Get Insane CXXI
Nie mam bladego pojęcia, dlaczego obudziłam się na kupie ubrań, zamiast w łóżku. Byłam pewna, że alkohol wyparował ze mnie podczas porwania, tak jak półtora roku temu, gdy Pan J wywrócił mi życie do góry nogami.
Mało tego! Spałam na brzuchu, nie zdążyłam założyć piżamy, ani nawet zmyć makijażu! Caro, kiedy ty się wreszcie nauczysz nie upijać w trzy dupy? Czy tak trudno jest kameralnie wypić jednego drinka? To nieee. Trzeba rżnąć hurtowo wódę i zapijać sokiem!
- Och, zamknij się – syknęłam – Łeb mi pęka... - mruknęłam, próbując się podnieść z pozycji ala ćwiczenia na dmuchanej piłce. Miałam jeszcze opóźnione kontaktowanie z rzeczywistością, więc nie od razu zauważyłam swoje spodnie, leżące na krześle. A dokładniej, legginsy, w których wczoraj balowałam.
- Ja pierdziele... - stanęłam na równych nogach i ze zdziwieniem odkryłam, że moja ''piżama'' składa się z majtek, stanika i czerwonej marynarki. A nie! Wciąż miałam na sobie czarne zakolanówki.
Przed oczami latały mi różne dziwne kształty, przyprawiając o zawroty głowy. Dodatkowo męczyła mnie suchość w ustach i mdłości. Jakbym była na karuzeli, która nie zamierzała stanąć. I tak w kółko i w kółko...
- Boże, niech ktoś to zatrzyma... - jęknęłam, kiwając się na boki. Doczłapałam do lustra, żeby ocenić swój stan i odruchowo odskoczyłam. Mój cyrkowy makijaż uległ zniszczeniu, a szminka rozmazała się po ustach, tworząc coś na kształt sardonicznego uśmiechu. Włosy wyglądały jak po potyczce z odkurzaczem i strzeleniu przez piorun. Na szyi widniały blizny po wczorajszym spotkaniu z Quinn, podobnie jak krwiste zacieki zdobiły okolice warg, czoła i nosa. Na dekolcie też były czerwone smugi. Po prostu przypominałam zombie i tyle. Ból głowy zaczynał mnie mocno drażnić i zeszłabym na dół, żeby poszukać jakichś tabletek, ale odruchowo spojrzałam na godzinę.
- Co? - prychnęłam – Dopiero kwadrans po siódmej? - musiałam podejść bliżej, bo słabo widziałam. Wskazówki zegara nie pozostawiały złudzeń – Pierdolę to. Idę dalej spać – mruknęłam, odkrywając kołdrę. Ściągnęłam żakiet, rzucając go na krzesło i wsunęłam się pod ciepłą pierzynkę, doszczętnie tam zakopując i formując kokon. Liczyłam, że jak dłużej sobie pośpię, kac i migrena pójdą precz...
- Julietta! - ledwo zdążyłam zasnąć, już rudzielec dobijał się do drzwi! Dobijał? Po prostu wlazł na chama. Jak zwykle!
- Wypierdalaj! - wrzasnęłam na tyle głośno, żeby mój głos nie został stłumiony przez warstwę kołdry.
- Wypierdalaj? - zakpił chłopak, trzaskając drzwiami – Wczoraj byłaś dla mnie milsza – mruknął.
- Byłam pijana – prychnęłam, nie wystawiając spod pierzyny nawet małego palca.
- No, nie zaprzeczę – zarechotał – Ale wczoraj byłaś wyjątkowo miła – podkreślił przedostatnie słowo.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - wychyliłam głowę.
- Złożyłaś mi niemoralną propozycję, JayJay – popatrzył na mnie znacząco.
- Jasna cholera... - zrobiłam wielkie oczy – Ale... Do niczego nie doszło? Powiedz, że nie! - jęknęłam żałośnie.
- Niestety nie – westchnął – I ej! Uraziłaś mnie, wiesz? - obrócił się plecami i udawał obrażonego.
- Dzięki Bogu... - zanurkowałam z powrotem pod pierzynę.
- No wiesz? - fuknął Valeska – Przykro mi – dodał smutno.
- A ja mam to w dupie – prychnęłam – Jerome, idź sobie – warknęłam – Głowa mnie boli – dodałam.
- Kac morderca, nie ma serca – odparł rudy.
- No właśnie, więc a kysz – burknęłam.
- Może ci jakieś tabletki przyniosę? - zaoferował się.
- Nie trzeba, jak będę chciała, to sama pójdę – odrzekłam.
- W sumie, to przyszedłem zapytać, czy idziesz z nami zrobić skok na skład broni – mruknął chłopak.
- Ja nie żyję – jęknęłam – Nie budź zmarłych – warknęłam.
- Tia. To jest dość wymowne – parsknął rudzielec – To co? Dzisiaj pasujesz?
- Mam ci to przeliterować? - syknęłam.
- Poproszę – jego głos był nasączony cynizmem – Ok! Załapałem – mruknął – Ja idę, nie wiem, kiedy wrócę – dodał – Jakby co, to dzwoń! - usłyszałam odchodne kroki. Wystawiłam głowę zza kołdry.
- Na co? - zatrzymałam go.
- Na komórkę? - rudzielec zrobił krok w tył i spojrzał na mnie z pogardą.
- Od kiedy masz komórkę? - spytałam.
- Nie pamiętasz? - zarechotał – Wczoraj po drodze zrobiliśmy włam do sklepu i buchnąłem jedną – wyciągnął z kieszeni spodni nowiutkiego, czarnego smartfona.
- Aha. To miło wiedzieć – skomentowałam – Tak czy owak, nie mam twojego numeru, Einsteinie – prychnęłam.
- Właśnie, że masz – rzucił beztrosko – Sama zobacz! - mruknął, wskazując na mój telefon, który ładował się na szafce. Wzięłam komórkę do ręki i Jerome podyktował mi swój numer.
- Jermy... - spojrzałam na niego wzrokiem pełnym zażenowania.
- No? - zrobił niewinną minkę.
- Dlaczego mam twój numer zapisany jako, Kumpel, Którego Chcę Zaliczyć? - warknęłam.
- To jest adekwatna nazwa do wczorajszej sytuacji – zarechotał – Ej, no co ty robisz? - jęknął, gdy zaczęłam coś stukać w telefonie.
- Zmieniam twoje pseudo – prychnęłam – Teraz gdy zadzwoni do mnie Rudebil, nie będę mieć żadnych wątpliwości – spiorunowałam Valeskę wzrokiem.
- Łamiesz mi dzisiaj serce – chłopak popatrzył smutno w sufit.
- A ty jak masz mnie zapisaną, co? - zaatakowałam – Coś oryginalnego, a może seksistowskiego, w stylu Zgrabny Tyłeczek? - zakpiłam.
- Nieee... - zaprzeczył ruchem głowy, ale uciekał wzrokiem.
- No pochwal się, Jermy! - wyskoczyłam z łóżka – Skoro ty możesz grzebać w mojej komórce, to czemu ja nie mogę w twojej? - zrobiłam wielkie oczy, nacierając na chłopaka.
- No, no, no... - Jerome pokazał uśmiech pedofila.
- Na co się gapisz?! - syknęłam, zakładając ręce na siebie.
- Nie mam pojęcia, JayJay... - robił jakieś dziwne miny i lustrował mnie od stóp do głów.
- To jest naprawdę żałosne, stulejarzu – prychnęłam.
- Ale co? - on mi nawet w oczy nie patrzył...
- Żebyś chociaż miał na co patrzeć – przewróciłam oczami.
- Nisko się cenisz, Juliet. Za nisko – skwitował.
- Jermy. Ja mówię serio – warknęłam – Lampisz się na moje cycki, jak ich praktycznie nie mam – prychnęłam.
- Julietta – usta chłopaka rozszerzyły się w szerokim uśmiechu – Sądzisz, że jak powiesz facetowi, żeby się nie gapił na twoje cycki, bo są małe, to on cię posłucha? - zarechotał, nie zdając sobie sprawy z tego, że się oblizuje.
- To ma być komplement? - syknęłam.
- Tak – pokiwał głową, przygryzając pięść – Czy twoja pewność siebie wzrosła, JayJay?
- Moja pewność siebie nie musi wzrastać, za to ty musisz stąd iść! - wybuchnęłam, wypychając chłopaka siłą za drzwi – Won! - wrzasnęłam, trzaskając głośno i przekręcając klucz.
- Skazałaś mnie teraz na kilka godzin frustracji! - zirytował się.
- Nie miałeś, zdaje się, iść napadać na skład broni? - odbiłam piłeczkę.
- Miałem – odpowiedział.
- To wynocha! - wydarłam się i rzuciłam w drzwi poduszką. Valeska coś tylko skomentował, ale odszedł. Ja z jednej strony chciałam wrócić do łóżka, ale z drugiej twierdziłam, że to nie ma sensu. Pościeliłam ten swój barłóg i wepchnęłam ciuchy do szafy. Tym razem Jerome nie uwzględnił mnie w swoim życiu, więc mam tak jakby dzień wolny. Mogę robić, co chcę, może coś pozałatwiam? Tia. Są rzeczy, którymi się nie zajmowałam od bardzo długiego czasu. Choćby jak odebranie papierów z liceum. Mam farta, że rodzice nigdy zbytnio nie ingerowali w moją szkołę, więc nawet nie wiedzą o półtorarocznych wagarach, hehe...
Kiedyś trzeba coś z tym zrobić, bo znowu nie będę mieć okazji. Albo umrę, albo trafię do pierdla. Kiedy mam załatwiać swoje prywatne sprawy?
Zrobiłam rozeznanie, czy Valeska wybył z mieszkania i skierowałam się do łazienki. Nie mogę pojechać do liceum w takim stanie. Muszę zrezygnować z upiornego image na rzecz wtopienia się w tłum mieszkańców. Zaczynamy od długiego, gorącego prysznica...
Zrelaksowana, odświeżona i co najważniejsze, nieniepokojona przez telefony, wróciłam do pokoju, żeby wybrać w miarę cywilne ubranie. Wydobyłam z dna szafy dżinsy rurki i cytrynowy sweter w czarne paski. Na stopy naciągnęłam tęczowe skarpetki, a pod bluzkę dałam gładką podkoszulkę. Żeby nie było, założyłam czystą bieliznę!
Na co komu seksowne, koronkowe kompleciki, jak można nosić gacie z mordą Garfielda i ni chuja niepasujący do tego niebieski stanik w kwiatki, którego ramiączka ci, co rusz spadają, a drut usiłuje przebić ci płuco?
E, co tam, Caro. Masz nierówno pod kopułą, ludzie nie mogą oczekiwać, że w kwestii ubioru zachowujesz sens i logikę.
- No właśnie – poparłam samą siebie, podciągając spodnie i przewlekając przez szlufki czarny pasek – Ach! - dałam sobie siarczystego klapsa – Przed wami mistrzyni twerkowania – zachichotałam i potrząsnęłam tyłkiem – Jak dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi – skomentowałam i udałam się na dół, żeby zjeść śniadanie.
- Oki doki! - klasnęłam w dłonie – Oceńmy moje zaangażowanie w kwestii robienia sobie żarcia! - zawołałam na głos – Hmm – zrobiłam minę myśliciela – Minus siedemnaście! - padł werdykt.
- Świetnie! - parsknęłam – Jestem tak leniwa, że gdybym zajęła pierwsze miejsce w konkursie na największego leniwca, to nie chciałoby mi się iść po nagrodę – westchnęłam i otworzyłam lodówkę – O! Moje kabanoski! - pisnęłam szczęśliwa – Dobrze, że rudy ich nie zjadł, bo bym go w nocy udusiła poduszką – skwitowałam, wyjmując całe pęto – Moje śliczności – rozmarzyłam się i włożyłam kawałek do ust. Następnie zgarnęłam kilka kromek chleba – No i fajnie! - zawołałam – Śniadanie już jest – dodałam, uruchamiając czajnik elektryczny – Jeszcze tylko herbatka dla herbatoholiczki i można sobie robić makijaż – mruknęłam, odgryzając sporą partię kabanosa.
Usiadłam z kubkiem mojej kochanej Earl Grey na kanapie i włączyłam telewizor. Trafiłam na wiadomości, bo jakżeby inaczej... Akurat trwał reportaż na temat Batmendy, a dokładniej, wszystko oscylowało wokół jego długiej nieobecności.
- A kogo to kurwa obchodzi – prychnęłam i wyłączyłam to badziewie. Na moją komórkę przyszedł SMS. Od Pingwina.
- Dlaczego wczoraj nie odbierałaś? - przeczytałam na głos – Może dlatego, że mnie porwali, durny karakanie? - prychnęłam i zrobiłam kilka łyków herbatki. Niestety, moją chwilę spokoju musiało coś przerwać, bo takie jest prawo wszechświata!
- Joker? - zakpiłam, patrząc na wyświetlacz – Zrobi mi wywody, że mu panienkę skatowałam? - parsknęłam złośliwie – Halo – odebrałam, zdradzając swą irytację.
- Dzień dobry, cukiereczku – zaśmiał się.
- Był dobry, dopóki nie zadzwoniłeś – prychnęłam, upijając gorący napój.
- Niesamowita, jak zawsze – skwitował ze śmiechem – Ładnie Harley załatwiłaś – dodał nagle.
- Zakłócasz mi spokój, żeby mi pogratulować? - mój głos ociekał cynizmem.
- Jestem dumny – mruknął.
- Dumny? - prawie mi oczy wyszły na wierzch.
- Taka precyzja. Tyle bólu jej zadałaś – warknął z satysfakcją – Cudownie...
- Należało się suce – rzuciłam zimno – Po tym, co mi zrobiła – dodałam.
- O, w rzeczy samej, cukiereczku – poparł mnie – Słodka Harley przyznała się do wszystkiego, a ja nie byłem zbyt zadowolony – mruknął znacząco.
- Zabiłeś ją? - nie mogłam powstrzymać upiornego chichotu.
- A chciałabyś, żebym ją zabił, Juliet? - zaśmiał się.
- Tak – odparłam zdecydowanie – Nienawidzę szmaty – syknęłam jadowicie.
- A wrócisz wtedy do Tatusia? - warknął – Tatusiowi brakuje jego dziewczynki... - po drugiej stronie rozległo się długie syknięcie.
- Ooo – zacmokałam – Nie licz na to, Tatusiu – użyłam głosu lolitki.
- No widzisz – warknął – Wobec tego, muszę Cię kimś zastąpić – odparł – Na razie, Harley siedzi w piwnicy. Bez wody, jedzenia i godziwych warunków – dodał obojętnie, ale z nutą rozbawienia – Na łańcuchu, jak pies – zaśmiał się szyderczo.
- O, tak jak ja? - rzuciłam niewinnie, pijąc do piekła, które mi kiedyś w ten sposób zgotował.
- Nie do końca, Juliet – mruknął – Ty miałaś dużo swobody, bo mimo wszystko, chciałem mieć z Tobą kontakt – odparł – A Harley przykułem do ściany. Nie może nawet leżeć – wybuchnął kpiącym śmiechem, a ja, chociaż walczyłam z samą sobą, nie mogłam mu nie zawtórować. W efekcie prawie rozlałam herbatę.
- Tak miło się słucha o jej cierpieniu, nawet jeśli Ty to mówisz – mruknęłam po chwili. Joker skomentował to śmiechem.
- Co dziś ciekawego porabiasz, kotku? - spytał.
- Nic, co cię powinno interesować – prychnęłam.
- Może grzeczniej, co? - warknął – Przypominam Ci, że mogę bez problemu namierzyć Twoją lokalizację i złożyć Ci wizytę – parsknął.
- Zapraszam! - ironizowałam – Nie będę mieć nic przeciwko – kpiłam.
- Prowokujesz mnie, Juliet – syknął.
- Jak zawsze, co? - odgryzłam się.
- W istocie – mruknął – Ty chyba chcesz mojego towarzystwa, co? - zaśmiał się.
- A myślałam, że Ty potrafisz wyczuć sarkazm – prychnęłam i wypiłam herbatę do końca.
- Przyznaj to – warknął – Ten szczeniak mnie nie zastąpi – syknął jadowicie.
- On nie odgrywa takiej roli jak Ty, J – roześmiałam się szyderczo, odstawiając kubek na stolik.
- A jaką rolę ja pełniłem? - zainteresował się.
- Mam być szczera, czy miła? - zaszczebiotałam.
- Jestem ciekawy, cukiereczku – mruknął z rozbawieniem.
- Byłeś mi potrzebny tylko, gdy miałam chcicę – rzuciłam obojętnie.
- Tylko? - zarechotał lubieżnie – Czyli byłem Twoją seksualną zabawką? - spytał.
- Dokładnie – wysyczałam z satysfakcją.
- Muszę się pieprzyć jak gwiazda porno, skoro byłaś ze mną tylko ze względu na seks – zaśmiał się bezczelnie.
- Nie pochlebiaj sobie – prychnęłam. Za nic w świecie, nie przyznałabym mu racji w tej kwestii – Poza tym, nie tylko – westchnęłam – Żyłam w luksusie, mogłam rozwijać swą sadystyczną pasję – wyliczałam – Aż postanowiłeś mnie zabić. Bywa – rzuciłam lekko.
- Zabić? - zirytował się – A nie zastanowiło Cię, skarbie, jakim cudem znalazłaś się w kostnicy, skoro Twoje ciało gryzło muł na dnie? - czuć było gniew w jego głosie.
- Zapewne ktoś mnie wyłowił – odpowiedziałam.
- Ktoś? - zakpił – Ja Cię wyłowiłem, cukiereczku – syknął – A właściwie, wróciłem po Ciebie – dodał szorstko.
- Co takiego? - nie wierzyłam mu.
- Zaskoczona jesteś, Juliet? - prychnął – Nie tylko wskoczyłem do wody, żeby uratować Moją Słodką Juliet Caro – kontynuował – Wyciągnąłem Cię na brzeg i reanimowałem. Przez długi, cholernie długi czas, ale postanowiłaś umrzeć i wszystko zepsułaś! - wykrzyczał, aż musiałam odsunąć telefon od ucha – Cały mój wysiłek poszedł na marne. Straciłem mojego cukiereczka i nic nie mogłem zrobić – dodał zimno.
- I co? Uważasz, że po tej ckliwej historyjce będę wzruszona? - zakpiłam.
- Ty się nie wzruszasz, Juliet – zaśmiał się – Jesteś zimna i wyprana z uczuć. Zależy Ci tylko na dobrej zabawie – mówił dalej – Niczym się ode mnie nie różnisz – zakończył triumfalnie.
- Nie zgodzę się z Tobą – mruknęłam obojętnie.
- A racja! - zmienił zdanie – Ty jesteś nawet gorsza – wybuchnął szyderczym śmiechem.
- Sprecyzuj to – syknęłam.
- Tak mocno skatowałaś Harley, że mogłaś jej pozwolić iść w diabły – mruknął rozbawiony – Ale tego nie zrobiłaś. Wolałaś ją zostawić na pastwę losu, żeby zdychała długo i boleśnie – warknął ze śmiechem – Bezlitosna, bezwzględna – zamruczał – Tak postąpić może tylko prawdziwa sadystka – syknął.
- Czemu mam wrażenie, że się uśmiechasz? - palnęłam.
- Bo tak jest, kotku – parsknął – Napawasz mnie dumą, skarbie. Nie przestajesz zaskakiwać. Pozytywnie – mruknął – Wciąż jesteś tak samo dobra, a nawet lepsza – warknął.
- Próbujesz się podlizać? - zacytowałam jego własne słowa.
- Nigdy nikomu nie muszę, Juliet – odparł – Mówię prawdę. Mogłabyś to docenić, czyż nie?
- Przecież Ty mnie próbujesz zmanipulować – prychnęłam.
- Nie jesteś Harley, żeby Tobą manipulować, moja droga – był całkiem poważny. Jego zmienne zachowanie trochę zbijało mnie z tropu. Nie wiedziałam, po co tak naprawdę dzwoni i jakie są jego intencje. Bardziej mnie zastanawiało, dlaczego wciąż z nim rozmawiam, dlaczego rzucam kąśliwe uwagi i wyczekuję jego reakcji. Dlaczego jakieś dziwne ciepło zalewa moje wnętrze, kiedy zielonowłosy porównuje mnie do Quinn i to ja wypadam lepiej jego w oczach. Powinnam się rozłączyć, ale miękki, chrapliwy głos Księcia Zbrodni jest taki przyjemny. Jak narkotyk... Słodko-gorzka pigułka exctasy...
- Czy Ty za mną tęsknisz, J? - na moich ustach zagościł lekki uśmiech.
- Och, Juliet – warknął rozdrażniony – Wiesz, że nie lubię rozmawiać o uczuciach – prychnął.
- Nienawidzisz tego – przyznałam, przygryzając wargę.
- Widzisz, jak dobrze mnie znasz? - zatriumfował – Tak samo, ja znam Cię.
- Nie – zaprzeczyłam – Nie znasz mnie, Joker – syknęłam jadowicie – Nikt mnie nie zna – dodałam cierpko.
- Nikt prócz mnie – zaśmiał się – Jesteś niczym trucizna o niewiadomym składzie – syknął – Zabójcza, jak cholera, ale niezwykle intrygująca – warknął znacząco, a mnie oblał przyjemny gorąc.
- Czy Ty mnie właśnie porównałeś do trucizny? - z moich ust wypłynął cichy chichot.
- Lubisz takie porównania, cukiereczku – odparł – Gardzisz klasycznymi komplementami – zarechotał.
- A jakie to są według Ciebie, klasyczne komplementy? - zapytałam.
- Oczywiste pochlebstwa – odrzekł – Piękne oczy, soczyste usta, zgrabne pośladki – wymieniał, a mnie naszły wspomnienia, że Joker uwielbiał kłaść łapska na moim tyłku. Zbok jeden.
- Rozumiem – rzuciłam – Słuchaj, J. Nie wierzę, że to mówię, bo pogadałabym z Tobą dłużej, ale mam plany i muszę kończyć – westchnęłam.
- Pewnie z tym szczeniakiem? - prychnął.
- Nie nazywaj go tak! - fuknęłam – To mój przyjaciel – odparłam.
- Przyjaciel – przez głos Księcia Zbrodni wypływała pogarda zmieszana z nienawiścią – A ja kim dla Ciebie byłem?
- Mówiłam Ci już – przewróciłam oczami.
- Nie uważałaś mnie za przyjaciela, hm? - spytał.
- A Ty mnie uważałeś za przyjaciółkę? - mruknęłam pogardliwie, odpowiadając pytaniem na pytanie.
- Niegrzecznie jest nie udzielać odpowiedzi – zacmokał – Ale jeśli już chcesz wiedzieć, to tak – mruknął – Uważałem Cię za przyjaciółkę, a nawet za kogoś więcej – zaśmiał się.
- Oczywiście – zakpiłam.
- Sugerujesz, że kłamię, Juliet? - spytał.
- Tak. Jak zawsze – warknęłam. Kto jak kto, ale klaun był wybitnym manipulatorem. Łatwiej byłoby zakładać, że ciągle mnie okłamuje, niż zgadywać, kiedy jest uczciwy.
- Dlaczego miałbym Cię oszukiwać, cukiereczku? - parsknął.
- A dlaczego nie miałbyś? - odbiłam piłeczkę. Zielonowłosy skomentował to śmiechem. Bezczelnym, głośnym, psychotycznym.
- Och, Juliet, Juliet, Juliet – wypowiedział moje imię trzy razy, a palący gorąc rozlał się po moim podbrzuszu. Nie, Caro. To twój morderca, pamiętasz? Znowu wpadasz w jego sidła, ogarnij się!
Och, co ja poradzę? Poszczę od miesiąca i żądza wypala mi dziurę w mózgu. Co gorsza, przy nim zawsze zachowywałam się jak nimfomanka, bo uwielbiałam tonąć w mieszance bólu i rozkoszy. Joker zmienił mnie w masochistkę. Lubiłam uczucie strachu, pokochałam niepewność i niestabilność. Psychika została rozdarta pomiędzy rozsądek, a lekkomyślność.
Jednak nie chodziło tylko o seks. Wpadałam w stan nirwany, gdy groziła mi śmierć. Ubóstwiałam przeważać szalę własnego życia. Zielonowłosy bardzo często przykładał mi nóż do szyi, a ja, chociaż sprawiałam wrażenie wystraszonej, rozpływałam się wewnętrznie.
Uczucie adrenaliny. Przyjemne ciepło, rozluźnienie i buzująca krew w żyłach. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że nie potrzebowałam bliskich kontaktów damsko-męskich, żeby odczuwać przyjemność...
Nieważne, jaka była hipoteza Logana. Jakieś zaburzenie na pewno mieszało mi w głowie. Byłam sadystką, masochistką. Ofiarą własnych żądzy i pragnień. Efekt jednej z chwili słabości jest widoczny dotąd. Blizna w postaci uśmiechu, spoczywająca na mojej dłoni. Niewielka, ale dawała mi wiele radości...
- Gdybym tam teraz był... - warknął zirytowany klaun, wyrywając mnie ze stanu zamyślenia.
- No? To co? - rzuciłam prowokacyjnie – Co byś zrobił? - kąciki ust powędrowały w górę, odsłaniając ostro zakończone zęby. Nierówne, nieidealne. Zupełnie jak ja. Aczkolwiek wyjątkowe. Na swój własny sposób.
- Utemperowałbym Cię – syknął, a ja zachichotałam złośliwie – Tortury? - mruknęłam.
- O tak... – potwierdził – Bardzo dotkliwe. Bardzo bolesne – warknął.
- Tak? - odruchowo przygryzłam palec wskazujący – I co jeszcze? - szepnęłam obojętnie. Joker zaśmiał się lekko. Wydał z siebie długie warknięcie i oczami wyobraźni widziałam, jak wygina kark i zaciska zęby. Nieświadomie przejechałam końcówką języka po górnej wardze i zacisnęłam mocniej uda. Byłam na siebie zła, ale żądza narastała coraz bardziej z każdym dniem, nie dając mi normalnie funkcjonować. Nic dziwnego, że chciałam się pieprzyć z Jeromem. Ta rozmowa z Jokerem przynosiła mi z jednej strony ulgę, a z drugiej tylko podwajała moją frustrację... Usta wyschły na wiór, wnętrzności zrolowały się w supły, a uporczywe fale gorąca zalewały ciało, zwiększając moje cierpienie...
Straciłam już dobrą godzinę, pogawędka z zielonowłosym przedłużała się co rusz o kolejną minutę, a ja nie mogłam nacisnąć czerwonej słuchawki. Wyobraźnia podpowiadała chore scenariusze, a ja wstrzymywałam jednoznaczne westchnięcia. Książę Zbrodni nie mógł mieć tej satysfakcji. Nie mógł triumfować, że doprowadza mnie do szaleństwa samymi słowami. Bez dotyku, bez spojrzenia jego hipnotyzujących, szmaragdowych tęczówek. Bez perwersyjnego uśmiechu mężczyzny, który wie, jak działa na kobietę...
Faktem stało się to, że pozycja siedząca przestała być komfortowa. Musiałam spocząć plecami na materacu kanapy, bo natłok myśli zaburzał moją koordynację ruchową. Upośledzał zdolność równowagi. Nogi były jak z waty. Frustracja wyniszczała mnie dogłębnie, czułam, że długo tak nie wytrzymam. Ulegnę własnym słabościom lub – co gorsza – znajdę kogoś, kto rozładuje moje napięcie. Jednakże, w najczarniejszym scenariuszu wrócę do Jokera...
Jednakże, to byłby koniec. Mój koniec. Upadek, porażka. Bezpośrednie podanie się na talerzu. Złamanie własnych zasad. Sprzeciw własnym ideałom...
- Straciłaś kontakt z rzeczywistością, cukiereczku? - moje refleksje przerwał rozbawiony głos Jokera.
- Dlaczego tak sądzisz? - mruknęłam.
- Bo mówię do Ciebie, Juliet – odparł – Cały czas – dodał – Ale Ty gdzieś uciekłaś. Między jednym zdaniem a drugim – zaśmiał się.
- Być może – ucięłam – Mógłbyś powtórzyć?
- Nie ma takiej potrzeby – zaoponował, po czym usłyszałam cichy śmiech – Bardziej mnie teraz interesuje, czemu moja słodka Juliet była nieobecna tyle czasu? - spytał. Świetnie. Po prostu cudownie. Nie... J nie może wiedzieć, co było powodem mojego odlotu.
- Snuła refleksje. Jak zawsze – wybrnęłam szybko.
- Doprawdy? - zarechotał – A nad czym, jeśli można wiedzieć?
- Nie można – syknęłam, zaciskając zęby.
- Nie można? - prychnął – Lubię znać wszystkie Twoje myśli, Juliet – mruknął.
- A nie musisz – ucięłam.
- Owszem – zgodził się – Ale chcę – warknął.
- Ale nie poznasz – bawiłam się nim jak kot kłębkiem wełny.
- Trzeba będzie popracować nad Twoim charakterem – zamyślił się. To zdanie mnie zaniepokoiło.
- Co to znaczy, trzeba będzie? - zakpiłam – Co sugerujesz?
- Och, cukiereczku – zaśmiał się – To tylko kwestia czasu, kiedy Cię odzyskam – słyszałam w jego głosie bezczelną pewność.
- Odzyskasz? - syknęłam – To ja już nie mam nic w tej sprawie do powiedzenia? - wycedziłam, wbijając paznokcie w poduszkę.
- Ou, odniosłem wrażenie, że nie miałabyś nic przeciwko temu – parsknął szyderczo. Zatkało mnie. Co on chce przez to powiedzieć.
- Słucham? - prychnęłam.
- Moja droga – spoważniał gwałtownie – Myślisz, że nie wiem, co zaprząta Twoją główkę? - zarechotał.
- Nie rozumiem – udawałam, że nie wiem o co chodzi. Niestety, miałam pewne podejrzenia.
- Nie udawaj głupiej, cukiereczku – ponowił śmiech – Nigdy Ci to nie wychodziło – dodał, wzdychając ciężko – Wstydzisz się do tego przyznać, hm?
- Do czego? - jęknęłam.
- Gra na zwłokę – mruknął klaun – Jedna z technik sztuk manipulacji – westchnął – Sprytnie, Juliet – pochwalił mnie – Ale próbujesz pokonać mistrza jego własną bronią – zacmokał – Nie tędy droga – mruknął.
- Wcale nie – zaprzeczyłam. Gubiłam się we własnych myślach.
- Skarbie, ale po co udawać? - Joker miał niezły ubaw, a ja plątałam wątki i przestałam kontrolować emocje, a co dopiero słowa wypowiadane pod ich wpływem.
- Co udawać? - ciągnęłam to tak długo, jak mogłam. Co było bezcelowe, bo on już wiedział...
- Chcesz się pieprzyć – warknął zniecierpliwiony, ale potem wybuchnął śmiechem.
- Wca...
- Wiem, że chcesz – przerwał mi – To słychać i czuć, kotku – miał satysfakcję z tego, że mnie przejrzał – Nie ukryjesz tego – kontynuował, a ja niemalże słyszałam, jak się bezczelnie szczerzy – Poza tym, Tatuś wie, kiedy jego dziewczynka ma rozbudzone zmysły – warknął z satysfakcją. Czułam zażenowanie, ulgę i strach. Nie wiedziałam, jak świadomość tego, że jestem napalona, wpłynie na Księcia Zbrodni. I wolałam nie wiedzieć.
- To nieprawda – szłam w zaparte. Sama nie mam pojęcia, po co...
- Wciąż zaprzeczasz? - klaun nie krył swojego rozbawienia – To urocze – skomentował – Szczególnie że nie masz problemu z mówieniem o swoich potrzebach – zarechotał, a ja poczułam dreszcze przebiegające przez ciało.
- ... - zamilkłam. Nie widziałam sensu w reagowaniu na jego zaczepki.
- Zgaduję, że żyjesz we wstrzemięźliwości od miesiąca, a żądza zjada Cię od środka. Zaślepia wszystko wokół, paraliżuje całe wnętrze i podsuwa bardzo niegrzeczne myśli – zaśmiał się – Nie pozwala Ci normalnie żyć, uprzykrza Juliet Caro jej codzienność – kontynuował – A z każdym dniem jest coraz gorzej – musiał wydąć usta, bo tembr głosu nabrał innych odcieni – Biedna, cierpiąca dziewczynka. Ofiara własnych pragnień – zacmokał – Nie. Słodka Juliet nie potrafi pościć – mruknął – Ona potrzebuje mocnych wrażeń – zaśmiał się, a mnie skręciło w żołądku – Bardzo mocnych – dodał – Nie jest typem niepozornej, nieśmiałej cnotki – celowo nasączył głos chrypą. Torturował mnie – Wiem, bo sam widziałem – nie przestawał mnie dręczyć – Nie raz – syknął – Ta słodka szatynka zawróciła mi w głowie i nie mogę jej sobie z niej wybić – zaśmiał się.
- Możesz przestać? - wybuchnęłam w końcu.
- A cóż ja takiego robię? - prychnął.
- Drażnisz mnie – syknęłam, co klaun skomentował śmiechem.
- Czyli mam rację – zatriumfował.
- Wcale nie – warknęłam.
- Nigdy nie umiałaś kłamać, Juliet – skwitował – Przyznaj, że fantazjujesz o swoim Królu. O swoim Panu. Panu bólu – zaśmiał się, a ja zacisnęłam zęby.
- Dlaczego to robisz? - wykrztusiłam wreszcie.
- Dlaczego sprawiam, że cierpisz? - dociekał.
- Tak – syknęłam, próbując opanować drżenie ciała.
- Jestem sadystą. Zapomniałaś? - głos Jokera był chłodny i pogardliwy.
- Ależ skąd – ironizowałam – Nie mogłabym – odparłam. Przechodziłam teraz coś w postaci gorączki...
- Nie wątpię – mruknął – Czemu jesteś dzisiaj taka wstydliwa? To do Ciebie bardzo niepodobne – zaakcentował przedostanie słowo.
- Nie rozumiem – ucięłam.
- Chyba że... - klaun jakby nie usłyszał moich słów – Nie potrafisz przyznać sama przed sobą – zatriumfował – Bo to godzi w Twoją godność, oczywiście – parsknął szyderczo – Juliet Caro ceni sobie niezależność. To jej świętość – mruknął.
- ... - nie mogłam nic odpowiedzieć.
- Twoje milczenie jest jak potwierdzenie moich przypuszczeń – zaśmiał się z nutą satysfakcji.
- Nie będę tego słuchać – wypaliłam, a z moich ust wypłynęło ciche warknięcie. Ta gierka Jokera zaczynała mnie drażnić. Szaleniec miał satysfakcję. Ogromną satysfakcję. Uważał, że nie można mną manipulować, ale jednocześnie miał świadomość, że dokładnie to teraz robi. Wykorzystuje moją słabą psychikę, skupioną teraz na własnych żądzach i steruje mną, żebym nie odłożyła telefonu.
Z trudnością przychodziło mi pogodzenie się z faktem, ale taka niestety była prawda. Kiedy zielonowłosy nawiązał do tego, że nie jestem taką kukiełką jak Quinn, zapewne miał na myśli, że nie można poruszać moimi sznureczkami w nieskończoność. Nie jestem na każde jego skinienie jak ta tępa blondynka, ale to nie znaczy, że nie mogę mu ulec. Jak teraz...
Pytanie, czy mi to przeszkadza? Czy to rzeczywiście wbija ostry sierp w moją niezależność?
Joker odkrył wszystkie karty, obdarł mnie z własnych myśli, ale nie powiem tego wprost. Ja też potrafię odwrócić kota ogonem. Książę Zbrodni i tak triumfuje, ale prawdziwą satysfakcję uzyskałby, gdybym się przyznała. Powiedziała mu bez żadnych ogródek ''Tak J. Chcę się pieprzyć. Z Tobą''. Jednak, ku mej wielkiej radości, podniecenie, które ogarnęło mnie ze wszystkich stron, postanowiło odpuścić. Jest to jednoznaczne, z tym że umysł ochłonął i oczyścił się z tego ciężaru.
Nie drżę już na każde mruknięcie klauna. Przecież ja też mogę go zwodzić. A właściwie, uwodzić...
- Czemu się po prostu nie rozłączysz, cukiereczku? - przerwał moje rozmyślania.
- Bo nie chcę – zachichotałam kokieteryjnie. Pora odwrócić zasady gry. Na moją korzyść.
- W końcu to przyznałaś – zaśmiał się.
- A czemu Ty się nie rozłączysz, J? - zamruczałam, a po drugiej stronie nastąpiła kilkusekundowa cisza – Dlaczego tylko ja mam być odpowiedzialna za naszą długą rozmowę, co? - ponowiłam śmiech lolitki.
- Ja jestem sadystą. Torturuję Cię na odległość – warknął pewnie.
- Więc lubisz sobie wyobrażać takie rzeczy, zwyrolu? - syknęłam, ale dodałam kropelkę flirtu – Jak krzyczę... - zacmokałam – Jak błagam, rozpaczliwie błagam o litość? - parsknęłam – A ty się nade mną znęcasz, pastwisz? - zamruczałam znacząco – Twoja Własność, Twoja ofiara, czyż nie tak, Panie J? - ponownie zastosowałam chichotu kokietki – I możesz z nią zrobić wszystko. Ona jest zdana na Twą łaskę – kontynuowałam. Jeszcze nigdy nie posuwałam się do takich technik manipulacji. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale nie mogłam wychodzić z roli. Roli perwersyjnej suki, która szczegółowo opisywała tortury. Ale dla zielonowłosego, pojęcie ''tortur'', było bardzo względne...
- Caro... - udało się! Wkurwiłam imbecyla.
- No co? - prychnęłam – Ja jestem masochistką, cóż mogę rzec? - mruknęłam – Chcę czuć, jak ostry nóż muska moją skórę na szyi, jak pojedyncze krople ciepłej krwi spływają po moim ciele... - oblizałam się – Słodka gorycz bólu. Słodka niepewność – westchnęłam i przeciągnęłam się na sofie.
- Juliet... - syknął – Prowokujesz mnie, wiesz o tym? - warknął.
- Ja? - mruknęłam niewinnie – Dlaczego? - wydęłam usta – Ja nic nie robię, J – zaprzeczyłam stanowczo.
- Chodzisz po ścianach z pożądania, a mimo to nie chcesz wrócić? - oho. Książę Zbrodni chyba traci nad sobą panowanie. Tak, jak zakładał mój plan...
- A kto powiedział, że to Ty jesteś potrzebny? - zakpiłam – Owszem, J – zachichotałam – Kipię z żądzy i muszę jak najszybciej znaleźć ukojenie... - westchnęłam przeciągle – Na pewno znajdzie się ktoś, kto mi pomoże – parsknęłam.
- Kto kurwa – Jokerowi włączył się tryb zazdrośnika. Uwaga, spieszę z wyjaśnieniem: Zabił mnie, ma nową zabawkę, ale to nie znaczy, że przestałam być Jego Własnością. Jebać logikę. I nie tylko...
- Mała podpowiedź, Pączusiu – celowo użyłam tej durnej ksywki, wymyślonej przez Quinn – Nie Ty – zacmokałam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Musiałam dać upust emocjom, więc po chwili zaniosłam się głośnym śmiechem.
- Juliet, ty mała kurwo – zapiszczałam radośnie i zeskoczyłam z kanapy – Znowu rozeźliłaś Pana Psychopatę – mruknęłam, wspinając się po schodach – Ou, niepierwszy i nieostatni raz – zachichotałam.
- Ale tak na serio, to potrzebuję rozluźnienia – westchnęłam, pokrywając usta wiśniową szminką. Zrobiłam już sobie naturalny makijaż. Absolutny standard, czyli krem, fluid, puder, brwi i rzęsy. Z mocnej pomadki nie mogłam zrezygnować. Co więcej, dodatkowo musnęłam wargi błyszczykiem.
Zaczesałam włosy na jedną stronę, włożyłam różowo niebieskie trampki za kostkę, kompletnie ignorując fakt, że wystawały z nich pasiaste skarpetki. Nie chowałam ich nigdy pod spodnie. To nudne...
- No, chyba niczego nie zapomniałam? - mruknęłam do siebie, wkładając czarną, skórzaną kurtkę. Zarzuciłam też swoją ulubioną czarną mini torebkę. Do wewnętrznej kieszeni ramoneski schowałam nóż. Ostrze było moją ozdobą. Tak jak pierścionki, których nie ściągałam.
Pod kurtką i tak miałam ukryte kabury na broń. Kompletnie niewidoczne, ale wyczuwalne.
- Chyba nie! - rzuciłam beztrosko, zamykając drzwi. Słońce przygrzewało i oślepiało blaskiem promieni, więc nasunęłam swoje nieśmiertelne oksy. Wpięłam słuchawki do telefonu i włożyłam je do uszu. Nigdy nigdy nie wychodzę bez muzyki. Zagłusza rzeczywistość, a ja nie muszę słuchać o problemach innych ludzi. Co ważniejsze, nikt nigdy do mnie nie podchodzi i nie zawraca dupy. Tia. Jestem dość aspołeczna...
Mijałam właśnie stragany ze słodyczami, zastanawiając się, jak duży jest ten lunapark, skoro całkowite wyjście z niego zajmuje około siedmiu minut?
Zobaczyłam ją. Już mała kurwa stała na drodze. Już widziałam jej uśmiechniętą mordę, już humor mi się pogarszał.
Nie, nie zamierzałam być dla niej nawet tolerancyjna. Po prostu wyciągnęłam gnata i wycelowałam w zaskoczoną dziewczynę.
To jej niestety nie zraziło. Mimo wszystko podeszła i zaczęła coś mówić, doskonale widząc, że mam słuchawki w uszach i jej nie słyszę. Sally robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę, a ja straciłam panowanie. Chwyciłam nastolatkę za gardło i zaczęłam dusić. Byłam blisko zamordowania tej małolaty, ale ktoś wszedł mi w paradę.
Słuchawki wysunęły się z uszu i wyraźnie słyszałam krzyki przyjaciółeczki Sally, jak się po chwili okazało. Nie miałam kurwa czasu i ochoty na takie gierki. Puściłam gardło fioletowo-włosej, aż tamta straciła równowagę i upadła. Potem spojrzałam na tę jej kumpelę. Rozległ się huk i niewielka szatynka skończyła z kulką w głowie. Nawet nie zdjęłam okularów, żeby posłać jej jakiejkolwiek spojrzenie. Była dla mnie kompletnie obojętna.
Ci wszyscy ludzie. Cyrkowcy, świry, wielbiciele. Ani mnie grzali, ani ziębili. Miałam ich gdzieś, najchętniej wyrżnęłabym każdego po kolei w pień. Ale nie robiłam tego. Ze względu na Jerome'a. Aczkolwiek, chłopak też często mnie wkurzał. Niby też mu nie zależało na tych tępakach, ale starał się pielęgnować z nimi relacje. Nie chciał ich tracić...
Gdyby nie rudzielec, spaliłabym cały ten głupi lunapark. Nie uważałam go za dom. To był tylko etap przejściowy. Nie wyobrażałam sobie do końca życia gnić w brudnym, opuszczonym cyrku.
Nic mnie ten burdel nie interesował. Po prostu dobrze udawałam. Udawałam, że traktuję ich wszystkich jak bliskich. Udawałam, że chcę z nimi tworzyć wspólne imperium.
Tak naprawdę, byłam zagubiona i rozdarta. Chciałam być szanowana i rozpoznawana, ale z drugiej strony, życie w ukryciu było wygodne. Nawet te próby sterroryzowania miasta. Raz mnie to bawiło, a raz nie.
Brakowało mi czegoś, ale czułam się spełniona. Pogmatwana sytuacja, która wierciła dziurę w mózgu...
- Emily! - z rozmyśleń wybudził mnie krzyk Sally. Wciąż stałam na chodniku i patrzyłam na trupa, a załamana szesnastolatka próbowała ratować przyjaciółkę. Nic nie czułam. Nic. Zero emocji.
Pokręciłam głową, włożyłam słuchawki z powrotem do uszu, a pistolet schowałam do kabury. Włączyłam ulubioną playlistę i próbowałam się skupić na czymś innym.
Dlaczego nie zabiłam Sally? Ona mnie od początku wkurwia, ale raz jest bardziej znośna, innym mniej. Aaa, no tak. Potrzebujesz ofiary, Juliet, a drugiej takiej Sally nie ma. Dopóki nie znajdziesz jakiejś alternatywy, infantylna idiotka musi pozostać przy życiu...
Siedziałam na przystanku i wpatrywałam się w mknące samochody. Byłam zupełnie sama i miałam wrażenie, że wszyscy kierowcy odwracają głowy w moją stronę.
Czekałam na autobus, bo nie chciało mi się łapać taryfy. Poza tym miałam ochotę poczuć smak adrenaliny. Ja, tłum ludzi i nieprzeparta ochota zabicia kogoś... Ogromna ekscytacja...
Jestem ciekawa, czy większość przechodniów to cywile, czy przestępcy. Żyjemy w Gotham, tu niczego nie można być pewnym. Jest bardzo wysoki procent szans, że w głupim autobusie możesz usiąść koło psychopaty, bandyty, oszusta. Hehe... No właśnie...
Przyjechał mój transport, więc skasowałam bilet i usiadłam wygodnie na wolnym miejscu. Przez całą drogę powstrzymywałam się od zabicia bachora, który darł się kilka siedzeń za mną. Ja pierdolę... Jak ja nienawidzę bachorni...
Wysiadłam na odpowiednim przystanku i schowałam komórkę do torebki. Moje liceum prezentowało się zwyczajnie. Nic nie uległo znacznej zmianie.
Pchnęłam drzwi i weszłam na korytarz. Trafiłam na lekcje, więc nie istniało ryzyko, że spotkam kogoś ze znajomych. Od razu szukałam wzrokiem sekretariatu. Nie było mnie tu już półtora roku...
Zawiesiłam okulary na dekolcie bluzki i grzecznie zapukałam w białe, drewniane drzwi. Gdy rozległo się suche ''proszę wejść'', weszłam nieśmiało do środka. Sekretarka też się nie zmieniła. Za biurkiem wciąż siedziała wysuszona jędza z włosami spiętymi w kok. Ubrana w musztardowy żakiet i białą bluzkę. Patrzyła na mnie przenikliwymi, czarnymi jak węgiel ślepiami, widocznymi spod czarnych okularów. Trzymała w ręku papiery, a uwagę zwracał wściekle niebieski, długi manikiur.
Nasze spojrzenia przenikały się wzajemnie, dopóki nie powiedziałam dzień dobry i nie uśmiechnęłam się. W tamtym momencie, pani sekretarka zbladła i rozchyliła pomalowane na brązowo usta.
- Dzień dobry, Juliet – wyszczerzyła się sztucznie – Co cię do nas sprowadza? - spytała, a ja ledwo stłumiłam śmiech. Ta wiedźma nigdy nie okazywała żadnemu uczniowi szacunku. Najmniejsza sprawa do załatwienia była dla każdego licealisty mordęgą. Nikt nie chciał się użerać z tą biurwą o wzroku bazyliszka. Wielokrotnie, miałam nieprzyjemność rozmawiania z tą babą i nie wspominam tego najlepiej. Wielka mi sekretarka, prawa ręka dyra. Traktowała uczniów jak śmieci, a i ja nie doznałam specjalnego traktowania. Aż dotąd.
- Eee, cóż – uciekałam wzrokiem – Chciałam odebrać papiery – odpowiedziałam.
- Jakie papiery? - zaćwierkała słodziutko, a jej obłuda była dla mnie komiczna.
- Swoje papiery – mruknęłam – Od półtora roku nie chodzę do szkoły – dodałam.
- Owszem, Juliet – zgodziła się – Nie chodzisz do szkoły, ale dlatego, że ją zdałaś – rzuciła, a ja zrobiłam wielkie oczy.
- Jak? - wydukałam wreszcie.
- Usiądź, proszę – wskazała na fotel naprzeciwko, a ja próbowałam sobie to wszystko ułożyć w głowie. Spoczęłam jednak na siedzeniu i wlepiłam w sekretarkę zszokowane spojrzenie – Niczym się nie przejmuj – czy ta żmija naprawdę posyłała mi uśmiechy? Ona to potrafi?
- Nie rozumiem – brzmiałam i miałam minę jak niedorozwój.
- Wszystko jest już załatwione – kontynuowała.
- Aleee... coo... - nic nie kumałam.
- Czego tu nie rozumieć, Juliet – zaśmiała się życzliwie – Skończyłaś szkołę, zdałaś testy na wysoką ocenę. Wszystko jest w porządku.
- Skończyłam? Zdałam? Wysokie oceny? - mruczałam coś pod nosem – Kiedy? Jak?
- Juliet, zbladłaś – bezduszna franca spojrzała na mnie z troską – Może chcesz coś do picia? Wody? Albo oranżady? - dopytywała.
- Ja przepraszam... - gubiłam wątek – Ale jak ja mogłam... Nie, to jakaś pomyłka, ja nie, no bo przecież skąd, jak, kiedy... Nie, to coś nie gra, ja nie...
- Juliet, uspokój się – mruknęła sekretarka – To nie jest żadna pomyłka – przemawiała uspokajająco – Jeśli chcesz, to pokażę ci skany twoich egzaminów... - zaczęła, ale jej przerwałam.
- Nie trzeba – mruknęłam – Czy mogę wiedzieć, kto to wszystko ''załatwił''? - wymusiłam uśmiech.
- Oj – sekretarka speszyła się – Niestety, to są informacje poufne – odparła.
- Poufne? - powtórzyłam i wstałam z fotela – A jeśli panią zabiję, to dalej będą poufne? - wyszczerzyłam się słodko i wyciągnęłam pistolet. Franca zbladła.
- Jezu, dziewczyno! - przeżegnała się – Skąd ty masz broń? - jęknęła, unosząc ręce w górę.
- Naciskam spust – zachichotałam – Raz...
- W porządku! - zawołała – Nie powinnam ci tego mówić, ale... - przerwała na sekundę i napiła się kawy, która stała na biurku – W każdym razie – mruknęła – Był u nas sam pan burmistrz, to znaczy, Oswald Cobblepot – powiedziała, a ja poczułam się jak po uderzeniu przez piorun.
- Oswald Cobblepot? - na moich ustach wykwitł szeroki uśmiech. Opuściłam gnata i ukryłam go w kaburze – Oswald Cobblepot – zachichotałam nerwowo, opadając na fotel – Oswald Cobblepot – ukryłam twarz w dłoniach.
- Juliet, wszystko dobrze? - spytała sekretarka.
- Nie! - parsknęłam, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami – Nie jest w porządku, haha – wstrząsnęła mną salwa histerycznego śmiechu.
- Może chcesz iść do szkolnej pielęgniarki? - mruknęła kobieta.
- Nie, nie ma potrzeby! - wstałam gwałtownie z fotela – Już wychodzę, dziękuję za informacje – wyszczerzyłam się – Wszystko fajnie, skończyłam liceum, bo wszystko załatwił Oswald Cobblepot, tak... - nie mogłam opanować nerwowego chichotu – Do widzenia! - pożegnałam się i zamknęłam drzwi. Czym prędzej wybiegłam ze szkoły i ochłonęłam dopiero, gdy zaczerpnęłam haustów świeżego powietrza.
- Wszystko załatwił Oswald Cobblepot... - powtarzałam sobie w kółko, wracając na przystanek – Jakie mam szczęście... - ironizowałam – Dobra, Caro. Nie gadaj do siebie, bo ludzie zaczną coś podejrzewać... - syknęłam i zamilkłam.
Znowu wszystko zaczęło mnie przerastać. Pingwin nie zrobił tego bez powodu i niedługo ten powód się znajdzie. Mam dość. Naprawdę muszę wyluzować. Potrzebuję zioła, autentycznie potrzebuję zioła...
- A właściwie, to kontaktu do Jaszczura – mruknęłam, wsuwając słuchawki do uszu i zagłuszając rzeczywistość muzyką. Cóż... Trzeba będzie złożyć D wizytę w szpitalu.
Na szczęście zapamiętałam, do którego go przewieźli. To byłoby bezcelowe sprawdzać każdy punkt medyczny.
Nieśmiało weszłam na szpitalny korytarz i szukałam wzrokiem recepcji. Tia. Szpitale nie kojarzą mi się zbyt pozytywnie...
Poczekałam aż recepcjonistka skończy rozmawiać przez telefon i zagaiłam uprzejmie.
- Przepraszam bardzo, na jakiej sali leży Deacon Maroni? - spytałam.
- A pani jest...? - kobieta spojrzała na mnie uważnie.
- Znajomą – odparłam.
- Sala 304 – mruknęła babka – Tylko proszę długo nie siedzieć, mamy ograniczone godziny odwiedzin – dodała.
- Oczywiście – zapewniłam – Które to piętro? - dopytałam.
- Drugie – odparła.
- Dziękuję. Do widzenia – posłałam kobiecie uśmiech i poszłam w kierunku schodów. Pokonałam dwa piętra i zaczęłam się rozglądać za salą 304. Znalazłam ją.
Drzwi były lekko uchylone, więc miałam okazję, czy rzeczywiście jest tam D. Był. Leżał jak król. Sam w przestronnej, białej sali. No tak. Syn szefa mafii nie będzie dzielił pokoju z cywilnym plebsem.
Wzięłam głęboki wdech i weszłam po cichutku do środka. Bezszelestnie zamknęłam za sobą drzwi. Maroni gapił się w okno i jeszcze mnie nie zauważył.
- Hejka, D – przywitałam się. Zaskoczony mężczyzna odwrócił głowę w moją stronę. Na jego twarzy malował się szok.
- A ty co tu robisz? - prychnął.
- Miło się zaczyna – przewróciłam oczami i usiadłam na krześle przy jego łóżku.
- Masz tupet, Caro – zakpił – Zaraz zawołam ochronę – popatrzył na mnie jak na śmiecia. Tak jak przypuszczałam. Nienawidził mnie.
- O tak? - parsknęłam szyderczo – I co im powiesz? - wydęłam usta – To nie ja dźgnęłam cię nożem – udałam urażoną.
- Ale moich kumpli i Mackenzie już tak – warknął.
- Kogo obchodzi Mackenzie? - mój głos ociekał cynizmem.
- No ciebie, jak widać nie – syknął – Nie powinnaś być w pierdlu, czy coś? - prychnął.
- Nie tym razem – posłałam mu jadowity uśmiech – Ja cię przyszłam odwiedzić, a ty jesteś taki szorstki – założyłam ręce na siebie.
- Oczywiście – prychnął – Jak zwykle, moja wina – dodał zimno – Szkoda, że twój kumpel nie przyszedł z wizytą, bo chętnie bym mu skręcił kark i nie tylko – warknął szatyn.
- Przekażę mu – zarechotałam – Może się pojawi – dodałam – A jeśli chodzi ci o to, co było w klubie, to, to już jest przeszłość, ja byłam wkurwiona, a twój kumpel mnie sprowokował – zaczęłam z innej beczki.
- Tak? - Deacon przeszył mnie wzrokiem – To dlaczego zabiłaś kolesia, który nic ci nie zrobił? - warknął.
- Nie pyta się psychopatki o takie rzeczy – wydęłam usta.
- Tak. Szukaj tłumaczeń. Jak zawsze – kpił – A czemu skrzywdziłaś swoją przyjaciółkę? - mruknął.
- Ona nie była dla mnie kimś, kim ja dla niej. Mówię szczerze – westchnęłam, a mój wzrok spadł na odsłonięte zarysy mięśni szatyna. Ta papierowa koszulka była luźna. Bardzo luźna – Zresztą, to bez znaczenia. Mackenzie i tak mnie nienawidzi – zakończyłam, a D zaczął się śmiać.
- Powinna – zapatrzył się w jeden punkt – Ale o dziwo, chce ci dać drugą szansę – mruknął.
- Co? - zrobiłam wielkie oczy – Skąd to niby wiesz? - rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie.
- Często mnie odwiedza – wzruszył ramionami – Nie siedź długo, jeśli nie chcesz na nią trafić – dodał.
- Wyganiasz mnie? - przygryzłam wargę.
- Jaka bystra – zakpił – Co cię tak naszło na odwiedziny, co? - D mi nie ufał. W sumie trudno mu się dziwić.
- Może się martwiłam? - posłałam mu uśmiech.
- Dobra, jeśli jestem w ukrytej kamerze, to pokaż mi gdzie – zakpił.
- To nie jest zabawne – skomentowałam.
- Oczywiście, że nie jest – prychnął – Zostałem dźgnięty nożem, kretynko – warknął.
- No i jak się czujesz? - mruknęłam od niechcenia. Brak mi empatii.
- Rany szybko się goją – odparł – Nic nie robię, tylko leżę i umieram z nudów. Zwariować można – skwitował.
- Współczuję – wymusiłam uśmiech – Słuchaj, D... Mam sprawę – uciekałam wzrokiem w bok.
- Dlaczego mnie to nie dziwi – przewrócił oczami – Co chcesz? - warknął oschle.
- Potrzebuję kontaktu do Jaszczura – wypaliłam.
- Do Jaszczura? - prychnął szatyn – Co ty kombinujesz, Caro? - łypnął na mnie podejrzliwie.
- Nic – oburzyłam się – Potrzebuję się zrelaksować – mruknęłam.
- Zrelaksować? - posłał mi dziwne spojrzenie – Czy tobie chodzi o palenie trawki? - zgadywał.
- Może – uciekałam wzrokiem, a szatyn wybuchnął śmiechem – I czego rżysz? - popatrzyłam na niego z zażenowaniem.
- Przecież ty nigdy nie paliłaś! - prychnął szyderczo.
- Paliłam – uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Ta. Na pewno – kpił.
- Właśnie, że tak – obstawiałam przy swoim – I to z Jaszczurem właśnie – dodałam.
- Kiedy niby? - dalej mi nie wierzył.
- Pamiętasz imprezę dla recydywistów z Gotham? - mruknęłam znacząco.
- Nooo? - potwierdził.
- Wtedy właśnie – odparłam – W łazience – dorzuciłam, a Maroni zrobił wielkie oczy.
- Czyli, jak się chwalił, że wyjarał cały towar z jakąś laską, to, to byłaś ty? - patrzył na mnie jak na kosmitkę.
- Yhm – pokiwałam głową, a triumfalny uśmieszek cisnął się na usta.
- Dobra – szatyn wypuścił powietrze – Spytam inaczej – zmienił wyraz twarzy – Na chuj chcesz się upalić? - dociekał.
- Stres, problemy, niespełnione pragnienia – wyliczałam.
- I myślisz, że to ci pomoże?
- Trawka działa rozluźniająco – odpyskowałam.
- Przeczytałaś w necie? - prychnął.
- Nie. Przetestowałam na sobie – parsknęłam.
- Aha – skwitował D – A skąd pomysł, że dam ci kontakt do Jaszczura, co? - zakpił.
- Zawsze warto spróbować – westchnęłam, a mój wzrok znowu spadł na zarysy mięśni. Ogarnij się, idiotko.
- Próba nieudana – prychnął – Jedno mnie ciekawi – rzucił nagle – Czemu się gapisz na moją klatę? - spytał, a mnie oblał zimny pot.
- Wcale nie – jak zwykle zaprzeczyłam.
- Jestem przyzwyczajony, niektóre pielęgniarki są bezwstydne, ale, że ty? - miał ubaw.
- Nie moja wina – wypaliłam.
- A czyja? - dopytywał.
- Ugh... - przewróciłam oczami – Po prostu trawka pomoże mi rozładować moje napięcie – mruknęłam.
- Chcicę masz! - palnął szatyn ze śmiechem – Dlaczego ja na to nie wpadłem – zaśmiał się i szarpnął mnie mocno za nadgarstek, w efekcie czego upadłam na niego.
- Deacon, co ty robisz?! - spiorunowałam Maroniego wzrokiem.
- Jak to co? - błysnął zębami – Wykorzystuję okazję – zaśmiał się.
- Jaką okazję? - spanikowałam – Przecież ty mnie nie znosisz! - usiłowałam się wyrwać.
- Kto tak powiedział? - prychnął szatyn – Jul, jestem zły, ale to nie znaczy, że cię nienawidzę, spokojnie – zarechotał.
- D, puszczaj – warknęłam.
- Nie ma mowy, księżniczko – zaśmiał się bezczelnie – Też jestem napalony, więc nie dam ci iść – przeszył mnie wzrokiem.
- Powaliło cię? - syknęłam wrogo – Jesteśmy w szpitalu!
- No i co? - znowu błysnął zębami – Widzisz, żebym był przypięty do jakiś ustrojstw? Nie – odpowiedział za mnie.
- I to cię upoważnia, żeby mnie molestować? - zirytował mnie.
- Molestować, to ja cię dopiero mogę zacząć – prychnął, a jego ręka klepnęła mnie w pośladek. Zadrżałam, gdy poczułam silny, męski dotyk. Świrowałam, nie umiałam żyć we wstrzemięźliwości...
- D... Nie... - jęknęłam.
- Nie ma w tym nic złego, Juliet – oblizał usta – Ty masz chcicę, ja też. Pomóżmy sobie nawzajem – ścisnął moje pośladki przez dżinsy.
- Ja potrzebuję telefonu do Jaszczura... - pisnęłam.
- Potrzebujesz, to ostrego rżnięcia – warknął i siłą przybliżył swoją twarz do mojej. Zdecydowanie wpił usta, podgryzając lekko dolną wargę. Straciłam kontrolę nad sobą. Po prostu wskoczyłam na jego szpitalne łóżko, objęłam za szyję i zaczęłam całować. Namiętnie, zażarcie, bez nasycenia... Deacon ściągnął ze mnie kurtkę i torebkę i zacisnął dłonie na pośladkach. Po chwili, jego palce wślizgnęły się pod moją bluzkę, a ja aż jęknęłam, gdy poczułam jego dotyk.
Chwała, że byliśmy zupełnie sami...
- Jednak cieszę się, że przyszłaś. Bardzo – wydyszał D, między pocałunkami, a potem jego dłonie znalazły się w okolicach suwaka moich spodni.
- Co robisz? - jęknęłam.
- Wezmę cię. Tu i teraz – szatyn nie reagował.
- A jak ktoś tu wejdzie? - przestraszyłam się i odruchowo zerknęłam na drzwi.
- Adrenalina i ryzyko, księżniczko – zarechotał – No już, wyskakuj z ciuszków – warknął podniecony, a ja zdałam sobie sprawę, że jestem idiotką. Zeskoczyłam z zaskoczonego obrotem sytuacji Deacona i zgarnęłam jego komórkę, która leżała na komodzie – Jul, co ty wyprawiasz? - nie krył swego rozczarowania. Skopiowałam numer Jaszczura i wysłałam sobie SMSem. Potem jak gdyby nigdy nic, rzuciłam szatynowi telefon na łóżko i podniosłam kurtkę, która wylądowała na ziemi. Otrzepałam ją z kurzu, naciągnęłam bluzkę, poprawiłam spodnie i przerzuciłam torebkę przez ramię.
- Pa, D! - mruknęłam do mężczyzny, a ten miał oczy jak pięć złotych.
- Żartujesz sobie? - miał szeroko otwarte oczy.
- Nie tym razem – westchnęłam, zakładając okulary.
- Chcesz mnie tutaj teraz zostawić? - syknął – Napalonego?!
- Yhm – potwierdziłam i szarpnęłam za klamkę – Baju, D – zaszczebiotałam i pchnęłam drzwi. Miałam to, co chciałam, mogłam odejść. Owszem, straciłam kontrolę, ale Maroni chyba nie sądził, że się z nim bzyknę na szpitalnym łóżku? Trochę szacunku, nie jestem dziwką!
- Jezu, moje plecy! - złapałam się za kość ogonową i zrobiłam grymas bólu – Bez rozciągania, to ty daleko nie zajedziesz – prychnęłam – Trzeba wrócić do ćwiczeń – westchnęłam i popędziłam schodami w dół.
Gdy tylko znalazłam się przed szpitalem, wybrałam numer Gadziny. Niestety, po ponad minucie oczekiwania, Jaszczur nie odebrał. Jedyne co mogłam, to nagrać się na pocztę głosową czerwonowłosego.
- Chuj ci w dupę – bluznęłam. Potrzebowałam trawki, a zielonooki był jedynym źródłem, jakie miałam. Spojrzałam na godzinę. W sumie może być zajęty. Normalni ludzie są w pracy o tej porze, a gangsterzy ściągają długi. Dilerzy rozprowadzają towar po mieście albo handlują z dzianymi kolesiami.
Widzisz, Juliet? Wszyscy coś robią, a tylko ty nudzisz się jak mops. Wracasz do swojego cyrku na kółkach, nie mając pewności, czy Jerome i The Freex dotarli z tego całego skoku.
Zobaczyłam w oddali autobus i zawahałam się. Nie chciałam wracać do lunaparku. Miałam ochotę porozmawiać z Pingwinem, który wszystko załatwił. Na pewno nie miał czystych intencji i jeszcze wrobiłby mnie w jakieś układy, powołując się na oddaną przysługę!
Dobrze, że sama to odkryłam, a nie zostałam postawiona przed faktem dokonanym! Tak czy owak, trzeba złożyć Cobblepotowi wizytę...
Autobus odjechał, a ja zadzwoniłam po taksówkę. Usiadłam na ławce, gdy podjechała srebrna taryfa.
- Dokąd jechać? - spytał kierowca, gdy tylko usiadłam w środku.
- Klub Iceberg Lounge – odparłam.
- Ehehe... - parsknął taksówkarz – Ale, pani wie, kto jest właścicielem tego klubu, prawda? - mruknął.
- Jak najbardziej – ucięłam – Dam pięćdziesiąt baksów, jeśli mnie pan tam dowiezie, bez zbędnego marudzenia – słowa po prostu wypłynęły z moich ust.
- Oczywiście – przytaknął mi mężczyzna i odjechaliśmy z piskiem opon. Droga zajęła około 20 minut, przy okazji wpadliśmy na korek. Muzyka, którą puszczał taksówkarz, była denna, aż jechało mułem i wodorostami, więc całą trasę spędziłam na słuchaniu utworów z telefonu.
- Wedle życzenia, panienko – gościu już cieszył mordę na łatwe pięć dyszek. Ou, w jak wielkim błędzie był.
- Już, już – sięgnęłam do kieszeni kurtki. Facet wyciągnął łapę po pieniądze, a ja nóż i wbiłam mu w szyję. Kierowca zachłysnął się własną krwią i umarł w pozycji na żebraka. Wyrwałam ostrze z jego ciała i wytarłam je chusteczkami, które znalazłam w kieszeni mężczyzny – Jak się błyszczy – zrobiłam dzióbek do wypolerowanego noża – Tia. Pięćdziesiąt dolców to zbyt wysoka cena jak na dwadzieścia minut drogi. Dwanaście, gdyby nie korek na głównej – westchnęłam, chowając zabawkę do skrytki – Miłego dnia! - pożegnałam się, wysiadłam i trzasnęłam drzwiami.
Omiotłam wzrokiem budynek i wróciły nieprzyjemne wspomnienia. Ostatnio byłam tu z Kierem...
No już, Caro. Nie becz jak dziecko...
- Oj, pogadamy sobie, Oswald – mruknęłam na głos, zawieszając oksy na dekolcie bluzki. Pchnęłam czarne drzwi i znalazłam się w mrocznym korytarzu. Przez chwilę podziwiałam wystrój hallu, ale szybko skierowałam się w stronę głównego centrum klubu.
Weszłam do serca Góry Lodowej i ze zdziwieniem odkryłam, że jest tu pusto, jak we łbie Quinndiotki.
- Caro? - usłyszałam za plecami czyjś głos. Szukałam wzrokiem jegomościa, aż moje oczy spotkały spojrzenie bladego blondyna.
- Przepraszam, ale... Czy my się skądś znamy? - posłałam barmanowi głupi uśmiech.
- To ja. Nick! - odparł chłopak.
- Nick? - zmrużyłam oczy, jakby miało mi to pomóc w rozpoznaniu znajomego – A! Nicky! - wyszczerzyłam się – Już poznaję – przysiadłam na czarnym stołku barowym – Ostatnio widzieliśmy się, jak byłam cała we krwi, a ty zemdlałeś – zachichotałam.
- Taa. Nie wspominam tego najlepiej – burknął blondyn – Co cię tu sprowadza? - zagaił.
- Szukam właściciela – odpowiedziałam, złączając palce dłoni.
- Nie ma go teraz – mruknął Nick, a mnie mina zrzedła.
- Nie żartuj... - jęknęłam.
- Nie żartuję – skwitował.
- A wiesz, gdzie go znajdę? - spytałam.
- W ratuszu – westchnął szarooki. Przyjrzałam mu się. Nie widziałam go kawał czasu, a przypominał Malfoya jeszcze bardziej, niż wcześniej.
- Świetnie – warknęłam.
- Taa, jeśli przyjechałaś tu dla Szefa, to wybrałaś kiepski moment – odparł blondyn i zaczął pucować pokale.
- Przyjechałam tu na darmo! - jęknęłam żałośnie – Dobrze, że chociaż nie straciłam kasy na taksówkę – parsknęłam odruchowo.
- Nie kumam? - Nick rzucił mi dziwne spojrzenie.
- Zabiłam tarfyfiarza i zaoszczędziłam pięćdziesiąt dolców – pochwaliłam się.
- Zabiłaś kierowcę taksówki? - szarooki popatrzył na mnie ze zgrozą.
- Nie udawaj, że cię to dziwi! - zakpiłam – Długo się nie widzieliśmy, ale dalej jestem stukniętą psychopatką, która lubi zabijać ludzi bez powodu – rzuciłam beztrosko.
- Powinienem wezwać ochronę – mruknął.
- Śmiało! Wzywaj! - podjudzałam go – No, na co czekasz!
- Nie gram z tobą w te gierki – burknął blondyn.
- Jakie gierki? - prychnęłam – Nie masz nic do zaoferowania – mruknęłam i zeskoczyłam z hokera – Pa, Nicky! - pomachałam mu i poszłam w kierunku korytarza. Byłam już blisko drzwi, gdy z naprzeciwka wyłonił się jakiś kształt.
- Caro? - poznałam po głosie, że to może być tylko jedna osoba.
- Zsasz? - odbiłam piłeczkę i chciałam wyminąć Victora, ale ten chwycił mnie za nadgarstek i zatrzymał.
- Co ty tu robisz? - prychnął.
- Właśnie wychodzę – przewróciłam oczami.
- Szukasz Szefa? - zgadywał.
- No, a co? - wyrwałam mu rękę z uścisku.
- Dostanę za ciebie podwyżkę – uśmiechnął się przebiegle.
- O czym ty mówisz? - spiorunowałam czarnookiego wzrokiem, ale ten nie odpowiedział, pochwycił mnie i przerzucił sobie przez ramię – Puszczaj mnie! - szamotałam się – Chcę iść! - protestowałam.
- A ja chcę zobaczyć kilka nowych zer na moim koncie – parsknął Zsasz – Przestań szarżować, Caro. Szef będzie zadowolony z twojej wizyty – zaśmiał się.
- Postaw mnie na ziemi! - darłam się.
- Co wy laski macie przeciw noszeniu? - prychnął Victor – Facet za osła robi, nie męczycie tych swoich chudych nóżek, a baby ciągle się prują – mruknął – I jak tu być romantycznym – skomentował.
- Zsasz, kurwa! - syknęłam.
- Mamusia wie, że przeklinasz, Caro? To nieładnie – mruknął.
- I tak miałam zamiar jechać do Pingwina, nie musisz mnie podrzucać! - warknęłam.
- Zamknij ten pysk, bo się słuchać nie da – westchnął czarnooki i otworzył drzwi samochodu. Nawet nie spostrzegłam, że jesteśmy na zewnątrz.
- Daj mi święty spokój! - rzucałam się.
- Nie ma problemu – odparł i rzucił mnie na tylną kanapę, zamykając głośno drzwi. Szybko wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Szarpnęłam za klamkę, ale nie przyniosło to rezultatu. Wyciągnęłam pistolet, żeby rozbić szybę, ale powstrzymał mnie śmiech Victora.
- Kuloodporne, geniuszko – prychnął – Jeśli nie chcesz oberwać własną kulką, radziłbym ci tego nie robić – dodał, a ja wydałam z siebie rozdrażnione warknięcie i usiadłam na kanapie, zakładając ręce na siebie – Co? Królewna Caro jest obrażona na cały świat? - zakpił czarnooki, ale nie miałam zamiaru wdawać się z nim w dyskusję.
Jechaliśmy tak, a ja rekompensowałam sobie to ''porwanie'', wyobrażaniem tortur na tym łysym debilu, gdy dostałam SMSa.
- Powiadomienie z Insta? - zakpił Zsasz – Ktoś zalajkował twoje zdjęcie z wypiętą dupą? - szydził.
- Pierdol się, Zsasz – prychnęłam i zauważyłam guziczek przy siedzeniu. Nacisnęłam go i między mną a Victorem powstała dźwiękoszczelna szyba – Teraz, to mi możesz naskoczyć, jebańcu – wystawiłam środkowy palec i zerknęłam do komórki. Dostałam info, że numer Jaszczura jest wreszcie dostępny. Zachichotałam złowieszczo i bez zastanowienia nacisnęłam zieloną słuchawkę. Minęło dziesięć sekund, a po drugiej stronie rozległ się nieco zamulony głos czerwonowłosego.
- Halo? Kto dzwoni? - burknął. Albo był zjarany, albo nawalony. Lub jedno i drugie.
- Cześć, Jaszczur, to ja, Juliet Caro. Pamiętasz mnie? - zaszczebiotałam.
- Siema, Jul – zarechotał – Jasne, że cię pamiętam, słodziutka. Co tam? - zagaił.
- Jakoś leci – ucięłam – Słuchaj, pamiętasz, jak się razem upaliliśmy na tej imprezie? - zaczęłam.
- No pewnie – parsknął – To była droga do nieba – rozmarzył się – Jedno z najlepszych jarań mojego życia – dodał.
- No właśnie – zaśmiałam się – Byłam wtedy na maksa rozluźniona i żadne problemy nie zaprzątały mojej głowy – westchnęłam.
- Tak działa trawka, skarbie – zarechotał.
- Dokładnie – zawtórowałam mu – Nie będę owijać w bawełnę, Jaszczur – mruknęłam – Chcę dobry, mocny towar. Wiem, że masz dojścia – dodałam znacząco.
- Jestem królem gandzi, kotku – zaśmiał się – Najlepsza marysia tylko u mnie – zapewnił.
- Nie wątpię – powiedziałam szczerze – To co? Załatwiłbyś coś dla mnie? - użyłam głosu lolitki.
- Czyste zioło, czy jointy? - spytał.
- Jointy – odpowiedziałam po chwili namysłu.
- Dzisiaj. 22.00 pod klubem Laugh and Grin – mruknął, a ja myślałam, że się przesłyszałam.
- Jakim klubem? - parsknęłam.
- Laugh and Grin – powtórzył – Podać ci adres?
- Nie, nie trzeba – ucięłam, klnąc w myślach – Czemu akurat tam? - zapytałam.
- Słuchaj, skarbie – prychnął czerwonowłosy – Jak ci nie pasuje, to ja mam to w dupie – burknął – Myślisz, że jesteś jedyną osobą, która zioło kupuje?
- Ok, ok – syknęłam – Będę – obiecałam – Ile to kosztuje?
- Ty możesz niestandardowo zapłacić, Jul – zarechotał znacząco.
- Ile to kosztuje... - warknęłam.
- Zrobię ci promocję – mruknął – Dasz pięć dych i będziemy kwita – odparł.
- No dobra – zgodziłam się – To dzisiaj o 22.00 pod Laugh and Grin? - upewniałam się.
- Raczej nie inaczej – odrzekł Gadzina.
- Spoko. To pa! - burknęłam. Pięć dych to spoko cena. Wychodzą ze cztery skręty, co znaczy, że jak będę zestresowana, to się najzwyczajniej w świecie upalę, haha! Może Jermy zajara ze mną? Tylko czemu to musi być akurat w tym klubie... To jak wchodzenie w gniazdo os, ale mam szczęście do takich zjebanych sytuacji...
Nawet nie zauważyłam, że Zsasz zaparkował samochód. Wysiadł pierwszy i otworzył mi drzwi. Dalej byłam wkurwiona, więc czarnooki nie miał co liczyć na głupie ,,dzięki''.
- Z kim gadałaś? - spytał.
- Nie twój biznes – warknęłam.
- Jaki cięty język – zakpił i weszliśmy do budynku ratusza.
- Trzeba było wracać do domu – fuknęłam do siebie.
- A no właśnie, Caro – Victor mnie usłyszał – Gdzie ty teraz urzędujesz?
- Uwaga, bo ci powiem – prychnęłam, a czarnooki parsknął i zapukał w białe drzwi.
- Halo? Szefie? - rzucił.
- Victor! - Cobblepot chyba nie był zadowolony – Co ty tu robisz? Nie widzisz, że jestem zajęty? - syknął.
- Ale ja mam niespodziankę – odparł Zsasz.
- Jaką niespodziankę? - warknął Pingwin.
- Ta dam! - czarnooki wypchnął mnie do przodu.
- Juliet? - brunet nie krył swojego zdziwienia.
- Niestety – warknęłam, wydymając usta.
- Zaskoczyłeś mnie, Victor – na ustach błękitnookiego wykwitł uśmiech.
- Trochę kaski wpadnie, mam nadzieję? - zerknął jednoznacznie na bruneta.
- Zasłużyłeś – zgodził się brunet i postukał coś w telefonie – Proszę bardzo – odparł, a czarnooki sprawdził komórkę.
- Najłatwiej zarobione pięćdziesiąt tysi – parsknął, a ja spiorunowałam go wzrokiem – Miłej zabawy życzę – ukłonił się i zniknął za drzwiami, które szybko zamknął. Stałam w miejscu, dopóki Pingwin nie zwrócił mi uwagi.
- Nie wstydź się, Juliet. Usiądź, proszę – wskazał dłonią na fotel naprzeciwko. Niechętnie go posłuchałam – Bardzo dobrze, że tu jesteś, bo musimy porozmawiać – mruknął, odchylając się na swoim skórzanym siedzeniu.
- Tu masz rację – syknęłam.
- Nie zaprzeczasz? - uniósł brwi – A to nowość – prychnął.
- Mogę ja zacząć? - wyszczerzyłam się.
- Ty masz do mnie jakąś sprawę? - zaśmiał się.
- W rzeczy samej – mój głos był taki fałszywy.
- Proszę bardzo – omiótł mnie intensywnym spojrzeniem.
- Byłam dzisiaj w swoim liceum, żeby odebrać papiery – zaczęłam.
- I co ja mam z tym wspólnego? - wszedł mi w słowo.
- Między innymi to, że sekretarka stwierdziła, że nie mogę odebrać papierów, skoro skończyłam szkołę – patrzyłam na Pingwina zimno.
- Moja droga – prychnął – Jestem bardzo zapracowany jako burmistrz Gotham, więc jeśli zamierzasz marnować mój czas i raczyć mnie głupimi, prywatnymi historyjkami, to możesz od razu stąd wyjść – syknął, ale bezczelny uśmiech nawet na moment nie zszedł z jego ust.
- O, bardzo chętnie, Panie Pingwin – wyszczerzyłam się sztucznie – Ale miła pani sekretarka powiedziała, że to właśnie pan burmistrz wszystko załatwił! - rzuciłam beztrosko, nie przestając się uśmiechać – Nawet chciała mi pokazać skany egzaminów, które rzekomo napisałam na wysoką ocenę!
- Nikomu już nie można ufać – skwitował Cobblepot – Obsypujesz ludzi pieniędzmi, a ci nie potrafią języka za zębami trzymać – westchnął ciężko.
- Myślę, że wpływ na jej decyzję wywarł pistolet, którego trzymałam przy jej głowie – mruknęłam.
- Szantaż? - parsknął brunet – A nie wiesz, Juliet, że wymuszenia są karalne? - spytał.
- To mnie zamknij. Na posterunku – wstałam i nachyliłam się nad biurkiem – A najlepiej wtrąć mnie do Arkham i zakuj w kaftan – przeszywałam mężczyznę chłodnym wzrokiem.
- Ryzykowne – parsknął – Przecież wiesz, że mam taką władzę – uśmiechnął się bezczelnie.
- Dlaczego zapłaciłeś mojej szkole, żeby mnie zrobili absolwentką? - warknęłam powoli.
- Nie uważasz, że powinnaś być mi wdzięczna, zamiast się irytować? - mruknął, a ja wybałuszyłam oczy.
- Wdzięczna? - syknęłam.
- Owszem, Juliet – odrzekł spokojnie – Wielu młodych ludzi chciałoby być na twoim miejscu – dodał.
- Ale to jest podejrzane i nieuczciwe! - wypaliłam.
- Moja droga – Pingwin przewrócił oczami – Żyjemy w takich czasach, że uczciwość nie jest zaletą – spojrzał na mnie poważnie – Bez najmniejszego wysiłku zakończyłaś swoją edukację – dodał – To powinno cię cieszyć.
- Ale dlaczego? - jęknęłam – Dlaczego to zrobiłeś? - popatrzyłam na niego błagalnie.
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, Juliet Caro – zaśmiał się – To zrobiłem to, bo cię polubiłem – odparł.
- A tak naprawdę? - prychnęłam.
- Wszędzie węszysz spiski? - parsknął – Dobrze, jak wiesz, lubię się wdawać w układy – uśmiechnął się znacząco.
- Wiedziałam – warknęłam wrogo.
- I chcę ci jeden zaproponować – uśmiechnął się.
- Nie ma mowy! - wybuchnęłam – Nie zostanę twoją dziwką, nie licz na to! - spiorunowałam bruneta wzrokiem.
- Do cholery jasnej – warknął Pingwin – Pomijając twoje paskudne słownictwo, dziewczyno – wstał z fotela i spojrzał na mnie zimno – Czy tobie wszystko kojarzy się z seksem?
- Ostatnio tak – burknęłam, odwracając wzrok.
- Czyli, że wyjawienie mi swoich sekretów nie było zamierzone? - dopytał.
- Oczywiście, że nie – jęknęłam – Spaliłam się ze wstydu – spuściłam wzrok.
- Nie wątpię – skomentował – Usiądź z powrotem na fotelu, Juliet – nakazał, a ja niechętnie oklapnęłam na siedzenie. Cobblepot zrobił to samo.
- Wracając do naszej rozmowy – uśmiechnął się – Bardzo proszę, nie unikaj kontaktu wzrokowego, bo to niekulturalne – syknął. Podniosłam swoje niebieskie ślepia na bruneta – Nie interesują mnie relacje damsko-męskie – westchnął – Chcę od czasu do czasu dobrego towarzystwa – uśmiechnął się – Wyjście do restauracji, przyjacielska pogawędka przy butelce wina – kontynuował – Bez żadnych podtekstów – zastrzegł.
- Dlaczego mam się zgodzić? - prychnęłam – Nie masz już na mnie haka, Oswald – mruknęłam, a Pingwin zaśmiał się szyderczo.
- Masz rację, Juliet – potwierdził – Ale robienie sobie ze mnie wroga nie jest zbyt rozsądne – posłał mi bezczelny uśmiech – Mam majątek, władzę i wiele innych możliwości – mruknął – Chyba nie muszę rozwijać myśli?
- Dlaczego akurat ja? - wypaliłam, a głos się załamywał.
- O, czyżby nie odpowiadało ci moje towarzystwo? - zadrwił – Być może obecność lekarzy w Arkham będzie dla ciebie lepsza? - jego uśmiech ociekał jadem.
- Chcesz mnie zamknąć w psychiatryku tak po prostu? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Jak, tak po prostu? - prychnął – Masz na koncie wiele morderstw – Cobblepot nie przestawał się uśmiechać. Bardziej tylko irytował – Dziewczyno – przewrócił oczami – Nikt normalny nie wypuściłby cię ze szpitala – parsknął – Musiałaś albo stamtąd uciec, albo nie wiem – zakończył.
- Jest tyle innych dziewczyn, kobiet – rozchyliłam wargi – Dlaczego akurat ja – powtórzyłam, prawie się rozklejając.
- Jesteś wyjątkowa – zaśmiał się Pingwin perliście.
- Tak, wyjątkowa – zachichotałam nerwowo – To moje przekleństwo – schowałam twarz w dłoniach i chlipnęłam cicho.
- Juliet, czy ty płaczesz? - brunet poruszył się na fotelu, aż tamten zaskrzypiał. Pokiwałam tylko głową. Usłyszałam, jak Cobblepot wstał i podszedł. Po chwili poczułam dłoń na ramieniu. Wzdrygnęłam się i spojrzałam w jasnoniebieskie oczy mężczyzny – Z jakiego powodu? - spytał.
- Dlaczego nie mogę decydować o własnym życiu? - chlipnęłam – Czemu nie mogę dokonywać własnych wyborów? - pociągnęłam nosem – Jestem tylko uzależniona od kogoś lub czegoś. Wciąż zniewolona, nic się nie zmieniło – popłakałam się. Brunet zastygł w bezruchu i obserwował mnie – Po co ja zmartwychwstałam? - prychnęłam przez łzy – Trzeba było nie żyć, a miałabym święty spokój i wszyscy byliby zadowoleni...
- Nie mów tak – Pingwin popatrzył na mnie poważnie – Powinnaś docenić, że los dał ci drugą szansę...
- Co to jest za szansa? - przerwałam mu – Ukrywam się w brudnym cyrku, bo inaczej zamkną mnie w więzieniu albo psychiatryku. Żadnych dobrych perspektyw, moje życie to nieśmieszny żart! - wybuchnęłam głośnym szlochem.
- Juliet, przestań – syknął – Ja cały czas mam pod górkę, ale nie narzekam – mruknął.
- Ale ty na pewno tak tego nie przeżywasz, jak ja, Oswald – spojrzałam na niego zapłakanymi oczami – A mnie od zawsze dręczy emocjonalny rollercoaster, dlatego nie ma nic dziwnego w tym, że mogę się niespodziewanie rozpłakać i nie móc uspokoić przez dłuższy czas – otarłam łzy dłonią.
- Nie chcę wywierać na tobie presji – zaczął – Ale bardzo mi zależy na utrzymywaniu z tobą kontaktu – mruknął – Jesteś jedyną osobą, którą mogę uznać za kogoś bliskiego – dodał.
- Bliskiego? - nie mogłam opanować kpiny – Byłam twoją niewolnicą, szantażowałeś mnie!
- Niewolnicą? - warknął – Wykorzystywałem cię? - prychnął – Z tego, co pamiętam, spędziliśmy miły czas przy pysznym jedzeniu, nie było tak?
- Było – przyznałam.
- Więc w czym jest problem?
- W tym, że chcę mieć własny wybór! - wybuchnęłam – Najpierw Joker mną manipulował, teraz ty i jeszcze Nygma – syknęłam.
- Nygma cię zaczepiał? - ton głosu bruneta uległ zmianie.
- Poznaliśmy się na tej pamiętnej imprezie dla recydywistów i Nygma chciał, żebym mu pomogła pozbyć się jego alter ego – odpowiedziałam.
- A to ciekawe, bo ja ostatnio miałem przyjemność spotykać Eda, a nie Riddlera – skomentował Pingwin.
- Ja już się gubię w tym wszystkim – znowu ukryłam twarz w dłoniach, a Cobblepot odszedł w kierunku jakiejś szafki – Gdzie ty idziesz? - spytałam, a mężczyzna wrócił z kieliszkiem i butelką białego wina.
- Jesteś roztrzęsiona, Juliet – mruknął, napełniając naczynie – Proszę – podał mi lampkę.
- A sam kiedyś mówiłeś, że alkohol nie rozwiązuje problemów – przypomniałam.
- Pamiętam, co mówiłem – przewrócił oczami – To wyjątkowa sytuacja. Zaraz wpadniesz w depresję, a do tego nie dopuszczę – dodał.
- I wino ma mi pomóc? - byłam nieufna.
- Poczujesz się lepiej – mruknął – Pij – nakazał, a ja przybliżyłam kieliszek do ust i wypiłam jego zawartość. Wykrzywiłam usta, bo trunek był mocny, ale o dziwo podziałało i wprowadziło mnie w przyjemny stan rozluźnienia.
- Rzeczywiście, chyba pomogło – posłałam brunetowi uśmiech.
- Tak jak mówiłem – odwzajemnił.
- Ale jedno mnie ciekawi, Oswald – otarłam łzy – Trzymasz w gabinecie alkohol? - uniosłam brwi.
- Burmistrz też człowiek – odparł Cobblepot.
- A co, jeśli ktoś się dowie? - zachichotałam złowieszczo.
- Szantażujesz mnie? - zamrugał oczami.
- Może – przygryzłam wargę.
- Nie radzę, moja droga – zaśmiał się.
- Teraz ty mi grozisz? - łapałam go za słówka.
- Nie tym razem – odrzekł spokojnie – Masz dzisiaj jakieś plany na wieczór? - spytał.
- Tak – szybko zareagowałam. O nie, Pingwin. Nie dam się w nic wrobić.
- Wielka szkoda – mruknął – Ale będziesz mieć czas w tym tygodniu? - dociekał.
- Em, raczej tak – wzruszyłam ramionami – Oprócz niedzieli! - zastrzegłam – Idę na rodzinny obiadek.
- Rozumiem – zaśmiał się – A co powiesz na sobotę? - nie odpuszczał.
- Charakter spotkania? - rzuciłam.
- Wieczór w Iceberg Lounge – odrzekł.
- Hmm – zastanawiałam się – A mogę wziąć Jerome'a? - zaćwierkałam słodziutko.
- Jerome'a? - brunet zrobił wielkie oczy.
- No Valeskę. Znacie się!
- A tak – wyszczerzył się sztucznie – Rudy psychopata, który omal nie zmienił mi życia w piekło, podczas mojego pobytu w Arkham – prychnął – Doprawdy, cudowny człowiek – zakpił.
- Och proszę – złożyłam ręce jak do modlitwy – To mój przyjaciel!
- Valeska to twój przyjaciel? - zadrwił – Nie masz dobrego gustu do znajomych, Caro – skwitował, wracając na swój fotel.
- Ale ty sam jesteś moim znajomym, Oswald – posłałam mu chytry uśmieszek,
- Poza mną, oczywiście – dopowiedział szybko.
- Oczywiście – zachichotałam – Proszę! - wydęłam usta – Ostatnim razem, jak byliśmy w klubie, skończyło się na areszcie – burknęłam.
- A no właśnie – Cobblepot jakby się ożywił – Jakim cudem jednak nie zamknęli cię w jakimś ośrodku? - zagaił.
- Noo, miałam rozmowę z Jimem Gordonem – wypaliłam, uciekając wzrokiem. Bałam się, że przez przypadek coś napomknę o charakterze tej dyskusji...
- Z Gordonem? Zrobił ci coś? - warknął i zmarszczył czoło.
- Nie, nie! - zaprzeczyłam – Po prostu go... przekonałam – mruknęłam po namyśle.
- Uwiodłaś go? - popatrzył na mnie ze zgrozą.
- Och, za kogo ty mnie uważasz? - zirytowałam się – Nie jestem jakąś dzi... prostytutką – w porę zmieniłam myśl.
- Nieważne – machnął ręką – Zgadzasz się na tę sobotę? - rzucił znaczące spojrzenie.
- Tak, ale czy...
- Tak, pozwolę twojemu... przyjacielowi przyjść – warknął, przewracając oczami.
- Jesteś zazdrosny? - parsknęłam.
- Zazdrosny? - zaśmiał się – Moja droga, wysoko się cenisz, a niezdrowa samoocena też nie jest dobra – odrzekł.
- Jasne – zachichotałam – Ok, ja już pójdę – podniosłam się z fotela.
- Czemuż to? - Pingwin wydawał się być rozczarowany.
- Jestem głodna – mruknęłam.
- Mogę cię zabrać do najlepszej restauracji w mieście – zaproponował.
- Nie ma potrzeby, dziękuję! - zaoponowałam – Mam ochotę na coś bardziej, eee... - zawiesiłam się – W każdym razie, muszę już iść! - odparłam, prawie biegnąc do drzwi.
- Pamiętaj o sobocie! - zawołał jeszcze.
- Pamiętam! - rzuciłam – Do zobaczenia... Ozzy – pożegnałam się i wyszłam z gabinetu.
Juliet Caro... Co ty wyprawiasz, co ty robisz ze swoim życiem?
A ja kiedyś myślałam, że 3k słów to dużo. Jak wysoko mogę sobie jeszcze poprzeczkę ustawić, haha
CDN
♦♥♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top