Get Insane LXII

Stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu. Chemikalia zżarły do połowy moje ubranie. Najmniej oszczędziły bluzkę. Z niebieskiego materiału pozostały w zasadzie strzępki, które przykleiły się do mojego ciała. Spodnie wyglądały jak po ataku moli. Wszędzie można było dostrzec małe dziurki. Sam fakt, że przypominałam stażystkę w kolejnej części Żywych Trupów, powinien być najdziwniejszy w tym wszystkim. Ale to wcale nie była najbardziej widoczna zmiana. Moja skóra nabrała o wiele jaśniejszych barw i była odcieniem zbliżona do tej u Jokera. Miałam niemal bezową karnację. Autentycznie, wyglądałam w tym momencie jak beza polana gorzką czekoladą. Moje włosy przybrały jeszcze ciemniejszy odcień i mocno kontrastowały z praktycznie białą skórą. Dotknęłam dłonią swojej twarzy. Była gładka. Przeraźliwie gładka... Podobnie jak reszta mojego ciała. Chemikalia zadziałały na moją skórę lepiej niż niejeden peeling! Prawdę mówiąc, nie tego się spodziewałam. Wpadając do zbiornika, miałam przed oczami wizje, jak zmieniam się w dziwadło... Wyrasta mi dodatkowa para kończyn, dostaję jakiejś wysypki, moje oczy robią się różnokolorowe, a tym samym dotyka mnie heterochromia...

A jedyne co się u mnie zmieniło to odcień skóry. Oczy zyskały bardziej jaskrawą barwę. Tak jak zawsze były szaro-niebieskie, teraz przybrały niemalże lazurowy odcień...

Wpatrywałam się ze zdziwieniem w swoje odbicie, nie mogąc się do końca przyzwyczaić do nowego wizerunku. Gdybym chciała zaszyć się w tłumie zwyczajnych ludzi, nie byłoby to już takie proste. Odstawałam mocno od standardów normalnego wyglądu. Wyróżniałam się.

Joker stał cały czas za mną, obejmując mnie ramionami i uśmiechając się do naszego wspólnego odbicia.

- To miałeś na myśli, mówiąc, że wszystko się zmieni? - spytałam, gładząc go po dłoniach.

- Poniekąd – mruknął obojętnie.

- Poniekąd? - powtórzyłam ze zdumieniem w głosie – Czy może być coś bardziej widocznego niż mój wygląd? - dalej sceptycznie patrzyłam w lustro.

- Może – warknął. Drażnił mnie tym, że odpowiadał półsłówkami.

- Ale co? - dociekałam.

- Dowiesz się w swoim czasie – warknął zniecierpliwiony, przestał mnie obejmować i zaczął iść w stronę jakiegoś pomieszczenia. Nie zastanawiając się, pobiegłam za nim.

- Przecież już tu byliśmy – rozejrzałam się zdezorientowana po pokoju, wodząc wzrokiem po przezroczystych zbiornikach, wypełnionych różnokolorowymi substancjami. Joker nie komentował mojego zachowania. Ze śmiechem, podszedł do jakiejś kadzi, której wnętrze zachwycało prawie tęczową barwą. Równie zainteresowana, podążyłam za klaunem i również zaczęłam się przyglądać temu dziwnemu zbiornikowi. Na dnie zauważyłam rozpuszczający się szkielet, który był gdzieniegdzie pokryty strzępkami ubrania. Oczywiście, że wiedziałam, do kogo on należy. Frost dość długo walczył o przeżycie, wnioskując po krwawych, wyblakłych już nieco śladów dłoni. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby go żałować. Nic nie czułam. Zupełnie jakbym została chwilowo zaprogramowana na odczuwanie obojętności. Spojrzałam na Jokera, który odwrócił głowę w moją stronę i szeroko się uśmiechnął. Tak jak zawsze podzielałam jego radość i odwzajemniałam to szaleńcze szczerzenie się, tak teraz po prostu obserwowałam go pustym wzrokiem. Nie mogłam się zmusić do uśmiechu, chociaż zwykle szczerzyłam się bez zastanowienia. Klaun również się zdziwił moją reakcją, bo tylko przyglądał mi się badawczo. Patrzyłam na niego przez jakąś dłuższą chwilę, po czym odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia, kierując się w stronę wyjścia. Niesamowite, że doskonale wiedziałam, gdzie się ono znajduje, chociaż godzinę wcześniej zgubiłam się w tym zakładzie. Jednakże mój mózg zapamiętał szczegóły z tego, gdzie jest wyjście i bezbłędnie poprowadził mnie w odpowiednią stronę.

Stałam i czekałam przy fioletowym samochodzie, rozglądając się dookoła. Nie mogłam oderwać wzroku od szyby, w której ukazywało się moje odbicie. Patrzyłam na nie na tyle długo, że biała skóra przestała mnie dziwić, podobnie jak jaśniejsze o kilka tonów, niebieskie oczy. Najbardziej niepokoiła mnie tylko jedna rzecz. Wydawałam się taka spokojna. Zdecydowanie zbyt spokojna jak na mnie. Wzrok był pusty, niemalże martwy. Obojętny, pozbawiony emocji. Zimny. Wręcz lodowaty. Wyraz twarzy pozostawał jak z kamienia. Usta nie chciały się szczerzyć w radosnym, szalonym uśmiechu. Były lekko rozchylone, ale trwały zwarte w nic niewyrażającej nicości. Czułam, że coś jest nie tak. Nie byłam sobą...

Nagle obok mnie pojawił się Joker, który złapał mnie za podbródek i spojrzał głęboko w oczy. Jego szmaragdowe tęczówki tryskały niepokojącym blaskiem, ale mnie to nie obchodziło. Klaun przez dłuższą minutę próbował przedrzeć się do mojego umysłu, wwiercając się w niego swoim przenikliwym spojrzeniem, ale cały czas trafiał na blokadę w postaci mojej acedii. W końcu dał za wygraną i ogłaszając swoją przegraną długim, zirytowanym warknięciem, otworzył drzwi samochodu, a ja bez słowa usiadłam na siedzeniu pasażera.

Jechaliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę, aż zielonowłosy nie wytrzymał. Zatrzymał gwałtownie samochód w jakiejś ciemnej uliczce i rzucił się na mnie z nożem. Nie wywarło to na mnie najmniejszego wrażenia. Podczas kiedy on przykładał ostrze do mojego gardła, paraliżując mnie swoimi zielonymi ślepiami, ja beznamiętnie śledziłam wzrokiem jego ruchy, nie wykazując żadnych przejawów strachu, złości czy czegokolwiek. Byłam jak nic nieczująca maszyna. To go musiało zdenerwować jeszcze bardziej, bo nagle poczułam ból w lewym przedramieniu. Ból był przeszywający, ale nie mogłam w żaden sposób na niego zareagować... Ja po prostu nic nie czułam... Całe moje szaleństwo zniknęło... Mój emocjonalny rollercoaster gdzieś się wykoleił. I chociaż moją głowę dalej zaprzątały mordercze myśli, nie czerpałam z tego satysfakcji... Snułam wizje o krwawych torturach na niewinnych i przerażonych ofiarach, ale nie czułam z tego powodu radości...

Z wewnętrznym przerażeniem, spojrzałam na Jokera, wyrwałam mu nóż i zaczęłam się wpatrywać w splamione moją krwią ostrze. Zero. Zero emocji...

- Nic nie czuję, Joker. Zupełnie nic – wyszeptałam, nie wiele myśląc i objęłam twarz klauna palcami, nie mogąc z siebie wykrzesać, choć odrobiny uczuć.

- O czym Ty mówisz, kobieto – patrzył na mnie wściekły.

- Jestem martwa – nawet mój głos brzmiał sztucznie – Moje szaleństwo umarło – wpatrywałam się w niego intensywnie, ale sądząc po obojętności na jego twarzy, tylko w swoich myślach wypadałam przekonująco – Juliet Caro umarła – słowa wypływały z moich ust, ale nie byłam tego świadoma. Czułam się jak robot. Niezdolna do ukazywania emocji, pieprzona maszyna...

- Kłamiesz – syknął, odwracając się w stronę kierownicy. Zignorowałam jego słowa, tak samo, jak zignorowałam krew sączącą się z mojego przedramienia i zaczęłam się patrzeć w okno. Rozmyślałam nad tym, co się ze mną stało. Czymże jest szalona Juliet Caro, bez swojego szaleństwa...?

Chciało mi się płakać. No właśnie. Chciało. Bo nie mogę powiedzieć, że z oczu pociekły mi łzy. Wtedy by to oznaczało, że ta dziwna obojętność to jakieś chwilowe zaburzenie, a mój obłęd wcale nie wyparował... Tak bardzo pragnęłam poczuć piekące łzy pod powiekami. W tym celu sięgnęłam po nóż, leżący na półce w samochodzie i wbiłam go sobie w udo. Ostrze weszło dość głęboko, warstwa ochronna skóry momentalnie się rozerwała, tworząc w ten sposób szeroką ranę, z której błyskawicznie zaczęła ściekać krew. Obserwowałam obojętnie, jak posoka spływa mi po ciele, a ja zaczynam słabnąć. Nie uroniłam jednak ani jednej łzy, chociaż bardzo na to liczyłam. To było okropne, bo ból był ostry i nieprzyjemny a ja nie potrafiłam w żaden sposób na niego zareagować. Ani krzyk, ani jęk, pisk, płacz. Nic z tych rzeczy nie mogło się wydobyć z moich ust. To tak jakby mój organizm nie wiedział, jak reagować na ból, jak wyrażać emocje...

Spojrzałam beznamiętnie na Jokera, chcąc mu pokazać dowód swojej ''śmierci''. Klaun najpierw rzucił mi przelotne, pogardliwe spojrzenie, po czym zszokowany skierował swoje oczy na powiększającą się ranę na moim udzie.

- Coś ty do cholery narobiła?! - warknął, a w jego głosie dało się słychać nutkę gniewu i...troski? Do czego to doszło. Książę Zbrodni zaczyna odczuwać coraz więcej emocji, a ja je tracę. Kto wie, czy nie bezpowrotnie...?

- Mówiłam Ci – odpowiadam słabym głosem, starając się, żeby zabrzmiało to, jak triumf, ale w moich ustach wychodzi to sztucznie i apatycznie. Czuję, jak klaun gwałtownie skręca, w efekcie czego ja przechylam się mocno w stronę szyby – Miałam rację – dodaję beznamiętnie i mdleję z powodu dużego upływu krwi.

Budzę się, jak się okazuje w szpitalu Holda. Mój mózg bezbłędnie interpretuje wszystkie rzeczy znajdujące się w pokoju. Jestem w tej samej sali, co do niej trafiłam po tym, jak Joker o mało mnie nie zabił. Teraz jestem tutaj przez własną głupotę. Głupotę lub desperację. Jedno nie wyklucza drugiego... Jak inaczej wyjaśnić to, że chciałam sprawdzić umiejętność odczuwania emocji poprzez wbicie sobie noża w nogę?

Nie czuję się jakoś specjalnie słaba i zamierzam wstać, ale natrafiam na opór. Ilekroć próbuję się podnieść, coś ciężkiego ściąga mnie z powrotem w dół. Nie mogę nawet niesfornych kosmyków odchylić z twarzy, co bardzo mnie irytuje. Nie mogę się zwyczajnie ruszyć. Biała kołdra jest mocno puszysta, ale w jej fałdach coś dostrzegam. No oczywiście! Skórzane pasy! Jakżeby inaczej... Poprzednim razem uciekłam, to musieli się zabezpieczyć, przywiązując mnie do łóżka... To już w Arkham potraktowali mnie łagodniej. Tam to się przynajmniej obudziłam bez tych uciskających pasów...

Wodzę nieco ospałym wzrokiem po pomieszczeniu, żywiąc nadzieję, że moja melancholijność jest już wspomnieniem, a ja niepotrzebnie dokonałam próby samobójczej... Cóż to by była za ulga... Moje szaleństwo trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Jeśli okaże się, że przestałam być szalona, to chyba oszaleję... Tak wiem, gra słów, ale tak to właśnie wygląda. Szaleństwo jest dla mnie tym, czym dla zwykłych ludzi jest normalność. To nie ja i Joker jesteśmy nienormalni. To ludzie są zwyczajnie nudni. My jesteśmy wyjątkowi. Nie udajemy nikogo, kim nie jesteśmy. Para szaleńców, która cieszy się życiem na bezprawiu, pełnym adrenaliny i krwawej jatki. To ta psychicznie chora dwójka, której wspólny, mrożący krew w żyłach śmiech, odbija się echem w głowach torturowanych ofiar, drążąc w ich umysłach ogromną dziurę...

Myślę teraz o tym, jak znęcałam się na tej wywłoce Amber. To była bolesna i dokładna zabawa. W tym momencie powinnam się szaleńczo roześmiać lub na moich ustach powinien się z miejsca pojawić szeroki uśmiech. Nic się nie dzieje... Zupełnie nic...

Nagle drzwi pokoju się otwierają, a do środka wchodzi wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, odziany w lekarski kitel. Przywołuję wspomnienia i rzucam facetowi obojętne spojrzenie.

- Doktor Holden? - pytam, a mój głos brzmi tak nienaturalnie i mechanicznie, że najchętniej bym się nie odzywała. Ale muszę z kimś porozmawiać, bo inaczej zwariuję.

- Widzę, Juliet, że mnie kojarzysz – mężczyzna uśmiecha się szeroko. Teraz rozumiem, dlaczego Hold i Joker są dobrymi przyjaciółmi. W uśmiechu Doktora Apocalypto również jest wyraz obłędu. Nie tak dawno w moim uśmiechu też było coś takiego. Nie tak dawno umiałam się uśmiechać...

- Bardzo dobrze, ale to długa historia – odpowiadam bez wyrazu.

- Jak się czujesz? - Hold siada na moim łóżku, uważnie się we mnie wpatrując.

- Jak trup – mówię – Doktorze – rzucam mu mocne spojrzenie – Co się stało? - staram się brzmieć poważnie, ale nic z tego. Mój głos jest jak u robota. Monotonny – Co się ze mną stało? Moje szaleństwo całkowicie zniknęło! - wewnątrz gotuję się ze złości i bezsilności, a i tak nie mogę tego przekazać za pośrednictwem swoich słów...

- To niemożliwe, Juliet – odpowiada spokojnie i odpina jeden z pasów, bym mogła, chociaż poruszać rękoma – To szaleństwo jest w Tobie i zawsze było. Tak samo, jak zawsze będzie – kładzie swoją dłoń na mojej. Zaskakujące, że jest dla mnie taki miły. Może to lepiej? Wolę być pacjentką Holda niż Doktora Apocalypto...

- To znaczy, że mój obłęd wróci? - tli się we mnie iskierka nadziei i jestem wściekła, że nie mogę tego w żaden sposób ukazać.

- Zgadza się – kiwa głową – Ale nie od razu – uśmiecha się słabo – Musi minąć trochę czasu – wzdycha.

- Czyli? - robię wszystko, żeby moje oczy wyrażały coś więcej niż tę cholerną obojętność...

- W ciągu kilku miesięcy powinna wrócić twoja psychopatia – odpowiada – Opowiem ci w skrócie, co ci się stało, ale musisz słuchać uważnie, bo nie znoszę się powtarzać – mruknął.

- Chcę wiedzieć wszystko – naprawdę nie mogę słuchać swojego bezpłciowego głosu...

- Znasz Ace Chemicals? Na pewno znasz – dopowiedział za mnie – Wiem, że byliście tam w jakimś konkretnym celu – dodał znacząco – OrazOraz że wpadłaś do jednego ze zbiorników, prawda? - rzucił mi pytające spojrzenie. Pokiwałam głową – Bo widzisz, Juliet – zamyślił się – Chemikalia w Ace, mają to do siebie, że mogą zmienić człowieka. Za ich sprawą, normalny człowiek może stać się obłąkanym szaleńcem, to już wiemy – kontynuował, rozglądając się nerwowo po pokoju, jakby zdradzał mi jakąś mroczną tajemnicę. Były chwile, kiedy Hold przypominał zwykłego lekarza, ale jego zachowanie zdradzało, że ma mocno nierówno pod sufitem. Jak ja... - Ale jak widać, obłąkany szaleniec może się też stać bezuczuciowym dziwadłem – uśmiecha się mimowolnie w moją stronę.

- Dzięki, Doktorze – w duszy rozbawiło mnie to określenie, ale dalej jest, jak jest. Wciąż brak emocji w moim głosie.

- Dajmy sobie spokój z tą oficjalnością – macha ręką – Mów mi Hold – szczerzy się jak opętany. Ile ja bym dała, żeby odwzajemnić taki wariacki uśmiech, och...

- W takim razie kontynuuj, Hold – kurwa mać, czemu ja muszę brzmieć jak syntezator głosowy IVONA?!

- Chemikalia wdarły ci się do organizmu, Juliet. Pamiętasz? - zerka na mnie, wymagając, żebym wysiliła szare komórki. Nagle widzę przed sobą ogromny zbiornik zalany białą substancją. Pływam w nim, a właściwie opadam na dno. Popełniam błąd i przestaję wstrzymywać oddech, udostępniając w ten sposób moje drogi oddechowe, podstępnym chemicznym cieczom, które powoli zalewają mnie od środka. Duszę się. Tracę przytomność w wyniku braku tlenu... - Widzę, że pamiętasz – uśmiecha się – Ogółem, chemikalia z Ace zmieniają ludzką psychikę – wstaje z mojego łóżka i chodzi po pokoju. Zdecydowanie jest typem, który nie lubi siedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Widać to po jego oczach – Ale to wcale nie jest tak, że one wyssały z ciebie szaleństwo, jak pewnie podejrzewasz – włożył ręce do kieszeni kitla i przyglądał mi się z zainteresowaniem – Doznałaś kochana, niedotlenienia mózgu – ostatnią frazę powiedział nieco wolniej, jakby rozmawiał z niedorozwojem. Poczułam się urażona. Znaczy się, chciałam się poczuć i zademonstrować jak bardzo mnie to dotknęło, ale czym mogłam zaimponować? Pustym wzrokiem i niemym wyrazem twarzy? Na jedno wychodziło – Jakby ci to tak dokładnie, żebyś zrozumiała, przedstawić – zamyślił się, wodząc wzrokiem po przedmiotach w sali – Działasz teraz w trybie awaryjnym – uśmiechnął się szeroko, jakby w jakiś błyskotliwy sposób wybrnął z odpowiedzi. Pomyślałam w duchu, że jest idiotą, bo przecież nie mogłam w żaden sposób tak na niego spojrzeć. Bo, po co... Pomińmy fakt, że denerwowała mnie jego składnia. Przedstawić i żebyś zrozumiała powinny zamienić się miejscami na litość boską! - Niebawem znowu zaczniesz na powrót czuć i tym podobne, a paraliż twarzy powinien minąć – odparł.

- Jaki paraliż twarzy? - spytałam.

- No wiesz, Juliet. To taka sytuacja, kiedy nie możesz wyrażać emocji za pomocą buźki. Jesteś jak kamienny posąg – odrzekł.

- Nie o to mi chodziło, ale czy to główny powód mojego sztucznego zachowania? - spytałam ponownie.

- Byłoby fajnie, co nie? - uśmiechnął się słabo – Ale twój organizm właśnie się restartuje. Paraliż za niedługo ustąpi i przestaniesz przypominać nadętą kukłę, ale takich uczuć jak złość, radość i smutek, będziesz musiała uczyć się na nowo – dodał z powagą w głosie.

- Nie wciskaj mi kitu – nie jestem pewna czy nawet nie IVONA wyraża więcej zaangażowania niż ja w tym momencie – To, że brzmię teraz jak jakiś upośledzony cyborg, wcale nie znaczy, że nic nie czuję.

- Kompletnie cię nie rozumiem – zaśmiał się, a mnie przeszły dreszcze.

- Mogę myśleć o tym, co czuję, tylko nie czuję tego fizycznie. No i nie potrafię tego wyrazić – wzruszam ramionami, obserwując doktorka.

- Słyszałaś o skuteczności terapii szokowej? - siada z powrotem na moim łóżku, nie przestając się uśmiechać..

- Tak – prycham w duchu – Nie jeden raz przeżyłam ją u Doktora J – mruczę.

- Bądź moim królikiem doświadczalnym, Juliet! - szczerzy się, a ja chcę za wszelką cenę wyrazić pożałowanie dla jego debilizmu...

- O niczym innym nie marzę – to zdanie nie robi takiego wrażenia bez krzty cynizmu w głosie. To jest najgorsze uczucie, z jakim się spotkałam...

- Jestem wykwalifikowanym lekarzem z dyplomem! - posyła mi rozbiegane, pełne szaleństwa spojrzenie – Wcale nie jestem psychicznie chorym wariatem, to nieprawda – śmieje się histerycznie i nagle wydobywa z kieszeni jakieś podłużne pudełko – Doktor Holden jest licencjonowanym specjalistą w dziedzinie medyki, hahahaha! - biega po sali jak wariat, a ja przyglądam mu się z coraz większym zażenowaniem. Ekhem! Chciałabym się przyglądać – Specjalistą, kurwa! - odlicza z pojemnika jakieś cztery pigułki i połyka je wszystkie na sucho. Po czym siada na ziemi i zaczyna szczekać? Ja pierdolę, gdzie ja jestem...

Ten szpital jest zajebisty! Doktor jest szaleńcem i nie potrafi nawet postawić trafnej diagnozy! A czemu? Bo usta mi się szczerzą w szerokim uśmiechu. Mam normalnie banana na twarzy! Gdzie ten głupi paraliż?

- Hau, hau! Auuuuuuuuu! - wykwalifikowany doktor Holden właśnie jeździ gołą dupą po podłodze. Nie mogę już dłużej wytrzymać. Śmieję się jak opętana! W każdej cząstce śmiechu słychać moje szaleństwo! Miałam rację! Ten doktor to konował! A ja jestem zdrowa, znaczy się chora, znaczy się, a pieprzyć to! - Hau, hau, hau, hau! - Hold nie przestaje szczekać, a ja czuję, że zaraz mój pęcherz nie wytrzyma.

- Co tu się dzieje?! - nagle drzwi otwierają się z hukiem, a w progu stoi wypisz wymaluj pielęgniarka jak z Silent Hill – Panie doktorze! - kobieta załamuje ręce na widok Holdena tarzającego się po podłodze – Co mu zrobiłaś?! - przenosi swój obłąkany wzrok na mnie.

- Ja?! - bogu dzięki wrócił mi normalny głos i co lepsze, słychać w nim sporo niedowierzania – Ja tu jestem cały czas przywiązana do łóżka, pierdolnięta babo! - drę się.

- Już nie żyjesz! - pielęgniarka naciera na mnie z nożem w ręce i nim zdążę zareagować, rzuca się na moje łóżko i wbija mi ostrze prosto w gardło. Czuję posmak własnej krwi i zaczynam się nią dławić. Charczę przez chwilę, a szurnięta pielęgniarka traktuje mnie jak ser szwajcarski. Nagle słychać szaleńcze szczekanie Holda, który chyba wybiegł z sali – O nie! - jęczy kobieta – Doktorze! - babka traci mną zainteresowanie i rzuca się do pogoni za niesfornym doktorkiem, zostawiając mnie z nożem wbitym w gardło. Niewiele myśląc, wyciągam ostrze, powodując natychmiastowe wykrwawienie się. Następuje ciemność...

Znowu się budzę. Wokół jest bardzo jasno. Gdziekolwiek jestem, to miejsce wygląda znajomo. Piekło, niebo, czyściec? Bez różnicy, ale wygląda jak wielki apartament. Dlaczego tu do cholery dominują odcienie fioletu?

Podnoszę się niemrawo i przecieram oczy. Widok zaczyna się wyostrzać. Automatycznie przykładam palce wskazujące do kącików ust i sprawdzam, czy mogę się uśmiechać. Na szczęście wszystko funkcjonuje prawidłowo. Chociaż jeden problem z głowy.

Jedno mnie ciekawi. Zawsze, ale to zawsze, budzę się w pozycji leżącej. Po prostu zawsze. Podnoszę się ostrożnie, rozprostowując kręgosłup i wodzę wzrokiem po wszystkim, co mogłoby w jakiś sposób zdradzić, gdzie się znajduję. Boli mnie głowa i mam nieprzyjemny posmak w ustach. Obraz jest jeszcze mętny i niezbyt wyraźny. Borykam się z sytuacją, kiedy czuję się jak po solidnej porcji dragów, ale doskonale wiem, że nic przecież nie wzięłam. Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, rozmasowuję sobie bolący kark. No tak. Podniosłam się z podłogi, która bynajmniej nie jest zbyt dogodnym miejscem do spania...

Nagle do moich uszu dociera czyjś śmiech. Charakterystyczny, gardłowy, maniakalny rechot, którego nie można pomylić z żadnym innym. Odwracam głowę w stronę, z której śmiech jest najwyraźniejszy i napotykam roześmiane, szmaragdowe tęczówki klauna. Pocieram ponownie oczy, nie do końca im dowierzając, ale mój wzrok szybko się wytęża i widzę Jokera z szerokim uśmiechem na twarzy, sączącego jak gdyby nigdy nic whiskey...

- Gdzie ja jestem? - mierzę go pytającym, aczkolwiek zdecydowanym spojrzeniem.

- Kłopoty z pamięcią, cukiereczku? - zaśmiewa się, wodząc po mnie rozbawionym wzrokiem – Czyżbyśmy mieli tu do czynienia z amnezją? - wydyma usta, stawia szklankę na stół i podchodzi do mnie z szeroko rozstawionymi ramionami. Nie ufam mu, więc cofam się kilka kroków do tyłu. Przed chwilą zostałam dźgnięta nożem, a jego nawet przy mnie nie było. Jego obecność tutaj jest irracjonalna – Czyżbyś się mnie bała, Juliet? - pierwszy raz widzę, jak uśmiech znika z jego twarzy, zastępując go nieodgadnionym wyrazem. To wszystko mnie przytłacza i przeraża. Cofam się cały czas, aż mijam się w lustrze z jakąś dziwną, trupio bladą postacią. Nie mogę powstrzymać ciekawości i podchodzę bliżej zwierciadła. Wciąż mam na sobie nadżarte przez chemikalia ubrania. Stykam się ze swoim odbiciem opuszkami palców i odchylam delikatnie włosy z karku. Szukam wzrokiem rany po wbiciu noża, ale nie ma tam nawet pojedynczej blizny. Za to odnajduję słabo widoczny zarys literki J, napis Własność Jokera i jeszcze jakiś nową, świeżą inskrypcję. W odbiciu lustrzanym jej sens jest idiotyczny, ale w końcu udaje mi się ją odszyfrować. Dokładnym, zawijanym pismem, wygrawerowane jest: Moja. Wpatruję się w to bez słowa, gdy obok mojego lustrzanego sobowtóra pojawia się kopia Jokera, który obejmuje mnie ramionami i opiera podbródek na mojej głowie.

- Co się stało – szepczę, nie spuszczając wzroku z jego uśmiechniętego odbicia.

- A co się miało stać? - klaun uśmiecha się szerzej i zaciska swoje silne ramiona jeszcze mocniej na moim ciele.

- Nie wiem, dlatego pytam – odpowiadam ostrożnie – Jest coś, o czym powinnam pamiętać, bo jeśli tak, to nie pamiętam nic od momentu wyjścia z kadzi w Ace Chemicals – brzmię wyjątkowo poważnie jak na mnie. Muszę być jeszcze zbyt wstrząśnięta tym wszystkim.

- I niech tak pozostanie – warczy, a mnie przechodzi dreszcz – Są sprawy, o których lepiej nie pamiętać – wydobywa z siebie chrapliwy dźwięk – A niewiedza, jest w Twoim przypadku błogosławieństwem – syczy i nagle czuję igłę w okolicach szyi. Rzucam mordercze spojrzenie jego odbiciu i dosłownie mdleję w jego ramionach. Znowu następuje głucha ciemność, z którą mam ostatnio zbyt często do czynienia. Zdecydowanie zbyt często...


Uwierzcie, że ja też cierpię, kiedy zbyt długo nie wrzucam kolejnego rozdziału T_T

A podsumowując powyższą część, podejrzewam, że Joker coś knuje. Nie wiadomo co jest fikcją a co rzeczywistością, a Mr.J z pewnością ma z tym coś wspólnego...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top