Get Insane LXXIV
Szłam korytarzem, snując w głowie obrazy o miękkiej poduszce. Moje baterie się wyczerpały i potrzebowałam jakiejś odnowy (chyba biologicznej).
Tak jak przystoi damie z klasą, musiałam się podtrzymywać ściany, żeby nie zaliczyć pięknego upadku w dół. Ten powab, ten takt...
Ale się nawaliłam... Poważnie. Będę abstynentką przez jakiś czas. Uniknę w ten sposób tego nieprzyjemnego bólu głowy, zaniku sprawności ruchowej i leksykalnej. Dlaczego Joker wali shota za shotem tej horrendalnie drogiej whiskey i nic mu nie jest, a ja zataczam się po kilku kolorowych drinkach? Why? It's not fair! Whoa. Why i'm speaking in english?
Okej? Okej, chyba już wszystko okej. Przypuszczalnie.
Ten korytarz jest taki długi... Halogeny walą po oczach, zaraz oślepnę i zaliczę piękną glebę. Odkąd prowadzę życie ukrywającej się kryminalistki, dość często przesadzam z alkoholem. Zupełnie jakby mój psychiczny mózg nie był w stanie przeżyć na trzeźwo tego wszystkiego. Co prawda, staram się unikać wódki, ale kolorowe drinki, czy nawet głupie mojito są bardzo zdradliwe...
Zazwyczaj wygląda to tak: Siedzę sobie roześmiana na kanapie i mam za sobą kilka pustych szklanek. Nic nie czuję. Ani mną nie rzuca, ani mnie nie otępia. Mogę się normalnie wysławiać, mój wzrok jest w miarę przytomny.
Minuta później.
Czuję się, jakby mi kto żebra poprzestawiał. Niedowład w nogach dość szybko skutkuje bliskim kontaktem z podłożem. Mój język zawija się w supeł i chociaż nie bełkoczę, moja mowa jest daleka od ideału. Do tego widzę jak przez mgłę. Nieprzyjemne uczucie. W najgorszym wypadku tracę część świadomości i jestem podatną na czyjeś sugestie kukiełką. Nie chce mi się wierzyć, że Joker tego nie wykorzystuje...
Do cholery jasnej! Kto tu zamontował te pieprzone halogeny, które rażą mnie w oczy? Osobiście zabiję tego, kto wpadł na taki genialny pomysł.
Chwila, ale to Frost dbał o wyposażenie L&G. Tylko że Frosty już nie żyje...
To wcale nie jest fajne! Na kim ja mam się teraz wyżywać? Muszę sobie znaleźć innego kozła ofiarnego. Najpierw jednak muszę dotrzeć na górę.
Dobra, Juliet. Musisz tylko trzymać się ściany i bezpiecznie trafić schodami do pokoju, potem wyswobodzić się z ubrań, zmyć makijaż i walnąć się do łóżka. Prościzna...
Ostrożnie, małymi kroczkami i do celu. Raz, dwa, trzy... O nienienienienie...!
Szło mi całkiem nieźle, ale po chwili zakołysałam się i upadłam dość mocno na podłogę. Moje poobijane kolana mi za to nie podziękują...
Podnieś się idiotko! Już, momencik... Potrząsnęłam głową, jakby chcąc się przywrócić do rzeczywistości, podparłam rękoma i próbowałam wstać, poczynając od najniższych kręgów kręgosłupa. Tak jak w pilatesie. Tyle że ćwiczyłam zwykle na trzeźwo.
Niezbyt dobrze to wyglądało. Z każdą próbą podniesienia się, znowu się przewracałam. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, jak bardzo będę cierpieć jutro...
- Próba jedenasta – mruknęłam do siebie i spróbowałam po raz kolejny wstać z tej pieprzonej podłogi. Z marnym skutkiem – Świetnie – jęknęłam – Będę tu leżeć, dopóki nie wytrzeźwieję – odruchowo wstrząsnął mną śmiech – Ciekawe, kiedy to nastąpi – zaśmiałam się ponownie i przysunęłam do ściany, opierając się o nią plecami. Mogłam próbować wstać z pomocą oparcia, ale moje nogi były bezwładne. W dodatku na moje nieszczęście znalazłam się centralnie pod latającymi światłami reflektora...
- Ktokolwiek będzie tędy przechodził, skapnie się, że jestem najebana – zrobiłam facepalme'a. To nie był powód do dumy. O tyle dobrze, że w tym korytarzu było za ciemno, żeby ktoś mógł zidentyfikować moją tożsamość. Co mogliby sobie pomyśleć inni kryminaliści z Gotham? Juliet Caro traci świadomość pod wpływem alkoholu i łatwo ją wtedy wykorzystać? Panna J ma słabą głowę lub co gorsza, upija się i zdradza swojego Pana J z innymi facetami? Nie, no to już za wiele...
Zaczyna się faza, kiedy czuję się jak we śnie. Jest coraz gorzej... Zaraz stracę z tego wszystkiego zmysł wzroku. Dlaczego cały obraz zdaje się rozmazywać? Nie podoba mi się to. Nie mogę już nawet usiedzieć pod ścianą. Niebezpiecznie przechylam się w lewo i uderzam policzkiem o twarde podłoże. Juliet, nie zasypiaj... Nie zasypiaj...! Za późno...
Jakim cudem znalazłam się w łóżku, a moja głowa unosi się na puszystej poduszce? Przypuszczam, że to łóżko i poduszka, bo czuję przyjemne, okrywające ciepło i miękkie coś, o co mogę się oprzeć. Czyżby Joker mnie znalazł i zaniósł do pokoju? Trochę się boję otworzyć oczy w obawie przed zobaczeniem jego twarzy. Wiem, jak absurdalnie to brzmi, ale ostatnie czego teraz potrzebuję, to zobaczenie szyderczego uśmiechu Księcia Zbrodni...
Dobra, nie mogę trzymać zamkniętych powiek nie wiadomo jak długo. Nieśmiało otwieram oczy i ku swojej radości, nie widzę przed sobą mordy tego pajaca. Jestem w czerwonym pokoju. Kołdra również ma szkarłatny kolor i jest w dodatku satynowa. Zszokowana wspieram się na łokciach i rozglądam po pomieszczeniu. Nie poznaję go. Dominuje tu przede wszystkim czerwień, która wzbudza we mnie agresję. Brakuje tu okien i... mebli. To po prostu czerwony pokój z wielkim łóżkiem na środku...
Kurwa! Tylko bez jaj! Czy ja trafiłam do playroomu Christiana Grey'a?! To nie jest śmieszne! Po pierwsze: On nie istnieje. Po drugie: Jeśli mam do czynienia z jakimś jego odpowiednikiem to właśnie iści się mój najgorszy koszmar! Nieeeeeee!
Z prawdziwą gracją, której nie powstydziłaby się kobieta z klasą, wyskoczyłam z łóżka niczym rozwścieczony orangutan, dziękując w duchu, że wciąż mam na sobie ubranie. Sugeruje to, że porywacz jeszcze nie zdążył mnie wykorzystać.
- Co jest, do diabła – rozglądam się gorączkowo po tym pokoju, wziętego rodem z kiepskiego pseudoporno i zastanawiam się jak stąd uciec. Drzwi naturalnie rzecz biorąc, są zamknięte. Dlatego między innymi, wyglądam jak idiotka, szarpiąc za tę klamkę. Najciekawsze jest to, że z powodu znalezienia się w tej porąbanej sytuacji, mój mózg zapomniał mi powiedzieć, że powinnam teraz zwijać się na podłodze i rzygać jak kot, w związku z kacem. Ale zamiast tego, o dziwo stara się ze mną współpracować i pomaga obmyślić plan działania – Jak stąd zwiać, jak stąd zwiać – powtarzam jak mantrę, chodząc nerwowo po pokoju.
- Witaj, Juliet – znikąd dochodzi mocno obniżony głos. Zdezorientowana, podskakuję i oglądam się za siebie – Widzę, że już się obudziłaś – tajemniczy głos odzywa się ponownie.
- Kim ty kurwa jesteś, psycholu?! - drę się jak opętana. Cóż za ironia losu. Wariatka złapana w pułapkę wariata. Życie różne pisze scenariusze.
- Może by tak grzeczniej? - chyba go/ją/to coś zirytowałam – Zagrajmy w grę – przez ściany przebija się dziwny śmiech.
- Serio? - zakładam ręce na siebie i wydaję z siebie prychnięcie – Piła? - dodaję z większym cynizmem, siadając z powrotem na łóżku – Kto ty jesteś? Christian Jigsaw Grey, czy jaki chuj? - upadam na materac, trzęsąc się ze śmiechu.
- Kiedy się ujawnię, nie będzie ci tak do śmiechu – odparł głos.
- No to zapraszam – prychnęłam – Tylko weź ze sobą herbatkę i ciasteczka – mruknęłam, układając się na poduszce.
- Wedle życzenia, Moja Pani – mruknął głos i wszystko ucichło. Dlaczego ten tajemniczy świr, tak mnie, tytułuje? Mam złe przeczucia...
- Pamiętam, że najbardziej lubisz delikatne herbatniki – w drzwiach stanął nie kto inny jak Tom... Myślałam, że zemdleję... Czy ja go wtedy nie zabiłam?! Jak widać, nie...
- Dlaczego mnie to nie dziwi, że to ty – taksowałam go pełnym lęku spojrzeniem – Nie zbliżaj się! - syknęłam, wystawiając dłoń w geście obronnym.
- Uspokój się – Tom odsłonił szpaler białych zębów. Jego uśmiech był dużo straszniejszy niż jego inny wyraz twarzy – Przyniosłem ciasteczka, jak prosiłaś i z tego, co pamiętam, zawsze słodziłaś herbatę dwiema łyżkami cukru i dodawałaś kilka kropel cytryny. Najbardziej preferujesz Earl Grey – najzwyczajniej w świecie, postawił przede mną tacę z kubkiem gorącej herbaty i talerzem wypełnionym herbatnikami. Przerażała mnie myśl, że on tyle o mnie wie. Chociaż zawsze był blisko mnie, pomimo tego, że go nie lubiłam i fakt, że tyle o mnie wie, nie wynika z jego obsesji na moim punkcie, prawda?
- Wybacz, że nie rzuciłam ci się na szyję, ale ostatnim razem chciałeś mnie zabić – wycedziłam z nienawiścią, odsuwając się maksymalnie od tacy.
- Nie przesadzaj – zaśmiał się, jakby to było zabawne – Nigdy nie chciałem Cię zabić – uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę mi ulżyło – syknęłam niczym rozjuszona kobra.
- Nie spinaj się tak – przysunął tacę bliżej mnie – Źle to rozplanowałem – mruknął.
- Źle to rozplanowałeś?! - wpadłam w furię.
- Jeśli chcę Cię mieć tylko dla siebie, muszę się najpierw z Tobą zaprzyjaźnić – odparł, upijając łyk swojej herbaty – Wtedy tylko niepotrzebnie Cię wystraszyłem, ale przestałem się kontrolować w Twojej obecności – omiótł mnie spojrzeniem.
- To dlatego załatwiłeś teraz bardziej cywilizowane warunki? - syknęłam z przekąsem.
- Wybierzesz sobie resztę wyposażenia – odparł, przygryzając ciastko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Tak w ogóle, dobrze, że wiedziałam kim jest. Nie można mu było odmówić bardzo interesującej aparycji, a jeszcze tylko tego by brakowało, żebym leciała na swojego oprawcę, nie wiedząc, że to Tom...
- Co to znaczy, wybierzesz?! - wybucham, totalnie zirytowana.
- To znaczy, że powiesz mi, czego Ci tutaj brakuje, a ja zrobię wszystko, żeby to Tobie zapewnić – odpowiedział, jakby to było normalne.
- Zamierzasz mnie tutaj przetrzymywać? - spojrzałam na niego z nienawiścią.
- To zależy od tego, czy będziesz grzeczna – uśmiechnął się w sposób, który pewnie miał u mnie wywołać kisiel w majtkach, ale zamiast tego zrobiłam grymas obrzydzenia.
- Tom – zaczęłam spokojnie – Nie wiem, co chcesz osiągnąć, ale to Ci się nie uda – popatrzyłam mu prosto w oczy i mimo woli wzięłam ciastko do ust. Tom zareagował na to z uśmiechem.
- Mylisz się, Juliet – po raz kolejny omiótł mnie głębokim spojrzeniem. Czułam się wyjątkowo niezręcznie – To tylko kwestia czasu, kiedy Ty też mnie zechcesz – popatrzył na mnie tak, że aż mnie zmroziło.
- Tom, nie wiem jak mam Ci to wyjaśnić, ale...
- Radzę Ci uważać na słowa, piękna – dopiero teraz zauważyłam, że Tom trzyma w dłoni nóż i muska go opuszkami palców.
- To przejaw hipokryzji – upiłam łyk herbaty. Była idealna – Jeśli chcesz mnie mieć tylko dla siebie, to zakładam, że chcesz mnie mieć żywą. Po co ci więc nóż? - otaksowałam ostrze przenikliwym spojrzeniem. Czy ten kretyn nie wiedział, że mogą się we mnie obudzić moje mordercze instynkty?
- On jest dla Ciebie – uśmiechnął się i położył ostrze przy moich zgiętych kolanach.
- Słucham? - byłam lekko zdezorientowana.
- Zadbałem również o Twoją rozrywkę – ponowił uśmiech, a ja próbowałam odgadnąć jego myśli. Tom wstał z łóżka i obrócił się w kierunku drzwi. Spojrzałam na nóż i zadziałałam szybko. Rzuciłam się na niego i wbiłam mu ostrze prosto w plecy. Z rany zaczął tryskać strumień brunatnej krwi. Tom, zamiast krzyczeć z bólu, zaczął się śmiać.
- Z czego się śmiejesz, idioto – jego rechot również mi się udzielił – Właśnie cię zabiłam.
- Chciałem, żebyś to zrobiła – wycharczał.
- Sam się o to prosiłeś, Tom – warknęłam i wyciągnęłam ostrze z jego pleców. Najpierw upadł na kolana, potem przechylił się na bok.
- Dhokohncz to Jhuhiet – rzęził, a mi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Przewróciłam go na plecy i zaczęłam dźgać na oślep, by dać upust swojej frustracji i żądzy mordu. Szczerze, ciekawiło mnie, dlaczego Tom pozwolił się tak po prostu zabić. Ba! Dlaczego jak ostatni idiota położył nóż w moim zasięgu!
- Z przyjemnością, ty pierdolony psycholu! - wydarłam się w amoku, traktując jego wykrwawiające się ciało jak płótno. Nóż był moim pędzlem, zemsta moją wizją, a krew dominującą barwą.
- Nie ruszaj się, Caro! - rozpoznałam głos tego, kogo za nic w świecie nie chciałam teraz zobaczyć.
- Ty nic nie rozumiesz! - krzyczałam – To on mnie tu uwięził! - próbowałam powstrzymać się przed bezczeszczeniem zwłok Toma, ale nie mogłam.
- Jesteś żałosna – warknął Batman, porywając mnie do góry.
- Puszczaj mnie! - szamotałam się, upuszczając w efekcie nóż – Nic nie zrobiłam! To on jest winny! - wrzeszczałam.
- Oczywiście – prychnął. Szczerze, nie spodziewałam się, że Gacek może okazywać tyle emocji – Masz krew na rękach. W dodatku przyłapałem cię na dokonywaniu zabójstwa – warknął, wynosząc mnie z pomieszczenia – Anonimowy telefon nie był przypadkowy – postawił mnie na ziemi, wykręcił ręce do tyłu i zakuł w kajdanki.
- Batsy, to jest intryga tego wariata! - krzyknęłam rozpaczliwie.
- Jedyną wariatką tutaj, jesteś ty – jego głos na powrót stał się zimny i grobowy.
- Działałam w obronie własnej! - starałam się obrócić i patrzeć mu w oczy, ale co chwilę mnie popychał, żebym dalej szła.
- Masz jeszcze czelność kłamać w żywe oczy, Caro? - warknął.
- Ale naprawdę!
- Ruszaj się! - popchnął mnie ponownie.
- Batsy! - jęknęłam niczym rozżalony kociak – Musisz mi uwierzyć! - nie poddawałam się – Tom mnie porwał, chciał tutaj przetrzymywać i zmusić mnie do pokochania go! - krzyczałam głośno w nadziei, że Gacek, chociaż mnie wysłucha.
- Pogarszasz swoją sytuację – warknął, wyraźnie zirytowany.
- Muszę walczyć o swoje! - teraz to ja się wkurzyłam. Nie mogłam pozwolić znowu się zamknąć w wariatkowie. Dobra. Batmenda przyłapał mnie na mordowaniu Toma, ale w tej chwili najistotniejszym problemem jest to, że ten psychol mnie porwał i chciał więzić jak niewolnicę!
- Nie masz nic na swoją obronę, Caro – warknął Batman, zostawiając mnie na schodach. Jak się okazało, Tom na swoją kryjówkę wybrał sobie opuszczony dom. Niezbyt to oryginalne.
- Nie możesz mnie tu zostawić! - warknęłam, próbując się podnieść, ale ból głowy akurat teraz postanowił dać o sobie znać. Batmenda nie spojrzał nawet w moją stronę, a podwórko wokół opuszczonej chałupy zapełniło się policyjnymi wozami. Nie były to typowe czarno-biało-granatowe mercedesy, a policjanci, którzy z nich wysiedli, również nie byli ,,typowi''. Przypominali raczej gości od FBI...
- No proszę, proszę – zbliżył się do mnie jakiś facet z karabinem – Trafiła nam się słynna Juliet Caro – uśmiechnął się. Nie byłabym sobą, gdybym poddała się bez walki.
- Nic wam się nie trafiło – zaśmiałam się szaleńczo i wierzgałam nogami w stronę każdego, kto próbował do mnie podejść.
- Rzeczywiście jest zdrowo walnięta – zaśmiał się tamten, a jego kumple mu zawtórowali. Od razu potem oberwałam karabinem w głowę, tracąc przytomność.
Później
- Budzimy się, księżniczko – niemrawo otworzyłam oczy i ujrzałam twarze roześmianych strażników. Spostrzegłam, że moje ręce nie tkwią już w kajdankach, więc postanowiłam to wykorzystać. Wystawiłam pięści, szykując się do ataku i układając w głowie plan ucieczki. Niestety nic z niego nie wyszło, bo strażnicy udaremniali moje próby walki, pacyfikując mnie i sprowadzając z powrotem do podłogi. Nie szczędzili sobie przy okazji wyśmiewających tekstów, dotyczących mojej dość słabej umiejętności obrony...
- Spokojnie, tygrysico – zaśmiał się jeden z nich, przytrzymując mnie, a ja przeklinałam w duchu, że nigdy nie umiałam się bić...
- Nie dotykaj mnie! - wysyczałam, wprawiając resztę facetów w rozbawienie.
- Zdjęcie do kartoteki policyjnej, skarbie – popchnął mnie w kierunku ściany z namalowaną biało-czarną miarką.
- Wysoka jest – mruknął ktoś, a ja zobaczyłam przed sobą dwóch innych strażników i fotografa. Wygładziłam swoją luźną, czarną koszulkę z poszarpanymi rękawami i rozlewającym się czerwono-niebieskim napisem psycho.
- Szybciej! To nie sesja zdjęciowa, walnięta suko – warknął zniecierpliwiony fotograf.
- Widzę, że już wszyscy znają moją ksywę – wystawiłam język i rozpuściłam swoje i tak rozwalone warkoczyki. Schyliłam głowę w dół i zarzuciłam włosami do góry. Czułam, że moja czerwona szminka jest rozmazana, ale to nawet działało na moją korzyść. Chciałam przecież jak najlepiej pokazać na zdjęciu, jak bardzo jestem szalona i psychicznie chora...
- Trzymaj to – ktoś podał mi do ręki plastikową tablicę z moim imieniem, numerem identyfikacyjnym i napisem Belle Reve. Trafiłam aż do tego słynnego BR? Czym mnie wieźli? Helikopterem?
- Długi numerek, nigdy tego nie zapamiętam – wydęłam pretensjonalnie usta, przyglądając się tabliczce.
- Nie będziesz musiała – warknął fotograf – Ustawiaj się szybciej!
- Spokojnie, bo ci żyłka pęknie, panie fotografie – rzuciłam mu cyniczny uśmieszek, po czym stanęłam prosto, chwyciłam tabliczkę w swoje długie palce, uniosłam brwi i wystawiłam język, odsłaniając kawałek górnej szczęki.
- Wariatka – mruknął fotograf – Drugie zdjęcie! - krzyknął, a ja wygięłam w górę jedną stronę ust i wystawiłam środkowy palec – Totalna wariatka – skwitował, kręcąc głową z politowaniem.
- Spostrzegawczy – wyśmiałam go, rzucając jednocześnie tabliczką w stronę jego parszywej gęby.
- Dość tego! - warknął jeden ze strażników, założył mi kajdanki i wyprowadził z sali zdjęciowej. Asystowało nam jeszcze pięciu strażników – Idziemy do celi.
- Przecież ja nie mam tutaj celi – prychnęłam, podśmiewając się. Reszta ochroniarzy patrzyła na mnie z pogardą.
- Teraz już masz – warknął tamten i znowu dostałam karabinem w głowę. W efekcie się przewróciłam. Siłą podnieśli mnie z podłogi, zaprowadzili pod jakieś metalowe drzwi, otworzyli je i wrzucili mnie tam jak jakieś ścierwo, wcześniej ściągając kajdanki. Ściągnęli mi nie tylko kajdanki, bo w celi wylądowałam w samej bieliźnie. Przeklinając ich i wyzywając od najgorszych, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było łóżko, komoda, nawet wyznaczone miejsce na łazienkę! Nad łóżkiem wisiała mała półka, a na niej kilka książek. Cela miała piaskowy odcień, aczkolwiek pościel łóżka była ciemnoczerwona. Miałam słabość do tego koloru. W komodzie znalazłam więzienną piżamę. Ech, pomarańczowy to nie moja bajka, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ubrałam się i zaczęłam dalej oglądać pomieszczenie. W ''łazience'' była szczoteczka do zębów, czyste ręczniki, a nawet mydło, żel pod prysznic, szampon i kremy nawilżające! Te warunki są zaskakująco ludzkie jak na więzienie o zaostrzonym rygorze... Cela jest większa niż mój pokój i ma dodatkowe drzwi i parę małych okien, dlatego jest tutaj tak jasno... Chwila! Dodatkowe drzwi?
Z zaciekawieniem otworzyłam tajemnicze wrota i moim oczom ukazał się prysznic! Czy to jest cela luksusowa? O co chodzi?
Moje rozmyślania przerwało walenie w drzwi. Ich dolna część się otworzyła i do środka wsunęła się taca z kanapkami i herbatą. Czy to jest jakiś żart?
- Jedz, wariatko – zaśmiał się strażnik, a ja poznałam po głosie, że to ten, który mnie dwukrotnie uderzył karabinem w głowę.
- To jakiś podstęp? - syknęłam niepewnie.
- Trzeba sobie zasłużyć, żeby dostawać niezjadliwą breję – ponowił śmiech – Bądź grzeczna, a może zasłużysz na deserek – mówił do mnie jak do dziecka. No cóż, nie zamierzałam wnikać w to, dlaczego warunki w tym więzieniu są tak wyjątkowo łagodne, więc po prostu zajęłam się jedzeniem. Odnosiłam wrażenie, że strażnik czeka, aż zjem, by zabrać tacę z powrotem – Podoba się cela? - spytał, gdy wysunęłam tacę przez otwór w drzwiach.
- No, tak – naprawdę nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- No to się przyzwyczajaj, skarbie – zaśmiał się strażnik – Bo spędzisz w niej wiele lat. O ile wcześniej nie zdziczejesz i nie umrzesz – ponowił swój bezczelny rechot. Puściłam te słowa mimo uszu. Najbardziej zastanawiał mnie fakt, czy Joker w ogóle zauważył moją nieobecność?
Jestem więźniem w Belle Reve? Czemu nie? Wolność i niezależność są przecież przereklamowane...
Ps: Niech mnie ktoś uwolni :<
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top