Get Insane CXXII

Wyszłam z gabinetu Pingwina, a sztuczny uśmiech ustąpił miejsca nieodgadnionemu wyrazowi twarzy. Wzięłam głęboki wdech i próbowałam się uspokoić, ale kompletnie zdezorientował mnie czyjś szyderczy śmiech. Rozglądałam się w poszukiwaniu pana żartownisia, gdy jegomość postanowił sam wyjść z ukrycia.

Victor Zsasz miał bardzo zadowoloną minę i nawet nie udawał, że ze mnie nie drwi.

- Jak tam rozmowa z Szefem? - parsknął cynicznie.

- Zsasz... - zacisnęłam pięści i wyrolowałam oczy – Byłeś tu cały czas? Czatowałeś pod drzwiami? - wzbierała się we mnie wściekłość.

- Jasne – wyszczerzył się – Nie mogłem przegapić takiej akcji. Szkoda, że nie miałem żadnego żarcia pod ręką, ale i tak szybko stamtąd wyszłaś – mruknął – Spodziewałem się, że zabawisz trochę dłużej – zaśmiał się – Szef nie miałby nic przeciwko temu – dodał.

- Wiesz, że jesteś dupkiem? - spojrzałam na niego z pogardą, zakładając ręce na siebie.

- Oczywiście, że jestem dupkiem – wzruszył ramionami – Myślisz, że mili kolesie podbijają świat? - prychnął – To nie bajka Disneya – mruknął.

- Nieważne – machnęłam ręką – Lecę – burknęłam i udałam się w stronę schodów.

- O nie – warknął – To znaczy, że wrócisz? - nie wyglądał na szczęśliwego.

- Nie dzisiaj – parsknęłam i zbiegłam szybko na dół.

Gdy znalazłam się przed ratuszem, uszło ze mnie całe powietrze. Zatrzymałam się w jednym miejscu i zaczęłam rozmyślać. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do cyrku. Rzadko kiedy miałam dni wolne od działalności The Freex i obecności pana Valeski, więc trzeba było korzystać!

Naprawdę byłam głodna, więc nogi same zaniosły mnie do KFC... Wzięłam B-smarta, dodatkowego longera, i duże frytki. Kocham fastoody, mmmm...

Zjedzenie mojego obiadu zajęło mi pół godziny, a dalej nie miałam ochoty wracać do domu. Rzygałam na myśl o tych wszystkich świrach, posyłających mi szerokie uśmiechy. Nóż drażnił kieszeń, gdy pomyślałam o Sally. Zabiłam jej przyjaciółkę, a znając życie, dalej będzie mnie wielbić...

Schowałam się w łazience restauracji, żeby poprawić szminkę, którą zjadłam podczas chrupania frytek. Spojrzałam w lustrzane odbicie i zrozumiałam, że unikam powrotu do lunaparku, bo go nie znoszę. Działa na mnie jak płachta na byka, nie wiadomo czemu, ale tak jest i już.

Dopiero o 22.00 mam pojechać po odbiór towaru, a do tego czasu mam się pałętać po mieście? Zwariuję prędzej niż znajdę sobie miejsce...

Dokąd iść, jak spędzić dzień? Zwykle nie miałam problemu z takimi sytuacjami. Siedziałam w domu i nic nie robiłam, tylko że teraz problemem był fakt, że nie miałam ochoty wracać...

Podeszłam do lady i zamówiłam szejka truskawkowego. Zapłaciłam i wyszłam z KFC, mając nadzieję, że gdzieś tam pójdę i nudzić się nie będę.

W zasadzie, krążenie po Gotham jest ryzykowne, bo przecież mnie ścigają listem gończym... Jestem zbiegiem z Belle Reve, Arkham i posterunku policji. Nie powinnam tak swobodnie chodzić po ulicy. Nie daj, jakiś glina mnie rozpozna i co wtedy?

Co gorsze, mijający mnie ludzie, podjudzali do wyciągnięcia broni. Nie mogłam przecież kogoś zabić w biały dzień, gdy wokół było tyle osób. Musiałam znaleźć odosobnione miejsce, bo mogłyby się wydarzyć niepożądane rzeczy...

Kurwa, jak narkoman na głodzie, nieumiejący się opanować ćpun. Zimny szejk trochę studził moje emocje, ale i tak nie mogłam pozostać w tym tłumie.

Duże miasta mają to do siebie, że na chodnikach wylewają się setki ludzi w różnym wieku, ulice są zakorkowane, a w niektórych dzielnicach, nad głową przejeżdża pociąg. Jest głośno, tłoczno i ciasno. Nie trzeba być osobą niezrównoważoną, żeby chcieć pozabijać to całe towarzystwo...

Wdrapałam się na dach budynku. Lubiłam oglądać Gotham z lotu ptaka, poza tym, u góry zawsze było ciszej. Panorama miasta potrafiła urzekać, a gęste obłoki tańczące wokół wysokich drapaczy chmur, napawały spokojem.

Usiadłam po turecku na platformie i urzeczona spoglądałam na pejzaż. Na niebie przelatywały klucze ptaków, co wyglądało bardzo ładnie na tle słońca. Głęboko skrywana, wrażliwa romantyczka wstała z długiego snu i wręcz nakazała zachwycać się tym widokiem.

Piłam szejka i śledziłam wzrokiem akrobacje wykonywane przez opierzonych przyjaciół. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie przesiedzę tu do wieczora i prędzej czy później, trzeba będzie wrócić do lunaparku. Na samą myśl skręcało mnie w żołądku...

Pytanie, dlaczego ten cyrk tak źle mi się kojarzył? Nienawidziłam jego mieszkańców, a tym samym swoich wyznawców, ale czy chodziło o zwykłą antypatię? Byłam zła, bo nie mogłam wymordować tego tałatajstwa? A może, chciałam działać z Jeromem we dwójkę? Tworzyć z nim przestępczy duet, móc sobie pozwolić na mieszkanie z dala od tych czubów?

Całkiem możliwe, że to był powód mojej niechęci. Czasami czułam, że gang nas ogranicza, a przede wszystkim mnie. Podpasowałam mu całe swoje życie, byłam obecna na wszystkich imprezach i akcjach, ale... Jak długo mogło mnie bawić niemalże rutynowe mordowanie niewinnych?

Na początku to była miła odmiana, z Jokerem robiliśmy często spontaniczne przedsięwzięcia, często raz na jakiś czas, ale dzięki temu, przyjemnie się na to oczekiwało.

Częściej bywaliśmy w klubie klauna, ale czy mnie to nudziło? Nawet jeśli, zielonowłosy zawsze zaskakiwał i nie mogłam narzekać. Poza tym nie musieliśmy nigdzie wychodzić, żeby rozrabiać. Zapłakane ofiary lądowały w sali tortur regularnie, gdzie kąpaliśmy się w ich krwi i prześcigaliśmy w wyborze tortur. J może i był dystyngowanym facetem, ale miał w też sobie pierwiastek beztroskiej radości. Przecież nie zapomnę, ile razy nabrał mnie na sztuczkę z brzęczkiem... A mało razy mnie przewrócił i potem rżał jak głupi? Ech, fajnie było...

Im dłużej prowadziłam życie Jelly Jester, tym bardziej tęskniłam za życiem Juliet Caro. Cukiereczka Pana J'a, jego asystentki, nieoficjalnie dziewczyny...

Były takie dni, kiedy myślałam o powrocie kilka razy. Tęskniłam za Jokerem i byłam zazdrosna o Quinn. Przez tę debilkę wszystko się skomplikowało. Nie byłam już jedyną dziewczyną w życiu Księcia Zbrodni...

Z początku próbowałam sobie wmówić, że mnie to nie obchodzi. Oboje żyjemy, jak chcemy, każdy jest szczęśliwy. Jednak jak sobie pomyślałam, że to ta blond szmata prowadzi teraz bajeczny, gangsterski byt u boku klauna, chuj mnie strzelał...

Nienawidziłam jej, bo ukradła mi życie. Gdyby nie było Quinndiotki, wszystko byłoby prostsze, a ja mogłabym wrócić do zielonowłosego, od pierwszej myśli. Ale nie. Zdzira musiała zaistnieć, musiała wejść między nas i wszystko zepsuć...

- Kurwa, jak ja cię nie cierpię, ty szmato... - syknęłam na głos, zgniatając nerwowo pusty kubek po szejku – A ten skurwiel jeszcze ją utrzymuje przy życiu... - zazgrzytałam zębami – Chcę odzyskać to, co było – zacisnęłam usta – Chcę jego odzyskać – jęknęłam i wściekła rzuciłam śmieciem przed siebie – To wszystko jest takie popieprzone... - z oczu pociekły mi łzy.

Gdybym wiedziała, że ten idiota po prostu ją zamknie w piwnicy, zamiast wykończyć, pałowałabym ją tym kijem, dopóki by nie zdechła. A tak, to wszystko wraca do punktu wyjścia. Blond suka przeżyła, wydobrzeje, a mnie znowu trafi szlag, jak usłyszę jej imię.

Jest jeszcze jeden problem. Wysoki, rudowłosy, o szerokim uśmiechu. Mój przyjaciel, ktoś na kim mi zależy i kogo nie chcę opuszczać. A jednocześnie pragnę wrócić do dawnego życia, u boku klauna. Tego nie można pogodzić... Jak mieć ciastko i zjeść ciastko?

Gwałtownie posmutniałam i czarne chmury zawisły nad moją głową. Sięgnęłam po nóż i spojrzałam na rękę z uśmiechem. Dłoń wyglądała całkiem zadziornie z tymi bliznami. Kusiło mnie, żeby wyciąć sobie taki uśmieszek na drugiej ręce, ale odpuściłam. Moja twarz odbijała się w ostrzu, a ja patrzyłam jak zahipnotyzowana. Tyle krwi płynęło po jego srebrnej powierzchni... Tyle żyć cudeńko odebrało...

Znowu przybliżyłam koniuszek do skóry na ręce i myślałam, czy ulec pokusie. Lustrowałam wzrokiem zewnętrzną stronę nadgarstka i w powietrzu kreśliłam x. Oznacza jedną wielką niewiadomą. Tak jak Juliet Caro...

A, co mi tam? Delikatnie wsunęłam końcówkę ostrza pod skórę i wycięłam sobie dwie przecięte kreski. Patrzyłam, jak pojedyncze krople krwi nieśmiało biegną po dłoni. Nie czułam bólu, tylko ulgę...

- A może, powinnam powiedzieć Jermy'emu, co mnie gryzie? - westchnęłam na głos, zlizując strużki posoki – A nuż zrozumie i pozwoli mi wymordować naszą cyrkową familię? - zachichotałam z nadzieją. Nagle, usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam głowę w stronę odgłosów i ujrzałam mężczyznę w czarnym płaszczu. Miał zamyśloną minę i puste spojrzenie.

- Hej! - krzyknęłam – Znajdź sobie własny dach! - warknęłam i wyciągnęłam pistolet. Zanim koleś zdążył zareagować, puściłam w ruch kulkę, która pięknie przeniknęła przez jego płaszczyk. Nieznajomy padł jak długi, a ja skomentowałam lakonicznie jego obecność.

W nieskończoność nie mogłam odwlekać powrotu do domu. I tak musiałam trochę stonować swój ubiór, bo jeśli miałam po nocy łazić po mieście, wolałam nie być zauważona. Sweter Pszczółki Mai pasował jak wół do karety. Świetnie się sprawdzał jako góra na co dzień, ale skoro miałam zamiar krążyć pomiędzy klubowiczami i wypatrywać mojego dilera, trzeba było się przebrać...

Minęłam bramę, która kiedyś zachęcała ludzi do korzystania z najprzeróżniejszych atrakcji wesołego miasteczka. Teraz straszyła rdzą, krwią i wiszącymi ciałami. Będę musiała powiedzieć cyrkowcom, żeby przypiłowali jednego wisielca, bo jego buty prawie haczą o moją głowę.

Od pewnego czasu odnosiłam wrażenie, że Sally wyczuwa moją obecność. Jest jak cień, który naśladuje każdy mój krok i wyłania się z ciemności. Tak to sobie tłumaczyłam, gdy fioletowo-włosa stała w oddali i promieniowała uśmiechem. Westchnęłam ciężko, przygotowując się na jakąś zaczepkę ze strony małolaty, ale potem wpadłam na świetny pomysł. Każę tej małej idiotce zorganizować mój czas, spędzę z nią chwilę, a przy okazji czegoś się dowiem. Wymusiłam uśmiech na ustach i pomachałam do zaskoczonej nastolatki. Miała minę, jakby wygrała na loterii.

- Witam ponownie, panno JC! - wyszczerzyła zęby – Smutno tu było bez pani! - dodała nagle. Sally naprawdę była zagadkową figurą. Niedawno z zimną krwią zabiłam jej przyjaciółkę, ta cała Emily wykrwawiła się na oczach nastolatki, a ta ma minę, jakby nic nie zaszło. Była głupsza i bardziej naiwna niż Harley Quinn...

Musiałam sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne, więc postanowiłam zagaić o tragicznie zmarłą koleżankę.

- Witam, Sally – posłałam jej lekki uśmiech – Nie ukrywam, że jestem zdziwiona – zdjęłam okulary i zawiesiłam je na dekolcie bluzki.

- Dlaczego, panno JC? - zaszczebiotała.

- Cóż – westchnęłam, mierząc ją wzrokiem – Jesteś dla mnie taka milutka, a przecież pozbawiłam życia twoją przyjaciółkę – mruknęłam.

- Owszem, panno JC – przyznała – Ale to nawet lepiej – rzuciła szybko, a ja popatrzyłam na nią ze zgrozą.

- Lepiej? - parsknęłam.

- Tak – potwierdziła – Lubiłam Emily, ale ona nie rozumiała więzi między nami, panno JC! - pisnęła. Prychnęłam szyderczo i podeszłam bliżej do nastolatki.

- A jaka jest między nami więź? - spojrzałam na nią z góry.

- Wyjątkowa – zabłyszczały jej oczy, a właściwie oko.

- Ale jaka relacja? - dociekałam, hamując przed złapaniem Sally za gardło – Przyjacielska, czy uroiłaś sobie coś innego? - zadrwiłam.

- Ja panią kocham! - wypaliła i objęła mnie mocno. Zesztywniałam i wyrwałam się z uścisku, tak jak Mruczuś za każdym razem, gdy chciałam go przytulić.

- Zdajesz sobie sprawę, dziewczyno, że ja nie jestem biseksualna? - otrzepywałam ubranie. Nie chciałam czuć na sobie zapachu tej idiotki.

- Pani nie rozumie – zachichotała głupio.

- Racja! - prychnęłam – Teraz nic już nie rozumiem – lamentowałam, kurwując pod nosem.

- Jest pani moją idolką, wzorem, przewodnikiem życiowym – wyliczała.

- Dość – warknęłam ostro i spiorunowałam dziewczynę wzrokiem – Nie chcę być twoją idolką, wzorem, czy przewodnikiem życiowym – syknęłam – Co w ogóle znaczy to ostatnie? - prychnęłam.

- Zawsze lubiłam się buntować, walczyć z systemem – odparła Sally, a ja patrzyłam na nią jak na kosmitkę – Pani mi wskazała właściwą drogę. Chaos jest taki fajny! - zapiszczała, a ja walnęłam ją z liścia.

- Chaos nie jest fajny, głupia – syknęłam – Chaos nie jest ani dobry, ani zły – kontynuowałam – Po prostu jest. Nie ocenia – warknęłam.

- Oczywiście! - podniosła się z ziemi i zachowywała, jakby uderzenie było nagrodą.

- Sally, twoje gadanie niczego nie wyjaśnia – przewróciłam oczami – Nie możesz mnie traktować jak jakiejś buntowniczki, bo mnie obrażasz, do kurwy nędzy – wyjęłam nóż.

- Ale... Przecież pani działa wbrew prawu... - zaczęła, ale złapałam ją za gardło.

- To nie jest rebelia – syknęłam – To czysty obłęd! - cisnęłam nią o ziemię – Jeśli nie rozumiesz mojej ideologii, to nie zasługujesz, by się nazywać moją wielbicielką! - warknęłam.

- Przepraszam! - jęknęła i chwyciła mnie za nogę – Przepraszam, proszę pani! - załkała – Co mam zrobić, żeby zasłużyć? - jęknęła, a ja traciłam nerwy.

- Po pierwsze... - zacisnęłam dłoń w pięść i schowałam nóż do kieszeni kurtki – Przestań się płaszczyć! - syknęłam – I puszczaj!

- Tak jest... - Sally odwinęła ręce od mojej nogi.

- Masz szczęście, że twoje towarzystwo jest mi właściwie potrzebne, bo jestem znudzona jak mops – westchnęłam – Zorganizuj mi cały dzień, a wyrażę zgodę na twoją obecność – mruknęłam, spoglądając na nastolatkę. Na ustach dziewczyny wykwitł szeroki uśmiech, a dłonie złożyły się jak do modlitwy.

- Tak! - krzyknęła – Błagam, panno JC! - popatrzyła na mnie prosząco – Wszystko załatwię, ale obieca mi pani cały dzień z panią?! - traktowała mnie jak boginię, ale jakoś mnie to nie satysfakcjonowało.

- Niech będzie – mruknęłam od niechcenia – Ale masz trzymać dystans – zastrzegłam.

- Dobrze! - pisnęła szczęśliwa i podskoczyła do góry. Pokręciłam tylko głową z dezaprobatą – Chodźmy, muszę pani coś dać! - zawołała i pobiegła w kierunku namiotów. Westchnęłam ciężko, ale podążyłam za nastolatką. Już miałam wchodzić do jednego z nich, gdy fioletowo-włosa szarpnęła mnie za rękę i poprowadziła w stronę przyczepy. Oberwała za złamanie zakazu, ale nie przestawała szczerzyć zębów.

Byłam nieco zaskoczona. Co prawda, nigdy mnie nie interesowało, gdzie Sally mieszka. Zawsze pojawiała się w tym samym miejscu co ja, ale byłam pewna, że koczuje w namiotach tak jak reszta. Ta mała się jednak wycwaniła i przy okazji uchyliła rąbek tajemnicy o rzeczywistej powierzchni lunaparku. Do głowy by mi nie przyszło, że mogą tu być jakieś przyczepy!

Teraz, jak sobie o tym pomyślę, to gdyby inni cyrkowcy wiedzieliby o tym, to spora część mieszkałaby w godnych warunkach! O nie... Tylko ja i Jerome mamy prawo do luksusów.

- Zapraszam! - zachęciła mnie i otworzyła drzwi przyczepy. Niechętnie weszłam do środka. Pierwsze, co uderzyło w oczy to bałagan. Wszędzie walały się zdjęcia, plakaty i wycięte serduszka, jak również napisy wykonane z krwi. Wystrój był raczej ubogi i dom na kółkach nie sprawiał pozytywnego wrażenia. Jednak najgorszą rzecz stanowił fakt, że małolata ma ściany powyklejane moimi fotografiami i rysunkami z moją podobizną...

- Sally... - próbowałam być spokojna – Skąd masz moje zdjęcia? - jeździłam wzrokiem po każdej kartce i ogarniał mnie coraz większy niepokój.

- Eee... Zrobiłam je – zachichotała, a ja zmroziłam ją wzrokiem.

- Doprawdy? - zakpiłam – Zrobiłaś zdjęcia, które zamieściłam na moim Facebooku? - syknęłam.

- To nie tak... - zaczęła, ale jej przerwałam.

- Skąd w ogóle znasz moją tożsamość? - warknęłam – Nikt nie wie, kim jest Juliet Caro! - wrzasnęłam.

- To trochę długa historia, ale ja nikomu nie powiem! - przyrzekała.

- Trochę długa historia?! - krew wzburzyła w żyłach – To jest stalking, jakaś obsesja!

- Panno JC, pani nie rozumie! - jęknęła. Miała najprawdziwszy strach wypisany na twarzy. A co ja miałam powiedzieć? To było jak wstęp do horroru...

- Więc może mi wreszcie wyjaśnisz? - zgromiłam ją wzrokiem – Masz minutę, żeby powiedzieć wszystko, albo wpakuję kulkę w twoją głowę – wycelowałam w nią gnatem.

- Dobrze... - odparła i przysiadła na stoliku, który i tak był zawalony moimi fotkami – Jak już mówiłam, kocham panią, ale nie chodzi tu o podtekst seksualny – powiedziała, spuszczając wzrok.

- Sprecyzuj to – warknęłam, nie mogąc oderwać wzroku od moich podobizn.

- Uczyłam się o tym w szkole – mruknęła – To miłość platoniczna – chciała zaimponować wiedzą ze szkolnej ławki – Jest pani moim autorytetem, chcę być taka jak pani – dodała.

- Chcesz powiedzieć, że zawsze chciałaś zostać niezrównoważoną psychopatką? - zakpiłam, nie opuszczając gnata.

- Zawsze chciałam być wyzwolona i żyć po swojemu – odrzekła – Ale, szkoła, rodzice i społeczeństwo... Oni mnie ograniczali i nie pozwalali na rozwój – gwałtownie się rozpłakała. Byłam zdezorientowana – Dlatego uciekłam. Tułałam się po Gotham, aż dołączyłam do The Freex – mówiła dalej.

- Co ty pierdolisz, dziewczyno – weszłam jej w słowo – Przecież, zanim gang w ogóle powstał, należałaś do kultu Jerome'a Valeski – syknęłam – Na jego czele stał Dwight – przypomniałam jej. Sally niespodziewanie wybuchnęła śmiechem.

- Pani mnie myli z Holly – zachichotała.

- Coooo? - palnęłam z głupia frant – Jaką Holly? - nie rozumiałam, co jest grane i zaczynało mnie to niepokoić.

- Holly była moją starszą siostrą – mruknęła obojętnie – Też uciekła z domu, ale ona już tak miała – westchnęła fioletowo-włosa – Sprawiała mnóstwo problemów, buntowała się, ale ja i tak ją kochałam – uśmiechnęła się – Nawet jak odeszła i dołączyła do kultu pana Valeski, miałyśmy świetny kontakt. Obiecała mi, że zabierze mnie do jej nowego świata – rozmarzyła się.

- I co się stało? - zapytałam, uciekając wzrokiem.

- Ktoś zabił Holly – z oka nastolatki popłynęły łzy – Ponoć coś poszło nie tak, podczas ożywiania pana Jerome'a – rzuciła – Holly tego nie pamięta – pociągnęła nosem.

- Jak to, Holly tego nie pamięta? - zrobiłam dziwną minę – Przed chwilą powiedziałaś, że ona nie żyje...

- Rozmawiam z nią – powiedziała całkiem poważnie – Holly zawsze powtarza, że muszę się trzymać blisko pani – dopowiedziała.

- Twoja historia jest strasznie zawiła, Sally – odzyskałam głos po dłuższej chwili – Ale dalej nie wyjaśnia, skąd masz moje zdjęcia... - siliłam się na spokój. Dziewczyna mieszała wątki, a jej opowieść nie układała się w logiczną całość. Miałam plan, jak dowiedzieć się prawdy, ale najpierw musiałam zdobyć informacje, skąd małolata ma prywatne fotki z mojego Facebooka...

- Trochę się naszukałam – posłała mi nieśmiały uśmiech.

- Słucham? - zamrugałam oczami – Mów albo kawałki twego mózgu zapaskudzą ściany... - zagroziłam.

- Zabawnie by to wyglądało – ciszę przeciął beztroski chichot dziewczyny. Wzdrygnęłam się lekko.

- Mów – ponagliłam ją.

- Internet to jednak przydatne narzędzie – spojrzała na mnie badawczo – Dokładnie wyszukałam i sprawdziłam wszystkie osoby o imieniu Juliet, zameldowane w Gotham – odparła – Czemu nigdy się pani nie chwaliła, że pochodzi z innego kraju? - dorzuciła nagle.

- Sally – odzyskałam głos – Jesteś pieprzoną stalkerką – wysyczałam.

- Nie, panno JC – zaprzeczyła gwałtownie – Jestem pani fanką! - zapewniła, a ja strzeliłam pistoletem. Kula minęła o milimetr jej głowę i przebiła zdjęcie, przyklejone do ściany.

- Mam tego dosyć – warknęłam – Myślisz, że to cię stawia w innym świetle, kretynko? - zadrwiłam, piorunując ją wzrokiem – Sądzisz, że uwielbienie mojej osoby usprawiedliwia twoje durne zachowanie?! - traciłam nerwy.

- Ale... - była zdezorientowana – Przecież to jest złe i chore! - jęknęła i złożyła dłonie jak do modlitwy.

- Bo to jest złe i chore! - wybałuszyłam oczy.

- No właśnie! - weszła mi w słowo – Więc, dlaczego jest pani niezadowolona? - spytała i uroniła łzę. Patrzyłam na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy i zastanawiałam się, w co ta idiotka gra. Jej irracjonalne zachowanie przypominało moje emocjonalne rozterki, tak samo, jak sposób mowy i gestykulacja. Zbierałam kawałki tej pokręconej historii, aż wszystko zaczęło tworzyć sensowną układankę...

Sally w kółko powtarzała jak zdarta płyta, że jest moją wielbicielką i chce być taka jak ja. Naśladowała mnie, a właściwie kopiowała. Albo była psychofanką, albo sprytną intrygantką, która chciała mnie wygryźć.

- Sally – warknęłam ostro – Koniec sztuczek – zgromiłam ją wzrokiem.

- Jakich sztuczek? - rozchyliła delikatnie usta. Ten widok mnie zirytował, więc podeszłam do nastolatki i strzeliłam jej z liścia. Przewróciła się, ale szybko podniosła. Nie dotykała obitej wargi, nie reagowała na strużkę krwi, która ciekła jej z kącika ust. Fakt, że przed chwilą brutalnie ją zdzieliłam, nie wywarł na niej żadnego wrażenia. Bardziej mnie to tylko zirytowało. Przejrzałam tę małolatę i wybrała złą osobę do działania jej na nerwy. Musiałam dać do zrozumienia fioletowo-włosej idiotce, że nikt nie ma prawa zrzynać stylu Juliet Caro...

- Właśnie takich – syknęłam, chowając pistolet do kabury. Zrobiłam kilka kroków w stronę dziewczyny i mierzyłam ją budzącym grozę spojrzeniem. Sally spoglądała na mnie z pełnym zaangażowaniem i nawet nie protestowała, gdy jedną dłonią chwyciłam jej blade gardło, a drugą przybliżyłam nóż, który właśnie wyciągnęłam. Nastolatka zrobiła przelęknioną minę i wydęła pomalowane na czarno usta.

- Czy coś źle zrobiłam, panno JC? - pisnęła ledwo słyszalnie. Ciszę przeciął mój śmiech. Wlepiłam w twarz dziewczyny swoje niebieskie ślepia i studiowałam uważnie najmniejsze szczegóły. W istocie Sally była bardzo wierną wielbicielką. Pozwoliła się okaleczyć, poniżać i maltretować. Tak bardzo chciała być mną... I właśnie w tym tkwił problem...

- Wiesz, kto jeszcze lubi rozchylać wargi w stresujących sytuacjach? - palnęłam, nie udzielając jej odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.

- Nie – szepnęła.

- To ja – posłałam jej szeroki uśmiech – A wiesz, kto ma tendencję do nieprzewidywalnych zmian nastroju? - syknęłam, wbijając koniuszek noża w policzek nastolatki. Tym razem zapłakała, ale pozostawała nieruchoma.

- Nie...

- To też ja – wyszczerzyłam się szerzej – A wiesz... - przejechałam końcówką ostrza po twarzy Sally, tworząc niemalże równiutką kreskę... - Kto lubi torturować i wyniszczać psychicznie swoich przyjaciół? - mruknęłam obojętnie.

- P-p-pani? - wyjąkała.

- Brawo, Sherlocku! - parsknęłam – To może podniesiemy poprzeczkę, co? - zagaiłam, wysuwając nóż spod policzka dziewczyny i zaczęłam nim manewrować w okolicach jej ust, które zaczęły lekko drżeć – Kto mnie rozeźlił i wyprowadził z równowagi? - syknęłam upiornie.

- T-t-to ja? - bidulka zaczęła dukać.

- O, jaka bystra – zakpiłam – Koniec zgadywanek, Sally – mruknęłam – Przyznaj, że to wszystko zaplanowałaś – warknęłam.

- Nie rozumiem... - zaprzeczyła, ale zreflektowała się, gdy ścisnęłam mocniej jej gardło.

- Jeszcze coś? - uniosłam brwi – Znasz mnie na tyle dobrze, że z pewnością wiesz, co mnie kręci – oblizałam górną wargę – Uwielbiam miażdżyć ludziom gardła... - zaakcentowałam dokładnie drugie słowo w zdaniu – Szczytuję, gdy wyrywam im serca, wydrapuję oczy, czy wypruwam wnętrzności – zachichotałam maniakalnie. Dziewczyna struchlała – Chcesz być kolejnym dziełem sztuki? - syknęłam – Wystawię twoje pokiereszowane truchło na widok publiczny – mlasnęłam językiem o podniebienie – Z podpisem: Zrobiła to JC – mruknęłam – Co o tym myślisz? - uśmiechnęłam się – O, ludzie mieliby zagwozdkę! - palnęłam, nim zdążyła odpowiedzieć – Jedni mnie znają, inni nie – westchnęłam smutno – Już Jelly Jester ma większą sławę, ale JayJay, to dalej ja – zachichotałam – Ale nie wszyscy o tym wiedzą – dodałam obojętnie – Gotham jest wielkie, a niektórzy nie znają zarówno Jester, jak i Caro – mruknęłam.

- Do czego pani zmierza? - mój monolog przerwał głos Sally. Prawie o niej zapomniałam.

- Świetnie, że pytasz! - ożywiłam się – Zmierzam do tego, że jednak chcę zaistnieć – westchnęłam – Ja po prostu chcę, żeby ludzie drżeli na dźwięk imienia Caro – wydęłam usta – Czy to tak wiele? - wlepiłam wzrok w przerażoną Sally. Zrobiłam dziwną minę, ale jej strach był uzasadniony. Prawie wbiłam nóż w jej jedyne oko – Sally, czy ja nie jestem groźna? - spytałam dziewczynę szczerze.

- Jest pani, panno JC – jęknęła – I to bardzo... - dodała.

- Ale nie mówisz tak, tylko dlatego, że cię podduszam i manewruję nożem przy twojej buźce? - spojrzałam na nią znacząco.

- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie – Pani jest groźna, naprawdę... - podtrzymywała swoje zdanie – Z powodu pani niestabilności... - wypaliła.

- Niestabilność? - przechyliłam głowę na bok – Czy ja jestem niestabilna według ciebie, Sally? - syknęłam – Szczerze – dodałam jadowicie.

- T-t-tak... - wyjąkała.

- Co za ulga! - westchnęłam – Już się wystraszyłam – przewróciłam oczami – Emocjonalny rollercoaster to jedna z nieodłącznych cech mojego charakteru – kontynuowałam – Juliet Caro bez neurotyzmu jest jak szarlotka bez bitej śmietany! - jęknęłam teatralnie – Cholera, ręka mi zdrętwiała – puściłam gardło zaskoczonej nastolatki – Ugh, ta też – burknęłam, chowając nóż do kieszeni kurtki – Tak to jest, jak się omija rozciąganie po treningu – skarciłam samą siebie i zaczęłam strzelać palcami i nadgarstkami.

- Nie zabije mnie pani? - Sally zabrała głos po dłuższym milczeniu.

- Co? - wyrwała mnie z kontekstu – Aaa – wytrzeszczyłam oczy – Nie – mruknęłam – Przejrzałam cię, Sally. Rozgryzłam na małe kawałeczki – posłałam jej szeroki uśmiech.

- To znaczy? - grała na zwłokę.

- Chcesz być taka jak ja – westchnęłam – Nie dziwię się, bo jestem jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna – zachichotałam – Ale jestem też narcystyczną egoistką, co powinnaś wywnioskować z opisu na moim profilu – zmieniłam ton na bardziej poważny i wydęłam usta.

- Ale tam tylko pisze...

- Jest napisane – weszłam jej w słowo. Takie małe zboczenie, hehe...

- Jest napisane – poprawiła się – Jest napisane, że lubi być pani szalona... - wydukała.

- Myślałam, że jako dobra stalkerka, potrafisz czytać między wierszami – wygięłam wargi w okrąg – Chyba byłam w błędzie – mruknęłam. Sally spuściła wzrok – Wracając do tematu – mlasnęłam językiem – Nie lubię, kiedy ktoś mnie kopiuje, nie chcę mieć żadnych naśladowców – zastrzegłam – Nikomu nie bronię podziwiać Juliet Caro – rzuciłam - Ale nie toleruję sytuacji, gdy ktoś bezczelnie zrzyna kropka w kropkę mój sposób mówienia, zachowanie, nie daj Bóg, poczucie humoru – syknęłam – Momentami, wyjątkowo drastyczne – parsknęłam – I mój wygląd – warknęłam na koniec – Ty na szczęście aż tak daleko nie zabrnęłaś – mruknęłam, pijąc do ostatniego punktu wyliczanki – Ale to i tak nie zmienia faktu, że jeśli zobaczę jakąkolwiek formę naśladownictwa w twoim wykonaniu, to zrobię ci z życia piekło – wyszczerzyłam się najmilej jak umiałam i zamrugałam niewinnie oczami. Fioletowo-włosą sparaliżowało.

- Rozumiem... - wypaliła.

- Wspaniale! - klasnęłam w dłonie, wskakując na kanapę – Przy okazji – burknęłam – Skoro już jestem twoim gościem, to może mnie, no nie wiem? Ugościsz? - posłałam dziewczynie znaczące spojrzenie, kładąc nogi na stoliku, obklejonym moimi zdjęciami – Herbatka? Ciasteczka? - podpowiadałam. Sally zerwała się na równe nogi i pobiegła w kierunku miejsca, które imitowało kuchnię.

- Oczywiście, panno JC! - pisnęła – Herbata Earl Grey, dwie łyżki cukru i kilka kropel cytryny, prawda?! - spojrzała na mnie z nadzieją.

- W punkt – uśmiechnęłam się, przypatrując ścianom zwieńczonym moimi podobiznami. Fotki sprzed kilku lat, bo regularnie wymieniałam tylko swoją profilówkę. Facebook nie był moim ulubionym portalem.

- Mam nadzieję, że lubi pani pierniczki? - spytała, kładąc obok mnie opakowanie ze słodkościami.

- Na pewno wiesz, że tak – skomentowałam, biorąc jednego do ust – Te zdjęcia mają stąd zniknąć – burknęłam, robiąc szeroki ruch ręką.

- Oczywiście – mruknęła.

- Zajedwabiście – odrzekłam – A teraz chcę wiedzieć, kim naprawdę była ta cała Holly – zaczęłam – Bo zgaduję, że żadną starszą siostrą – dodałam.

- Ma pani rację... - zawstydziła się i podsunęła sobie krzesło, którego wcześniej nie zauważyłam – Traktowałam ją jak siostrę, ale miała do mnie raczej obojętny stosunek – bąknęła – Holly należała do kultu Jeroma Valeski i była jedyną wyrazistą dziewczyną w tej szajce – odparła – Od razu mi się spodobała i chciałam się do niej upodobnić... - mówiła dalej, ale jej przerwałam.

- Chwila, chwila – zatrzymałam ją gestem dłoni – Zaledwie kilka minut temu, twierdziłaś, że dołączyłaś do The Freex, a nie, że należałaś do armii zwolenników Jerome'a.

- Kłamałam – wypaliła.

- Ale dlaczego? - skarciłam ją. Bawił mnie fakt, jak kuliła spojrzenie pod moim głosem.

- Chciałam pani zaimponować...

- Czym? - prychnęłam – Robieniem z siebie idiotki? - przewróciłam oczami, zagryzając kolejnego piernika.

- Mój plan był taki, żeby udawać schizofreniczkę – odpowiedziała, a mnie zatkało.

- Po co? - popatrzyłam na nią z pożałowaniem.

- Chciałam być bardziej szalona, tak jak pani... - odparła nieśmiało.

- Co ma wspólnego schizofrenia z łganiem? - zakpiłam.

- Schizofrenia to choroba szaleńców – mruknęła, a ja parsknęłam szyderczo.

- Rzeczywiście powód do dumy – drwiłam – Nie możesz się kontrolować, nie wiesz co się z tobą dzieje. Jesteś chora, a nie szalona – prychnęłam.

- A bycie chorym i obłąkanym, to nie to samo? - Sally wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem.

- Nie – warknęłam – Choroba, to słabość, a szaleństwo, to siła i wyzwolenie – odparłam, nie spuszczając z niej wzroku.

- Jejku – wypaliła – To kompletnie zmienia mój światopogląd... - jęknęła z zachwytem.

- Notuj, pilna uczennico, notuj – kpiłam – Zgaduję, że skoro chciałaś się upodobnić do tej całej Holly, postanowiłaś zrobić z siebie jej kopię? - zlustrowałam dziewczynę uważnie.

- Tak – przyznała.

- Fatalne ombre – rzuciłam kąśliwie – Sama nigdy nie farbowałam włosów, ale nie trzeba być piekarzem, żeby stwierdzić, że chleb jest niedobry – skwitowałam.

- Jak mam wyglądać, panno JC? - dostała wypieków na twarzy.

- Słucham? - prychnęłam.

- Ma pani rację, wygląd w stylu Holly nie jest już fajny – mruknęła – Co mam zrobić, żeby panią zadowolić? - spytała z nadzieją.

- Umrzyj – mruknęłam obojętnie, wpychając do ust garść pierniczków. Nawet nie patrzyłam na Sally.

- Nie rozumiem... - pisnęła.

- Umrzyj – powtórzyłam pogardliwie, wyciągnęłam pistolet i strzeliłam jej w głowę. Dziewczyna zrobiła zszokowaną minę i zastygła w pozycji siedzącej – Co to ma być? - zirytowałam się i posłałam jej jeszcze kilka kulek. Dopiero za którymś razem straciła równowagę i padła jak długa – No wreszcie! - jęknęłam teatralnie – Ile to człowiek musi się czasami napracować – skomentowałam, opróżniając opakowanie z pierniczkami.

- Znowu to zrobiłaś, JC – mruknęłam – Zmieniłaś scenariusz w trakcie przedstawienia – westchnęłam.

- Racja – zrobiłam minę myślicielki – Miałam spędzić czas z Sally, ale panuje tu wyjątkowo sztywna atmosfera – parsknęłam szyderczo – Pewnie się zastanawiasz, dlaczego cię zabiłam, co nie? - burknęłam do trupa – To było wyjątkowo podłe z mojej strony, że udawałam przyjaciółkę do ostatniej chwili i do końca robiłam ci złudną nadzieję – skomentowałam – Niegrzeczna Juliet – zacmokałam – Widzisz, Sally, Caro nie lubi, jak się z niej robi idiotkę, bo tylko Caro może robić w konia innych – mruknęłam obojętnie – Profit jest taki, że i tak chciałam cię zabić, ale się powstrzymywałam, bo byłaś taka wierna jak pies i przez jakiś czas mnie to rajcowało – kontynuowałam – Ale zdałam sobie sprawę, że nie lubię, gdy ktoś się koło mnie kręci – westchnęłam – Nie jestem Jokerem, żeby się otaczać wianuszkiem wielbicieli – prychnęłam – Dobra, czas na mnie, Sally – wstałam z kanapy – Muszę improwizować, bo miałam w grafiku przebywanie w twoim towarzystwie, a teraz wszystko się rypło – wystawiłam język i wpakowałam kilka kulek w jej głowę. Tak profilaktycznie.

- To co? - spytałam, gdy wyszłam już z zatęchłej przyczepy – Trza się tego pozbyć – wydęłam usta – Spalę to w cholerę – zarządziłam i poszłam szukać kanistra z benzyną. Zawsze miałam jeden na wszelki wypadek, a gdyby nie fakt, że przyczepa Sally była oklejona moimi zdjęciami, po prostu wywlokłabym zwłoki nastolatki i spaliła tak jak każdego trupa tutaj.

- Za mało paliwa na ten cały kram – burknęłam niezadowolona – Chyba że zadziałamy od wewnątrz – zachichotałam, włażąc z powrotem do przyczepy. Zaczęłam wszystko oblewać dokładnie benzyną, łącznie z denatką. Na koniec wyciągnęłam zapałkę (zawsze nosiłam pudełeczko ze sobą, w razie ochoty na spontaniczny pożar...) i rzuciłam na imitację dywanu. Szybko wybiegłam na dwór i z bezpiecznej odległości obserwowałam, jak wszystko zajmuje się ogniem...

- Płoń, skarbie, płoń... - śmiałam się, podziwiając efekty. Znajomość BHP się kłania. Benzyna jest łatwopalna, haha...

- Uuuuu – skomentowałam, spoglądając z dumą na rosnące płomienie. Na bank ogień spalił całe wnętrze przyczepy i truchło Sally. Teraz pozostawało tylko czekać, aż strawi tę wielką aluminiową puszkę.

Pytanie, czy chciało mi się czekać? No niezbyt. Trzeba było sobie jakoś zorganizować czas. Jerome prawdopodobnie jeszcze nie wrócił, bo tak to dzwoniłby z pytaniem, gdzie jestem. Miałam cały dzień do spożytkowania, zanim udam się po odbiór magicznego ziółka, hehe...

Urzeczona śledziłam wzrokiem każdą najmniejszą iskierkę, która trawiła tę szopę na kółkach. Z nowymi jęzorami ognia, mój uśmiech tylko się powiększał, a serducho biło radośnie. To tylko potwierdzało moje przypuszczenia, że w duchu jestem piromanką...

- A może... - zastanowiłam się na głos – Pójdę sobie do fryzjera, hm? - spytałam samą siebie – Co o tym sądzisz, Caro? - mruknęłam – Noo, mamy już zniszczone końcówki – odparłam, chwytając garść włosów – Racja – poparłam ją – Zaszalejmy i obetnijmy moje fale Dunaju. Tak do biustu – zadecydowałam – Kłaki nieco odżyją, a mi wypadnie godzina z dzisiejszego dnia – mruknęłam, zakładając okulary i kierując się w stronę bramy wyjściowej. Ogień? Trudno. Jak się rozprzestrzeni, to nie moja wina. W dupie to mam, haha...

- Może być, proszę pani? - mruknęła fryzjerka, przegładzając moje włosy. Sięgały teraz biustu, a moje odbicie przywodziło na myśl królową Kleopatrę.

- Jak najbardziej, dziękuję – odpowiedziałam. Uiściłam opłatę i zadowolona wyszłam z salonu. Nie szkoda mi było kasy. I tak była kradziona!

- Nudzi mi się – westchnęłam ciężko, czekając na przystanku – Znowu nie chcę wracać do tego burdelu na kółkach – burknęłam, rozmyślając, co mogę jeszcze zrobić, jednocześnie nie wracając do lunaparku – Co, za masakra – prychnęłam, gdy zadzwonił mój telefon. Tak jak przewidziałam, Jermy i reszta wróciła z akcji, a rudzielec niepokoił się, że mnie nie ma w domu.

Uspokoiłam go i zapewniłam, że już wracam. Z nim to jeszcze dawało się przeżyć w tym wariatkowie...

- Julietta! - Valeska powitał mnie od progu, niemalże od razu porywając w ramiona.

- Hej! Puść mnie – zachichotałam, ale chłopak ani myślał to zrobić.

- Jeszcze nie – droczył się – Tak łatwo wpadasz w kłopoty, że już mnie naszły czarne myśli – odparł.

- Niby jakie? - przewróciłam oczami, a rudy postawił mnie na ziemi.

- A takie, że cię aresztowali, zaatakowali, albo zabili – wyliczał.

- O, ktoś tu się martwi – posłałam mu lekki uśmiech. Ciekawe. Na samą myśl o tym, jak Jermy się niepokoił o mnie, czułam miłe ciepełko w serduchu.

- Dziwisz się? - zadrwił – Nikt mi nie zabierze mojej JayJay – spojrzał groźnie.

- Zachowujesz się jak świr – parsknęłam.

- Ależ ty mi słodzisz – wyszczerzył się i wytargał mnie za włosy – Zrobiłaś coś z nimi? - rzucił nagle.

- Brawo za spostrzegawczość – ironizowałam – Są krótsze, nie widzisz? - zrobiłam krok w tył i przeczesałam dłonią czuprynę.

- A faktycznie! - zlustrował mnie od stóp do głów – Taka nagła zmiana? - dociekał.

- Yhm – pokiwałam głową.

- Ładnie – skwitował – Wiesz, że spłonęła tutaj jakaś przyczepa? - mruknął nagle, zakładając ręce na siebie.

- To tutaj była przyczepa? - otworzyłam szeroko usta.

- Sam się zdziwiłem – poparł mnie – Ale nie spłonęła pusta – mruknął znacząco.

- Kto był w środku? - spytałam obojętnym tonem, wymijając chłopaka i usadawiając się na kanapie.

- Sally – odparł, a ja wybuchnęłam śmiechem – Co cię tak bawi, JayJay? - zerknął podejrzliwie.

- Maczałam w tym swoje drobne paluszki – zachichotałam – Zirytowała mnie mała kurwa. Co miałam zrobić? - prychnęłam i zajęłam się komórką.

- Spaliłaś Sally żywcem? - dopytywał Valeska.

- Dostała z gnata, a spaliłam zwłoki – odrzekłam, nawet nie patrząc na rudego.

- Zawiodłaś mnie, Julietta – burknął. Spojrzałam na niego z zaskoczeniem.

- Przecież ty jej nawet nie lubiłeś! - zakpiłam.

- No właśnie! - potwierdził – Nie mogłaś zaczekać z tym do mojego powrotu? - nadąsany odwrócił się plecami.

- O to ci chodzi – parsknęłam – Najmocniej przepraszam, Jermy – udałam skruchę – Od tej pory, będę się wstrzymywać ze spontanicznymi zabawami, dopóki nie stwierdzę twojej obecności w pobliżu – ironizowałam.

- Czuję ten twój sarkazm – fuknął.

- Świetnie – prychnęłam – To zrób sobie z nim kanapkę – rzuciłam i udałam się na górę. Już drugi raz musiałam dzisiaj brać prysznic, a to wszystko przez to, że ta mała larwa mnie objęła i skaziła moje biedne ciało swoim paskudnym jestestwem...

- Na cholerę zmieniłaś ciuchy? - Jerome jak zwykle był milutki.

- Bo chciałam – mruknęłam.

- Najpierw oczojebny sweter, a potem czarna bluzka i legginsy? - skomentował – Ktoś umarł? - zarechotał.

- No tak – pokiwałam głową – Chcę w ten sposób oddać hołd Sally – zrobiłam poważną minę.

- A tak naprawdę? - zacisnął usta w kreskę.

- Nic, co cię powinno interesować, Jermy – syknęłam, podchodząc do lodówki i wyjmując stamtąd kabanosa.

- Jeśli chcesz gdzieś dzisiaj wyjść, kategorycznie ci zabraniam – warknął, śledząc moje kroki, dopóki nie usiadłam na drugim końcu kanapy, z dala od niego.

- Bo ty masz coś w tej kwestii do powiedzenia – prychnęłam, odgryzając kawałek kabanosa.

- JayJay – mruknął – Przyciągasz kłopoty jak magnes – odparł – Nie pozwolę ci nigdzie dzisiaj wyjść – warknął.

- Gadasz jak moi rodzice – zakpiłam – Chociaż nie – zmieniłam zdanie – Ich nie obchodziło, gdzie idę i po co – westchnęłam smutno, pochłaniając całego kabanosa.

- Ja mówię poważnie – burknął.

- A to coś nowego! - parsknęłam – Jerome, nie możesz mnie siłą zatrzymać. Muszę coś załatwić – rzuciłam.

- Założymy się? – zarechotał rudzielec.

- I co? - spojrzałam na niego z politowaniem – Przykujesz mnie łańcuchem do ściany? - spróbowałam, unosząc brwi.

- Wolałbym do łóżka – uśmiechnął się bezczelnie. Przewróciłam oczami i zbliżyłam się do chłopaka.

- Po moim trupie – syknęłam, obnażając zęby.

- Da się załatwić – zarechotał.

- Nie wkurwiaj mnie, rudasku – syknęłam ponownie.

- A co mi zrobisz, czarnulko? - odbił piłeczkę – Udusisz? Zaszlachtujesz? A może wyprujesz flaki? - uniósł brwi.

- Ooo, jest wiele innych możliwości – posłałam mu upiorny uśmiech.

- Na przykład, jakich? - odwzajemnił – A może znowu mi złożysz jakąś niemoralną propozycję, co? - zarechotał znacząco i nim zdążyłam zareagować, przewrócił mnie na kanapę, tak, że leżałam pod nim. Położył ramiona po obu stronach, uniemożliwiając ucieczkę.

- W twoich snach – piorunowałam go wzrokiem.

- W moich snach dzieją się inne rzeczy – zaśmiał się i zaczął skanować każdy centymetr mojego ciała.

- Co ty kombinujesz? - warknęłam.

- Nie miej mi tego za złe, JayJay – mruknął – Próbowałem z tym walczyć, ale to jest silniejsze – wypuścił powietrze.

- Co jest silniejsze? - spytałam.

- To – odparł i gwałtownie się pochylił nade mną. Po chwili wpił swoje usta w moje i coraz bardziej napierał. Kompletnie zaskoczona, po prostu pozwalałam się całować. Ulegałam z każdym dotykiem jego warg, aż przerwał i rzucił mi rozbiegane spojrzenie – Odkąd mnie wtedy... - zaczął, ale mu przerwałam, pociągając go za koszulkę i przyciągając do siebie. Znowu nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku, a ja kompletnie zapomniałam o świecie rzeczywistym. Nagle, Jerome odskoczył jak oparzony.

- Co jest? - zawołałam, patrząc na Valeskę zdezorientowana.

- Cholera jasna – palnął rudzielec – To się znowu stało – warknął zły na samego siebie.

- Co niby? - nie rozumiałam.

- Znowu straciłem kontrolę – odparł – Przepraszam, JayJay – burknął.

- Przepraszasz mnie za coś takiego? - zakpiłam – Przestań świrować i wracaj tutaj – oblizałam lubieżnie górną wargę.

- Cooo? - chłopak miał oczy jak pięć złotych – Tobie się to podobało?

- Mało powiedziane, idioto – warknęłam, wstając gwałtownie z kanapy – Przecież widzę, że udajesz skruszonego, bo myślisz, że mnie to odstręcza, ale jest wręcz przeciwnie... - przygryzłam wargę, podchodząc zmysłowym krokiem do szarookiego.

- Julietta... - jęknął, gdy bezwstydnie przejechałam dłonią po jego torsie, odznaczającym się pod szarym T-shirtem – Co ty robisz? - spytał.

- Ostrzę zęby na ciastko, na które mam ochotę od dawna... - zamruczałam.

- Z jednej strony, jara mnie to cholernie, ale z drugiej... - nie mógł opanować instynktu i jego dłoń spoczęła na moim pośladku. Najpierw jedna, potem druga.

- Co? - patrzyłam na niego z pożądaniem.

- Jesteś moją najlepszą kumpelą i to jest kurwa takie dziwne... - wypalił.

- A chcesz się bawić w związki? - mruknęłam, owijając ręce wokół jego karku.

- Eee... - uciekał wzrokiem – Nieee... Sorry, JayJay, ale miłość, kwiaty, czekoladki i te sprawy... To nie moja bajka – odparł po chwili.

- Świetnie, bo moja też nie! - na moich ustach wykwitł szeroki uśmiech – A teraz przestań już gadać – zirytowałam się – Chcę z powrotem mojego Jermy'ego – wydęłam usta.

- Pożałujesz tego, o co prosiłaś – zaśmiał się, podrzucił mnie i przełożył sobie przez ramię. Pisnęłam zaskoczona, a rudzielec skierował się w stronę schodów – Mam cię w garści, śliczna i nie będę się cackał – zarechotał bezczelnie.

- Wreszcie – jęknęłam – Wreszcie gadasz jak Jerome – zachichotałam.

Rudzielec wniósł mnie do swojego pokoju, zamknął drzwi na klucz i rzucił mnie na łóżko. Było dwuosobowe, bo Valeska zagarnął sypialnię byłych właścicieli cyrku. Z lubieżną rozkoszą obserwowałam jak szarooki ściąga koszulkę, odsłaniając wyrzeźbioną klatę. Nigdy nie widziałam go w takim wydaniu...

- A ty na co czekasz? - prychnął.

- Widziałeś mnie już w bieliźnie – odparłam, skanując dokładnie jego umięśniony tors.

- Ale bez niej nie – mruknął bezczelnie.

- Mam ci striptiz zrobić? - zadrwiłam, ale Jermy uśmiechnął się przebiegle.

- Dokładnie – zarechotał, wskakując na łóżko – Do dzieła, kocico – zaśmiał się.

- Bez muzyki? - popatrzyłam na niego, a ten wyciągnął telefon z kieszeni dżinsów i w całym pokoju zabrzmiała piosenka Cherry Pie, zespołu Warrant. Valeska zacierał ręce, a ja straciłam ochotę na amory. Głównym powodem było to, że po wszystkim musiałabym znowu wziąć prysznic, zanim bym poszła odebrać towar. Miałam ogromną ochotę na seks z rudzielcem, ale wolałam najpierw załatwić swoje sprawy.

- Jermy, chętnie bym zrobiła mały show, bo uwielbiam tę nutkę, ale nie teraz – odparłam przepraszająco, wstając z łóżka i kierując się w stronę drzwi.

- O nie – Valeska zeskoczył i zagrodził mi drogę – Drugi raz nie zostawisz mnie sfrustrowanego i napalonego, JayJay – warknął. Mój wzrok automatycznie spadał na wyrzeźbienie w kształcie litery V, które wychodziło ze spodni chłopaka.

- Ale nie powiedziałam, że w ogóle – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy – Tylko, że nie teraz – dodałam – Poza tym, lubię zostawiać facetów sfrustrowanych i napalonych – zachichotałam przebiegle.

- Kogo masz na myśli? - rudzielec założył ręce na siebie.

- Jokera, Deacona – mruknęłam.

- Deacona? - prychnął – Tego dupka, co go dźgnąłem? - spytał.

- Yhm – pokiwałam głową, próbując go wyminąć.

- Julietta – zatrzymał mnie – Gdybyś się kurwa znała na biologii, to może byś wiedziała, jak niebezpieczne są gierki z męską chucią – syknął.

- Ale ja miałam piątkę z bioli – pokazałam mu język – Chodzi o to, że nie chce mi się ściągać ciuchów – burknęłam.

- A kto tu mówi o ściąganiu ciuchów? - parsknął bezczelnie – Potrzebuję tylko twojej dolnej części – popatrzył na mnie wzrokiem pedofila.

- Jak pięknie to ubrałeś w słowa – wyszczerzyłam się głupio – Twojej dolnej części – prychnęłam - Czym ja kurwa jestem?! Porcją kurczaka?! - wściekłam się i strzeliłam rudemu z liścia.

- Za co to? - jęknął.

- Zasłużyłeś sobie – odparłam – Muszę gdzieś jeszcze dzisiaj wyjść i nie chcę się przebierać, ale jak wrócę, to się zabawimy, ok? - spojrzałam na niego znacząco – Zrozum mnie, Jermy, też mnie chcica bierze, jestem jak kotka w rui i łażę po ścianach, ale muszę coś dzisiaj załatwić i zaczekać do nocy – jęknęłam żałośnie, bo oczami wyobraźni widziałam Valeskę bez spodni...

- Co takiego musisz załatwić? - wypalił w końcu.

- Kupić blanty – palnęłam.

- Co?

- No wiesz – przewróciłam oczami – Gandzia, trawka, maryśka – wyliczałam – Umówiłam się dzisiaj o 22.00 z dilerem – bąknęłam – Tak niefortunnie się składa, że spotykamy się w klubie Jokera – dodałam.

- JayJay, ty palisz zioło? - zrobił wielkie oczy.

- Raz paliłam i mi się spodobało – odparłam – Trawka działa rozluźniająco, a mnie ostatnio wszystko wkurwia – dodałam.

- Jadę z tobą – zadecydował.

- Po co? - zirytowałam się - Nie potrzebuję twojej obstawy – warknęłam.

- A kto tu mówi o obstawie? - prychnął, zakładając z powrotem koszulkę – Też chcę coś kupić – rzucił.

- Jermy, ty jarasz? - też byłam zaskoczona.

- No ba – parsknął – Jestem gościem, co zszedł na złą drogę – mruknął – Ciachnąłem mamuśkę, potem tatuśka, został jeszcze tylko brajdak – zaśmiał się.

- Jeremiah musiał mieć z tobą ciężko, psycholu – skwitowałam.

- No pewnie – zarechotał – Raz nawet podpaliłem łóżko, w którym kimał – rzucił beztrosko – Ach, to były czasy – westchnął nostalgicznie.

- Nie wątpię – skomentowałam – Ok, ja idę się zdrzemnąć, bo i tak nie ma co robić – ziewnęłam.

- Nie ma co robić? - obruszył się – A sezon Brickleberry sam się obejrzy? - prychnął.

- Noo, chyba nie – stwierdziłam.

- Właśnie – odparł – Żadnych, ale, trzeba go wreszcie obejrzeć, bo albo jedno z nas trafi do pierdla, albo drugie do psychiatryka – zarządził rudy.

- Pamiętaj, że o 22.00 musimy być pod Laugh and Grin – mruknęłam.

- Jest 16.00 – zacisnął usta w kreskę.

- Szlag – wymsknęło mi się – Co ja mam robić przez sześć godzin? - jęknęłam.

- Później możemy zagrać w chińczyka – odparł Valeska. Spojrzałam na niego jak na kosmitę.

- Jaja se robisz?

- Dlaczego? - parsknął – Masz lepsze pomysły? - zagaił – A przepraszam, ty wolisz leżeć dupą do góry – zakpił.

- Żebyś wiedział – odgryzłam się – Dobra, załączaj Brickleberry, a ja skoczę po jakąś przekąskę.

- Kupiłem chrupki. Na dole są – odparł, biorąc laptopa.

- Okx – mruknęłam, otwierając drzwi i wychodząc z pokoju. To w sumie nie jest zły pomysł, żeby Jermy pojechał ze mną. W jego towarzystwie zawsze będę bezpieczniejsza. W końcu wkroczę na terytorium Księcia Zbrodni...

Razem z rudym nadrobiliśmy kilkanaście odcinków serialu, potem zagraliśmy w tego całego chińczyka, później cisnęliśmy bekę z ludzi na omegle, a na końcu trochę się zdrzemnęliśmy. Nawet nie zauważyliśmy, że z 16.00 zrobiła się 20.30.

Otrzeźwiałam i poszłam do swojego pokoju, żeby zrobić makijaż. Tradycyjnie jedna warstwa tapety, podkreślone brwi i rzęsy i usta w czarnym kolorze. To ostatnie akurat nie jest tradycyjne, ale kij z tym.

Założyłam botki na słupku, narzuciłam skórzaną kurtkę, wcześniej chowając pod nią kabury na broń. Czekałam na Valeskę przy drzwiach, zerkając nerwowo na zegarek w komórce. Rudzielec założył białą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Nie wiedziałam, że w nim też drzemie rockmen. Widywałam go tylko w marynarkach.

- Zakładasz okulary przeciwsłoneczne w nocy? - skomentował – Pojebało cię? - zakpił.

- Owszem – odpowiedziałam spokojnie – Właśnie mija rocznica – dodałam – Idziemy? - westchnęłam.

- Skoro już idziemy do klubu, to może sobie coś golniemy? - mruknął, gdy siedzieliśmy już w kabriolecie.

- Ty prowadzisz samochód – przypomniałam mu.

- No i co? - zadrwił – Robiłem gorsze rzeczy, niż jazda po pijaku – burknął.

- Możemy wziąć alko na wynos. Znam barmana – rzuciłam – Jeszcze się nachlasz, mendo jedna – parsknęłam złośliwie – W sobotę idziemy do Pingwina – mruknęłam.

- Aha – skomentował – Fajnie wiedzieć, JayJay, naprawdę – ironizował.

- Cobblepot nie był zbyt przychylny, więc ciesz się, że go uprosiłam o twoje towarzystwo – syknęłam.

- Jestem wdzięczny, Julietta – błysnął zębami. Przyuważyłam, że sam ma okulary.

- Tak po mnie jechałeś, a sam masz oksy – rzuciłam.

- Myślisz, że tylko ty możesz z daleka uchodzić za psychicznie chorą? - prychnął – Nie ma bata – dodał.

Zaparkowaliśmy na parkingu pod klubem. Przeszły mnie ciarki. Wchodzę do jaskini lwa, chociaż mam ze sobą tygrysa...



Ciekawe, jak to się skończy, hehehe...

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top