Get Insane LXXIII
Sobota wieczór. Chyba sobota. Nie wiem. Dla mnie to bez znaczenia. Wszystkie dni wyglądają tak samo.
Nie, żeby było w tym coś złego. Kto nie marzy o takim życiu? Nie musisz pracować, stać cię na wszystko. Twoje życie to jeden wielki chaos i plac zabaw. Nie martwisz się, jaki to dzień. Czy to tygodnia, czy miesiąca. Jesteś tu i teraz. To twój czas...
Pomijając fakt, że jesteś też naznaczoną własnością najgorszego kryminalisty w tym mieście. Twój Pan nie chce cię nigdzie wypuścić i stosuje wobec ciebie różne kary za okazane nieposłuszeństwo.
Aż się prosi, żebyś nosiła obrożę na szyi i... Zaraz? Czemu ja mówię do siebie w drugiej osobie? Nie mówię? Aaa, tylko myślę...
Trzy puste szklanki po drinkach. Wieczór, klub Jokera? To wszystko wyjaśnia...
Tia. Z pewnością nie jestem już trzeźwo myśląca. Jeden z moich warkoczy zaraz zanurzy się w napoju, zaczyna mi być bardziej wesoło niż zwykle. Jeśli zsumujemy to wszystko, to wyjdzie nam moje upojenie alkoholowe...
Siedzę sobie obok klauna, wyglądająca z tymi warkoczami jak Wendsday Adams i próbuję sobie przypomnieć, co my robimy w L&G...
Aaa. Świętujemy ponoć mój powrót lub najzwyczajniej szukamy pretekstu, żeby się urżnąć. Na jedno wychodzi.
Joker trzyma mnie mocno za udo i wydaje z siebie złowrogie syknięcie na mój najmniejszy ruch. Także, każda próba poprawienia się na tej śliskiej kanapie, tuż po przeklinaniu samej siebie za założenie skórzanych legginsów, kończy się wyraźnym niezadowoleniem Pana Pajaca. Jakże ja, Juliet Caro, Własność Jokera ośmielam się nawet oddychać bez jego nadzoru? Tęsknię za D i Jaszczurem...
- Czy to jest konieczne? - rzucam J'owi rozdrażnione spojrzenie.
- Co? - łaskawie zwraca na mnie swoją uwagę.
- Trzymasz mnie jak jakąś cenną rzecz. Daj mi trochę swobody – próbowałam się wyśliznąć spod jego dotyku, ale zamiast tego, jego palce tylko mocniej zacisnęły się na mojej nodze.
- Jesteś cenna, Juliet – warczy – Jesteś moją cenną rzeczą – dodaje, uśmiechając się z krztą wyższości.
- Powinnam się obrazić, ale doskonale wiem, że to nic nie da – westchnęłam zrezygnowana – Traktujesz chyba zbyt dosłownie, stwierdzenie: ''Chcę Cię mieć zawsze przy sobie'' – dodałam skonsternowana.
- Gdybym nie miał powodu, nie musiałbym tego robić – odparł obojętnie, wychylając któryś z kolei kieliszek whiskey.
- Czyli, że teraz jesteśmy tak jakby jednością? - warknęłam zła. Klaun doskonale wiedział, że wszelkie próby zdominowania mnie, tylko potęgują mój upór. Przecież to było pewne, że robi to specjalnie.
- Nie podoba Ci się to? - spytał z nutką sarkazmu.
- Ależ skąd – syknęłam – To spełnienie moich marzeń – zmierzyłam go zirytowanym wzrokiem.
- Nie musisz wkładać w to takiej ironii – zaśmiał się – Przecież doskonale wiem, że podświadomie tego pragniesz – mruknął, uśmiechając się.
- Nie ufasz mi? – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Bystre spostrzeżenie – tym razem objął mnie ramieniem – Tak, Juliet – popchnął mnie na kanapę i przewrócił, a potem nachylił się nade mną. Miałam okazję spoglądać w jego zionące ogniem tęczówki. Był zirytowany, a ta sytuacja nie była wcale wstępem do jakichś namiętności. To nie komedia romantyczna. Gdyby ktoś nakręcił kiedyś film o mojej relacji z Jokerem, zabiłabym za każde ułagodzenie naszego ''związku'' – Cholernie Ci nie ufam – warknął, chwytając mnie za podbródek. Jego złote łańcuchy dyndały nad moją klatką piersiową – Uciekłaś tyle razy, że dość szybko zwątpiłem w Twoją lojalność wobec mnie – syknął, ściskając mój podbródek – A bardzo cenię sobie wierność – jego oczy drążyły mnie na wskroś – Bardzo, bardzo, bardzo – powtarzał, jakbym była głuchą idiotką. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że od samego początku, Joker dąży do tego, żebym była potulną marionetką. Chociaż myślałam, że po tylu nieudanych próbach manipulowania mną, da sobie spokój, ale jak widać... Książę Zbrodni jest niezmordowany. Stracił do mnie zaufanie. To znaczy, że jakieś do mnie miał?
Lojalność. Już od dawna nie jestem lojalna wobec klauna. Tylko on o tym nie wie. Coś czuję, że nasza ''miłość'' prowadzi donikąd, bo zielonowłosy ma ogromną potrzebę kontroli. Zawsze imponowali mi faceci jak on, tylkotylko że ta kontrola jest zbyt duża jak na moją upartość i potrzebę swobody... Coraz bardziej tęsknię za D...
- Wiem, wiem, wiem – przewróciłam oczami. Chyba mu się to nie spodobało, bo przybrał chłodny wyraz twarzy.
- Testujesz moją cierpliwość? - warknął, pochylając się niebezpiecznie.
- Kiedyś musisz odpuścić – mruknęłam obojętnie. Jego przewaga działała na moją niekorzyść, ale alkohol buzujący w krwi, spokojnie wzmacniał moją odwagę.
- Złamię Cię – syknął złowieszczo, uśmiechając się szeroko.
- Nie dasz rady – sama nie wiem, czemu to powiedziałam. Wątpienie w zaciętość Jokera to bardzo lekkomyślna rzecz...
- Nie powinnaś tego mówić, cukiereczku – zaśmiał się i przestał nachylać nad moim ciałem. Racja. Nie powinnam...
- ... - musiało mnie sparaliżować akurat w tym momencie?!
- Wystarczy jeden zły dzień – w jego oczach dostrzegłam szatański błysk. Joker miał już plan jak mnie złamać... Mogłam się nie odzywać...
Tak. Jeden zły dzień. Opowiadał mi kiedyś o tym. Wystarczył jeden zły dzień, żeby złamał psychicznie detektywa Jamesa Gordona. Wystarczył jeden zły dzień, żeby postrzelił jego córkę Barbarę, czyniąc ją kaleką. Wystarczył tylko jeden zły dzień...
Poniekąd, jest to metafora mojej ''przemiany''. Dzień moich urodzin scalił się z dniem, kiedy uwolniłam wewnętrzną bestię. To podwójne urodziny i jeszcze rocznica ''związku'' z Jokerem. To jest cholernie pogmatwane.
Czy Joker zna mnie lepiej, niż ja znam siebie? Czy wie o moich słabościach? Nie jestem zbyt otwarta, jeśli chodzi o szczegóły życia prywatnego. Jest wiele rzeczy, których klaun o mnie nie wie. A może tylko mi się wydaje?
Czasami odnoszę wrażenie, że jestem dla siebie kimś obcym. Moje zachowanie potrafi być nieobliczalne, nigdy nie wiem czego się po sobie spodziewać. To tak jakby wewnątrz mnie żyło jeszcze kilka Juliet. Jedna odpowiada za przebłyski normalności. Druga za odczuwanie emocji, a ta główna, za szaleństwo.
Bardzo często biję się ze swoimi myślami, bo potrafią mnie one zaskoczyć. Niekoniecznie pozytywnie...
Zielonowłosy odsunął się ode mnie maksymalnie, dając do zrozumienia, że moja obecność mu przeszkadza. Nie ruszyło mnie to. Nie miałam na zawołanie łez w oczach, bo mój Joker mnie ignoruje. Zamiast tego sięgnęłam po kolejnego drinka i zaczęłam się zastanawiać nad słowami klauna. Czyżby od dawna snuł plan, jak wykrzesać ze mnie mój upór i zawziętość? Jego priorytetem jest złamanie mnie? I to w taki sposób, żebym mu uległa?
Nie podoba mi się ta sceptyczna wizja. Wszakże, mam dość silną psychikę, która jest co prawda w strzępach, ale swoje wytrzymała.
Nie mogę wątpić w zapewnienia Jokera, że dałby radę mnie złamać, ale czy jest coś tak potwornego i niewyobrażalnie chorego, że byłoby w stanie zniszczyć Juliet Caro?
Pomimo tego, że JC jest, jaka jest, ma swoje najgłębiej skrywane lęki jak każdy człowiek. Czy Joker je już zna?
- Jak zamierzasz mnie złamać? - musiałam zadać to pytanie. Korciło mnie niemiłosiernie, chociaż doskonale wiem, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Mam sprawdzone metody – spojrzał na mnie z mieszaniną pogardy i satysfakcji. Wychylił którąś z kolei szklankę whiskey i przyglądał mi się badawczo. Jego wzrok błądził po moim ciele, jakby chcąc wyszukać oznaki zdenerwowania. Nie mogłam tego wytrzymać. Wstałam gwałtownie i wyszłam na parking, zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Joker w żaden sposób na to nie zareagował...
Chłodny powiew muska delikatnie moje ramiona, przedzierając się przez cienki materiał bluzki. Księżyc na rozgwieżdżonym niebie rzuca przyjemny blask, zupełnie jakby chciał mi pomóc zebrać myśli.
Żołądek wywraca się do góry nogami. Stres i upojenie nigdy nie było dobrym połączeniem. Boję się. Ciężko w to uwierzyć, ale się boję.
Przeżyłam wiele tortur z rąk Jokera. Rażenie prądem, ranienie nożem, przypalanie ogniem. Jednak ból fizyczny po jakimś czasie ustępował. Jeśli klaun chce mnie złamać, to chce mnie złamać psychicznie. Co się może stać, skoro moja psychika i tak przypomina strzępy? Nie chcę wiedzieć. Nie chcę za żadne skarby dowiedzieć się, co mogłoby się zdarzyć. Aczkolwiek nie chcę też być uległą marionetką...
To wszystko mnie wykańcza. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie...
Nie mogę się zadręczać tymi nieprzyjemnymi myślami, ale w tym wypadku, każdy wybór jest zły. Nie potrafię znaleźć żadnego sensownego wyjścia z tej sytuacji.
Jeśli ulegnę, będę nieszczęśliwa, ale jeśli pozwolę się złamać, też będę nieszczęśliwa... Z jednej strony, jeśli ukorzę się z ''własnej'' woli, nie odciśnie to jakiegoś bolesnego piętna na moim zdrowiu psychicznym. Z drugiej, mój bunt doprowadzi do tego czegoś, czym klaun może mnie zniszczyć.
A może powinnam sobie strzelić w łeb i problem sam się rozwiąże? Ciężko jest radzić sobie samemu z problemami. Gdzie są wszyscy moi przyjaciele? A, zapomniałam. Nie żyją. Wmawiałam sobie, że nie potrzebuję przyjaciół, ale to nieprawda. Przez nadmiar problemów, zaczynam wariować i to w tym złym słowa znaczeniu...
Żołądek po raz kolejny odmawia posłuszeństwa i jeśli nie pobiegnę do kosza na śmieci, to stanie się coś godnego pożałowania...
Wcale mi nie ulżyło, wręcz przeciwnie. Coś mnie tam jeszcze zjadało od środka, ale to miało inne podłoże niż mój stan nietrzeźwości. Zawsze miałam mdłości w wyniku stresu. Ewentualnie dostawałam astmy nerwicowej. W każdym razie te dwie rzeczy były efektem mojego znerwicowania.
Mój optymizm znowu powoli ulatywał, robiąc miejsce poważnym refleksjom. Czy mogłabym, technicznie rzecz biorąc, rozpocząć nowe, ''normalne'' życie? Nie. Nie nadaję się do tego. Zawsze byłoby coś, co popychałoby mnie w szpony szaleństwa. Mogłam znaleźć pracę i zacząć od początku, ale nie ufam sobie w kwestii relacji z innymi ludźmi. Jaką miałabym pewność, że w pewnym momencie nie zabiję swojego szefa, albo współpracowników? Nijaką?
- Zabiłabym szefa, bo nie chciał dać podwyżki – palnęłam na głos.
- Ale załóżmy, że w pracy potrafiłabym się kontrolować – dodałam – Układam sobie życie w innym mieście, w nowym mieszkaniu – pomyślałam – I nachodzi mnie potrzeba mordowania sąsiadów – dopowiedziałam, uśmiechając się mimo woli – SzczególnieSzczególnie że sąsiadka z naprzeciwka miałaby gromadkę bachorów, a ich ciała znaleziono by w piwnicy. Rozpłatane. Z główkami nadzianymi na harpuny, przybite do ściany, bo pan Winkles z drugiego piętra jest fanatykiem wędkarstwa. Nie sądzę, że ktoś by uwierzył w historyjkę o zmutowanych, krwiożerczych szczurach – zaśmiałam się szaleńczo – Policja zaczęłaby podpytywać o młodą szatynkę spod 7, która jest łudząco podobna do tej poszukiwanej kryminalistki z Gotham City i w końcu doszliby do tego, jak wielką kolekcję noży trzymam w szufladzie. Oraz po zabezpieczeniu mojego laptopa, znaleźliby tym krwawe opowiadania o moich ofiarach. Historyjki, które czytam sobie do poduszki, będąc ubraną w kolorową piżamkę i popijając gorącą herbatkę. A w tych opowiadaniach główną rolę grałaby Juliet Caro, bo cierpię na pieprzony syndrom narcyza! - wykrzyknęłam, zapominając, która jest godzina. Alkohol niewątpliwie miał wpływ na moje zachowanie...
Dlaczego ja zawsze muszę się zachowywać jak australopitek z zespołem Downa, gdy tylko coś wypiję? Tak wiem. Szaleństwo ma swoje prawa, ale jestem momentami zażenowana swoją taksją...
Mogę sobie pogratulować. W ciągu kilku miesięcy udało mi się tak drastycznie zmienić, że już się nie nadaję do egzystowania w normalnym społeczeństwie. Brawo, Juliet! A ponoć nikt nie rodzi się zły.
Ten mój bełkot jest bezsensowny, ale nie mogę sklecić porządnego zdania...
Wciąż mnie mdli. Przedobrzyłam na chwilę obecną z wysokoprocentowymi trunkami i potrzebuję się zdrzemnąć. Te krzaki wyglądają zachęcająco...
- Daj spokój, Jul – gadam do siebie, bo czemu nie? - Nie będziesz spała w krzakach jak jakiś żul!
- Może lubię? - postanawiam wdać się w zagorzałą dyskusję z samą sobą. Absolutny standard w moim życiu.
- Phi! - prycham do siebie. Bez ściemy. Jeśli ktoś by mnie nagrał w tej chwili, to filmik na Youtube byłby w kategorii schizofrenia, hehe – Co jak co, ale jesteś wygodnicka. Nie jesteś fanką spania poza łóżkiem czy kanapą, na bardziej twardym i prowizorycznym podłożu – stwierdziłam. Te konwersacje z samą sobą oczyszczają moją czakrę. Wait, co? Zaczynam filozofować. Niedobrze.
Wdychałam świeże powietrze, łudząc się, że w ten sposób trochę otrzeźwieję. Zaczynałam się kołysać na boki i jeśli nie chciałam doznać bliskiego kontaktu z ziemią, wolałam dobrowolnie na niej usiąść, niż froterować ją swoją twarzą...
Na razie, nie zamierzałam wracać do środka. Joker również się po mnie nie pofatygował i nie wysłał żadnego goryla, żeby mnie sprowadził. Skoro on ma w głębokim poważaniu to, co robię, będę to wykorzystywać najdłużej, jak się da. Wolność, ach wolność. A to se pośpiewam.
- Shimmy shimmy yeah shimmy yeah shimmy ya, drinks, swalla la la la – czego ja słucham? - Drinks swalla la la la – bez kitu – Swalla la la la – zwalę winę za mój gust w tym momencie na alkohol.
- Sorry, ale wszystko ok? - któż śmie przerywać mój popis umiejętności wokalnych z wykorzystaniem tego wybitnego tekstu? - Halo? - jakiś typek macha mi ręką przed oczami.
- Co? - warczę rozdrażniona, podnosząc się z ziemi. Mam okazję przyjrzeć się temu natrętowi, który bezczelnie zakłócił mój zniewalający śpiew! Napakowany gostek, krótko ostrzyżone włosy, tatuaże, spodnie moro. Jak Hardkorowy Koksu.
- Sorry, że się wtrącam, ale leżałaś na ziemi, śpiewając jakąś zrytą piosenkę – odparł koleś, ćmiąc przy okazji papierosa.
- No i? - zrobiłam arogancką minę.
- Może trzeba zadzwonić po pogotowie – typek się ze mnie nieźle nabijał.
- Tia. Chyba psychiatryczne – wybuchnęłam śmiechem, przyglądając się jednocześnie temu facetowi. Naszła mnie szatańska myśl.
- Masz ognia? - spytałam, wkładając cały kunszt aktorski, byleby to tylko zabrzmiało naturalnie.
- No mam – odparł gostek i sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z nich zapalniczkę. W tym czasie zdążyłam urwać kawałek gałązki z krzewu.
- Dzięki – wzięłam od niego zapalniczkę i niepostrzeżenie podpaliłam końcówkę gałązki.
- Ej, czujesz dym? - typek zaczął się podejrzliwie rozglądać, a ja ledwo tłumiłam śmiech.
- No tak. Przecież palisz – spojrzałam na niego jak na debila.
- Nie to! - warknął – Coś się jara – nerwowo zaciągnął się szlugiem.
- Ano rzeczywiście! - zawołałam wesoło i nim zdążył zareagować, przybliżyłam płonącą gałązkę do jego boku. Facet wnet zajął się ogniem i zaczął przeraźliwie krzyczeć. Widziałam, jak jego ciało pali się żywcem, a ubranie wtapia się w skórę. Stałam tam z cwanym uśmieszkiem i przyglądałam się jego agonii. Usta same unosiły się w górę. Satysfakcja z czyjegoś cierpienia była dla mnie naturalna.
- Płonie ognisko, płonie – śpiewałam – Palą się twoje dłonie. A ja cię nie obronię – klaskałam do rytmu – Radź se sam, gdzieś cię mam, ram pam pam ram pam pam pam – a koleś dalej sobie płonie żywcem. Jego dzikie wrzaski tylko wznieciły moją chęć śpiewania – Somebody call 9-1-1, Jackass fire burning on the this floor, whoah! - ależ ja jestem utalentowana, hehehe.
Głośna muzyka skutecznie zagłuszyła rozpaczliwe krzyki ofiary, która płonęła żywym ogniem. Zastanawiające, że biegał dookoła parkingu, zamiast tarzać się po ziemi. Ha! Selekcja naturalna. No dobra. Trochę wspomagana, ale niech ktoś powie, że nie zrobiłam przysługi światu, podpalając tego debila? No poważnie. On chyba EDB nie zaliczył.
Z konsternacją oglądałam jego zwęglone zwłoki. Nie spodziewałam się, że tak szybko zginie. Trwało to trochę krótko i nie mogłam cieszyć się jego bólem i katuszami wystarczająco długo - Ech, a powstałoby jeszcze tyle zajebistych coverów – pomyślałam i skierowałam się w stronę klubu. Miałam ochotę iść do pokoju i porządnie się wyspać...
Tak wiem, że długo mnie nie było, ale szkoła i te sprawy + brak weny :/
Postaram się trochę nadrobić, ale schemat rozdział dziennie to na razie abstrakcja
CDN
♦♢❤♢♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top