Get Insane CXXXII

Juliet

Nie byłam z siebie dumna, że po raz kolejny uległam Jokerowi, ale postanowiłam wykorzystać to w dobrym celu. Do imprezy zostało jeszcze trochę czasu, w szczególności, że Pingwin wysłał SMSa, w którym zalecił małe spóźnienie. Gdy ludzie zapraszają cię do siebie i informują, że możesz przyjść lekko spóźniona, to tak naprawdę nie mają wszystkiego dopiętego na ostatni guzik i sugerują, żebyś nie przychodziła na styk.

Skorzystałam z okazji, że czas się wydłużył i przedstawiłam klaunowi swoją prośbę. Ten oczywiście nie omieszkał skomentować jej szyderczym śmiechem, ale o dziwo się zgodził. Stwierdził, że skoro jest w takim dobrym humorze, to może mi nawet udzielić wsparcia.

Szczerze, to poprosiłam go o pomoc z czystej desperacji i nie przypuszczałam, że nie odmówi. Ba! Byłam wręcz przygotowana na jakiś głupi tekst, ale Książę Zbrodni z pełnym przekonaniem zaoferował, że rozwiąże mój problem.

Rzadko kiedy, klaun był taki ''miły'' i jak zwykle zaczęłam coś podejrzewać i doszukiwać się drugiego dna. Faktem jest, że zielonowłosy okazywał mi więcej sympatii, niż innym ludziom, ale nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Byłam zdezorientowana i nie miałam pojęcia, jak zareagować, lecz nie miałam czasu na zbytnie przemyślenia.

Joker jak to Joker. Mógł w każdej chwili zmienić zdanie i zrobić mi żart, że dalej jest zaangażowany w mój problem. Trzeba było działać, dopóki J miał dobry nastrój...

- To ta, Cukiereczku? - głos klauna wyrwał mnie z rozmyślań. Staliśmy nad piaszczystym brzegiem i przyglądaliśmy się akcji ''ratowniczej''.

Gdy wyjaśniłam psychopacie, na czym polega kłopot, beztrosko rzucił, że chłopcy wtrynili ciało Edyty do wody. No świetnie! Teraz trzeba przeczesywać tę cholerną zatokę w poszukiwaniu zwłok! Chociaż, przynajmniej ja nie muszę tego robić, bo J zagonił swoich pachołków do zabawy w płetwonurka. Niechętnie zwróciłam uwagę, gdy na brzeg wyciągnęli kolejnego trupa młodej dziewczyny.

- Nie – mruknęłam, a chłopaki dorzucili truchło na stos – Swoją drogą, strasznie dużo tu trupów – zauważyłam.

- To mój prywatny cmentarz – zaśmiał się klaun – Nie trzeba wnosić żadnej opłaty – dodał szyderczo.

- Zabierasz rodzinom możliwość godnego pochówku ciała – skwitowałam – Kawał wrednego chuja – zaśmiałam się.

- Nie lubię się chwalić, ale to prawda – zawtórował mi – Gramy w rosyjską ruletkę? - zapytał, uśmiechając się szaleńczo.

- Żartujesz? - prychnęłam – Nie chciałeś ze mną w to grać, pamiętasz?

- To był błąd – odparł – Licz do dziesięciu, skarbie – mruknął. Westchnęłam, ale zaczęłam liczyć. Gdy byłam przy dziewięciu, Joker wyciągnął gnata i zastrzelił jednego ze swoich ludzi. Reszta gangu odwróciła się zaskoczona w stronę klauna i patrzyli tylko na wykrwawiające się ciało.

Nastąpiła niezręczna cisza, którą przeciął śmiech zielonowłosego. Natychmiast mnie nim zaraził i po chwili oboje rżeliśmy dziko, jakbyśmy oglądali wybitną komedię. W sumie kruchość ludzkiego życia można do niej zaliczyć.

- Popłakałam się – otarłam kciukiem łzy.

- Twoja kolej, Juliet – mruknął.

- Teraz ja strzelam, Ty liczysz? - zgadywałam.

- Mhm – parsknął – A wy, na co się gapicie?! - warknął – Wracać kurwa do roboty i szukać ciała! - huknął na swoich gangsterów, a ja zachichotałam.

- Do dziesięciu, J – syknęłam, a klaun zaczął liczyć. Gdy doszedł do dziewięciu, wyjęłam swój pistolet i zabiłam nurka, który właśnie wychodził z wody. Nieszczęśnik wpadł w toń i tyle go widzieli.

- Pięknie – zaśmiał się Joker.

- Masz cela, Juliet – rzucił Cobra.

- A ty co się jej podlizujesz? - prychnął zielonowłosy.

- To był tylko komplement... - odparł, lekko zdygany.

- No, żebym ja ci nie musiał komplementu wyryć na tablicy nagrobnej, Cobra – syknął, a ja zachichotałam.

- Czy to w ogóle jest możliwe, żeby wskrzesić kogoś w jeden dzień? - mruknęłam.

- Hold nie takie rzeczy robił, Cukiereczku – odrzekł klaun – Gdyby nie był szalony, mógłby zrewolucjonizować świat – dodał.

- Mimo wszystko, lepiej jest mieć w Doktorze Apocalypto przyjaciela, aniżeli wroga – zauważyłam.

- Dokładnie – zgodził się – Ale jednego nie rozumiem – rzucił, patrząc mi w oczy – Po co chcesz wskrzesić swoją kuzynkę? - zagaił – - Skoro ją zabiłaś, to chyba miałaś jakiś powód, prawda? - drążył.

- Owszem – potwierdziłam – Edi to fałszywa suka, ale jednak rodzina – westchnęłam – Mam jednak wobec niej inne plany niż tajemnicza śmierć... - zachichotałam.

- Chciałbym poznać szczegóły tego planu – mruknął, przybliżając swoje wargi do moich ust.

- Po co? - mruknęłam.

- Bo jestem pewien, że Twój szatański umysł wymyślił coś wyjątkowego, Cukiereczku... - jego dłoń zjechała na mój pośladek. Uśmiechnęłam się zadziornie, przejeżdżając palcami po karku klauna, lekko go drapiąc wypiłowanymi paznokciami.

- Żeby nie było wątpliwości, J – spojrzałam mu intensywnie w oczy – Pieprzyliśmy się, ale wciąż jestem wściekła – syknęłam.

- Dlaczego? - warknął.

- Dlaczego Cię to interesuje? - uniosłam brwi – Na tym polega nasza relacja. Nie musisz się przejmować tym, co mnie trapi – dodałam.

- Muszę – odparł, patrząc na mnie jak podstępny gad.

- Od kiedy? - prychnęłam.

- Od zawsze – dodał, chwytając mnie za gardło. Aczkolwiek, zrobił to wyjątkowo delikatnie jak na niego – Muszę wiedzieć wszystko o Mojej Słodkiej Juliet, Mojej Królowej – mruknął. Parsknęłam kpiąco.

- Oj, Joker, Joker, Joker – westchnęłam – Teraz to popłynąłeś – mruknęłam – Tak daleko, że aż spadłeś z wodospadu – zakończyłam, bo po raz kolejny usłyszałam pytanie chłopaków, ''Czy to ta''. Mieli rację. Wreszcie udało im się wyłowić zwłoki Edi. Minął jeden dzień od jej śmierci, więc trup był jeszcze świeży i w stanie dobrym. Zwiększało to moim zdaniem prawdopodobieństwo ożywienia kuzynki.

Przyjrzałam się zimnemu truchłu. Edzia umarła z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. No cóż. Najwidoczniej nie przypuszczała, że naprawdę ją zabiję.

W sumie ja też się nie spodziewałam, że nerwy tak znacznie mi puszczą. Jak zwykle, zadziałał impuls. Mogłabym go oskarżyć o większość morderstw, których dokonuję...

Wysoki Sąd: Czy przyznaje się pani, do zamordowania ponad setki niewinnych osób?

Juliet Caro: Nie. To był impuls.

Wysoki Sąd: Uniewinniona.

Szkoda, że to tak nie działa w prawdziwym świecie.

- Cześć, Edi. Dwadzieścia cztery godziny się nie widziałyśmy – zaśmiałam się, zerkając na trupa i pochylając się nad nim. Poczułam dotyk na ramieniu.

- To jest Twoja kuzynka, Cukiereczku? - mruknął zielonowłosy.

- Niestety – odparłam.

- To co? Bierzemy ciało do bagażnika i jedziemy do doktorka? - zaśmiał się.

- Mhm – potwierdziłam – Mam nadzieję, że upora się z przywróceniem jej funkcji życiowych – dodałam.

- Niepierwszy raz kogoś ożywia – rzucił Joker – Nic się nie martw, kochanie – objął mnie od tyłu za talię – Wszystko będzie w jak najlepszym porządku...

- Pospieszmy się, bo muszę Kierowi znaleźć ofiarę do pożarcia – mruknęłam.

- Jak dobrze, że ten pies wzbudza w Tobie instynkt szaleńca – zaśmiał się.

- Wzbudza? - prychnęłam – Ten instynkt nigdy nie śpi – dodałam i patrzyłam, jak chłopaki zawijają zwłoki w jakąś płachtę.

- Nigdy w to nie wątpiłem – skomentował J, otwierając bagażnik lamborghini. Hyde i Cobra wpakowali ciało do środka. Vendetta miał dzisiaj coś do załatwienia, a klaun wyjątkowo mu na to pozwolił. W rzeczywistości, to była tylko kwestia czasu, gdy zastąpi Eddiego. Niezbyt mnie to cieszyło, bo ten świeżak działał mi na nerwy, bo uważał, że wszystko wie najlepiej. Nie od dziś wiadomo, że Joker może kogoś zabić na moją prośbę, więc może uda mi się go przekonać do ukatrupienia Hyde'a...

- Po co ci te zwłoki, Caro? - uderz w stół, a nożyce się odezwą...

- Nie twój biznes, Hyde – warknęłam.

- Chyba mój, bo to ja musiałem za nimi nurkować – syknął niebieskooki – Mogłabyś chociaż podziękować – dodał ostro.

- Całuj się w dupę – prychnęłam.

- Licz się ze słowami, szmato – wycedził pogardliwie, na co zielonowłosy pogroził mu palcem.

- Jeszcze raz nazwiesz ją szmatą, a zakończymy współpracę – mruknął.

- Harley była milsza – skwitował.

- Masz rację – podeszłam do mężczyzny – Ale ja nie jestem Harley – posłałam mu najsłodszy uśmiech i przywaliłam z pięści w mordę. Brunetem zakołysało, a po chwili przetarł twarz dłonią. Zostały na niej ślady krwi. Wokół zapanowała cisza, przecięta jedynie komentarzem Księcia Zbrodni i pomrukami innych gangsterów.

- Złamałaś mi nos! - warknął, piorunując mnie wzrokiem. Chciał ochrzcić jakimś mało kulturalnym określeniem, ale odpuścił.

- Zostaw ją, stary – Cobra chyba próbował nawiązać kumpelską relację z tym wkurwiającym idiotą, bo zabrał go na bok. Joker natomiast podszedł do mnie i pogłaskał po głowie jak psa.

- Ładnie go załatwiłaś – rzucił.

- Mógłby posłużyć za karmę dla Kiera – warknęłam, potrząsając nadgarstkiem. Zawsze używałam zabawek i rzadko biłam gołymi rękoma. Muszę jednak przyznać, że to przyjemne uczucie, zdzielić kogoś po mordzie.

- Nie darzysz Hyde'a sympatią, prawda? - zaśmiał się klaun.

- Cios w pysk jest chyba wymowny? - odparłam.

- Chciałabyś znowu kogoś pobić? - kusił, kładąc dłonie na moich ramionach.

- Tylko śmiertelnie – zastrzegłam.

- Moja słodka bestia – parsknął.

- A Ty co? - obróciłam się twarzą do niego – Próbujesz się podlizać? - uniosłam brwi.

- Dalej jesteś zła? - przewrócił oczami.

- Będę, dopóki kurwa Quinn żyje – odparłam, zamykając z hukiem klapę bagażnika.

- Rozmawialiśmy o tym... - warknął zirytowany.

- Świetnie – otworzyłam drzwi lamborghini, siadając na miejscu pasażera – Ja zdania nie zmienię – syknęłam, zamykając je z trzaskiem.

- Dlaczego Ty zawsze wszystko komplikujesz? - warknął, siadając za kółkiem.

- Ja komplikuję? - zadrwiłam – Kto Ci kazał się przejmować moimi uczuciami? - dodałam cierpko, zakładając słuchawki i podpinając je do komórki.

- Co Ty wyprawiasz? - spytał J.

- Słucham muzyki i przestanę, jak dojedziemy na miejsce – odrzekłam.

- Aaa – prychnął – Czyli mamy ciche dni – zakpił – Ja pierdolę, dlaczego Cię wziąłem z powrotem – rzucił, myśląc, że już tego nie słyszę.

- No właśnie. Kto Cię zmuszał – warknęłam.

- Znowu zaczynasz? - podniósł głos – Jesteś nie do zniesienia! - wrzasnął, wyjeżdżając na ulicę.

- Zabij mnie.

- Co? - wybuchnął śmiechem – Zwariowałaś, Cukiereczku? - zakpił.

- Jak najbardziej – odrzekłam.

- Bądź grzeczna, to Tatuś da Ci prezent – powiedział, zerkając na mnie.

- Próbujesz mnie przekupić? - odparłam, wyciągając słuchawki z uszu i chowając telefon do torebki.

- Każda suka jest przekupna – rzucił, bezczelnie się śmiejąc.

- Co zechcę? - zaczęłam się zastanawiać.

- Co tylko zechcesz – potwierdził, posyłając mi lekki uśmiech.

- Bawimy się w spełnianie życzeń? - kąciki ust delikatnie powędrowały do góry.

- Wszelkiego rodzaju życzeń – spojrzał na mnie intensywnie.

- Nie – odparłam.

- Co nie? - zaśmiał się.

- Ty już dobrze wiesz co – syknęłam.

- No nie wiem, Juliet – wydął usta – Oświeć mnie.

- Znam to spojrzenie – zmarszczyłam brwi.

- Jakie spojrzenie? - udawał głupiego – Ou – zaśmiał się – Tak, jak powiedziałem – zaczął – Wszelkiego rodzaju życzeń – powtórzył.

- W tej kwestii, nie możesz mnie już niczym zaskoczyć – mruknęłam obojętnie. Klaun zaniósł się śmiechem.

- Rzucasz mi wyzwanie? - zacisnął dłoń na moim udzie. Nie ukrywam, że chociaż byłam wściekła, jego dotyk zawsze działał tak samo.

- Nic takiego nie powiedziałam – zaprzeczyłam ruchem głowy.

- Dobrze, Cukiereczku – przejechał palcami w górę mojej nogi – Wezmę to sobie do serca – położył dłoń z powrotem na kierownicy.

- Nie musisz – zaoponowałam.

- Czyżbyś się obawiała? - parsknął szyderczo.

- Nie – prychnęłam, starając się brzmieć normalnie.

- Więc ustalone – zadecydował – Od tej pory, nie znasz dnia, ani godziny – zaśmiał się.

- Przecież moje życie tak wygląda – zauważyłam.

- Ale to będzie bardziej perwersyjne – odparł, a jego ton przybrał formę ostrzeżenia.

- Błagam Cię. Nie baw się w Greya – jęknęłam.

- Greya? - zdziwił się – A, no tak! - nagle go oświeciło – Harley to czytała.

- Że co? - wyrwało mi się.

- Harley podjarała się tą książką i nalegała, żebym zrobił jej krzywdę – kontynuował.

- No i? - przyznam, że mnie zemdliło.

- Wyjebałem jej z pięści, zamknąłem w piwnicy i całą noc spędziłem w klubie z kurwami – odparł. Nie mogłam opanować śmiechu.

- Zrobiłeś jej krzywdę – zachichotałam – Ale chyba nie taką, jakiej się spodziewała – rżałam na całego – Znowu na dziwki chodzisz? - rzuciłam nagle.

- Juliet. Mówię Ci to z całym szacunkiem – zaczął – Ty jesteś moją dziwką. Moją pojebaną, nieobliczalną dziwką – dodał.

- Moja moralność upadła bardzo nisko, skoro mam ochotę Ci przywalić za ten tekst, ale tego nie zrobię – westchnęłam.

- Już się nie gniewasz, skarbie? - zaśmiał się, robiąc ostry manewr kierownicą.

- Tego nie powiedziałam – zaprzeczyłam – I wciąż nie zdradziłam, jakie mam życzenie! - fuknęłam, zakładając ręce na siebie, niczym obrażona księżniczka.

- Słucham uważnie, Cukiereczku – mruknął.

- Ty mi tu nie Cukiereczkuj, tylko się skup, bo dwa razy nie powtórzę! - odparłam.

- Oho – westchnął ciężko – Wracamy do punktu wyjścia – dodał.

- Juliet chce karabin – obwieściłam.

- Karabin? - Joker spojrzał na mnie, jakby wiedział po raz pierwszy.

- Maszynowy. Kałacha – wyjaśniłam – I to koniecznie złoto-czerwony z moimi inicjałami i emblematami w kształcie serc i rombów – dodałam – Zapamiętałeś? - rzuciłam okiem w stronę klauna. Zielonowłosy zamrugał oczami, kompletnie ignorując drogę. W efekcie chyba kogoś przejechaliśmy, bo usłyszałam odgłos chrupnięcia. Oby to był człowiek...

- Juliet – zabrał wreszcie głos – Przecież Ty nie umiesz strzelać z karabinu – mruknął.

- Tu się mylisz, J – uśmiechnęłam się niewinnie – Ty mnie nigdy nie nauczyłeś, ale Jerome już tak – dodałam.

- Nie chcę słyszeć o tym rudym szczylu – warknął – Żałuję, że jest martwy, bo osobiście bym mu rozpierdolił mordę... - dodał nienawistnie.

- Mniejsza o tego idiotę – przewróciłam oczami – Jak dostanę ten karabin, to może przymknę oko na istnienie tej blond szmaty – dorzuciłam.

- Wobec tego, Tatuś zrobi wszystko, żeby wywołać uśmiech na Twojej twarzy – odparł Joker i oboje milczeliśmy do końca drogi.

Gdy weszliśmy do budynku, przeszedł mnie dreszcz. Nigdy nie miałam styczności z Silent Hill, ale ten szpital tak właśnie wyglądał. Jak wyciągnięty z najczarniejszego horroru, gdzie we wnętrzu roznosi się zapach zgnilizny, połączonej z ostrą wonią krwi.

Jakoś inaczej zapamiętałam to miejsce, chyba że przeszło ''renowację'' w coś bardziej upiornego...

- Boisz się, Juliet? - z zamyślenia wyrwał mnie głos klauna i dopiero po chwili się zorientowałam, że trzymam oburącz jego ramię.

- Nie – skłamałam, odsuwając się.

- Nie miałem pojęcia, że szpitale tak na Ciebie działają – mruknął.

- I co? - warknęłam, przyjmując bojową postawę – Wykorzystasz ten fakt przeciwko mnie?

- W jakim celu? - zaśmiał się i nagle na spotkanie wyszła nam jakaś pielęgniarka. Jej biały fartuch był poplamiony, na twarzy miała maseczkę, a w dłoni dzierżyła zakrwawiony tasak.

- Kolejni pacjenci do kontroli? - kobieta wybuchnęła szaleńczym śmiechem, ale zanim do nas doszła, Joker wyciągnął gnata i ją zastrzelił.

- Widzisz, Cukiereczku – objął mnie ramieniem – Nie ma się czego bać – dodał – Łażą tu takie pojeby, jak widzisz, ale zabiję każdego, kto tylko wzbudzi Twoją niepewność – obiecał.

- Jesteś przeraźliwie milutki – skomentowałam, gdy minęliśmy zwłoki pielęgniarki.

- Może mam dla kogo? - odparł – Po tylu latach – zamyślił się.

- Ta, jasne – prychnęłam – Daruj sobie takie teksty. Nie jesteśmy małżeństwem – dodałam.

- Jeszcze nie – zaśmiał się złowieszczo. Spiorunowałam go wzrokiem.

- Nawet tak nie mów! - zacisnęłam zęby.

- Dlaczego? - parsknął, mając ubaw z mojej reakcji.

- Jak to, dlaczego? - syknęłam – W moim słowniku nie ma miejsca na coś takiego, jak małżeństwo! - podniosłam głos.

- Ale ja chcę z Tobą spędzić resztę życia, Cukiereczku – zrobił wielkie oczy.

- Naćpałeś się? - patrzyłam na niego podejrzliwie.

- Tobą – niespodziewanie przygniótł mnie do ściany korytarza – Wyrżnę Cię tu i teraz – szarpnął mnie za bluzkę, ale sprzedałam mu kopa w klejnoty i prześlizgnęłam się między jego nogami.

- Nie podchodź kurwa! - wydarłam się wściekle, strzelając do klauna z pistoletu. Zrobił unik i kula trafiła jakąś szklaną gablotkę, która roztrzaskała się na podłodze.

- Brawo za celność – zielonowłosy kpił, jednocześnie klaszcząc w dłonie.

- Zaraz ją poprawię – przeładowałam magazynek i posłałam całą serię w stronę Księcia Zbrodni. Znowu go nie trafiłam, bo skubaniec miał dobry refleks. Rozwaliłam za to ścianę.

- Tatuś jest zły – westchnął ciężko, zamieniając gnata na nóż. Zanim zdążyłam przeładować, szaleniec dopadł mnie, złapał za gardło i rzucił na podłogę. Broń wyleciała z moich dłoni i potoczyła się po ziemi. Byłam lekko obolała, ale całkiem zgrabnie wstawałam, dopóki klaun nie przygniótł mnie butem – A, a, a – zacmokał – Dokąd moja suka idzie? - zaśmiał się szyderczo.

- Zdejmij tę nogę – warknęłam – Nie mogę się ruszyć!

- Właśnie o to chodzi – zadrwił – Powiedz mi, skarbie – mruknął, przyciskając mnie mocniej do zimnej podłogi – Czemu jesteś taka narwana, hm? - spytał – Przecież ja wcale nie chcę się z Tobą kłócić, ale mnie prowokujesz swoimi wahaniami nastroju – jęknął teatralnie – Pomyślałaś, jak to może wpłynąć na moją psychikę? - udawał poruszonego – Ty zawsze myślisz tylko o sobie – dodał – A ja tyle razy Cię skrzywdziłem, wykorzystałem i zmanipulowałem – kontynuował, zachowując się jak aktor na deskach teatru – Naprawdę nie widzisz mojego zaangażowania? - rzucił – Kochanie, jesteś roszczeniową kurwą, przyznaj to – podeszwa jego buta odciśnie mi się na kręgosłupie...

- Dawno nie słyszałem takich pierdół, J – usłyszałam znajomy głos. Podniosłam głos i zerknęłam na wprost korytarza.

- Hold! Mój drogi przyjacielu! - Joker wyraźnie się ożywił, a przynajmniej przestał mnie wgniatać w podłogę – Skąd wiedziałeś, że to ja? - rozłożył szeroko ramiona i razem z doktorem zrobili męski uścisk.

- Pomyślmy – mruknął – Tylko ty możesz mi rozpierdolić szpital, zabić pracowników i narobić hałasu – rzucił.

- Cały ja – parsknął klaun – Dawnośmy się nie widzieli – dodał.

- Nie odwiedzasz mnie, to co się dziwisz – odparł Hold. Udało mi się z lekkim trudem podnieść z podłogi i otrzepać z kurzu. Miałam ochotę wybić zielonowłosemu zęby...

- Racja, racja – zgodził się – Czas wrócić do chwil, gdy razem łapaliśmy ofiary i przeprowadzaliśmy na nich eksperymenty – zaśmiał się.

- Nie masz innych przyjaciół? - mruknął – A, no tak – dodał złośliwie, chowając ręce do kieszeni kitla.

- Hold – Joker objął mężczyznę ramieniem – Tak miło się zaczynało – dodał, wyciągając nóż.

- Dalej jest miło – odparł lekarz, niespodziewanie wstrzykując klaunowi jakąś substancję w szyję.

- Chłopie – parsknął J, łapiąc się za kark – Co ty mi dałeś? - spytał.

- Nie wiem – wzruszył ramionami – Nigdy nie patrzę, jakie ścierwa wstrzykuję ludziom – dodał obojętnie i wyciągnął papierosa, wtykając go do ust.

- Potrafisz zaskoczyć – J był rozbawiony – Ale co mi wstrzyknąłeś? Nie trzymaj w niepewności – ciągnął go za język.

- Nie wiem, Joker – odparł Hold, odpalając szluga – Przekonasz się. Jeśli to trucizna, to umrzesz w przeciągu dwudziestu czterech godzin – dodał obojętnie, zaciągając się.

- Jesteś moim idolem – podeszłam do obu i posłałam Holdowi spojrzenie pełne podziwu.

- A ta urocza dama to kto? - mężczyzna omiótł mnie wzrokiem.

- To Juliet Caro – klaun złapał mnie w talii i pocałował w policzek – Moja Własność.

- Nie jestem Twoją Własnością! - warknęłam, zakładając ręce na siebie.

- Jeszcze to do niej nie dotarło – rzucił w stronę doktora.

- Mam wrażenie, że skądś cię kojarzę – zaczął mi się przyglądać.

- Hold, nie udawaj głupiego – parsknął J – To przecież Moja Słodka Juliet – tłumaczył.

- Ta, którą kilka razy prawie zabiłeś i ta, na której pogrzeb wysłałeś mi zaproszenie? - zaczął sobie przypominać.

- Dokładnie – zaśmiał się.

- Wyglądasz dość żywo, Juliet – Hold zwrócił się do mnie.

- Bo Caro sfingowała swoją śmierć – J nie pozwolił mi odpowiedzieć.

- Nie sfingowałam! - warknęłam – Umarłam i ożyłam w kostnicy! - byłam zirytowana – Czemu wszyscy przeinaczają fakty? - spojrzałam z wyrzutem na zielonowłosego.

- No już. Spokojnie, Cukiereczku – objął mnie ramieniem.

- Ożyłaś w kostnicy? - lekarz zaczął uważnie studiować moją twarz – Jak? - drążył.

- Dobre pytanie, które zadaję sobie do dzisiaj – odparłam.

- Ciekawe – na jego ustach zagościł lekko nienormalny uśmiech – Zazwyczaj jak tu przychodzisz, J, to czegoś chcesz – przeniósł swój wzrok na klauna – Co tym razem? - dmuchnął mu w twarz dymem papierosowym. Zachichotałam złośliwie.

- Tym razem, to Juliet ma do ciebie prośbę, Hold – odparł Joker.

- A, to zmienia postać rzeczy – rozpogodził się – Jaki masz problem, dziecko? - spytał.

- Słyszałam, że potrafisz ożywiać zmarłych – zaczęłam, a uśmiech doktora stawał się coraz szerszy.

- Dobrze słyszałaś – kiwnął głową – Masz dla mnie kogoś martwego? - dociekał.

- Tak i potrzebuję, żeby funkcjonował jak normalny człowiek – kontynuowałam.

- Kobieta, czy mężczyzna? - mruknął.

- Kobieta – odrzekłam.

- Świetnie – Hold zaśmiał się perwersyjnie. Mogłam jedynie zgadywać, że w tym pojebanym doktorku drzemie nekrofil.

- Tylko, musi być gotowa na jutro – zastrzegłam.

- Damy radę – zapewnił mnie – Gdzie masz to ciało?

- Jest w bagażniku – odparłam.

- Od razu zabiorę się do pracy – mruknął Hold – J, idź i przynieś zwłoki – nakazał.

- A co ja kurwa jestem? Chłoptaś na posyłki? - zakpił zielonowłosy.

- Nie, ale może zainteresuje cię fakt, że substancja, którą ci wstrzyknąłem, daje niemiłe skutki? - mężczyzna uśmiechnął się bezczelnie. Widać było, że lubi Jokera, ale lubi go też wkurzać. Hmm... Brzmi znajomo.

- Niemiłe? - parsknął szyderczo klaun.

- Dla ciebie na pewno – westchnął.

- Do rzeczy, kumplu – warknął J.

- Dostałeś środek zwiotczający mięśnie – wyjaśnił.

- Po chuj? - prychnął.

- Raczej, na chuj – poprawił go Hold, a ja ledwo stłumiłam ryk. Niemalże poczułam, jak klaun gotuje się ze złości.

- Żartujesz sobie kurwa?! - Joker złapał przyjaciela za fraki, ale tamten niczego sobie z tego nie robił.

- O kurwach, to ty możesz zapomnieć na dobre kilka dni – zaśmiał się, a ja powstrzymywałam się od śmiechu tak mocno, że aż poleciały łzy.

- Coś ty narobił?! Hold! - wściekły klaun przycisnął lekarza do ściany i przystawił nóż do jego gardła. Ten jednak był niewzruszony.

- Co ja narobiłem? - mężczyzna wybuchnął śmiechem – Przypominasz sobie o mnie, tylko jak masz jakąś sprawę, a tak to masz w dupie – odpowiedział spokojnie – Bądź grzeczny, to ci dam antidotum – dodał beztrosko.

- Ty i te twoje sztuczki – warknął, puszczając doktora i chowając ostrze – A prawie zapomniałem, że potrafisz być niezłym złamasem – odsunął się, poprawiając kołnierz koszuli.

- Karma to suka, J – mruknął Hold, gdy klaun poszedł w stronę wyjścia, żeby przynieść trupa Edi – Swoją drogą, to smutne, że tylko mnie możesz nazywać swoim przyjacielem – dodał.

- Stul mordę, Hold – syknął zielonowłosy, posyłając mi wrogie spojrzenie – A Ty, na co się gapisz?! - huknął. Łzy ciekły mi strumieniem i musiałam zatykać usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

- Szybciej tam, ty zielony pachołku – ponaglał go – Chodź, Juliet – przejdźmy od razu do sali zabiegowej – kiwnął na mnie palcem i posłusznie poszłam za doktorem.

Mijaliśmy długi korytarz i w sumie czułam się trochę nieswojo, idąc samemu z Doktorem Apocalypto, więc na wszelki wypadek, trzymałam gnata na wierzchu.

Hold otworzył duże srebrne drzwi i znaleźliśmy się w zwyczajnej sali operacyjnej ze specjalnym stołem, wyeksponowanymi narzędziami chirurgicznymi i nowoczesnym sprzętem medycznym. W rogu stała mała kanapa, na którą zachęcił mnie mężczyzna. Niepewnie usiadłam na skraju, a gospodarz podał mi butelkę piwa.

- Piwo w szpitalu? - zdziwiłam się, lekko uśmiechając.

- To nie jest taki zwykły szpital – odparł lekarz, rzucając mi otwieracz – Owszem, funkcjonuje jako miejsce, gdzie kryminaliści mogą się wyleczyć, gdy nie mogą łazić po tych państwowych, ale ogólnie przeprowadzam tu na ludziach makabryczne eksperymenty – wyjaśnił.

- Tak myślałam – kiwnęłam głową – A ten alkohol, to...

- Normalny lekarz nie powinien być pijany podczas operacji – ubiegł mnie – Ale gdy muszę zoperować jakiegoś przestępcę, jestem trzeźwy jak niemowlę – dodał – W sumie, to trochę zawiłe – zmienił zdanie.

- To znaczy? - upiłam łyk piwa. Nigdy nie przepadałam za tą goryczą, ale nie wypada wystawiać cierpliwości tego świra na próbę.

- Ci źli płacą mi za leczenie, więc wychodzą żywi. Ci dobrzy, trafiają tutaj z przypadku i zazwyczaj padają ofiarami moich niehumanitarnych badań – tłumaczył – Większość kończy, umierając w męczarniach, ale niektórych trzymam w klatkach, jak zwierzęta i patrzę, jak się wzajemnie pożerają – dodał.

- Pożerają? - zaciekawiłam się.

- Tak, Juliet – zaśmiał się – Mam dowody, że wygłodzeni ludzie zmieniają się w krwiożerczych, zdegenerowanych kanibali – pochwalił się – Efekty mojej pracy są jeszcze ciekawsze, gdy nie działam na trzeźwo.

- Zapewne – mruknęłam.

- Tak stworzyłem Ludzką Stonogę – rzucił niespodziewanie. Ścisnęło mnie w żołądku.

- Masz na myśli...

- Nie, nie chodzi mi o ten żałosny film – zaprzeczył – Wszczepiłem pewnemu mężczyźnie dwie dodatkowe pary nóg i połączyłem jego DNA z DNA psa – mówił – Wyniki są spektakularne!

- Dręczysz zwierzęta? - zmarszczyłam brwi.

- Nic z tych rzeczy – uniósł ręce w geście obronnym – Kocham zwierzęta i nie wyobrażam sobie, żeby je krzywdzić – dodał szybko – Zaadoptowałem uroczego amstafa ze schroniska, mam nawet jego zdjęcie – wyciągnął telefon i pokazał mi fotkę z pyszczkiem białego psiaka.

- Jaki słodziak! - rozczuliłam się – Ja też mam psa – pokazałam mu zdjęcie Kiera.

- Wygląda tak niebezpiecznie – uśmiechnął się.

- Bo jest – odwzajemniłam uśmiech – Jak to się stało, że tak inteligentny facet jest szaleńcem? - zagaiłam, chcąc podtrzymać rozmowę.

- Chcesz wiedzieć? - zaśmiał się, gasząc papierosa i wrzucając go do kosza na śmieci.

- Za takimi osobowościami, zawsze kryje się jakaś mroczna historia – usiadłam wygodnie na sofie i spojrzałam na doktora znacząco.

- Masz rację – przysunął sobie krzesło – Jestem prawdziwym lekarzem – zaczął – Mam dyplom, wiedzę i umiejętności, ale straciłem prawo do wykonywania zawodu legalnie – dodał.

- Dlaczego? - dostałam wypieków na twarzy.

- Widzisz, chorowałem na AIDS.

- Chorowałeś? - powtórzyłam – Przecież, AIDS jest nieuleczalne...

- Stworzyłem dla siebie lekarstwo i to był największy przełom w całej mojej karierze – wyjaśnił.

- Lekarstwo? - otworzyłam szeroko usta.

- Dokładnie – kiwnął głową – Pozbyłem się tej choroby na zawsze, ale lek zmodyfikował mój mózg i trochę mi w nim poprzestawiał – kontynuował – W efekcie, zacząłem się interesować mroczną stroną medycyny i szybko odkryłem, że ceną za zdrowie fizyczne, było psychiczne – westchnął – Oszalałem i stałem się nieobliczalny. Nie mogę leczyć, bo uważają mnie za chorego, w dodatku, parę razy siedziałem w Arkham, ale stamtąd uciekłem – dorzucił – Mimo wszystko i tak nazywają mnie bardziej ludzkim niż Joker, co trochę rujnuje moją reputację psychopaty – mruknął niezadowolony.

- Mógłbyś zrewolucjonizować świat swoim odkryciem, a zamiast tego, nazwali cię świrem i zamknęli w psychiatryku? - czasami naprawdę nie rozumiem ludzi.

- Owszem, co więcej, sporo osób chorych na AIDS, z własnej woli zażyli moje lekarstwo, lecz niestety również postradali zmysły – burknął – To wielka tajemnica w świecie medycyny, która nie może ujrzeć światła dziennego, a króliki doświadczalne ''popełniły samobójstwa'' – zrobił cudzysłów w powietrzu.

- Tia. Samobójstwa – doskonale wiedziałam, o czym mówi – Swoją drogą, Hold – zaczęłam – Uwielbiam cię – zaklaskałam.

- Pewnie rzadko masz zaszczyt patrzeć, jak ktoś doprowadza Jokera do białej gorączki? - zgadywał.

- Zwykle, to moja rola – odrzekłam.

- Jest między wami chemia – rzucił nagle.

- Litości – przewróciłam oczami.

- Mówię, co widzę – mruknął.

- Nasza relacja jest bardzo toksyczna – prychnęłam.

- Ale i bardzo trwała – dodał.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - skrzyżowałam ręce.

- Znam tego pajaca wiele lat, ale jeszcze nie widziałem, żeby tworzył z kimś tak silną więź – odpowiedział.

- Więź? Fuj – wzdrygnęłam się – J od zawsze próbuje mnie złamać, ewentualnie zabić – dodałam.

- I raz udało mu się wyprawić cię na tamten świat – zauważył.

- Tia – burknęłam – Żeby było śmieszniej, to ponoć wskoczył z powrotem do wody, by mnie uratować i nawet przeprowadził reanimację – dodałam.

- Niesamowite – mruknął Hold – Musisz być dla niego wyjątkowa, bo nigdy się tak nie zachowywał wobec kogokolwiek – skwitował.

- Nie bardzo kapuję, co ta wyjątkowość oznacza, ale niech ci będzie – westchnęłam, przechylając butelkę do ust – W ogóle, to skąd znasz Jokera? - zagaiłam – Jesteście kumplami ze szkolnej ławki? - zachichotałam kąśliwie.

- Powiedz, Juliet – chrząknął – Miałaś okazję być w Arkham? - spytał.

- Nie raz – potwierdziłam – Nie wspominam tego najlepiej, a co? - zamrugałam oczami.

- Mają tam taki wymóg, że nawet najgorsi pacjenci muszą się resocjalizować – odparł.

- Tak. Wiem – wróciły wspomnienia związane z tymi paskudnymi świrami.

- Tak właśnie poznałem J'a – wyjaśnił – Tak właściwie poznałem większość znanych kryminalistów, którzy mącą spokój mieszkańców Gotham – dorzucił.

- Jakie sławy z Podziemia znasz? - zaciekawiłam się.

- Riddlera, Pingwina, Mad Hatter'a, Scarecrow'a, Jerome'a Valeskę – wyliczał – Dużo znajomości – parsknął. Poczułam dziwne ukłucie, gdy usłyszałam imię rudego. Przez cały czas miałam dziwne wątpliwości, że wcale go nie zabiłam i rudy lis krąży gdzieś między ulicami miasta, planując zemstę...

Te myśli były niedorzeczne, ale miałam już nieprzyjemność odczuć, że ludzie mogą powracać do świata żywych wtedy, gdy nikt się tego nie spodziewa. W końcu, w Gotham wszystko jest możliwe...

- Skoro mówimy o Nygmie – mruknęłam niepewnie.

- Śmiało – zachęcił mnie.

- Spotkałam go ostatnio i ten wariat prawie mnie zabił – zaczęłam.

- Cóż takiego się stało, że Ed darował ci życie? - zapytał Hold.

- Obiecałam mu pomóc rozwiązać problem dotyczący osobowości – rzuciłam.

- Nygmy, czy Riddlera? - drążył.

- Nie wiem właśnie – przyznałam – Twierdził, że Riddlera, ale sam zachowywał się jak on – mruknęłam – Widziałam go tylko dwa razy, ale za pierwszym nalegał, żebym pomogła mu zlikwidować Eda, za drugim razem, to Nygma zagroził morderstwem, jeśli nie znajdę sposobu na usunięcie Riddlera – sama się gubiłam w tej historii – To cholernie skomplikowane, poza tym, myślałam, że Ed jest milszy niż Riddler, a było na odwrót – dodałam.

- Riddler to tak naprawdę tylko jego pseudonim – Hold zabrał głos.

- Co? - zbił mnie z tropu.

- Ed Nygma to bardzo inteligentny, ale i niebezpieczny człowiek – zaczął – Riddler to jego alter-ego, które ma za zadanie usprawiedliwiać jego czyny i zachowania – kontynuował – Bo drogi Eddie posiada sumienie, które nie zawsze popiera zbrodnicze działalności – mówił dalej.

- Może tak trochę jaśniej? - posłałam mu głupi uśmiech.

- Ed jest zły i szalony, a Riddler to jego zasłona przed wyrzutami sumienia – wytłumaczył spokojnie – Riddler to po prostu Nygma ze zmienionym imieniem. Obaj są jedną osobą i dzielą jeden mózg – wtrącił – Ed nie może się pozbyć Riddlera, bo to on jest Riddlerem, rozumiesz? - zerknął na mnie znacząco.

- To po kiego chuja za przeproszeniem, zawraca mi dupę? - warknęłam.

- Mnie to najbardziej ciekawi, dlaczego ciebie w to wmieszał – burknął mężczyzna – Masz jakieś problemy z zaburzeniami osobowości? - zaczął na mnie patrzeć naukowym okiem.

- Wbrew pozorom, to nie – zaprzeczyłam – Jestem z medycznego punktu widzenia zdrowa, bo w Arkham poddali mnie różnym testom – dodałam – Odpierdala mi z własnego wyboru – wzruszyłam ramionami, upijając łyk piwa.

- Wierzysz w to? - uniósł brwi.

- Skoro zmartwychwstałam, nic mnie już nie zdziwi – odparłam – Przed śmiercią, miałam problemy z widywaniem nieco paranormalnych zjawisk, jak swój własny sobowtór, rozlewająca się krew i inne halucynacje – dodałam od niechcenia.

- Chcesz powiedzieć, że od momentu powrotu z zaświatów, nic takiego cię już nie niepokoi? - drążył.

- No nie – kiwnęłam głową – Sugerujesz coś? - zmarszczyłam brwi.

- Niczego nie stwierdzam, ale te dziwne paranoje miały miejsce, gdy przebywałaś w towarzystwie Jokera? - mruknął.

- Nooo... - zamyśliłam się.

- I zniknęły, kiedy nie widziałaś się z nim przez dłuższy czas? - dociekał.

- Chyba?

- A może, to J stoi za tym wszystkim? - zaproponował.

- Co?

- Nie zdziwiłoby mnie, gdyby podtruwał cię jednym ze swoich podejrzanych substancji – wypalił.

- To by miało sens – syknęłam – Ale ja już nawet nie wiem, które z tych złudzeń były prawdziwe... - jęknęłam.

- Powiem ci tylko tyle, że J jest nieobliczalny i nie możesz przy nim tracić czujności – ostrzegł mnie.

- Będę to mieć na uwadze – mruknęłam, wypijając piwo do końca. Po chwili drzwi otworzyły się z łoskotem i do środka wpadł zielonowłosy, taszcząc ze sobą zwłoki Edyty.

- Nie przeszkadzam? - zakpił – Masz Hold, swojego królika doświadczalnego – zaśmiał się – A teraz dawaj antidotum!

- Przestań się gorączkować – mruknął lekarz szyderczo – Nie ma żadnego antidotum – wybuchnął gromkim śmiechem. Próbowałam, ale nie dałam rady nie zawtórować.

- Co to znaczy, że nie ma żadnego antidotum?! - J wydarł się jak gwałcony orangutan – Nie wkurwiaj mnie! - złapał kumpla od tyłu za gardło i przyłożył nóż.

- Za kilka dni i tak ci samo przejdzie – Hold pozostawał obojętny.

- Dawaj to cholerne antidotum!!!

- J, zamknij tę pizdę i daj Holdowi spokój – broniłam lekarza, jednocześnie krztusząc się ze śmiechu.

- Coś ty kurwo powiedziała?! - teraz przeniósł swój rozbiegany wzrok na mnie.

- Wyjdźcie stąd oboje, bo muszę się wziąć do roboty – wtrącił mężczyzna. Odstawiłam pustą butelkę na stolik i posłusznie wyszłam z sali. Szłam korytarzem, gdy dołączył do mnie Joker.

- Gdzie leziesz beze mnie, suko – warknął, chwytając za moje gardło. Patrzyłam mu prosto w oczy i nie mogłam opanować banana na ryju – I z czego kurwa rżysz?! - przywalił mi z liścia i aż upadłam na podłogę. Jednak, zamiast się oburzyć, czy zrobić cokolwiek, co mogłaby zrobić w takiej sytuacji normalna (kaszel) osoba, ja zwinęłam się w pół i zawyłam ze śmiechu. Klaun był zbity z tropu, a ja nie mogłam przestać.

Ochłonęłam dopiero po kilku minutach, podniosłam z podłogi i jak gdyby nigdy nic, otrzepałam z kurzu. Policzek mnie nawet nie bolał albo przywykłam do przemocy w wydaniu J'a.

- Tego się nie spodziewałem – zielonowłosy miał dziwną minę.

- Moje typowe zachowanie – machnęłam ręką – Chodź, bo trzeba znaleźć Kierowi jedzenie – mruknęłam.

- Ten kundel nie zasługuje na specjalne traktowanie – warknął.

- Jak najbardziej zasługuje – prychnęłam – W przeciwieństwie do Ciebie – dodałam obojętnie.

- Zastanów się nad tym, co powiedziałaś, Juliet – zagotował się.

- Nie. Wszystko jest w porządku – wzruszyłam ramionami.

Kilka godzin później

Zaparkowaliśmy na parkingu przed klubem Iceberg Lounge. Wreszcie nadeszła godzina zero. Nie no, żartuję. Kto by robił imprezę o północy? W szczególności, że o północy wracam do swojej naturalnej formy, czyli zmęczonego życiem paszteta w kroksach.

Ale mi się dowcip wyostrzył, ja jebię. Jak tak dalej pójdzie, to każdy mój żart będzie suchy jak zbiorniki w Afryce, a puenta będzie pusta, niczym brzuchy wygłodzonych dzieci.

Dobrze, że ja mam zajebiste życie, a Kieruś dostał przerażonego człowieka do pożarcia. Mój mały Pączuś musi dobrze się odżywiać, żeby być zdrową i silną bestią.

Joker jest głupi jak dętka od butelki, bo zawsze jak wołam Pączusiu, to on myśli, że to do niego! Jeszcze czego!

I tak jest dzisiaj wkurwiony, bo Hold zrobił z niego impotenta, a ja mam kilka dni spokoju i pewność, że ten psychol mnie nie zgwałci. Taka świadomość wprowadza trochę koloru do mojego żywota.

No. Zaraz zaczynamy balowanie, bo jutro muszę udawać grzeczną i przykładną córeczkę. Trza się wyszaleć i popuścić wodze obłędu!

Weszliśmy do środka i od razu uderzył nas klimatyczny mrok i psychodeliczna muzyka. Nie uwierzę, że Karakan wybierał nutę, bo ten dziad nie ma za grosz gustu. To był pewnie pomysł Zsasza.

O nie... Zapomniałam, że ten kretyn tam będzie...

Mijaliśmy różnych ludzi, kłębiących się na korytarzu, a purpurowe światło otaczało nas ze wszystkich stron.

Można powiedzieć, że przewidziałam styl tej balangi, bo miałam na sobie czarną, lekko rozkloszowaną sukienkę na ramiączkach, do tego czarne zakolanówki i czarne buty na grubym słupku. Na mojej szyi kołysał się srebrny łańcuszek z odwróconym krzyżem, a nadgarstki zdobiły bransoletki w tym samym stylu. Manikiur również prezentował, odcień czerni, połączony z sennym granatowym.

Włosy splotłam w warkocz i przerzuciłam go na jedną stronę. Makijaż jak zwykle klasyczny, nie licząc szminki w mrocznym, śliwkowym kolorze.

Pod dolną warstwą sukienki miałam ukrytą czerwoną podwiązkę, a pod nią zabezpieczony pistolet. Tak na wszelki wypadek, gdybym chciała kogoś zabić...

Razem z zielonowłosym dotarliśmy do końca korytarza, gdzie przy głównym wejściu stał barczysty goryl i przepuszczał ludzi przez czerwoną wstęgę. Kurwa jaki prestiż.

- Zaproszenie – bodyguard omiótł mnie wzrokiem. Zostawiłam miłe usposobienie na zewnątrz, więc typek nie mógł liczyć na delikatną odpowiedź.

- Zaproszenie? - prychnęłam – Ty wiesz, kim ja jestem? - oparłam dłonie na biodrach.

- Nie obchodzi mnie to. Bez zaproszenia nie wejdziesz – warknął.

- Skoro jesteś na tyle tępy, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, kim jest Juliet Caro, to idź spytać swojego szefa, a on ci wszystko wyjaśni, szmato – wystawiłam język. Joker wybuchnął śmiechem.

- Nie znałem Cię od tej strony, Cukiereczku – był rozbawiony całą sytuacją.

- Nie wejdziesz bez zaproszenia – goryl był nieugięty.

- To potraktuj to jako zaproszenie – wyciągnęłam gnata i wycelowałam lufą w łeb gościa. Minę miał bezcenną.

- A ty co, Caro? Już sceny jakieś odwalasz? - usłyszałam znajomy głos, a po chwili moje oczy napotkały drwiący wzrok bladolicego.

- Zsasz! - rozłożyłam ręce – Jak miło cię widzieć! - zachichotałam szyderczo.

- Ten sarkazm to ci coraz lepiej wychodzi – mruknął, a potem zamrugał oczami i ryknął na całe gardło – Nie no, nie wierzę – kpił – Przyprowadziłaś ze sobą tego cukierkowego pedzia? - spytał złośliwie.

- Może trochę więcej szacunku, łysa pało? - klaun odwzajemnił śmiech i wyciągnął nóż.

- Mamuniu, przynieś mój pamiętniczek, bo Wielki Joker mnie obraził! - Victor zrobił pozę ''Krzyku'' z obrazu Muncha.

- Gdyby dyskryminowali ludzi za chujowy wygląd, to ty byś kochany nosił na głowie papierową torbę – J nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać – Gdzie jest mający metr pięćdziesiąt w kapeluszu gospodarz? - zapytał słodko – Dawno go nie widziałem – dodał.

- Potrzebujecie tego troglodyty na bramce? - wtrąciłam – Bo chętnie mu rozpierdolę łeb – dorzuciłam.

- Po co ta agresja? - jęknął czarnooki – Tutaj się bawią cywilizowani ludzie.

- A frytki z keczupem, czy bez? - ironizowałam.

- Powodzenia w przejściu – zakpił Zsasz i odszedł.

- Chuj ci w ryj, Zsasz – syknęłam wściekle.

- Cukiereczku – Książę Zbrodni objął mnie ramieniem – Właśnie życzyłaś mu typowej godziny z Ptasiem – zarechotał złośliwie, a ja mu zawtórowałam – Najpierw, spróbujmy być mili, a potem przejdziemy do głównego wątku – zaproponował.

- Czyli, mam schować broń? - prychnęłam.

- Na razie tak – parsknął. Niechętnie włożyłam pistolet z powrotem pod podwiązkę.

- Szanowny panie – J ukłonił się przed strażnikiem – Czy zechciałby nas pan wpuścić do środka? - zapytał.

- Bez zaproszenia nie wejdziecie – jak zdarta płyta.

- Możemy sobie darować uprzejmość? - spojrzałam błagalnie na klauna.

- Juliet – zacmokał – Przecież nie możemy zabijać każdego, kto nam staje na drodze – mruknął i nagle wbił po rękojeść nóż w szyję goryla – Ou! - jęknął teatralnie, gdy mężczyzna osunął się na ziemię, charcząc niewyraźnie – Wypadek przy pracy – dodał obojętnie, a ja zachichotałam.

- Od razu mi lepiej – rzuciłam.

- Cieszę się, że mogłem Cię rozbawić, skarbie – pocałował mnie w policzek i wyjął ostrze z ciała denata, wycierając je o krawat trupa – Idziemy? - mruknął, poprawiając kołnierz śnieżnobiałej koszuli.

- Absolutnie – parsknęłam i oboje przekroczyliśmy czerwoną wstęgę.

Szybko wtopiliśmy się w tłum, a że było ciemno, ludzie nawet nie przypuszczali, kogo mijają. Imprezowy nastrój udzielał się wszystkim, a J i ja szybko znaleźliśmy się przy barku z alkoholem, gdzie drinki robił Nick. Biedaczek ma chyba słabe serduszko, bo prawie zemdlał, gdy nas zobaczył, ale przyjął zamówienie i odszedł na drugi koniec, by nie musieć na nas patrzeć.

Muzyka dudniła w uszach, wprowadzając w przyjemny trans, a klaun po chwili stwierdził, że idzie poszukać Pingwina i tradycyjnie zagrać z nim i paroma innymi przestępcami w pokera. Co oni wszyscy widzieli w tej grze, to ja nie wiem.

Joker chciał mnie kiedyś nauczyć, ale wkurzyłam go swoją ignorancją i nieumiejętnością ogarniania zasad. W makao też można grać na kasę i zakłady!

Chociaż, ja to najchętniej zagrałabym w rosyjską ruletkę, ale moja wersja to strzelanie co do dziesiątej osoby. Prawdziwa wygląda trochę inaczej, ale kto by się przejmował...

- Idę poszukać Ptasia, skarbie – mruknął J, gdy wreszcie dostaliśmy nasze drinki – Bądź grzeczna, bo Tatuś ma oczy dookoła głowy – syknął, chwytając mnie za gardło. Posłałam mu tylko zadziorny uśmiech. Nawet gdybyś chciał, Joker, to nie staniesz dzisiaj na wysokości zadania...

- Niczego nie obiecuję – wydęłam usta.

- Tak? - zaśmiał się szyderczo – Jeszcze zobaczymy – warknął i nagle dźwięk muzyki i imprezowego hałasu przerwał dziki wrzask Pingwina.

- Kto zabił ochroniarza przy wejściu?! - darł się jak pojebany, miotając przy tym i wzbudzając ogólną sensację.

- Czas na moje wielkie wejście, Cukiereczku – usłyszałam śmiech klauna i zielonowłosy wyszedł na środek – To ja, Ptasiu – zarechotał na cały głos, skupiając na sobie uwagę otoczenia – Masz z tym jakiś problem? - wydął usta, a tłum zaczął coś między sobą szeptać. Błysnęło światło i wszyscy zobaczyli Księcia Zbrodni w pełnej krasie.

Ludzie wstrzymali oddech, gdy zdali sobie sprawę z tego, że nieobliczalny Joker jest z nimi w jednym pomieszczeniu.

- To ty?! - wrzasnął Cobblepot – Nikt cię, błaźnie nie zapraszał do mojego klubu! - Pingwinkowi skoczyło ciśnienie.

- Ale ja tu nie jestem sam – J zaczął swoje przedstawienie – Tylko, w charakterze osoby towarzyszącej – zaśmiał się i skinął głową w moją stronę – Kochanie? Podejdź tu i pokaż się państwu – zawołał mnie gestem palca. Zachichotałam i zgrabnym, zmysłowym krokiem zbliżyłam się do zielonowłosego, który natychmiast objął mnie ramieniem i pocałował w usta – To Juliet Caro jest moją partnerką – zaanonsował. Skupiłam swój wzrok na brunecie, który wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.

- Ty! - wycelował we mnie palcem i podszedł tym swoim śmiesznym krokiem, wzbudzając złośliwy rechot klauna – Czemu wzięłaś tego pajaca ze sobą?! - warknął.

- Bo mój poprzedni partner nie żyje – wzruszyłam ramionami.

- A to ciekawe... - usłyszałam czyjś głos i włos mi się zjeżył na głowie. Modliłam się, żeby to nie był on, żeby to była tylko moja paranoja, a nie ziszczenie się najgorszych koszmarów.

- Co tym razem?! - Pingwin naprawdę nie umie panować nad emocjami. Tłum ludzi zaczął się rozstępować, a ja wychyliłam naraz całego drinka, nie kontrolując tego, co robię. Rozległ się stłumiony rechot i nagle zgasło światło, pogrążając całą salę w kompletnym mroku – To twoja sprawka, ty durny pajacu? - Oswald zedrze sobie gardło kiedyś.

- Nie obrażaj mnie, Ptasiu – Joker jęknął pretensjonalnie – W życiu nie zrobiłbym czegoś tak przewidywalnego – dodał i do uszu zgromadzonych doszedł dźwięk kilku strzałów i jęki przerażonych ludzi.

Stałam tak osłupiała, gdy nastąpiła niespodziewana jasność, a moim oczom ukazała się garstka trupów, które ktoś zastrzelił na oślep.

- Gdzie ten klaun znowu zniknął?! - miałam ochotę przywalić Karakanowi za te krzyki, ale mnie również zaskoczyła nieobecność Jokera. Stał tu przed chwilą i tak po prostu wyparował?!

- Muszę się znowu napić – skwitowałam, podchodząc do barku, ale Cobblepot zagrodził mi drogę.

- Co żeście wymyślili, co?! - warknął.

- Zejdź mi z drogi, Oswald – prychnęłam, wymijając rozjuszonego bruneta – Nie mam nic wspólnego z tym słabym teatrzykiem – dodałam, składając zamówienie.

- A kto zabił tych niewinnych ludzi?!

- Może Joker, może nie – wzruszyłam ramionami – Idź stąd, chcę się urżnąć – mruknęłam.

- Nic z tego, moja droga – prychnął – Jesteś moim gościem specjalnym i wieczór spędzisz ze mną – uśmiechnął się jadowicie.

- Chyba ci mózg działa na licencji demo – warknęłam.

- Spodziewałem się jakiegoś niewybrednego tekstu – westchnął – Co masz takiego do roboty, Caro? - zadrwił – Twój towarzysz przepadł w niewyjaśnionych okolicznościach, nie pozostaniesz zupełnie sama – zadecydował.

- Jestem introwertykiem – odrzekłam – Lubię być sama.

- Nie masz prawa głosu – zaśmiał się szyderczo – Zmień ton, Juliet bo zmienię zdanie w kwestii twojej nietykalności – ostrzegł.

- Nie pójdę znowu do Arkham, czy Belle Reve – warknęłam.

- Masz rację – jego głos był jadowity, ale z nutą triumfu – Nie pójdziesz, jeśli będziesz słuchać moich poleceń i wykonywać je bez zbędnych komentarzy – dorzucił – To chyba niska cena za wolność i niezależność? - mruknął.

- Wciąż jesteś szantażystą, Oswald – syknęłam nienawistnie.

- Mam władzę, moja droga – zakpił – Nie muszę się bawić w uprzejmości by dostawać to, czego chcę – dodał – Za mną – kiwnął głową.

- Gardzę tobą – zacisnęłam dłonie w pięści.

- Przywykłem – odparł – Miałaś się tu pojawić z Valeską, ale jak mniemam, Jerome nie żyje? - zagaił.

- Teraz, to już nie jestem tego taka pewna... - ściszyłam głos, rozglądając się nerwowo na boki i idąc krok w krok za Pingwinem.



Piosenka u góry jest moim duchowym zwierzęciem ^^

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top