Get Insane LXI

Krążyłam po zakładzie, wdychając intensywne opary chemicznych substancji. W środku było niezwykle gorąco, a w powietrzu dawało się wyczuć gęstą mgłę. Z zaciekawieniem przyglądałam się wszystkim zbiornikom. Na jedne trzeba było patrzeć z góry, wchodząc na stalowe platformy, inne miały przezroczyste okna, dzięki którym można było zobaczyć ich gęstość i barwę. Stukot moich butów roznosił się echem po całym zakładzie. To miejsce było na swój sposób fascynujące. Z kocią ciekawością, oglądałam z bliska wszystkie mniej lub więcej interesujące zakamarki zakładu Ace. Tutaj narodził się Książę Zbrodni. Nie byłam tu pierwszy raz, ale za każdym razem, to miejsce zachwycało mnie tak samo. Właśnie stałam nad ogromną kadzią z żółto-zieloną cieczą. Patrzyłam ciekawie w dół, zastanawiając się nad tym, jak ta niepozornie wyglądająca substancja, mogła zmienić Jokera w Księcia Zbrodni. Czy rzeczywiście jest w niej zawarte coś dziwnego i toksycznego, że może zmienić normalnego człowieka w szaleńca? A co jeśli wpadłby tam ktoś, kto już ma poważne zaburzenia na tle psychicznym? Kto już może się kwalifikować jako szaleniec...

Stałam na krawędzi platformy, walcząc z pokusą skoku. Jak kiedyś powiedział Joker, szaleństwo jest jak grawitacja. Wystarczy tylko lekko pchnąć... A ja? Sama chciałam się pchnąć i zobaczyć, czy mogę oszaleć jeszcze bardziej... Czy osiągnęłam już maksymalny wymiar obłędu, czy może być jeszcze gorzej? Wystarczy jeden, mały krok do przodu... Ten eksperyment jest na wyciągnięcie ręki, a właściwie nogi...

- Juliet! - po całym zakładzie rozniósł się zirytowany głos klauna. Rozejrzałam się, by móc zlokalizować jego położenie – Chcesz przegapić śmierć naszego przyjaciela, Frosta? - złość w jego głosie mocno się nasiliła.

- Idę! - krzyknęłam w powietrze, po czym ostrożnie zeszłam z platformy. Gdy postawiłam już stopy na ziemi, zaczęłam szukać wzrokiem Jokera. Ten zakład wcale nie był mały, można było łatwo się tutaj zgubić... Cholera. Zgubiłam się... Co teraz, co teraz? Nie miałam przy sobie komórki, ale nie zamierzałam robić z siebie idiotki i wrzeszczeć na cały regulator. Uniosłam się honorem i postanowiłam szukać zielonowłosego na własną rękę. Stwierdziłam, że jeśli będę chodzić górą, to wypatrzenie klauna będzie dużo prostsze. Wspięłam się więc cienkimi, metalowymi schodami i zaczęłam kroczyć po wysokich platformach, tuż nad gorącymi kotłami z toksycznymi substancjami chemicznymi. Rozglądałam się przy tym uważnie i balansowałam ostrożnie, trzymając się barierek zabezpieczających, żeby przypadkiem nie spaść.

- Co ty wyprawiasz? - jak spod ziemi wyrósł przede mną Joker, a ja o mało nie straciłam równowagi.

- Szukam Cię – zrobiłam zmieszaną minę.

- Spacerując sobie po platformach? - warknął, szarpiąc mnie za rękę – Chcesz przegapić przedstawienie? - syknął, ciągnąc mnie w dół schodów – Moje przedstawienie? - odwrócił się, a ja aż się wzdrygnęłam. Oczy klauna przybrały dość niepokojący wyraz.

- Nigdy w życiu – broniłam się, trzymając jednocześnie poręczy, bo zielonowłosy szarpał mnie w dół dość mocno. Gdybym się nie chwyciła, zaliczyłabym bolesny upadek. Przewracając Jokera przy okazji, z czego Pan J nie byłby zadowolony, daję głowę.

- Znowu chciałaś uciec? - warknął, nie patrząc na mnie, ściskając mocno moją dłoń. Dobrze, że schody już się skończyły...

- Jakie uciec? - mruknęłam rozdrażniona – Zagubiłam się, nie zauważyłeś jaki ten zakład jest wielki? - rzuciłam pytająco.

- Ojoj. Biedna, zagubiona dziewczynka – zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie drwiąco – Znam te Twoje sztuczki – syknął, a mnie przeszedł dreszcz.

- Sztuczki? - teraz to ja syknęłam – Po co miałabym uciekać, skoro nie mogłabym przegapić śmierci tego kretyna? - spojrzałam na niego hardo – To tak, jakbym kupiła bilet do kina i wyszła z niego, zanim film by się zaczął. Kompletnie bez sensu – odparłam.

- Zawsze masz odpowiedź na wszystko? - uniósł brwi, wyraźnie zirytowany, ale potem jego usta wyszczerzyły się w uśmiechu – Wiesz, jaka jest Twoja największa wada, Ty wredna suko? - przyciągnął mnie do siebie i złapał za podbródek, studiując uważnie moją twarz. Powinnam się obrazić, z uwagi na to, że nazwał mnie suką, ale w jego ustach to nie jest obraźliwe określenie. To raczej żartobliwa, pieszczotliwa ksywka. Gładkie nawiązanie do mojego wyglądu i usposobienia. Dlatego się nie wściekam. Zupełnie jakby nazwał mnie kochaniem, cukiereczkiem itp. Ważną rolę gra akcent. Jeśli skupi się na dźwięcznym ''r'', to znaczy, że jest na mnie zły. Natomiast gdy weźmie bardziej pod uwagę literę s, będę wiedzieć, że wciąż jest zły, ale go rozbawiłam. Tym samym, nie gniewa się na mnie już tak bardzo. Oczywiście, moglibyśmy sobie słodzić od misiaczków, pączuszków itp., ale nasz związek to zupełnie inna bajka. Bajeczka tego typu, że nie można by jej było opowiadać dzieciom na dobranoc.

- No jaka? - uśmiecham się prowokująco, obejmując go za szyję.

- Ciężko jest się na Ciebie gniewać – patrzy na mnie uważnie.

- JC górą – cmokam do niego.

- Nie podoba mi się to – śmieje się i zbliża swoje usta do swoich.

- Hola, hola, Panie Casanovo – stawiam palec wskazujący pomiędzy naszymi twarzami – Mamy obowiązki. Nie chcę, żeby się to skończyło tak jak ostatnio – przewracam oczami.

- Od kiedy Juliet, odmawiasz pocałunku? - uśmiecha się bezczelnie.

- Odkąd chcę zobaczyć śmierć Johna Frosta – wzdycham – Prowadź mój drogi, żebym się znowu nie zgubiła.

- Więc Frost, jest ważniejszy ode mnie? - rzuca prowokacyjne pytanie.

- W tej chwili, tak – kładę nacisk na ostatnią frazę, uśmiechając się słodko.

- Bo się pogniewamy – grozi mi palcem.

- O jakże mi przykro – wydymam usta, przechylając głowę.

- Jedyna w swoim rodzaju, Juliet Caro – śmieje się głośno.

- I niesamowity Joker – uśmiecham się – To mógłby być nasz slogan reklamowy – zaśmiałam się.

- Rozśmieszasz mnie, cukiereczku – klaun ponawia swój śmiech – Ale masz rację. Czas nas nagli – spogląda na zegarek – Tik-tak, tik-tak – robi wielkie oczy, uśmiechając się szeroko. Następnie idzie przodem w kierunku jakiegoś przezroczystego pojemnika. Idę tuż za nim. Nagle moim oczom ukazuje się widok leżącego na ziemi, związanego Frosty'ego. Biedaczek wije się jak gąsienica, łudząc się, że uda mu się rozplątać węzły. Wygląda to przekomicznie – Wybacz, Frosty, że tak długo to trwało, ale Juliet gdzieś nam zaginęła – zielonowłosy uklęknął przy mężczyźnie, klepiąc go po twarzy – Ale nie trzęś się tak, jeszcze nic nie robimy – zaśmiał się, przenosząc swój wzrok na mnie – Tyle razy mu powtarzałem, żeby pił mniej kawy – westchnął klaun, podnosząc się z ziemi – Ale drogi Frosty był uzależniony od kofeiny, a wszyscy dobrze wiemy, jak ona pobudza organizm – mruknął, podchodząc do mnie i obejmując mnie ramieniem – Prawda, Juliet? - zerka na mnie.

- Oczywiście, Doktorze J – staram się zachować pełną powagę – Kofeina jest niezwykle uzależniająca i pobudzająca – kiwam głową z udawanym profesjonalizmem – Dlatego też ja praktycznie nie piję kawy – unoszę brodę do góry, patrząc na Frosta z pogardą. Jego oczy są szeroko otwarte, a po skroni spływają mu kropelki potu.

- Wspaniała diagnoza – klaun zanosi się śmiechem. Obserwując obojętnie przerażonego mężczyznę, podnoszę rękę do góry.

- Panie J? - zerkam na niego pytająco – Czy mogę wygłosić mowę pogrzebową?

- Niestety nie mamy kwiatów, które nadawałyby się do ceremonii – westchnął klaun ciężko – Ewentualnie możemy zastosować te, rozpylające trujący gaz – zaśmiał się.

- Nie ma takiej potrzeby, kochany – wciąż zachowywałam, trudną jak dla mnie, powagę – Wyobraźmy sobie, że wokół leżą wieńce z czarnych róż – dokończyłam.

- Wciąż mnie rozśmieszasz, kochanie – Joker nie może przestać się uśmiechać – Zaczynaj więc to niezwykłe przemówienie – dodaje i przybiera na twarz maskę chłodnej obojętności.

- Dziękuję – chrząkam, schylam się do Frosta i przewracam go tak, że leży na plecach, przypominając tym samym nieboszczyka – John Frost był wspaniałym człowiekiem – zaczęłam, patrząc się z udawaną nostalgią w przestrzeń – Dobrym, miłym, niezwykłym – wzdycham dla lepszego efektu – Jego śmierć jest dla nas wszystkich – tu celowo spoglądam na Jokera, który zachowuje kamienną twarz – Ogromną stratą. Z żalem żegnamy naszego dobrego przyjaciela, który zawsze był dla nas uczynny, pomocny, lojalny – zamykam oczy, po chwili gwałtownie je otwierając – Bo przecież nasz drogi John Frost, wcale nie jest tchórzliwym, zdradzieckim skurwielem, który wolał dać dupę w troki niż pomóc w potrzebie! - warknęłam wściekle, kopiąc przy okazji Frosta w krocze. Biedak zwinął się z bólu, zaciskając powieki.

- Auć – skwitował Joker, podśmiewając się pod nosem.

- Niniejszym, tymi o to słowami, chcę pożegnać, naszego drogiego – kopnęłam go znowu – Ukochanego – zdeptałam butem jego rękę – Przyjaciela – wysyczałam ze złością, kopiąc go tym razem w żebra – Frosty'ego – zakończyłam, dając mu ostateczny cios w klejnoty. Frost chyba nie mógł już tego wytrzymać, bo z jego oczu poleciały łzy. Z zadowoleniem przyglądałam się wijącemu z bólu mężczyźnie, otrzepując ręce.

- Piękne przemówienie, Juliet – Joker podszedł do mnie i przytulił – Wzruszyłem się – zaśmiał się szyderczo.

- Włożyłam w to wiele uczuć – odparłam, odwzajemniając śmiech.

- Widać – mruknął ze śmiechem, wskazując laską na cierpiącego Frosta. Dopiero teraz ją zauważyłam.

- No to zdradź mi w końcu, co zamierzasz z nim zrobić, bo mnie zżera ciekawość – złączyłam ręce, patrząc na klauna z szaleńczym błyskiem w oku, gdy już się od siebie oderwaliśmy.

- Juliet, Juliet, Juliet – zielonowłosy obserwował mnie z szerokim uśmiechem – Wyjaśniony żart, nie jest śmieszny – odparł – Zaraz wszystko zrozumiesz – uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym chwycił kawałek sznura i zaczął wlec Frosty'ego po ziemi – Chodź – warknął.

- Gdzie idziemy? - zdziwiłam się, ale posłusznie poszłam za klaunem – Myślałam, że tam go zabijesz – wskazałam palcem na miejsce, z którego przed chwilą odeszliśmy.

- Nie, tam go chwilowo zostawiłem, gdy poszedłem Cię szukać – warknął, nie zaszczycając mnie spojrzeniem – Scena jest gdzie indziej – zaśmiał się, a ja zaczęłam się przyglądać wleczonemu po ziemi Frostowi.

- Jak tak na niego patrzę, to brakuje mu tylko obroży – prychnęłam.

- Tobie by się przydała obroża, Juliet – Joker spojrzał na mnie ze śmiechem – I kaganiec – wciąż świdrował mnie tym przenikliwym spojrzeniem.

- A może frytki do tego? - prychnęłam – I może jeszcze szelki i smycz, żebyś mnie wyprowadzał? - patrzyłam na niego zirytowana – Jadłabym z miski, spała w budzie lub jakiejś klatce – ironizowałam.

- Podsuwasz genialne pomysły, skarbie – zielonowłosy zaniósł się śmiechem – Uwolnimy Twoją wewnętrzną bestię – zaśmiał się – Obudzimy Twój zwierzęcy instynkt – patrzył na mnie intensywnie.

- Powiedz, że żartujesz – spojrzałam na niego niepewnie.

- Nigdy o tym nie pomyślałem, ale może to jedyny sposób, żeby wzbudzić w Tobie psią uległość, hm? - wydął usta, wchodząc do jakiegoś pomieszczenia.

- Przeginasz, skurwielu – mruknęłam pod nosem, idąc za nim. W środku znajdował się wielki, przezroczysty zbiornik, obok jakiś panel kontrolny, a wewnątrz pojemnika przytwierdzonych było mnóstwo metalowych rur. Joker nacisnął jakiś przycisk, a ściany kadzi rozsunęły się, tworząc wejście. Zawlókł tam, opierającego się ze wszystkich sił Frosta, a sznur przywiązał do uchwytu w podłodze zbiornika. Wyszedł stamtąd zadowolony z siebie, ale nagle się wrócił i jednym, sprawnym ruchem oderwał Frostowi taśmę z ust. Natychmiast ujrzeliśmy skrwawione, poprzecierane wargi, rozerwane kąciki i czerwone plamy wokół dolnej części jego twarzy. Klaun ponownie stamtąd wyszedł i tanecznym krokiem zaczął coś majstrować przy panelu kontrolnym, śmiejąc się co chwilę maniakalnie. Ściany kadzi zasunęły się i ścisnęły mocno, blokując możliwość ucieczki. Frost błądził przerażonym wzrokiem, a moje usta rozszerzały się powoli w cynicznym uśmiechu. Nadszedł koniec biednego Johna Frosta. Sidła sprawiedliwości dosięgły i jego. Karma to suka. No i ja też, oczywiście.

Joker naciskał jakieś przyciski, stukając palcami w dziwną klawiaturę, gdy nagle usłyszałam dziwny warkot. Książę Zbrodni musiał uruchomić tę ekscentrycznie wyglądającą maszynę. Po chwili obserwowałam, jak klaun z zadowoleniem zaciera ręce i odsuwa się od panelu, na średnią odległość. Patrzę na niego zaciekawiona, a on odwraca głowę w moją stronę i posyła mi radosny, szaleńczy wręcz uśmiech.

- Przedstawienie zaraz się zacznie, cukiereczku – szczerzy się i po chwili przenosi wzrok na nieruchomego z przerażenia Frosta – Masz jakieś ostatnie życzenie? - pyta go, opierając się nonszalancko o swoją fioletową laskę.

- Szefie, ja przepraszam – załkał żałośnie – Wiem, że Szef jest na mnie zły, ale ja naprawdę nie chciałem – rozkleił się. Mogłam wziąć popcorn ze sobą.

- Zły? - w głosie Jokera dało się słyszeć zdumienie – Ja? Na ciebie? - dalej się dziwił – Niee – zacmokał, kręcąc głową. Musiałam z ciekawości podejść bliżej, żeby zobaczyć reakcję na twarzy klauna – Dlaczego miałbym być zły? - wydął usta - Dlatego, że nie upilnowałeś mojej Juliet, przez co trafiła ona do Arkham? - świetnie udawał debila.

- Nie od razu – syknęłam, posyłając Frostowi mordercze spojrzenie.

- Co prawda, wszyscy wiemy, jak uparta potrafi być ta o to istotka – wskazał na mnie laską – I jak bardzo ma ona w dupie to czego się od niej oczekuje – warknął, podchodząc do mnie i łapiąc mnie boleśnie za podbródek – Z tego powodu jestem na Nią niemniej wściekły – przeszył mnie gniewnym spojrzeniem. Jego szmaragdowe tęczówki błysnęły dość niepokojącym blaskiem – Ale to jednak Ty – odwrócił głowę w stronę mężczyzny – Zawiodłeś moje zaufanie, Frost – syknął, puszczając mnie na tyle gwałtownie, że aż upadłam – Miałeś Juliet pilnować – kucnął, nie spuszczając z niego wzroku – P-i-l-n-o-w-a-ć – przeliterował, jakby Frost był idiotą. Ja w tym czasie podniosłam się z ziemi i otrzepując się z brudu, posyłałam klaunowi zimne jak lód spojrzenia – Rozczarowałeś mnie, Frosty – westchnął, podnosząc się z klęczek – I to bardzo – warknął, uderzając laską w panel kontrolny. Po chwili doszedł nas dźwięk wody i rzeczywiście. Z rur wbudowanych w ściany zbiornika zaczęły wypływać szerokie strumienie zielonej, półprzezroczystej substancji. Joker odsunął się i stał, spokojnie obserwując przebieg sytuacji, opierając dłonie na swojej lasce. Nieśmiało podeszłam bliżej klauna. Chciałam to przedstawienie oglądać z Nim, a nie osobno. Przysunęłam się bardziej, tak, że muskaliśmy się ramionami. Zielonowłosy zaśmiał się pod nosem, ale nie zareagował. Zbliżyłam się jeszcze trochę, więc w efekcie stykaliśmy się ramionami.

- Bliżej, bliżej, bliżej – mruknął z zadowoleniem. Trochę się speszyłam i stałam w miejscu, obserwując, jak ta dziwna ciecz dosięga powoli Frosta – No chodź do Tatusia – zaśmiał się chrapliwie, a mi chwilowo wyłączyły się wszystkie zmysły. Ostrożnie przysunęłam się do klauna tak, że stałam teraz kilka centymetrów przed nim – Grzeczna dziewczynka – warknął i objął mnie ramieniem. Zareagowałam instynktownie i również go objęłam.

- Co to jest? Ta zielona substancja? - spytałam – Jakiś żrący kwas? - zgadywałam.

- Bystra jesteś, Juliet – zaśmiał się – Tak, to silnie żrący kwas – mruknął – Dalszej części dowcipu Ci nie zdradzę, oglądaj – warknął, a ja jak zaczarowana zaczęłam się wpatrywać we wnętrze zbiornika, które powoli wypełniało się płynem. Nagle do naszych uszu doszedł przeraźliwy wrzask. Żrąca substancja właśnie dosięgła Frosty'ego, a grymas bólu na jego twarzy wyrażał więcej niż tysiąc słów. Kadź nabierała coraz więcej kwasu, a skóra Frosta zaczęła się rozpuszczać. Chemikalia wyżerały ją, zostawiając ogromne dziury. Krew wypływająca z wyżartych otworów szybko zmieszała się z substancją, tworząc w ten sposób ciemniejszy kolor. Jednak w dalszym ciągu, wszystko było dobrze widoczne. Rany, jakie pozostawały, były szerokie i obszarpane. Wewnątrz pojemnika zaczęły pływać płaty rozpuszczonej skóry. Frost miał zamknięte usta, ale zaciskał oczy z bólu tak mocno, że jego powieki też zaczął wyżerać kwas. On się zwyczajnie rozpuszczał. Można to było porównać do palenia żywcem. Sznur też zdążył się rozcieńczyć, wobec czego, Frost mógł swobodnie pływać w żrących chemikaliach wraz z płatami swojej skóry, kawałkami mięsa i resztkami swoich wypalonych wnętrzności. Wyglądał jak zombie. Był już zeżarty przez kwas do połowy. Jego skóra znikała szybko jak cukier w wodzie. Ciało mężczyzny miało wiele dziur i straszyło obszarpanym mięsem i kawałkami widocznych gdzieniegdzie kości. Frost próbował jeszcze się jakoś ratować, waląc pięściami w ściany zbiornika, ale niewiele mogło mu to dać. Kadź była przecież z plastiku. Jego widok zaczął mnie troszkę przerażać, ale nie dawałam po sobie tego poznać. Zamiast tego dalej obserwowałam jak mężczyzna, który nie tak dawno był moim przyjacielem, płonie żywcem, a jego ciało jest w bolesny sposób wyżerane przez kwas, który zmienia go powoli w żywego trupa. Nagle z oczodołu wypadło mu oko, które nim dotarło na dno, rozpuściło się. Na jego dłoniach nie było już ani grama skóry. Tłukł w szybę samymi kośćmi, które również zaczęły się trawić. Dziwiłam się, że jest taki waleczny i wytrzymały. Pływa w żrącym kwasie, otaczają go płaty jego własnego ciała i zniekształcone kawałki wnętrzności, rozpuściło mu się oko i jest już praktycznie dryfującym szkieletem, a mimo wszystko znajduje w sobie siłę, żeby walić w ściany zbiornika. Nie wiem, co przerażało mnie bardziej. To, że wygląda jak zombie, czy fakt, że wciąż żyje... Poza tym zawsze bałam się filmów o żywych trupach. To był jedyny rodzaj horroru, który mógł mnie naprawdę mocno przestraszyć...

- Chcesz zostać do końca, czy wolisz już stąd iść? – mruknął klaun, który oglądał śmierć Frosta z chłodną obojętnością.

- Wolałabym iść – wzdrygnęłam się – To zbyt dużo, nawet jak na mnie – przytuliłam się mocniej do Jokera.

- Od kiedy jesteś taka wrażliwa? - zaśmiał się, ale odwrócił się, żebyśmy wyszli z pomieszczenia.

- Nie wiem – mruknęłam rozdrażniona – Ten widok zwyczajnie mnie odrzuca – odparłam.

- I mówi to dziewczyna, która jakąś godzinę temu, odpiłowywała ofierze kończyny – zaniósł się śmiechem.

- Tak, wiem, jak to brzmi, ale nic na to nie poradzę – westchnęłam.

- Wszyscy czegoś się boimy, Juliet - mruknął, stukając laską o podłogę.

- Nawet Ty? - spytałam z niedowierzaniem. Klaun zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na mnie z półuśmiechem.

- Nawet Ja – odparł. Bardzo się zdziwiłam. Czego może się bać taki Joker? Nie zamierzałam pytać czego. I tak by mi pewnie nie odpowiedział – Chodź – mruknął, wchodząc na górę po schodach. Zaciekawiona poszłam za nim. Znaleźliśmy się na ogromnej platformie i podeszliśmy do jej krawędzi. Głęboko w dole majaczyły kształty zbiorników wypełnionych białą, półprzezroczystą substancją. Nachyliłam się ostrożnie, zerkając w dół.

- Czy to jest...

- Tak – odparł obojętnie. Nie musiałam nawet kończyć pytania, żeby uzyskać odpowiedź.

- Dlaczego tu przyszliśmy? - spytałam niepewnie.

- Bo chciałaś – odparł, mierząc mnie intensywnym spojrzeniem.

- Ja chciałam? - popatrzyłam na niego dziwnie.

- Kusiło Cię wtedy, żeby tam wskoczyć, prawda? - nie spuszczał ze mnie wzroku. Skąd on to wie?

- Nie – uciekałam wzrokiem.

- Nie umiesz kłamać, Juliet – mruknął, zbliżając się do mnie. Właśnie sobie uświadomiłam, że stoję niebezpiecznie blisko krawędzi platformy – Wiem, że Cię kusiło – kontynuował – Ale muszę Ci powiedzieć, że potem nie ma odwrotu – odparł – Kiedy wykonasz ten ostateczny ruch, wszystko się zmienia. Dosłownie wszystko – zaakcentował mocno – Nieodwracalnie – podszedł jeszcze bliżej i przejechał kciukiem po moich ustach – Chcesz tego? - wpatrywał się intensywnie w moje oczy.

- Nie wiem – odparłam zmieszana. Nie byłam już taka chętna do kąpieli w chemikaliach. Słowa, które wypłynęły z ust klauna, zabrzmiały nieco złowrogo.

- Nie wiesz? - wydął usta – Przecież Ty wiesz wszystko – wygiął usta w okrąg.

- Nikt nie wie wszystkiego – odparłam, wstrzymując oddech. Byłam odwrócona tyłem i dzieliło mnie kilka fałszywych ruchów od upadku w dół.

- Inteligentne spostrzeżenie, cukiereczku – uśmiecha się – Zadam Ci parę pytań i wtedy orzekniemy, czy chcesz TEGO, czy nie chcesz – warknął, kręcąc głową.

- W porządku – wyszeptałam.

- Czy umarłabyś dla mnie? - spytał, przewiercając mnie wzrokiem swoich jadowicie zielonych tęczówek. Cholernie trudne pytanie. Nie umarłabym dla nikogo. Nie zamierzałam się dla nikogo poświęcać. Tylko mam skłamać czy powiedzieć prawdę? Nie wiem, która odpowiedź jest właściwa...

- To zależy – patrzyłam na niego zdecydowanie.

- Od czego? - albo spodziewał się innej odpowiedzi, albo moje słowa go mocno zainteresowały.

- Gdybym wiedziała, że jesteś w niebezpieczeństwie – odparłam cicho – Wtedy wolałabym oddać życie i umrzeć, niż Cię stracić i żyć bez Ciebie – szepnęłam, mierząc go głębokim spojrzeniem. Mówiłam szczerze. Moje życie bez Jokera byłoby pozbawione sensu. Łączyło mnie z nim coś więcej niż tylko przelotne zauroczenie. Nie mogłabym żyć tak jak teraz bez Niego. On był częścią mojego życia. Bardzo się z nim zżyłam, pomimo tego, że nasz związek był pełen przemocy słownej i czasami fizycznej. Jednak gdyby nagle umarł, cholernie by mi go brakowało. Klaun mierzył mnie nieco zszokowanym spojrzeniem. Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, gdy nagle straciłam grunt pod nogami i przechyliłam niebezpiecznie do tyłu. Po chwili już czułam, jak spadam. W miarę możliwości ułożyłam ciało, tak by wpaść do kadzi niczym strzała, a nie jak kamień. Momentalnie zderzyłam się z cieczą, wywołując tym samym głośny plusk. To uderzenie tak mnie, ogłuszyło, że nie mogłam wypłynąć na powierzchnię. Nie miałam siły, żeby się wynurzyć, opadałam, więc na dno jak kamień. Nigdy nie radziłam sobie dobrze z nurkowaniem i w ciągu kilku sekund zaczęło mi brakować powietrza. Obraz zaczął się zniekształcać, a ja stawałam się coraz bardziej otępiała. Czułam, jak moje płuca zalewają się chemikaliami...

Otworzyłam gwałtownie oczy, nabierając łapczywie hausty powietrza. Zobaczyłam przed sobą twarz Jokera, który wpatrywał się we mnie intensywnie. Czułam, że mnie podtrzymuje i unosimy się razem na powierzchni cieczy. Na twarzy klauna malował się ogromny uśmiech, który natychmiast mi się udzielił. Po chwili Joker zniżył swoją głowę, przybliżając swoje usta do moich. Rozkoszowałam się smakiem jego warg, gdy nagle zielonowłosy oderwał się i zaniósł maniakalnym śmiechem, unosząc głowę wysoko w górę. Czymkolwiek był spowodowany, nie mógł mi się nie udzielić. Śmialiśmy się więc wspólnie, nie odrywając od siebie oczu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top