Get Insane CXXXV

Nienawidzę ludzi, którzy potrafią zasnąć w kilka minut. Ja zawsze potrzebuję na to około pół godziny, plus przewracanie się z boku na bok, zmienianie pozycji, rolowanie kołdry i wymyślanie to coraz dziwniejszych skrętów ciała.

Z bliżej nieokreślonego powodu, lubię spać w pozycji na upadek z dziesiątego piętra. Nie wiedząc czemu, to jest właśnie najlepsza opcja, żebym spoczęła w ramionach Morfeusza w miarę szybko.

To wyjaśnia, dlaczego cierpiałam na bezsenność, dzieląc z Jokerem jedno łóżko. Ten klaun ubzdurał sobie, że musi mnie trzymać ciasno w swoich ramionach, niczym zwierzynę w kleszczach. Za nic miał moją potrzebę swobody. Liczyło się tylko to, żeby Jego Własność mu nie uciekła...

Zbuntowałam się parę razy, cudem wyśliznęłam z objęć zielonowłosego, skitrałam poduszkę i poszłam spać do salonu. Zwinęłam się na szerokiej kanapie, przykryłam kocem i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie problemy Pana Psychopaty...

Ten debil wlazł do pokoju, nie omieszkał skomentować, że ośmieliłam się mu uciec, wziął mnie przez koc na ręce i zaniósł z powrotem do sypialni, pouczając, a właściwie ostrzegając, że jeśli kiedyś jeszcze raz spróbuję spać poza naszym (WTF) łóżkiem, to będę leżeć w piwnicy.

Chcąc uniknąć koczowania w zatęchłej, zimnej norze, obiecałam, że już zawsze będę spała z Księciem Zbrodni w naszej (WTF) sypialni. Jednakże, nie było mowy o tym, że w ogóle przestanę uciekać...

Za bardzo rajcowała mnie wizja zirytowania klauna, żeby sobie odpuścić od czasu do czasu jakąś ucieczkę. Aczkolwiek, czy to można było w ogóle nazwać ucieczką? Z reguły postępowałam tak, gdy J miał ''złe chwile'' jak to określał i dawałam w długą, gdy sam zainteresowany dawał mi to do zrozumienia.

Rzekomo ''uciekałam'', gdy nie czekałam cierpliwie w tym samym miejscu, kiedy szanowny Książę Zbrodni decydował się wracać po swojego Cukiereczka...

Niech zielonowłosy lepiej się nie bierze za pisanie podręcznikowych definicji, bo mu to niezbyt dobrze wychodzi...

Sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu, gdy zmartwychwstałam, bo podczas mojej nieobecności, J przywykł do zachowania Quinn, a potem oczekiwał tego samego ode mnie. Zawsze powtarzał, że jestem wyjątkowa i mam się nie zmieniać, ale jednocześnie usiłował Juliet Caro trochę zaktualizować i można go było śmiało ochrzcić mianem hipokryty.

Nie zapominajmy, że ten drań mnie zabił, a potem próbował zrobić z tego wielkomiejski dramat, zwalając winę na Batmana. I jeszcze ten pogrzeb! To było przekroczenie wszelkich granic...

Jak mogli moje ''zwłoki'' wpakować do trumny, skoro zawsze chciałam być skremowana? Szanujmy się...

Mój sen został zaburzony, bo dobiegająca z dołu przyjemna dla ucha muzyka została zastąpiona wyciem jakiejś laski, która chyba chciała nieudolnie udowodnić, że potrafi śpiewać...

Głowa mi puchła i niemalże słyszałam jak głosy krzyczą z rozpaczy. Jak w takich warunkach mam się wyspać, wytrzeźwieć i przygotować na rodzinny obiadek, który będzie za dwanaście godzin?!

No i kluczowe pytanie: Co z Edi? Czy Hold zdąży ją przywrócić do życia, zanim wszystkie moje grzeszki wyjdą na światło dzienne?

Zdawałam sobie sprawę z tego, że wskrzeszenie nieboszczyka to pracochłonne zajęcie i wymaga precyzji, w szczególności, jeśli wspomnimy o mało korzystnym elemencie układanki...

Strzeliłam kuzynce w głowę i różowa galaretka, zwana umownie mózgiem rozprysła się na podłodze. Taki mój cholerny fetysz, żeby morderstwo było jak najbardziej drastyczne. Łącznie z łamaniem kości, wyrywaniem wnętrzności i wypływającym mózgiem z makówki ofiary.

Miałam wątpliwości, trochę się nawet bałam, że coś pójdzie nie po mojej myśli. Obawy zawsze mnie nachodziły, niezależnie od stanu psychicznego. Cechowałam się tendencją do rozmyślania i zastanawiania. Mogłam się wydawać głupia i rozkojarzona, ale nie można było mi zarzucić, że o niczym nie myślę.

Układałam różne scenariusze, wyobrażałam sobie przedziwne sytuacje, bujałam w obłokach i żyłam we własnym świecie. Uważali mnie za spokojną z pozoru, nie zdając sobie sprawy z tego, że wewnątrz czai się zło...

Zdrowa psychicznie i jednocześnie szalona. Czy to nie brzmi cudownie i upiornie zarazem?

To pseudo karaoke psuło mi krew i wstałam z tego łóżka w morderczym nastroju. Wymacałam mój kochany nóż, który schowałam pod poduszką, przeciągnęłam się i roześmiałam odruchowo. W międzyczasie zerknęłam na komórkę. Było tam mnóstwo wiadomości od J'a i większość się powtarzała.

Dla świętego spokoju napisałam mu, że idę sobie kogoś zabić i żeby przestał dzwonić, bo zaraz po zabójstwie wracam lulu. Wiem, że Joker to sadysta, ale są pewne granice znęcania się nad człowiekiem...

Wyśliznęłam się z pokoju, wiedziona hałasem dobiegającym z dołu. Wszystko mnie przytłaczało. Nie tylko głośna muzyka, czy szumiący w głowie alkohol. Czułam jakąś dziwną pustkę, jakby ktoś wyjął jakiś ważny element z mojego wnętrza...

Ukrywanie emocji za maską wiecznego uśmiechu to bardzo ryzykowna metoda radzenia sobie z problemami. Nie zawsze przynosi oczekiwane skutki, a momentami tylko potęguje ból, kumulujący się niczym burzowa chmura.

Zaczęłam myśleć o Jeromie i o tym, że jego zabicie w jakiś dziwny sposób na mnie wpłynęło. Jak widać na tyle, żeby ucieszyć się na wieść o tym, że żyje, udawać, że nie i być na siebie złą z tych wszystkich powodów.

Odebrałam mu życie, bo tak było łatwiej. Bo wtedy nie musiałam wybierać, pomiędzy trwaniem u boku Jokera, a trzymaniem się z rudowłosym...

Nienawidziłam wybierać. Wolałam mieć z góry nakreślone, co powinnam zrobić, bo możliwość wyboru prowadziła do niezdecydowania i późniejszej irytacji.

Znowu nie miałam pojęcia, co począć. Miałam cichą nadzieję, że Książę Zbrodni pomoże mi podjąć decyzję, ale ten zdrajca wciąż kręcił z Quinn. Jermy przynajmniej nigdy mnie nie zawiódł. Dzieliliśmy przyjaźń i zamiłowanie do sadyzmu oraz siania chaosu.

J i ja znaliśmy się dłużej, ale obecność blond suki wszystko komplikowała. Klaun nie potrafił z niej zrezygnować i nie rozumiał, że nie będę żyć w trójkącie. Potraktowałam Valeskę jak śmiecia, a to przecież jego mogłam nazywać prawdziwym przyjacielem. Dwóch szaleńców spotkało się na zakręcie i połączyła ich bliska więź. Joker był zaborczy, ale jednocześnie dalej spotykał się z Harley. Wcześniej miałam to gdzieś, ale po pewnym czasie zaczęło mi to przeszkadzać. Zrobiłam się zazdrosna? Być może.

Największy szkopuł w tym, że J i ja nie umiemy bez siebie żyć i ze sobą wytrzymać, ale zielonowłosy nie umie również zabić Quinndiotki, co tworzy szeroką szramę na perfekcyjnie psychicznym portrecie Pana i Panny J. Z kolei ja czuję przywiązanie do Jerome'a, w szczególności gdy okazuje się, że on jednak żyje.

Klaun nigdy nie wyrazi zgody na to, żebym utrzymywała kontakt z rudym, a Valeska chce za wszelką cenę mnie odzyskać i włączyć do swojego planu zdobycia Gotham. Joker i Jerome się nienawidzą, bo postrzegają siebie jako rywali. Ja gardzę Quinn, a J nie chce jej zabić i jeszcze bezczelnie się z nią spotyka i myśli, że tego nie zauważę.

A, jeszcze jest sprawa Maroniego i Pingwina.

Jeśli klaun się dowie, że znam Deacona i w dodatku się całowaliśmy, to go zabije, co byłoby w sumie ryzykowne, bo nie można jednocześnie robić interesów z Salem i mordować mu syna.

Lub, właśnie ze względu na okoliczności biznesowe, to ja zostanę wysłana do bozi i żywot JC dobiegnie końca.

Cholera, jeszcze się całowałam z Jaszczurem i jeśli nie daj boże Jokera doszłyby o tym słuchy, to zajebie Gadzinę, a D zajebie klauna.

Pingwin na pewno jest wkurwiony, że uciekłam z imprezy i mój immunitet również jest nieważny, co gorsza podpadłam obecnemu Królowi Gotham i on też może chcieć mnie wyprawić na tamten świat. Albo zabije J'a, żeby zrobić mi na złość, albo Jerome'a, by też wywołać jakąś reakcję i zemścić się na rudzielcu za to, że zepsuł mu przyjęcie.

Prawie zapomniałam o Nygmie, aka Riddlerze, który też robi miszmasz w moim życiu i domaga się pomocy w rozwiązaniu problemu z jego alter ego. Oczywiście też mi grozi, tylko nie mówi konkretnie, co zrobi, jeśli nie wywiążę się z umowy.

Ale ja mam przejebane...

I mam za paręnaście godzin udawać przed rodzinką, że wszystko jest w porządku? Kurwa mać, a co z Edi? Nie wytrzymam tej presji czasu. Muszę zadzwonić do dr Holda i spytać, jak postępuje ożywianie denatki...

Miałam jeszcze zabić Quinn, ale muszę to odłożyć na inny dzień.

Zaraz? A dlaczego niby ja mam to robić i brudzić sobie ręce? To J powinien ją ukatrupić i udowodnić, że jestem najważniejsza. Skoro tak ciągle powtarza, to jeśli chce, żebym przynajmniej udawała, że w to wierzę, niech zabije Harley, a jeden problem odejdzie w niebyt.

Utrata immunitetu wiąże się z tym, że Pingwin może dla czystej satysfakcji mnie wtrącić do Arkham, albo Belle Reve. Przydałoby się upewnić, czy jest na mnie wściekły do tego stopnia, że cofnie mi nietykalność, czy dałoby radę Ozzy'ego udobruchać?

- A z nieba spadnie brokat – usłyszałam własny głos. Był nasączony kroplą kąśliwej ironii. Wrzaski pijanej amatorki śpiewania stawały się coraz głośniejsze i zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy uczestnicy imprezy nie cierpią przypadkiem na głuchotę.

- Kto normalny zniósłby to wycie? - wykrzywiłam twarz w grymasie bólu. Byłam absolutnie pewna, że oka już w tym miejscu nie zmrużę. Głowę wciąż zaprzątał Jerome. I on się dziwi, że jestem wściekła?

Moje życie się komplikuje, gdy on sobie stroi żarty i pozoruje własną śmierć. Na swoje nieszczęście dzielę z rudzielcem silną, przyjacielską więź i chyba za nim...tęsknię?

- Uczucia – udałam obrzydzenie – Ohyda – otrząsnęłam się i przeanalizowałam na szybko sytuację. W tym hałasie nie da się spać, a co dopiero trzeźwieć. Jestem pod wpływem alkoholu i marihuany. Zła, zmęczona i zdegenerowana. Do wizyty w rodzinnym domku zostało kilkanaście godzin, a ja tkwię w rezydencji Sala Maroniego, która jest na jakimś jebanym wypizdowie, skąd nawet nie odjeżdża żaden autobus!

- Mogę zejść na dół i zrobić krwawą masakrę, albo założyć z powrotem ciuchy i wymsknąć się jakoś – myślałam na głos. Mogłabym zadzwonić do Valeski, żeby po mnie przyjechał, czy coś. Deacon mi niestety nie zapewni godnych warunków do restartu systemu...

Wybrałam drugą opcję i migiem wcisnęłam tłuszcz w czarną sukienkę. Wciągnęłam zakolanówki i niechętnie włożyłam botki. Skitrałam mój ukochany nóż pod podwiązką i najciszej jak mogłam, opuściłam pokój, uprzednio ścieląc łóżko. Ledwo przekroczyłam próg, a podłoga zadrżała pode mną gwałtownie. Muzyka dudniła w uszach i mogła przyprawić nawet o mdłości...

Wolnym krokiem zeszłam po schodach, starając się nasłuchiwać, czy w pobliżu nie ma przypadkiem gospodarza lub jego kumpli. Wyminęłam starannie ludzi i znalazłam się przy drzwiach. Już chwytałam za klamkę, gdy poczułam dłoń na talii. Któż śmiał tknąć JC?!

Nim zdążyłam przetworzyć w głowie myśli, nóż tkwił już po rękojeść w brzuchu jakiegoś obcego kolesia, który wydawał z siebie odgłosy godowe wieloryba.

- Dotknij mnie jeszcze raz, śmieciu – warknęłam, nachylając się do ucha faceta – Następnym razem dźgnę cię w jaja – zarechotałam upiornie, wyciągając jednocześnie ostrze z ciała ofiary – A zaraz! - zrobiłam wielkie oczy – Nie będzie następnego razu – prychnęłam, wydymając usta. Salwa ciepłej krwi rozprysła się na mojej sukience, a drobne kropelki dosięgnęły twarzy – Nie wykrwawiaj się na mnie! - odskoczyłam od mężczyzny nim ten się przewrócił – Zapaskudzisz mi sukienkę – fuknęłam obrażona i w zemście kopnęłam gościa w głowę – Wszędzie sami debile – skomentowałam i wymsknęłam się z domu. Zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam strzepywać pozostałości posoki denata – I znowu muszę nóż czyścić – marudziłam na głos. Na szczęście na dziedzińcu posiadłości Maronich dostrzegłam fontannę i skocznym krokiem podbiegłam tam, niczym królik Bugs po LSD.

Usiadłam sobie na brzegu i starannie opłukałam nóż z krwi. Wytarłam go o trawę i schowałam pod podwiązką. Swoją sukienkę też wyczyściłam i zadowolona udałam się w stronę głównej bramy. Była otwarta. Miałam szczęście.

Opuściłam teren rezydencji i poszłam poboczem głównej drogi. Wybrałam numer do Jerome'a.

- Wróżbitka normalnie! - zawołał uradowany.

- Ćpałeś coś? - rzuciłam na powitanie.

- Tak. Prochy twojej mamusi – zarechotał głośno – W ogóle, to czemu do mnie dzwonisz, pieprzona zdrajczyni? - prychnął – Olałaś mnie, zrobiło mi się smutno i przez ciebie musiałem iść po jakąś zabawkę – dodał – Jest transmisja na kanale siódmym. Policja ma problem, że wziąłem sobie w zastaw klientów restauracji – kontynuował – Żałosne – prychnął.

- Szefie, psy chcą negocjo... - usłyszałam w tle, a zaraz po tym nastąpił huk pistoletu.

- A gdzie kultura, gdzie etykieta? - do uszu dobiegł zniekształcony głos Jermy'ego – Rozmawiam chyba? Tak, czy nie? - warknął i dźwięk gnata powtórzył się ze trzy razy – Wybacz za to, JayJay – słowa Valeski zostały przyozdobione słodką koronką – Próbowałem ich nauczyć dobrych manier, ale kiepsko to idzie – westchnął ciężko.

- Właśnie słyszę – zachichotałam odruchowo – Jermy, nie wierzę, że to mówię, ale przepraszam – ciężko było wydusić z siebie te słowa, ale jakoś się przemogłam. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Trwała dobre kilkanaście sekund – Eee, halo? - mruknęłam – Umarłeś tam, czy co? - dociekałam.

- Tak. Z wrażenia – odpowiedział – JayJay mnie przeprosiła, nie wierzę! - zaczął piszczeć jak gej – Panowie, otwieramy szampana i odpalamy fajerwerki! - zawołał do swoich.

- Co się tam dzieje? - spytałam.

- Co ty robisz na tym zadupiu? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Skąd wiesz? - zrobiłam wielkie oczy.

- Mówiłem, że wiem wszystko – zarechotał triumfalnie.

- Świetnie – przewróciłam oczami – Byłbyś tak miły i wysłał po mnie jakiś transport? - zaćwierkałam słodziutko.

Ale się płaszczysz, Caro.

Zamknij chuja, idiotko!

- Sam po ciebie przyjadę – zaoferował się.

- Tylko szybko, bo jestem w takim miejscu, że jeszcze ktoś mnie zaatakuje i zgwałci – burknęłam.

- Pfff. Chcę być pierwszy – usłyszałam głos pedofila.

- Nie przeginaj, draniu, albo ci wsadzę nóż w dupę! - zagroziłam.

- Uuu. Pornror – rzucił złośliwie.

- Pospiesz się – syknęłam i zakończyłam połączenie. Na wszelki wypadek wyciągnęłam ostrze na wierzch.

Krążyłam sobie z jednego punktu do drugiego, przeklinając w myślach swoją głupotę. Nocą jest zawsze chłodniej niż za dnia, a ja jak zwykle się wyfilistyniłam. I masz babo placek. Teraz sobie łaź z miejsca w miejsce i udawaj, że wcale nie dygoczesz z zimna.

Jeszcze tylko tego brakuje, żebyś zmarzła i się przeziębiła...

Kujące zimno smagało moje zziębnięte policzki i każdy skrawek odkrytej skóry. Miałam ochotę wykonać telefon do rudego, ale zmieniłam zdanie, gdy na horyzoncie nocnego, rozgwieżdżonego nieba zawitał cukierkowo czerwony kabriolet.

No proszę. Wygląda na to, że Jerome Valeska dalej wozi się furą, którą sprezentował sobie w czasach naszej współpracy.

Ten samochód widział niejedno morderstwo, został zbroczony niejedną porcją świeżej krwi niewinnych.

Poczułam przyjemne ciepło w sercu, gdy auto podjechało bliżej. Chociaż ciężko było się przyznać przed samą sobą, to postrzegałam tego psychola jak prawdziwego przyjaciela, a moje serduszko uderzało mocniej, gdy miałam okazję spędzić z rudym trochę czasu.

Wewnętrzna sucz nie była zadowolona, że tak reaguję na przybycie Valeski, ale olewałam ją totalnie. Czy chciałam czy nie, ciągle jechałam na emocjonalnym rollercoasterze. W ciągu tych kilku, może nawet kilkunastu godzin zdążyłam za Jermym parę razy zatęsknić. Nie tylko, gdy okazało się, że szmaciarz ciągle mnie prankuje, ale tak w ogóle.

- Proszę, proszę, proszę – drzwi samochodu otworzyły się gwałtownie i ze środka wysiadł Jerome. Zdobiła go biała koszula, czerwone szelki, mucha i marynarka w czarnym odcieniu z czerwonymi elementami – Czyż to nie moja droga kumpela, moja partnerka w zbrodni, owiana złą sławą Juliet Caro? - ciszę spowił jego głośny, nieco piskliwy głos. Westchnęłam pretensjonalnie, przewracając oczami, jak to miałam w zwyczaju.

- Wspaniałe wejście, jak zawsze – skomentowałam, kierując się w stronę kabrio.

- A ty gdzie? - Valeska zastąpił mi drogę.

- Eee, chcę wsiąść do samochodu? - zrobiłam minę w stylu ''duh''.

- A może by tak buzi na powitanie, albo chociaż przytulas? - rudzielec podparł boki rękoma i gapił się na mnie wyczekująco – Zaczynam żałować, że mam dla ciebie prezent – prychnął.

- Masz dla mnie prezent? - kąciki ust niechętnie powędrowały w górę.

- Teraz to uśmieszek, tak? - zakpił – Materialistka pierdolona. Wspomnij coś o prezencie, to od razu jej się oczy świecą jak Meksykańcom na widok socjalu – rzucił.

- Nie jestem materialistką – obruszyłam się – Ranisz mnie – założyłam ręce na siebie.

- Ta, akurat, bo to jest możliwe – przewrócił oczami, opierając się o drzwi auta – Ciebie nie można zranić, bo nie masz serca – skwitował.

- Dalej się ciśniesz o to, że cię zabiłam? - westchnęłam ciężko.

- I to dwa razy! - przypomniał.

- Wielkie halo – zachichotałam złośliwie – Twój durny prank zakładał taką opcję, co nie? - drążyłam.

- Nawet jeśli, to zrobiło mi się smutno, jak mnie tak po prostu zastrzeliłaś. Dwa razy – zrobił obrażoną minę.

- Ja pierdolę – jęknęłam – Będziesz to teraz ciągle przeżywał? - spojrzałam na niego znacząco.

- Może – uciął i wyciągnął skręta. Mój wzrok automatycznie podążał za jointem – Co? Bucha chcesz, co? - prychnął.

- Nie powinnam – z trudem zaprzeczyłam.

- Dlaczego? - przypatrywał mi się z zainteresowaniem. Odwróciłam głowę – Ty? Ty czegoś nie powinnaś? - pytał.

- Po pierwsze, to już paliłam, piłam też sporo, a muszę wytrzeźwieć w ciągu kilku godzin i nie wiem kurwa jak ja to zrobię – burknęłam.

- Obiadek rodzinny! - wybuchnął śmiechem – Jak mógłbym zapomnieć – rechotał – Mamusia i tatuś przeżyją niezły szok – rzucił z rozbawieniem.

- Właśnie próbuję do tego jakoś nie dopuścić – warknęłam. Jego drwiący śmiech wyprowadzał mnie z równowagi.

- Powodzenia życzę – zaniósł się kolejną salwą głupkowatego rechotu. Podeszłam do niego z morderczym wyrazem twarzy, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, posłałam Jermy'emu swój najsłodszy uśmiech.

- Zamknij ten ryj – strzeliłam mu z liścia. Popatrzył na mnie zdezorientowany.

- Dlaczego mnie bijesz? - zamrugał tymi szaro-niebieskimi oczami.

- Bo jesteś nieznośny – odpowiedziałam – Jestem troszkę podminowana, ponieważ... - zawiesiłam głos dla lepszego efektu – A, Joker się mnie znowu pozbył, B, poprosiłam o pomoc Deacona Maroniego i pojechałam do jego rezydencji, żeby się zregenerować i wytrzeźwieć – kontynuowałam – C, niestety zamiast tego schlałam się jeszcze bardziej i upaliłam mocnym zielskiem z Jaszczurem plus omal się nie bzyknęliśmy – dodałam – D, jakby tego było mało, to moja kuzynka, która jutro też ma być obecna, jest aktualnie martwa i polegam na umiejętnościach pewnego doktora, który obiecał ją przywrócić do życia – uśmiechnęłam się głupio – E, po takich akcjach mam jutro udawać normalną. Ty wiesz, jakie to kurwa trudne?! A ty się jeszcze śmiejesz, gnido – założyłam ręce na siebie – Jak śmiesz? - zaatakowałam go – Co masz na swoje usprawiedliwienie, huh?! - podniosłam głos – Tłumacz się, Jermy, tłumacz! - teraz to przez moje usta przepłynął kąśliwy chichot.

- No już – machnął ręką, rzucając kiepa na ziemię i depcząc go wyglansowanym butem – Odwróć tę minę do góry nogami, JayJay – przystawił palce do kącików moich ust i delikatnie je uniósł - Powiedz seeeeeer! - wysunął dolną szczękę, eksponując zęby.

- Nie denerwuj mnie – zrobiłam minę w stylu Grumpy Cat.

- Humor ci się poprawi, jak zobaczysz niespodziankę – zarechotał i podszedł do tyłu samochodu. Uderzył otwartą dłonią w bagażnik, a klapa się otworzyła i ujrzałam w środku związanego i zakneblowanego mężczyznę – Ta dam! - zawołał wesoło, chwycił kolesia za fraki i wytaszczył go na ziemię.

- Ofiara do zabicia? - zachichotałam jak pijana (no, teoretycznie i praktycznie to byłam)

- A jaki jest sekret dobrej komedii? - spytał rudowłosy – Wyczucie czasu – odpowiedział szybko – Czy to przypadek, że wiedziałem kiedy powinienem urządzić krwawą jatkę w pewnej restauracji, wziąć zakładnika i przywieźć go tutaj, tylko po to, żeby sprawić ci trochę radości? - mruknął, odsłaniając szalony uśmiech – No powiedz, Julietta – zarechotał – Czy to mógł być przypadek? - powtórzył jadowicie – Czy po prostu wiedziałem, że nasza szalona więź jest zbyt silna, żeby tego wszystkiego nie przewidzieć? - patrzył wyczekująco.

- Jednego nie rozumiem, Jermy – mruknęłam po dłuższej chwili – Dwa razy zawiodłam twoje zaufanie. Dwa razy odebrałam ci życie – przypomniałam – Mimo to, wciąż czujesz między nami jakąś bliską więź? - zapytałam, umierając z ciekawości. Przecież Valeska potrafi być mściwy i nieobliczalny. Skąd mogę mieć pewność, że czegoś nie knuje?

- To banalnie proste, JayJay – ujął moją twarz w dłonie i wpatrywał się zbyt intensywnie – Wszyscy najlepsi ludzie to szaleńcy – odrzekł – Czy mógłbym sobie wyobrazić lepsze towarzystwo, niż twoje? - ciągnął – Ludzie żyją w więzieniu, zwanym ''zdrowiem psychicznym.'' A ty, tak jak ja uciekłaś spomiędzy krat i jesteś wolna. Ponad ograniczone jednostki – dodał – Czy ci się to podoba, czy nie, zawsze będziemy ze sobą blisko związani... - ostatnie zdanie wypowiedział z nutą psychozy.

- Jeny, gościu, to brzmi jak oświadczyny – na usta wpełznął grymas obrzydzenia.

- Co? Fuj, nie – Valeska odsunął się gwałtownie i miał minę jak dzieciak przyłapany na hartowaniu miecza.

- No właśnie nie – potwierdziłam – Daj mi jakiś nóż, żebym mogła poderżnąć kolesiowi gardło, bo się tu zbyt słodko zrobiło – dodałam.

- Nie wyobrażaj sobie niczego, Julietta – burknął – Jakiejś szalonej miłości, albo co – zastrzegł, wyciągając z kieszeni marynarki nóż z motywem Hello Kitty.

- Nie pytam – spojrzałam na narzędzie i po prostu wzięłam je od chłopaka – Co do miłości, to dziękuję, postoję – prychnęłam – Nie jestem Quinn, a ty nie jesteś Jokerem – dodałam, podnosząc związanego mężczyznę za włosy i manewrując ostrzem przy jego gardle.

- To był komplement, mam nadzieję? - chrząknął Jerome.

- No raczej – przewróciłam oczami – Przecież nie lubisz jak się ciebie do niego porównuje – zauważyłam.

- Oczywiście, że nie lubię – przyznał – Wiesz, jakie to okropne jak mnie porównują do kolesia, który wygląda jak biały Tekashi 6ix9ine na cracku? - jęknął – Czuję się wtedy obrażony – fuknął, a mną wstrząsnął tak mocny śmiech, że omsknęła mi się ręka i ciut zacięłam facetowi gardło – Jakby ludzie nie wiedzieli, że jestem od niego sto razy lepszy – prychnął.

- Pomocy – pisnęłam, nie mogąc się uspokoić. W efekcie zaharatałam człowieka na śmierć, bo wstrząsający śmiech plus nóż i latająca ręka równa się trup ziomka na drodze. Z fartem, mordeczko. To był twój ostatni akt...

- Śmiech jest najlepszym lekarstwem – rudzielec przyglądał mi się z zadowoleniem.

- O boże – otarłam łzy, cieknące ciurkiem po twarzy – Nigdy tak na J'a nie patrzyłam – jęknęłam – Teraz już nic nie będzie takie samo – westchnęłam ciężko, zaciskając usta.

- To co? - rzucił Jerome – Rozejm? - zarechotał.

- Nienawidzę cię, idioto – warknęłam, przeszłam przez wykrwawiające się zwłoki i zamknęłam chłopaka w mocnym uścisku – Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało – syknęłam pogardliwie, przytulając Valeskę.

- Też cię kocham – mruknął, oddając uścisk – Moja słodka, pierdolnięta JayJay – zarechotał.

- Już, wystarczy – odsunęłam się od niego, grożąc rudemu nożem.

- To co? - zacierał ręce – Jedziemy zabijać niewinnych i robić trochę chaosu w mieście, dopóki nie będziesz musiała udawać słodko pierdzącego aniołka przed mamunią i tatulkiem? - wydął usta, by potem zaszczycić mnie szerokim, cwanym uśmieszkiem. Nie mogłam nie odwzajemnić miny. Poczułam przyjemne iskierki, które rozpłynęły się po moim wnętrzu.

- Czy to było pytanie retoryczne? - zachichotałam szatańsko.

- Dokładnie – poczęstował mnie diabelskim błyskiem w oku – Nie muszę pytać dwa razy, co nie? - mrugnął.

- Nie – pokręciłam przecząco głową i udałam się na miejsce pasażera. Trochę nieudolnie otworzyłam drzwi – Kurwa, moje kolano! - wydarłam się, skacząc na jednej nodze jak kretynka.

- W porządku tam? - burknął rudy.

- Tia – zacisnęłam zęby – Jedźmy już – opadłam na fotel, rozmasowując sobie jednocześnie obolałe kolano.

- Się robi – zaśmiał się Jermy i odpalił silnik – Możemy mieć styczność z paparazzi, więc jeśli nie chcesz spojlerować rodzince kim jesteś, to lepiej to załóż – na dłoni rudzielca spoczywała czerwona bandanka z nadrukiem czarnych, odwróconych krzyży. Własność Jelly Jester, gdy wraz ze swoim wiernym gangiem zakłócała egzystencje mieszkańców Gotham City. Pluła im w twarz, mordowała bliskich i śmiała się prosto w obiektyw kamery. JayJay była bardziej destrukcyjna niż JC. Bo Książę Zbrodni nie widział sensu w swojej kryminalnej działalności, gdy o Gacku nie było ni widu, ni słychu. Ktoś musiał grać rolę drugoplanową, inaczej idea Króla Chaosu była pusta, niczym żart bez puenty.

Jerome Valeska nie potrzebował atencji. Żywił się spustoszeniem, nazywał artystą, który pomaluje miasto na czerwono. Chciał narobić tyle zamieszania, ile zdoła. Pragnął zamienić Gotham w swój własny, upiorny lunapark. Nie potrzebował uwagi jakiegoś Batmana, żeby działać. Żył chwilą. A dzięki niemu i ja...

- Julietta? - z zamyśleń wyrwał mnie jego głos.

- Co? - odpowiedziałam półprzytomnie – Znowu odpłynęłam? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

- Mhm – kiwnął głową – Możemy być na kanale szóstym, a nie masz pewności, czy twoi staruszkowie nie oglądają wiadomości – mruknął znacząco.

- Tiaa – przewróciłam oczami i założyłam bandankę na twarz – Zostało mało czasu, ale i tak nie mogę spać – wzruszyłam ramionami.

- Spoko – zarechotał – Zawiozę cię w razie czego – zaproponował, dociskając pedał gazu.

- Wolałabym nie – burknęłam.

- Wstydzisz się swojego najlepszego kumpla? - spojrzał na mnie karcąco.

- Jermy... - jęknęłam.

- Żarcik – rzucił beztrosko – Nawet nie próbuj mi zasugerować, że nie załapałaś, bo nienawidzę ludzi, którzy nie umieją wyczuć ironii – prychnął.

- Na twoje szczęście, durniu, ironię to ja mam w małym paluszku i czaję twoje wszystkie niewybredne żarty – westchnęłam – Co nie zmienia faktu, że jak mnie wkurzysz, to dźgnę cię nożem z Hello Kitty, a nie wiem ile masz licencji na zmartwychwstanie – zakpiłam.

- Wziąłem pakiet 30 dni za darmo – rzucił, włączając radio. Mknęliśmy pustą szosą, a nad nami rozpościerało się czarne jak smoła niebo, przyprószone gdzieniegdzie gwiazdami, przenikającymi przez lekkie obłoczki.

- Super – skomentowałam, a z głośników popłynął stary ale jary hit Britney Bitch – O nie – jęknęłam i zerknęłam błagalnie na rudego – Nie waż się... - zgromiłam go spojrzeniem.

- My loneliness is killing me (and I)

I must confess I still believe (still believe)

When I'm not with you I lose my mind

Give me a sign

Hit me, baby, one more time! - ten psychol zaśpiewał refren tak głośno, że aż pierdolnęłam mu kijem bejsbolowym, który znalazłam pod siedzeniem.

- Stul mordę – syknęłam.

- Au, dlaczego mnie bijesz? - popatrzył na mnie udając zaskoczenie.

- Sam prosiłeś – odparłam – Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to twoje wycie – warknęłam.

- Jesteś bardzo niemiła, JayJay – obruszył się.

- Jakbyś nie wiedział tego wcześniej – prychnęłam i zaczęłam się przyglądać kijowi. Z pewnością to nie był ten należący do Harley. Z tego co pamiętam, pewnego razu wrzuciłam go do ognia, wraz ze zwłokami jakichś ludzi. Palenie ciałami jest na pewno lepsze dla środowiska, niż palenie śmieciami.

- Lubisz łapać za kij, co nie? - ciszę przerwał głos Rudebila. Popatrzyłam na niego, jakbym nie dowierzała w jego skrajny imbecylizm, policzyłam w myślach do trzech i przywaliłam Valesce bejsbolem ponownie – Julietta, kurwa, ja tutaj prowadzę! - warknął, piorunując mnie wzrokiem – Mógłbym nas zabić, wiesz? - rzucił pretensjonalnie. Przewróciłam oczami i zdjęłam bandankę z twarzy.

- Carpe diem! - poczęstowałam go przesłodzonym uśmieszkiem i nie odzywaliśmy się do siebie do końca drogi. Muzyka płynąca z radia zastąpiła komunikację.

Dojechaliśmy na tyły jakiegoś budynku i zjechaliśmy do podziemi. Jerome zaparkował pod dużym filarem i wysiadł pierwszy. Nim zdążyłam się wygramolić ze swojego miejsca, rudzielec szelmowsko otworzył drzwi od mojej strony.

- Savoir vivre ci się włączył? - spojrzałam podejrzliwie na psychopatę.

- Raczej nie sądzę – wzruszył ramionami i szarpnął mnie za rękę, podnosząc gwałtownie do pozycji stojącej – Nie przestrasz się widoku zmasakrowanych ciał w sali głównej – wybuchnął śmiechem – Klientela tej knajpy jest wyjątkowo sztywna – zadumał się.

- Jestem pewna, że byli bardziej żywi, dopóki nie przyszedłeś – skomentowałam.

- Bez wątpienia, JayJay – potwierdził - Idziesz wykopać paru ludków w zaświaty? - kusił.

- Durne pytanie, Jermy – prychnęłam – Stopy mi odpadną przez te buty – jęknęłam, opierając się o kabriolet.

- Czyli dobrze zrobiłem, że zaraz po twoim telefonie kazałem załatwić dla ciebie wygodniejsze ciuchy? - mruknął przeciągle, zaciskając zaróżowione usta w wąską kreskę.

- Zacznij grać na loterii – zrobiłam wielkie oczy.

- Cóż my tu mamy za filarem? - rzucił Valeska pytająco i wyciągnął srebrną torbę prezentową w czarne romby – Byłaś grzeczna w tym roku? - naśladował głos mikołaja.

- Tak samo jak ty – zaszczebiotałam uroczo.

- Czyli tak – zarechotał i wręczył mi prezent. Migiem zajrzałam do środka i wyjęłam stamtąd czarną koszulkę z czerwonym napisem Smile or Die, błyszczące, białe legginsy w czarne romby i czerwone, wsuwane tenisówki bez sznurówek.

Przyglądałam się przez chwilę swoim nowym rzeczom, a sekundę później ciszę spowił mój mało subtelny pisk radości.

- Julietta zadowolona? - spytał Jerome, a ja niewiele myśląc rzuciłam mu się na szyję i pocałowałam – Czy to znaczy tak? - zrobił wielkie oczy i przeszył mnie spojrzeniem perwersa.

- Domyśl się, kretynie – prychnęłam.

- Teraz kretynie? - udał oburzenie.

- Tak, kretynie – zachichotałam, okrążając rudego i opierając się o filar – A wiesz, że żeby założyć nowe ubranie, to muszę najpierw zdjąć tę sukienkę? - wydęłam kokieteryjnie wargi.

- Wiem, co chcesz zrobić, ale muszę wiedzieć – omiótł mnie głębokim spojrzeniem, nie kryjąc się za bardzo ze swoimi myślami – Co z twoim wymalowanym kochasiem? - zapytał, przybliżając się.

- Jebać go – zadrwiłam.

- Fuj, wolałbym n... - nie dokończył, bo przejęłam inicjatywę i przyciągnęłam go za koszulę, wpijając się jednocześnie w jego usta.

Owinęłam ręce wokół karku psychopaty, a on zjechał swoimi na moje biodra. Błądził palcami po ciele, gdy natrafił na zamek sukienki i gwałtownie go pociągnął. Przyjemny chłód owiał mi plecy, a ramiączka zaczęły się powoli ześlizgiwać z ramion, odsłaniając elementy czerwonego, koronkowego stanika. Jerome oderwał się na chwilę od moich ust i zerknął na skrawek bielizny, wyłaniający się spod małej czarnej. Nic nie powiedział, tylko rzucił cwaniacki uśmieszek, zdecydowanie chwycił mnie za pośladki i podniósł do góry. Zwieńczone zakolanówkami nogi oplotły ciasno biodra rudzielca, a dłoń szarpnęła za jego płomienne włosy i przycisnęła go do mojej szyi. Stłumiłam jęk, gdy wargi szaleńca smagały mą skórę słodko-gorzkim batem bólu i przyjemności. Byłam pewna, że Jerome zostawi mi widoczną malinkę i niezbyt mnie to obchodziło. Kto w takich chwilach myślałby o konsekwencjach?

Ciągnęłam rudzielca za rdzawe kosmyki, starając się ograniczyć głośność westchnięć, wylatujących z moich rozchylonych ust. Jego język zataczał kółeczka wokół blizn, które pozostawił mi ten wytatuowany pojeb i zaczął sunąć w dół.

Ręce Valeski zmieniły miejsce i zawędrowały kilka pięter wyżej. Poczułam szarpnięcie i zostałam wyzwolona z opinającej górnej części mojego stroju. Czerwony biustonosz ujawnił się w pełnej okazałości, ku niepoprawnej uciesze rudowłosego. Już pociągał za jego ramiączka, ale przytrzymałam go za dłonie i rzuciłam wymowne spojrzenie. Jerome zarechotał, przewrócił oczami i zrzucił z siebie marynarkę, prezentując białą, przylegającą koszulę i jej czerwone akcesoria. Przygryzłam namiętnie dolną wargę i pozbawiłam rudzielca tych ognistych elementów, by potem bez skrępowania rozpiąć jego koszulę i zawiesić oko na wyrzeźbionym torsie niebieskookiego postrzeleńca.

Ten w odwecie odwrócił moją uwagę, ponownie zabawiając się w wampira i niepostrzeżenie odpinając stanik. Odkleił swe usta równocześnie gdy zorientowałam się w sytuacji i oblał moje piersi wygłodniałym spojrzeniem. Postanowił jednak wrócić do całowania po szyi, by w międzyczasie skupić się na tym co niżej.

Ja tam szczęśliwa nie byłam. Cholerne zimno nie było ni chuja podniecające...

Właśnie kontynuowaliśmy mało romantyczne całowanie się i mało delikatne obmacywanie, gdy usłyszałam jak rudowłosy odpina pasek od spodni. Odchyliłam się kawalątek i zerknęłam w dół, gotowa na grzeszną przyjemność, gdy cały ten nastrój szlag trafił, bo zadzwonił telefon!

- Kurwa. Naprawdę? - po sięgnięciu po komórkę, spojrzałam na wyświetlacz.

- Kto kurwa dzwoni? - warknął zniecierpliwiony Jerome.

- Jokie – zadrwiłam.

- Daj mi go – rzucił Valeska i wyrwał mi smartfona.

- Co ty ro... - chciałam zawołać, ale rudzielec zatkał mi usta wolną dłonią.

- Spokojnie, JayJay. Wyjaśnię kulturalnie twojemu eks, że jesteś niedysponowana – zarechotał i nacisnął zieloną słuchawkę – Halo? - zaczął beztrosko – Siema, J – przywitał się z klaunem, jakby byli dobrymi kumplami – Juliet chętnie by z tobą pogadała, ale ma zajęte usta i niebawem inne otwory, także baju! - zawołał i się rozłączył i rzucił moją komórkę na swoją leżącą marynarkę. Zabrał swoją rękę, a ja wtedy wybuchnęłam.

- Coś ty narobił? - patrzyłam na niego z przestrachem – Przecież on nas zabije! - syknęłam i chwyciłam rudego za gardło, mając ochotę go udusić.

- Kręci cię to, co nie? - zaśmiał się bezczelnie.

- Jak diabli – oblizałam się i wpiłam w usta szaleńca, by wznowić pocałunki.

- Mmm, masochistka – mruknął uwodzicielsko – Joker jest debilem, skoro zostawił taką laskę, jak ty – dodał, błyskawicznie rozpinając spodnie i pociągając za moją bieliznę.

Opustoszały, podziemny parking spowiła nasza niekulturalna wymiana słów i salwa niesubtelnych jęków. Silna dłoń psychopaty trzymała mnie za gardło, by nieco stłumić moje krzyki, a druga zaciskała palce na moim biodrze.

Ciężar ciała chłopaka wciskał mnie w zimny filar, stanowiąc w ten sposób granicę między przyjemnym gorącem, a ostatecznym rozpaleniem.

Jermy i ja wiedzieliśmy, że możemy się trochę spóźnić na imprezę, nawet jeśli jesteśmy honorowymi gośćmi...

Kilkunastominutowa zabawa była miłym urozmaiceniem dzisiejszej nocy. W szczególności moment, kiedy rudowłosy nie omieszkał poinformować Jokera o mojej niedyspozycji.

Ale tak na serio, to jeśli Książę Zbrodni nas znajdzie, będziemy mieć przerąbane.

Podwójne standardy, kurwa jego mać. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby szukał rozrywki między nogami Quinndiotki, ale będzie mieć wielkie pretensje, jak się okaże, że jego Cukiereczek również nie próżnuje!

W sali głównej przywitała nas horda trupów, walająca się pod nogami. Pomimo naciągniętej bandanki, czułam charakterystyczny zapach rozkładających się ciał. To był jeden z elementów zabijania, którego nie lubiłam. Po wszystkim musisz się pozbyć zwłok, więc najlepiej mieć od tego ludzi. A ja się dziwiłam, po co Jokerowi gang od brudnej roboty...

- Mówiłem, że atmosfera jest jak na pogrzebie – skomentował Jermy, dzierżąc na plecach spory karabin.

- Gdyby wpuścić tu Kiera, od razu zrobiłoby się weselej – odrzekłam, głaszcząc czule lufę swojego kałacha. Był czarny, nie licząc czerwonych symboli w kształcie serca i dwóch rombów po bokach.

- Kogo? - spytał Valeska.

- Mojego psa – wyjaśniłam – Będę musiała po niego wrócić – dodałam – Pomożesz, mi prawda? - zerknęłam na niego znacząco.

- Pogubiłem się – burknął – Nie chciałaś mieć przypadkiem kota? - przypomniał.

- Tak. Będziemy mieć psa i kota – kiwnęłam głową.

- A ja nie mam prawa głosu? - prychnął.

- Dokładnie – zachichotałam – Cieszę się, że rozumiesz – poklepałam go po ramieniu.

- Nie wiem jak Jeremiah na to zareaguje – westchnął ciężko i zastrzelił jakiegoś faceta w smokingu – Może pan tak głośno nie oddychać? Dziękuję – uśmiechnął się i wskoczył na scenę. Ta restauracja miała atrakcję w postaci orkiestry do kotleta. Stąd ten podest – Dlaczego nie gra żadna muzyka? - jęknął pretensjonalnie, przysiadając się do mężczyzny przy fortepianie – Chcę słyszeć dobre nuty – przystawił mu lufę broni pod gardło, a przerażony muzyk zaczął drżącymi palcami uderzać w klawisze instrumentu – Ta jest! - zawołał rudzielec – A teraz bębny! - wstał gwałtownie i wycelował kałachem w innych członków kapeli – I trąbki! - wybuchnął śmiechem, a cała aura melodii skojarzyła mi się z soundtrackiem z Maski – Kto nie tańczy, ten umiera. Raz, dwa, trzy! - zawołał psychopata, a na ten znak, jakieś pojeby wywlekły spod stołów przerażonych gości i zagonili ich na parkiet. Weszłam w to całe zgromadzenie, nie dowierzając w to, co się dzieje.

- Co tu do kurwy nędzy robią członkowie The Freex? - zazgrzytałam zębami, ściągając bandankę z twarzy. Karabin był dość ciężki, więc go zdjęłam i położyłam na stoliku. Juliet Caro nie potrzebuje wielkiego kałacha, żeby wzbudzać przerażenie.

Wciąż miałam przy sobie nóż, który zamierzałam wykorzystać do zabawy.

Tańczący pod przymusem ludzie nie byli szczęśliwi, a ja również nie okazywałam sympatii, gdy jakaś parka na mnie wpadła.

Powiedzmy, że każdy kto niechcący naruszył moją przestrzeń osobistą, przypłacał do głębokim dźgnięciem w bebechy. Wszystko wskazywało na to, że muszę przypomnieć Jermy'emu, jak wygląda prawdziwa dobra zabawa, bo ten cymbał pomylił jabłko z gruszką...

Krążyłam sobie między ''imprezowiczami'', mając w dupie, że mogę zostać rozpoznana i wypatrywałam rudzielca. Musiałam go spytać, czy zamierza reaktywować cały ten jebany cyrk, bo jeśli tak, to ja wychodzę.

Jak chce powtórki z rozrywki, to go zabiję choćby i trzeci raz i dopilnuję, żeby się skurwiel nie pozbierał...

Cała układanka nabierała nowych barw. Jerome Valeska chciał odnowić gang świrów i kontynuować to wszystko, przez co nie zawahałam się go zastrzelić i przez co go opuściłam.

Nie interesowało go, że nie wrócę do tej trupy specjalnej troski i nasza znajomość może być kontynuowana tylko pod jednym warunkiem. Działamy w duecie i nie ma miejsca na żadnych sługusów.

Jeśli rudzielec tego nie zakapuje w miarę szybko, to pozna gorzki smak konsekwencji...

Nigdzie nie widziałam ryja tego zakłamanego gnoja, gdy zobaczyłam jakąś majaczącą w oddali sylwetkę, zbliżoną do budowy Jerome'a.

Zacisnęłam mocniej dłoń na rączce noża i poszłam twardym krokiem w stronę mężczyzny. W co ten bałwan się ubrał? I dlaczego ma wymalowaną na biało mordę?

- Tu się ukrywasz, szmato – warknęłam, stając twarzą w twarz z tym durniem.

- Przepraszam? - jeszcze idiota udaje, że nie wie o co chodzi.

- Myślałeś, że twój plan się powiedzie? - spiorunowałam go wzrokiem – Że wrócę i wszystko będzie po staremu? - zacisnęłam usta – I od nowa zacznie się ten cały cyrk, którego nienawidzę? - złapałam Valeskę za fraki – Po cholerę się w ogóle przebrałeś? - zlustrowałam jego purpurowy garniak, analizując w głowie, czy Jermy w ogóle lubi fioletowy...

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Juliet, ale gnieciesz mi moją marynarkę – odparł spokojnie, przyglądając mi się z dziwnym chłodem w oczach. Spaliłam buraka i puściłam ubranie mężczyzny.

- Jeremiah? - zrobiłam wielkie oczy, a mój towarzysz popatrzył na mnie pogardliwie i wygładził zagniecenia swojego kostiumu.

- Witam ponownie, Juliet – uśmiechnął się lekko – Widzieliśmy się stosunkowo niedawno, nieprawdaż? - spytał.

- Przepraszam – zrobiłam głupią minę – Myślałam, że...

- Pomyliłaś mnie z moim bratem – dokończył – To zrozumiałe, ale dlaczego wysnułaś takie wnioski? - jego głos był przyozdobiony niepokojącym spokojem, ale gdzieniegdzie wdarła się kropla psychozy.

- Nie wiem – odpowiedziałam szczerze – Jestem na niego wściekła, a nie mogę go znaleźć w tym tłumie i myślałam, że ty nim jesteś – plątałam się.

Jeremiah słuchał uważnie, splatając dłonie za plecami i rzucając pretensjonalne, ledwo zauważalne półuśmiechy.

- Wyczuwam od ciebie negatywne emocje. Emanujesz silnym gniewem względem mojego brata. Imponujące – zamyślił się.

- Jest taki sam, jak był. Pieprzony egoista, który nie liczy się z uczuciami innych – założyłam ręce na siebie, omal nie raniąc się nożem – To znaczy, nie ma sensu oczekiwać czegoś takiego od psychopaty, ale oboje chcemy czegoś innego – wypaliłam, przelatując wzrokiem po zgromadzonych. Wciąż nigdzie nie widziałam Jerome'a.

- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - sekundową ciszę przeciął głos Jeremiahy. Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Właściwie, to co ci się stało? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nieco zbyt intensywnie wgapiając się w twarz mężczyzny. Jego płomiennorude włosy otulił odcień czarnego koloru, a niektóre kosmyki zdawały się odsłaniać fioletowe przebłyski.

- Historia za historię. Co ty na to? - miał w swoim uśmiechu coś tajemniczego i upiornego zarazem. Dawkował swoje słowa. Działał gestem. Spojrzeniem.

- Mam ci się zwierzyć z mojej relacji z Jerome'm, a wtedy ty wyjawisz, czemu wyglądasz jak na bal maskowy? - przewróciłam oczami.

- Być może – skinął głową.

- Po co miałabym sobie zawracać głowę uprzejmościami? - podsunęłam nóż pod gardło ciemnowłosego – Jesteśmy w ciemnym, odosobnionym miejscu – syknęłam – Myślisz, że ktoś zauważyłby twoje zniknięcie? - obnażyłam jadowity uśmiech – Bo ja w to wątpię – wydęłam usta, robiąc pozę porcelanowej lalki.

- Jesteś zdecydowanie bardziej nieodgadniona niż mój brat – skwitował Jeremiah.

- Co to według ciebie znaczy? - przyłożyłam płaską część do bladej szyi mężczyzny – Dlaczego się nawet nie bronisz? - zapytałam.

- Zamiary Jerome'a są oczywiste. To psychopata i anarchista. Uwielbia niszczyć – mruknął – Musi być w centrum uwagi. Uwielbia to – dodał – Nie wychodzi z roli obłąkanego maniaka. Ciągle się śmieje, jak po gazie rozweselającym – kontynuował spokojnym głosem.

- Do czego zmierzasz? - niecierpliwość szczypała mnie w koniuszek języka.

- Mój brat próbuje ci wmówić, że jesteście podobni, prawda? - uniósł brwi.

- Kpisz ze mnie? - warknęłam.

- Dlaczego? - zdziwił się – Chcę rozwiać pewne wątpliwości, o ile mi na to pozwolisz – dodał.

- Masz szczęście, że jestem ciekawska – odsunęłam ostrze.

- Wiesz, że mam rację – uśmiechnął się.

- W kwestii czego? - nie rozumiałam.

- Napijmy się – zaproponował.

- Nie powinnam już pić – zaprotestowałam.

- No tak – przewrócił oczami – Zapomniałem, że poznaliśmy się, kiedy byłaś już nietrzeźwa – przypomniał sobie.

- Właśnie – przyznałam – Zobacz, ile minęło czasu i wyobraź sobie, że muszę wydobrzeć w ciągu tej jednej nocy – potarłam dłonią czoło.

- Nie dane ci to będzie u boku mojego braciszka. Wiesz o tym – westchnął bladolicy.

- Czego chcesz, Jeremiah? - spojrzałam na niego stanowczo – Nie przypominasz tego wystraszonego chłopaka, którego poznałam – burknęłam.

- Może dlatego, że go zabiłaś – zasugerował.

- Przecież żyjesz! - zrobiłam dziwną minę.

- Otóż to – przyznał mi rację – Skorzystasz jednak z mojej propozycji? - wystawił ramię.

- Chodzi ci o tego drinka, czy coś? - upewniłam się.

- W rzeczy samej – posłał mi uśmiech – Aczkolwiek, nie w tym miejscu – zastrzegł – Musimy wyjść z budynku – dodał – Zgadzasz się, Juliet? - popatrzył na mnie znacząco. Nie odpowiedziałam, tylko nie wiedząc czemu chwyciłam go za ramię i razem weszliśmy w korytarz.

Kiedy znaleźliśmy się już na zewnątrz, a nocny wiatr otulił moje ciało swoim zimnym ramieniem, naszły mnie wątpliwości, czy rzeczywiście powinnam ufać Jeremiahy. Nie zachowywał się jak okularnik, którego poznałam kilka godzin wcześniej. Obawiałam się jego intencji, chociaż jedno pchnięcie nożem mogło zniwelować wszelkie problemy związane z błękitnookim bliźniakiem Jerome'a.

- Właściwie, to dlaczego mam ci ufać? - łypnęłam podejrzliwie na bladolicego, dygocząc z zimna, gdy podmuch targnął moimi włosami.

- Nie liczy się to, czy mi ufasz, ale to, że ze mną wyszłaś – odparł Valeska, zdejmując swoją połyskującą marynarkę i otulając ją mnie – Poza tym, skoro tu jesteś, to raczej się mnie nie obawiasz – skwitował, a ja zaczęłam główkować nad tym, czy on nie ma trochę racji...

- Jeremiah? - wzięłam głęboki wdech i spojrzałam znacząco na ciemnowłosego.

- Tak? - skoncentrował się na mnie.

- A czy ty też teraz jesteś taki, jak ja i Jerome? - zagaiłam.

- Nie porównuj mnie do tego psychopaty – machnął ręką – Ja jestem architektem, a on niszczycielem. Ty zresztą też nie masz z nim za wiele wspólnego – mruknął obojętnie.

- Co chcesz zrobić? - zmrużyłam powieki – Nie ukrywam tego, że zaczynam się niepokoić...

- Słusznie – zaaprobował – To naturalny odruch – dodał – Powiem ci jedno, Juliet Caro – przeszył mnie spojrzeniem swych błękitnych oczu – Przy moim bracie nie znajdziesz tego, czego szukasz – skwitował pewnie.

- Skąd wiesz, czego szukam, Jeremiah? - prychnęłam – Przecież w ogóle mnie nie znasz – wypomniałam mu, zakładając ręce na siebie.

- Jesteś w błędzie – uśmiechnął się.

- Do brzegu?

- Nie będziemy poruszać takich tematów na zewnątrz – zarządził i jak na zawołanie, na drogę wtoczył się czarny samochód.

- Porwiesz mnie? - zadrwiłam.

- Nie, gdyż poszłaś ze mną dobrowolnie, nie pamiętasz? - zaśmiał się, otwierając drzwi auta – Zapraszam – rzucił lekko, a ja niepewnie wsiadłam do środka. Jeremiah usadowił się tuż obok. Zaczęłam żałować, że zgodziłam się z nim wyjść, albo że moją jedyną bronią jest nóż, ukryty w przedniej kieszeni legginsów. Smartfonem żal byłoby temu czubowi przywalić, jakby co...

- Dokąd jedziemy, Szefie? - ciszę ogarnął przesłodzony, kobiecy głos, a w lusterku wstecznym ujrzałam twarz właścicielki. Posiadaczką cukierkowego tembru była szeroko uśmiechnięta blondynka z białym pudrem na buźce i asymetrycznym makijażem. Jej włosy były upięte w dwa wysokie koki, z których swobodnie zwisały pojedyncze pasma.

- Wiesz – mruknął ciemnowłosy i pojazd ruszył z piskiem opon.

- Co jest grane? - spojrzałam podejrzliwie na Jeremiahę.

- Usiądź – ostudził moje emocje gestem dłoni.

- Nie wiem co kombinujesz, ale o piętnastej muszę się pojawić w jednym kawałku na rodzinnym obiadku – syknęłam.

- Nie słyszałaś, co powiedział? - warknęła blondi – Siadaj i nie gadaj!

- Wal się, walnięta suko – parsknęłam szyderczo, a wtedy laska obróciła się gwałtownie i wycelowała we mnie pistoletem, nie przestając na czuja prowadzić auta – No zastrzel mnie – prychnęłam – Śmiało – przybliżyłam swoją twarz do lufy broni.

- Ciekawe, pyszczku, czy jak mi się omsknie palec, to będziesz tak cwaniakować? – mierzyła mnie wzrokiem, płynącym z brązowych jak czekolada oczu.

- Boisz się – kpiłam – Nie masz odwagi – zrobiłam smutną minę – Jakie to przykre – wydęłam usta – Strzelaj – syknęłam – Niech moja krew ozdobi swym pięknem wnętrze tego samochodu – zachichotałam.

- Lubisz patrzeć śmierci w twarz? - bladolica zrobiła dzióbek z pomalowanych w połowie ust.

- Ryzyko ma słodki smak – odrzekłam – A życie jest jak kostka do gry. Wygrywasz, albo nie – prychnęłam, otwierając usta tak, że lufa gnata szurała po moim języku. Dałam tej dziwaczce znak, poruszając brwiami, żeby zrobiła to, na co miała nieprzepartą ochotę, ale blondi zrobiła wielkie oczy i cofnęła broń.

Zaskoczona obrotem spraw, odwróciłam się do tyłu i pojęłam, dlaczego pudernica zmieniła zdanie. Jeremiah celował w nią pistoletem.

- To nie czas na przedstawienie, Ecco – warknął, a potem przeniósł swój wzrok na mnie.

- Zawsze jest czas na przedstawienie – skomentowałam, opadając na fotel.

- Tak uważasz? - mruknął, uśmiechając się lekko.

- Życie jest naszym przedstawieniem – westchnęłam filozoficznie.

- Już nie kostką do gry? - zacytował moje wcześniejsze słowa.

- Może być wszystkim – rzuciłam – Zmieniam zdanie co sekundę – dodałam. Bladolicy nie odpowiedział i milczał do końca drogi.

Zatrzymaliśmy się pod jakimś apartamentowcem i wjechaliśmy windą na samą górę. W mieszkaniu było mało mebli, najwięcej powierzchni zajmowały okna, ukazujące panoramę nocnego miasta, a zwłaszcza mosty, łączące Gotham z resztą świata.

- Piękny widok, prawda? - gdy stałam przy jednym z okien i wpatrywałam się w nocny krajobraz, tuż obok stanął Jeremiah z dwoma kieliszkami szampana.

- Trudno zaprzeczyć – przyznałam, biorąc od niego lampkę – Ale po co to wszystko? Nic nie rozumiem – zrobiłam głupią minę.

- Zaraz się wszystkiego dowiesz, Julietta – usłyszałam znajomy głos i omal nie opuściłam swojego szampana. Obróciłam się na pięcie i zobaczyłam Jerome'a, który beztrosko wparował do pokoju – Ale najpierw alkohol – rzucił, porywając kieliszek ze stolika i wypijając jego zawartość duszkiem – Mmm, dobry rocznik – skomentował i nasze spojrzenia się spotkały – JayJay! - zawołał wesoło i porwał mnie w ramiona. Musiałam mieć dziwną minę, bo całe to zgromadzenie wybuchło śmiechem.

- Co się tu do cholery jasnej dzieje?! - wydarłam się jak rozwścieczony orangutan i przejechałam morderczym wzrokiem po całej trójce – Co to za cyrk?! - wyjęłam nóż i wlepiłam spojrzenie w ostrze – Czy wy pomyśleliście o tym, jak ja będę jutro udawać normalną i przykładną, gdy w moim życiu dzieją się takie chore rzeczy?! - miotałam się – Może jeszcze w tym szampanie są narkotyki, co?! - zaczęłam się śmiać jak po prochach i wypiłam jednym haustem buzujący napój. Jeremiah i ta cała Ecco mieli dziwne miny.

- Dajcie jej czas – burknął rudy.

- Jaki czas?! - warknęłam i rzuciłam w Valeskę kieliszkiem. Niestety bałwan zrobił unik – Jaki czas, cymbale jeden? - natarłam na niego i złapałam jedną dłonią za fraki, a drugą przyłożyłam nóż do gardła mężczyzny – A ty co? Myślałam, że twój brat mnie porwał, a ty tu sobie nagle wychodzisz w stylu: Surprise Motherfucker?! - mój wzrok mógłby zabić.

- Wyluzuj się, śliczna – zarechotał rudzielec – Miałaś tak myśleć. To wszystko to część planu – wyjaśnił.

- Jakiego znowu planu? - syknęłam.

- Ochłoń, JayJay – Jerome położył mi dłonie na ramionach – Już dobrze, tak? - szczerzył się jak debil.

- Nic nie jest dobrze – wycedziłam przez zęby – Mam ochotę cię zabić. Znowu... - piorunowałam rudowłosego spojrzeniem.

- Dobrze, ale to później – mruknął – Proponuję, żebyśmy usiedli i pogadali – zarządził i opadł na kremową kanapę. Jeremiah skierował się w stronę fotela naprzeciwko, a jasnowłosa świruska przycupnęła na oparciu sofy.

- Usiądź, Juliet – bladolicy zabrał głos.

- Nie mów jej, braciszku, co ma robić – prychnął Jermy – Siadaj, JayJay i słuchaj – machnął ręką w stronę miejsca obok siebie.

- Dziękuję, postoję – odrzekłam chłodno.

- To niedorzeczne – skomentował błękitnooki – Ecco, przynieś Juliet jakieś krzesło – burknął.

- Tak jest, Szefie – zachichotała blondynka, zeskakując z oparcia kanapy i uciekając w głąb pokoju.

- Nie podlizuj się Juliet, Jeremiah – warknął Jerome.

- Skoro wszyscy mamy razem współpracować, to chyba powinienem się z nią lepiej zapoznać – odparł bliźniak obojętnym głosem.

- Współpracować? - zrobiłam wielkie oczy.

- Nie ma sensu na nią czekać – skwitował bladolicy i wstał z fotela – Usiądź. Ja wolę postać – oznajmił, wkładając dłonie do kieszeni spodni.

- Dziękuję? - wymusiłam uśmiech i usiadłam – Na czym to ja...A tak! - chrząknęłam – Współpracować? - znowu zrobiłam wielkie oczy.

- Otóż to, Julietta – Jermy klasnął w dłonie – Ja i mój drogi braciszek zakopaliśmy topór wojenny i postanowiliśmy razem stworzyć diaboliczne imperium braci Valeska – wybuchnął śmiechem. Odruchowo spojrzałam na Jeremiahę. Jego rechot był subtelniejszy, ale miał w sobie większy pierwiastek upiorności – Nieprawdaż, bracie? - rudzielec odwrócił głowę w stronę bliźniaka.

- Bez wątpienia – bladolicy posłał mu jadowity uśmiech.

- Wybacz mu – skomentował Jerome – To ja zawsze byłem tym zabawnym – prychnął.

- I dzięki temu ja dostałem intelekt – stwierdził kąśliwie Jeremiah.

- Tak, jasne, Xander – parsknął psychopata – Ten twój bunkier był najlepszy – przypomniał, popijając szampana – Był tak zajebisty, że aż udało mi się tam wejść – szydził.

- Czy gdybyś był taki świetny, to czy zostałbyś w cyrku z naszą matką? - zaczął błękitnooki. Zaczynała się tu robić seria rodzinnych dramatów.

- Nazywasz tę dziwkę matką? - zadrwił rudy – Nie kochała nas obu – dodał zimno.

- Ja przynajmniej wyszedłem na prostą – kontynuował Jeremiah – Ty tułałeś się po cyrkach i psychiatrykach. Jesteś chory, Jerome – westchnął ciemnowłosy.

- A ty niby nie? - śmiech Valeski przebił ciszę – Płynie w nas ta sama krew, braciszku. Jesteśmy tacy sami – dodał triumfalnie.

- Różnimy się – odpowiedział spokojnie bliźniak.

- Sam się oszukujesz – syknął Jerome.

- Nie umiesz przyznać tego, że mam rację – głos Jeremiahy był bez emocji. Kompletne przeciwieństwo kolorowego tembru rudzielca.

- Jesteś żałosny – prychnął psychopata, stając twarzą twarz z bratem – Boisz się tego, że jesteśmy identyczni – mierzył go wzrokiem – Prawda boli, co? - kpił – Zabiłem naszą mamusię, zabiłem i tatusia. Naszego wujaszka również – śmiał się – Jesteśmy sobie potrzebni, Jeremy. Wiesz, że mam rację – obnażył szeroki, psychiczny uśmiech.

- Spójrz na siebie – rzucił bladolicy – Ty jesteś żałosny – dodał – Udajesz silnego, ale tak naprawdę boisz się samotności – wbijał mu szpileczki – W każdym pragniesz ujrzeć namiastkę siebie samego, żeby nie czuć się śmieszny i pusty – w powietrzu unosiła się gęsta atmosfera i czułam narastające napięcie między braćmi.

- Zazdrościsz mi, że to ja zawsze błyszczałem, co? - prychnął – Zawsze czułeś się gorszy. Dlatego uciekłeś, zaszyłeś się w tej swojej szkółce, a potem w swoim labiryncie, zwanym przytulnym domkiem – patrzył na ciemnowłosego z pogardą – Ja porywam tłumy, mam swój własny kult, a co najważniejsze, mam Juliet Caro – uśmiechnął się zwycięsko.

- Wspaniały materiał na przyjaciółkę – zadrwił Jeremiah – Zabiła cię dwukrotnie i zwierzyła mi się, że cię nienawidzi, bo jej nie rozumiesz i chcesz kierować jej życiem – dodał.

- Fenomenem Juliet jest jej nieobliczalność. Taki psychopata jak ja nie może sobie wyobrazić lepszej kompanki – odpowiedział rudzielec.

- Bardzo to wzruszające – skomentował Jeremiah – Zapominasz jednak, że ona nigdy nie wybierze ciebie, zamiast swojego zielonowłosego kochanka. Prawda, Juliet? - zerknął na mnie. Wlepiłam wzrok w podłogę.

- Tu się mylisz, braciszku – odparł Jerome – Nasza przyjaźń przezwycięży wszystko.

- Ej, bo się z tego My little pony robi – wzdrygnęłam się, skupiając na sobie uwagę braci Valeska – O co wam chodzi, chłopaki? - mruknęłam – Odstawiacie tutaj jakieś rodzinne dramaty i ckliwe telenowele, a ja dalej nie wiem najważniejszego – zaczęłam – Dlaczego Jeremiah wygląda tak, a nie inaczej i co ja mam wspólnego z waszym całym imperium? - rozłożyłam ręce – Aha. No i gdzie jest ta cała Ecco, czy jak jej tam – dodałam od niechcenia.

- Masz absolutną rację, Juliet – mruknął bladolicy – Należą ci się jakieś wyjaśnienia – dodał.

- Dawno, dawno temu, żyło sobie dwóch braci, którzy mieli matkę dziwkę i...

- Tak daleko nie musisz wybiegać, bracie – ciemnowłosy przewrócił oczami.

- Lubię długie wstępy – rudowłosy wzruszył ramionami.

- A ja krótkie puenty – westchnął Jeremiah.

- Wasza relacja jest naprawdę skomplikowana – rzuciłam – Lubicie się? Czy nie? - zmrużyłam oczy.

- Ja go kocham – Jerome wskazał na brata. Błękitnooki spojrzał na niego dziwnie.

- A ja cię nienawidzę – mruknął ze zniesmaczeniem.

- A ja mam coraz więcej pytań – podniosłam palec wskazujący w górę.

- Bądź poważny, Jerome – warknął bladolicy – Podpaliłeś łóżko, w którym spałem, uwięziłeś mnie w armacie i chciałeś wystrzelić w powietrze. Ogółem zmieniłeś całe moje życie w piekło! - wybuchnął – Powinienem cię zabić, ale to byłoby zbyt szalone, aczkolwiek jednak sprawiedliwe – syknął.

- Och, daj spokój – rudzielec przewrócił oczami – W ten sposób okazuję swoją miłość – wyszczerzył się – Musimy coś zrobić, żebyś w końcu zwariował, braciszku – zarechotał.

- Nie zbliżaj się do mnie, świrze – wycedził bladolicy – Zobacz, co mi zrobiłeś! Wyglądam przez ciebie jak klaun! - podniósł głos.

- Wyglądasz cudnie – parsknął Jerome – Co nie, Julietta? - zerknął na mnie – Powiedz Jeremy'emu, że wygląda super – poprosił.

- No, ten wygląd dodaje ci jakiegoś uroku. Mówię całkiem szczerze – wstałam, podeszłam bliżej i zaczęłam się przyglądać twarzy błękitnookiego – - Zaraz, zaraz... - rozchyliłam usta – To ty dalej jesteś eee... zdrowy? - zrobiłam dziwną minę.

- Tak. Cokolwiek to znaczy – odparł Jeremiah – Prezent od Jerome'a wprowadził jedynie zmiany kosmetyczne – dopowiedział – Zapewne mój brat sądził, że popadnę w szaleństwo, gdy zobaczę swoje nowe odbicie – spojrzał nienawistnie na uśmiechniętego rudzielca.

Aaa. Czyli Jeremy jeszcze nie jest szalony i nienawidzi Jermy'ego. W takim razie, dlaczego zgadza się na współpracę z nim? Chyba że, nie dopuszcza do siebie myśli, że jednak ma wiele wspólnego z braciszkiem psychopatą.

- Ej. To brzmi jak historia powstania Jokera – zamyśliłam się.

- Myślałem, że ten pajac wpadł do kadzi z chemikaliami – wtrącił rudowłosy.

- A, sama już nie wiem. On zresztą też – prychnęłam – Ten głupek nie pamięta nawet własnej przeszłości i tego, kiedy mam urodziny – fuknęłam.

- Jedne mamy wspólne, JayJay. Pamiętaj – rzucił Valeska.

- Teraz to jest już trochę zawiłe – skomentowałam – Umarłeś dwa razy, więc teraz twoje urodziny nie są w ten sam dzień, co moje – zauważyłam.

- A kto to będzie sprawdzał? - prychnął.

- Dobra! - przerwałam mu – Wiem już jedno. Teraz chcę wiedzieć, co mam wspólnego z waszym całym imperium – mruknęłam.

- To jest bardzo proste, Julietta – zarechotał Jerome – Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, więc włączam cię w mój plan. Prościutkie, niczym bułka z masłem – wytłumaczył.

- Zapytałeś ją chociaż o zdanie? - ciemnowłosy zabrał głos.

- O, a kto to przyszedł? Pan Maruda. Niszczyciel dobrej zabawy – fuknął rudzielec.

- Z nas dwóch, to ty jesteś niszczycielem – odgryzł się bladolicy – Ja chcę budować. Ty niesiesz ze sobą tylko destrukcję – dodał.

- To pytanie nie jest głupie, Jermy – warknęłam do psychopaty – A może ja nie chcę władać jakimś imperium? Może chcę świętego spokoju? - zaatakowałam go.

- Nareszcie ktoś się sprzeciwia temu szaleńcowi – Jeremiah zaczął klaskać – Zaczynam cię lubić, Caro – dodał.

- Nie osłabiaj mnie, JayJay! - jęknął rudzielec – Przecież chciałaś być zauważona! - zrobił wielkie oczy.

- Tia. Kiedyś – założyłam ręce na siebie – Już nie chcę. Nic już nie chcę – burknęłam – Rzucę się z mostu i będzie spokój – mruczałam do siebie.

- To może być trudne – stwierdził Jeremiah.

- Co? - popatrzyłam na niego dziwnie.

- Rzucenie się z mostu – odrzekł.

- Dlaczego? - nie kumałam.

- Dlatego – westchnął, wyciągając z kieszeni spodni jakiegoś pilota. Odwrócił się w stronę okna i nacisnął guzik. Jeden z mostów Gotham wybuchł i kompletnie się zawalił, wznosząc w górę kłęby czarnego pyłu – Bum – mruknął bladolicy i jakiś wysoki budynek w oddali również uległ zniszczeniu – Bum – powtórzył – Trzeciego bum nie będzie. Na razie – dodał.

- Co to ma być? - rozłożyłam bezradnie ręce i zrobiłam zaskoczoną minę.

- To jest właśnie nasz plan, Julietta – Valeska wybuchnął śmiechem – Zniszczymy wszystko. Wszyściusieńko – rechotał dziko.

- Spieszę z tłumaczeniem – uśmiechnął się lekko błękitnooki – Gotham upadnie, lecz my powstaniemy – nasączył swe słowa poetyckim tonem.

- Która jest godzina? – warknęłam tylko.

- Dochodzi czwarta nad ranem – rzucił Jerome.

- Czy wy chcecie zrobić tu jakąś szaloną utopię? - odwróciłam się do tej pojebanej dwójki.

- Można to tak nazwać – bladolicy kiwnął głową.

- Przyłączysz się, JayJay? - kusił rudowłosy – Byłabyś księżniczką.

- Królową – poprawił go brat.

- Japa, kapciu – psychopata przewrócił oczami.

- Czwarta nad ranem – parsknęłam odruchowo – To wszystko brzmi jak jakiś pokręcony sen...

- Masz szansę ocalić swoich bliskich, Juliet – mruknął Jeremiah – Przekonaj ich, żeby opuścili Gotham, nim minie sześć godzin od następnej eksplozji – dodał.

- Słucham? - zamrugałam gwałtownie oczami.

- Podłożyłem bomby w kilkunastu miejscach w Gotham. Za niedługo wywołam kolejny wybuch i dam wszystkim mieszkańcom sześć godzin na ewakuację – kontynuował – Możesz ostrzec swoją rodzinę wcześniej. Możesz zostać, albo uciec razem z nimi – mówił dalej, wpatrując się we mnie przenikliwie – Do niczego cię nie zmuszam. Wybór należy do ciebie – zakończył, uśmiechając się.

- Chyba zapomniałeś o mojej obecności, bracie – warknął Jerome.

- Masz rację – odparł Jeremiah, wyciągnął pistolet i zastrzelił rudowłosego. Tak mnie to sparaliżowało, że aż zastygłam z otwartymi ustami – Nie jesteś mi już potrzebny – dodał, pochylając się nad krwawiącym bratem – Mam już wszystko, czego chciałem – jego głos był taki bezpłciowy.

- Zniszcz ich, bracie – zarechotał rudy ostatkiem sił. Jego marzenie się spełniło. Jeremiah oszalał...

- Spoczywaj w pokoju, Jerome – bladolicy strzelił do Valeski jeszcze kilka razy – To był twój ostatni rozdział – dodał smętnie. Patrzyłam na to wszystko osłupiała.

- To było jego największe pragnienie – słowa wypłynęły z moich ust – Chciał, żebyś postradał zmysły, jak on – dorzuciłam. Nie wiem czemu, ale śmierć Jerome'a przyniosła mi jakąś ulgę, bo wciąż byłam na niego wściekła, niezależnie od tego, że była między nami nić pokoju.

- Mylisz się, Juliet – odrzekł ciemnowłosy – Jerome był zły. Jego największym marzeniem było sprawić, żeby wszyscy tacy się stali. Nie chciał czuć się samotny i odrzucony.

- Zabiłeś go – popatrzyłam na mężczyznę z wyrzutem. Gdzieś w głębi nie było mi dobrze ze świadomością, że rudzielec nie żyje. Śmierć nie była w stanie go powstrzymać trzy razy. Czy teraz miało być inaczej?

- Stanowił przeszkodę – wzruszył ramionami – To określony psychopata. Był jak podręcznikowy wariat. Bez polotu. Bez puenty – kontynuował – Żałosny anarchista – skwitował.

- Czym się od niego różnisz? - spytałam.

- Wszystkim – posłał mi uśmiech – Zastanów się, Juliet – podszedł niebezpiecznie blisko – Co jest bardziej przerażające? - mruknął – Przewidywalność, nieudolnie schowana za maską szaleństwa, czy nieobliczalność, ukryta za zasłoną tajemniczości? - twarz bladolicego rozjaśnił szeroki uśmiech.

- Nie wiem – odpowiedziałam niepewnie.

- Przestań – przewrócił oczami – Czy odpowiedź nie jest oczywista? - ciągnął – W głębi duszy wiesz, że tak – złapał mnie za gardło. Zadrżałam gwałtownie – Widzisz? - syknął – Paraliżuje cię, bo nie wiesz, czego możesz się spodziewać – jego oddech był lodowaty – Jestem dla ciebie zupełnie obcy – wyjął nóż z mojej dłoni – Czujesz się w mojej obecności niepewnie – uniósł ostrze na wysokość mojej twarzy – Niekomfortowo – przejechał płaską częścią po policzku. Struchlałam, a oddech ugrzązł mi w gardle – A może wręcz przeciwnie? - zachichotał przez zęby.

- Czego chcesz, Jeremiah? - syknęłam.

- Gdybym ci powiedział, cała zabawa straciłaby swój smak – westchnął – A tak – spojrzał mi głęboko w oczy – Im więcej niedopowiedzeń, tym większy strach – poczęstował mnie lekkim uśmiechem.

- Nie mam czasu na gierki – mój nastrój uległ zmianie – Próbujesz naśladować Jokera? - zakpiłam.

- Joker to przeszłość – skwitował bladolicy – Potrzebuje Batmana, żeby działać – dodał – Jest od niego zależny.

- Czemu mnie nie zabijesz? - palnęłam nagle – Mógłbyś się zemścić za to, że odebrałam wtedy twoje życie, czyż nie? - kąciki moich warg bezwiednie poszły w górę – Ty pewnie też skorzystałeś z usług tego jakiegoś doktora, prawda? - drążyłam.

- Owszem – przyznał – Skorzystałem i dobrze na tym wyszedłem, jak widzisz – dopowiedział.

- Polemizowałabym – prychnęłam. Jeremiah uśmiechnął się lekko i puścił moje gardło.

- Nie jestem mściwy – nawiązał do poprzedniego – Mam w sobie więcej miłosierdzia niż brat, dlatego zapomnę o tym, że mnie zabiłaś – westchnął – Plan zdobycia Gotham to głównie mój pomysł i Jerome byłby sporą przeszkodą, gdyby żył – burknął z innej beczki – A skoro to moja inicjatywa, gramy na moich zasadach – zastrzegł – Idź spotkać się z bliskimi, ostrzeż ich i przyłącz się do mnie – powiedział stanowczo.

- Czy to szantaż? - warknęłam.

- Nie – zaprzeczył – Po prostu daję ci jedną z możliwości – wzruszył ramionami.

- A jaka jest druga możliwość? - syknęłam. Ten wymalowany arogant zaczynał mi działać na nerwy...

- Uciekniesz z Gotham i nigdy więcej tu nie wrócisz – odparł spokojnie.

- Dlaczego miałabym cię posłuchać? - prychnęłam.

- Musisz coś zrobić – rzucił obojętnie – Zostać lub uciec. Nie ma żadnych wyjątków – lustrował mnie chłodnym spojrzeniem – Po prostu musisz coś wybrać, inaczej przegrasz wszystko.

- Co to za jakieś hazardowe metafory?! - zirytowałam się.

- Wiesz, gdzie się podziewa Ecco? - spytał – Jest pod domem twoich rodziców i na mój znak może ich zabić – mruknął.

- Nie ośmielisz się... - spiorunowałam go wzrokiem.

- Owszem. Jeśli dokonasz jakiegoś wyboru – potwierdził.

- Jesteś nienormalny! - wykrzyknęłam.

- Nie, Juliet – zaśmiał się – Taki jak ty.

- Nie porównuj mnie do siebie... - syknęłam wrogo – O niczym nie masz pojęcia! - uroniłam kilka łez.

- Rozumiem cię bardziej, niż ktokolwiek inny – popatrzył smutno – Przyznaj. W głębi duszy chciałabyś, żeby Ecco ich zabiła – rzekł łagodnie – Ułatwiłoby to wiele spraw, czyż nie?

- Nic nie wiesz – wycedziłam przez zęby, a pojedyncze łzy wypływały spod powiek.

- Może jednak? – nie odpuszczał – Czy gdyby rodzice się tobą interesowali, przyjęliby twoją ucieczkę tak spokojnie? - spytał – Czy zapraszaliby ciebie tylko, żeby się pochwalić przed rodziną? - kontynuował. Topiłam smutny wzrok w podłodze – I najważniejsze – westchnął – Czy gdyby choć trochę się przejmowali własną córką, czy naprawdę nie zauważyliby tego, że się zmieniła? - uniosłam głowę, napotykając spojrzenie Jeremiahy. Było delikatne, trochę współczujące.

- Skąd to wszystko wiesz? - pociągnęłam nosem.

- Ktoś, kto cię naprawdę rozumie, może odczytać wiele z twoich oczu – odparł – Twoja historia ma otwarte karty, ale tylko dla tych, którzy chcą ją poznać – podszedł do okna i zapatrzył się w nocny krajobraz. Ze zburzonych mostów ciągle unosiła się chmura pyłu.

- Kłamiesz... - zacisnęłam zęby.

- Czyżby? - zaśmiał się z nutą drwiny – Biedna, niezrozumiała Juliet Caro – zaczął – Uciekła w świat obłędu i chaosu. Do końca wierzyła, albo chciała wierzyć, że jest szalona – westchnął, splatając dłonie za plecami – Bo za każdym razem, kiedy docierało do niej, że tak naprawdę jest zagubioną duszyczką, która nie znalazła sensu życia... - zawiesił głos – Cóż – odwrócił głowę w moją stronę – Bolało ją to – zakończył. Nie wytrzymałam. Podeszłam do tego białoskórego drania i wymierzyłam mu siarczysty policzek.

- Jesteś potworem – przenikałam go ociekającym pogardą wzrokiem. Mężczyzna złapał się za twarz i uśmiechnął lekko.

- Nie – pokręcił głową i położył dłonie na moich ramionach – Nie, Juliet, nie – popatrzył na mnie – Jestem twoim przyjacielem i jedyną osobą, która nie traktuje cię protekcjonalnie – mruknął.

- O czym ty mówisz? - warknęłam gniewnie.

- Pomyśl. Kim jesteś? - spytał – Zabawką Jokera? Kukiełką Pingwina? Niedoszłą kochanką Deacona Maroniego? - wyliczał – A może cichą wielbicielką mojego brata? - przechylił głowę.

- Skąd to wszystko wiesz?! - wykrzyczałam w złości.

- Wszyscy to wiedzą – odrzekł smutno – Tak właśnie jesteś postrzegana przez innych.

- To nieprawda... - przeklinałam swój emocjonalny rollercoaster, ponieważ oczy znów wypełniły się łzami.

- My to wiemy, ale ludzie gadają – westchnął – Nie chciałabyś się zemścić? Pokazać wszystkim, że nie jesteś byle kim i powinni cię traktować z szacunkiem? - kusił.

- Odpłaciłabym się wszystkim – zaczęłam się zastanawiać.

- Już nikt nie szydziłby z Juliet Caro. Nie uważałby jej za słabą jednostkę – szepnął mi do ucha, chwycił za rękę i zaprowadził do okna – Popatrz tylko – roztoczył wolną ręką koło – To wszystko może być twoje. Wystarczy jedna decyzja i całe twoje życie się zmieni – manipulował mną, ale chyba chciałam tego.

- Jednego tylko nie rozumiem – wtrąciłam – Dlaczego jesteś wobec mnie taki... Sama nie wiem, jak to określić...

- Ponieważ mamy ten sam cel – odparł – Oboje chcemy coś znaczyć i być szanowani. Oboje jesteśmy w pełni świadomi naszych czynów i oboje mamy za sobą trudną przeszłość – zaśmiał się – Szukałaś bratniej duszy w niewłaściwym człowieku, Juliet – dodał poważnie.

- A co z Jokerem? - zapytałam – On mnie szuka i nawet jeśli przystanę na twoją propozycję, on tak łatwo nie odpuści – otarłam kciukiem łzy.

- Pytanie, czy będziesz się tym przejmować – mruknął – Gdyby zależało mu na tobie, nie znalazłby sobie innej, prawda? - poruszył drażliwy temat.

- Nie jesteśmy razem. Nasza relacja jest skomplikowana – wyjaśniłam.

- Mimo to, nie chciałabyś, żeby wciąż utrzymywał z nią kontakty – czułam się, jakby był moim wewnętrznym głosem. Mieszał mi w głowie, ale w przeciwieństwie do innych, mówił prawdę lub przynajmniej nie owijał w bawełnę...

- To jest takie dziwne – jęknęłam. Przy Jeremiahy czułam się jak otumaniona. Jego obecność działała niczym zgubny narkotyk... - Z jednej strony mam ochotę cię zabić, ale z drugiej wypowiadasz na głos moje myśli... - plątałam się – Jesteśmy sobie zupełnie obcy, Jeremiah, a ty wiesz o mnie tak wiele... - słowa wypływały z moich ust, przybierając koronkę obojętności.

- Czasami bywa tak, że spotykasz kogoś po raz pierwszy, a wydaje ci się, że znasz go od lat – powiedział.

- Właśnie – skinęłam głową – Jestem zagubiona – mruknęłam ledwo słyszalnie – A ty możesz mi pomóc. Jako jedyny – zaczęłam się kołysać na boki.

- Dokładnie – zatriumfował – Więc zostajesz? - upewnił się.

- Zostaję, ale chciałabym uprzedzić rodziców – poprosiłam.

- Naturalnie – mruknął bladolicy – Ecco? Wycofaj się. Juliet podjęła decyzję – oznajmił prawdopodobnie przez telefon – Moje gratulacje. Wygrałaś na loterii – zarechotał i poszedł usiąść w fotelu – Napij się szampana – zachęcił, a ja automatycznie podeszłam do leżącej na stoliku tacki i wzięłam kieliszek w dłoń.

- Boję się, Jeremiah – rzuciłam w stronę ciemnowłosego.

- Nic dziwnego, Juliet – przewrócił oczami – Niecodziennie dostaje się od losu taką szansę.

- Może masz rację – upiłam łyk alkoholu – Poniekąd, Jerome chciał dla mnie tego samego – odruchowo zerknęłam na zwłoki rudzielca – Dlaczego go zabiłeś? - zapytałam cichym głosem. Czułam się jakoś dziwnie. Jakby ktoś przejrzał mnie na wskroś i obdarł ze wszystkiego, co zaprzątało moją głowę. Jeremiah chyba mnie złamał...

- Po prostu w naszym nowym świecie nie byłoby dla niego miejsca – odparł obojętnie – Nie odnalazłby się.

- A może tak było łatwiej, co? - teraz to ja postanowiłam go zasypać niewygodnymi pytaniami.

- Również – potwierdził – Łatwiej i przyjemniej – dodał – Co byś chciała usłyszeć? Nienawidziłem tego szaleńca. Życie bez niego będzie o wiele prostsze. Zwłaszcza dla ciebie, Juliet Caro – omiótł mnie długim spojrzeniem.

- Pochowajmy go chociaż na cmentarzu – powiedziałam.

- Taki miałem zamiar – zaaprobował – Należy mu się odrobina ludzkiego traktowania w jego ostatniej drodze – dorzucił.

- Czy to jest teraz nasza kryjówka, czy coś? - upiłam szampana i rozejrzałam się po pomieszczeniu.

- Na chwilę obecną – mruknął ciemnowłosy.

- Muszę się położyć. Głowa mnie boli od tego wszystkiego – oznajmiłam, mrużąc oczy.

- Nie wątpię – parsknął – To twoja ostatnia noc w Gotham, Juliet. Obyś miała słodkie sny – rzucił z rozbawieniem, gdy umościłam się na kanapie, używając złączonych dłoni jako poduszki.

Jeremiah przykrył mnie jakimś kocem i pogłaskał czule po głowie.

- Śpij, słodka Caro. Wykorzystaj ostatni moment, żeby uciec od ponurej rzeczywistości... - ostatnie co zapamiętałam przed odejściem w krainę Morfeusza był psychotyczny śmiech błękitnookiego.


Mroczna uliczka. Nieopodal domu rodziców.

Stałam przy ścianie i łykałam własne łzy. Wystrojona w skromny, chabrowy golf, czarną spódniczkę i rajstopy z elementami siateczki. Na szyi kołysał się złoty naszyjnik z literkami J i C. Przez ramię przechodziła mała, skórzana torebeczka.

Pogoda była naprawdę piękna. Ciepłe promienie słońca łaskotały mnie w twarz i przyjemnie przygrzewały ciało.

Poruszane delikatnym wietrzykiem włosy tańczyły wokół, przywodząc na myśl osobę szczęśliwą i beztroską. Zerknęłam w wygaszony ekran mojej komórki. W odbiciu czaiła się piękna, młoda dziewczyna. Pomalowane na ciemny wiśniowy róż usta rozchylały się delikatnie, by potem odsłonić rząd białych zębów i spowić twarz szatynki szerokim uśmiechem.

Kilka minut temu dzwonił doktor Hold. Poinformował, że cały zabieg przebiegł bez zarzutu i niebawem przywiezie Edi w umówione miejsce. Spóźniał się, ale ja również nie należałam do osób punktualnych, więc mogłam mu wybaczyć tę opieszałość.

Jeremiah Valeska sprawił, że przestałam się cieszyć z tego kim jestem. Zaczęłam dostrzegać wady wykreowanej postaci. Bolało mnie moje istnienie...

- Słyszałaś? - gonitwę myśli zakłócił głos Ecco, która wyłoniła się z ciemności.

- Niestety – kiwnęłam głową i uroniłam kilka łez.

- Och, nie płacz, pyszczku – blondynka przystawiła palce do swoich ust i podważyła ich kąciki – Zrób tak jak ja! - zachęciła.

- Jak mam nie płakać? - syknęłam, zła za własne emocje – Obiecał mi lepsze jutro, a teraz to wszystko jest bez sensu – wlepiłam wzrok w ziemię i zaczęłam kopać butem drobinki kamieni.

- Wciąż możemy dokończyć jego dzieło – objęła mnie – Sława o nim nie zginie! - złapała mnie za ramiona i posłała szaleńczy uśmiech.

- Oczywiście – przewróciłam oczami – Dla ciebie wszystko jest takie proste, bo masz kulę we łbie – stukałam palcami w telefon, z zamiarem wysłania SMSa do spóźnialskiego doktorka.

- No właśnie! - Ecco zachichotała głupkowato, a ja zmierzyłam ją pogardliwym spojrzeniem – Mówiłam ci, że jedna kulka działa zbawiennie na umysł – wyciągnęła czarny pistolet i przyłożyła sobie lufę do głowy – Widzisz? - dalej cieszyła mordę.

- Widzę – prychnęłam – Ciebie coś w ogóle nie obchodzi śmierć Jeremiahy – zerknęłam na nią podejrzliwie.

- Co?! - prawie krzyknęła – Jak to śmierć?! - otworzyła szeroko usta – Mi powiedzieli, że Szef zaginął! - jęknęła.

- Czyli woleli trzymać cię w niepewności? - zakpiłam – Zbawienne dla umysłu – skomentowałam.

- Ale, ale... - zastygła w jednej pozycji – To niemożliwe! - jej brązowe oczy wypełniły się łzami – Co ja teraz zrobię bez niego? - łkała. Patrzyłam na to wszystko z obojętnym wyrazem twarzy – Juliet! - wymówiła nagle moje imię.

- Co? - warknęłam oschle – Ty i te twoje problemy – prychnęłam – To nie ty masz zaraz spotkanie z rodziną i to nie ty zabiłaś kuzynkę, którą musisz przekonać, żeby nie puściła pary z ust – zaszczyciłam ją chłodnym spojrzeniem.

- Ale co ja mam zrobić bez Jeremiahy? - jęknęła – Żyłam tylko dla niego...

- Tia. Coś mi to przypomina – zaczęłam się przeglądać w ekranie komórki.

- Czemu mnie okłamali? - oparła się plecami o ścianę i zjechała w dół.

- Nie wiem – rzuciłam obojętnie, starając się przywrócić do emocjonalnego porządku – Ecco, mnie też jest przykro, ale muszę się aktualnie wziąć w garść, a twoje przeżywanie mi nie pomaga – westchnęłam ciężko – Więc się z łaski swojej zamknij! - dodałam ostrzej.

- A może ty coś masz wspólnego z jego śmiercią, co? - wstąpił w nią nowy żywioł i w mig przyciskała mnie do muru, manewrując nożem przy gardle.

- Zastanów się, idiotko – parsknęłam szyderczo – Po co miałabym zabijać kogoś, kto obiecał spełnić moje marzenia? - popatrzyłam na nią bez wyrazu.

- Może dlatego, że chciałaś przejąć władzę? - syknęła nienawistnie. Wybuchnęłam kpiącym śmiechem.

- A może dlatego, że odebrał mi moją radość, czego nie znoszę? - wydęłam niewinnie różowe wargi.

- Czyli to ty go zabiłaś! - wydarła się na całe gardło.

- Mhm – wyszczerzyłam się, zginając nogę w kolanie i dając sobie dostęp do skrytego pod spódniczką noża – Musisz przyznać, że moje łzy wyglądały przekonująco – zachichotałam, jednocześnie chwytając za ostrze i wbijając je blondynce w brzuch.

- Ty podła, dwulicowa... - nie dokończyła, bo dźgnęłam ją parę razy, przy okazji wyrywając drugi nóż z jej dłoni i przebijając nim gardło wspólniczki Jeremiahy Valeski.

- Błagam cię – przewróciłam oczami, zmuszając bladolicą do ostatniego kontaktu wzrokowego – Czy gdybyście byli tacy sprytni, to dalibyście się podejść komuś tak żałosnemu jak Juliet Caro? - uśmiechnęłam się z wyższością – A może Jeremiah się mylił? - zrobiłam minę myślicielki – I to on potrzebował mnie bardziej niż ja jego? - mruknęłam, puszczając Ecco na ziemię i patrząc jak się wykrwawia. Doktor Holden miał chyba jakieś problemy z zegarkiem, bo dureń spóźniał się już zbyt długo. Stałam tu jak kretynka od kilkunastu minut, zdążyłam zabić tę irytującą blondi i trawiłam na spokojnie swoją ''zdradę'' wobec Jeremiahy. A może to nie była zdrada, tylko zdjęcie maski?

Po raz kolejny udowodniłam, że jestem świetną aktorką i bladolicy miał ten zaszczyt, żeby się o moim kunszcie przekonać. Uwierzył w moją smutną buźkę i połączenie bratnich dusz. Myślał, że naprawdę mnie złamał. Wszystko szło po jego myśli, ale jednego nie przewidział.

Nie przewidział, że jego słowa i spostrzeżenia, choć prawdziwe i bardzo podprogowe, tak naprawdę nie będą dla mnie miały zbytniego znaczenia.

- Och błagam – prychnęłam do siebie na głos – Gdybym przejmowała się takimi rzeczami jak to, co powiedział Jeremiah, to nie byłabym Juliet Caro – rzuciłam z uśmiechem – Bo fenomenem JC jest nie tylko jej nieprzewidywalność, ale też konkretny wyjebanizm na wszystko – zachichotałam, przyglądając się zwłokom Ecco – A wam się czuby zdawało, że można mną manipulować – pokręciłam głową z politowaniem - Chcieliście wydymać Freda, to teraz Fred wydyma was – zacytowałam klasyka i zaczęłam sobie umilać czekanie pykaniem w jakąś kolorową platformówkę na telefonie.

Tia, Caro. Stoisz sobie w biały dzień na widoku obok krwawiącego trupa i grasz w gierkę jak gdyby nigdy nic. Czilerka na całego.

No i dalej, jakby nie patrzeć, zajumałaś Valesce jego pilota, więc, gdy najdzie cię ochota, albo nuda, to możesz zawsze coś wysadzić.

- I to jest piękne – uśmiechnęłam się do swoich własnych myśli. W tym samym momencie nadjechał czarny samochód, omal nie potrącając trupa Ecco.

Ja przepraszam bardzo, ale należy się jakiś szacunek tragicznie zmarłym!

No chyba nie.

Zamknij się. Próbuję wzbudzić w sobie cień normalności, zanim rodzice się połapią.

I wujkowie.

Oni to tam chuj.

- Czemu ci źli zawsze mają czarne bryki? - rzuciłam na powitanie, gdy ze środka wysiadł dr Holden – Głupie stereotypy, a jednak prawdziwe.

- Ciebie też miło widzieć, Caro – prychnął mężczyzna – Zgubiłaś gdzieś J'a? - zagaił, ściągając okulary przeciwsłoneczne. Był ubrany po ''cywilnemu''.

- Oby na zawsze – burknęłam.

- Macie kryzys? - mruknął.

- Żebyśmy mieli kryzys, musielibyśmy być w związku. A nie jesteśmy – przewróciłam oczami. Hold parsknął.

- Nie musicie tego oficjalnie nazywać związkiem – skomentował – Wystarczy, że po prostu jesteście ze sobą. W jakiś tam deseń – dodał.

- Rzygnę – wystawiłam język – Gdzie jest Edi? - założyłam ręce na siebie.

- W środku – oznajmił spokojnie.

- I co? - syknęłam – Mam ją wywlec jak tanie ścierwo? - zakpiłam – Zrobiłabym to chętnie. Kusi mnie diabelnie, ale tak nie robią normalni ludzie, więc – wskazałam dłonią na klamkę.

- Jak sobie chcesz – parsknął i otworzył drzwi auta – Wychodź, mała – uśmiechnął się – Jesteś w domku – zachęcał.

- Co tak długo? - niecierpliwiłam się, stukając butem o płytę chodnikową.

- Nie chce wyjść – orzekł.

- Słucham? - zadrwiłam – Dobra – rozłożyłam ręce – Jeszcze jest trochę czasu, żeby wejść w rolę – zachichotałam – Teraz muszę być sobą – zatarłam ręce i szarpnęłam za klamkę z drugiej strony. Natychmiast napotkałam orzechowe, pełne strachu oczy kuzynki – Edi! - rozpromieniłam twarz w szerokim uśmiechu – No nie wstydź się – zaczęłam ją ciągnąć za czarną bluzkę. Uprzednio dałam Holdowi znać, że ma skombinować Edycie jakieś porządne ciuchy, kiedy będzie po wszystkim – No chodź – traciłam już powoli cierpliwość. Kuzynka ani drgnęła – Wyłaź, albo zostaniesz królikiem doświadczalnym doktora Apocalypto i zatęsknisz za śmiercią – syknęłam jadowicie, cały czas utrzymując słodki uśmieszek.

- Nie zabijaj mnie... - jęknęła.

- Jak będziesz grzeczna, to Julix da ci cukiereczka, czyszczącego pamięć. Zapomnisz o wszystkich złych chwilach. O swojej śmierci – kusiłam – Czy niewiedza nie byłaby rozkosznym błogosławieństwem? - wydęłam usta.

- Daj mi go teraz! - krzyknęła rozpaczliwie, a jej ciałem wstrząsnęły dreszcze.

- Nie, nie, nie – zacmokałam – W tym okrutnym świecie nie ma nic za darmo – westchnęłam – Jeśli chcesz odzyskać swoje spokojne, szaraczkowe życie, musisz najpierw zagrać tak, jakbyś rzeczywiście nie wiedziała o mojej tajemnicy – nie powstrzymałam piekielnego chichotu.

- Dlaczego nie możesz się zlitować teraz? - złapała mnie za rękę i spojrzała błagalnie w oczy. Jej przepełniała rozpacz i desperacja. Moje chłód, obojętność i maleńkie iskierki szaleństwa. Czerpałam przyjemność z jej krzywdy.

- Och, Edi – przewróciłam oczami – Po pierwsze, to by było nudne i zbyt proste – wydęłam niewinnie wargi – Po drugie, to kara za to, że mnie oszukałaś, wstrętna kłamczucho – fuknęłam, marszcząc brwi – A po trzecie – zamyśliłam się – Zawsze byłam ciekawa twoich umiejętności aktorskich – zakończyłam – Chodź, bo się spóźnimy – mruknęłam.

- Ale obiecujesz? - rozchyliła drżące usta – Obiecujesz, że po wszystkim okażesz łaskę i pozwolisz mi o wszystkim zapomnieć? - szepnęła.

- Słowo Juliet Caro – przyłożyłam dłoń do piersi – A teraz chodź, bo zaraz dostaniemy telefon, że obiad stygnie – przewróciłam oczami i pomogłam kuzynce wysiąść z samochodu. Trzęsła się jak osika. Kazałam jej poćwiczyć równowagę, a sama podeszłam do Holda.

- Towar dostarczony. Zgodnie z umową – burknął – Co prawda, nie umawialiśmy się na żadną zapłatę, ale może mogłabyś mi jakoś podziękować? - uśmiechnął się ślisko.

- Pod warunkiem, że lubisz się pieprzyć z zabawkami – odwzajemniłam uśmiech i niepostrzeżenie wyjęłam nóż spod podwiązki, po czym wbiłam go mężczyźnie w nogę. Rozległ się jego jęk.

- Ty kurwo – syknął z bólu, taksując mnie nienawistnym spojrzeniem – Niczego więcej dla ciebie nie zrobię – dodał oschle.

- Myślisz, że prosiłabym? - prychnęłam – Czemu Edi jest taka roztrzęsiona? - warknęłam – Dygocze jak chihuahua – rzuciłam przelotne spojrzenie w stronę kuzynki.

- Może ma traumę, pierdolnięta suko – zadrwił.

- Bo co? Bo ją zabiłam? - zamrugałam oczami – Dzięki mnie żyje na nowo i powinna się tym cieszyć, zamiast srać pod siebie – skomentowałam.

- Trauma pourazowa nie przechodzi ot tak – rzucił Hold, trzymając się za krwawiące kolano – Potrzeba czasu – dodał, wykrzywiając usta w grymas bólu.

- Ja nie mam czasu – syknęłam – Trudno. Daj mi prochy – warknęłam.

- ''Słodką Amnezję''? - wymówił nazwę cukierków, które obiecałam Edycie.

- Nie – jęknęłam rozdrażniona – Jakieś prochy, żeby się choć trochę ogarnęła – rzuciłam – Wolę jak ją zamuli, niż żeby miała tak ciągle drgać, jakby miała problemy z głową – dodałam.

- No tak – parsknął Hold – Zaczęłyby się pytania w stylu...

- ''Co ci się dzieje, córuś'' – weszłam mu w słowo i imitowałam głos cioci – Nie potrzebuję sensacji, Hold – popatrzyłam na niego porozumiewawczo – Zawsze masz przy sobie jakieś dragi – dopowiedziałam.

- Zabawna jesteś, Caro – odparł mężczyzna – Dzielisz z Jokerem to samo upodobanie do chorych rzeczy i chcesz udawać przed rodzinką, że jesteś normalna? - prychnął.

- Zdziwiłbyś się, jak łatwo ich nabrać – burknęłam w odpowiedzi – Poza tym, według analizy medycznej, którą na mnie przeprowadzili w Arkham, wyszło, że jestem psychicznie zdrowa, tylko mam fiksacje na punkcie wszystkiego, co szalone i niemoralne – wtrąciłam – Mogę się kontrolować, jeśli zechcę – syknęłam dobitnie.

- Jeśli chcesz w to wierzyć – skomentował – Tutaj masz cukiereczki dla kuzyneczki – wręczył mi przezroczysty, plastikowy woreczek wypełnioną niepozornymi różowymi landrynkami. Wnet schowałam ją do torebki – A to możesz jej podać, gdy będzie za bardzo zestresowana – wyciągnął pudełko z jakimś dziwnie brzmiącym napisem na etykiecie.

- Dragi? - zacisnęłam usta.

- Leki – poprawił mnie.

- Czyli dragi – poczęstowałam go uśmieszkiem.

- Leki też możesz przedawkować, geniuszu – omiótł mnie pogardliwym spojrzeniem – Może też się skusisz, to wyjdzie ci udawanie normalnej – zakpił.

- Nigdy nie wezmę żadnych dragów do ust – warknęłam.

- To weź chociaż gumę do żucia, bo czuć, że palisz zielsko – prychnął.

- Dziękuję za dobre rady – zadrwiłam, wyrywając mu pudełko z lekami z dłoni.

- Pamiętaj, Caro – ostrzegł mnie – Jeśli zeświruje bardziej niż teraz, daj jej jedną pigułkę – poinstruował mnie – Mam nadzieję, że nie chcesz jej skrzywdzić? - popatrzył na mnie podejrzliwie.

- Ja? - otworzyłam szeroko usta – Ja nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić – zamrugałam szybko oczami – Obrażasz mnie – przyłożyłam dłoń do piersi – Możesz już sobie iść, Hold – na mą twarz wrócił chytry uśmieszek – Ta rana wygląda poważnie – wskazałam palcem na cieknącą krew – Ale, co to dla ciebie, nie? - parsknęłam – Lekarzem jesteś. Poradzisz sobie – skwitowałam.

- Dzięki za współczucie – zaszydził – Noża ci nie oddam, bo się wykrwawię, zanim dojadę do własnej kliniki – dodał, kierując się do samochodu.

- Mam na to patent – zawołałam wesoło i podeszłam do zwłok Ecco, wyciągając ostrze z jej zaciśniętej dłoni – Ta dam! - pisnęłam dziko – Okradanie trupa zawsze na propsie – zarechotałam, chowając zdobycz pod podwiązkę.

- Co to jest? - spytał, zerkając na denatkę.

- Możesz sobie wziąć, jak chcesz – wzruszyłam ramionami.

- Byłaby to jakaś forma zapłaty – zastanowił się na głos.

- Byłaby – pokiwałam głową – Do nie-zobaczenia – uśmiechnęłam się jadowicie.

- Pozdrów J'a, jak znowu do siebie wrócicie – parsknął, taszcząc trupa Ecco do bagażnika.

- Nie chcę widzieć tego pojeba na oczy – rzuciłam – Jak go spotkasz, to mu przekaż, że go nienawidzę – dodałam, podchodząc do kuzynki, która patrzyła się tępo w ścianę – Zjeżdżaj już. Mam tu własne problemy – dodałam oschle. Hold na pożegnanie wystawił mi środkowy palec i kuśtykając wsiadł do mercedesa i odjechał z piskiem opon.

- Ja żyję, ale nie żyłam. Ja żyję, ale nie żyłam... - Edi powtarzała to zdanie jak jakąś mantrę.

- Ej! - warknęłam na nią i dziewczyna obróciła się przestraszona – Jebnąć ci? - uniosłam brwi – Co ty do cholery jasnej wyprawiasz? - spytałam ostro.

- Zabiłaś mnie... - wycedziła.

- Ale i zwróciłam życie, więc okaż trochę wdzięczności – syknęłam.

- To jest sprzeczne z prawami wszechświata...

- Wolisz wrócić do piachu? - zadrwiłam.

- Nie – zaprotestowała.

- Więc, w czym problem? - nie kumałam.

- W tym, że nie żyłam, a teraz... - zamilkła.

- Przestań się nad sobą rozczulać, Edi – przewróciłam oczami – Nie każdy dostaje od losu drugą szansę, a ty zmartwychwstałaś i jeszcze narzekasz – westchnęłam ciężko.

- Nie można sobie tak po prostu...

- Ożyć? - dokończyłam za nią – Cóż, skarbie – rozłożyłam szeroko ręce – Witamy w Gotham, gdzie dzieją się cuda – wyszczerzyłam się sztucznie – Gdzie nikt tak naprawdę nigdy nie umiera. Nasz własny, pieprzony Disneyland! - wybuchnęłam śmiechem, a Edyta patrzyła na mnie z niepokojem.

- ...

- No właśnie – ochłonęłam i powoli wypuściłam powietrze z ust – To mi nie daje żadnej gwarancji, że Jeremiah nie wstanie z grobu – zrobiłam minę myślicielki.

- Kto? - zapytała.

- Nie znasz – machnęłam ręką – Zabiłam go, ale tu nigdy nic nie jest pewne – westchnęłam – To miasto żywych trupów, Edyta – dodałam, patrząc na kuzynkę wymownie – Mogą cię wskrzesić, mogą zmienić w jakąś cholerną bestię – mruknęłam – Nigdy nie wiesz – zakończyłam.

- To jest na swój sposób straszne – skomentowała.

- Straszne jest to, że Edzia, którą znam, nie srałaby pod siebie z takiego powodu – założyłam ręce na siebie.

- No przepraszam! - wybuchnęła – Ale nie będę udawać, że wszystko jest kurwa w porządku! - wykrzyczała. Och, kłótnie po polsku są takie ekspresyjne...

- No wreszcie – zaczęłam klaskać – Pokazujesz emocje, brawo! - posłałam jej głupkowaty uśmiech – Dumnam – wystawiłam kciuki w górę.

- Julka, popierdoliło cię? - syknęła, piorunując mnie wzrokiem – Zabiłaś mnie, szmato i jeszcze udajesz, że nic się nie stało?!

- Niczego nie udaję, ściero – prychnęłam – Do niczego by nie doszło, gdybyś od razu pokazała, że mnie nie akceptujesz, takiej, jaką jestem – wycedziłam zimno.

- Aha, czyli to teraz moja wina, tak?! - podniosła głos.

- A na chuj było to kłamanie? - zaatakowałam ją.

- Nie wiem!

- Nie wiesz? - zadrwiłam – A kto miał kurwa wiedzieć? Kubuś Puchatek i przyjaciele?

- Byłam w szoku!

- Trzeba było od razu powiedzieć! - nie byłam jej dłużna – Coś w stylu ''Julka, jesteś popierdolona, nie chcę cię znać''!

- Julka, jesteś popierdolona, nie chcę cię znać! - wykrzyczała.

- Teraz, to jest na to trochę za późno, idiotko – wyciągnęłam nóż.

- Odłóż to! - zawołała.

- Teraz się cykasz, co? - zaśmiałam się.

- Masz ostrze w dłoni, co mam robić?! - warknęła.

- Zamknąć pizdę! - natarłam na nią.

- Dobra, zluzuj! - wystawiła ręce w geście obronnym – Zawrzyjmy układ – zaproponowała.

- Jaki niby? - wizja zajebania jej nożem wydawała się zbyt kusząca.

- Odegram scenkę, że o niczym nie wiem i będziemy udawać zżyte kuzyneczki przed rodzicami – rzuciła.

- Ale? - kontynuowałam za nią.

- Ale po tym obiedzie wyjeżdżam z moimi z Gotham, a my dwie nigdy więcej się nie spotykamy. Nie utrzymujemy kontaktów, nawet nie składamy sobie życzeń urodzinowych na Facebooku – zastrzegła.

- Ani słowa o pigułce zapomnienia? - zarechotałam szyderczo.

- Wolałabym znać prawdę i trzymać się od ciebie z daleka, niż zażyć to świństwo, zapomnieć o wszystkim i kiedyś przeżywać to piekło od nowa – warknęła.

- Albo – uniosłam w górę palec wskazujący – Po rodzinnym spotkaniu zażywasz pigułę, wracasz do swojej normalnej rzeczywistości, wyjeżdżasz z Gotham, a ja nigdy nie dopuszczam do naszego ponownego spotkania – zaproponowałam, a potem się skrzywiłam – Co jest z tobą kurwa nie tak? Jesteś masochistką, że lubisz się zadręczać, zamiast zapomnieć? - uniosłam brwi.

- Chcę zachować trzeźwy umysł – odparła zimno.

- Zastanów się dobrze – rzuciłam – Jeśli będziesz znać prawdę, będę musiała się ciebie pozbyć. Wujków również – ostrzegłam – Chcesz znowu zasmakować śmierci, Edi? - wydęłam wargi – Wątpię – dokończyłam za nią.

- Nigdy nie przyjedziesz do Polski – syknęła.

- Nigdy nie wrócisz do Gotham – odbiłam piłeczkę.

- Usuniesz mnie ze znajomych, wymażesz mój kontakt z telefonu – zażądała.

- Nie mam cię w znajomych, ani tym bardziej twojego numeru – prychnęłam.

- Nie jesteśmy już przyjaciółkami, tylko wrogami.

- Mam cię i tak w dupie, także no – rzuciłam obojętnie.

- Nie utrzymujesz kontaktu z moimi rodzicami – przenikała mnie wzrokiem.

- Z tymi Januszami? - parsknęłam – Z największą przyjemnością – posłałam jej uśmiech.

- Ja nie utrzymuję kontaktu z twoimi – odpowiedziała.

- Nie zapłaczą – westchnęłam.

- Dzisiejszy obiad to nasze ostatnie spotkanie – zakończyła.

- Jutro wynosicie się z mojego Gotham i zażywasz pigułkę – wypowiedziałam ostatnie słowo.

- Zgoda – wystawiła rękę.

- Zgoda – uścisnęłam jej dłoń, zbliżyłam się i podsunęłam nóż pod gardło. Struchlała – Obyś odegrała ładny teatrzyk, Edi – zachichotałam upiornie.

- Nie mam wyboru – warknęła.

- To prawda – przyznałam, chowając ostrze i obie udałyśmy się w kierunku domu moich rodziców.

Polski rosół, który moja mama specjalnie ugotowała został już zjedzony, podobnie jak kotlety schabowe, bez których nie mogła się obejść niedziela prawdziwego Polaka. Nawet, jeśli mieszkał za granicą już dobre, kilkanaście lat.

Po obiedzie trzeba było zrobić miejsce na deser, czyli jedyny sens tego spotkania. Mama upiekła swoją popisową szarlotkę, a ja wtranżoliłam trzy kawałki i nie żałowałam.

Mruczuś najwidoczniej stęsknił się za mną, bo urzędował na moich kolanach non stop. Głaskałam go za uszkiem i starałam się wyłączyć z dyskusji politycznej, którą prowadzili tata z wujkiem. Tradycyjnie, wujek przemycił jakimś cudem polską wódkę i teraz walili z ojczulkiem kielona za kielonem...

- Wy to fajnie macie – rzucił nieźle już podpity wujek Robert – Żyjecie sobie w tej Ameryce i niczym się nie przejmujecie. A u nas? Skurwysyny Polskę rozkradają! - zaczął swe wywody.

- Nie ma czego zazdrościć, Robert – burknął mój tata – To najbardziej niebezpieczne miasto w Stanach Zjednoczonych. Ci wszyscy degeneraci wyrastają tu jak grzyby po deszczu, a ja co ranek w drodze do pracy muszę uważać, żeby nie spotkać jakiegoś psychola – dodał.

- Na przykład Jokera – wtrąciła moja mama, nalewając herbaty gościom.

- Chociażby – poparł ją tata – Psychopata lata sobie na wolności, a policja w dupie ma – warknął.

- Oswald Cobblepot obiecywał, że nareszcie w Gotham będzie bezpiecznie, a jakoś tego nie widać – westchnęła moja rodzicielka.

- Knur chciał po prostu dojść do koryta i tyle – skomentował ojciec – Jak te wszystkie polityczne kurwy – dodał.

- Kurwy to są u nas w sejmie – rzucił wujek.

- Robert, przestań kląć... - ciocia Gosia spiorunowała wujka wzrokiem.

- No co? - obruszył się – Przecież prawdę mówię!

- Pogubiłam się w tych waszych amerykańskich kryminalistach – ciocia zabrała głos – Ten Jerome na przykład...

- Nie, Gosia – mama weszła jej w słowo – Jerome Valeska to inny przestępca. Też niebezpieczny, ale to nie Joker – wyjaśniła.

- Baby też są pieprznięte – mruknął tata – Ta wspólniczka Valeski, jak jej tam było? Caro?

- Nie, Caro to wspólniczka Jokera właśnie – poprawiła go mama.

- Jelly Jester! - oświeciło go, a ja czułam, że się zaraz zeszczam ze śmiechu – No kurwa! - uniósł się – Dziewczyna w wieku Julii i dołączyła do tego świra, no! - był wzburzony – Gotham źle działa na wszystkich – stwierdził.

- A ten koleś w pantalonach? Ten wasz obrońca, czy coś? - spytał wujek.

- Batman? - upewnił się tata.

- No, chyba – potwierdził Robert.

- A to tego nie widziano od dawna – gwizdnął, by zaakcentować długość nieobecności Gacka.

- To kto broni miasta? - zdziwiła się ciocia.

- Gordon.

- Kto? - nie zrozumiała.

- Kapitan policji – sprostowała mama.

- Faktycznie niebezpieczne miasto – skomentowała ciocia – A ty Eduś coś wspominałaś, że chciałabyś się tu przenieść – spojrzała na córkę.

- Gdzie?! Do tej mordowni?! - zawołał wujek – Uchowaj Boże! - splunął.

- Robert! - syknęła ciocia.

- To może ja doniosę ciasta? - zaproponowała mama i uciekła w głąb kuchni.

- Nawet mi o tym nie myśl, moja panno – wujek wystawił palec w kierunku Edyty – Wybij sobie z głowy to Gniotam! - huknął.

- Gotham – poprawił go mój tata.

- Bądź spokojny, tato – Edi uśmiechnęła się – Nie mam zamiaru się tu przenosić.

- Kamień z serca – rzucił wujek – Szymek! Polewaj! - podsunął mojemu tacie pusty kieliszek.

- Dobrze się bawiłyście, dziewczynki? - zagaiła mnie ciocia, starając się odseparować od tych pijaków.

- Bardzo – odparła Edyta – A Julia ma faceta! - rzuciła nagle, a mnie zamurowało.

- Naprawdę? - ciotce zabłysnęły oczy.

- Wcale, że nie! - zaprzeczyłam głośno.

- Właśnie, że tak! - Edi nie odpuszczała.

- Zabiję cię – posłałam jej mordercze spojrzenie.

- Juluś! No opowiadaj! - zaśmiała się ciocia.

- To nic poważnego – próbowałam się jakoś z tego wykręcić.

- Jak to nie? - wyrwę tej małpie język przy wszystkich – Jest bogaty, przystojny i ma władzę – niemal wykrzyknęła.

- Kto jest bogaty? - ożywił się wujek.

- Nowy facet Julki – odparła Edi.

- Masz faceta? - huknął mój ojciec – Po moim trupie!

Nie stanowiłoby to dla niego przeszkody, tak szczerze mówiąc...

- Nie mam nikogo! - broniłam się.

- Ona kłamie! - Edyta chichotała jak głupia.

- Zamorduję cię! - wrzasnęłam głośno, aż spłoszyłam Mruczusia.

- Co tu się dzieje? Co to za krzyki? - moja mama weszła do pokoju z talerzem ciasta i miała zaskoczenie wymalowane na twarzy.

- No, Renia. To się dzieje, że twoja Julia ma faceta i to całkiem udaną partię – odrzekła ciocia.

- Tak. Zajebistą – palnęłam w złości.

- Julia! - zawołała mama z oburzeniem.

- Co to za pajac, co? - warknął ojciec.

- Tato... - przewróciłam oczami.

- Szymon, przestań – westchnęła mama.

- Spokojnie, Szymuś – wujek poklepał tatę po plecach – Wypijmy za to, że kiedyś dorwiesz tego fagasa – podniósł kieliszek z wódką.

- Oby – odpowiedział tata i wypił szybko alkohol.

- Tu jest szarlotka, jakby ktoś miał ochotę – powiedziała mama – Przyniosę więcej herbaty – cofnęła się do kuchni.

- Pomogę ci, Renia – zaoferowała się ciocia Gosia i poszła za nią.

- To jest twoja zemsta? - syknęłam do Edyty.

- Teraz jesteśmy kwita – posłała mi uśmiech w odpowiedzi – Poza tym, to były tylko żarty – dodała.

- Znasz prawdę i wiesz, że jest niebezpieczna – warknęłam.

- Daj mi pigułki – rzuciła.

- Co?

- Daj mi pigułki. Moja trauma wraca... - zaczęła dziwnie dygotać.

- To weź to – syknęłam, wyciągając z torebki pudełko leków.

- Co to? - łypnęła podejrzliwie.

- Lek na uspokojenie – zazgrzytałam zębami – Bierz, zanim ktoś się zorientuje – dodałam, kładąc jej jedną pastylkę na kolanach. Edyta pochwyciła tabletkę i włożyła do ust, szybko popijając herbatą.

- Nienawidzę cię – mruknęła.

- Jeszcze trochę udawania – warknęłam – Albo wrócisz do domku z blizną po no... - nie dokończyłam bo rozległo się pukanie do drzwi.

- To pewnie znowu ci Jehowi! - warknął mój ojciec, podnosząc się chwiejnie z krzesła.

- Ja otworzę! - zaproponowałam, zeskakując szybko z siedzenia. Miałam farta, że przedpokój nie był w zasięgu widoku rodziny.

Podeszłam zdecydowanie i otworzyłam drzwi. Nigdy w życiu nie miałam jeszcze takiego wytrzeszczu oczu...

- Witaj, Cukiereczku – za progiem stał Joker ze swoim charakterystycznym uśmieszkiem. Celował do mnie pistoletem i wszystko wskazywało, że zaraz strzeli...

- Co Ty tu robisz? - jęknęłam cicho.

- Za to, że uciekłaś i pieprzyłaś się z tym rudym szczylem powinienem Cię zajebać – uśmiechnął się szerzej – Ale martwa mi się do niczego nie przydasz, więc bądź grzeczna i daj Tatusiowi trochę cukru – wszedł do środka i popchnął mnie na ścianę, zamykając nogą drzwi – Co suko, myślałaś, że możesz tak po prostu ode mnie odejść? - zaśmiał się szyderczo i chwycił za gardło – Co Ty na to, żeby wprowadzić trochę uśmiechu na buźki Twoich bliskich? - wyjął nóż i zaczął nim manewrować przy mojej twarzy.

- Julia, kto przyszedł? - usłyszałam głos mamy.

- Słyszysz? - parsknął – Już się nie mogą doczekać – odsunął się ode mnie, ale złapałam go za koszulę i powstrzymałam.

- J, nie... - szepnęłam – Proszę – spojrzałam na niego błagalnie.

- Kochanie? Wszystko w porządku? - dopytywała mama. Nerwowo zerknęłam w stronę, z której dochodził jej głos.

- No jak, kochanie? - klaun wydął usta – Wszystko w porządku? - przedrzeźniał.

- Joker, błagam Cię – jęknęłam – To moja rodzina, oni nic nie wiedzą...

- To najwyższa pora, żeby ich uświadomić – rzucił beztrosko, uśmiechając się szaleńczo.

- Nie... Proszę... - usiłowałam go zatrzymać, ale było już za późno.

- Witam szanowną rodzinkę! - zielonowłosy wparował do pokoju, zaznaczając swoją obecność – Niestety nie mam prezentu, ale przynoszę inne atrakcje! - zaśmiał się psychicznie, wyjmując pistolet – Wszyscy do szeregu! - rozkazał, a ja ze łzami w oczach patrzyłam jak moi bliscy truchleją ze strachu i słuchają poleceń psychopaty.

- Julia, dzwoń na policję! - krzyknęła moja mama.

- Mówicie dziwnym językiem – skomentował klaun – Nieważne – uciął – Cukiereczku, przestań się chować w kącie! - zawołał do mnie.

- Cukiereczku? - palnął mój tata.

- Och tak, tatku – Joker podszedł do niego – Naprawdę nie rozpoznajesz Juliet Caro? - jęknął teatralnie.

- Zostaw ich – warknęłam do J'a, wyjmując nóż.

- No, wreszcie robi się ciekawie! - zarechotał – Ładne ciuszki, Juliet – omiótł mnie głębokim spojrzeniem – Aż mi staje – dodał z uśmiechem perwersa.

- Jesteś obrzydliwy – wycedziłam.

- A i tak to uwielbiasz – westchnął Joker.

- Juliet, ty chyba z nim nie... - tata jakby wytrzeźwiał w ciągu kilku sekund.

- Sypiasz? - dokończył za niego Książę Zbrodni – Racja – poparł go – Rzadko kiedy trafiamy akurat do łóżka, prawda, skarbie? - posłał mi uśmiech.

- Daj im spokój – syknęłam, zaciskając palce coraz mocniej na rączce noża.

- Och, to ja ustalam zasady tej zabawy – rzucił poważnym tonem – Nie możesz zmieniać reguł, skarbie – pogroził mi palcem.

- Joker, zostaw ich, albo Cię zajebię – straciłam nad sobą panowanie.

- Juliet... - jęknęła mama.

- I pokażesz swoje prawdziwe oblicze? - klaun wybuchnął śmiechem – Niemożliwe – zaszydził.

- Wynoś się stąd, skurwielu – warknęłam – Wracaj do tej swojej dziwki – dodałam ostro.

- Moja dziwka stoi przede mną – odparł.

- Nie wyzywaj mojej córki, świrze! - syknął mój ojciec. Joker spojrzał na niego zaskoczony.

– Widzę, że charakterek masz po tatusiu – parsknął, celując w niego bronią – Poświęcisz się dla kochanej córuni? - spytał go szyderczo.

- To jest Twoja taktyka, J? - zabrałam głos – Jesteś żałosny – splunęłam pogardliwie.

- Przepraszam na moment – zielonowłosy odwrócił się w moją stronę – Jakieś komentarze, Juliet? - mruknął.

- Co chcesz tym wszystkim osiągnąć? - podeszłam do niego – Potrzebujesz widowni? Potrzebujesz uwagi? Jak pozer? - drążyłam.

- Popisujesz się przed rodzinką? - warknął – Urocze – wydął usta.

- Na początku nie chciałam, żeby się dowiedzieli, ale potem zrozumiałam, że to nie ma żadnego znaczenia – prychnęłam.

- Ponieważ?

- Ponieważ to moje życie i jeśli chcę je prowadzić jako zdegenerowana psychopatka, to i tak to zrobię – wzruszyłam ramionami.

- Juliet, o czym ty mówisz? - spytała słabym głosem mama.

- Pochwal się, Cukiereczku – J stanął za mną i objął ramieniem – Może będą dumni – dodał szyderczo.

- Stul mordę – warknęłam do niego.

- Nakręcasz mnie – warknął zmysłowo, chwytając od tyłu za gardło i zjeżdżając dłonią w dół mojego ciała. Wiadomo, że robił to po to, by wzbudzić odrazę w moich bliskich – Żeby nie było wątpliwości – zaśmiał się – Juliet należy do Mnie – podkreślił ostatnie słowo – Jeśli tego nie zaakceptujecie, będę musiał was zabić – dodał z udawanym smutkiem.

- W życiu nie zgodzę się na to, żeby moja córka spotykała się z takim psycholem jak ty! - huknął gniewnie mój ojciec. Krążący w żyłach alkohol najwyraźniej dodawał mu odwagi.

- Nie potrzebujemy twojego błogosławieństwa – prychnął Joker – Twoja córeczka to własność Króla Gotham – palce klauna zacisnęły się na mojej talii – Pogódź się z tym, tatku – dodał niewinnie.

- Po moim trupie! - krzyknął tata.

- Da się to załatwić – mruknął J, wystawiając gnata, ale go powstrzymałam.

- Kochani – zaczęłam – Wiem, że to jest dla was szok, ale nie będę dłużej kłamać – wzięłam głęboki oddech – Nie pracuję w żadnej firmie reklamowej, nie mam własnego mieszkania i nie jestem kobietą sukcesu – słowa powoli wypływały z moich ust – Tak naprawdę jestem kryminalistką, znaną w Gotham jako Juliet Caro, w niektórych przypadkach Jelly Jester – wypaliłam po dłuższej chwili – Nie potrafię tego wyjaśnić, ale ten cały świat przestępczości mnie kręci i...

- Juliet – głos mamy był obcy. Patrzyła na mnie z bólem i rozczarowaniem i ten pełen zawodu wzrok wypalał dziurę w moim sercu. Mogłam mieć na wszystko wywalone, ale nie potrafiłam znieść pogardy ze strony własnej matki – Co się z Tobą stało?! - wykrzyczała – Nie tak cię wychowywaliśmy!

- Nie mam na to żadnego wytłumaczenia! - jęknęłam rozżalona – To po prostu ja! - uroniłam łzy.

- Nie. To się po prostu w głowie nie mieści – skomentował ojciec – Moja córka, której niczego nie brakowało... - odwrócił wzrok – Zeszła na złą drogę. Taki wstyd...

- Co my ludziom powiemy, Simon? Sąsiadom? Znajomym? - wtrąciła moja matka – Jak im spojrzymy w oczy? - lamentowała, a mnie ogarnęła złość.

- To jest dla was najważniejsze? - syknęłam przez łzy – Nawet w takiej chwili nie chodzi o mnie – pociągnęłam nosem – Wasze jedyne dziecko jest przestępcą, w dodatku zagubionym, rozchwianym emocjonalnie! - podniosłam głos – Siedziałam w Arkham, w Belle Reve, raz nawet umarłam i obudziłam się w kostnicy! - wyliczałam – Spotkałam na swojej drodze mnóstwo złych, podłych ludzi, przeżyłam tortury, upokorzenia i zniszczyłam tym sobie psychikę... - zatrzęsłam się z nerwów – A wy zamiast się zastanawiać jak do tego doszło, czy nie potrzebuję jakiejś pomocy... - zamilkłam na sekundę – Was obchodzi zdanie innych ludzi?! - wrzasnęłam.

- Wstydźcie się – skomentował J.

- Joker przynajmniej mnie akceptuje taką, jaką jestem i ma w dupie to, co myślą o nas inni! - rozłożyłam ręce – Czasami nawet wykazuje wobec mnie jakąś dziwną, chorą, ale jednak troskę! - wypaliłam.

- Milcz – warknął klaun.

- Zastanawialiście się, czemu łapię lepszy kontakt z bezlitosnym psychopatą, niż z wami? - wybuchnęłam płaczem – Bo wy nigdy mnie nie akceptowaliście! Zawsze się martwiliście o zdanie innych, moje problemy były dla was błahe, sama się czasami czułam jak dodatek do tej rodziny. Ozdobny – syknęłam – Juliet nie rób tak, nie rób siak, nie rób owak – imitowałam inny głos – Ty musisz, ty powinnaś, dobrze byłoby, ja na twoim miejscu – emocje opadały – To było wasze jedyne zaangażowanie w moje wychowanie! Tylko nakazy i zakazy i żebym w szkole nie przynosiła wstydu – uchodził ze mnie cały żal – Ale w dzień osiemnastych urodzin powiedziałam DOŚĆ – zaakcentowałam ostatnie słowo – Obiecałam sobie, że skończę z dawnym wizerunkiem i zacznę żyć po swojemu – kontynuowałam – Aha, i wiecie co? - wyszczerzyłam się – Wtedy, gdy zniknęłam na pół nocy... - zaczęłam – A zaraz, wy nawet nie wiecie. No jasne – prychnęłam – Was to nie obchodziło, a wiem, że Terry do was dzwoniła i się pytała, czy nie wróciłam wcześniej do domu – wypomniałam rodzicom. To do nich był skierowany ten monolog. Ciocia, wujek i Edi stali struchlali ze strachu i milczeli – Nawet się nie zainteresowaliście – zadrwiłam – A wiecie, gdzie wtedy byłam? - zawołałam beztrosko – Na pierwszej randce z Jokerem, a właściwie na pierwszym porwaniu! - zdradziłam beztrosko.

- To prawda – poparł mnie klaun – Poznaliśmy się w noc osiemnastych urodzin Juliet – zielonowłosy przyniósł sobie krzesło i pełnił funkcję słuchacza, nie spuszczając lufy gnata z moich bliskich – Od razu dostrzegłem, że ma to coś – zarechotał głośno.

- No właśnie – zachichotałam, siadając psychopacie na kolanach – J dostrzegł we mnie potencjał – uśmiechnęłam się do klauna, a ten w odpowiedzi pocałował mnie namiętnie przy wszystkich. Zdawałam sobie sprawę, że poziom cringu i obrzydzenia ogarnia moją rodzinkę w całości, ale miałam to w dupie.

- Wcale nie jest tak łatwo o dobrą partnerkę w zbrodni – wtrącił klaun, gdy się od siebie odsunęliśmy – Ale wasza Juliet nie miała żadnych oporów przed zabiciem człowieka – zaśmiał się.

- Schlebiasz mi, J – zamruczałam.

- Taka prawda, kochanie – posłał mi jedno z tych spojrzeń mówiących: ''Jeszcze słowo, a zerżnę Cię tu i teraz, suko''

- Pierwsze w życiu zabójstwo uwolniło moją wewnętrzną bestię, jak to lubię określać – kontynuowałam – Bo normalność jest tylko pozorem – wydęłam usta – Chciałam więcej, więc weszłam w układ z J'em – zawiesiłam na chwilę głos.

- Spodziewalibyście się, że wasza niewinna Juliet może stać się prawdziwą Królową Zbrodni? - klaun wybuchnął śmiechem.

- Nie mamy już córki – odparł zimno mój tata.

- Wiedziałam, że tak będzie – prychnęłam – Przynajmniej mówisz to od razu, a nie tak jak Edytka – mruknęłam, a wszyscy skupili wzrok na orzechowookiej.

- No właśnie – zaczął klaun – Ostatnio jak ją widziałem, to była zimnym trupem – rzucił swobodnie.

- Słucham? - wymsknęło się cioci.

- Oj, no zabiłam Edzię – przyznałam się i zostałam zaatakowana salwą morderczych spojrzeń – Ale i ożywiłam i to ma chyba większe znaczenie, prawda? - szukałam potwierdzenia swych słów.

- Ja bym nie patrzył w przeszłość – odezwał się Książę Zbrodni.

- No dokładnie – kiwnęłam głową – A wiecie, czemu o Terry ani widu, ani słychu? - zaczęłam niewinnie – Bo ją zabiłam. Dużo ludzi zabiłam – zrobiłam minę myślicielki.

- Wynoś się z naszego domu! - huknął ojciec – Nie mamy już córki!

- Powtarzasz się, tatusiu – prychnął Joker.

- Płakać nie będę – przewróciłam oczami – I tak żyłam sobie tyle czasu bez was – wzruszyłam ramionami – J, chodźmy stąd, bo nudno – objęłam klauna za kark.

- Wyrzekasz się rodziny, Cukiereczku? - kąciki ust zielonowłosego poszły w górę.

- Jakiej rodziny? – odwzajemniłam uśmiech – Nie mam rodziny.

- Juliet, nie mów tak... - mama to jednak inaczej to wszystko przeżywa.

- Nie rozmawiaj z psychopatą, Renee – warknął ojciec.

- To nasza córka, Simon – rodzicielka nie odpuszczała – Na dobre i na złe.

- Ja nie mam córki – odparł ojciec.

- Czyli jest pan zupełnie obcą osobą dla Juliet? - upewnił się klaun.

- Tak – burknął zimno ojciec.

- Co robimy z irytującymi obcymi, Cukiereczku? - spytał J.

- A co robimy z ludźmi, żeby ich bardziej skrzywdzić? Oprócz zabijania? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Moja mała spryciula – parsknął – Zostawiamy ich z wyniszczającą świadomością, ponieważ?

- Ponieważ to gorsze niż śmierć – dokończyłam za niego, a Joker wpił się w moje usta.

- Brawo, kochanie – pogładził mnie po policzku – Więc, chcesz ich mimo wszystko oszczędzić? - mina mu zrzedła – Czemu ich nie zabijesz? - syknął jadowicie.

- Z tego samego powodu, dla którego Ty oszczędziłeś Quinn – warknęłam.

- Znowu zaczynasz? - zmroził mnie spojrzeniem – Zależy Ci na nich.

- Nie zależy – zaprzeczyłam.

- Udowodnij – nakazał.

- Nie muszę nic udowadniać – prychnęłam.

- Świetnie – mruknął Joker obojętnie i nacisnął cyngiel, chcąc zastrzelić moich bliskich, ale w ostatniej chwili mu to uniemożliwiłam. Wyrwałam klaunowi broń i zeskoczyłam z jego kolan – Oddaj mój pistolet, Juliet – wystawił rękę.

- Nie będziesz w centrum uwagi jak zwykle – prychnęłam, odwróciłam się na pięcie w stronę rodziny, która mimo wszystko patrzyła na mnie z odrazą i zwolniłam spust.

Wszyscy zamarli z przerażenia, a ja puściłam w ruch kilka kul, które przebiły na wylot ich ciała. Poupadali jeden po drugim, niczym kostki domina.

Patrzyłam spokojnie, jak członkowie mojej familii umierają w ciągu kilku sekund i nie czułam nic. Pustkę.

Zabicie najbliższych było niczym mord na przypadkowym przechodniu. Bez różnicy. Zero emocji, wyrzutów sumienia. Po prostu pustka.

Nie uroniłam ani jednej łzy, nie zawahałam się nawet, nie pomyślałam, nie zastanowiłam. Wystarczyło, że spojrzałam w głąb ich oczu, napełnionych pogardą i rozczarowaniem i to przeważyło szalę. Już nic nie miało znaczenia.

- Zrobiłaś najlepszą rzecz w swoim życiu, Juliet – Joker wybuchnął śmiechem – Ale muszę przerwać Twój entuzjazm – dodał poważnie.

- Chcesz mi zepsuć humor w takim momencie? - zerknęłam na niego z wyrzutem – Właśnie odcięłam się od przeszłości i zwalczyłam problemy – prychnęłam – Powinniśmy iść po szampana, a nie – dodałam, patrząc w dymiącego gnata.

- Bez wątpienia – parsknął – Ale najpierw musisz zwrócić na mnie swoje śliczne oczka, bo Tatuś chce Ci powiedzieć coś ważnego – mruknął.

- Tylko szybko – warknęłam, zaszczycając klauna swoim spojrzeniem.

- Będę się sprężał – warknął, stając przede mną. Ponaglałam go ciężkim wzdychaniem – Juliet Caro? - zaczął oficjalnie, a ja zmarszczyłam brwi.

- O nie... - zrobiłam wielkie oczy.

- Czy uczynisz mi ten zaszczyt – Joker uklęknął na jedno kolano – I wyjdziesz za mnie? - uśmiechnął się szaleńczo, otwierając czerwone pudełko, w którym dumnie prezentował się złoty pierścionek z ogromnym czerwonym kamieniem w kształcie rombu.

- Naćpałeś się, czy co? - zakpiłam – Odpowiedź brzmi NIE! - podkreśliłam ostatnie słowo – Ile razy mam Ci durniu powtarzać, że w moim słowniku nie ma miejsca na coś takiego, jak małżeństwo?! - wybuchnęłam – W życiu za Ciebie nie wyjdę, ani za nikogo innego! - prychnęłam – Juliet Caro się nie hajta i koniec! - warknęłam. Klaun zaniósł się śmiechem.

- Psujesz atmosferę, Cukiereczku – skomentował – I ranisz moje uczucia – dodał, udając smutek.

- Oświadczasz mi się przy zwłokach mojej rodziny – mruknęłam – Bardzo to romantyczne – prychnęłam – Małżeństwo nie jest w Twoim stylu, Joker – wtrąciłam.

- Nie było, dopóki nie poznałem Ciebie, Juliet – zaśmiał się.

- Łżesz – prychnęłam ponownie, a J wstał z kolan i podszedł do mnie gwałtownie.

- Potrafisz być wkurwiająca, uparta suko – zbliżył się z upiornym uśmiechem – Ale bez względu na wszystko, jesteś MOJA – warknął, wyrwał mi pistolet z ręki, wykręcił dłoń i wcisnął mi pierścionek na palec – Widzisz? Teraz mi już nie uciekniesz – zaśmiał się drwiąco.

- I co? - podniosłam rękę w górę – I to ma mnie powstrzymać przed wkurwianiem Cię, uciekaniem i innymi takimi rzeczami? - prychnęłam – Marzenia ściętej głowy, J – dodałam.

- Och, nie rozumiesz, skarbie – ujął moją twarz w dłonie – Nie chcę Cię zmieniać, bo jesteś wyjątkowa. Nigdy o tym nie zapominaj – chwycił za moje gardło – Ale Ty też nigdy nie zapominaj o tym, że nieważne gdzie i kiedy... Na zawsze będziesz MOJA – przycisnął mnie do ściany, aż nie mogłam złapać tchu – Jesteś moją pieprzoną własnością, moją prywatną suką, moim trofeum – śmiał się – Jesteś Moją Słodką Juliet i jeśli mi uciekniesz, znajdę Cię. Jeśli mnie zabijesz, będę jak wąż czaił się w Twoich myślach... - syknął diabolicznie – Będę niczym trucizna, która będzie z Ciebie powoli wysysała życie – karmił mnie jadowitym spojrzeniem – A wiesz dlaczego? - wydął usta – Bo należysz do mnie, Cukiereczku i wiedziałem to od pierwszej chwili, kiedy Cię zobaczyłem – wybuchnął wariackim śmiechem i wpił się zażarcie w moje usta.

Stało się. Złamał mnie. Posiadł.

Czy mogłam kiedykolwiek przypuszczać, że stanę się własnością bezlitosnego psychopaty? Nie.

Czy mogłam kiedykolwiek przypuszczać, że stanę się taka jak on i pozbędę się bliskich oraz resztek zdrowego rozsądku? Nie.

Czy żałuję tego wszystkiego? Nie. Nie. Mnie to cholernie kręci. Jestem w dziwnym sensie szczęśliwa, ale jestem.

Teraz wszystko będzie wyglądało inaczej. Nie mam już rodziny, przyjaciół, tajemnic, układów i normalnego życia.

Tylko Joker i Juliet Caro. Razem. Na wieczność. Do ostatniego śmiechu...




To już jest koniec Moi Drodzy. Dziękuję Wam za te wspólnie spędzone lata. Bardzo się cieszę, że moja książka tak wam się spodobała, że nie mogliście się doczekać kolejnych rozdziałów :****

Z bólem serca, ale oficjalnie mówię: TO KONIEC. Dotrwaliśmy do finału historii naszej psychopatki.

Jeśli chcecie, zostawcie komentarz, zapytanie do bohaterów, czy cokolwiek. Jeśli macie pytania, przemyślenia, podzielcie się nimi. Z przyjemnością odpowiem.

Szczęśliwego Nowego Roku, Drodzy Czytelnicy. Idźcie przez życie tak jak Juliet Caro. Z uśmiechem na twarzy ;)

Kocham bardzo mocno

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top