Get Insane CXX

Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Do środka wpadał blask księżyca, krzyżując się z kolorowymi światełkami. Z oddali dochodziła głośna muzyka, przerywana dźwiękiem uruchomionych karuzel i innych atrakcji. Pora na imprezę z okazji powrotu JC do domu! A co najważniejsze... czas na alkohol...

Tak dużo myśli zaprząta moją głowę, że muszę je zagłuszyć jakimś trunkiem. Potrzebuję chwili relaksu. Miałam wyluzować w klubie i prawie się udało, ale wtargnięcie Jima i jego kompani, popsuło cały plan!

Byłam nastawiona na zabawę stulecia, a durni pracownicy zadzwonili po policję. Oj, coś czuję, że w tym klubie zdarzy się mały wypadek i przypadkowo wszyscy zginą...

Tak, Caro... To genialna myśl, żeby przygotować zemstę. Mieszkańcy Gotham nie liczą się ze zdaniem Juliet, ale szybko nadejdą zmiany...

Miałam już dość lekceważenia mojej osoby. Wszyscy albo mieli ze mnie bekę, albo ignorowali jak śmiecia. Nie wiedzieli, kim jest Caro, nie czuli respektu. Pomijali mnie...

Byłam już zmęczona. Długo rajcowała mnie zabawa w anarchistkę, ale teraz pragnęłam czegoś więcej. Szacunku...

Chciałam władzy, marzyłamby przemienić Gotham w mój własny lunapark. A z mieszkańców zrobić swoje sługi. Tak, Juliet Caro chciała coś znaczyć, budzić respekt, a nawet strach...

Zamierzałam zrobić wszystko, żeby każdy, kto wszedł JC w paradę, mocno tego pożałował... Nie zmartwychwstałam tylko dla niekończącej się zabawy. Odżyłam, by na coś zasłużyć, by coś osiągnąć...

Do tej pory, ukrywałam swoje upodobania. Byłam duchem, cieniem, który prześlizgiwał się między budynkami miasta. Wtopiona w tłum cywilów, szukałam pojedynczych ofiar, od czasu do czasu urządzałam polowania na ludzkie życia. Żarty, wygłupy, amatorka...

Teraz, już mi to nie wystarczało. Potrzebowałam więcej emocji i więcej rozrywki. Nie chciałam być niewidzialna, niezauważalna. Pragnęłam zaistnieć, spowodować, że na wieść o Juliet Caro kręcącej się w pobliżu, ludzie mdleliby z przerażenia.

Marzyłam o karierze autorytarnej królowej. Planowałam dążyć do celu. Choćby po trupach. A właściwie, szczególnie po trupach, hahahaha...

Wydęłam usta i zrobiłam szaloną minę do lustra. Dzisiaj, połączyłam elegancką nonszalancję z brudnym chaosem. Wypudrowałam mordę tak mocno, że Drag Queen mogłaby mi lizać buty. Biała twarz, człowiek beza nadchodzi!

Nałożyłam również ciemny cień do powiek, a unikałam makijażu oczu. No cóż, chciałam zaszaleć, a na mój wariacki look niewątpliwie składały się podkreślone paczadełka!

Gwoli ścisłości. Unikałam malowania oczu, bo tego nie potrafiłam. Umiałam jedynie robić sobie upiorne makijaże, a taki miałam teraz zamysł. Nic więc dziwnego, że wyrysowałam sobie na prawym poliku wielki romb i efektownie go rozmazałam, a lewą powiekę zostawiłam w stylu smokey. Ale nie takie normalne smokey, tylko takie nienormalne, hehehe...

Mocno podkreśliłam tylko lewą brew. Prawej nie było widać. Wytuszowałam rzęsy i nałożyłam pomadkę na usta. Górna i dolna warga lśniły krwistą czerwienią z jednej strony, a po drugiej zaskakiwały przygaszoną mandarynką. To wszystko sprawiało, że sprawiałam wrażenie osoby z zaburzeniami psychicznymi, a przecież chciałam się tym pochwalić!

Zaczesane na jedną stronę włosy, dopełniały całości, a potem następował mindfuck. Dziewczyna z makijażem z horroru, a ubrana jak szefowa wielkiej korporacji. Nie ukrywam, miałam ochotę na zaznaczenie swojej obecności, dlatego biała, obcisła koszulka i cukierkowo czerwona marynarka, nie były przypadkowe. Złagodziłam lekko ten cyrkowy image, wkładając czarne, skórzane legginsy i białe, migoczące szpilki. Zadbałam o manicure, który swoim kolorem przypominał lukrecję. Wszystko było gotowe. Na imprezie brakowało już tylko Juliet Caro!

Przechadzałam się po terenie, zbierając po drodze ciekawskie spojrzenia. No tak. JC nie jest znana z elegancji i wciskania tłuszczyku w szerokie marynarki. Dla cyrkowców to niezły szok.

- Panno JC! - usłyszałam za sobą pisk i zaklęłam w myślach. Odgoniłam jednak zdrożne myśli, by przebić tchawicę Sally nożem, który schowałam w kieszeni. Pod żakiecikiem miałam też kabury na broń, a w jednej urzędował sobie śliczny, czarny gnat...

- Tak, Sally? - na moich wargach wykwitł sztuczny uśmiech.

- Zacznę od tego, że wygląda pani niesamowicie! - spojrzała na mnie wzrokiem, jak każdy pies na plaster polędwicy.

- Dziękuję – uśmiechnęłam się – Ty również wyglądasz bardzo... twarzowo – mruknęłam, skupiając wzrok na czarnej przepasce na oko. Sally nigdy nie zmieniała swojego uczesania. Zawsze nosiła wysoko upięte kitki, co tylko potęgowało fakt, że nie umie farbować włosów. Purpura przechodziła w róż w bardzo nieestetyczny sposób, ale... Przynajmniej nikt nie miał wątpliwości, że dziewczyna jest szalona.

- Dziękuję! - zrobiła minę, jakby wygrała jakąś nagrodę – Mam pytanie, panno JC... - zaczęła, a ja założyłam ręce na siebie.

- To znaczy? - ponaglałam ją. Powinnam już od dawna deprawować swą osobę, za pomocą wysokoprocentowych napojów...

- Czy... Czy mogę spędzić z panią dzisiejszy wieczór? - myślała, że ugra to, robiąc oczy kota ze Shreka? Po pierwsze, to mój chwyt, a po drugie... Poczułam złośliwą potrzebę zniszczenia jej marzeń.

- Nie? - prychnęłam, zostawiając zawiedzioną dziewczynę za sobą.

- Nie byłaś dla niej zbyt miła – jak spod ziemi wyrósł Joe. Spiorunowałam go wzrokiem, ale potem posłałam kpiący uśmieszek.

- Nie muszę być dla nikogo miła, Joe – syknęłam.

- Mimo to, powinnaś – mruknął – To tylko dziecko... - zaczął, ale nie dokończył, bo wyciągnęłam nóż i przebiłam mu krtań.

- Juliet Caro nie znosi dzieci – prychnęłam, spokojnie patrząc, jak posoka oblepia ostrze. Mężczyzna osunął się na ziemię.

- Dźgnęłaś mnie... - jęknął.

- Oczywiście! - parsknęłam – Uwielbiam spontaniczne nadziewanie kurczaka! - zachichotałam i wyjęłam nóż, pozwalając mężczyźnie się wykrwawić. Z błogim spokojem cieszyłam wzrok wypływającą krwią , gdy usłyszałam czyjeś zdumione westchnięcie. Po chwili przybiegła ta idiotka, rzucając okiem raz na mnie, raz na martwego Joe.

- P-p-panno JC... - wydukała Sally. O, na litość boską! Czy ja nie mogę kogoś spontanicznie zabić? Jestem niezrównoważoną sadystką, żyję dla impulsywnych morderstw. Rajcuje mnie wbijanie ostrych przedmiotów w ludzkie ciała...

- Co – warknęłam, rozmyślając, jak ja do cholery ten nóż wyczyszczę.

- Zabiła pani Joe... - pisnęła

- Owszem – potwierdziłam beztrosko – Będziesz następna, jeśli sobie nie pójdziesz – posłałam jej jadowite spojrzenie.

- Ale, panno JC... - jęknęła.

- Poszła mi stąd – warknęłam ostro.

- Tak jest, panno JC! - zasalutowała i już jej nie było.

- Nie możesz być taki umorusany – zacmokałam do noża i spojrzałam obojętnie na leżącego trupa – Truchło może się jeszcze do czegoś przydać! - rzuciłam wspaniałomyślnie i kucnęłam przy zwłokach. Naciągnęłam materiał koszulki denata i wypucowałam ostrze – No! - z zadowoleniem podziwiałam efekt – Świeci się jak psu jajca – zarechotałam – Pora na imprezę, nieprawdaż Caro? - zachichotałam beztrosko, chowając nóż do kieszeni – Jak najbardziej! - zasalutowałam sama sobie – Szybciutko, bo całe alko wypiją! - zarządziłam – O nie... Nie dostaną naszego skarbu... - imitowałam głos Golluma. Tak mnie, to rozbawiło, że resztę drogi pokonałam z szerokim uśmiechem na ustach.

Krążyłam między karuzelami, wypatrując Jerome'a. Nie wyobrażałam sobie imprezy bez rudzielca!

Stukot moich obcasów było słychać wszędzie, gdzie nie rozbrzmiewała muzyka. W końcu straciłam cierpliwość i skierowałam się do największego namiotu w lunaparku.

Ledwo musnęłam materiał, a ze środka dobiegło głośne Niespodzianka! Och, poczułam się, jakbym miała urodziny...

Cóż to był za widok! Wszędzie stoły z jedzeniem, piciem i alkoholem. Balony, serpentyny, kolorowe światła... Nawet załatwili dywan! Dywan! Żebyśmy nie musieli łazić po trawie i piasku.

Trochę to zajęło, nim otrzeźwiałam, a moja szczena automatycznie poszła w dół. Miałam minę jak postać z obrazu Muncha, a oczy jak pięć złotych. Cała cyrkowa rodzina uśmiechała się szeroko i przesyłała mi tak pozytywną energię, że przez chwilkę żałowałam zamordowania tylu świrów. Ale, tylko na momencik...

- Niespodzianka! - z tłumu wyszedł Jerome, wystrojony w granatowy, połyskujący garniak z czerwonymi elementami.

- Łał, Jermy! - obdarzyłam chłopaka najserdeczniejszym uśmiechem, jaki miałam w zanadrzu – To dla mnie? - zachichotałam nerwowo. Chciałam być w centrum uwagi, owszem. Ale nie aż tak!

- Jak najbardziej, JayJay! - zarechotał – Ale nie widziałaś jeszcze najlepszego – poruszył brwiami i objął mnie ramieniem – Teraz, chłopaki! - zawołał i nakazał spojrzeć w górę. Z samego sklepienia namiotu wyłoniło się dziesięć krępych sznurów, a na nich zawisła dziesiątka nieboszczyków. Byli rozebrani od pasa w górę, mieli zaklejone taśmą usta i spętane nadgarstki. Właściwie, to do ich zakrwawionych nadgarstków były doczepione te liny. Wszyscy żyli, ale byli brudni, wymęczeni, a damska część nawet zapłakana.

Jednak to nie o to tu chodziło. Każda ofiara miała starannie wyciętą literę na klatce piersiowej i plecach. Od razu poznałam, że rany są świeże. Z niektórych ciał kapała jeszcze krew.

- O, kurwa... - wymsknęło mi się, ale zadzierałam głowę coraz wyżej.

- Nieee – zarechotał rudy – Tam jest napisane co innego! Przypatrz się, Julietta! - zachęcał. Idąc za namową Valeski, zaczęłam czytać, co jest właściwie wyryte na tych wisielcach.

- J – U – L – I – E – T – C – A – R – O – przeliterowałam powoli – Juliet Caro? - spytałam, patrząc znacząco na rudego.

- Taaak! - wydarł się euforycznie i cała grupa zaczęła wiwatować. Nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam zaskoczona i wzruszona? To było tak chore i bestialskie, a jednocześnie łaskotało moje serducho ciepłymi iskierkami. Najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wyobrazić. Jakbym właśnie obchodziła dwudzieste urodziny, a oni wyskoczyli z czymś takim tylko z okazji mojego powrotu z posterunku! Chociaż, jeśli spojrzeć na to z innej perspektywy, odkąd istnieje gang The Freex, Juliet Caro ani razu nie miała nieprzyjemności koczowania w areszcie. Więc... Powód wyprawienia tego karnawału był jak najbardziej słuszny!

- To jest epickie! - zapiszczałam, złączając palce – Naprawdę mnie zatkało – podziwiałam starannie wycięte litery na ciałach ofiar. Zapewne strasznie cierpieli, hehehe – Muszę cyknąć zdjęcie! - błyskawicznie wyciągnęłam komórkę i uwieczniłam ten cud.

- I co? Będzie na fejzbunia? - przekomarzał się Jerome.

- O taaak – ironizowałam – Mamusia i tatuś będą wniebowzięci! - sztukę sarkazmu opanowałam do perfekcji – I na pewno poruszą temat tej fotki przy niedzielnym obiadku – stłumiłam śmiech.

- Dobra tam. Dawaj, strzelamy sobie selfie! - zawołał Valeska i wyrwał mi telefon.

- Hej! Oddawaj moją komórkę, złodzieju! - zachichotałam.

- Cicho! - odwrócił mnie tyłem do ludzi i wystawił telefon w górę – Powiedz, Jerome jest zajebisty! - rzucił.

- Co? - popatrzyłam na niego dziwnie i wtedy migawka walnęła mi po oczach.

- Uśmiech! - krzyknął chłopak i wtedy szybko przywołałam wyszczerz na twarz. Po dwóch zdjęciach rudy oddał mi telefon.

- Jestem pewna, że nie to się mówi podczas robienia fotek – mruknęłam, chowając smartfona do kieszeni.

- Oj tam, przesadzasz – prychnął – No! To zaczynamy świętowanie? - posłał mi znaczący uśmiech.

- Jeszcze się pytasz? - klepnęłam go w ramię – Po to żyję! - zarechotałam i na te słowa, cały namiot rozbrzmiał głośną muzyką.

- Super! - zawtórował mi chłopak – Ale zanim zrobisz z siebie alkoholiczkę, JayJay, chcę ci kogoś przedstawić – zadecydował, szarpnął mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić.

- Co ty kombinujesz, gwałcicielu? - burknęłam z przekąsem.

- No wiesz? - westchnął teatralnie – Wyzywać mnie od kombinatorów? - prychnął – Myślałem, że masz większą klasę – dodał urażony i nagle stanął – Ta dam! - zawołał, wskazując ręką na jakiegoś kolesia za niezłą konsolą.

- A to kto? - nie wykazałam zbytniego entuzjazmu.

- Nasz własny didżej! - krzyknął Valeska, a ja rzuciłam okiem jeszcze raz.

- Załatwiliście prawdziwego didżeja? - nie kryłam radości.

- Owszem – zarechotał – Musi dla nas grać, jeśli chce, żeby jego siostrunia przeżyła – dodał swobodnie.

- A gdzie jest jego siostra? - nie mogłam opanować chichotu.

- A tam! - wskazał palcem na ledwo żyjącą dziewczynę, zamkniętą w klatce – Czeeeeeść, Beatrice! - pomachał jej.

- Jermy, jesteś królem – prawie się popłakałam ze śmiechu.

- A ty królową – błysnął zębami. Posłałam mu niewinny uśmieszek – Dzisiejszej imprezy! - dodał szybko i wziął mnie na ręce. Pisnęłam zaskoczona – W ogóle, gdzie jest Joe? - mruknął – Miał iść po więcej chipsów – westchnął.

- Zabiłam go – rzuciłam zwyczajnie.

- Aha. No trudno – odparł – Kto idzie po chipsy? - wydarł się do tłumu. Natychmiastowy odzew. Zdecydowana większość podniosła ręce – Julietta, jakie lubisz? - spytał.

- Hmm. Paprykowe? - mruknęłam.

- Kto idzie po paprykowe chipsy, dla Juliet Caro? - zawołał i zaczął wyliczankę – Świetnie, ty pójdziesz! - zarządził i jedna osoba wybiegła z namiotów niczym pershing.

- Czasami jestem pełna podziwu, jak bardzo są w nas zapatrzeni – prychnęłam złośliwie.

- Nasz kult nie może być zbyt bystry – parsknął chłopak – I tak wielu nas zdradziło i sobie poszło – dodał z przekąsem.

- Serio? - udałam zdziwienie – Nieładnie – skwitowałam, zasłaniając usta dłonią. Jerome myślał, że część wyznawców odeszła. Owszem. Nie tylko z gangu, ale i świata żywych, hahaha...

- W rzeczy samej – poparł mnie – Nieźle się wylaszczyłaś, śliczna – mruknął.

- Mam na sobie tylko marynarkę, nie przesadzaj – przewróciłam oczami.

- Masz na sobie AŻ marynarkę – odparł – Czy to są szpilki? - bacznie przyjrzał się moim stopom, wciśniętym w białe pantofelki.

- Jak widać – pomachałam nogami w powietrzu – A właściwie... - zaczęłam – Czemu ty mnie trzymasz, co?

- Jesteś gwiazdą, będę cię nosił na rękach – odpowiedział beztrosko.

- Haha – skwitowałam – To miłe, ale cholernie niewygodne – dodałam.

- To ja się tu deklaruję, a ty marudzisz, JayJay? - udał, że go obraziłam.

- Tak – ucięłam – To naprawdę nie jest komfortowe, Jerome – westchnęłam – Poza tym – chrząknęłam znacząco - Trzymasz mnie za dupę – dodałam szorstko.

- Wcale nie – zaprzeczył.

- No nie, w ogóle – zakpiłam – Postaw mnie na ziemi, Jermy – warknęłam, nieco już podirytowana.

- A mogę cię rzucić? - zarechotał złośliwie.

- Spróbuj tylko... - syknęłam.

- Hmm... Ok! - parsknął i upuścił mnie jak ścierkę do podłogi. Mój tyłek boleśnie plasnął w twardą ziemię. Nawet jeśli była przykryta dywanem...

- Doigrałeś się! - wstałam w buńczucznym nastroju i podwinęłam rękawy marynarki.

- Celuj w zęby, to będę wyglądać jak twój eks pojeb – zarechotał.

- Hmm...Ok! - parsknęłam, zamachnęłam i walnęłam Valeskę z całej pety w klejnoty. Oczy rudzielca zatrzęsły się jak kulki w maszynie losującej, a usta wygięły w okrąg, wykrzykując ciche przekleństwo. Chłopak zgiął ciało w pół, przyłożył ręce do krocza i upadł na ziemię.

- Ale, że tak kurwa z obcasa...? - jęknął żałośnie, zwracając uwagę ludzi.

- Przywalę ci kiedyś z botka na słupku, jak będziesz chciał – wybuchnęłam triumfalnym śmiechem – A teraz, jeśli pozwolisz, muszę sobie schłodzić gardło – opuściłam rękawy w dół – Najlepiej jakąś wódką – mruknęłam złowieszczo – Do zobaczenia później, Jermy – pochyliłam ciało nad skulonym chłopakiem – Ta impreza ma naprawdę świetny rozmach – parsknęłam – Hasta la vista, panie Valeska – zarechotałam i zgrabnym krokiem odeszłam w stronę stołu z alkoholem.

Zrolowałam dłonie za plecami i przyglądałam się wszystkiemu niczym kierownik wydziału. Przejechałam dłonią po stole wypełnionym po brzegi jedzeniem i napojami. W rogu stały butelki z alkoholem i wysokie szklanki. Każdy mógł się poczuć jak barman i wymyślić sobie najdziwniejsze drinki. Zakasałam rękawy i porwałam w dłoń jedno z naczyń. Potarłam dłonie o siebie i ze złowieszczym uśmieszkiem obleciałam wzrokiem różne propozycje.

- A o to i zwycięzca konkursu – zachichotałam cicho, zalewając dno szklanki czystym sznapsem. Zmieszałam to z pokaźną ilością soku z limonki i wrzuciłam dwie kostki lodu. Patrzyłam, jak przezroczyste bryłki unoszą się na powierzchni drinka. Nabiłam na krawędź szklanki plasterek cytryny i zamieszałam słomką, którą wtryniłam pod koniec – A teraz zobaczmy, czy to działa – zarechotałam i zassałam dokładnie. Kiedy ostry smak wódki połączył się z orzeźwiającą nutą limonki, stwierdziłam, że Bóg istnieje...

Zamrugałam oczami, czując, jak zdradziecka substancja spływa do mojego wnętrza. Było jednocześnie mocne i dobre. Ha! Mojito domowej roboty!

Bezwstydnie wlewałam w siebie kolejne drinki, gdy poczułam puknięcie w ramię.

- Co?! - warknęłam niezbyt przyjaźnie, nawet nie racząc zaszczycić natręta małym spojrzeniem. Czułam przypływ mocy i zrobiło mi się na tyle gorąco, że musiałam rozpiąć marynarkę.

- P-pa – panno JC...? - tylko jedna osoba mówiła do mnie w ten sposób.

- Szego chcesz, Sally? - oparłam dłonie na stole, żeby nie zaliczyć gleby – Miałaśś sze szymać ode mnie z daleka! - warknęłam, chwiejąc się lekko.

- Ale ja nie potrafię! - wypaliła. Zatkało mnie i musiałam na nią zerknąć.

- Żarty zobie robiszsz? - prychnęłam, patrząc na nią lekko zamulonym wzrokiem. Zaprzeczyła ruchem głowy. Przewróciłam oczami i pochłonęłam kolejnego drinka. Tak, chciałam pobić rekord w uchlaniu się na czas... - Ja sze tu dephrawuje, a ty mi kurwa wyjeszczaż z uszucziami? - posłałam jej ironiczny uśmieszek.

- Po prostu nie wyobrażam sobie życia bez pani... - zaczęła, ale jej przerwałam ruchem dłoni.

- Aha – skomentowałam – Cholernie mnie to poruszyło – nachyliłam się nad dziewczyną.

- Panno JC – jęknęła i złapała mnie za rękę. Zareagowałam instynktownie, bo już po chwili, Sally leżała na ziemi z odciśniętym śladem mojej dłoni na jej mordzie.

- Zjeżdżaj – warknęłam ostrzegawczo, celując w nastolatkę pistoletem. Fioletowo-włosa zamarła z przerażenia, ale podkuliła ogon i czmychnęła szybko – Pięknie – parsknęłam, a moja głowa zrobiła obrót – To na szym ja stanęłam? - zarechotałam ochryple i już podnosiłam wódkę, gdy ktoś mi wyrwał butelkę. Wydałam z siebie żałosny jęk, a moje mętne spojrzenie spotkało ojcowski wzrok Jerome'a Valeski.

- Jakisz broblem? - wzruszyłam ramionami.

- Ja tylko żartowałem z tym robieniem z siebie alkoholiczki – mruknął znacząco.

- Ja sze tu tylko bawie! - zrobiłam wielkie oczy i potrząsnęłam głową – Wrzucz na luz, Żermy – zachichotałam, próbując mu zabrać butelkę.

- A, a, a – pogroził mi palcem – Tobie już wystarczy, JayJay – nie było cienia beztroskiej radości w jego głosie. Sprawiał wrażenie, jakby się o mnie martwił?

- To ja o tym zdecyduje, rudy – prychnęłam i próbowałam wyrwać wódkę z jego dłoni.

- Nie tym razem, Julietta – zachichotał, zaszedł mnie od tyłu i mocno objął.

- A ty cso? - jęknęłam zaskoczona.

- Kaftan bezpieczeństwa – zarechotał złowieszczo.

- W Arkham so wygodniejsze – zakpiłam i zaczęłam się wiercić.

- Śliczna – westchnął ciężko – Jesteś w kiepskim stanie, musisz odpocząć – mruknął i parsknął, gdy przyłożyłam lufę pistoletu do jego głowy – Poważnie?

- Naszisne spust, jeszli mnie nie puszcisz... - zagroziłam.

- A naciskaj sobie – prychnął i bez najmniejszej trudności wyrwał mi gnata – I co teraz? - zarechotał.

- Zabrałesz mi mojo zabawke – posmutniałam gwałtownie.

- Ktoś musiał – westchnął chłopak i obrócił mnie przodem do siebie – Idziesz spać, ok? - położył mi dłonie na ramionach.

- Ale ja nie chce – wydęłam usta – Ty csosz piłesz w ogóle? - spytałam.

- Tak, ale, jak widzisz, nie doprowadziłem się do takiego stanu jak ty – mruknął znacząco, a ja lustrowałam go uważnym wzrokiem – Co się tak lampisz? - zakpił.

- Fajny jestesz, Żermy – przygryzłam wargę i uśmiechnęłam się znacząco.

- Wiem to i bez twoich komplementów, JayJay – przewrócił oczami – Kategorycznie, idziesz lulu – zarządził, a ja zachichotałam kokieteryjnie.

- Spokojnie, dobermanie – zarechotałam, szarpnęłam chłopaka za krawat i wpiłam się w jego usta. Nie uszło to uwadze zebranych, którzy zanucili głośne uuuuuuu. Po kilku sekundach Valeska oprzytomniał i odepchnął mnie od siebie. Zostawiłam na jego wargach ślady czerwonej szminki. Cała hałastra ucichła i wszyscy patrzeli w naszą stronę.

- Łaaaaał... - skomentował rudzielec, zerkając na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Specjalnie przybrałam seksowną pozę, podgryzając subtelnie palec wskazujący i posyłając chłopakowi uśmiech lolitki.

- Podobało się? - zachichotałam, zdumiewając samą siebie, że nie bełkotałam. Valeska patrzył na mnie w milczeniu, a jego wzrok błądził raz w górę, raz w dół mojego ciała. Zdjęłam obcasy, które tylko załamywały moją równowagę i podeszłam do rudzielca. Chłopak uśmiechnął się przebiegle i położył ręce na moich biodrach, przejeżdżając palcami po materiale spodni oraz koszulki. W odpowiedzi objęłam go za szyję i językiem ciała chciałam dać do zrozumienia, na czym mi zależy.

- Gdyby nie to, że jesteś pijana... - mruknął.

- To co? - zamruczałam. Jakie to niesamowite, że już odzyskałam swą dobrą dykcję!

- To bym cię zerżnął – wypalił, a zachowywał się jak drapieżnik, który dopadł ofiarę i nie zamierza jej wypuścić z rąk. Oglądał, dotykał, bawił się.

- No i co, że jestem pijana? - prychnęłam, lekko się kołysząc – Chodź się pieprzyć – zarechotałam. Nie pierdoliłam się w tańcu. Żyłam w celibacie przez dłuższy okres i hormony wariowały. Mam pod nosem takie ciasteczko, a ani razu nie skorzystałam z okazji? Wstydź się, Juliet! Caro ci zaraz pokaże, jak rozmawiać z facetami, hehehe...

- Jokera też tak prowokowałaś? - syknął, walcząc z ochotą pocałowania mnie. Jego dłonie nie miały większych problemów z sumieniem, bo właśnie zawędrowały na moje pośladki.

- Jego nie musiałam – posłałam mu znaczący uśmiech – Psujesz nastrój, Jermy – mruknęłam, a moje dłonie zjechały na tors rudzielca. Najlepsze jest to, że wszyscy się gapili, jak na przedstawienie w teatrze, ale miałam to gdzieś. Wręcz przeciwnie... Czułam się zobowiązana do dania show swoim wielbicielom.

- JayJay, przyznaję – próbował się odsunąć, ale nie to było zaplanowane w scenariuszu. Bez skrępowania zarzuciłam nogę na biodro chłopaka, na co temu opadła szczęka – Ok, Julietta... - stłumił jakąkolwiek reakcję – Kręcisz mnie jak diabelski młyn, ale nie pójdę z tobą do łóżka, jak jesteś zalana w trzy dupy – zarechotał, ale było to raczej nerwowe.

- Nie musi być łóżko – zachichotałam – No chodź... - kusiłam go.

- Dziękuję za propozycję, JayJay, ale muszę odmówić – odplątywał moje kończyny ze swojego ciała, gdy coś poszło nie tak, złapał mnie za brodę i pocałował namiętnie. Zareagowałam na to piskiem, ale szybko dopasowałam do rytmu, gdy Valeska odskoczył, jak oparzony – Cholera – warknął, wycierając szminkę z ust – Kto się zgłasza na ochotnika, żeby odprowadzić Juliet do domu? - zawołał nagle i zachowywał, jakby nic się nie stało. Tym razem, odzew był zerowy – Aha – skwitował i wyciągnął gnata – A teraz? - zastrzelił losową osobę.

- Sama trafię – prychnęłam, podnosząc z ziemi mój pistolet – Dzięki za imprę, dobranoc – fuknęłam, biorąc do drugiej ręki swoje szpilki i niczym bosy Kopciuszek, poczłapałam w stronę wyjścia.

Byłam zła. Hormony szalały w całym ciele, dawałam jasne sygnały, że mam ochotę na Jerome'a, a ten co? A może... Valeska jest gejem!

Nie, to niedorzeczne. Po prostu przywykłaś do tego, że Jokera nie musiałaś prosić dwa razy, co więcej, rżnęliście się za każdym razem. Czy nawaleni, czy trzeźwi. Hulaj dusza i nie tylko.

Nie szczędząc przekleństw w stronę rudzielca, szłam powoli chodnikiem, mijając atrakcje, budki ze słodyczami i rozbawioną hałastrę, która zadawała ludziom ból na różne sposoby. Nie wszyscy byli obecni w namiocie, każdy robił co chciał.

Moją uwagę przykuł koleś przywiązany do koła fortuny, którym kręcili non stop i rzucali w niego nożami. Gdyby nie to, że słabo widziałam, sama bym zagrała w tę gierkę.

Po drodze, napatoczyło się kilku świrów, którzy wkurwili mnie swoim istnieniem i zarobili kulkę w łeb. Poprawiło mi to nieco nastrój, ale alkohol miał w tym pewnie swój udział.

- W sumie... - zatoczyłam się i prawie walnęłam w lampę – To nie jest taki zły pomysł, żebym uderzyła w kimono – beknęłam głośno. Wspominałam, że jestem chodzącym wzorem kobiecości? Hehehe... - Ale ze mnie świnia... - zarechotałam – Głowa mnie zaczyna boleć – mruknęłam, łapiąc się za czoło – Ale się przynajmniej najebałam, tak jak chciałam? - wstrząsnął mną dziki śmiech i podciął mi nogi, bo zaliczyłam glebę. Chwiejnym krokiem wstałam z chodnika i wróciłam do wędrówki ku chałupie.

Mijałam właśnie sektor opuszczonych zamków strachu, gdy zauważyłam jakiś cień. Nieco mnie to zaniepokoiło, więc wycelowałam w niego gnatem. Zamrugałam oczami i dziwna mara rozpłynęła się w powietrzu.

- Meh, pijackie zwidy – machnęłam ręką, chowając pistolet do kabury. Kontynuowałam drogę do domu, gdy coś mi mignęło przed twarzą i poczułam ból z tyłu głowy. Upadłam na ziemię i nieco mnie zamroczyło, ale nie na tyle, żebym próbowała wstać. Niestety, tym razem oberwałam mocniej, aż zapulsowało w czaszce. Dostałam zawrotów i straciłam przytomność...

Odzyskałam ją dopiero później. Moje oczy napotkały ostre światło, więc natychmiast zmrużyłam powieki. Chciałam wstać, ale coś mnie zblokowało. Po dłuższej chwili zdałam sobie sprawę, że jestem przywiązana do krzesła...

Miałam spętane nadgarstki, a na nogach błyszczały moje białe szpilki. To ciekawe, jestem prawie pewna, że wracałam boso...

Gdy już trochę się oswoiłam z sytuacją, zaczęłam dokładne oględziny miejsca, w którym byłam. Szare, brudne ściany, skrzynie, pudła, półmrok? To wygląda znajomo. Mam chyba jakieś deja vu... Ale, na dziewięćdziesiąt procent, tak się prezentował magazyn, w którym zostałam uwięziona przez Jokera...

Na podłodze była zaschnięta krew, a zapach też nie pozostawiał złudzeń, że nie produkują tu ciastek.

- Ciekawe – gwizdnęłam, oblatując wzrokiem całe pomieszczenie – Ale jestem tak zmęczona, że nawet porwanie mnie nie przekonuje – ziewnęłam ostentacyjnie i spuściłam głowę w dół. Oddawałam swe myśli Morfeuszowi, gdy usłyszałam hałas. Mój kidnaper właśnie nadchodził. O nie! A ja taka nieuczesana...

- Halooooooo? - podniosłam łeb i zaczęłam wodzić gałami na lewo i prawo – Mister porywacz, jesteś tam? - wybuchnęłam śmiechem. Nie mogłam tego powstrzymać – To kiepski moment, naprawdę nie mam ochoty na morderstwa czy gwałty – jęknęłam znudzonym tonem. Odpowiedziała mi cisza, przerywana szuraniem czymś po czymś tam innym.

- Dobra! - westchnęłam – Jak już chcesz mnie zabić, to się pospiesz, bo mi dupa drętwieje – zaczęłam pokaz wiercenia na krześle, jakby wlazło na mnie tysiące mrówek – Miejże litość... - wzniosłam oczy ku sufitowi i usłyszałam cichy śmiech. Aha.

- O litość, to dopiero będziesz błagać – syknął porywacz, aczka? O chuj. Mój kidnaper jest kobietą? O nie! To nici z gwałtu...

- Co to? Kasting na tirówkę? - parsknęłam odruchowo, zapominając się ugryźć w język. Z cienia wyszła niska blondynka. Miała włosy związane w dwa kucyki, a ich końcówki były zabarwione na róż i błękit. Makijaż pasował adekwatnie to kolorów kitek. Usta miała wymalowane czerwoną szminką, a uszy przebite eee... agrafką? Nie wiem. Nie znam się. Dobra. Każda laska może latać po ulicy z kolorowym ryjem. Ja przecież też dzisiaj postawiłam na wariacki look i moja gęba pięknie wyglądałaby w policyjnych aktach, gdyby mi robili teraz zdjęcie do kartoteki...

Mocny makijaż jeszcze nie świadczy o tym, że się walisz jak World Trade Center 11 września, (uwaga: chamski, czarny humor), ale zdzirowaty strój już tak.

Żadna babka, znająca swoją wartość, nie założy takich ciuchów. Chyba że jest zdesperowana albo głupia. Zazwyczaj, jedno z drugim się łączy. O, zapomniałam! Są panie, które ubierają się tak celowo, ale to już inna kategoria społeczna...

Nie mogłam, po prostu nie mogłam nie patrzeć na ciuchy tej kobitki bez banana na ryju. Bluzka z napisem Daddy Lil' Monster, czerwono-granatowe szorty, które założyła, nie wiem po co, jak dupa była na wierzchu... Ale, ja nie wnikam. Kabaretki, oczywiście. Hit sezonu i adiki na szpilce.

Adidasy. Na szpilce! Na szpilce kurwa...

Ja wiem, kto nosi takie prestiżowe cudeńka! Markowe nówki na obcasie to marzenie każdej Karyny! To ozdoba stópek każdej damy rycerza w ortalionowej zbroi. Dzięki ci Panie za internet...

- Nie poznajesz mnie, Caro? - syknęła blondi.

- Nieee – zaprzeczyłam – A powinnam? - wyszczerzyłam się głupio.

- To ja, Harley Quinn! - warknęła laska i podeszła do mnie. Ciągnęła za sobą popisany kij bejsbolowy.

- Quinn? - zawołałam, nie dowierzając. W sumie nie powinnam się domyślić?

- Jakaś ty głupia – prychnęła blondynka i walnęła mnie kijem w twarz. Odgięłam głowę w bok i poczułam słonawy posmak krwi. Przemieliłam zawartość ust i wyplułam na podłogę.

- To ty mnie porwałaś? - potrząsnęłam łbem.

- Jeszcze na to nie wpadłaś? - zaśmiała się szyderczo.

- Trudno w to uwierzyć – mruknęłam i zarobiłam kolejny cios. Tym razem w brzuch. Myślę, że Harley nie spodziewała się takiego obrotu spraw, bo zakręciło mnie w żołądku i zwymiotowałam.

- Co ty robisz?! - odskoczyła jak oparzona.

- Dzięki! - parsknęłam – Już mi lepiej, nie mdli mnie – mruknęłam.

- Normalna jesteś?! - awanturowała się – Kto rzyga podczas porwania?! - wpadła w furię, co przypominało taniec wściekłej fretki. Zwątpiłam, że ta babka była szanowanym psychiatrą...

- Ja – odparłam beztrosko. I tak miałam szczęście, że nie puściłam pawia na siebie – Jestem pijana, czego się spodziewałaś? - prychnęłam – Że mi królik z gardła wyskoczy?

- Jesteś obrzydliwa! - warknęła i wyszła z magazynu.

- I co? I już? - zawołałam, gdy Quinn wróciła ze szmatą i rzuciła ją na podłogę. Wytarła posadzkę i kopnęła ścierę w kąt – Nawet nie chcę wiedzieć, skąd to masz – skomentowałam.

- Zamilcz! - syknęła – Wiesz w ogóle, czemu tu jesteś? - warknęła, chwytając mnie za twarz.

- Fuj. Nie dotykaj mnie... - wzdrygnęłam się, a Quinn zachichotała – No oświeć mnie. Byle szybko – mruknęłam obojętnie.

- Jesteś taka urocza i pewna siebie – posłała mi uśmiech – Szkoda byłoby tej ładnej buźki... - przejechała paznokciami po moim policzku.

- Z pewnością – westchnęłam – Słuchaj, Quinn – warknęłam – Streszczaj się i gadaj, po co mnie tu ściągnęłaś – jęknęłam pretensjonalnie.

- Ty się mnie nie boisz? - blondynka nie kryła zdziwienia. Odsunęła się i patrzyła na mnie w milczeniu.

- Mam być szczera, czy miła? - wydęłam usta.

- Masz mówić prawdę... - zamachnęła się kijem.

- Dobra już dobra! - prychnęłam – Porwania, szantaże, okaleczania... - zawiesiłam głos dla lepszego efektu – To już nie robi na mnie wrażenia – mruknęłam – Jestem wypalona z uczuć – wybałuszyłam oczy.

- Uczuć? - powtórzyła Quinn, a jej twarz przybrała wściekły wyraz.

- Nom – kiwnęłam głową.

- Ty w ogóle wiesz, czym są uczucia?! - wybuchnęła, a mnie zatkało. Szczerze, nie tego się spodziewałam, gdy zdałam sobie sprawę, że Quinndiotka mnie uprowadziła i uwięziła w tym magazynie.

- To znaczy? - popatrzyłam pytająco.

- Byłaś kiedyś zakochana?! - z oczu blondynki pociekły łzy. Wycelowała we mnie jakimś czarno-białym pistoletem.

- Co wy wszyscy macie z tymi pytaniami? - palnęłam, nie udzielając Quinn odpowiedzi – Najpierw mamusia, ''No, Juliet, kiedy sobie jakiegoś chłopaka znajdziesz?'' - imitowałam głos rodzicielki – Potem ciocia, ''A jakiś kawaler, to się koło ciebie nie kręci, Julciu''? - prychnęłam – Nawet J zaczął porwanie od słów, ''Masz już swojego Romeo?'' - zakpiłam – Czy ja wam się wtrącam w życie? - przewróciłam oczami, a moje ucho o milimetr musnęła kulka z gnata.

- Byłaś, czy nie? - wycedziła zimno.

- Nie. Nigdy – burknęłam, rozmyślając, na jakie tory prowadzi ta rozmowa.

- Kłamiesz! - syknęła, podnosząc kij.

- Ok, ok! - krzyknęłam. Nie miałam najmniejszej ochoty na ponowne oberwanie tym bejsbolem. I tak jeszcze czułam smak posoki – Nie szarżuj – warknęłam – Próbowałam – powiedziałam po dłuższej chwili.

- Co to niby znaczy? - prychnęła, przybliżając lufę gnata do mojej twarzy – Lepiej mów szczerze, bo twój móżdżek ozdobi ściany tego magazynu! - zachichotała przez łzy.

- Próbowałam zasmakować... - przełknęłam ślinę. Nienawidziłam tego słowa – Miłości, ale nie wyszło – odparłam.

- Jaśniej – podważyła moją brodę i przycisnęła broń do krtani.

- Nie umiem kochać, nie lubię tego, to nie moja bajka, kapujesz tępa suko? - splunęłam jej w twarz, co przypłaciłam kolejnym uderzeniem z kija.

- Brakuje ci manier, Caro – syknęła i jej uwagę przykuł nóż, wystający z mojej kieszeni – A co my tu mamy? - zapiszczała – Świetnie! - podniosła ostrze i zbliżyła je do mojej twarzy – Potnę twoją buźkę, Juliet – zachichotała złowieszczo.

- Rób co chcesz – prychnęłam – Joker będzie wniebowzięty, jak się o tym dowie – zarechotałam kpiąco. Na dźwięk imienia klauna, Quinn zastygła na sekundę, ale potem oprzytomniała, szarpnęła mnie za włosy i przybliżyła nóż do gardła.

- Joker – szepnęła głosem, jakby właśnie wróciła na ziemię – Mój Pączuś... - rozczuliła się, a ja patrzyłam na nią z mieszaniną pogardy i zażenowania.

- Współczuję mu ksywy – prychnęłam, a blondynka spojrzała na mnie nienawistnie.

- Odwal się od Pana J'a! - syknęła.

- Słucham? - zakpiłam, zapominając, że może to tę wariatkę rozwścieczyć.

- To ty jesteś problemem... - warknęła – Wszystko kręci się wokół ciebie... - kontynuowała, manewrując nożem przy mojej twarzy – Juliet Caro to, Juliet Caro tamto – prawie zapłakała – Pączuś mnie w ogóle nie zauważa... - jęknęła.

- I co? To moja wina? - prychnęłam, a Quinn drasnęła nożem moją szyję. Syknęłam z bólu i poczułam ciepłe krople, spływające w dół ciała.

- Tak, twoja! - wrzasnęła, by potem szeroko się uśmiechnąć – Pan J ciągle o tobie mówi, zaprzątasz jego głowę całymi dniami, odkąd zmartwychwstałaś! - syknęła – Dopóki, nie żyłaś, było nam cudownie! - jęknęła ze złością.

- Przepraszam, że żyję. I to dosłownie – mruknęłam, a Quinndiotka po raz drugi nacięła moją szyję - Au! Nudzi ci się, kretynko? - warknęłam, piorunując ją wzrokiem.

- Bardzo! - zachichotała triumfalnie i gwałtownie posmutniała – Wczoraj, zaprosiłam Pączusia do jazdy na Harley, ale mnie odtrącił! - krzyknęła płaczliwie – Wiem, że do niego dzwoniłaś, wiem, że chcesz mi go odebrać... - syknęła wściekle.

- No, jak ja go zapraszałam do jazdy na Juliet, to rzucał wszystko – nie mogłam sobie odpuścić kąśliwego komentarza. Quinn zaczynała mnie wkurwiać. Ból czaszki rozsadzał mi głowę, a płytkie rany na szyi też nie były komfortowe.

- Ugh! - sapnęła blondynka, odkładając nóż i przywalając mi kijem. Zamroczyło mnie.

- I jak już coś – splunęłam salwą krwi w bok – To nie ja do niego dzwoniłam, tylko on do mnie – prychnęłam – Możesz mu przekazać, że zakłócił moją błogą kąpiel – dodałam z przekąsem.

- Kłamiesz! - syknęła, odsuwając się i patrząc na mnie z góry – Cały czas kłamiesz...

- Zrobiłaś sobie ze mnie worek treningowy, lepiej ci? - spoglądałam prosto w jej niebieskie oczy.

- Jesteś bezczelna, chamska i nieokrzesana – wycedziła – Jak Pan J może mnie do ciebie porównywać, jak on może cię nazywać... cukiereczkiem – zapatrzyła się w jeden punkt i odleciała myślami. Stukała kijem bejsbolowym o swoje kolana i sprawiała wrażenie nieobecnej.

- Nie wiem, Quinn, naprawdę nie wiem – mruknęłam rozdrażniona – Ja mam Jokera gdzieś. To mój morderca i nie żywię do niego żadnej sympatii – z moich ust wypłynęło ciężkie westchnięcie – Możesz mnie wreszcie wypuścić i zakończyć ten teatrzyk? - warknęłam – Joker to dupek, mam go w poważaniu. To chciałaś usłyszeć? - popatrzyłam na blondynkę ze wściekłością.

- Nie nazywaj go tak! - wrzasnęła, podniosła kij i przywaliła mi nim w twarz. Tak mnie, oślepiło, że straciłam kontakt z rzeczywistością na kilkanaście sekund...

- Pobudka, Caro! - prychnęła, podnosząc moją głowę za włosy. Czułam, jak z nosa wypływa gorąca ciecz, podobnie jak z kącików warg i środka czoła.

- Czego ty kurwa chcesz, Quinn?! - splunęłam jej krwią w twarz, a tamta zaśmiała się głośno.

- Twojej śmierci! - syknęła – Tylko wtedy odzyskam zainteresowanie mojego Pączusia! - pisnęła.

- Boże... Zabij mnie, zanim rzygnę – jęknęłam błagalnie.

- Da się załatwić... - wycelowała we mnie pistoletem, gdy niespodziewanie, oberwała czymś w głowę i upadła na ziemię. Spojrzałam w stronę, gdzie została zaatakowana blondynka i zamarłam.

- No siemka! - przede mną jak gdyby nigdy nic, stał Jerome. Na jego ustach wykwitał szeroki uśmiech, a ręce ściskały kij bejsbolowy Harley – Tęskniłaś? - błysnął zębami i przeniósł swój wzrok na Quinn – Fajny kijek! - skomentował – A sama dostałaś nim kiedyś po mordzie? - zarechotał maniakalnie i zaczął okładać blondynkę. Miło się słuchało jej jęków i okrzyków bólu – Mała, wredna dziwka – mruknął Valeska, podniósł Quinndiotkę i rzucił nią o ścianę – Do lamusa ten badyl! - skwitował i rzucił bejsbolem w kąt.

- Jermy! - wydarłam się.

- JayJay! Całe szczęście! – jęknął rudy, podniósł nóż z ziemi i przeciął więzy. Gdy tylko poczułam swobodę ruchów, wyskoczyłam z krzesła jak z procy i rzuciłam się chłopakowi na szyję.

- Jermy! - pisnęłam szczęśliwa, ściskając rudzielca mocno – Co ty tu robisz? - spytałam, wtulając głowę w jego tors.

- Wiedziałem, że słusznie za tobą poszedłem, śliczna – mruknął, tuląc mnie – Śledziłem cię do pewnego momentu, gdy usłyszałem huk i zniknęłaś mi z pola widzenia – kontynuował – Szybko pobiegłem, ale zastałem na miejscu tylko twój pistolet – wyciągnął z kieszeni gnata – Proszę bardzo – mruknął.

- Ojej, dziękuje! - posłałam mu szeroki uśmiech i wzięłam broń do ręki.

- Od razu wydało mi się to podejrzane, bo ty swoich zabawek nie porzucasz, JayJay – mówił dalej – I całe szczęście, że miałaś włączoną lokalizację w telefonie! - dodał.

- Jesteś moim bohaterem, wiesz? - zarechotałam, odginając kark i patrząc rudzielcowi prosto w srebrne tęczówki.

- Tak, wiem – wyszczerzył się – Odwdzięczysz się kiedyś przy okazji – zarechotał – Nikt mi nie będzie mojej Julietty porywał – warknął groźnie – Co ta suka ci zrobiła? - Jerome objął dłońmi moją twarz i z niepokojem patrzył na rany.

- Oj tam – przewróciłam oczami – Do wesela się zagoi – zachichotałam.

- Bez wątpienia – zawtórował mi – To co? Idziemy stąd? - zagaił – Bo jak patrzę na tę szmatę, to mam ochotę nią podłogę wyfroterować – rzucił pogardliwe spojrzenie w stronę Quinn. Zaśmiałam się szyderczo na te słowa.

- Pozwól mnie, Jerome – mruknęłam znacząco i odwinęłam ręce z karku chłopaka. Schowałam pistolet do kabury i przeszłam kilka kroków w kierunku ściany – Rzeczywiście, ładny kijek – skwitowałam, podnosząc bejsbola z ziemi – A nawet bardzo – stukot moich obcasów rozniósł się echem po całym magazynie. Podeszłam powoli do pobitej Quinn, która zaczęła się podnosić – Nie wstawaj, Harley! Nie wstawaj! - zacmokałam, podwijając rękawy marynarki – Nie o to chodzi w tej zabawie! - dodałam beztrosko i przywaliłam jej w plecy. Rozległ się jęk obolałej blondynki, a nawet ciche skomlenie – Obowiązują cię cztery punkty kary, doktor Quinzel – zaszczebiotałam – Pierwszy, będzie za porwanie – mruknęłam beztrosko, przywalając Harley w głowę. Z ust dziewczyny wypłynął tylko żałosny pisk – Drugi, za przywiązanie Juliet Caro do krzesła i wielokrotne zdzielenie jej kijem po twarzy – splunęłam na blondynkę krwią i spałowałam ją po kręgosłupie – Trzeci, to nauczka za zrobienie JC ran na szyi – tym razem nie potraktowałam jej kijem, tylko kopnęłam z całej siły w brzuch. Quinn jęknęła i jej ciało przybrało formację kuli – A czwarty... - zawiesiłam głos – To moja improwizacja! - wybuchnęłam śmiechem i zaczęłam okładać Harley na oślep. Biłam ją bejsbolem, kopałam, aż dziewczyna zaniosła się płaczem. Byłam głucha na jej jęki, dodatkowo motywował mnie radosny śmiech Jerome'a, który dopingował moje wysiłki i kibicował, zachowując się jak cheerleader.

Może i miała przewagę, była sprawniejsza, ale teraz to ja górowałam. Quinn była bezbronną, skatowaną istotką, która kuliła głowę i błagała o litość. No cóż, najwyraźniej doktor Quinzel nie przewidziała, że dostąpi kiedyś zaszczytu bycia ofiarą Juliet Caro, hehe.

- Dość! Dosyć! - krzyczała, ale ja wpadłam w amok. Miałam niespożytkowane pokłady energii, miałam zamiar zatłuc Harley Quinn na śmierć. Nic nie miało znaczenia, poza zemstą na tej głupiej suce, która wybrała złą osobę do zabicia...

- Dosyć? - syknęłam jadowicie i prychnęłam szyderczo – Ja dopiero zaczynam! - wykrzyczałam w akcie furii – Mówiłam, że mam Jokera gdzieś?! Mówiłam? - wstrząsnął mną dziki śmiech i wykorzystałam okazję, że blondynka odsłoniła twarz. Bez najmniejszych skrupułów przyłożyłam jej w ryj bejsbolem. Nos Harley wygiął się nienaturalnie i pociekła z niego krew. To samo zrobiły wargi, bo dziewczyna charknęła mocno i splunęła czarną posoką.

- Uuu, ale będzie śliwa! - skomentował Valeska – Dobij ją, JayJay! - krzyczał – Dobij wywłokę!

- Złamałaś mi nos! - jęknęła Quinndiotka, łapiąc się za nasadę. Przy okazji, obnażyła zęby. Już nie śnieżnobiałe, ale zabarwione od krwi.

- To jeszcze nic! - prychnęłam, miażdżąc jej dłoń obcasem. Harley zawyła z bólu – Złamię ci wszystkie kości! - wrzasnęłam, robiąc wszystko, żeby szpilka przebiła rękę dziewczyny. Obudziła się we mnie prawdziwa, nieustępliwa sadystka. Dawno jej nie widziałam, haha...

Nie chciałam po prostu zabić Quinn. Chciałam, żeby zdychała długo i powoli...

- Dlaczego? - dziewczyna posłała mi błagalne spojrzenie.

- Bo cię kurwa nienawidzę – wysyczałam upiornie, podniosłam nogę i z całej siły nadepnęłam na dłoń Harley. Cały magazyn wypełnił jej rozpaczliwy krzyk. Udało się! Przebiłam jej rękę!

- Za co?! - zawyła, a nieustające łzy kompletnie popsuły jej makijaż.

- A, taka sytuacja! - palnęłam z głupia frant, plując na nią jak na ścierwo – Wkurwiałaś mnie od samego początku – warknęłam – I od początku chciałam cię zabić – prychnęłam, wyciągając obcas z dłoni dziewczyny. Zionęła tam ładna dziurka... - Ale... - zawiesiłam głos – Gdyby nie to porwanie, może nie postąpiłabym aż tak okrutnie – westchnęłam i posłałam Jermy'emu szeroki uśmiech – Jaki werdykt? - spytałam.

- Dziesięć na dziesięć w skali bestialstwa, JayJay – zarechotał. Patrzenie na agonię blondynki sprawiało mu wiele satysfakcji – Moja krew – zrobił rozmarzoną minę. Quinn resztkami sił próbowała się doczołgać do wyjścia.

- Patrz, jak się czołga ten bezwartościowy robak – prychnęłam, wyjmując gnata z kabury – Nie tak szybko, słodka Harley – zakpiłam i strzeliłam dziewczynie w nogę. Ciszę rozdarł jej płaczliwy jęk.

- Czemu mnie po prostu nie dobijesz?! - wrzasnęła, będąc u kresu wytrzymałości.

- Bo to cholernie zabawne – zarechotałam i posłałam kolejną kulkę, tym razem w rękę. Skatowana i brudna od krwi Quinn, próbowała jeszcze się ruszyć, ale w końcu nie zdzierżyła i padła jak długa. Myślałam, że nie żyje, ale suka jeszcze oddychała.

- I co Julietta, dobijasz ją? - spytał Jerome, kładąc mi rękę na ramieniu, gdy oboje patrzyliśmy na ledwo żyjącą blondynkę.

- Nie – ucięłam – Joker zrobi jej większe piekło – zachichotałam szyderczo i wyciągnęłam komórkę z kieszeni marynarki. Wybrałam numer klauna i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Juliet? - jak tylko odebrał, widziałam jego zbereźny uśmieszek.

- No hejka, J – zaszczebiotałam – Robisz coś ważnego? - spytałam niewinnie.

- Nie, cukiereczku – zaśmiał się znacząco – Co się stało, kotku. Potrzebujesz towarzystwa? - mruknął.

- Ja nie, ale twoje śmieci tak. Czekają w magazynie – rzuciłam i się rozłączyłam.

- Ty szmato... - jęknęła Quinn, ale łupnęłam ją kijem po głowie.

- Nie jesteś zbyt zajęta zdychaniem, żeby mnie obrażać? - prychnęłam – Chodź, Jermy. Zmęczona jestem – ziewnęłam i skierowałam w stronę drzwi.

- Piękne przedstawienie, JayJay – parsknął rudy, biorąc mnie na ręce i otwierając drzwi z buta – Szkoda, że nie miałem popcornu – dodał.

- Dziękuję za komplement, Jermy – zachichotałam – Wracajmy już do domu – mruknęłam.

- Naturalnie, śliczna – zarechotał – A co chcesz zrobić z tym kijem? - spytał, pijąc do bejsbola trzymanego w mojej prawej dłoni.

- Wrzucić do ognia – prychnęłam drwiąco, a chłopak parsknął śmiechem. Niósł mnie, dopóki nie znaleźliśmy się przy czerwonym kabriolecie.

- Proszę, moja JayJay – ułożył mnie na miejscu pasażera, niczym szczeniaczka do kojca.

- Prowadziłeś samochód po pijaku? - mruknęłam, zapinając pasy.

- To chyba najmniejszy z twoich problemów – odgryzł się Valeska, zwinnie wskakując za kierownicę.

- Dzisiaj tak – odparłam beztrosko, a chłopak włączył silnik i wyjechał z jakiegoś obskurnego parkingu.

- To do domu! - zawołał, wjeżdżając na pustą ulicę – Mogę poudawać Hamiltona? - spojrzał na mnie błagalnie.

- Nie – ucięłam, przyglądając się kijowi Harley – Dobranoc – przeczytałam na głos.

- Co?

- Tak tu jest napisane – pokazałam mu – Cóż, dla Quinn to nie była zbyt dobra noc – zachichotałam złośliwie.

- No raczej – zawtórował mi Valeska, a ja położyłam bejsbola na dół. Popatrzyłam na chłopaka.

- Jermy?

- No? - odwrócił się w moją stronę.

- Dziękuję – przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam w policzek. Zostawiłam plamki krwi na jego twarzy, ale mu to nie przeszkadzało.

- Przecież wiesz, że nie pozwolę cię skrzywdzić, śliczna – posłał mi szeroki, nieco upiorny uśmiech.

- Wiem – odparłam i przytuliłam się do boku Valeski. Chłopak objął mnie ramieniem.

- Moja słodka JayJay – zaśmiał się i przygarnął mnie mocniej.



CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top