Get Insane CXXXI

Joker (Perspektywa +18)

Juliet zamknęła się z tym durnym kundlem w pokoju na górze. Nawet gdybym chciał tam wejść, ta bezwartościowa kupa futra znowu wystawiłaby kły. Oczywiście, że mogłem go zabić i problem byłby z głowy. Ale mój Cukiereczek był przywiązany do tej cuchnącej bestii. A z jakiegoś dziwnego powodu, nie chciałem mieć z Caro scysji...

Odzyskałem ją po tak długim czasie i nie chciałem wypuszczać z rąk. Była moją ulubioną zabawką i po części całkiem interesującą towarzyszką. Nie przypominała już tej wystraszonej dziewczynki w imprezowej sukience. Im dłużej ją trzymałem przy sobie, tym więcej zmian w niej dostrzegałem. Juliet Caro stała się psychopatką z prawdziwego zdarzenia.

Dyktowała innym zasady, zabijała ludzi dla zabawy i czerpała niewyobrażalną radość z chaosu i cudzego horroru. A najciekawsze było to, że moja słodka Juliet nie była nawet szalona.

Siedziałem w salonie, popijając tradycyjnie whiskey, uprzednio obwiązując bandażem zakrwawioną nogę. Dokumentacja medyczna Caro, którą wykradła Harley, była ostatnio moją ulubioną lekturą. Wprost nie mogłem się nadziwić, jak to możliwe, że ta wiecznie uśmiechnięta dziewczyna, która z chirurgiczną dokładnością kroi ludzkie ciała na kawałki, wysadza budynki i wrzuca do internetu transmisje ze swoich drastycznych zabaw, nie ma najmniejszych zaburzeń psychicznych!

Wciąż dowiadywałem się o niej czegoś nowego, wciąż mnie czymś zaskakiwała. Jej nie mogłem podejść jak Harley. Blondynka była bardziej naiwna, natomiast Caro jest nieufna i ostrożna. Jej reakcje są nieprzewidywalne, momentami mnie wkurwia, bo jest trudniejsza do rozgryzienia, niż ja sam.

Ma wszystkie cechy osoby chorej psychicznie. To wręcz niemożliwe, że jest umysłowo zdrowa! To się po prostu nie kalkuluje!

Ale, przecież miałem świadomość, że jest inna. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że moja trucizna na nią nie działa, a sama Caro ma jakąś odporność na wszelkie substancje. W przeciwieństwie do moich innych kobiet...

Wiele razy chciałem stworzyć Królową i wiele razy próbowałem wykrzesać iskrę szaleństwa z tych wszystkich dziewcząt, ale żadna próba nie przyniosła efektu. Było parę dobrych kandydatek, ale po pewnym czasie okazywały słabości i kończyły martwe. W końcu Królowa Jokera nie mogła być strachliwą, wrażliwą kurwą. Potrzebowałem bezwzględnej, nieobliczalnej wariatki. Dziewczyny skłonnej do manipulacji, łatwej w prowadzeniu. Taka jest właśnie Harley Quinn. Słodka, ale jednocześnie zabójcza. Ślepo zapatrzona w swojego mistrza, uległa suka.

Dlaczego więc ją wyrzuciłem? Przecież była chodzącym ideałem!

Potrzebowałem tej drobnej blondyneczki. Miała wtyki w ludzką psychikę, znała Arkham jak własną kieszeń i co najważniejsze, robiła wszystko, co chciałem. Nazywała naszą relację związkiem, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu. Dając Harley fałszywą nadzieję na miłość, owijałem ją sobie wokół palca. Żeby ulepić idealną Królową, musiałem mieć dobry materiał, a dr Quinzel była bardzo elastyczna...

Dzięki tej postrzelonej duszyczce, na powrót stałem się znaczącym przestępcą w Gotham, a pozycja tego jebanego karakana spadła. Wszystko szło idealnie. Król Zbrodni odzyskał tron i zapowiadało się na całkiem udaną erę chaosu...

Nie myślałem nawet o tym, że od dłuższego czasu policja wyręcza Batsy'ego w jego obowiązkach, bo Gacuś nie wychodził z ukrycia kilka miesięcy. A dlaczego mnie to nie obchodziło? Bo nie potrafiłem zapomnieć o tej roszczeniowej kurwie. Mojej słodkiej Juliet, która w dzień własnego pogrzebu weszła jak gdyby nigdy nic w tłum zebranych i nie omieszkała wywołać zamieszania...

Nie dość, że szmata nie poinformowała mnie o swoim zmartwychwstaniu, to jeszcze sprzymierzyła się z rudym szczylem, niejakim Jeromem Valeską. Dzieciak kradł mi moje show i moją własność i zamierzałem bardzo boleśnie zakończyć jego pięć minut, ale Caro mnie wyręczyła.

Coś ciekawiło w tej szatynce. Miałem do niej bardzo zmienny stosunek, ale nawet gdy miałem ochotę rozerwać ją na strzępy, to wolałem, żeby była blisko, aniżeli znikała po kilku dniach. A szanowna Juliet Caro uwielbiała mnie wkurwiać i uciekać. Kochała zabawę w pościg, wiedziała, że takie akcje podnoszą moje ciśnienie.

Bo prawda jest taka, że ja ją i lubię i nienawidzę. Potrafi mnie rozbawić, nie mogę narzekać na nudę w jej obecności. Łączyła mnie z tą dziewczyną intrygująca relacja. Mówiłem o niej jak o swojej dziewczynie, ukochanej, ale to były tylko puste słowa. Miały one wywołać w Juliet poczucie, że mi na niej zależy. Koncepcja poszła się jebać, kiedy odkryłem, że dla niej nie ma to żadnego znaczenia.

Musiałem zmienić strategię, więc wymyśliłem, że dam Caro fałszywe oświadczenie, że jej nigdy nie zabiję. Ten pomysł również okazał się do dupy, bo w końcu wjechałem rozpędzonym samochodem do wody i zostawiłem tam dziewczynę na pastwę losu. Do tej pory nie wiem po co. Ustawiam swoje życie pod jakąś pierdoloną księżniczkę, pozbywając się jednocześnie idealnej niewolnicy...

Nigdy mi aż tak nie odpierdalało...

- Teraz zauważyłeś problem, złamasie? - w mojej głowie rozbrzmiał znajomy głos.

- Spierdalaj – warknąłem, upijając łyk alkoholu.

- Zauważyłeś, jakim zrobiłeś się miękkim fiutem w obecności tej suki?

- Teraz, to sobie grób kopiesz, kurwiu – zakląłem.

- W życiu tego nie przyznasz, co? - nabijał się.

- Czego? - prychnąłem.

- Kochasz tę jebaną Caro – zaczął się śmiać.

- Chyba cię pojebało, kutasie – zadrwiłem – Ja nikogo nie kocham, a już na pewno nie kogoś tak wkurwiającego, jak ona – dodałem.

- Quinn to chociaż jakaś pożyteczna była, a Caro to możesz co najwyżej ruchać i tutaj zalety twojego Cukiereczka się kończą – syknął.

- Mogę się jej pozbyć w każdej chwili – odparłem zimno – Po prostu jeszcze mi się nie znudziła.

- To, że ty możesz ją w każdej chwili zabić to jedno – prychnął – Po kiego chuja chcesz ją odzyskać, ilekroć tylko zwieje?

- Bo mam monopol na zajebanie tej szmaty – parsknąłem szyderczo – Nie mogę dopuścić do sytuacji, że ktoś inny weźmie ten kawałek tortu – upiłem whiskey.

- Ja tylko przypomnę, że miałeś się jej pozbyć już kilkakrotnie, a później nagle zmieniałeś zdanie – warknął – Nie masz jej po co trzymać, chłopie – kontynuował – Twój plan rozkochania Caro w sobie nie wypalił, bo słodka Juliet jest zimna jak trup.

- Nieprawda – zaprzeczyłem.

- Co kurwa?

- Zaczęła w końcu okazywać uczucia, a plan wciąż jest w toku.

- Bo co? Bo cię przytuliła parę razy? Kogo ty chcesz oszukać... - zakpił.

- Jeśli Juliet w pełni otworzy się emocjonalnie, będę mógł ją wreszcie złamać i całkowicie podporządkować – zaśmiałem się.

- Gościu... Próbujesz półtora roku. Dosłownie – wtrącił – Po co robić tyle zachodu z Caro, jak Quinn masz na wyciągnięcie ręki?

- Ale ja nie chcę Harley, tylko Juliet – syknąłem.

- Dlaczego?

- Nie wiem, kurwa! - wrzasnąłem na całe gardło – Tu jest pies pogrzebany – rzuciłem szklanką o ścianę. Rozpadła się na milion kawałeczków – Juliet Caro wyzwala we mnie dziwne uczucia, momentami i ludzkie słabości, ale jest zbyt dobrym materiałem na Królową – warknąłem – Skoro już tyle z nią przeszedłem, to wytrwam jeszcze, bo efekt będzie tego wart – wybuchnąłem śmiechem.

- Przeraża mnie, że to zdanie brzmi jak przysięga małżeńska – był zniesmaczony.

- W sumie, mógłbym się z Juliet hajtnąć – znowu wstrząsnął mną śmiech.

- Przecież ona gardzi przywiązaniem do jakikolwiek mężczyzny – zauważył.

- No właśnie – odrzekłem – Gdyby Caro była moją żoną, byłaby pozbawiona swojej wolności i niezależności. Mógłbym ją w pełni ograniczyć i od siebie uzależnić...

- Miałeś już kiedyś żonę – przypomniał.

- Jeannie... - westchnąłem ciężko. Nie potrafiłem przywołać w pamięci jej twarzy.

- Małżeństwo to jednak poważna sprawa – burknął.

- Chyba nie uważasz, tępa pało, że ożeniłbym się z Juliet z miłości? - prychnąłem.

- Faktem jest, że coś do niej czujesz – zaczął się śmiać.

- Z chuja spadłeś – warknąłem, biorąc kolejną szklankę i nalewając sobie whiskey.

- Tak? - zakpił – To dlaczego, kiedy jesteś tak blisko wyprawienia jej na tamten świat, nagle zmieniasz zdanie i - co gorsza - nastawienie?

- Bo jestem artystą i jej śmierć nie może być zwyczajna – uciąłem.

- Jasne – drwił – To powiedz, dlaczego jak Caro cię przytula, ty to odwzajemniasz?

- Bo chcę.

- Ale biednej Harley nie okazywałeś takich czułości – prychnął.

- Bo Harley nie jest Juliet.

- Co to według ciebie znaczy?

- Jak, co?

- Co to znaczy, że Harley nie jest Juliet?

- Bo mój Cukiereczek jest dużo lepszy – prychnąłem.

- W jakim sensie?

- W każdym – syknąłem.

- Czyli, Juliet Caro jest dla ciebie kimś wyjątkowym?

- Ile muszę jeszcze wypić, żebyś zamknął pizdę? - warknąłem, wlewając w siebie sporą ilość alkoholu.

Dywagacje z głosami w głowie przerwał dźwięk otwierania drzwi. Po chwili dołączył do tego odgłos stąpania po schodach i niebawem ujrzałem twarz mojego Cukiereczka. Popatrzyła obojętnie w moją stronę i przeszła do sypialni. Omiotłem wzrokiem jej ciało. Narastała we mnie frustracja, bo przez tego jebanego kundla nie mogłem jej zerżnąć i dać upustu swoim żądzom. Mogłem co prawda pojechać na dziwki albo znaleźć Harley, ale nie miałem do tego głowy.

Widok Juliet w obcisłych spodniach podziałał na mnie pobudzająco. Normalnie wszedłbym za nią do pokoju i wyrżnął nawet na stojąco, ale ten durny pchlarz ciągle za nią łazi i skurwiel pokazuje zęby, gdy chcę się zbliżyć do mojej własności. Jaja mnie cholernie swędziały i jak tak dalej pójdzie, będę musiał pojechać do jakiegoś burdelu, albo sobie zwalić...

Wstałem jednak z kanapy i poszedłem do sypialni. Juliet stała przy otwartej szafie i głośno zastanawiała się co założyć, a ten jebany pies wyszczerzył kły, gdy ledwo stanąłem w progu.

- Co robisz, Cukiereczku? - spytałem, uśmiechając się.

- Wybieram strój na imprezę. Idziemy dzisiaj do Pingwina. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś? – spojrzała na mnie uważnie.

- Ależ skąd – wydąłem usta – Cokolwiek założysz, będzie dobrze – mruknąłem.

- A Ty co taki przymilny? - prychnęła. Świetnie, to teraz nie mogę jej nawet komplementów prawić...

- Nie mogę Ci już nawet powiedzieć nic miłego? - westchnąłem.

- To nie w twoim stylu – rzuciła.

- Jesteś zła? - mruknąłem, zastanawiając się po chwili, dlaczego miałoby mnie to obchodzić.

- Tak, Joker. Jestem zła – odrzekła, nie patrząc w moją stronę.

- Dlaczego? - spytałem.

- Bo nie zabiłeś kurwy Quinn! - warknęła, posyłając mi wściekłe spojrzenie – Dlatego! - dodała – Już wiesz? Książę Zbrodni jest usatysfakcjonowany odpowiedzią? - zakpiła.

- Kochanie... - zacząłem ugodowo. Musiałem jakoś zdobyć jej przychylność, bo bez tego plan się nie uda.

Zamiast ją naszprycować jakimś uzależniającym ścierwem, to ty się bawisz w uległego kochasia.

Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę, złamasie. Nic dziwnego, że Pingwin wciąż jest od ciebie wyżej!

- Nie kończ! - przerwała mi – Zrobiłeś jej coś dużo gorszego niż śmierć, tak? - prychnęła – To jest ten tekst, którym chciałeś mnie uraczyć – rzuciła – Prosiłam Cię tylko o jedno – syknęła – O jedną, jebaną rzecz – jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej wściekłej – Jedno jebane morderstwo, jednej jebanej szmaty, a Ty ją oszczędziłeś! - warknęła.

Tak, to prawda. Darowałem Harley życie, bo była mi potrzebna. Odkąd miałem blondynkę w garści, okazała się bardziej przydatna, niż mógłbym przypuszczać. Lubiłem towarzystwo Juliet, ale nie mogłem na jej życzenie zabijać dobrych sojuszników! Nie miałem zamiaru się dla niej poświęcać, a ta kurwa stawiała warunki!

Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że śmierć Harley jest dla niej aż taka ważna. Bo dla mnie Quinn też była bezwartościową idiotką, ale jako była lekarka miała wtyki i cechowała ją determinacja, a co istotne, poświęcenie w imię naszej rzekomej miłości...

- Cukiereczku – zrobiłem krok w jej stronę, ignorując ujadającego psa.

- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła – Nigdy nie pragnęłam tak czyjejś śmierci, jak tej dziwki! - wycelowała we mnie gnatem, co wywołało uśmiech na moich ustach. Już kiedyś stawaliśmy w podobne szaranki. Właściwie, ciągle się żarliśmy, co podsycało tylko chemię w naszej relacji. Bo tworzyłem z Caro coś na kształt związku. Byliśmy partnerami w zbrodni, kochankami, oraz wrogami i przyjaciółmi jednocześnie.

Ta nieobliczalna szatynka zmieniła coś w moim życiu. Stała się nieodłącznym atrybutem niczym karty do gry. Słodko-gorzkim narkotykiem, kimś, kogo mogłem traktować prawie na równi...

- Juliet – zaśmiałem się – Chyba mnie nie zastrzelisz? - zakpiłem – Nie mogłabyś – dodałem szyderczo.

- Nie mogłabym? - zaśmiała się i nacisnęła spust. Wprost nie dowierzałem, gdy kula zaczęła sunąć w moim kierunku. Zrobiłem unik i spojrzałem zaskoczony na dziewczynę. Ta ponownie zwolniła cyngiel, ale żaden pocisk nie wyleciał już z luftu – Kurwa! - warknęła – Znowu pusty magazynek, jak zwykle! - zamachnęła się i rzuciła pistoletem o ścianę. Ten jej pchlarz zaskomlał ze strachu, ale nie zaczęła go uspokajać jak zwykle. Zignorowała psa kompletnie i gołym okiem można było dostrzec, że pała furią. Moja słodka Juliet jest bezwzględną maszyną do zabijania, a ja nie mam popcornu!

- Strzeliłaś do mnie – rzuciłem spokojnie.

- I szkoda, że nie trafiłam! - syknęła – Mogłam Cię zajebać – dodała zimno. Wybuchnąłem śmiechem.

- No właśnie – potwierdziłem, klaszcząc jednocześnie – Nie przypuszczałem, że to zrobisz – mruknąłem, przyglądając się szatynce uważnie.

- A ja nie przypuszczałam, że ten tępy szmelc znowu zawiedzie! - założyła ręce na siebie. Za wszelką cenę chciała ochłonąć, ale nawet kundel wyczuwał w powietrzu napięcie. Podkulił ogon i zwiał do salonu, coś przy tym piszcząc.

- Skarbie – zacmokałem – Przecież wyładowałaś dzisiaj cały magazynek na ludziach w banku – przypomniałem, zamykając drzwi do sypialni. Podniecała mnie jej nieprzewidywalność, a bolesna erekcja dawała się we znaki.

- No i co? - zadrwiła – Powinnam mieć nieograniczoną ilość kul, gdy chcę kogoś zabić! - wciąż była zła.

- Zgadzam się z Tobą – uśmiechnąłem się – To pewnie niedopatrzenie producenta – mruknąłem, podchodząc do Juliet – Tatuś Ci kupi tyle broni, ile będziesz chciała – mruknąłem – A jeśli chodzi o Harley, to nie zabiłem jej w konkretnym celu – dodałem.

- Masz mnie za idiotkę? - uniosła brwi.

- W żadnym wypadku – zaprzeczyłem – Pomyśl tylko, Cukiereczku – położyłem dłonie na jej ramionach – Czy to nie będzie przyjemne, patrzeć na ból w oczach biednej Harley, która całe życie będzie cierpieć z powodu niespełnionej miłości? - kusiłem, zjeżdżając palcami w dół jej ciała. Chciałem ścisnąć te krągłe pośladki, przyciągnąć Caro do siebie i wziąć ją tu i teraz.

- Przyjemnie byłoby patrzeć na jej śmierć – obnażyła szyderczy uśmiech – Ale wszystko zepsułeś – dodała, a ja westchnąłem ciężko.

- Tatuś nie chce się kłócić – mruknąłem, gładząc dziewczynę po biodrach. Wciąż patrzyła na mnie z pogardą, ale nie mogłem dłużej powstrzymywać żądzy – Chodź tu – warknąłem, chwytając ją za tyłek. Jednocześnie zbliżyłem swoje usta do jej.

- A Ty kurwa co robisz? - syknęła, dając mi z liścia i ściągając moje dłonie ze swojego ciała – Trzymaj łapy przy sobie – prychnęła.

- Ooo. Wróciła Juliet ze starych, dobrych czasów – złapałem Caro za gardło i siłą niemalże rzuciłem ją na ścianę – Krnąbrna, wiecznie niezadowolona dziwka – parsknąłem, wyciągając nóż. Dziewczyna zaczęła się szarpać.

- Puszczaj mnie, pojebie! - wierzgała jak nienormalna.

- Puszczaj? - wybuchnąłem szyderczym śmiechem – Jesteś Moją Własnością, jebana suko – warknąłem.

- Nigdy nią nie byłam, kretynie – prychnęła - Myślisz, że czułam do Ciebie jakąś przynależność? - teraz to ona się zaśmiała – Skończ marzyć.

- Chyba się zapominasz, pierdolona szmato – warknąłem – Należysz kurwa do mnie. Jesteś jak pies na smyczy i najwyższa pora, żeby Ci to przypomnieć – wgniotłem ją w ścianę i rozciąłem bordową koszulkę Juliet.

- Ty złamasie! - syknęła, za co oberwała w twarz – Niedawno ją kupiłam! - jęknęła rozżalona.

- Ech, Tatuś kupi Ci całą galerię handlową, Cukiereczku – mruknąłem, składając pocałunki na jej szyi.

- Odejdź ode mnie! - wydarła się.

- Zamknij mordę, kurwo – przysunąłem ostrze do kącików ust szatynki – Rżnąć mi się chce, a nie będę jeździł po burdelach – zerwałem z niej pociętą koszulkę. No, no. Widzę, że Juliet zdążyła już się pozbyć stanika, bo od razu przed oczami stanęły mi jej jędrne cycuszki... W dodatku sterczały jej sutki. Nie mogła udawać, że jej to nie kręci. Znałem ją półtora roku i nie przypuszczałem, że ma w sobie coś z masochistki. Ale miała i w głębi postrzelonej duszy rajcowała ją ta przemoc. Zastępowała mi tym samym tanie dziwki o obniżonych standardach moralnych.

- Nic z tego – warknęła i ani na moment nie przestała się wyrywać.

- Och, kochanie – zaśmiałem się, chwytając ją znowu za gardło – Przecież wiesz, że uwielbiam, gdy ofiara jest taka waleczna – dodałem, wbijając koniuszek ostrza między piersi dziewczyny. Z ust Caro wyleciał stłumiony jęk, a zaraz po tym pojedyncza łza kapnęła mi na rękę. Szatynkę sparaliżowało. Po prostu zastygła w jednej pozycji – Boli, prawda? - zniżyłem głos do zmysłowego szeptu. Chyba nikogo nie zdziwiłby fakt, że podnieca mnie sadyzm, a niemalże seksualną satysfakcję uzyskuję przez tortury fizyczne, albo psychiczne. Jakby to Panie określiły? To, co teraz robię mojej Juliet, to forma gry wstępnej. Tak jest, Moje Drogie. Związek z szaleńcem to niekończąca się eskapada śmiechu, ale i bólu. Jednak, gdy połączycie jedno z drugim, osiągnięcie coś naprawdę niezwykłego...

No, to, która ma ochotę na BDSM w wykonaniu Księcia Zbrodni? Hahahaha...

- Ty jebany... - chciała mnie zaszczycić jakąś obelgą, ale ją powstrzymałem.

- A, a, a – pogroziłem Caro palcem – Bądź cichutko, skarbie. To dopiero początek zabawy – dodałem, patrząc jej intensywnie w oczy. Chyba nie mogła przeboleć kontaktu wzrokowego, bo spojrzenie dziewczyny lawirowało między mną a innymi rzeczami.

- Ty jebany chuju... - wycedziła przez zęby.

- Nieładnie – wbiłem nóż ciut głębiej. Juliet wygięła wargi w okrąg, a z drobnej rany zaczęła spływać strużka krwi. Dziewczyna warknęła ni to ze wściekłości, ni to z bólu i chwyciła mnie z całej siły za gardło.

- Ojej. Ileż agresji – uśmiechnąłem się, łapiąc wolną dłonią chudy nadgarstek szatynki – Jesteś zła? - mruknąłem. Ta w odpowiedzi zmarszczyła brwi i pokazała zaciśnięte zęby – Tak? - bawiła mnie jej reakcja – No powiedz – drażniłem, poruszając delikatnie ostrzem, żeby odczuła stopniowy ból pod swoją skórą.

- Pieprzony... - nie zdołała dokończyć, bo tym razem zagłębiłem nóż nieco gwałtowniej.

- A? - mruknąłem, przybliżając swoją twarz do jej. Chciałem chłonąć cierpienie dziewczyny w pełnej krasie.

- Zła... - znowu nic nie usłyszałem, ale może to dlatego, że byłem zajęty kaleczeniem Mojego Cukiereczka.

- No? Śmiało – drwiłem, a oczy szatynki zabłyszczały znacząco.

- Nienawi... - jęknęła w pół słowa, a jej usta ponownie zastygły w formie okręgu. Pełna gniewu Juliet ścisnęła mocniej moją szyję niczym wąż dusiciel.

- Hm? - zaśmiałem jej się prosto w oczy. Widok zwijającej się z bólu dziewczyny, cholernie mnie pobudził. Bezwiednie przejechałem językiem po górnej wardze, ledwo się powstrzymując od gwałtownego rozerwania legginsów tej suki. Mój ściśnięty chuj bolał i naprawdę przestałem myśleć trzeźwo.

- Gardzę To... - bidulka nie mogła coś w ogóle dokończyć myśli. Krew cieknąca między jej cyckami obfitowała coraz to mocniejszym strumieniem.

- Co? - parsknąłem – Powtórz, Cukiereczku – dodałem rozbawiony.

- Gardzę Tob... - jęknęła głośno, wyginając kręgosłup w łuk. Drażniłem nacięcie, poruszając nożem.

- Szczytujesz? - zaśmiałem się szyderczo, a szatynka posłała mi tylko wściekłe spojrzenie. Chwyciła obiema dłońmi za moje gardło, ale chociaż próbowała jak szalona, nie odczuwałem specjalnie tego podduszania. Erekcja doprowadzała mnie do kurwicy! Zaraz mi jaja przez tę dziwkę wybuchną...

- Zdychaj, Ty śmieciu – warknęła nienawistnie, na co się zaśmiałem.

- Dobra. Czas na główne przedstawienie – gwałtownie wyciągnąłem z niej nóż, a gdy zgodnie z przypuszczeniem, krzyknęła z bólu, zatkałem jej usta swoimi. Opierała się i uciekała swoim językiem, ale zmusiłem ją do uległości. Słyszałem jej stłumione jęki i czułem, jak z całych sił odpiera mój atak. Straciłem kontrolę. Byłem tak napalony, że nie obchodziły mnie jej protesty.

Po chwili odsunąłem swoje wargi. Byłem tak zachłanny, że zraniłem usta Juliet, wobec tego czułem metaliczny posmak krwi. Zacząłem całować dziewczynę po szyi, a właściwie gryźć. Zjechałem niżej, wprost na świeżą ranę i drażniłem językiem wrażliwe miejsce. Caro syczała z bólu, a jej niespokojny oddech uwydatniał zarys żeber.

Zlizywałem strużki krwi, schodząc aż do brzucha, gdzie niesforne kropelki się zatrzymywały. Następnie wróciłem do góry, tym razem skupiając się na sutkach szatynki. Ocierałem o nie swoje metalowe zęby, wywołując tym samym krzyk dziewczyny. Tym razem nie miałem wątpliwości, że nie jest on spowodowany bólem. Juliet musiała w końcu zdjąć dłonie z mojej szyi, bo musiała podjąć decyzję, czy mam przestać, czy doprowadzać ją do obłędu...

- Jebany zwyrol... - jęknęła, a ja parsknąłem i przeniosłem swoje usta z powrotem na wargi Caro. Kazałem jej poczuć smak jej własnej krwi, zmuszając do oddawania pocałunków. Co istotne, ta słodka wariatka przez cały czas mogła mi wyrwać nóż z dłoni, dźgnąć mnie i uciec. Ale uwielbiała nasze zabawy, chociaż nigdy nie powiedziała tego głośno...

- Dlaczego nie walczysz? - mruknąłem, kiedy zrobiliśmy przerwę w pocałunkach i znowu drażniłem językiem jej szyję.

- Co? - spytała półświadomie.

- Przecież mogłaś mi w każdej chwili zabrać nóż – powiedziałem to w momencie, gdy rozciąłem legginsy Juliet.

- Nie wiem... - odparła, sycząc, gdy poczuła na udzie chłód metalu.

- Naprawdę? - zakpiłem, unosząc ostrze na wysokości jej ust. Odruchowo oblizała je językiem – Przecież ja Cię właśnie wykorzystuję – zaśmiałem się.

- Wiem – warknęła, analizując spokojnie smak posoki – Mam do siebie wstręt, ale...

- Co, ale? - spytałem, a moja dłoń wślizgnęła się pod materiał jej czarnych, koronkowych majteczek.

- Ale nie mogę... - jęknęła, gdy zorientowała się, gdzie są teraz moje zręczne paluszki.

- Czego? - drwiłem, wykonując kilka ruchów. Mój Cukiereczek mógł protestować, ale jej ciało inaczej reagowało na pieszczoty. Oczywiście, Panna Caro w życiu się do tego nie przyzna.

- Odmówić... - zadrżała gwałtownie, bo postanowiłem nieco głębiej eksplorować jej wnętrze.

- Ou – zacmokałem, wydymając usta – A czego? - mruknąłem.

- Dobrze wiesz... - zacisnęła zęby, żeby się powstrzymać przed kolejnym krzykiem, ale była bezbronna wobec moich tortur.

- Ja nie wiem – udawałem głupiego – Musisz mi powiedzieć, skarbie – uśmiechnąłem się bezczelnie.

- Ty dupku... - syknęła, a ja westchnąłem ciężko, chowając nóż z powrotem do kieszeni marynarki. Chwilę później, ścisnąłem szatynkę za gardło.

- Oj, Cukiereczku – pokręciłem głową – Nie przerabiałaś w szkole, że nie wypada drażnić nieobliczalnego szaleńca? - spytałem.

- ... - zabijała mnie tylko wzrokiem, próbując zdjąć moje ręce ze swojej szyi.

- Wyglądasz mi na pilną uczennicę – zaśmiałem się.

- Przestań... - odruchowo spojrzała w dół. No tak. Przecież wciąż ją molestowałem.

- W życiu bym nie pomyślał, że Ci się nie podoba – zadrwiłem.

- Kurwa, Joker – warknęła, zaciskając uda.

- Co się stało? - mruknąłem.

- Zabieraj tę łapę...

- Wolisz coś większego? - uśmiechnąłem się chytrze, wyjmując palce i tym samym rozpinając rozporek. Caro zyskała czas na chwilę oddechu, bo puściłem jej gardło. Ściągnąłem spodnie, wraz z bokserkami. Mój biedny chuj był aż cały czerwony!

- Nie ma mowy – zerknęła z lękiem w dół, próbując uciec.

- Gdzie kurwa – warknąłem, obracając dziewczynę tyłem do siebie i przyciskając do ściany. Przyłożyłem jej w pośladek, aż odcisnął się na nim czerwony ślad. Szatynka jęknęła, a ja gwałtownie w nią wszedłem.

- Nie, kurwa... - syknęła, odwracając głowę.

- Właśnie tak – zaśmiałem się szyderczo, wgniatając twarz Juliet w zimną ścianę – Za długo dziwko czekałem – wykonałem pierwsze pchnięcie. Suka stęknęła – Mój kutas jest czerwony, a jaja niebieskie – syknąłem, zaczynając ją rżnąć. Najpierw powoli, żeby przynieść sobie ulgę. Delektowałem się każdym ruchem, szarpiąc tym samym dziewczynę za włosy.

- Nienawidzę Cię... - Mój Cukiereczek nie brzmiał zbyt przekonująco, szczególnie gdy zaczął mało subtelnie krzyczeć.

- Oczywiście – kpiłem, podnosząc Caro do prostej pozycji. Pozbyłem się w międzyczasie marynarki i rozpiąłem koszulę. Objąłem dziewczynę pod pachami i oplotłem dłońmi jej gardło, nie przerywając tym samym zabawy. Przycisnąłem jej plecy do swojego twardego torsu.

- Joker, Ty głupi chuju... - jęknęła ochryple.

- Przyznaj, że to lubisz, suko – zaśmiałem się jadowicie, prosto do jej uszu.

- Nie znoszę, Cię...

- A racja! Uwielbiasz to – poprawiłem się – Jesteś łasą na ból masochistką, co nie? - warknąłem.

- Nie... - zaprzeczała.

- Ile razy ja to już słyszałem? - prychnąłem – Powtarzasz to za każdym razem, a i tak zawsze doprowadzam Cię do orgazmu – dodałem z wyższością – A, to dziwne! - zadumałem się.

- Kretyn – syknęła – Zniszczyłeś moje nowe ciuchy! - jęknęła.

- Och, Juliet – mruknąłem – Już to przerabialiśmy – zrobiłem gwałtowny ruch, aż dziewczyna krzyknęła – Tatuś zrobi wszystko dla swojej dziewczynki – zaśmiałem się triumfalnie, bo Caro nie mogła dłużej udawać, że jest obojętna. Trudno jej się dziwić. Seks ze mną nie należy do najdelikatniejszych, hahahaha...

Gwałt to nie seks, chłopie.

Świetnie. Jeszcze ten debil musiał się wtrącić. Ale, co fakt, to fakt. Nie ma porównania do pieprzenia otumanionych dziwek, a zabaw z moją słodką Juliet, hahahaha...

Tak jak przypuszczałem, Mój Cukiereczek przestał wreszcie zaprzeczać, że to, co robię, nie wywiera na niej wrażenia i cały pokój przepełnił się jej jękami. Na równi z moim przyspieszonym oddechem, bo tez czułem się kurewsko dobrze i byłem blisko finału. I tak musieliśmy się sprężać, bo trzeba było iść na tę durną imprezę, ale nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia wyrazu mordy karakana, gdy wejdę do klubu z Moją Własnością. Ptasiu pewnie też się nie spodziewa mojej obecności, a ja pogram z tym fiutem w pokera. Jeśli szczęście dopisze, idiota przegra cały swój majątek, a może nawet i tytuł burmistrza!

Patrzyłem z góry na wijącą się pode mną szatynkę. Nie ukrywałem, że ten widok sprawiał mi niezłą satysfakcję, a w szczególności ślady zaschniętej krwi, zdobiące jej klatkę piersiową.

Caro miała zamknięte oczy, bo nie mogła przeboleć, że po raz kolejny uległa i czerpie z tego nieprzyzwoitą rozkosz. Zaciskała dłonie na białej, satynowej kołdrze, a jej ciałem co rusz wstrząsały dreszcze. Nasze ubrania leżały na podłodze, z tym że ciuchy Juliet były w strzępach.

Trzymałem dziewczynę za nogi, rozciągając je na boki, co rusz zerkając na pięknie napinające się mięśnie ud. Dzięki mnie suka była wygimnastykowana nie gorzej, niż Harley. Ale pieprzenie tej naiwnej lekarki nie dawało mi takiej satysfakcji jak rżnięcie Caro.

Byłem naprawdę blisko szczytu i wiedziałem, że prędzej czy później się spuszczę. Nie martwiłem się, że zrobię jej bachora, bo na początku naszej znajomości, zafundowałem jej kompletną sterylizację. Dzięki temu mogłem ją wyrżnąć bez konsekwencji, kiedy tylko naszła mnie ochota.

Juliet była rozpalona i na zewnątrz i w środku. Ilekroć próbowała zasłonić sobie twarz poduszką, żeby stłumić jęki, wyrywałem ją jej siłą. Nie tolerowałem zmieniania zasad zabawy, chciałem słyszeć jej krzyki, zwłaszcza gdy padało moje imię. A im głośniej suka krzyczała, tym więcej przyjemności otrzymywała. Taki był nasz układ i chociaż nagminnie starała się ograniczyć odgłosy, prędzej czy później pękała. Wiedziałem, że jest napaloną nimfomanką i między innymi to w niej lubiłem...

Gdzieś w Gotham

Siwowłosy mężczyzna wszedł do przestronnego, nowoczesnego salonu. Niósł ze sobą tacę orzeźwiającej lemoniady, mając nadzieję, że poprawi w ten sposób humor swojemu pracodawcy.

W skórzanym fotelu siedział barczysty brunet, patrząc smętnie we włączony telewizor. Cisza była przerywana przez trzeszczenie ognia, wydobywającego się z białego, ceglanego kominka.

Pan domu był pogrążony we własnych myślach i wyglądał na przygnębionego. Zdawał się odcięty od rzeczywistości, jakby widział zupełnie inny świat, niż ten obecny. Na kolanach mężczyzny leżał laptop, tak jakby właściciel włączył go i zapomniał po co.

- Paniczu? - głos zabrał siwowłosy. Brunet spojrzał obojętnie w jego kierunku. Miał minę, jakby stracił chęć do życia, a nie mógł narzekać na problemy. Był jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w mieście. Ufundował Gotham co drugi budynek, szpital, czy szkołę. Otoczenie podziwiało jego osobę, ludzie liczyli się z jego zdaniem. Niósł tej szarej metropolii nową nadzieję. Nadzieję, na lepsze jutro.

- Coś się stało, Alfredzie? - mruknął czarnowłosy, odkładając laptopa na stolik i przecierając dłonią twarz.

- Zrobiłem lemoniadę. Napije się Pan? - odparł siwowłosy, położywszy na meblu tacę i podając mężczyźnie szklankę napoju.

- Z chęcią. Dziękuję – brunet wziął lemoniadę i upił łyk.

- Znowu ogląda Pan wiadomości? - westchnął kamerdyner.

- Muszę wiedzieć, co się dzieje w mieście – burknął oschle mężczyzna – Przepraszam. Jestem trochę zdruzgotany – dodał zmieszany. Bardzo cenił sobie życzliwość i troskę Alfreda, albowiem w młodym wieku stracił rodziców i siwowłosy godnie ich mu zastępował. O kim mowa? Oczywiście chodzi o tajemniczego filantropa, który zwie się Bruce Wayne. Pan Wayne miał pewien sekret, o którym nie wiedzieli mieszkańcy Gotham. Pod osłoną nocy zakładał kostium nietoperza i jako słynny Batman, walczył z przestępczością, łapiąc kryminalistów i udaremniając szalone plany psychopatów, między innymi Jokera.

Niestety, od kilku miesięcy nie pojawił się na ulicach pod postacią Mrocznego Rycerza. Trwało to na tyle długo, że ludzie zaczęli spekulować o śmierci zamaskowanego wybawcy, a recydywiści pozwalali sobie na coraz więcej.

Gotham cierpiało pod wpływem samowolki przestępców, a policja nie mogła sobie z nimi poradzić. Kapitan James Gordon dokładał wszelkich starań, żeby nie dopuścić do panoszenia się zwyrodniałego tałatajstwa, ale nie zawsze to wystarczało.

W szczególności, gdy stanowisko burmistrza objął Oswald Cobbelpot, bardziej znany jako Pingwin. Jego przeszłość była szemrana, a sam zainteresowany cechował się niezdrową porywczością i kwalifikowano go jako osobę niepoczytalną. Nie raz siedział w Arkham i dał się poznać od najgorszej strony.

Kiedy robił za popychadło niejakiej Fish Mooney, zdawał się niegroźny, ale gdy rozpoczął własną karierę przestępczą, odkrył swoje mroczne oblicze zdegenerowanego psychopaty. Niestety, kiedy Oswald wkręcił się w politykę, potrafił jak każdy z nich zamydlić ludziom oczy, naobiecywać zmian i innych dobrych rzeczy, a zmanipulowani obywatele wybrali tego bezwzględnego szaleńca na burmistrza. Większość i tak nie miała pojęcia o jego udziałach w Podziemiu. Ba! Dużo osób nie wiedziało nawet o czymś takim, a jeszcze inni podchodzili do życia w Gotham tak obojętnie, że ciągłe afery o morderstwach, kradzieżach i gwałtach przestały wywierać na nich jakąkolwiek reakcje. Niestety. Ludzi ogarnęła znieczulica i po prostu przemykali szarymi uliczkami jak gdyby nigdy nic, ignorując zbrodnie, dziejące się pod ich okiem. Przyzwalali tym samym na patologiczne zachowania, ale mieli wszystko, mówiąc kolokwialnie, w głębokiej dupie.

Oliwy do ognia dodawał fakt, że Pingwin wydawał przestępcom pisemne pozwolenia na kradzieże i Bruce wiedział, że to kwestia czasu, gdy niebezpieczni psychopaci będą swobodnie mordować, bo mają papierek.

Nie tylko to się wydarzyło pod nieobecność Batmana. Jerome Valeska, znany zbieg z Arkham, został przywrócony do życia i nawiązał współpracę z Jelly Jester, obłąkaną i bezlitosną wariatką, którą okazała się Juliet Caro. Bruce miał z Panną Caro o taki problem, że dziewczyna była trudna do rozgryzienia. Z początku myślał, że to kolejna ofiara Jokera i klaun wyprał jej mózg. Potem poznał szatynkę bliżej i zrozumiał, że Juliet postrzega swoje czyny jako dobre i zabawne, co ewidentnie kwalifikowało ją jako osobę z zaburzeniami psychicznymi. Ale prawdziwy szok przeżył, gdy doszły do niego informacje, że Caro tak naprawdę nie jest szalona, a wszystkie jej zbrodnie są popełniane z pełną świadomością.

Dziewczyna była po prostu sadystką, wyznającą ideę chaosu. Brunet nie wierzył, że psychiczny klaun nie miał wpływu na psychikę Juliet. Widział w niej dobrą osobę. Joker był jego najgorszym wrogiem i nie wyobrażał sobie, że JC może również nim być. Ta dziewczyna nie miała żadnych skrupułów. Zielonowłosy uwielbiał gierki i intrygi, a ona po prostu zabijała, jakby odbieranie życia nie było niczym nadzwyczajnym.

W pewnym sensie partnerka Księcia Zbrodni cechowała się nawet większym okrucieństwem niż on sam. I nie potrzebowała nawet towarzystwa Jokera, żeby odcisnąć pięto na i tak znerwicowanych mieszkańcach.

Obeznany w świecie kryminalistów Bruce, miał świadomość, że Caro nie była najwierniejszą zabaweczką klauna i uwielbiała mu uciekać. Sama wtedy prowokowała chaos albo sprzymierzała się z innymi przestępcami.

Między innymi, wkupiła się w łaski Deacona Maroniego, syna pewnego wpływowego mafiozy. Deacon był znany z handlu narkotykami, bronią, a nawet żywym towarem. Oskarżono go również o napad, bójkę, rozbój i wymuszenia. Udowodniono mu również kilka morderstw i próbę sutenerstwa. W policyjnych aktach figurował jako nieuchwytny, bezczelny gangster. Nic dziwnego, skoro jego ojciec wykupił synusiowi nietykalność. Tym samym, nawet jeśli Deacon i jego gang zostali przyłapani na czymś złym lub nielegalnym, trzeba ich było po pewnym czasie wypuścić z aresztu...

Kolejną osobą, z którą Juliet weszła w układy, jest Jerome Valeska. Każdy, kto widział tego chorego psychicznie chłopaka, mógł potwierdzić, że Valeska jest jak bardziej anarchiczna wersja Jokera. Uwielbia być w centrum uwagi i w przeciwieństwie do klauna, nie obchodzą go zyski. Liczy się tylko chaos i jak największa liczba ofiar.

Jerome nie był widziany od dłuższego czasu. Policja podejrzewała śmierć chłopaka, jednak nie udało się znaleźć ciała, po tym, jak ekipa Gordona wtargnęła na teren Haly's Circus, gdzie jak się okazało, rudy psychopata, Juliet Caro i gang The Freex, mieli swoją siedzibę.

Bruce liczył, że wraz ze zniknięciem Valeski, jego wspólniczka również odeszła i Gotham będzie mogło odetchnąć z ulgą. Niestety, wbrew oczekiwaniom mężczyzny, Caro żyła, miała się świetnie i w dodatku wróciła do Jokera. Klaun z kolei pozbył się swojej nowej zabawki, Harley Quinn, czyli zmanipulowanej psychiatry z Arkham, dr Quinzel. Nawet jeśli blondynka była pozbawiona wpływów zielonowłosego, była już osobą niepoczytalną i również stanowiła dla miasta zagrożenie.

Podsumowując: Od nieobecności Batmana minęło kilka miesięcy i przyniosło to więcej złego, niż dobrego, czego Bruce nie potrafił przeboleć. Czuł, że zawiódł mieszkańców, ale obecnie był niedysponowany, ponieważ podczas jednej z misji, uległ poważnemu wypadkowi. Dotkliwie uszkodził kręgosłup i potrzebował wiele czasu, żeby wrócić do pełnej sprawności. Nie był co prawda sparaliżowany i jako miliarder miał dostęp do najnowocześniejszej medycyny oraz drogich leków, ale nawet skomplikowana operacja, profesjonalna opieka i rehabilitacja, nie czyniły cudów.

Bruce musiał się oszczędzać i dochodzić do siebie w domowym zaciszu, więc o zabawach w Nocnego Mściciela, nie było mowy.

Mężczyzna nie radził sobie ze swoją tymczasową niepełnosprawnością, co dostrzegał jego kamerdyner i podopieczny, Dick Grayson. Wayne odnosił wrażenie, że z każdym dniem, spędzonym na leżeniu i kuracji, w Gotham przybywa przestępców. W dodatku ciągle dowiadywał się o nowinkach ze świata metropolii, bo nałogowo oglądał wiadomości, czego wyraźnie odradzał mu Alfred.

Brunet jednak nie mógł reagować obojętnie na zbrodnie i niesprawiedliwość, bo czuł się za miasto odpowiedzialny. Czasami był tak uparty, że trzeba było mu odcinać dostęp do Bat-Jaskini i podawać środki uspokajające.

- Cześć Wam! - uwagę mężczyzn skupił głos, wydobywający się z przedpokoju. Po chwili, do salonu wszedł wysoki, czarnowłosy chłopak i momentalnie usiadł na kanapie.

- O, Panicz Dick – mruknął Alfred – Napije się Panicz lemoniady? -spytał.

- Nic mnie bardziej nie uszczęśliwi – odparł chłopak, biorąc szklankę i upijając łyk – Hej Bruce. Jak się dzisiaj czujesz? - zagaił mężczyznę.

- A jak mam się czuć? - westchnął Wayne – Całymi dniami tylko leżę i gapię się w telewizor.

- Nooo. To rzeczywiście straszne – rzucił kąśliwie Grayson – Chcesz się zamienić? Akurat mam egzaminy – dodał.

- W tej kwestii, musisz sobie sam poradzić – odrzekł Bruce.

- Czy przygotowywać już obiad? - spytał Alfred.

- Alfred, usiądź z nami i napij się tej pysznej lemoniady – odpowiedział Dick.

- Popieram – mruknął miliarder – Zaraz coś zamówimy – dodał.

- Dobrze. Pozwolę sobie na chwilę przerwy – odparł kamerdyner, zajmując miejsce koło chłopaka. Wziął do ręki szklankę z napojem i wdał w luźną dyskusję z brunetami. Ich rozmowę przerwał reportaż nadawany w telewizji. Kamery z monitoringu nagrały poczynania Jokera i Juliet, którzy napadli dzisiaj na jeden z banków, ukradli pieniądze i wymordowali pracowników. Zapis przedstawiał również drastyczne ujęcia z tortur, które Caro przeprowadzała na jednym z zakładników, oraz atak agresywnego psa, należącego prawdopodobnie do dziewczyny.

- I ja mam siedzieć na dupie, podczas gdy ta dwójka terroryzuje miasto?! - warknął Bruce.

- Nie może się Pan denerwować, Paniczu Bruce – przypomniał kamerdyner.

- Właśnie. Lekarz zabronił Ci okazywać gniew – dodał Grayson.

- Przecież to się nie mieści w głowie! - odparł Wayne – Pingwin załatwił Caro jakiś immunitet, a ona nie przestaje zaskakiwać swoją bezwzględnością!

- Coś w tym jest – skomentował Dick – Wyrzuciła przez okno małe dziecko i regularnie dopuszcza się okrutnych morderstw.

- Rozumiem Pańskie emocje, Paniczu – mruknął siwowłosy – Ale proszę się opanować. To dla Pana zdrowia.

- Próbuję, Alfredzie – westchnął mężczyzna – Lecz nie da się być spokojnym, przy czymś takim! - wskazał dłonią na telewizor.

- W takim razie, przełączmy na coś mniej dołującego – odparł chłopak i zmienił kanał na jakąś komedię – Minęło kilka miesięcy, Bruce, a Ty w ogóle się nie uśmiechasz – dodał.

- Nie mam po co – uciął.

- Wychodzę dzisiaj na zwiady i jeśli jakaś gnida będzie chciała zrobić coś złego, złapię ją i oddam w ręce władz – rzucił Grayson.

- Rozmawialiśmy o tym, Dick – westchnął mężczyzna – Z takimi trzeba uważać. Co innego, jak działamy razem, a co innego, gdy chcesz być bohaterem w pojedynkę – ostrzegł.

- Tak, tak. Dzięki za ostrzeżenie, dziadku – uśmiechnął się kąśliwie – Młodzi zdobywają góry, a tacy jak Ty siedzą ze skwaszoną miną, gdy coś im się nie powiedzie – rzucił – Przemyśl to – dodał, wstając z kanapy i wyszedł z pokoju, informując, że musi się pouczyć. Bruce westchnął tylko ciężko i przełączył z powrotem na wiadomości. Wbrew powszechnej opinii, reportaże o zbrodniach motywowały go do działania i pracy nad sobą.

Albowiem wiedział, że jako Batman, musi dźwignąć ciężar przeciwności losu, stanąć na nogach i rozniecić na nowo płomień nadziei w sercach mieszkańców, którzy nigdy nie przestawali wierzyć w potęgę Mrocznego Rycerza...




Still I'm here.

Wiem, że nie możecie się doczekać bibki u Pingusia, ale ten atencyjny klaun też musiał mieć swoje pięć minut.

Jak widzicie, jego perspektywa przedstawia myśli egoistycznego, nieobliczalnego szaleńca i do tego napalonego dupka -.-

#prayforJuliet

Z kolei druga część rozdziału wyjaśnia długotrwałą nieobecność Batmendy

#niejestmiciebieżalchuju

No i w tym wszystkim jest jeszcze Kier, który musiał słuchać odgłosów żenującego chędożenia tej zjebanej dwójki.

#prayforpsychikaKiera

Jeśli ktoś chce, może wpłacić symboliczną złotówkę dla dobra tej kochanej psiny, zostawiając serduszko przy hashtagu linijkę wyżej.

Guten Nacht moi drodzy. Widzimy się w kolejnym rozdziale ;*

CDN

LadyBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top