Get Insane LIV

Nie mogę spać. Jeśli te leki miały na mnie zadziałać usypiająco, to coś poszło nie tak. Na zewnątrz może i jestem martwa, ale w środku tak pobudzona, że aż mnie nosi.

O to, do czego to wszystko zmierza – prycha moja podświadomość.

- Spierdalaj – warczę półświadomie – Próbuję spać.

Nie zaśniesz, idiotko. Dali ci jakieś piguły, ale nie wiedzieli, jaki będzie tego skutek.

- Pieprzysz trzy po trzy – gapiłam się w sufit – Zamknij mordę – warknęłam po raz kolejny.

Obudź się! Nie możesz tak bezczynnie leżeć!

- A co, mam tańczyć? - prychnęłam. Co ja miałam robić, skoro byłam jak naćpana? Nie kontaktowałam. Wszystko mi było obojętne. Byłam swoim absolutnym przeciwieństwem – Ty wiesz co? - nabrałam ochoty na rozmowę ze sobą – Przypomniało mi się, hehe, jak ten gówniarz utonął w tym stawie, kiedy okradałam jego mamuśkę – zaśmiałam się na głos – To było dobre. Był dzieciak i zdechł – zachichotałam – Albo jak dźgnęłam to inne dziecko wtedy, co się włamałam do swojego byłego mieszkanka, a okazało się, że jest zamieszkiwane przez kogoś innego – parsknęłam – Zdziwiła się rodzinka, kiedy rzuciłam się na nich z nożem, hehe – wybuchnęłam maniakalnym śmiechem. Z jednej strony wyglądało to strasznie. Byłam sparaliżowana po samą twarz, ale moje usta drgały w szaleńczym rechocie.

- Caro, stul pysk! - zza drzwi dobiegł mnie głos rozdrażnionego strażnika – Jest cisza nocna! - syknął.

- Mówiłam ci, że mam ją w dupie – prychnęłam i ponowiłam swój głośny śmiech.

- Cicho tam! - warknął.

- Tere fere suko – zaśmiałam się znowu. Maniakalny rechot wstrząsnął moim ciałem na tyle, że zaczęłam odzyskiwać umiejętność poruszania się – Ha! Ja żyję! - krzyknęłam głośno.

- Zamknij się, do diabła! - strażnik zaczął powoli tracić cierpliwość. Wszystko zgodnie z planem...

- Nie będę milczeć, kiedy zmartwychwstałam! Chcieliście mnie zabić, ale wam się nie udało! - wydarłam się na całe gardło, śmiejąc się przy tym – Jestem nieśmiertelna! Jak terminator, hehe! - moje ciało przestało przypominać bezkształtną galaretę i mogłam wreszcie poruszać kończynami.

- Co za kurwa – strażnik był u granic wytrzymałości.

- Co za bieg okoliczności! - pisnęłam wesoło, odkrywając kołdrę i zwlekając się z łóżka – Na twoją mamusię identycznie mówią w pracy! - zaszczebiotałam słodko, stając przy ścianie obok drzwi.

- Dość tego! - chyba wkurzyłam pana strażnika, bo minutę później drzwi otworzyły się i do środka wpadł wartownik. Nie mogę uwierzyć, że mnie nie zauważył! Co za debile tutaj pracują! Kiedy pan stróż szukał mnie pod kołdrą, czmychnęłam przez niepilnowane wejście.

- Co za frajer – zachichotałam pod nosem.

- Hej! Wracaj tu! - ryknął strażnik i po całym Arkham rozniósł się dźwięk alarmu.

- Ups! - musiałam się spieszyć, jeśli nie chciałam zostać złapana. Przemykałam korytarzami cicho, żyjąc nadzieją, że uda mi się stąd uciec!

- Juliet Caro uciekła z celi! - z głośników dobiegał czyjś wzburzony głos.

- Uciekła, bo strażnik jest idiotą – prychnęłam, przyczajając się za ścianą. Serce waliło mi jak oszalałe. Miałam tylko jedną szansę, żeby dać dyla i musiałam to sobie dobrze i szybko rozplanować. Nie dostaną mnie żywcem. I już na pewno nie dostaną mnie tak łatwo. Biegłam korytarzami, szukając wyjścia, ale kompletnie nie znałam tego budynku. To tylko utrudniało ucieczkę...

- Dobrze, Caro, nie stawiaj oporu i wyłaź! - przez ściany przechodziły zirytowane głosy strażników.

- Opór to moje drugie imię – zaśmiałam się cicho pod nosem.

A nie Barbara? - moja podświadomość musiała się włączyć akurat teraz?!

- Cicho! - zgromiłam ją – Chcesz, żeby usłyszeli? - syknęłam, wbijając paznokcie w ścianę w celu lepszej przyczepności. W całym Arkham wyły alarmy informujące o mojej ucieczce. Reszta pacjentów się obudziła i dopiero teraz strażnicy mieli pełne ręce roboty! Mogłam to wykorzystać! Biegłam na palcach, jakby to miało stłumić moje kroki i co chwilę przystawałam przy jakiejś ścianie. W tym szpitalu było wyjątkowo ciemno, więc gdy tylko widziałam światło latarki, cofałam się w poprzednie miejsce. Gdzie jest to cholerne wyjście?! Czuję się jak mysz w labiryncie! Nie przywykłam do rejterad z psychiatryka. Ekhm. Właściwie to nigdy nie byłam w psychiatryku. Też się dziwię, ale musiałam kiedyś lepiej maskować swoje szaleństwo. Być może udawanie normalnej było łatwiejsze, bo najzwyczajniej w świecie nie spotkałam Jokera? Jakby wyglądało moje życie, gdybym go nie poznała? Pewnie spałabym sobie teraz w swoim nowym łóżku w nowym domu. Nawet nie wiem, jaki jest dzisiaj dzień tygodnia! Już dawno przestałam na to zwracać uwagę! Każdy dzień był dla mnie pełen emocji i dobrej zabawy. Nieistotne czy to był poniedziałek, środa czy niedziela. Nie musiałam się tym przejmować. Ale prawdopodobnie w weekendy chodziliśmy na największe imprezy. Czy to do Laugh and Grin, na jakiś skok czy bankiet. Byłam swego rodzaju ozdobą klauna. Lubił się mną chwalić, a ja lubiłam, kiedy ci wszyscy faceci ślinili się na mój widok. Kiedyś na jakimś przyjęciu dla mrocznej sfery Gotham, taki jeden typek usiadł obok mnie na kanapie. Przypadkiem jego ręka powędrowała na moje udo, przypadkiem mnie przewrócił i próbował pocałować. Tak samo, przypadkiem Joker wybił mu wszystkie zęby. Na koniec ja jeszcze poprawiłam facjatkę kolesia, rozwalając mu nos. Wyglądał jak Michael Jackson dla ubogich! Przez resztę wieczoru, zielonowłosy trzymał mnie siłą przy sobie i posyłał mordercze spojrzenie każdemu mężczyźnie, który łakomie na mnie zerknął. Kiedy uśmiechnęłam się do kelnera, zostałam oskarżona, o flirt z cytuję: tym niedorobionym pedałem. Logiczne, czyż nie? Potem kiedy wróciliśmy do domu, udowodniłam Jokerowi, że jestem wierna tylko jemu. Ja jestem lojalna wobec klauna, a on? Jaką mam pewność, że nie zabawia się teraz z jakimiś dziwkami? On w ogóle wie, że zniknęłam, prawie umarłam i na koniec wylądowałam w Arkham? Dam sobie rękę uciąć, że schlał się w trupa i leży teraz w klubie, lecząc kaca i dogorywając po wczorajszym. W towarzystwie jakiejś szmaty... Więc zazdrość działa w dwie strony! On ma ochotę zabić każdego typa, który mnie dotknie, a ja każdą sukę, która się do niego uśmiechnie... Ten psychol jest mój! Czyżby awersja to jeden ze skutków ubocznych tego świństwa co musiałam je połknąć? Nieważne. Muszę stąd wyjść, bo ktoś musi zamordować Frosta i tę jego wywłokę. Jeśli Tom przeżył, nim też się zajmę...

Do cholery! - zagrzmiała moja podświadomość – Przestań snuć refleksje! Uciekasz z psychiatryka, idiotko, potraktuj to poważnie!

- Swojego życia nie traktuję poważnie, skarbie – prychnęłam pod nosem – A ty mi każesz zachowywać powagę w takiej sytuacji? - parsknęłam, rozglądając się dookoła. Ostrożnie przebiegłam do kolejnej części korytarza. Robiłam wszystko, żeby nie skręcić dwa razy w to samo miejsce, ale Arkham naprawdę przypominało labirynt...

- Tu jest! - usłyszałam podniesiony głos strażnika – Stój! - krzyknął, świecąc mi w oczy latarką.

- Cholera – mruknęłam pod nosem i zaczęłam biec na oślep. Nagle poczułam ukłucie w okolicy szyi. Automatycznie się tam dotknęłam i wyczułam coś podłużnego. Wyciągnęłam to i przyjrzałam się dokładnie. Serio? Strzelają do mnie ze strzykaaaaaawek?... Dlaczego ten świat tak wirujeeee? Czuję się jakbym zażyła LSD. To pewnie jakieś otępiające lekarstwo w tych strzykawkach... Nie dam się... Muszę znaleźć wyjście. Starałam się iść powolnym, opanowanym krokiem, ale zamiast tego kołysałam się jak wahadło, a na końcu zaliczyłam glebę...

Juliet, wstawaj! - czułam, że ktoś mnie ciągnie w górę. Spojrzałam na tego kogoś półprzytomnym wzrokiem i znowu się przewróciłam.

- O jaaa – zaśmiałam się, wodząc mętnym wzrokiem – Wyglądasz jak ja, koleżanko – zachichotałam, kołysząc się na podłodze. Niewątpliwie wyglądałam jak naćpana.

To ja! Znaczy się ty! - mój sobowtór bezskutecznie próbował mnie podnieść.

- Zajebista jestem – zaśmiałam się, nie mogąc utrzymać ciężaru głowy.

Jestem głosem twojej podświadomości! - słyszałam swój głos dokładnie i wyraźnie – Te dziwne substancje w strzykawkach musiały wyostrzyć twoją wyobraźnię!

- Ale przyznaj, że jestem zajebista, hehe – położyłam się na ziemi.

Tak, jesteś, ale wstawaj! - wrzasnęłam.

Juliet, ruszaj się! - przed oczami zamigotały mi tęczowe włosy – Musisz nam pomóc!

- Rainbow Dash! - usta rozszerzyły mi się w szerokim uśmiechu – Dawno się nie widziałyśmy! - roześmiałam się – Co się stało? - spytałam z przejęciem.

Equestria jest w niebezpieczeństwie! Potrzebujemy twojego klejnotu szaleństwa – odpowiedziała Dashie – Nie ma czasu do stracenia!

- Nie zawiodę! - pokiwałam głową – Czy Twilight, AJ, Pinkie, Rarity i Fluttershy już są? - spytałam, wstając gwałtownie i podążając za niebieskim pegazem.

Tak! Wszyscy już czekają! - zawołała klacz o różowych oczach.

- Do Equestrii! - krzyknęłam i zaczęłam biec tuż za Rainbow. Niestety, gdy już miałam skoczyć przez portal, dość boleśnie zderzyłam się ze ścianą.

- Ja pierdolę! - do moich uszu dobiegł czyjś podirytowany głos – W kaftan ją! - dodał rozkazującym tonem.

- NIEEEE! - wydarłam się – Portal zniknął! Portal zniknął! - wstałam gwałtownie i ponownie rzuciłam się w stronę przejścia. Dlaczego do cholery nie mogłam przejść?! Rainbow już tam na mnie czekała i patrzyła zniecierpliwiona.

- Na ziemię! - warknął jeden ze strażników i złapał mnie w pasie.

- Puszczaj mnie, gnoju! - wierzgałam nogami w powietrzu – Equestria jest w niebezpieczeństwie, ty pieprzony egoisto! - wyrywałam się.

- Uspokój się! - wrzasnął i powalił mnie na ziemię. Upadłam z głuchym plaśnięciem, a on wykręcił mi ręce do tyłu – Gdzie jest dr Carter?! - awanturował się, trzymając mnie i siadając okrakiem na moich plecach. Jak będzie mnie tak ciągnął za nadgarstki i jednocześnie wginał mój kręgosłup, to niewątpliwie lordoza mi się powiększy.

- W dupie twojej matki – zaśmiałam się szyderczo i rozejrzałam z ciekawości po reszcie strażników, którzy skupili się wokół nas – Ciekawe – parsknęłam – Wszyscy macie takie brzydkie mordy, że można nimi asfalt zdzierać – wybuchnęłam śmiechem, wprawiając tym samym swoje ciało w silne konwulsje. Szkoda tylko, że ten tłusty knur miażdżył moje kości, bo wyglądałam przez to, jak ryba na lądzie. Zirytowani wartownicy ignorowali moje złośliwe komentarze, rozglądając się za doktorem Carterem, który miał chyba nafaszerować mnie jakimiś lekami, zanim włożą mnie w kaftan bezpieczeństwa – Nie obrażajcie się, taki żarcik branżowy – zaśmiałam się niewinnie – Mam teraz halucynacje, więc wszystko, co widzę jest nieco inne i zniekształcone – zachichotałam – W rzeczywistości jesteście dużo brzydsi – wybuchnęłam ponownie szaleńczym śmiechem.

- Zamknij się! - ten siedzący na mnie, pacnął mnie w plecy.

- Aua! - zawyłam – Ty brutalu – prychnęłam kpiąco.

- Ale serio chłopaki – posłałam każdemu wokół szeroki uśmiech – Jak rozdawali ładne twarze, to staliście w kolejce po skarpetki? - zadrwiłam, kończąc to głośnym, szyderczym śmiechem. Strażnicy ledwo się powstrzymywali, żeby mnie nie walnąć. Fakt, że udało mi się wkurzyć tylu facetów naraz, przyjemnie łechtał moje ego. Moja wredna natura triumfowała.

- Doktorze! - powietrze przeciął uradowany jęk jednego ze strażników.

- Co się stało? - do moich uszu dobiegł zaspany głos dr. Cartera.

- Jeden z pacjentów próbował uciec – odparł drugi i cała reszta odsunęła się nieco, żeby zrobić lekarzowi miejsce. Nie spuszczali jednak ze mnie luf swoich karabinów. To musi być bardzo dobrze strzeżony szpital...

- Jak to próbował uciec i jakim cudem? - warknął doktor. Słychać po nim było, że nie uśmiecha się mu wstawać do krnąbrnych pacjentów. Wyczuwam prawdziwą pasję i powołanie. Normalnie dr Carter kocha, to co robi! Słychać to, czuć i widać! - Kto był na tyle sprytny, żeby dać nogę? - mruknął i obszedł mnie dookoła, tak, że mógł w końcu zobaczyć moją twarz – Juliet Caro? - nie krył swojego zdziwienia, kiedy mnie ujrzał.

- Co słychać, doktorku? - imitowałam głos królika Bugsa.

- Cicha woda brzegi rwie – westchnął lekarz, kucając przy mnie i pocierając oczy ze zmęczenia.

- Jaka cicha woda, doktorku – wyszczerzyłam się – Doktorek wie, ilu ja ludzi zabiłam? Głównie dzieci? - zachichotałam złowieszczo.

- Dobrze już, dobrze – mruknął rozdrażniony lekarz, odsłonił moje włosy i zrobił mocne ukłucie. Znowu wszystko zaczęło wirować, a ja czułam się jak pod wpływem narkotyków. Twarze rozmazywały mi się przed oczami. Znów miałam mętny wzrok i głowa kiwała mi się na boki, jakby szyja nie mogła unieść jej ciężaru – Trzeba będzie ci przydzielić nową terapeutkę – mruknął zły – Dr Philipps wciąż nie może się pozbierać po rozmowie z tobą – chwycił moją rękę i czułam, że wkłada ją do rękawa kaftana.

- Ja tylko jej powiedziałam, co lubię robić – słowa wypływały obojętnie z moich ust – Zapytała, dlaczego zabijam, to jej odpowiedziałam – uśmiechnęłam się mimowolnie.

- Musi się tobą zająć ktoś o stalowych nerwach – warknął doktor i poczułam, jak zaciska kaftan na moim ciele. Znowu nie mogłam się ruszyć – Otwórz usta – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Dostanę cukierka? - zaśmiałam się ostrożnie, ale wystawiłam język. Lekarz położył mi na nim jakąś śliską tabletkę, a ja zawinęłam ją językiem i połknęłam.

- Grzeczna dziewczynka – powiedział łagodnym tonem i chyba wstał, bo jego niewyraźny kształt mocno się wyprostował – To wszystko – mruknął – Zabierzcie ją z powrotem do jej celi – rzekł obojętnie – Ja wracam do łóżka – burknął – Nie spałem od kilku dni – dodał i usłyszałam jego kroki. Biedny doktorek! On nie spał od kilku dni! A ja tu jestem faszerowana otępiającymi świństwami, po których mam gorsze schizy niż mogłabym mieć po LSD! Zawinięta w ciasny kaftan, tracę powoli świadomość i granice zdrowego (w przenośni) rozsądku! Zamykana jak pies w ciemnej izolatce! I co ja mam powiedzieć, doktorze Carter?! Kto ma gorzej?!

- Co ty robisz, Doug? - przez moje uszy prześliznął się czyjś głos i po chwili poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za stopę i wlecze po ziemi.

- Jak to co? - warknął chyba ten, który mnie ciągnął – To nic niewarte ścierwo – odparł ze śmiechem – Z resztą jest naćpana psychotropami, nic nie kuma i nie robi jej to różnicy – odparł obojętnie.

- To niehumanitarne – kontynuował ten inny.

- Psychopaci nie zasługują na szacunek – warknął tamten, wlekąc mnie dalej po ziemi – Ona dużo gorzej traktowała swoje ofiary! - bronił się – Sam słyszałeś, Jim – mruknął – Ona zabija nawet dzieci! Pewnie w wieku mojej Lisy! - dodał nieco płaczliwie. Ooo. Kochający tatulek się znalazł! Rzygnę zaraz, gdybym mogła...

- Rozumiem, Doug – odparł tamten – Ale nie możesz swoich uczuć, przekładać na sprawy zawodowe – dodał – Tutaj musisz się wyzbyć serca – zakończył.

- Właśnie się wyzbywam – warknął i szarpnął mnie mocniej. Zabiję cię skurwielu. Zabiję cię, tylko niech najpierw odzyskam świadomość i te kolorowe paski przestaną mi tańczyć przed oczami...

- Ale nie o to ekhem, mi ekhem, chodzi ekhem...

- A tobie co? - spytał ten, co mnie ciągnął.

- Nie wiem ekhem, jakieś ekhem, tutaj eueueuech, ostre ekhem powietrze... - usłyszałam głuche plaśnięcie.

- Jim? Jim! - strażnik puścił moją nogę i chyba chciał pomóc koledze, ale nagle usłyszałam identyczne plaśnięcie. To powietrze rzeczywiście było jakieś dziwne. Na dole było je czuć jeszcze bardziej. Zaczęłam się powoli dusić, gdy poczułam czyjąś dłoń na ustach. Po chwili nie czułam już tego gryzącego pyłu w atmosferze, bo miałam coś założone na twarz. Nie mogłam zarejestrować żadnego obrazu prócz kolorowych, wirujących kształtów, które przyprawiały mnie o zawroty głowy. Jedyny zmysł, który nie został ogłupiony to słuch...

Nagle poczułam, jak ktoś mnie unosi do góry. Wyczułam, że to ramiona mężczyzny. Słyszałam jego pełen napięcia oddech. A może to był mój? Chciałam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, ale ta dziwna blokada na moich ustach mi to uniemożliwiała. Poza tym mój mózg nie był jeszcze na tyle przytomny, żeby wysłać sygnał do strun głosowych. Tajemniczy mężczyzna niósł mnie, ściskając mocno, gdy niespodziewanie położył mnie na ziemi. Robiłam wszystko, żeby przywołać obraz jego twarzy, ale efekt LSD jeszcze nie ustępował. Usłyszałam dźwięk rozrywanego materiału i poczułam swobodę w rękach. Ten ktoś uwolnił mnie z kaftana bezpieczeństwa! Jak dobrze! Tylko kto to? Proszę, tajemniczy wybawicielu. Odezwij się, żebym mogła cię zweryfikować. Mężczyzna podniósł mnie ponownie, a ja automatycznie objęłam jego szyję rękoma. Ta skóra na karku, taka szorstka, wydawała się znajoma... Bardzo chciałam odzyskać wzrok. Oparłam głowę na ramieniu nieznajomego, trzymając się go mocno. Ten mężczyzna wydawał z siebie bardzo znajome pomruki... Czy to możliwe, że...

- Wracamy do domu, kochanie – odezwał się z krztą obojętności, a ja poznałam od razu... Joker. Mój psychopata... Mój Joker przyszedł mnie uratować... Na dowód, że go rozpoznałam, wtuliłam się w niego mocniej. Mam szczerą nadzieję, że ten debil Frost już nie żyje. A jeśli nie, to osobiście się nim zajmę...



OMJ! Patrzcie, kto przyszedł mnie uratować ! ♥♦♦♦♚❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top