Get Insane CXXIV
Jerome przycisnął moją głowę do ściany, tłumiąc jęki wydobywające się z ust. Po raz kolejny przylgnął torsem do moich pleców, a wolną dłonią ścisnął mnie za gardło, prawie doprowadzając do utraty tchu. Brutalna przemoc idealnie wpasowywała się w moje seksualne fetysze. Po prostu zawsze w głębi duszy wiedziałam, że kręcą mnie takie zabawy, że nie jestem typem grzecznej dziewczynki i tłamszę prawdziwą naturę pod niepozorną postacią...
Nienasycony wariat niemalże wgniatał mnie w zimny mur, co łagodziło w jakiś sposób temperaturę rozgrzanego ciała. Przymykałam oczy i oddawałam się w pełni narastającej przyjemności. Oparłam ręce o ścianę i wyginałam kręgosłup w łuk, scalając plecy z twardym torsem Valeski. W pomieszczeniu rozbrzmiewał odgłos naszych przyspieszonych oddechów, oboje byliśmy blisko osiągnięcia orgazmu.
W pewnym momencie rudzielec odsunął się ode mnie, pociągnął gwałtownie za włosy i siłą obrócił przodem do siebie. Nie czekając zbyt długo na moją reakcję, objął mnie w pasie i zdecydowanie zatopił swoje miękkie wargi w moich czarnych ustach. Jęknęłam odruchowo, gdy język chłopaka uderzał koniuszkiem o moje podniebienie, a silne męskie dłonie chwyciły za pośladki, co rusz uderzając o nie siarczyście.
Wymiana pocałunków przerodziła się w iście zwierzęcą ucztę. Idąc śladem dwójki nienasyconych krwiopijców, wbijaliśmy zęby w nasze wargi, kompletnie odrzucając samokontrolę na dalszy plan.
Języki owijały się wzajemnie, tworząc coś na kształt węzła. Wstrzemięźliwość trwała zbyt długo i nie sprzyjała zaspokojeniu żądzy. Z każdym zbliżeniem warg rudowłosego, byłam tylko bardziej zachłanna.
Nie mogłam opanować popędu. Samoistnie chwyciłam dłonie Jerome'a i przycisnęłam je do swoich pośladków. Dawałam mu do zrozumienia, że chcę wznowienia akcji, ale Valeska postanowił się podroczyć.
Odsunął usta od moich warg i zaczął sunąć językiem w dół, celowo zahaczając zębami o sutki. Wydałam z siebie cichy jęk i zanurzyłam palce w rdzawej gęstwinie włosów wariata. Sam zainteresowany bawił się wyśmienicie. Dopiął swego i w pełni mu uległam, przyznając się w pewnym stopniu do słabości.
Chłopak wrócił do poprzedniej pozycji, starannie drażniąc moją skórę językiem. Gdy znowu górował, posłał mi triumfalne spojrzenie, podniósł za pośladki i przycisnął do ściany. Ponownie uderzyła mnie fala przyjemności i wypchnęłam biodra w stronę rudowłosego. On, podtrzymując mnie i synchronizując ruchy z moimi, składał brutalne pocałunki na mojej szyi, wbijając paznokcie w mój tyłek, co rusz dając mocne klapsy.
Owinęłam biodra rudzielca nogami, przytrzymując się jego ramion i koncentrując na narastającej rozkoszy, budującej się między moimi nogami. Czułam ból, spowodowany uderzaniem pleców o twardą ścianę i wbijaniem paznokci Valeski w moją skórę. Ale przyjemność biła dyskomfort na głowę. To był po prostu ostry, bardzo brutalny seks, niezwiązany z jakimikolwiek uczuciami, poza narastającą żądzą i potrzebą zaspokojenia chcicy. Nawet się nie kwapiłam, żeby ograniczyć krzyki. Byłam skupiona tylko na własnych doznaniach, myślałam tylko o sobie. Zresztą, Jerome też nie miał zamiaru współpracować. Rżnął mnie tak intensywnie, że obijałam się o mur, co na pewno zaowocuje siniakami, a przynajmniej późniejszym bólem. Zależało mu na tym samym, ale również kładł największy nacisk na samego siebie. Seks przypominał więc walkę o to, kto pierwszy skończy i osiągnie orgazm, a kto będzie zdany na ewentualną łaskę drugiej osoby...
Wygrałam, co wywołało przenikliwą falę dreszczy, co na pewno nie uszło uwadze szarookiego. Jednakże wariat nie przestawał mnie pieprzyć, pokazując, że skończymy tylko wtedy, gdy on również dojdzie.
Nie oponowałam, właściwie, nawet gdybym chciała protestować, nie byłoby to takie łatwe.
Musiało to mocno podbudować ego rudowłosego, bo w przerwie między pomrukami, podśmiewał się triumfalnie, nie przerywając czynności.
Skupiałam uwagę na przyjemnym uczuciu, które oblewało mnie ze wszystkich stron, kompletnie zacierając granice rzeczywistości. Potrzebowałam tego i wiedziałam, że chociaż jeden problem będzie z głowy...
Joker
Od kilku minut stałem przy oknie i ćmiłem cygaro. Gapiłem się w panoramę Gotham, oddzieloną ode mnie jedynie szybą i próbowałem zebrać myśli.
Moja Juliet była w Laugh and Grin, a ja nic o tym nie wiedziałem. Jak do tego doszło? Gdybym tylko spostrzegł, że suka kręci się w pobliżu, ogłuszyłbym ją i wpakował do jebanej piwnicy, za to, że ośmieliła się mnie zostawić...
Ale wtedy, trzeba byłoby wypierdolić stamtąd Harley. Zbyt mało tam miejsca dla dwóch kurew.
Plan odbicia Caro nie jest wcale taki prosty. Po pierwsze, ten pierdolony szczeniak nie odstępuje jej na krok, a i zlokalizowanie położenia mojego cukiereczka nie należy do najłatwiejszych. Wcześniej inwigilacja działała bez zarzutu, ale dziwka musiała coś skumać i ustawić jakąś blokadę, czy chuj wie co. Mało tego, regularnie blokuje mój numer, bo częściej nie mogę się do niej dodzwonić, niż mogę...
- Tyle kurwa zrobiłem dla niej, a ta tak się odpłaca – warknąłem wściekle – Skoczyłem za tym ścierwem do wody i gdybym jej nie wyłowił, to truchło gniłoby na dnie w odmętach mułu – wypuściłem powietrze z ust.
- Ty jebany złamasie – usłyszałem głos w głowie, który ociekał wyrafinowanym cynizmem – Trzeba było jej w ogóle nie ratować – prychnął – Jakbyś nie wiedział, że Caro jest upartą szmatą i nawet gdybyś ją ocalił, to dałaby ci w pysk – zarechotał złośliwie.
- Już to przerabialiśmy, chuju – warknąłem – Caro może i jest wkurwiającą suką, ale jest Moją Wkurwiającą Suką – syknąłem, wypuszczając dym – Uratowałem ją tylko po to, żeby kiedyś ją zajebać w bardziej wyszukany sposób – dodałem.
- Tak sobie tłumacz – prychnął – Nie kapuję, na cholerę ci Caro, skoro masz Quinn – dorzucił.
- Kurwa Quinn jej nigdy nie zastąpi – odparłem – Może i Harley jest posłuszną dziwką, w jaką od samego początku chciałem zmienić Juliet, ale teraz dostrzegam, że mój cukiereczek miał do zaoferowania więcej, niż moja nowa zabawka – zaśmiałem się szyderczo.
- Więcej? - zadrwił – Pozwól, kretynie, że je porównam – mruknął – Quinn jest ci wierna jak pies, robi wszystko, co zechcesz, obciągnie ci z połykiem bez zbędnego pierdolenia i nie ma nawet własnej woli. Robi tylko za dziurę do spuszczenia i daje sobą manipulować jak głupia – wyrecytował jednym tchem – A Caro, z tego, co pamiętam, jest niepokorną, pyskatą i pierdoloną księżniczką, o której zainteresowanie musiałeś czasami zabiegać, czym mnie kurwa zawiodłeś. Jej jedyne zalety to nieobliczalność, bo nie ma jebanych dylematów moralnych, fakt, że dobra z niej dupa i zamiłowanie do ostrego rżnięcia, a tak to nie widzę w niej Twojej Królowej, bo nasrane we łbie to ona ma konkretnie i nie mówię tylko o jej szaleństwie.
- Żeś się rozgadał – prychnąłem i udałem się w stronę kuchni. Wyciągnąłem z lodówki butelkę whiskey i zaciągnąłem z gwinta – Zapomniałeś, kurwiu o najważniejszej cesze Juliet – warknąłem – Ona niczego nie oczekuje i nie wymaga – palnąłem – Jest zimną i obojętną suką, która nie bawi się w związki, miłości i inne pierdoły – dodałem – Jest pod tym względem wygodniejsza w użyciu niż Harley – zaśmiałem się szyderczo.
- I niczego też nie daje – zauważył.
- Daje dupy – parsknąłem – Dawała – zmieniłem myśl – Ten czas przeszły mnie boli – wychyliłem kilka łyków whiskey.
- Co za różnica kogo ruchasz? - prychnął – I tak chodzisz na dziwki, nie widzę powiązania – dodał.
- A tu cię zaskoczę – uśmiechnąłem się – Gdy u mego boku stanęła Caro, wystarczała mi jedna kurwa tygodniowo – mruknąłem.
- O chuj, jakie osiągnięcie – zadrwił – Na księdza kurwa idź.
- Nie wkurwiaj mnie – warknąłem – Gdy zaakceptowałem śmierć Juliet, wtedy wyszło na jaw, że ona żyje i wszystko się skomplikowało – syknąłem – Głównym problemem jest to, że po ozdrowieniu w pierdolonej kostnicy, szmata nie wróciła do mnie, tylko zatuszowała swoje zmartwychwstanie i zaczęła się zadawać z tym jebańcem Valeską – opadłem beznamiętnie na kanapę.
- I tu cię chuj boli – parsknął – Zazdrość cię zżera, pierdolony Romeo – zaczął się śmiać.
- To rude gówno mi do pięt nie dorasta – zakpiłem, biorąc kolejny łyk alkoholu.
- Być może, ale to rude gówno ma Caro – zatriumfował.
- Nie zaczynaj znowu, złamasie – warknąłem – Musimy odbić Juliet, bo ta kurwa należy do nas – zadecydowałem.
- Chyba do ciebie – prychnął – Ja tam nie chcę powrotu tej upartej szmaty. Znowu będziesz chodził wściekły, bo pojebana księżniczka nie da sobie wyprać mózgu i się nachlasz jak zwykle, a potem będziemy mieć cholernego kaca i zdychać – warknął.
- Faktem jest, że przy niej nigdy się nie nudziłem – odparłem – Harley jest doprawdy urocza z tą swoją ślepą miłością, ale jest do bólu przewidywalna i znam ją jak własne jaja – dorzuciłem – Juliet zawsze potrafiła zaskoczyć, a nie zapominajmy, że teoretycznie nie jest obłąkana, ale się tak zachowuje – dopowiedziałem – A to z kolei znaczy, że jest tak dobra w byciu złą, szaloną kurwą, sama z siebie. To ją czyni wyjątkową – zakończyłem.
- Czy ty właśnie nazwałeś ją wyjątkową? - zadrwił – Wiesz, co jest głównym problemem? - spytał – To, że ta szurnięta zdzira budzi w tobie jakieś pierdolone, ludzkie uczucia i stajesz się słaby – odpowiedział.
- Głuchy, bezrozumny cwelu – prychnąłem – Mam w tym swój cel, żeby trzymać Caro przy sobie i chuj ci do tego – wkurwił mnie – Po pierwsze, chce ją rżnąć, a po drugie wykorzystać do zdobycia Gotham i obalenia rządów jebanego Pingwina – warknąłem gniewnie.
- Pod tym względem, to ona jest bezużyteczna – zwrócił uwagę – To już ze znajomości z Quinn masz większe korzyści, bo ta przynajmniej w Arkham pracowała, a Caro...
- Jest również znana, jako panna Jelly Jester – przerwałem mu – I ma pod sobą wierny gang psycholi, niejakich The Freex – dodałem – Trzeba go przejąć, a przede wszystkim zajebać Valeskę – zarechotałem szaleńczo.
- I to jest twój plan? - prychnął – Po prostu chcesz odzyskać Juliet, bo chuj cię strzela jak masz świadomość, że są inne osoby w jej życiu – skwitował.
- Masz rację, imbecylu – warknąłem – Chuj mnie strzela, jak dzwonię do tej dziwki, ona mnie nakręca, a potem mówi, że woli tego rudego śmiecia i się rozłącza – wychyliłem butelkę do połowy.
- Dobry numer ci wtedy wywinęła – przypomniał sobie – Tak cię podjarała, że aż kutas świerzbił, więc wyrżnąłeś Harley bez zabezpieczenia, a potem wjebałeś ją z powrotem do piwnicy i nie mogłeś sobie miejsca znaleźć.
- Jedyne, co szmata dostaje do żarcia, to piguły poronne, żeby nie zaciążyć – warknąłem – Jeszcze mi tylko bachora brakuje do szczęścia – zakpiłem.
- No, tutaj ty i Caro jesteście zgodni – Oboje gardzicie bękartami – stwierdził.
- Zaiste – przyznałem – Pamiętasz, jak Juliet wykąpała się w chemikaliach w Ace i miała wtedy takie haluny, że nie ogarniała rzeczywistości? - zagaiłem.
- No? I co?
- Powiedziałem jej wtedy, że niewiedza jest w jej przypadku błogosławieństwem, a suka do dzisiaj nie ma pojęcia, o co chodziło – zaśmiałem się z nutą kpiny.
- No oświeć nas – prychnął tak lekceważąco, że gdyby nie był głosem w mojej głowie, to bym mu przyjebał.
- Sam widzisz, przyjacielu, jak toksyny wpłynęły na Harley – mruknąłem, wyciągając nogi na stolik i przyglądając się moim horrendalnie drogim, wypolerowanym butom. Miewałem swoje wzloty i upadki. Często klepałem biedę, ale równie szybko wracałem na szczyty. Zawsze musiałem błyszczeć. Może i byłem bezwzględnym psychopatą, ale nie można mi było zarzucić braku klasy.
Juliet była pod tym względem kompletnym przeciwieństwem. Unikała sukienek jak ognia, preferowała obcisłe spodnie, co mogłem suce wybaczyć, bo jej dupa wyglądała w nich zajebiście. Caro zawsze czuła się niesamowicie atrakcyjna, nawet w dresach i wyciągniętym podkoszulku. Biła od niej nieustanna charyzma, nawet gdy wydymała usta w stylu pretensjonalnej księżniczki. Jej charakter był po prostu ciekawszy niż charakter Harley. Quinn mogłem przewidzieć na tysiąc sposobów, bo wiedziałem, że kurwa nie ośmieli się sprzeciwić. Caro stąpała na krawędzi, stale mnie wkurwiając i wystawiając moją cierpliwość na próbę, ale robiła to celowo. Igrała ze śmiercią, jakby wiedziała, że jej nie wykończę...
Poniekąd, miała rację. Nie chciałem się jej pozbywać, ale nie mogłem dopuścić do sytuacji, żeby zaczęło mi na niej zależeć. Nie pozwalałem sobie na słabości. Mogła liczyć na dobre rżnięcie, ale musiała też brać pod uwagę, że uwielbiam ją torturować na inne sposoby...
Trzeba było grać na zwłokę. Plan nieświadomej manipulacji mógł się powieść tylko wtedy, gdy ofiara nie wie, że jest manipulowana...
Ale z czasem, jej odporność zaczynała mnie wkurwiać. Mój scenariusz zawodził, co kładło długą rysę na moim przestępczym wizerunku i mojej reputacji. Co gorsza, przestałem Juliet krzywdzić. Nie znaczy kurwa, że zaprzestałem moich knowań na szatynce, ale jej osoba zaczynała wzbudzać we mnie ludzkie odruchy. Ludzkie odruchy słabości...
Już nie potrafiłem sobie wyobrazić jej śmierci. To była wizja, która powodowała dziwny dyskomfort.
- Ląduj stary, bo za bardzo odleciałeś – do rzeczywistości przywrócił mnie głos w głowie.
- Chodzi mi o to, że planowałem zrobić z Juliet taką Harley – odparłem – Posłuszną, uległą, głupią i naiwną – dodałem – Miała oszaleć, ale nie ogólnie, tylko na moim punkcie... - syknąłem, przypominając sobie sytuację, gdy zobaczyłem jej dłoń na ramieniu tego rudego śmiecia...
- Albo jestem głupi jak ty, albo nie widzę w tym żadnego wyjaśnienia – zakpił.
- Ty nigdy nic kurwa nie widzisz – warknąłem – Bezużyteczne ścierwo – dodałem szyderczo – Nic nie poszło zgodnie z planem. Caro okazała się twardą sztuką i toksyny w żaden sposób nie wpłynęły na jej umysł, czy coś – burknąłem – Jedynie zbielała jej skóra, pojaśniały oczy i ściemniały włosy, ale i tak była tam zbyt krótko, żeby stała się czymś takim jak ja – westchnąłem – Tu nie chodzi o to, że miała nie pamiętać tego, co się stało po kąpieli w chemikaliach – zadrwiłem – I tak uwierzyła, że popływanie w toksynach coś w niej zepsuło, czy tam naprawiło – parsknąłem – Efekt placebo może i był długotrwały, ale musiał się kiedyś skończyć – dodałem.
- Do brzegu, cwelu – warknął.
- Musiałem coś zrobić, żeby Caro zwariowała. Dopiero wtedy miałbym nad nią pełną kontrolę – odparłem – Wstrzyknąłem jej więc pewną substancję, która miała nieodwracalnie uszkodzić jej mózg – zaśmiałem się – I to rzeczywiście się powiodło – na moich ustach zagościł uśmiech – Trucizna namieszała Juliet w główce, tworząc nawet fałszywe wspomnienia i wywołując halucynacje tak realistyczne, żeby dziewczynka zaczęła tracić zdrowy rozsądek – wypiłem sporą ilość whiskey – Nie zdziwiłbym się, gdyby Caro słyszała głosy w głowie, widziała jakieś upiory i ogółem traciła rozum – stwierdziłem – Tym bardziej, nie byłbym zaskoczony, jeśli jej zatruta psychika wyimaginowała sobie przyczyny tak nagłej zmiany postrzegania świata – wybuchnąłem śmiechem – Jakieś urazy z dzieciństwa, czy inne powody – dodałem.
- Czyli, zniszczyłeś Juliet życie i chciałeś to przed nią zataić? - spytał.
- Nic nie rozumiesz – warknąłem – Gdybym tego nie zrobił, zostawiłaby mnie i odeszła, a ja jej potrzebowałem – syknąłem.
- Jak to, potrzebowałeś? - prychnął.
- Po prostu, kurwa! - wydarłem się – Król zawsze potrzebuje Królowej, a ona była prawie idealnym materiałem – dorzuciłem - Po incydencie w Arkham, zabrałem ją na chwilę do Holda, bo w wyniku szoku, durna dziwka wbiła sobie nóż w nogę – pokręciłem głową – Gdy doktorek wyszedł na chwilę, zaaplikowałem nieprzytomnej Juliet mój specjalny jad szaleństwa, wobec tego, Caro przestała ogarniać rzeczywistość – zarechotałem – Jej osłabiony organizm zaczął ją przekonywać, że w szpitalu Holda dzieją się dziwne rzeczy, a pielęgniarki chcą ją zabić – znowu ogarnął mnie śmiech. Wspaniale to wtedy wykombinowałem – Wszystko obserwowałem z daleka i gdy mój cukiereczek był w stanie kompletnej agonii, zabrałem ją do domu. Mąciłem w jej główce, ale wtedy odkryłem, że trucizna przestaje działać – warknąłem z niezadowoleniem – Albo mózg dziewczyny był silny, albo źle dokonałem obliczeń w proporcjach jadu i jego ilość nie była wystarczająca – westchnąłem – Musiałem na nowo obudzić toksynę, którą jej wstrzyknąłem, dlatego też zrobiłem jej kilka terapii szokowych – dodałem – Na nowo zaaplikowałem Juliet jad szaleństwa, wmawiając, że to morfina. Ponownie zadziałał efekt placebo – zarechotałem – Byłem pewien, że to zmieni psychikę Caro na zawsze, ale ponownie się zawiodłem – westchnąłem.
- Nie kapuję, po chuj to wszystko – prychnął – Przecież ona była pierdolnięta i bez tego – zauważył.
- Caro nigdy nie była pierdolnięta, idioto – wtrąciłem się – I w tym tkwił problem – dodałem – Lubowała się w sadyzmie i miała psychopatyczne skłonności, ale nie cierpiała na żadne problemy psychiczne – syknąłem – Właśnie dlatego, ciężko nią było manipulować – dorzuciłem, wypijając whiskey do końca – Z Harley jest łatwiej, bo ta kurwa jest we mnie ślepo zakochana, a nie bez powodu mówi się, że miłość to choroba – zadrwiłem, a głos wybuchnął śmiechem – Wracając do tematu trucizny – bąknąłem – Po dłuższym czasie, zdałem sobie sprawę, że trzeba Caro podtruwać regularnie, żeby nie odzyskiwała pełnej świadomości, a część mózgu odpowiedzialna za zdrowy rozsądek, coraz bardziej obumierała – zazgrzytałem zębami, bo znowu przypomniałem sobie mojego cukiereczka w towarzystwie rudego ścierwa – Dodawałem więc jad do wszystkiego, z czego mogła korzystać. Moja Juliet musiała być ciągle pod kontrolą toksyny, nie mogłem sobie pozwolić na najmniejszy błąd – parsknąłem – Dlatego każda jej ucieczka wywoływała we mnie wściekłość – syknąłem – Im dłużej była z dala ode mnie, tym szybciej moc jadu mogła się wyczerpać – wyjaśniłem – A im więcej trucizny trafiało do jej krwiobiegu, tym bardziej mogłem nią manipulować – zaśmiałem się szyderczo – Zmarnotrawiona, z myślami samobójczymi i odcięta od świata rzeczywistego. Zatracała granicę pomiędzy dobrem i złem, stawała się coraz bardziej uległa, momentami nawet tak wierna, jak Harley – zrobiłem rozmarzoną minę – Ale teraz, po tym, jak umarła i zmartwychwstała, nie wiem, czy cała ta toksyna się nie zdezaktywowała – zakończyłem smętnie.
- Ale z ciebie kawał chuja – zaśmiał się – Przez cały czas trułeś Juliet, a ona była na granicy zdrowego rozsądku i wyjałowiona z jakichkolwiek emocji – prychnął – Wszystko tylko po to, żeby cię nie zostawiła – zadrwił szyderczo – Wiesz, co to znaczy? - spytał.
- Co? - warknąłem, przewracając oczami. Fiut robił się coraz bardziej irytujący.
- To znaczy, że coś do niej czujesz, skoro nie dopuszczasz do siebie myśli, że mogłoby jej nie być w twoim życiu – odparł.
- Chyba śnisz – syknąłem – To zwykła manipulacja. Caro jest taką samą kukłą jak Quinn, ale ma grubsze i cięższe sznureczki – dodałem.
- Dalej nie kumam, po co przejmujesz się zwykłą kurwą – zadrwił szyderczo.
- Ona mnie nic nie obchodzi... - warknąłem.
- Jasne – nie dawał za wygraną – Gdyby tak rzeczywiście było, to zabiłbyś ją bez wahania. Wtedy, gdy pierwszy raz ją porwałeś – szydził – A nawet jeśli nie, to pozwoliłbyś jej odejść i nigdy więcej byś jej nie zobaczył – kontynuował – Ale zaintrygowała cię i porwałeś ją drugi raz, potem przekabaciłeś na swoją stronę i stopniowo odkrywałeś wszystkie karty słodkiej Caro – parsknął – Szkoda tylko, że twoją wizję zepsuł fakt, iż nowa zabawka jest upartą, roszczeniową księżniczką, którą zaczynasz nienawidzić, ale jednocześnie, nie potrafisz się pozbyć – mówił dalej – Zastanów się chłopie, kto tu kim manipuluje – zakończył triumfalnie i rozległ się głośny trzask. W nerwach rozbiłem pustą butelkę o podłogę, a drobinki szkła posypały się wszędzie.
- Pierdolisz farmazony – warknąłem wściekle.
- Nigdy nie przyznasz, że Caro nie jest ci obojętna – zarechotał – Bo to by znaczyło, że nie jesteś bezduszny i masz uczucia – nabijał się.
- Zamknij mordę, chuju – zirytował mnie dosadnie. Musiałem zagłuszyć ten jebany głos w głowie i mocniej się napierdolić. Wygląda na to, że jedna butelka whiskey nie wystarczyła, żeby ten kurwiszon zamknął pysk. Choćbym miał się najebać jak meserszmit i zaliczyć zgona w jakimś pierdolonym burdelu, zrobię to. A Quinn niech gnije w piwnicy i przemyśli swoje zachowanie. Gdybym wcześniej wiedział o obecności Juliet w Laugh and Grin, dotąd rżnąłbym sukę bez opamiętania, tuż przy stygnących zwłokach naiwnej Harley...
Juliet
- Co, Julietta – rudzielec leżał na łóżku, przykryty kołdrą od pasa w dół i posyłał mi lekkie uśmiechy – Uciekasz? - parsknął.
- A czego się spodziewałeś? - prychnęłam, wciągając majtki i zakładając koszulkę. Podniosłam z podłogi resztę ciuchów i przycisnęłam do siebie, żeby ich nie upuścić – Myślałeś, że zaśniemy razem, wtuleni na łyżeczkę? - zakpiłam, a Jerome tylko parsknął śmiechem – I co cię tak bawi, Jermy? - spojrzałam na niego dziwnie – Żebyś sobie tylko niczego nie uroił – dodałam i odwróciłam w stronę drzwi.
- Na przykład? - zarechotał.
- Na przykład tego, że jesteśmy parą, czy coś – splunęłam ze wstrętem.
- To trzeba być parą, żeby się pieprzyć? - zakpił – Nie wiedziałem – spoważniał nagle.
- Zejdź na ziemię, Jerome – spojrzałam na niego przez ramię – Imaginujesz sobie kolejne numerki? - zadrwiłam – Marzenia ściętej głowy – prychnęłam, chwytając za klamkę od drzwi.
- O czym ty mówisz, JayJay? - udawał, że nie rozumie.
- Jak to, o czym? - mruknęłam – Zaliczony i z listy skreślony – rzuciłam złośliwie i wyszłam z pokoju Valeski. Weszłam do swojej sypialni, rzuciłam ciuchy na krzesło, zamknęłam drzwi i zanurkowałam pod kołdrą. Zasypiałam z poczuciem, że naprawdę nic mnie już nie trzyma w tym pieprzonym cyrku...
Obudziły mnie promienie słońca, wpadające przez okno. Odruchowo spojrzałam na godzinę w komórce. Prawie trzynasta. Zaczynam wracać do dawnych przyzwyczajeń, heh.
Gdy tylko wstałam z łóżka, od razu udałam się do łazienki. Miałam ochotę na długą kąpiel, zanim zacznę dzień, a przynajmniej jego połowę. Tak jak zwykle, weszłam do pomieszczenia, zrzuciłam ciuchy i zaczęłam napuszczać wody do wanny. W momencie, gdy moja kąpiel była przygotowywana, przyglądałam się sobie w lustrze.
- Żesz kurwa, znowu nie zmyłam makijażu – westchnęłam ciężko, zmoczyłam dłonie i zaczęłam ścierać pozostałości make-upu – A potem znowu wyjdzie mnóstwo syfów na twarzy – warczałam do siebie – Średnio mnie to interesuje, ale jednak wolę jak morda nie jest poharatana krostami – marudziłam, szorując starannie policzki. W międzyczasie wanna została napełniona wodą i pianą o truskawkowym zapachu. Zaprzestałam poprzedniej czynności i z uwielbieniem zanurzyłam w gorącej topieli.
Miałam czas na refleksje, nieodłączny element mojego życia. Coraz częściej egzystencja w tym lunaparku i towarzystwie The Freex, działała mi na nerwy. Znowu następowało poczucie braku spełnienia i drażniącej niestabilności. Albo nie umiałam funkcjonować w tym samym miejscu, albo dobór osób był nieodpowiedni...
Valeska też zaczynał mnie irytować. Ciągle stał w jednym miejscu, za priorytet stawiając sobie narobienie chaosu i zamieszania w Gotham. Obiecywałam mu może przyjaźń na wieki, ale jego towarzystwo nużyło mnie momentami i zaczynałam powątpiewać w swoją silną wolę prowadzenia życia Jelly Jester na dłuższą metę.
Zdarzało się myślenie o upozorowaniu śmierci, żeby tylko móc uciec z tego cyrku i ponownie spróbować innego życia, gdzieś indziej, a może nawet z kimś.
Moim problemem była nieumiejętność do nawiązywania dłuższych relacji. Typ samotniczki, introwertyczki, a czasami i wyizolowanej dziwaczki. Mogłam mieć znajomych, przyjaciół, ale nie do grobowej deski. Nie cechowała mnie lojalność, empatia i zrozumienie, co można wywnioskować po mojej obojętności względem uczuć Jerome'a.
Powiedział, że traktuje mnie jak siostrę i jestem jego jedyną rodziną. Gdy to mówił, coś zakuło w sercu, ale mimo to, nie widziałam przeszkód w skrzywdzeniu chłopaka i odejściu bez słowa pożegnania.
- Prawda jest taka, Caro, że zimna z ciebie egoistka – usłyszałam swój własny głos i nawet nie próbowałam zaprzeczać. Całe życie kieruję się własnymi potrzebami i własną wygodą. Niezdolna do miłości, dzieląca wszystkich ludzi na kategorie, z zamiłowaniem do brutalnego sadyzmu, chwilami wyobcowana i odcięta od rzeczywistości, niczym ćpun na głodzie narkotykowym.
- I ze wszystkich ludzi, tylko Joker to w jakiś sposób akceptował – westchnęłam głośno i zacisnęłam pięści na myśl o Harley Quinn. Dziwka ukradła mi życie i jeszcze bezczelnie próbuje mnie zastąpić!
- Nikt nie zastąpi Juliet Caro – syknęłam wrogo, zanurzając się głębiej w wodę – Zabiję Quinn, zabiję Batmendę, Gordona, wszystkich kurwa zabiję! - wybuchnęłam maniakalnym śmiechem, który wywołał u mnie bardzo pozytywny nastrój.
Wyszłam z wanny i musiałam zdecydować, co dzisiaj założyć. Wybrałam dżinsy rurki, czarną koszulkę ze złotymi napisami, narzucając na to bordową bluzę z kapturem, którą rozpięłam do połowy. Włożyłam kolorowe trampki, zaaplikowałam fluid na twarz, przyciemniłam brwi, wszystko przypudrowałam, a usta musnęłam pomadką z czerwonawym połyskiem. Miałam coś posępny nastrój i tak jak stałam, wyszłam z domu, chowając pod bluzą kabury z naładowanym pistoletem.
Słońce przygrzewało solidnie, więc wsunęłam okulary i lekko zwiesiłam głowę. Potrzebowałam chwili samotności, chwili przemyśleń. Dużo myśli zajmowało moją głowę i po prostu musiałam iść gdzieś, powędrować bez żadnego celu...
Nawet nie wiem kiedy, znalazłam się w jednym z zielonych parków, które były miłą odmianą w tej betonowej dżungli. Mijając kwitnące drzewa, których gałęzie pięły się do samego nieba, uderzyło mnie uczucie nostalgii.
Po podobnej okolicy beztrosko krążyłam sobie rok temu, podpita, roześmiana, odcięta od problemów świata rzeczywistego. Z osiemnastką na karku, uciekająca przed natrętnym znajomym. Zwyczajna, ciesząca się życiem dziewczyna, która nie zdawała sobie sprawy z tego, że już niebawem, jej życie wywróci się o 180 stopni i nic już nigdy nie będzie takie samo...
Oparłam plecy o korę drzewa i przysiadłam na miękkiej trawie. Po raz pierwszy od dawna czułam się nieszczęśliwa. Miałam poczucie marnowania czasu i życia. Od prawie dwóch miesięcy żyłam na nowo, cudem wybudzona z wiecznego snu i odnosiłam wrażenie, że ta druga szansa nie jest po to, aby wciąż trwać w tym pieprzonym kołowrotku dla chomika, wmawiając sobie, że chcesz w nim biec, bo tak ci wygodnie, ale dla zmiany torów swojej egzystencji. Wybranie innej ścieżki, spróbowanie innego smaku... Jakkolwiek można to metaforyzować.
Zrobiłam dogłębną analizę swoich doświadczeń i wyborów. Wszystko zaczęło się od fascynacji Jokerem i kryminalnym półświatkiem. Pragnienie życia pełnego adrenaliny sprowadziło wesołą, lekkoduszną dziewczynę na drogę gangsterki i bezwzględnego sadyzmu. Czasami ją to bawiło, innym razem była jak pogrążona w depresji, balansująca na granicy zdrowych zmysłów...
Podatna na intrygi wyrafinowanego psychopaty, z którym łączył ją czasami tylko brutalny seks, innym razem coś więcej.
Uwikłana później w różne układy, wybitnie zaznajomiona z przemocą fizyczną i psychiczną.
Sadystka i masochistka, świadomie prowadząca siebie i swój umysł do autodestrukcji. Wyjałowiona z uczuć, zimna egoistka. Nie uroniła łzy, gdy mordowała swoich przyjaciół, nie ma problemu z ranieniem innych, oszukiwaniem bliskich i siebie.
- Wiedziałam, że prędzej czy później, nadejdzie ten moment, kiedy aktualne życie zacznie mnie nudzić – westchnęłam ciężko – Szkoda tylko, że męczy mnie monotonia żywota Jelly Jester, ale jej sadystyczne skłonności ni trochę – zachichotałam – Tak, Caro – mruknęłam – Obie dobrze wiemy, że Jester jest bardziej okrutna – wybuchnęłam śmiechem, a zaraz pod powiekami zapiekły łzy. Ujrzałam w oddali parę z dalmatyńczykiem i od razu pomyślałam o Kierze. Zaginął w dniu, gdy ten zielonowłosy imbecyl wywoływał eksplozje w mieście. Nigdy potem już owczarka nie widziałam.
- Zastanów się, Juliet, czego chcesz – mruknęłam na głos i sięgnęłam po pistolet – Bardzo często masz takie napady refleksji, a potem dochodzisz do wniosku, że lubisz ten chomikowy kołowrotek, bo twoje życie nigdy ci się nie znudziło – kontynuowałam – Może problemem są ludzie, którzy się przez nie przewijają – stwierdziłam.
- Być może – zaaprobowałam – Problemem są zawsze inni ludzie – wybuchnęłam śmiechem, głaszcząc czule czarnego gnata – Odebraliśmy tyle żyć, że moglibyśmy zrobić rachunek sumienia, gdybyśmy je posiadali – zachichotałam lubieżnie.
Zatracałam poczucie rzeczywistości, oddając w pełni ciszy i dźwiękom natury, gdy mój błogostan przerwał dźwięk komórki. Od niechcenia spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Jerome, ale gdy tylko popatrzyłam na jego imię, wezbrała we mnie wściekłość. Valeska kojarzył mi się z tym cyrkowym piekłem, które nie tak dawno mogłam jeszcze nazywać domem. To przywiązanie do rudzielca trzymało mnie w tym cholernym lunaparku. Bo on za wszelką cenę nie chciał go opuścić, bo tam miał swój kult wielbicieli, zwolenników jego idei chaosu. Ja przestałam czerpać przyjemność z posiadania własnego gangu, skoro nie mogłam go nawet zabić. Haly's Circus zaczynało mnie dusić, wesołe miasteczko stało się moją pułapką, z której nie potrafiłam uciec i do której świadomie powracałam.
Jerome był moim przyjacielem i na razie najbliższą osobą w moim życiu, aczkolwiek jego wizja przestała mnie zachwycać i nie chciałam być jej częścią. Moim marzeniem było działanie w szalonym duecie, byłam absolutnie przekonana, że zdołamy zdobyć Gotham we dwójkę, a utwierdzały mnie w tym przekonaniu nagłówki tabloidów, skupiające się na inicjałach JJ i JV. Ludzi nie obchodził gang The Freex. Bali się dwójki nieobliczalnych wariatów, których jedynym celem było mącenie spokoju mieszkańców miasta. Robili to bez żadnego powodu, dla samej idei chaosu i szaleństwa.
Traktowałam rudzielca poważnie, chciałam razem z nim podporządkować sobie Gotham i ustalić własne zasady, ale Valeska ciągle był przywiązany do swojego pierdolonego kultu, do którego przestałam czuć najmniejszą sympatię. Uśmieszki, chichoty i ciepłe słówka, to wszystko tak ociekało fałszem, że aż sama byłam zaskoczona swoją dwulicowością.
- Przecież ta armia pojebów jest zupełnie zbędna – syknęłam nienawistnie – I tak służą jedynie za mięso armatnie – dodałam kąśliwie – Trzeba ich wszystkich zamordować, to przez nich stoję w miejscu! - wykrzyknęłam, pełna furii – Jermy też jest przez nich ograniczany i muszę mu to uświadomić – zadecydowałam, podnosząc się z miejsca. Schowałam pistolet do kabury. Już ochłonęłam i mogłam wrócić do domu i szczerze porozmawiać z Valeską. Dam mu wybór, może albo do mnie dołączyć, albo zostać, ale wtedy ja odchodzę, bo mam dosyć...
Pchnęłam zdecydowanie drzwi naszego domu i ze wstrętem spojrzałam na wnętrze. Próbowałam z tym walczyć, ale to miejsce już na mnie działało bardzo negatywnie. Może i był to impuls, bo działanie pod ich wpływem to jedno z moich największych przekleństw, ale po prostu czułam w sercu, że zaczynam się robić nieszczęśliwa, a z tego już tylko kilka kroków do depresji i myśli samobójczych...
Nawet nie zdjęłam butów. Jeśli moja rozmowa z Jeromem przebiegnie w sposób inny, niż bym chciała, po prostu spakuję swoje rzeczy i odejdę, zostawiając życie Jelly Jester za sobą.
- Tylko jedna osoba tak trzaska drzwiami! - ze schodów zszedł rudzielec i obdarzył mnie ojcowskim spojrzeniem – JayJay, gdzieś ty była?! - zawołał z wyrzutem. Przewróciłam tylko oczami – Czemu nie odbierasz moich telefonów?! - awanturował się.
- Jermy, usiądź – westchnęłam i wskazałam ruchem dłoni na kanapę.
- Czy to jest to słynne ''Musimy porozmawiać''? - spytał, zaciskając usta w wąską kreskę.
- W rzeczy samej – potwierdziłam – Siadaj – nakazałam. Valeska coś tam pomamrotał, ale zajął miejsce. Przysiadłam na stoliku, naprzeciwko niego i westchnęłam, żeby jakoś zacząć.
- Wyglądasz nadzwyczaj poważnie, jak na Juliet Caro – skwitował rudy – Nie lubię tego – wzdrygnął się, ale ucichł pod moim groźnym spojrzeniem.
- Ok, powiem wprost – zaczęłam, patrząc uważnie na chłopaka – Mam dosyć – odparłam.
- Czego? - zapytał, a na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz.
- Wszystkiego, Jermy – wypaliłam – Wszystkiego – powtórzyłam – Życie Jelly Jester nie sprawia mi już satysfakcji, ten cyrk nie sprawia mi już satysfakcji, a w szczególności gang i to całe życie tutaj! - wybuchnęłam, czując, jak uchodzą ze mnie emocje.
- Co masz na myśli? - wpatrywał się z niepokojem w moje oczy.
- Duszę się, jestem nieszczęśliwa – odrzekłam, spuszczając głowę – Od pewnego czasu myślę tylko o tym, jak zamordować tych wszystkich ludzi, których nazywasz przyjaciółmi – z oczu pociekły mi łzy – Przysięgam, że jeśli zostanę tu chwilę dłużej, wpadnę w depresję i skończę ze sobą – zadrżała mi warga.
- Juliet, ty chyba nie chcesz stąd... - nie dokończył, bo weszłam mu w słowo.
- Odejść? - zgadłam – Chcę i to bardzo – potwierdziłam jego obawy. Jerome wstał z kanapy, podszedł i położył dłonie na moich ramionach.
- Dlaczego? - pierwszy raz ujrzałam łzy w oczach bezwzględnego mordercy.
- Bo nienawidzę tego miejsca – wysyczałam, powstrzymując szloch – Nie potrafię już się cieszyć życiem tutaj – mówiłam dalej – Wszystko, co jest związane z tym pierdolonym cyrkiem, wkurwia mnie niemiłosiernie i wyniszcza wewnętrznie – dałam upust emocjom i z oczu pociekły pierwsze słone krople.
- Kurwa, JayJay, nie możesz mnie zostawić... – na twarzy chłopaka malował się gniew, pomieszany z bezradnością.
- Niczego nie rozumiesz – wycedziłam przez zęby – Nie mogę już znieść tego lunaparku i obecności tych durnych świrów, a każda komórka mojego ciała krzyczy rozpaczliwie, gdy wciąż tutaj tkwię, zamiast uciec – złapałam go za materiał koszulki i spojrzałam intensywnie w oczy.
- Coś cię ciągle powstrzymuje – jakby czytał w moich myślach.
- Nie coś, a ktoś – poprawiłam go. Jerome spojrzał na mnie w osłupieniu – Chcę z tym skończyć, ale ze względu na naszą przyjaźń, chcę ci zadać pytanie – zaczęłam.
- Jakie – mruknął nieobecnym głosem.
- Idziesz ze mną, czy zostajesz? - powiedziałam półszeptem.
- Nie rozumiem – odparł.
- Ja tu nie wytrzymam, Jermy – rzekłam – Odchodzę, bez względu na twoją odpowiedź, ale chcę ci dać możliwość – objęłam palcami jego twarz – Możemy razem wiele zdziałać, nie potrzebujemy tej bandy idiotów do szczęścia – zachęcałam go – Jerome Valeska i Juliet Caro, mogą stać się Królem i Królową Gotham – moje oczy błyszczały od łez. Bardzo mi zależało na pozytywnym rozpatrzeniu mojej prośby – Więc pytam ostatni raz – zagłębiłam spojrzenie w szarych tęczówkach Valeski, które były teraz kompletnie puste – Idziesz ze mną, czy zostajesz?
- Próbujesz na mnie coś wymóc? - zirytował się.
- To tylko zwykłe pytanie – odparłam, zaskoczona jego reakcją.
- Dlaczego ty nie możesz zostać?! - krzyknął.
- BO NIE CHCĘ! - wybuchnęłam – Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?! - głos mi się łamał – Nienawidzę tego miejsca, tych ludzi! - oddychałam ciężko.
- Kiedyś ich kochałaś! - warknął.
- To było kiedyś! - syknęłam wściekle – Dzisiaj mogę coś kochać, jutro tego nienawidzić! - moje oczy płonęły – Jak możesz tego nie rozumieć?!
- Dlaczego to ja mam wybierać?! - Jerome wstał gwałtownie i spiorunował mnie wzrokiem. Również się podniosłam.
- Niczego nie musisz wybierać! - warknęłam – Zadałam tylko jedno pytanie i chcę tylko usłyszeć odpowiedź!
- Jesteś moją jedyną rodziną i chcesz mnie teraz opuścić?! - postanowił zagrać na emocjach.
- A dlaczego to ja mam się dostosować?! - wstrząsnął mną płacz – Dlaczego to ja mam być nieszczęśliwa i cierpieć?! - spytałam, trzęsąc się z nerwów.
- Każdy musi się kiedyś poświęcić – warknął chłopak, a ja nie wierzyłam w to, co słyszę.
- Ty pierdolony egoisto – spojrzałam na niego z nienawiścią – Moje uczucia nie mają znaczenia, tak?! - wrzasnęłam.
- Podobno ich nie masz, Julietta – zakpił.
- Dobrze! Rozumiem, że zostajesz, tylko po co te krzyki – skomentowałam i skierowałam w stronę schodów.
- Ty też kurwa zostajesz! - złapał mnie gwałtownie za nadgarstek.
- Nie zmusisz mnie – syknęłam pogardliwie.
- Naprawdę? - zarechotał szaleńczo z nutą podtekstu. Coś we mnie pękło. Cała sympatia do rudzielca, wszystkie pozytywne emocje i uczucia, którymi go darzyłam, umarły. Przerodziły się w zimną pustkę, obojętność i pogardę. Zobaczyłam prawdziwą twarz Jerome'a Valeski i zrozumiałam, że jest taki jak Joker, a nawet gorszy. Klaun nie był moim przyjacielem, tylko kimś w rodzaju kochanka, a rudowłosemu ofiarowałam najprawdziwszą przyjaźń. Dlatego, on skrzywdził mnie dwa razy bardziej. O wiele bardziej niż Książę Zbrodni kiedykolwiek...
- Naprawdę – odparłam pozbawionym emocji głosem, wyciągnęłam pistolet i bez najmniejszych wahań, nacisnęłam spust...
Rozległ się huk i wnet klatka piersiowa chłopaka spowiła się szkarłatną plamą. Krwiste smugi śmignęły po moim policzku, a Jerome posłał mi zaskoczone spojrzenie. Patrzyłam bez wyrazu, jak jego ciało powoli sunie w dół, a sam zainteresowany ma minę, jakby nie dowierzał w przebieg sytuacji. Widziałam w oczach chłopaka, że spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że najlepsza przyjaciółka i najbliższa osoba w jego życiu, może mu je tak po prostu odebrać...
Machinalnie pakowałam wszystkie rzeczy do walizki, nie przejmując się zbrodnią, której przed chwilą dokonałam. Upchałam najpotrzebniejsze drobiazgi i ubrania w zakamarkach torby na kółkach i ogołociłam dom z wszelakiej kradzionej forsy. Obmyłam twarz z krwi i na zawsze opuściłam Haly's Circus ani na moment nie rzucając spojrzenia w stronę wykrwawiającego się ciała chłopaka, którego jeszcze nie tak dawno nazywałam najlepszym przyjacielem...
No cóż, fabuła tej książki jest jak kostka do gry. Zawsze wypadnie coś innego, niż się spodziewasz...
Pewnie wielu zastanawia, dlaczego nie było mnie aż równy miesiąc? Cóż, zatraciłam się w serialu The Originals i moje myśli były (właściwie, to dalej są) pochłonięte jego światem, co ukierunkowało mnie na dołączenie do kolejnego fandomu ⚜✞⚜
Moja fascynacja DC i Gotham i tak trwała długo, bo aż 3 lata. Planuję oczywiście dokończyć książkę i w przyszłości podjąć decyzję o jej kontynuacji, lub powrotu do świata Batmendy(dalej go nie lubię)
Piszę do dlatego, żebyście byli przygotowani na dłuższe przerwy w rozdziałach i nie spekulowali, że umarłam :P (Złego diabli i tak nie biorą)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich z mojego całego, psychopatycznego serduszka ❤❤❤
LadyBellworte
♦♥♦
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top