Get Insane CXXXIV

Gotham budziło we mnie ogólny zachwyt, ale najpiękniej wyglądało w nocy. W świetle gwiazd, blasku księżyca i kolorowych reflektorów, każdy budynek zdawał się posiadać duszę.

Nie potrafiłam tego logicznie wyjaśnić, ale nocne przejażdżki po mieście mnie uspokajały i cieszyły jednocześnie.

Cały ten owiany tajemnicą nastrój zwiększał swoją moc, gdy wsłuchiwałam się w muzykę, płynącą z telefonu. Rozpuściłam włosy i bujałam się na siedzeniu, trzymając palcami kabelki od słuchawek.

Utkwiłam wzrok w przemijającym krajobrazie i kręciłam głową niczym niesforny piesek. Szeroki uśmiech, wypełzający spod ciemnych warg, odbijał się w lusterku lamborghini.

Na moich kolanach leżał pistolet, gdybym nabrała ochoty na zabicie jakiegoś przechodnia.

Okazja nadarzyła się szybciej, niż bym mogła marzyć. Zobaczyłam idącą chodnikiem parkę. Trzymali się za ręce i wyglądali na zakochanych.

Nie oceniajcie mnie. Mam nierówno pod sufitem, a w moich żyłach płynie alkohol i opary marihuaniny. Prędzej czy później, musiało dojść do sytuacji, że kogoś zastrzelę dla zabawy. Poza tym potrzebuję jakichś urozmaiceń. Za kilka minut będę torturować biednych ludzi, których Joker zamknął w bagażniku, a teraz sobie trochę poużywam mojego gnata, hehehe...

- Ale będzie beka – zachichotałam i czknęłam jednocześnie – Co ja kurwa robię? - usłyszałam własny rechot i nacisnęłam guzik opuszczający szybę – Oj, Juliet, Juliet – stłumiłam śmiech, wkładając pięść do ust – Ty jebnięta zdziro – wychyliłam głowę przez szybę, zmrużyłam oczy, jakby mi to miało pomóc i nacisnęłam spust w momencie, gdy samochód był dostatecznie blisko zakochanej parki. Trafiłam w głowę chłopaka i zabiłam go na miejscu. Do uszu doszedł rozpaczliwy krzyk dziewczyny, a w tylnym lusterku zobaczyłam jeszcze, jak klęczy przy krwawiącym ciele swojego kochasia – Haaaaaaaa! Tego się szmaty nie spodziewaliście! - zapiszczałam radośnie i zaczęłam tańczyć na fotelu. Z tego wszystkiego wypadły mi słuchawki z uszu.

- Cukiereczku? - mruknął J i niechętnie zwróciłam na niego uwagę.

- Nom? - wydęłam wargi, podśmiewając się głupio. Boże, co ten alkohol robi z ludźmi...

- Czy Ty brałaś jakieś narkotyki? - uśmiechnął się.

- Ja? - przyłożyłam rękę do piersi – Mówisz do mnie? - uniosłam brwi i przygryzłam język – Sugerujesz, że ich potrzebuję? - wybuchnęłam śmiechem, straciłam równowagę i upadłam na klauna.

- Uważaj, Juliet – zarechotał – Chcesz, żebym spowodował wypadek samochodowy? - dodał trochę ostrzejszym tonem.

- No – parsknęłam i władowałam mu się na kolana – Zabij nas. To potrafisz najlepiej – syknęłam jadowicie, by sekundę później wyszczerzyć kiełki.

- Wracaj na miejsce – warknął, odpychając mnie i rzucając na siedzenie pasażera. Dość mocno walnęłam głową w zagłówek, ale przywykłam już do bólu.

- Nie ma mowy, Panie J – zachichotałam, przeciągając się i unosząc nogi w górę. Nie umknęło mojej uwadze, że zielonowłosy skupił swój wzrok między nimi – Jak chcesz, żebym się uspokoiła, to musisz mnie zabić – oblizałam usta i oparłam się plecami o drzwi auta. Założyłam nogi na siebie i oparłam je o kolano Jokera.

- Igrasz z niebezpieczeństwem, Juliet – warknął – Weź swoje śliczne nóżki, albo Ci je połamię – zacisnął dłoń na mojej łydce.

- Jaki Ty drażliwy – przewróciłam oczami – Gdzie Twój entuzjazm, Jokie? - uśmiechnęłam się prowokacyjnie.

- Nie wkurwiaj mnie, suko – syknął pogardliwie.

- Kiedy, to moje hobby – rzuciłam, zdejmując nogi i siadając normalnie na fotelu – Gdybym wiedziała, że będziesz taki beznadziejny, to przyjęłabym propozycję Jerome'a – prychnęłam niezadowolona. Usłyszałam gwałtowny pisk hamulców i lamborghini szarpnęło.

- Coś Ty szmato powiedziała? - warknął wściekle, nie wyrobił manewru kierownicą i przejechał kilku ludzi. Czerwone smugi rozprysły się na przedniej szybie, ale nie było mi do śmiechu jak zawsze.

- Ja... - spuściłam wzrok i odwróciłam głowę. Joker nie zaakceptował takiej postawy. Chwycił mnie za gardło i siłą obrócił ku sobie.

- Odpowiedz, co to miało znaczyć i patrz mi kurwo w oczy, jak ze mną rozmawiasz – wyciągnął z marynarki nóż, po czym przyłożył mi go do policzka, niebezpiecznie wadząc o okolice oka.

- Spotkałam na imprezie Jerome'a – odparłam, ledwo utrzymując z klaunem kontakt wzrokowy.

- To rude ścierwo żyje?! - podniósł głos.

- Nie! - zaprzeczyłam – Teraz nie. To znaczy... Trochę to wszystko skomplikowane... - plątałam się, a furia w oczach Księcia Zbrodni narastała z każdym moim słowem.

- Skomplikowane? - zakpił, wywierając mocniejszy nacisk na moje drogi oddechowe – Takie to skomplikowane, że się z nim dalej pieprzysz? - warknął pełen gniewu.

- Zwariowałeś? - jęknęłam.

- Doskonale wiesz, że tak – wybuchnął szyderczym śmiechem – Mam Ci o tym przypominać przy każdej okazji, idiotko? - przyłożył płaską część ostrza do mojej skóry. Syknęłam, zaciskając zęby, gdy poczułam nieprzyjemny chłód – Jak można być tak tępym? - zadrwił, nasączywszy głos ostrą goryczą – Wątpisz w moje szaleństwo, kochanie? - świdrował mnie wzrokiem – Wątpisz?! - podniósł ton.

- Nigdy... – pod powiekami zapiekły łzy.

- Więc przestań zadawać te niedorzeczne pytania! - zacisnął mocniej pięść, a z moich ust wypłynął zdławiony pisk – I wyjaśnij szczegółowo to, czego nie dokończyłaś – lód tchnął swe zimno w jego szmaragdowe tęczówki.

- A nie możemy najpierw dojechać do domu? - spróbowałam nieśmiało.

- Cukiereczku – Joker obnażył toksyczny uśmiech – Masz pięć minut na intensywną spowiedź, zanim naznaczę Twoją delikatną twarzyczkę pajęczyną szpecących blizn – syknął – Wykorzystaj swój czas dobrze, bo jedna sekunda może zaważyć na czymś, co jest dla Ciebie ważne – dodał przesłodzonym głosem. Ta cukierkowa powłoka była bardziej bolesna niż złość, kumulująca się w jego spojrzeniu. Książę Zbrodni budził mniejszy lęk, gdy zdradzał swe intencje. Fałszywa słodycz była oznaką nadciągającego zagrożenia, intrygi lub nieczystych zamiarów.

- Puść moje gardło – warknęłam, podnosząc pistolet na wysokość twarzy klauna. Psychopata zaśmiał się cicho.

- I co zamierzasz? - prychnął – Zastrzelisz mnie? - wyszczerzył się.

- Sam widziałeś, że jest naładowany – odwzajemniłam uśmiech – Kulka w głowie musi być dość bolesna – kontynuowałam.

- Nie wiem, Juliet – wydął usta – Nie znam nikogo, kto mógłby mi opowiedzieć, jakie to uczucie – dodał.

- Ja wiem na pewno, że sam strzał nie jest tak bolesny, jak fakt, kto do Ciebie strzela – zachichotałam upiornie.

- W pełni się zgadzam – zaaprobował – Do czego teraz pijesz? - spytał, lekko zaciekawiony. Aczkolwiek oczy zdradzały obojętność. Wyjątkowo słabą, ale jednak.

- Podczas gdy Ty sobie wyszedłeś i mnie zostawiłeś – zmarszczyłam brwi – Pingwin dotrzymał mi towarzystwa i zabrał do swojej prywatnej loży – mówiłam dalej. Jokerowi zrzedła mina.

- Czy ten skurwysyn Cię dotknął? - warknął.

- Tak – przewróciłam oczami – Wymacała mnie cała męska część towarzystwa – obnażyłam cierpki uśmieszek.

- Nie wkurwiaj mnie – syknął, ponownie wywierając większy nacisk na moje gardło.

- Nic na to nie poradzę, że to moje hobby – jęknęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

- Bawi Cię to? - wpatrywał się we mnie przenikliwie.

- Jak większość rzeczy – wzruszyłam ramionami – Nie chciałabym być niegrzeczna, ale odwalasz cyrki, a ofiary mogą długo nie wytrzymać w zamkniętym bagażniku – zwróciłam uwagę.

- Tak Ci się spieszy do mordowania niewinnych? - zrobił wielkie oczy, a jego dłoń podjechała w górę mojej twarzy.

- Obiecałeś, że będzie rzeź – przypomniałam, wydymając wargi, a zielonowłosy ścisnął mnie za policzki – Tylko dlatego wsiadłam z Tobą do samochodu – dodałam.

- Tylko dlatego? - przybliżył się. Przewiercał mnie na wskroś swoim intensywnym spojrzeniem.

- Noo... - spuściłam wzrok.

- Patrz mi w oczy, Juliet – syknął.

- Dlaczego to jest dla Ciebie takie ważne? - jęknęłam marudnie.

- Ponieważ to oznaka najwyższego szacunku – warknął oschle.

- Aaa. A Harley patrzy Ci zawsze w oczy? - uśmiechnęłam się niewinnie.

- Dlaczego poruszasz jej temat? - przewrócił oczami, wyraźnie zniecierpliwiony.

- Może dlatego, że pachniesz perfumami tej zdziry, a na kołnierzyku koszuli masz ślad od jej szminki? - zapytałam słodko-mdlącym głosem.

- Cukiereczku – westchnął ciężko i chciał wymigać się od odpowiedzi, przybliżając swoje usta do moich – Nie myśl o tym...

- Zbyt trudne odpowiedzieć na pytanie? - wykręciłam głowę i przyłożyłam klaunowi lufę broni do skroni – Albo przynajmniej potwierdzić moje przypuszczenia? - zachichotałam sztucznie, przygryzając dolną wargę – Wątpię, żeby komuś tak inteligentnemu, jak Ty, sprawiało to problem, chyba że jestem w błędzie – zasznurowałam usta – Co się w sumie często zdarza, ale dzisiaj wyjątkowo jestem w stu procentach pewna swoich słów – zachichotałam niczym chochlik.

- Cukiereczku – przejął mój pistolet i podłożył mi pod usta – To, co robię, nie powinno leżeć w kręgu Twoich zainteresowań – warknął – Toby inaczej znaczyło, że jesteś zazdrosna, prawda? - na jego twarzy wykwitł szeroki, psychiczny uśmiech.

- Nie – zachichotałam filuternie – Toby raczej znaczyło, że jesteś pierdolonym hipokrytą – dodałam i przejechałam koniuszkiem języka po lufie gnata. Starannie, zamaszyście. Od dołu w górę. Zielonowłosy nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Wiesz, że to, co robisz, jest kurewsko podniecające? - warknął, wpychając mi na siłę lufę do ust. Wydałam z siebie odgłos dławienia, ale wykonałam kilka głębokich ruchów, żeby rozsierdzić tego debila. Utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy, by go bardziej zirytować i po kilkunastu sekundach odsunęłam się gwałtownie i wystawiłam język, śmiejąc się głupkowato.

Och. Mina Jokera była bezcenna. To pożądanie, które rozsadzało mu wzrok, ta frustracja związana z brakiem możliwości zaspokojenia chorych popędów...

- Co? - wzruszyłam ramionami, zagarniając włosy do przodu i przeczesując je pobieżnie palcami.

- Mam ochotę Cię skrzywdzić, Juliet. Bardzo, bardzo dotkliwie – warknął.

- Nic nowego – prychnęłam – Przyznaj, że byłeś u tej szmaty – dodałam pogardliwie.

- Co Cię ona obchodzi? - zirytował się.

- A Ciebie? - odbiłam piłeczkę – Miałeś z nią zerwać kontakty – zarzuciłam mu.

- To nie jest takie proste... - warknął.

- Jesteś żałosny – skwitowałam, szarpnęłam za klamkę i wyszłam z samochodu. Chwilę potem usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.

- Wracaj suko do środka – J był wściekły – Dwa razy nie powtórzę! - zagroził mi.

- Spierdalaj – rzuciłam, założyłam ręce na siebie i ruszyłam środkiem pustej ulicy. Niestety, ten pojeb równie szybko znalazł się przy mnie.

- Absolutny brak szacunku do swojego właściciela? - zaśmiał się szyderczo, tuż przy moim uchu. Poczułam gwałtowne pociągnięcie za włosy i Joker zawinął moje kudły w swoją pięść i obrócił boleśnie ku sobie – Myślisz, że możesz sobie tak po prostu odejść? - warknął, a potem otruł swym toksycznym uśmiechem – Najwyższa pora, żeby do Ciebie doszła pewna oczywistość, Cukiereczku – zmienił wyraz twarzy na bardziej milutki – Jesteś Moja na Zawsze – zaśmiał się – Lepiej, żebyś zaczęła to w końcu pojmować, jeśli nie chcesz reszty swego życia spędzić na łańcuchu – dodał szyderczo.

- Ciągniesz mnie za włosy, złamasie – wysyczałam przez zęby.

- O, nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek się na to skarżyła – zadrwił – Mam wymienić okoliczności, hm? - uśmiechnął się znacząco.

- Puszczaj moje włosy – warknęłam.

- To zależy, czy będziesz grzeczna, kochanie – odparł beztrosko – Będziesz?

- To boli... - nie mogłam stłumić pisku.

- O tak – wydął usta i pogłaskał mnie po policzku – Ból jest nieodłącznym elementem ludzkiego życia, nieprawdaż? - patrzył mi głęboko w oczy.

- ... - poczułam pod powiekami uciskający potok łez. Chociaż próbowałam, jak mogłam, uroniłam kilka kropel, co nie uszło uwadze zielonowłosego.

- Płacz, Juliet – westchnął ciężko i przygarnął mnie do siebie. Objął ciasno ramionami, puszczając pęk włosów w tym samym czasie – Nawet najlepsi komicy mają chwile słabości – dodał, całując mnie w czubek głowy – Nie każda puenta jest śmieszna – mruknął i szybko się odsunął – Lepiej Ci? - jego dłonie spoczęły na moich ramionach.

- Chyba... - pociągnęłam nosem, ale spojrzałam w bok, co nie usatysfakcjonowało Księcia Zbrodni.

- Chyba o czymś zapomniałaś – zarechotał niespodziewanie i podważył palcem wskazującym mój podbródek.

- O kontakcie wzrokowym? - westchnęłam, spoglądając w roześmiane tęczówki klauna.

- Właśnie – kiwnął głową – Kontakt wzrokowy jest bardzo ważny w komunikacji międzyludzkiej – wyszczerzył się, odsłaniając implanty na zębach.

A co mają powiedzieć introwertycy?

- Nie lubię komunikacji międzyludzkiej – wypaliłam, a J wybuchnął śmiechem – Co w tym zabawnego? - spytałam.

- Większość chorób psychicznych wywodzi się z problemów społecznych – rzucił. Odruchowo zachichotałam.

- Nie mogłam się powstrzymać – zakryłam usta dłonią.

- Nawet nie śmiej, Cukiereczku – ujął moją twarz w swoje dłonie – Śmiech jest najcudowniejszą rzeczą, jaka może się wydobyć z ludzkiego wnętrza – powiedział – Nigdy nie powstrzymuj śmiechu – pogroził mi palcem.

- Jesteś zupełnym przeciwieństwem wszystkich ludzi, których spotkałam – westchnęłam.

- Wiem, Juliet – uśmiechnął się – Ludzie w naszym otoczeniu są szarzy i smutni – dodał posępnie – Brakuje im kolorów, radości i szaleństwa! - rozłożył szeroko ramiona.

- A mi brakuje torturowania tych szarych ludzików – naburmuszyłam się.

- Nie można mieć w życiu wszystkiego, skarbie – westchnął filozoficznie i raptownie przyciągnął moją twarz do swojej, złączając nasze usta w długim, namiętnym pocałunku.

- Nie twierdzę, że tak – odparłam, gdy już się ode mnie odkleił.

- Zwłaszcza długotrwałego kredytu mojej cierpliwości – palnął bezmyślnie, ponownie chwycił za moją twarz i pchnął mnie z całej siły na ziemię. Mój zadek miał bolesne spotkanie z asfaltem, a zanim zdążyłam wstać, zielonowłosy zamykał z trzaskiem drzwi od lamborghini. Szybko podbiegłam do auta i szarpnęłam za klamkę, ale nie przyniosło do pożądanego rezultatu. Joker zaśmiał się tylko szyderczo i odjechał z piskiem opon, zostawiając mnie na pustej drodze.

Przez chwilę stałam osłupiała i nie wiedziałam, co zrobić. W końcu się ogarnęłam, zeszłam na chodnik i przystanęłam przy witrynie sklepowej jakiegoś jubilera.

- Ten baran mnie zostawił – prychnęłam na głos – I co on myśli? Że sobie nie poradzę? - zakpiłam i zaczęłam główkować, do kogo by tu zadzwonić.

Tak sobie stałam i myślałam, gdy usłyszałam czyjś głos. Zareagowałam odruchowo i błyskawicznie wyjęłam nóż spod podwiązki. Dźgnęłam tego kogoś w gardło, aż po samą rękojeść.

Jasna krew prysnęła na moją twarz, gdy wyciągnęłam gwałtownie ostrze.

- Nie widzisz, kretynie, że Juliet Caro próbuje myśleć? - prychnęłam, kopiąc wykrwawiającego się trupa – Kurwa. Kompletny brak kultury – skwitowałam i wydobyłam swoją komórkę. Przejechałam palcem po liście kontaktów i zastanawiałam się, który wybrać. Miałam zapisany jeden numer, który wklepałam w razie czego, ale nigdy go jeszcze nie użyłam.

- Czemu ja mam wciąż zapisany numer komórki Jerome'a, skoro ten debil nie żyje? - zapytałam samą siebie i dla jaj zadzwoniłam.

- Halo, halo? - usłyszałam po drugiej stronie głos rudego i prawie zemdlałam. Dobra. Może nie zemdlałam, ale na pewno upuściłam smartfona.

- Halo? - ukucnęłam przy ziemi i niepewnie podniosłam komórkę, przykładając ją od razu do ucha.

- No halo, halo, Julietta! - doszedł do mnie charakterystyczny rechot.

- D-D-Duch Jerome'a Valeski? - zapytałam niepewnie i sekundę później wybuchnęłam śmiechem – Czy ja naprawdę jestem aż tak najebana? - rzuciłam do siebie i zaczęłam się gapić w nóż, który trzymałam w dłoni. Wciąż spływała po nim świeża krew.

- Nieee. Z tej strony żywa, fizyczna powłoka Jerome'a Valeski – odparł głos ze śmiechem, a ja mu zawtórowałam. Tylko że mój przypominał bardziej rozpacz.

- Słyszałeś to, Stasiu? - zarechotałam do zwłok mężczyzny – Ten koleś twierdzi, że jest prawdziwym Jerome'em – zaszydziłam złośliwie – A ja jestem kurwa Bulbasaurem – strzeliłam facepalme'a.

- JayJay, czy ty próbujesz mnie obrazić? - ten łudząco podobny do Jermy'ego głos się nie poddaje.

- Dlaczego miałbyś przeżyć postrzał z pistoletu? - zirytowałam się. Ktokolwiek robił sobie żarty z JC, prędko tego pożałuje...

Znajdziemy cię, kurwo, wyprujemy flaki i cię nimi nakarmimy. Zginiesz marnie, bura suko...

- Technologia poszła do przodu, JayJay – odpowiedział.

- Co ma piernik do wiatraka? - skrzywiłam się.

- Teoretiko, to tyle samo liter – westchnął.

- Jeśli jesteś prawdziwym Jerome'm, to powiedz mi coś, co może wiedzieć tylko prawdziwy Jerome – rzuciłam mu wyzwanie.

- Często robiłem ci kakałko w dużym, pomarańczowym kubku, byłem świadkiem jak katujesz tę szmatę Quinn i razem jaraliśmy zioło, by potem wrócić do domu i rżnąć się jak króliki – wyrecytował na jednym wdechu.

Dostałam ataku śmiechu i nie mogłam się uspokoić. Zwinęłam się na tym chodniku w kulkę i trzęsłam jak w gorączce, patrząc jednocześnie w oczy denata, któremu kilka minut wcześniej przebiłam nożem gardziołko.

- Heloł? JayJay? Jesteś tam? - po drugiej stronie komórki było słychać narastający niepokój.

- Ja mam kurwa dosyć – śmiałam się przez łzy – Stasiu! - uklękłam przy zwłokach i zaczęłam nimi potrząsać – Stasiu, zrób coś, proszę! - targałam tym trupem na wszystkie strony.

- Z kim ty rozmawiasz? - niestety, głos ewidentnie należał do Jerome'a Pieprzonego Valeski...

- Rozpierdoliłam twój mózg! - wydarłam się płaczliwie – Widziałam go, jak rozplaskał się na szybie... - zrezygnowana usiadłam na ziemi, podkurczyłam nogi, objęłam je ramionami i zaczęłam się kołysać, jak jakaś upośledzona – Widziałam go... - powtórzyłam głośniej i zawyłam ciężko, by chwilę potem skręcać się ze śmiechu. Łzy poorały moją twarz i zmieszały się z krwawymi rozpryskami – - Ty nie żyjesz... Ty nie żyjesz... Ty przecież nie żyjesz...

- Żyję, żyję, Julietta i bardzo wyraźnie cię słyszę – rżał jak głupi.

- Nie... To niemożliwe... No przecież cię zabiłam... Ludzie, no... Czy ja coś biorę? - każde zdanie było przerywane histerycznym, niekontrolowanym chichotem.

- Zasługujesz na krótkie wyjaśnienie, moja BFF – zarechotał rudy, ale słyszałam go jak przez mgłę – Mamy teraz taką zajebistą technologię jak drukowanie w 3D – zaczął – Wydrukowałem sobie kopię mózgu i została ona zaaplikowana do mojej makówki – dodał wesoło.

- Co? - palnęłam – Co?

- Skorzystałem z dobrodziejstw rozwoju nauki i medycyny oraz pomocy pewnego doktora – złowieszczy śmiech przeciął ciszę.

- Po co? - palnęłam, czując, jak emocjonalny rollercoaster wjeżdża w wodospad. Wodospad pierdolonych łez, które ciekły mi z oczu bez żadnego logicznego powodu!

- Po to, żeby się zabezpieczyć przed takimi sytuacjami jak ta, gdy chcesz odzyskać przyjaciółkę, a ona pakuje ci kulkę w łeb – rzucił oskarżycielsko.

- Wszystko skomplikujesz, imbecylu – warknęłam.

- Nie sądzę – odparł Valeska – Tak się składa, że mam wgląd w całe miasto i widzę, że twój kochany klaun cię zostawił na lodzie – prychnął – Nie, żebym się tego nie spodziewał – dodał złośliwie i zarechotał.

- Świetnie sobie radzę – syknęłam – Jestem w doskonałej kondycji psychicznej – dodałam szyderczo.

- W to nie wątpię, JayJay – odparł – Wiedziałem, że to kwestia czasu, kiedy do mnie dryndniesz – zaśmiał się triumfalnie.

- Nie przypuszczałam, że przeżyłeś strzał z gnata, a co dopiero, że odbierzesz – mruknęłam – To miał być żart, a ty wszystko zepsułeś! - naburmuszyłam się.

- Ja zepsułem? - jęknął teatralnie – Wyciąłem ci najbardziej zabójczy, niespodziewany prank i to dwa razy! - przypomniał.

- To nie był prank, bo dwa razy miałam nadzieję, że zdechłeś, ty cymburynie i dwa razy byłam mocno rozczarowana! - odgryzłam się.

- To coś na C to była obraza, czy co? - burknął i oczami wyobraźni widziałam, jak zaciska usta w wąską kreskę.

- Cymburyn to połączenie cymbała i tamburyna – wyjaśniłam – Powinno cię to obrazić – dodałam kąśliwie.

- Powinno? - droczył się.

- Masz być obrażony! - podniosłam głos.

- Dobra, już dobra – westchnął – Jestem obrażony. Lepiej ci? - spytał.

- Nie? - warknęłam – Siedzę na jebanym chodniku, obok jebanego trupa i gadam z gościem, który mnie dwa razy nabrał, że kopnął w kalendarz! - straciłam równowagę psychiczną – Oczywiście, że mi nie jest lepiej! - wrzasnęłam i wstałam gwałtownie z ziemi – Czy ja teraz krzyczę? - podniosłam telefon oraz nóż i odeszłam z miejsca zbrodni – Tak, krzyczę. A wiesz dlaczego?

- Boję się spytać aż – skomentował Jerome.

- Może dlatego, że jestem pod wpływem alkoholu, trawki i braku zrozumienia tego chorego świata... - jęknęłam zrezygnowana – Jaki był sens w tym wszystkim, Jermy? Jaki był sens...? - spytałam cicho.

- Myślę, że uświadomienie sobie, że ten pojeb na ciebie nie zasługuje i masz teraz powód, by wrócić do naszego dwuosobowego cyrku – odrzekł rudowłosy.

- Jermy... - jęknęłam – To wszystko jest takie skomplikowane...

- Wcale, że nie – przerwał mi – Gdybyś miała wątpliwości, to spójrz w kierunku dużego, oszklonego biurowca za trzy...dwa...

- Czekaj, co? - bąknęłam, ale nagle grunt zatrząsł się pod moimi nogami i usłyszałam huk. Jego siła ogłuszyła mnie na dobre kilka sekund i wyrzuciła telefon z dłoni.

Wysoki budynek stanął w ogniu, a pomarańczowy płomień rozświetlił czarną, jak smoła noc. Akurat znajdowałam się w dość mrocznej okolicy, gdzie słabe światła lamp nie mogły się przebić przez gęstą mgłę, otulającą ulicę. Gotham miało różne oblicza, a ja właśnie eksplorowałam jedno z tych najciemniejszych.

Brakuje tylko Batmendy. Zlewałby się z otoczeniem.

Czyli, teoretycznie jest tak płaski i bezpłciowy, że nie można go odróżnić od ciemnego zadupia.

- Czemu wysadzasz coś beze mnie? - warknęłam z oburzeniem.

- Nie, żeby coś, JayJay – chrząknął – Ale przed chwilą nawet nie wiedziałaś, że żyję – przypomniał.

- No i? - fuknęłam – To cię nie zwalnia z obowiązku wtajemniczania mnie we wszystkie plany związane z eksplozją! - tupnęłam nogą, co nie miało najmniejszego sensu.

- Na przyszłość będę pamiętał – obiecał – Możesz się przyjrzeć temu płonącemu biurowcowi? - poprosił.

- Po co? - rzuciłam podejrzliwie.

- Oj kurwa – jęknął – Po prostu się przyjrzyj!

- Trochę szacunku, idioto – syknęłam – Jeszcze ci nie wybaczyłam tego, że żyjesz – prychnęłam.

- Patrz w ogień! - niemalże się wydarł.

- A co? - parsknęłam – Znaki dymne będziesz wysyłał? - zakpiłam.

- Widzisz fajerwerki? - palnął.

- Jakie kurwa fajerwerki? - wychyliłam głowę bardziej w górę.

- Nic nie strzela? Nie ma żadnych kolorowych tentegesów? - dociekał.

- Ni ma – wydęłam usta – I co z tym teraz zrobisz?

- Popłaczę się – udał szloch – A tak serio, to chyba wcisnąłem zły przycisk – mruknął.

- O czym ty mówisz, człowieku? - jęknęłam, aż się dziwiąc, że ten wybuch nie zwrócił niczyjej uwagi. Gdzie ofiary śmiertelne? Gdzie policja? Jakiekolwiek zainteresowanie?

Wow. Współcześni ludzie są tak bardzo świadomi zagrożenia...

Albo ludzie w Gotham mają na to już całkowicie wyjebane.

- Patrz kurwa w ogień! - podniósł głos.

- Nie krzycz kurwa na mnie! - ja również wyostrzyłam ton – Jestem wrażliwa i delikatna i możesz urazić moje uczucia, ty chory pojebie – fuknęłam.

- Julietta, skup się! - jęknął.

- Dobra. Patrzę w ten głupi ogień. No i co? - prychnęłam – Nic się nie dzieje.

- Trzy... Dwa... Jeden... - odliczał i po ostatnim słowie dobiegł mnie hałas wystrzeliwanych fajerwerków. Były tylko w kolorze pomarańczowym, ale dzięki temu były widoczne na ciemnym niebie.

- Tam jest jakiś napis, czy co... - zmrużyłam powieki.

- Zaraz będzie lepiej widać – stęknął zniecierpliwiony.

- Ale tu chuja widać – mruknęłam.

- To wyjdź trochę do przodu – syknął.

- Podaj mi choć jeden powód, dlaczego miałabym – straciłam zainteresowanie żarzącym się słupem ognia i zaczęłam przeglądać w lśniącym ostrzu. A przynajmniej w partiach, których nie zbroczyła gęsta krew.

- Bo to ważne! - rzucił.

- Zła odpowiedź – zarechotałam złośliwie.

- Zaraz rozpierdolę drugi budynek, żeby zwrócić twoją uwagę! - wydarł się.

- Nie drzyj pizdy – syknęłam – Wysadź całe miasto, jak chcesz, a i tak będę to zlewać – wydęłam usta i nacisnęłam czerwoną słuchawkę.

- A teraz dzwonimy pod numer właściwy – westchnęłam, biorąc do ręki dużego liścia i wycierając nim nóż. W międzyczasie przytrzymywałam komórkę uchem.

- Co ten rudebil sobie myśli? - prychnęłam na głos – Że może tak po prostu sobie przeżyć i jeszcze próbować mnie w to wciągnąć? - zadrwiłam – Rzeczywiście ma nasrane we łbie, jeśli myśli, że mogłabym się zgodzić – dodałam, pucując moją zabawkę. Gdy orzekłam, że jest już wystarczająco czysta, schowałam ją z powrotem pod podwiązkę.

- W sumie, to marna szansa na to, że odbierze, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – wyszczerzyłam się do telefonu i nacisnęłam zieloną słuchawkę przy jakże dźwięcznie brzmiącym imieniu ''D''.

Odpowiedział mi długi sygnał oczekiwania, który został zastąpiony jakąś hiphopową nutką. Bujałam się więc w jej rytm, stojąc na pustym chodniku jak kretynka i wgapiając się w pomarańczowe od ognia niebo.

- Nie, żeby coś, ale straż pożarna powinna się tym tamtym o, zainteresować – skwitowałam, wzdychając ciężko, bo muzyczka przedłużała się w nieskończoność.

- Kto mi zakłóca imprezę życia? - po drugiej stronie zabrzmiał głos tego nadętego dupka.

- Sądzę, że to ja – burknęłam szorstko.

- Proszę proszę, księżniczko – zaśmiał się bezczelnie – Kto by pomyślał, że kiedyś do mnie zadzwonisz.

- Kto by pomyślał, że zakłócę ci imprezę życia, Deacon – odparłam, na co tamten parsknął.

- Dla ciebie mogę zrobić wyjątek, Jul – mruknął – Ciekawe, dlaczego do mnie dzwonisz w środku nocy? - spytał sam siebie – Oby to miało związek z czymś zaczynającym się na literę S i kończącą na S – zarechotał lubieżnie.

- Sądzisz, że w takiej sprawie zadzwoniłabym akurat do ciebie? - prychnęłam – Tak się składa, że potrzebuję przysługi, która nie jest związana z tym, co masz na myśli, zwyrolu – warknęłam. Odpowiedział mi śmiech.

- Zamieniam się w słuch, księżniczko – mruknął – Powiedz, co cię trapi, a D rozwiąże twój problem – dodał bełkotliwie.

- Nie ma to, jak gadać z pijanym – przewróciłam oczami – Potrzebuję noclegu. Mógłbyś mnie na jedną noc zamelinować? - rzuciłam bezpośrednio.

- Noclegu? - powtórzył, a w tle przewijała się głośna muzyka – Byłem pewien, że mieszkasz ze swoim wypacykowanym szaleńcem – jego głos miał cyniczną koronkę.

- Jedna noc – westchnęłam ciężko – Da radę, czy nie? - warknęłam zniecierpliwiona.

- Wyluzuj się – prychnął – Da radę – odrzekł – Wyślę ci adres SMSem – mruknął i po chwili moja komórka zawibrowała.

- Obrzeża Gotham? - mina mi zrzedła.

- Coś nie pasuje? - ironizował, czym mnie wkurwiał.

- Jestem w centrum i nie mam za bardzo możliwości, by się z niego wydostać – zaczęłam.

- Jak chcesz, żebym po ciebie przyjechał, to musisz grzecznie poprosić, księżniczko – usłyszałam śmiech mężczyzny.

- Nie denerwuj mnie, D... - zacisnęłam dłoń w pięść.

- Właśnie tak, Jul – zatriumfował – Musisz ułożyć swoje śliczne usta tak, żeby powiedzieć: ''D, potrzebuję cię. Przyjedź po mnie'' – podyktował, a mi opadła kopara.

- Chyba cię coś jebło – prychnęłam.

- No. Dwie laski, dwie minuty temu – odparł, bardzo z siebie zadowolony – To, jak będzie? - spytał.

- Daje ci to satysfakcję? - wycedziłam przez zęby.

- Ogromną, kochanie. Ogromną – parsknął kąśliwie.

- Ja pierdolę... - wypuściłam powietrze z ust i niechętnie przywołałam na twarz cukierkowy wyraz – D... - zaczęłam.

- Tak, skarbie? - widziałam ten jego bezczelny uśmiech...

- Potrzebuję cię... - starałam się ukryć palącą wnętrzności złość i pętlę zażenowania, która ściskała gardło.

- Mów dalej – zaśmiał się.

- Przyjedź po mnie... Proszę... - wydusiłam z siebie.

- Nawet użyłaś magicznego słowa! - zawołał radośnie.

- To, przyjedziesz, czy nie? - traciłam panowanie.

- A przyjadę – odpowiedział – Skoro tak ładnie mnie poprosiłaś – zarechotał.

- Wyślę ci współrzędne – przewróciłam oczami, odsunęłam komórkę i wklepałam nazwę ulicy. Tabliczka na wielkim, zielonym słupie była niezwykle pomocna, bo moja orientacja częściej zawodziła, niż pomagała.

- Góra dwadzieścia minut stąd – burknął szatyn – Schowaj się, księżniczko, żeby mi żaden palant ciebie nie podebrał – rzucił żartobliwie i się rozłączył.

- Nie wierzę, że to zrobiłam – pokręciłam głową i schowałam telefon. Zawsze mogłam posłuchać muzyki, ale powinnam być raczej czujna.

Może i jestem nieobliczalną wariatką, ale to wciąż jest mroczna, opustoszała ulica i nie mam ochoty paść ofiarą jakiegoś gwałciciela...

- To byłaby bardzo głupia śmierć – rzuciłam na głos – Typowa. Nudna – wyliczałam – Absolutnie, nie w stylu Juliet Caro – skwitowałam – Co nie, Stasiu? - zerknęłam na trupa – No. Ty to mnie rozumiesz – zachichotałam, z nudów wyjęłam komórkę i zaczęłam przeglądać internet.

Tak się w to wciągnęłam, że donośne trąbienie omal nie skończyło się zawałem serca. Drzwiczki czarnego, lśniącego samochodu otworzyły się od miejsca kierowcy i ze środka wyszedł Deacon.

Zmierzwione włosy, tygodniowy zarost i czarna, lekko rozpięta koszula. Młody Maroni nigdy nie wyglądał zwyczajnie. Był zbyt przystojny, żeby egzystować na tym świecie, albo to ja miałam spaczone poczucie postrzegania.

Dla jednych D wyglądał całkiem zwyczajnie, a dla mnie niczym ucieleśnienie męskiego ideału. Boże...

Dlaczego ja tracę przy nim zmysły?

- Czekamy na specjalne zaproszenie? - oprał się łokciem o auto i rzucił mi znaczące spojrzenie.

- Nie – ucięłam, kierując się w stronę drzwi od strony pasażera.

- Hola, hola, księżniczko – zawołał i niechętnie zwróciłam na niego uwagę.

- Co się stało? - przewróciłam oczami.

- Żadnego ''cześć'' ani nic? - mruknął – Ja się specjalnie po ciebie pofatygowałem – dodał, marszcząc brwi.

- Cześć – westchnęłam, zaciskając usta w wąską kreskę.

- I tylko tyle? - podszedł do mnie i włożył dłonie w kieszenie spodni.

- Aż tyle – warknęłam – Możemy już jechać? Proszę – wymusiłam ostatnie słowo.

- Taka sama sucz, jak zawsze – prychnął D, błyskając zębami i wodząc wzrokiem na boki – Chyba zasłużyłem na jakąś nagrodę, nie sądzisz? - omiótł mnie głębokim spojrzeniem – Albo, wiesz co? - zmienił zdanie – Jebać to. Sam sobie ją wezmę – dodał po chwili i nim zdążyłam zareagować, chwycił mnie za podbródek, przyciągnął do siebie i namiętnie pocałował.

Kompletnie oszołomiona, zastygłam w pozycji kamienia, więc Deacon postanowił jakoś akcję rozruszać.

Objął mnie w talii i ścisnął mocno za pośladki, odznaczające się pod krótką spódniczką. Jęknęłam odruchowo i mimochodem rozluźniłam język, więc szatyn wykorzystał okazję, by spenetrować głębiej moje gardło.

Naszły mnie mało przyjemne myśli, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, całą tę scenę widzi Joker, który zmienił zdanie i wrócił po swoją własność...

Wciąż nie reagowałam na pocałunki D, więc mężczyzna w końcu się zirytował.

- No co to ma być? - odsunął się i spojrzał na mnie, jakbym była co najmniej trędowata – Przedszkole, czy kurwa zakon? - zakpił.

- A jak miałam na to zareagować, co? - syknęłam.

- Tak, jak zawsze – uśmiechnął się bezczelnie – Dobra. Jeszcze do tego wrócimy, skarbie – puścił mi oko – A teraz, wsiadaj do samochodu i jedziemy na imprezę – nie mógł się powstrzymać i klepnął mnie w pośladek. Spiorunowałam go wzrokiem i otworzyłam drzwi maserati. Zajęłam miejsce i zaczęłam się tępo gapić w szybę.

- Nie chcę już żadnej imprezy – rzuciłam, gdy Deacon wylądował obok.

- Nie ma mowy, Jul – prychnął, poprawiając lusterko i przeczesując dłonią swoje włosy – Na chwilę wybyłem ze swojej domówki, a ty za karę musisz się na niej bawić i to ze mną – popatrzył na mnie, jak na mięso w sklepie.

- Czyli, że odbierasz mi prawo do wyboru? - uniosłam brwi – Świetnie. Drugi Joker – założyłam ręce na siebie.

- Apropo Jokera – zaczął, odpalając silnik. Maserati zamruczało jak rasowy kociak – Czemu twój kochaś cię zostawił? - zagaił, wyjeżdżając na drogę.

- Po pierwsze, to nie jest mój kochaś – prychnęłam – Tak szczerze, to sama nie wiem, kim on dla mnie jest i mam to w dupie – dodałam obojętnie – A po drugie, nie mam pojęcia, co się stało – parsknęłam odruchowo – Po prostu mu odpierdoliło jak zwykle i mnie zostawił. Koniec bajeczki – odwróciłam głowę w stronę okna.

- Ooo. Macie kryzys w waszym związku? - zadrwił – Zapnij pas, bo nie jeżdżę przepisowo – burknął.

- Nie nazywaj tego związkiem – skrzywiłam się, wtykając klamrę pasa do zatrzasku.

- No jak to – zaśmiał się – Wszyscy w Gotham nazywają was parą – rzucił.

- Boże... - strzeliłam facepalme'a – Kto rozpuszcza te niedorzeczne plotki? - zirytowałam się.

- Na pewno nie ja – odparł – Powiedziałaś coś, że nie chcesz już żadnej imprezy – przypomniał, dociskając pedał gazu.

- Brawo, za najszybszą reakcję – prychnęłam.

- Zaliczyłaś już dzisiaj jedną bibkę? - zagaił.

- Tia – mruknęłam.

- Gdzie? - dociekał.

- U Pingwina – westchnęłam, mrugając oczami, gdy obraz za szybą przelatywał zbyt szybko.

- U tego skurczonego gremlina? - jęknął szyderczo – Gardzę tym dziwakiem, jak nie wiem – kontynuował – Włazi w dupę mojemu ojcu i ciągle się mu podlizuje – warknął – Wazeliniarz pierdolony – dodał cierpko, a ja wybuchnęłam śmiechem. Nic nie poradzę, że mnie to rozbawiło.

- Jestem ciekawa, czy mój immunitet ciągle obowiązuje – zastanowiłam się na głos.

- Jaki immunitet? - D spojrzał na mnie dziwnie.

- Nawiązałam z Pingwinem przyjacielskie relacje i miałam dla niego pracować – zaczęłam, bawiąc się swoimi włosami – Ale... Tak zawsze jakoś mi było nie po drodze, żeby coś dla Cobblepota zrobić, więęęęęc... - przeciągnęłam – Nasza ''współpraca'' nigdy tak za bardzo do skutku nie doszła – burknęłam.

- W jakim charakterze miałabyś dla niego pracować? - zaśmiał się znacząco.

- Nie, Deacon – posłałam szatynowi sztuczny uśmiech – Nie w charakterze dziwki.

- I dobrze, bo mi się rzygać chce na samą myśl – odparł.

- A może chce ci się rzygać przez ilość wypitego alkoholu? - rzuciłam – Czuć od ciebie procenty, D.

- I co? - ciszę przeciął dźwięk złośliwości – Będziesz moją mamusią i mnie zbijesz? - zadrwił.

- Nie biję ludzi – odrzekłam – Tylko zabijam – wzruszyłam ramionami.

- Tak, wiem – westchnął – Jesteś pierdolnięta – dodał.

- Niewątpliwie – przyznałam – D? - spojrzałam na Maroniego.

- No?

- Czy ja muszę brać udział w tej imprezie? - jęknęłam – Tak się składa, że mam jutro rodzinny obiadek i wolałabym pójść pod prysznic, a potem lulu – złożyłam dłonie, jak do modlitwy.

- Szczerze, księżniczko, to wątpię, że w takim hałasie dasz radę zasnąć – zarechotał.

- Jak będzie trzeba, to wymorduję całe towarzystwo – zaćwierkałam słodziutko.

- Zwolnij, niunia – parsknął – Żeby mieć przyzwolenie na takie grube akcje, musiałabyś spytać gospodarza o zgodę – błysnął zębami.

- Już widzę minę twojego ojca, jak podchodzę i pytam, czy mogę mu wykładzinę zapaskudzić krwią – zachichotałam.

- Byłby cyrk – przyznał – Ale mojego ojczulka nie ma w domu, bo wyjechał w interesach i zostawił mi dwupiętrową willę pod opieką.

- A ty zrobiłeś w niej gruby melanż – dokończyłam za niego – Wzór, do naśladowania – pokręciłam głową z politowaniem.

- Nie bądź taka zakonnica, Jul – zaszydził – Nigdy nie urządzałaś domówek pod nieobecność starych? - zapytał.

- Rodziców – poprawiłam go – Nie. Nie urządzałam – odpowiedziałam.

- Dlaczego nie? - drążył.

- Bo jestem aspołecznym dziwakiem i introwertykiem – wyjaśniłam – Już wiesz?

- Introwertyczka, która zabija z zimną krwią? - uniósł brwi.

- Właściwie, to nigdy nie sprawdzałam jej temperatury podczas mordowania – zamyśliłam się – Ale tak. Bycie chorym pojebem nie oznacza z góry, że jesteś duszą towarzystwa – zaczęłam obracać pierścionkiem na palcu.

- Jesteś jedyna w swoim rodzaju – skwitował i nie gadaliśmy do końca jazdy. Głównie dlatego, że D puścił muzykę, która zagłuszała myślenie, a co dopiero słowa.

Gdy zaparkował pod willą i wysiadłam z samochodu, moje bębenki dostały jakiegoś szoku.

Chwiałam się na boki i Deacon zaoferował swoje ramię jako podporę. Nie mając zbytnio lepszego wyjścia do wyboru, chwyciłam się szatyna i razem poszliśmy w kierunku hawiry, z której dobiegała głośna muzyka z podkręconym basem.

Pan dom otworzył drzwi, a moje nozdrza uderzył dziwny, ostry zapach. Atmosfera była gęsta i gołym okiem można było wyczuć dym. Szlag wie, czy papierosowy, czy niektórzy nie jarali przypadkiem gumowych opon...

- Wali tu wódą, spermą i trawą – pomachałam dłonią przed twarzą.

- Dwie z tych rzeczy to sprawka Jaszczura – zaśmiał się D.

- Jaszczura? - zdziwiłam się – Znowu się kumplujecie? - dociekałam.

- Mówiłem wam kurwa, że palarnia jest na dole. Tak, czy nie? - Deacon mnie nie słuchał, tylko darł mordę na jarających szlugi gości.

- D – popukałam mężczyznę w ramię.

- Sorry, księżniczko – uśmiechnął się przepraszająco – Musiałem zaprowadzić porządek – dodał – O co pytałaś?

- Pytałam, czy ty i Jaszczur znowu się kumplujecie – powtórzyłam – Bo on mi mówił, że...

- Że stałem się wielkim chujem? - dokończył, a potem parsknął – Jul. Ja zawsze byłem wielkim chujem – posłał mi znaczący uśmiech. Zignorowałam go – Ale powiedzmy, że Jaszczur wrócił do ekipy i ta impreza to głównie jego zasługa – dorzucił.

- Czuć – skomentowałam – Gdzie jest moja kwatera? - spytałam.

- Później ci powiem – parsknął – Krótka piłka. Chcesz spać za free, czy bulić kasę za wynajem? - mruknął.

- Żartujesz, prawda? - zacisnęłam dłonie w pięści.

- Nie – zaprzeczył – Warunek jest taki, że jak masz ochotę zaoszczędzić, to bawisz się z panem domu, czyli mną – błysnął zębami.

- Nie mam przy sobie żadnej kasy... - warknęłam – Wiesz kurwa o tym...

- Spoko. Wyśle się rachunek twojemu pacynkowi. Jemu kasy nie brakuje, co nie? - dodał, odpalając jointa, którego wziął, chuj wie skąd.

- Nie zrobiłbyś tego... - syknęłam, czując narastającą złość. Miałam ochotę udusić młodego Maroniego za jego bezczelne zachowanie...

Zawsze możemy go dźgnąć. Mamy nóż...

Niby tak, ale... On jest zbyt gorący, żeby go nadziewać na ostrze...

Noo. Jeśli ktoś już ma tu kogoś dźgać, to on mnie. Dogłębnie...

Chwila kurwa. Czy ja serio o tym pomyślałam?

Niestety pomyślałam, a zarys mięśni D, wyłaniający się spod czarnej koszuli, tylko pobudzał moją wyobraźnię.

Jak ciężko jest być kobietą. Z jednej strony ujmą na twym honorze jest zainteresowanie takim dupkiem, a z drugiej, jedyne czego pragniesz, to żeby cię ostro zerżnął...

Czyli kobieta wariatka jest zawsze pierdolnięta dwa razy...

- Chcesz się założyć? - mężczyzna wyrwał mnie ze stanu zamyślenia – To, jak będzie? - dociekał.

- Daj mi coś do picia – zażądałam, próbując opanować żądzę mordu. Skupiska ludzi zachęcają do zabijania, a wewnętrzna psychopatka tylko podjudzała upiornym szeptem.

Lubiliśmy się tak bawić z klaunem. Wkradaliśmy się na imprezy i wybijaliśmy towarzystwo, a na końcu puszczaliśmy wszystko z dymem. Ogień siekał każdą rzecz, a co najważniejsze, każdego człowieka, który jakimś cudem się ostał.

- Za mną – rzucił Deacon, chwytając mnie za rękę. Wyrwałam ją z prędkością światła, częstując Maroniego lodowatym spojrzeniem.

- Nie dotykaj mnie – syknęłam, kierując się w stronę salonu. Minęłam rozochoconych ludzi, którzy trzymali w dłoniach czerwone, plastikowe kubki. Typowy obraz amerykańskiej imprezy.

Mam ochotę na posiadówkę w polskim stylu. Wódeczka, ogóreczki i rozmowy o polityce. Prawdziwe kombo.

- I po co te nerwy? - szatyn znalazł się obok, a właściwie to zatarasował mi drogę – Jak zwykle jesteś samowystarczalna? - zakpił, dmuchając mi w twarz dymem.

- Przestań mnie wkurwiać, człowieku – złapałam D za fałdy koszuli i posłałam mordercze spojrzenie.

- Nie kuś, księżniczko – chwycił mnie za podbródek i spojrzał głęboko w oczy.

- Próbujesz być czarujący z tym petem w gębie? - prychnęłam szyderczo. Deacon złączył usta w półuśmiech, wyjął skręta i zgasił go na czole jakiegoś chłopaka, który stał obok. Tamten się wydarł i wyskoczył do Maroniego z łapami. Szatyn złapał go za fraki i przyszpilił do ściany.

- Taki z ciebie cwaniak, gościu? - zadrwił, wciskając chude ciało bruneta w mur – Tak? Taki jesteś ostry? - walnął nim o podłogę – Masz pojęcie, kim ja kurwa jestem? - stanął nad facetem i przygniótł butem jego klatkę piersiową – Skurwysyny? - pstryknął palcami – Robimy pochodnię! - zawołał tym swoim ciemnym głosem. Wokół zrobiła się grupka, którą zaciekawiła cała scenka. Wcisnęłam się między nich i obserwowałam, jak potoczą się dalsze losy brunecika.

Nie mogłam opanować uśmiechu, bo podejrzewałam, czym owa pochodnia jest. Moje przypuszczenia sprawdziły się, gdy opalony mężczyzna z włosami wygolonymi do połowy przyniósł kanister z benzyną.

- Polać go – rozkazał Maroni, uśmiechając się jak rasowy skurwiel. No proszę. D miał w sobie pierwiastek psychopaty, a zawsze powtarzał, że nie podziela mojego sadystycznego fetyszu.

- Uuu. Będzie kolejny viral z hasztag pochodnia! - usłyszałam znajomy głos i przeczucie mnie nie myliło. Koło Deacona wyrósł blady jegomość o włosach koloru czerwonego chupachupsa. Wytatuowany tors, którym świecił, skupiał uwagę wypindrzonych lasek, które gapiły się na zarys bioder Jaszczura. No tak. Przecież D ostrzegał, czy tam uprzedzał, że Gadzina krąży w pobliżu.

- Stary, masz zapałki, co nie? - szatyn zwrócił się do czerwonowłosego.

- Zawsze – odparł tamten i sięgnął do kieszeni czarnych, wąskich dżinsów. Spodnie zjechały mu jeszcze niżej, ku uciesze tych wszystkich blachar. Mój wzrok zawędrował natomiast w górę klaty mężczyzny. To dziwne, kiedy facet ma przekłute sutki...

- Dzięki – mruknął Maroni i wziął od Gadziny tekturowe pudełko – Podciągnij spodnie, bo ci zaraz kutas wyskoczy – dodał cierpko.

- Wyskakuje zawsze, jak czuje dobry towar – zielonooki błysnął zębami w stronę grupki dziewczyn, które zachichotały piskliwie.

- Filmuj lepiej – warknął Deacon, a czerwonowłosy wyciągnął komórkę.

- Robimy live'a z kolejnej egzekucji – zaśmiał się Jaszczur – Hasztag: D to niebezpieczny skurwysyn – dodał, a wszyscy wokół wymusili uśmiechy. To było oczywiste, że większość towarzystwa nie zdaje sobie sprawy z tego, kim są te pojeby. Dam sobie uciąć rękę, że byłam jedyną osobą, którą zabijanie niewinnego człowieka mogło rajcować.

- Duke, polej ścierwo benzyną – zarządził szatyn, zdejmując buta z klatki piersiowej bruneta.

- Się robi – odparł pan opalony i przechylił kanister. Gostek na podłodze zaczął błagać o litość, ale jej na szczęście nie wyprosił. Prawie go utopili w litrach paliwa i zanim zdążył się ocknąć, Deacon odpalił zapałkę i rzucił na ciało faceta. Ciszę przeciął dziki wrzask, a podpalony zaczął się tarzać po podłodze i krzyczeć z bólu. Ubrania wtopiły mu się w skórę. Wyglądał jak świeczka, do połowy strawiona przez płomień.

Tłum gapiów miał mieszane uczucia. Niektórzy stali bez ruchu, inni się rozpierzchli. D po prostu stał z dłońmi w kieszeniach i patrzył obojętnie na to widowisko. Po jego pełnych wargach od czasu do czasu błąkał się uśmiech.

No nieźle. Może Maroni nie jest taki nudny, jak myślałam.

Przygryzłam wargę, wpatrując się to w płonącą ofiarę, to w niewzruszonego szatyna. Jaszczur łaził dookoła pokoju i nagrywał wszystko smartfonem w jaskrawozielonej obudowie.

- Dobra. Wystarczy tego cyrku – zarządził pan domu i na jego znak, chłopaki odpalili gaśnicę i poczęstowali pianą wijącego się w agonii kolesia.

- Ładnie go załatwiłeś, D – mruknął czerwonowłosy i razem z Maronim przybili sobie piątkę – Wrzuciłem to na nasze story – zarechotał, chowając komórkę do kieszeni.

- Podgrzałeś atmosferę, D – zaśmiałam się złowieszczo, klaszcząc w dłonie.

- Zaimponowałem ci, księżniczko? - posłał mi bezczelny uśmiech.

- Może trochę – przewróciłam oczami – Nie rozumiem tylko, po co go ugasiliście – westchnęłam.

- To forma straszaka – wyjaśnił – Poza tym, nie jest powiedziane, że kolo przeżyje z takimi obrażeniami – dodał.

- Też prawda – przyznałam mu – Może trochę zostanę na imprezie – zachichotałam – Ale musi się znaleźć jakaś kolorowa wódka – zastrzegłam, unosząc palec w górę.

- Do wyboru, do koloru – D rozłożył ramiona – Wszystkie kolory tęczy są w kuchni. Zaprowadzić cię? - spytał.

- Chętnie – skinęłam głową.

- Czy moje modły zostały wysłuchane? - głos zabrał gad.

- Zależy, o co prosiłeś, Jaszczur – westchnęłam, zakładając ręce na biodra.

- Jul! - rozłożył szeroko ramiona i nim zdążyłam zareagować, dosłownie się na mnie rzucił i zakleszczył w swoich wytatuowanych ramionach.

- Złaź z niej, szmato – warknął D, chwytając czerwonowłosego za ramię.

- Odpuść, ziom – jęknął zielonooki – Stęskniłem się za nią – dodał, przejeżdżając swoim długim językiem po moim policzku.

- Gościu, przerażasz mnie – popatrzyłam ze zgorszeniem na chłopaka.

- Wybacz, kotku – złożył dłonie jak do modlitwy – Wyzwalasz pierwotne odruchy – omiótł moje ciało wzrokiem.

- To jego ulubiona wymówka w sądzie – rzucił Deacon, a ja skupiłam swój wzrok na Jaszczurze.

- Rozwiniesz to? - mruknęłam.

- Nie wiedziałem, że miała tylko trzynaście lat – gad wzruszył ramionami, wtryniając dłonie do kieszeni.

- Ładnie – zacisnęłam usta w kreskę.

- Na moim Insta, małe dziewczynki piszą, że myślą o mnie podczas palcówki – dodał rozbawiony, a D spojrzał na niego z totalnym cringem – To słodkie – przeczesał dłonią włosy.

- To się nazywa kurwa pedofilia! - warknął szatyn.

- Tak trochę – przyznałam mu rację.

- Ta. Pedofilia – Jaszczur przewrócił oczami – W dzisiejszych czasach, nastolatki są bardziej rozwiązłe – dorzucił – Łatwo jest się pomylić!

- Masz szczęście, że mój ojciec to jakoś załatwił – syknął Maroni.

- Wiem. Już dziękowałem z pięćdziesiąt razy – przypomniał – Zastanówmy się, D – mruknął – Czy jak ładna loszka wbija ci do łóżka, to pytasz ją o dowód? - prychnął.

- Jasne, że nie – parsknął.

- Moje gratulacje, panowie – zaczęłam klaskać – Dzięki wam, dżentelmeni nie wyginą – zakpiłam, kierując się na wprost.

- Jul, Jul, Jul, Jul! - usłyszałam wołanie – Zaczekaj, czekaj, czekaj – Jaszczur zastąpił mi drogę.

- Co? - warknęłam.

- Mam coś, co lubisz – wysunął język.

- Chcesz powiedzieć, że...? - na moich ustach powoli wykwitał uśmieszek.

- Ziółko – uniósł wysoko brwi – Świeżutkie – kusił.

- Mocne? - dociekałam, chichocząc głupio.

- I nielegalne w tym stanie – parsknął, wyciągając z kieszeni spodni plastikową torebeczkę. Była po brzegi wypełniona trawką.

- Zakazany owoc – oblizałam usta.

- I to za free – objął mnie ramieniem i zaczęliśmy iść w stronę kanapy – Skręcimy parę blantów i przetestujemy, co? - zaśmiał się, a ja razem z nim.

- Co ty kurwa robisz? - przed nami wyrósł Deacon.

- Częstuję Juliet moim najlepszym towarem – odparł beztrosko.

- Pojebało cię, Jaszczur? - prychnął szatyn – Ona nie pali – rzucił pewnie. Czerwonowłosy zarechotał cicho.

- Kotku. Wyjaśnij mu – zielonooki skinął na mnie głową.

- Ja palę, D.

- Jak, palisz? - popatrzył na mnie, jak na idiotkę.

- No normalnie – parsknęłam.

- Na serio? - nie dowierzał.

- No – kiwnęłam głową.

- Nie wierzę – odparł.

- To uwierz. On jest świadkiem – poklepałam Jaszczura po nagim ramieniu.

- Potwierdzam, stary – burknął gad – Jul kocha trawkę.

- Wkręcacie mnie? - Maroni zmarszczył brwi.

- Nie – przewróciłam oczami – Nic mnie tak nie rozluźnia, jak dobra porcja gandzi – rozmarzyłam się.

- No właśnie – rzucił czerwonowłosy – Jara mnie, że ona jara – dodał ze śmiechem.

- I co? Zamierzasz z nim iść palić? - D popatrzył na mnie sceptycznie.

- Chyba tak – posłałam mu uśmiech.

- Równa suka – gad pocałował mnie w policzek.

- Nie zapominaj, że to i tak ze mną musisz spędzić resztę imprezy – przypomniał Maroni.

- Co on pierdoli? - zagaił zielonooki.

- Nie wiem – machnęłam ręką – Chodźmy się upalić! - zabłyszczały mi oczy.

- Luz blues – odparł gad, podniósł mnie, przerzucił przez ramię i zaniósł do jakiegoś pokoju. Panował w nim półmrok, ale wyglądał jak jakieś biuro – Klapnij se – rzucił mnie na brązową, skórzaną kanapę i zamknął drzwi.

- Czemu mnie tu przyniosłeś? - parsknęłam, siadając z kolanami ugiętymi na bok.

- Bo sępy rzuciłyby się na darmowy towar – burknął – Jesteś jedyną, która nie musi płacić – dodał i opadł na miejsce obok.

- Jakoś wcześniej musiałam – zauważyłam – A no właśnie – przypomniało mi się – Czemu jesteś dla mnie taki miły? - rzuciłam podejrzliwie, opierając głowę o ugiętą rękę.

- Ja pierdolę, następna – Jaszczur poczęstował mnie znudzonym spojrzeniem – Bądź miły dla laski, a ona węszy w tym jakiś spisek – westchnął.

- No wiesz – wydęłam wargi – My się poprztykaliśmy, jak się ostatnio widzieliśmy – mruknęłam.

- Nie kojarzę – zrobił nieogarniętą minę, wysypał garść trawki na dębowy stolik i zaczął skręcać jointy.

- No nie pamiętasz? - jęknęłam zawiedziona i nachyliłam się nad stolikiem – Klub Laugh and Grin, małe lizanko na parkingu i zapłakana Harley Quinn – wyliczałam.

- Czej – rzucił – Coś mi świta – zamyślił się i popatrzył na mnie spod mrużonych powiek.

- Coś dzwoni? Dzwoni? - uśmiechnęłam się z nadzieją.

- Już pamiętam! - ożywił się – Sorry za tamto – zrobił minę zbitego psa – Po ziole robię się czasami dziwny i wrażliwy na ludzką krzywdę – wytłumaczył.

- Wybaczone – poklepałam go po policzku. Posłał mi śliski uśmiech – Co? - spytałam, a czerwonowłosy przewrócił mnie na poduszkę i zagórował. Położył ręce po obu stronach, żeby uniemożliwić mi ucieczkę.

- Chcesz się lizać? - wysunął język niczym prawdziwy wąż.

- Wolałabym nie – zaprotestowałam.

- Oj. No czemu? - zarechotał – Przypomniałem sobie, że na mnie lecisz – przysunął swoje czarne usta do moich, ale w porę zatrzymałam jego zapędy gestem dłoni.

- Wystarczy, że D mnie zmusił do całowania – westchnęłam – Nie chcę dwa razy przez to przechodzić – dodałam.

- Zawsze możemy się pieprzyć – obnażył toksyczny uśmiech – Bez całowania – dorzucił.

- Nie? - zrobiłam minę w stylu: Are you fucking kidding me? - Jaszczur, złaź ze mnie – sięgnęłam pod spódniczkę i wyjęłam nóż.

- Ostro – skomentował – A oral wchodzi w grę? - drążył.

- Dźgnę cię zaraz – przyłożyłam mu ostrze do gardła.

- Ale ja tobie, a nie ty mi – zastrzegł.

- Jaszczur, złaź! - warknęłam, tracąc panowanie.

- Weź pod uwagę długość mojego języka – kusił, a mnie udało się spod niego wyśliznąć. Wstałam z podłogi, otrzepałam się i skierowałam ku drzwiom – Ej. A ty dokąd? - zawołał.

- Wychodzę – syknęłam.

- A co z paleniem? - przypomniał.

- Nie jest warte twojej obecności – odrzekłam zimno i już chwytałam za klamkę.

- Nie, Jul – gad wstał i zagrodził mi drogę – Przepraszam, ok? - znowu złożył dłonie jak do modlitwy – Mówiłem, że mi odpierdala – dodał – Nie idź – poprosił.

- Wkurwiasz mnie – założyłam ręce na siebie, omal nie dźgając swojego ciałka nożem.

- Wiem, ale już nie będę odwalał takich akcji – obiecał – Uwierzysz byłemu ministrantowi? - parsknął.

- Jak szybko potrafisz skręcić blanty? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Usta Jaszczura rozszerzyły się w uśmiechu.

- Bardzo szybko – odparł i niemalże rzucił się na ten stolik. Podeszłam kilka kroków i obserwowałam z bezpiecznej odległości, jak Gadzina przygotowuje skręty. Nie rzucał słów na wiatr. Szybko je zrobił.

- Szybki jesteś – skwitowałam, na co czerwonowłosy wstał i włożył mi jointa w usta.

- Ostatni pociąg do raju właśnie odjeżdża – zarechotał i wyciągnął zapalniczkę. Podpalił mojego blanta, a ja zaciągnęłam się mocno, wstrzymałam dym i chuchnęłam nim Jaszczurowi prosto w twarz, śmiejąc się przy tym wariacko.

- To działa – wyszczerzyłam się, a zielonooki zaciągnął się swoim własnym.

- Wiesz, że to biuro ojca D? - zarechotał.

- Wkurwi się? - zawtórowałam.

- Jak jasny chuj – potwierdził ze śmiechem.

- Rozpierdolmy to miejsce – złowieszczo poruszyłam brwiami.

- Podobasz mi się, Jul – gad kiwnął głową – Robimy naszą prywatną bibkę – zadecydował i wskoczył na ciemne biurko. Wziął do ręki jakiegoś pilota i włączył wieżę, której wcześniej nie zauważyłam. Popłynęła z niej głośna, typowo imprezowa muzyka. Jaszczur zaczął tańczyć i nie chciałam być gorsza. Zdjęłam te niewygodne buciory i wspięłam się na mebel. Razem z gadem bujaliśmy się jak pojebani, strącając jakieś dokumenty. Paliliśmy skręty, a opary były tak gęste, że w pomieszczeniu wytworzyła się mgła.

- Kurwa, ale melanż – cieszyłam się, jak głupia i zeskoczyłam z biurka, wskakując jednocześnie na kanapę. Wypierdoliłam z niej poduszki i zaczęłam skakać, piszcząc jak naćpana.

- Jul! Patrz na to! - Jaszczur wyciągnął z szuflady czerwone wino.

- O cię chuj! - zawołałam, przerywając skakanie.

- Golniemy se? - zagaił, a ja ochoczo pokiwałam głową – Kurwa, ale zakorkowany – skomentował, próbując otworzyć alkohol. W efekcie korek trafił w jakąś figurkę, stojącą na półce.

- Ups – zrobiłam głupią minę.

- Luz – uspokoił mnie – To nie my – dodał, biorąc solidny łyk wina.

- Jaki dżentelmen – prychnęłam, zabierając mu butelkę i wychylając sporą ilość – Wytrawne – skrzywiłam się, oddając wino czerwonowłosemu.

- Chuj z tym. Patrz, ile ma procentów – zarechotał, wskazując na etykietę.

- Chociaż tyle – zawtórowałam i wróciłam do pląsania. Jaszczur przez chwilę mi się przyglądał, popijając wino.

- Ale ty kręcisz tym tyłeczkiem – mruknął, a ja zignorowałam go i tańczyłam dalej. Parę minut później zrobiłam sobie przerwę i sięgnęłam po skręta.

Stałam pod ścianą, paliła skręta i śmiałam się sama do siebie. Nagle podszedł do mnie zielonooki.

- Co chcesz? - burknęłam nieprzyjaźnie, odsuwając blanta od ust.

- Zgadnij – w odpowiedzi przycisnął swoje wargi do moich i rozepchał je swoim śliskim językiem. Zszokowało mnie to, ale było zaskakująco przyjemne. Zaczęłam oddawać mu pocałunki.

Całował mnie zachłannie, a dłońmi błądził po ciele. Dostawałam miłych dreszczy, czując jego zdecydowany dotyk. Jęknęłam, gdy palce gada wpełzły pod spódniczkę i ścisnęły mocno za pośladki. Ugniatał je jak masę na ciasto, a moje wnętrze zalewały gorące fale.

Jaszczur był przerażający, może nawet odrażający, ale z jakiegoś dziwnego powodu, to mnie kręciło.

Czerwonowłosy podrzucił mnie gwałtownie tak, że wylądowałam na jego biodrach. Mężczyzna był półnagi, więc odczułam elektryzujące ciepło jego skóry, gdy dotknęłam jej swoimi udami. Skrzyżowałam kostki na plecach zielonookiego i rzuciłam skręta na podłogę. Jaszczur przydeptał go butem i kontynuował całowanie. Objęłam go za szyję i coraz bardziej poddawałam się napierającemu językowi tego świra.

Smakował jak coś ostrego i podniecającego jednocześnie. Nie mogłam się temu oprzeć.

Zatraceni w pocałunkach, nawet nie zauważyliśmy, kiedy drzwi gabinetu się otworzyły.

- Wszędzie was szu... JUL! - usłyszałam wrzask Deacona. Razem z Jaszczurem odkleiliśmy się od siebie i spojrzeliśmy zaskoczeni na wściekłego Maroniego – Jest zakaz jarania w biurze ojca! - huknął, zamykając z trzaskiem drzwi, żeby nikt nie był świadkiem tej scenki – Jul! - spiorunował mnie wzrokiem – Co ty robisz z tym siedliskiem chorób wenerycznych?! - awanturował się – Złaź z niej, zboku! - szarpnął czerwonowłosego za barki, ale tamten się tylko zaśmiał.

- Bez przesady. HIV-a przecież nie mam – przewrócił oczami - Wyluzuj się, stary – odparł zielonooki – Trochę się zabawiliśmy i w końcu bym ją zerżnął, gdybyś nie wparował – dodał z niezadowoleniem – Klasyczny cockblock – zadrwił.

- Capi tu, jakby Snoop Dogg zrobił sobie orgię! - warknął D – I kto włączył wieżę?! - wściekał się coraz bardziej. Dopadł do pilota i zakończył żywot piosenki Flo Ridy. Jaszczur i ja staliśmy pod ścianą, uśmiechając się głupio.

- Jest wkurwiony – wystawiłam pięść do gada, a on przybił mi żółwika.

- Tylko mi nie mówcie, że otworzyliście wino, które było w szufladzie... - spojrzał na butelkę, stojącą na biurku.

- Bo nie – odparł zielonooki, a ja nie mogłam się powstrzymać od chichotu. Zatkałam sobie usta dłonią...

- Coś cię bawi, księżniczko? - zakpił Deacon.

- Ogólnie, to mnóstwo rzeczy – odpowiedziałam – Ale, wiecie, co w tym wszystkim jest najlepsze? - popatrzyłam na obu z rozbawieniem – Za jakieś paręnaście godzin idę na rodzinny obiadek i będę udawać, że wcale nie jestem zdeprawowaną wariatką o obniżonych standardach moralnych – wybuchnęłam śmiechem.

- Wierzysz, że to przejdzie? - prychnął Jaszczur.

- Oby – jęknęłam teatralnie – Mamusia i tatuś przeżyliby zbyt duży szok – wydęłam usta – Heh, a wiecie, jaka jest druga najlepsza część tego wszystkiego? -uderzyłam językiem o podniebienie.

- Aż się boję – skomentował szatyn.

- Pewien doktorek ma tylko paręnaście godzin, żeby przywrócić do życia moją kuzynkę – znowu wstrząsnął mną śmiech.

- Co się stało? - Maroni zmarszczył brwi.

- Zabiłam ją – wzruszyłam ramionami.

- Uwielbiam ją – zarechotał czerwonowłosy.

- Caro – westchnął Deacon – Myślałaś kiedyś nad tym, co robisz? - założył ręce na siebie.

- Niezbyt – zaprzeczyłam – To nudne – dodałam z grymasem – D? - uśmiechnęłam się do mężczyzny – Obiecałeś mi kolorową wódkę – przypomniałam mu.

- Żartujesz sobie? - zadrwił – Zobacz, co zrobiłaś z biurem mojego ojca!

- Odpuść jej – Jaszczur się za mną wstawił – Dziewczyna ma wystarczająco ciężkie życie z tym pojebanym klaunem – dodał.

- Dokładnie – poparłam go.

- Odezwał się ten, co nie ma makijażu na ryju – prychnął pan domu.

- Bez spiny, panowie – starałam się dojść do porozumienia – D – zwróciłam się do szatyna – Nie wierzę, że sam będziesz ogarniał ten burdel – rzuciłam – Macie tyle hajsu, że od tego są sprzątaczki, co nie? - ułożyłam usta w półuśmiech.

- Jasne, że tak – mruknął zielonooki – Rodzina Maroni nigdy nie sprząta własnego gówna.

- I co, Jul? Chcesz teraz spędzić ze mną resztę imprezy? - Deacon zbliżył się do mnie.

- Czego to się nie robi, żebyś nie wysłał Jokerowi rachunku za pokój – rozłożyłam ręce na boki – No już. Nie gniewaj się – zachichotałam filuternie.

- Na nią nie można się wkurwiać, D – czerwonowłosy zabrał głos.

- Można – zaprzeczyłam.

- Strzelasz sobie w kolano, Jul – odparł gad, zgarnął towar ze stolika i wyszedł z gabinetu.

- To co? Idziemy się bawić? - mruknęłam do szatyna.

- Nie masz dosyć? - parsknął D.

- A mam wybór? - zrobiłam wielkie oczy.

- Jak się zgodzę, to obiecasz nie zbliżać się do tego imbecyla? - westchnął.

- Jesteś zazdrosny? - zachichotałam.

- Umowa stoi? - wystawił dłoń.

- Dobra – pokiwałam głową i uścisnęłam mu rękę.

- Bierz buty i spadasz lulu – zarządził, a uśmiech ozdobił moją twarz.

- Racja – mruknęłam – Powinnam być trzeźwa.

- Chodź – Maroni otworzył drzwi i opuściliśmy biuro.

Zaprowadził mnie schodami do błękitnego pokoju z własną łazienką. Spytałam, czy mogę wziąć prysznic, a gdy uzyskałam zgodę, oddałam się półgodzinnej kąpieli.

D przyniósł mi jakąś szarą koszulę w której mogłam spać, z czego oczywiście skorzystałam.

Odświeżona i zrelaksowana, wskoczyłam do łóżka, mówiąc sobie, że muszę okiełznać to moje szaleństwo.

Zapadałam w sen, gdy obudził mnie telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i zaklęłam pod nosem.

- Halo? - mruknęłam.

- Gdzie jesteś? - warknął zimno – Szukam Cię suko po całym mieście. Myślisz, że mi uciekniesz? - prychnął.

- Nagle zaczęło Cię to interesować, co? - zakpiłam – O mnie się nie martw, J. Ja sobie radę dam – posłałam mu całusa i się rozłączyłam. Ustawiłam sobie budzik i wyciszyłam dzwonek. Joker dzwonił jeszcze kilka razy, ale tym razem nawet nie odebrałam.



Zdanie podsumowujące cały rozdział -> Co tu się odjebało? O_o

I co odjebie się dalej...

Next wkótce, moje Carożelki ^^

CDN

LadyBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top