.

- Nie chcę już kolacji – mruknęłam zaspana i przymknęłam z powrotem oczy. Jednak szybko je otworzyłam, bo nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Gały mi wyszły na wierzch, szczena opadła. Tego się nie spodziewałam! Przecież to był

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top