Get Insane CXVIII

- Jermy, widziałeś jaką minę miał Joker? - śmiałam się szyderczo, kiedy mknęliśmy samochodem w kierunku domu.

- No ba! - zawtórował mi – Nieźle go wkurwiłaś, JayJay – pochwalił mnie – Na początku myślałem, że wyjście z trybu incognito, to kiepski pomysł – zaczął, robiąc ostry manewr kierownicą – Ale było warto! - wybuchnął śmiechem.

- Jasne, że było! - zarechotałam – Codziennie będę sobie odtwarzać w głowie wyraz jego mordy, haha! - zaniosłam się dzikim śmiechem.

- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale prawie wykitował, jak zobaczył twoją dłoń na moim ramieniu – mruknął rudy.

- Pewnie, że zauważyłam – prychnęłam – To jest właśnie najciekawsze – zrobiłam minę myślicielki.

- To znaczy? - Jerome spojrzał na mnie szybko i wrócił do skupienia na drodze.

- Z jednej strony, ten skurwiel ewidentnie chciał mojej śmierci – mruknęłam – A z drugiej, miał taką minę, jakby chciał mnie odzyskać? - zakpiłam.

- A gdyby rzeczywiście tak było, wróciłabyś do niego? - rudzielec nieco spoważniał.

- Nigdy w życiu! - prychnęłam – Chyba... - palnęłam nagle.

- Chyba? - zarechotał.

- Teoretycznie, nie powinnam być zaskoczona, że mnie w końcu zabił – mruknęłam po namyśle – Zawsze były łzy, ból, tortury, a przez tego gnoja stałam się na swój sposób masochistką – dodałam.

- Masochistką? - zakpił.

- Miło, że cię to bawi – warknęłam – Spójrzmy prawdzie w oczy – westchnęłam – Nie ma żadnych podstaw, żebym była złą osobą – kontynuowałam – Nie mam mrocznej przeszłości, nikt się nade mną nie znęcał, do osiemnastych urodzin wiodłam normalne życie przeciętnej nastolatki – mówiłam dalej – A po ponad roku przebywania w towarzystwie tego pojeba, mam tak skrzywioną psychikę, że nawet ból nie robi już na mnie zbytniego wrażenia – dodałam obojętnie – Co więcej, uwielbiam smak własnej krwi. Gdy się skaleczę, wylizuję sobie rany, albo pozwalam posoce spływać. Lubię patrzeć na cieknące, bordowe strumienie – zakończyłam.

- Jesteś pewna, że twój obłęd wynika ze spotkania Jokera? - zaśmiał się Valeska.

- Co sugerujesz? - popatrzyłam na niego ostro.

- Nie próbujesz teraz obarczyć go winą za swoje schizy? - mruknął obojętnie, ale z nutą cynizmu.

- Bronisz J'a? - warknęłam – On mnie zniszczył, spójrz tylko! - syknęłam.

- No, jak dla mnie, to on ci nic nie zrobił – rzekł beztrosko.

- Co takiego? - uniosłam się – Nic mi nie zrobił? Nic? - zirytowana, odchyliłam koszulkę – Patrz – rozkazałam zimnym tonem – Pierwsza blizna w postaci litery J – odgięłam szyję w bok – Druga, wycięty żywcem napis ''Moja'' – wyeksponowałam obojczyk – Trzecia, drugi obojczyk, boleśnie długa inskrypcja ''Własność Jokera'' – syknęłam – Inna strona szyi, kolejny napis ''Moja'', bo jeden to za mało – warknęłam – Następna szrama – podwinęłam rękaw kurtki – Dwa pieprzone Ha Ha – I ostatnia – odsłoniłam ramię – Urocze serduszko i do tego litera J – zakończyłam chłodno – Ale masz rację, Jermy. Joker mi nic nie zrobił. Jego sadystyczne zabawy nie wpłynęły jakoś na moją psychikę. Ani trochę – spuściłam wzrok, by potem go znowu podnieść – Ani trochę – wycedziłam przez zęby.

- Nie wiedziałem, że cię okaleczał – mruknął nagle. Miał taki poważny ton głosu. Jak nie on – Ale zawahałaś się, kiedy spytałem, czy chciałabyś do niego wrócić – przypomniał – Dlaczego, Julietta? - spojrzał uważnie.

- To jest skomplikowane – ucięłam.

- To nie jest skomplikowane. Po prostu nie chcesz o tym mówić, mam rację? - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Może – odpowiedziałam cicho – Możesz nie poruszać tego tematu? - poprosiłam.

- No pewnie, JayJay – wrócił mu beztroski tembr głosu.

- Dzięki – ucięłam i nie odezwałam się ani słowem do końca drogi.

Gdy tylko wróciliśmy do domu, zaszyłam się w swoim pokoju i zakopałam pod kołdrą. Jeszcze ta idiotka Sally mnie po drodze wkurzyła, bo coś chciała, więc prawie ją udusiłam. Musieli mnie siłą od niej odciągnąć, bo byłam zażarta i chciałam zmiażdżyć gardło nastolatki, jak kartkę papieru. Ponoć wpadłam w szał i zachowywałam się jak opętana.

Inni wyznawcy wyszarpali Sally z moich szponów. Jerome stał z boku i cieszył się głupkowato. Ach, kocham tego rudzielca...

Potrafił mnie przejrzeć na wskroś, czytać jak książkę. Nic więc dziwnego, że domyślił się, czemu nie chcę z nim rozmawiać o Jokerze...

Miał rację, to nie jest skomplikowane, chociaż na mój rozumek jest.

Klaun jest sadystą. Bez wątpienia. Cierpiałam przez niego niejednokrotnie, ale czy rzeczywiście chowałam urazę tak długo? Nie kłamałam. Dzięki zielonowłosemu stałam się masochistką. Nie tyle, ile ból mi nie przeszkadzał. Ja czasami chciałam go czuć. Bo to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie mogę zawrócić ze ścieżki szaleństwa. A tego właśnie chciałam. Byłam uzależniona od obłędu, adrenaliny. Świadomie ''krzywdziłam'' samą siebie, bo tego pragnęłam...

Kontrolowana psychoza. Czułam się lepiej, gdy wiedziałam, że mam nierówno pod sufitem. Lubiłam, kochałam być szalona i niezrównoważona! Wyrażałam w ten sposób, kim jestem.

Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że normalność była pułapką. Dusiła mnie, tłamsiła, a tamto pamiętne morderstwo... Wyzwoliło mnie.

Czy można się już urodzić złym? Czy to w ogóle możliwe?

W kwestii mojej nienawiści do klauna nie myliłam się w większości. Gardziłam nim, ale jednocześnie cieszyłam, gdy go wtedy zobaczyłam. Łączyła mnie z nim jakaś więź. Pasji? Zrozumienia?

Po prostu nie potrafiłam oszukiwać samej siebie, że mi go nie brakuje. Nie chodziło o miłość, bo pod tym względem, moje serce dalej było obumarłe. Tęskniłam za Jokerem, bo nigdy nie doskwierała mi przy nim nuda. Był zarówno moim najlepszym przyjacielem, jak i najgorszym wrogiem.

Śmiech przez łzy, łzy przez ból, ale zawsze coś się działo. Dopasowani jak dwie identyczne połówki jabłka...

- Puk, puk? - do moich uszu doszło pukanie w drzwi. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby się domyślić kto to...

- Jermy, idź sobie – warknęłam, nakrywając się bardziej kołdrą.

- Nie przyjmuję tego za odpowiedź – parsknął i drzwi otworzyły się z hukiem. Wychyliłam głowę spod kołdry, natrafiając wzrokiem na uradowanego Valeskę, stojącego w progu mojego pokoju.

- Ale z ciebie burak – syknęłam wrogo, wracając pod ciepłą pierzynę.

- Aha – obruszył się – A burak przyniósłby ci gorące kakałko? - prychnął.

- Co? - mruknęłam i w tym momencie rudy zdjął ze mnie kołdrę.

- Pytam, czy burak przyniósłby ci gorące kakałko? - mruknął, eksponując pomarańczowy kubek w kremowe paski, z którego unosiła się para.

- Zrobiłeś mi kakałko? - nie mogłam się nie uśmiechnąć. Usiadłam po turecku na łóżku, opierając plecy o ścianę.

- Trzeci raz nie będę powtarzał – Jerome przewrócił oczami – Rany, Julietta. Ty zrób sobie lepiej badanie słuchu – pokręcił głową na boki, stawiając kubek na komodzie.

- A co to za okazja? - zachichotałam, biorąc naczynie w dłonie.

- A tak o – odparł – Zawsze musi być jakaś okazja? Nie mogę nic dla ciebie zrobić? Tak od mojego zrytego serducha? - wpatrywał się we mnie uważnie.

- Tego nie powiedziałam – posłałam mu uśmiech.

- Ty wszędzie węszysz spisek – zacisnął usta w wąską kreskę.

- To pewnie po tatusiu – parsknęłam odruchowo, upijając mały łyk kakao, żeby nie oparzyć języka.

- Interesujące – pokiwał głową – A co ja mam po swoim tatulku, hm... - zamyślił się – Pomyślmy – zmarszczył brwi – Mój tatuś był okrutnym tyranem i wrednym gnojem – mruknął po namyśle. Przyznam, że zrobiło mi się żal Jerome'a. Biedny tyle przeszedł w życiu. Miał matkę dziwkę, ojca tyrana. Był bity przez nią i jej kochanków. Jego własny brat go znienawidził i nastawił całą rodzinę przeciwko niemu. Rzadko kiedy współczuję innym, ale historia chłopaka za każdym razem wzbudzała we mnie smutek i empatię. Budziły się we mnie wtedy takie ludzkie instynkty, że miałam ochotę go przytulić.

- Przykro mi – mruknęłam nieświadomie.

- Och, nie martw się, Juliet – posłał mi szeroki uśmiech – Nie wdałem się w ojczulka. Jestem wesołym, sympatycznym żartownisiem – odrzekł.

- Schlebiasz sobie – rzuciłam kąśliwie.

- Co masz na myśli? - spojrzał na mnie groźnie.

- Zapomniałeś wspomnieć o swoim wyjątkowo szalonym usposobieniu – odparłam.

- Wcale nie – droczył się.

- Nie kłam – pogroziłam mu palcem, gdy zabrzęczała moja komórka. Westchnęłam i zerknęłam na wyświetlacz.

- A kto to? - zainteresował się.

- A co cię to? - burknęłam.

- O, wracamy do super miłego charakteru Juliet Caro – pokręcił głową z politowaniem.

- Zawsze jestem miła – prychnęłam.

- Euechech khm. Ten cholerny kaszel – mruknął Jerome, stukając się w krtań.

- No co? Twierdzisz, że jestem wredną, zimną suką? - zapytałam. Valeska uciekał wzrokiem.

- Mam być szczery, czy miły? - włożył ręce do kieszeni spodni.

- Masz przestać kraść moje teksty – syknęłam, upijając kolejny łyk kakao.

- Zamknij się, chcesz znać prawdę, czy nie? - warknął.

- No dajesz -ponaglałam go.

- Czasami jesteś – powiedział w końcu.

- Bzdury – upiłam kakao.

- Prawda boli? - prychnął – Jeśli cię to pocieszy, to ludzie patrzą tak przez pryzmat twojego szaleństwa – dodał.

- Czyli? - popatrzyłam na niego dziwnie.

- Masz takie chwile, że zabijasz każdego, kto się napatoczy – mruknął.

- I to ma być wada? - prychnęłam.

- Ja tego nie powiedziałem – zarechotał – Ale serio, kto do ciebie napisał.

- Mackenzie. Wychodzimy dzisiaj do klubu – mruknęłam obojętnie, a Valeska zrobił teatralną minę.

- Mam rozumieć, że chcesz mnie tutaj zostawić samego? - przyłożył dłoń do piersi.

- Jak najbardziej – wyszczerzyłam się bezczelnie – Poza tym, nie miałeś się dzisiaj spotkać z chłopakami? - rzuciłam.

- Dzisiaj nie – burknął – Idę z tobą.

- Gdzie? - zrobiłam wielkie oczy.

- Do klubu, a gdzie? - prychnął – Joker jest wściekły, całe Gotham jest wściekłe. Jeszcze cię ktoś zabije – warknął.

- Martwisz się, Jermy? - zachichotałam.

- Nie? - zakpił – Raczej chamsko wcinam się w twoje plany. Zabawię się, może coś wyrwę – zarechotał – I przy okazji będę miał na ciebie oko, bo to nie byłoby nic dziwnego, że oszukani złoczyńcy chcieliby zrobić z tobą porządek – dodał.

- A kto ci pozwolił? - prychnęłam – Nie będziesz właził między mnie i Mackenzie – stanowczo zaprotestowałam – No i z czego ryjesz? - popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Między ciebie i Mackenzie – zarechotał – To brzmi bardzo...

- Jezuuuu – przewróciłam oczami – Jesteś jakiś niewyżyty, czy co? - warknęłam – Chociaż z twoim kolorem włosów, to rzeczywiście ciężko coś wyrwać – uśmiechnęłam się złośliwie.

- Masz coś do rudych, Julietta? - posłał mi mordercze spojrzenie.

- Mam coś do wszystkich – patrzyłam mu prosto w oczy – Nigdzie nie pójdziesz – syknęłam dobitnie.

- Nie możesz mi rozkazywać – zakpił – O której mam być gotowy? - dodał na odchodne.

- Kiedy modra czapla odleci na wschód – prychnęłam – Nie idziesz ze mną! - wrzasnęłam wściekle.

- Dobra, JayJay. Wyżyj się, jak ci to pomoże – wybuchnął szyderczym śmiechem i zniknął za drzwiami.

- Dupek – bluznęłam, upijając kolejny łyk kakao.

- Przy okazji, zatrułem je – parsknął, a ja zatrzymałam zawartość kubka w policzkach – Żartowałem – dorzucił beztrosko, a ja powoli przełknęłam ciepłą ciecz.

- Imbecyl – warknęłam pod nosem i odstawiłam kubek na komodę. Nie miałam w planach zabierać ze sobą Valeskę, ale rudzielec jest gorszy niż osioł. Jak się na coś uprze, to koniec...

Wymyślił sobie, że pójdzie ze mną do klubu i wołami go nie odciągnę od tego pomysłu. Teraz jeszcze trzeba powiedzieć o tym Mackenzie...

Za piętnaście dziewiąta, niepostrzeżenie wyszłam z domu, mając nadzieję, że Jerome zapomni. Nie spotkałam go po drodze i byłam dobrej myśli.

Mijałam grupkę naszych wyznawców, którzy właśnie rozpoczynali conocną zabawę. Przywiązywali ofiary do różnych sprzętów, pętali im ręce i zaklejali usta. Szykowała się niezła impreza, ale wolałam dzisiaj poszaleć w inny sposób. Co nie znaczy, że nie wzięłam ze sobą swoich zabawek. Tak, na wszelki wypadek, hahaha...

- Juliet, dokąd idziesz? - zapytał Joe. Wysoki, czarnowłosy chłopak. Stylizował się na mima.

- Na imprezę do klubu – westchnęłam, odgarniając niesforne kosmyki – Widzieliście Jerome'a? - spytałam półszeptem.

- Nie – zaprzeczył – Chcesz się z nim zobaczyć? - zagaił.

- Wręcz przeciwnie – uniosłam dłonie w górę – Chociaż, jeśli go zauważysz, daj znać. Muszę mu kosę w żebra sprzedać – warknęłam.

- Znowu się pokłóciliście? - Joe wyglądał na rozbawionego.

- Nie, po prostu Valeska jest bezczelnym durniem. Nic nowego – założyłam ręce na siebie.

- Spoko – parsknął – Ej, ale to znaczy, że nie będzie cię na naszej imprezie? - Joe wyglądał na zawiedzionego.

- No niestety – wydęłam usta – Ale chyba nie ma nic skomplikowanego w mordowaniu niewinnych, czyż nie? - zamrugałam słodko oczami.

- No raczej nie – potwierdził.

- Cudnie – zachichotałam, poprawiając kurtkę, która ześlizgiwała się z ramion – No, ja muszę lecieć. Czas mnie nagli – zastukałam w pusty nadgarstek.

- Ok, to pa – Joe odszedł w swoją stronę.

- Hola, hola, Julietta – w oddali usłyszałam znajomy głos. Aż zacisnęłam pięści z nerwów – Chciałaś iść beze mnie? - zza cyrkowego namiotu wylazł Jerome, Miał na twarzy bezczelny, szeroki uśmieszek.

- Wypierdalaj mi stąd – piorunowałam rudzielca wzrokiem.

- Ulala, co tak ostro, czikita – zacmokał – Aż tak bardzo nie chcesz mojego towarzystwa? - wyszczerzył się bezczelnie.

- To jest mój wieczór. Bez ciebie – zaakcentowałam dwa ostatnie słowa.

- Haha. Nigdzie się nie ruszysz beze mnie – zarechotał złowieszczo.

- Wiesz, kogo mi teraz przypominasz? - syknęłam, zbliżając się do niego – Jokera – wymówiłam to imię z nieukrywaną nienawiścią – A może ty też chcesz mnie ubezwłasnowolnić, co?! - wpadłam w furię.

- Tia. Na pewno – Valeska włożył dłonie w kieszenie spodni – To moja życiowa misja – westchnął – Co się wściekasz? - prychnął – Masz problem z tym że będę w tym samym klubie, na tej samej imprezie co ty? - kontynuował z szerokim uśmiechem – Wyluzuj, śliczna – błysnął zębami – Ja nawet nie mam zamiaru przebywać w twoim pobliżu. Znajdę sobie własne towarzystwo, nawet mnie nie zauważysz – dodał – Musisz mieć o sobie wysokie mniemanie, jeśli sądzisz, że chciałem całą noc spędzić z tobą. Trochę samokrytyki – prychnął.

- Doprawdy, panie Valeska? - teraz to mój głos ociekał cynizmem – Więc zaprzeczasz, że wprosiłeś się tylko po to, żeby mieć mnie na oku? - wydęłam usta – Jak to ująłeś... - zatrzymałam się – Całe Gotham jest na mnie wściekłe i znajdzie się wielu, którzy będą chcieli mnie zabić? Tak to szło? - otworzyłam szeroko oczy.

- Julietta – rudy zarechotał szyderczo i spojrzał na mnie z góry – Robienie za twojego ochroniarza, to nie jest priorytet, tylko dodatek – pochylił się nade mną – Wysoko się cenisz. Może nawet za wysoko – dodał.

- Dla twojej wiadomości, Jermy – prychnęłam – Będziemy miały zapewnione bezpieczeństwo, więc nie musisz się martwić – dodałam – Poza tym, jestem dziewczynką z ostrymi zabaweczkami i wiem jak ich używać – dodałam, odchylając kurtkę. Wewnętrzna kieszeń pęczniała pod wpływem noży, które tam schowałam.

- Bezpieczeństwo, tak? - zakpił – A kto cię uchroni przed wrzuceniem pigułki gwałtu do drinka, co? - szare oczy chłopaka błysnęły niepokojąco.

- Ja nie rozumiem, dlaczego się mną tak przejmujesz? - zrobiłam wielkie oczy.

- Bo jesteś moją kumpelą, tak? - warknął.

- Nie musisz łazić za mną krok w krok – syknęłam – To zaczyna być chore – wzdrygnęłam się i odwróciłam na pięcie z zamiarem odejścia. Za pięć minut przyjedzie po mnie Mackzie. Nie mogę być spóźniona.

- Chore? - prychnął i złapał mnie za nadgarstek, po czym siłą przyciągnął do siebie.

- Co ty wyprawiasz? - patrzyłam na niego z lekkim przestrachem.

- Nie mam w życiu nikogo, prócz ciebie – świdrował mnie na wskroś swoimi kamiennymi ślepiami – Jesteś moją rodziną, siostrą, której nigdy nie miałem – kontynuował, a ja czułam, że wnętrzności przybierają różne, zakręcone kształty – Jako jedyna mnie nie skreśliłaś – objął mnie mocno. Nie wiedziałam jak zareagować, więc odwzajemniłam uścisk – Więc niech cię nie dziwi, że się martwię. Po prostu nie mogę cię stracić – dodał, a mnie sparaliżowało. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, aż w końcu przerwaliśmy.

- Ja... nie wiem co powiedzieć, Jerome... - uciekałam wzrokiem. Rozmowy o uczuciach były dla mnie zawsze trudne. Unikałam ich jak ognia.

- Nie musisz tego w żaden sposób komentować – mruknął – Po prostu chcę, żebyś wiedziała – dodał.

- To dlatego mnie uratowałeś przed pociskiem? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.

- Tak... - przyznał niechętnie – Nie przypuszczałem, że mogę mieć jakieś ludzkie zachowania, ale życie wciąż zaskakuje – parsknął – Po tym, jak byłem workiem treningowym dla mamusi i jej fagasów, powinienem być wyjałowiony z jakichkolwiek uczuć – rzucił szyderczo – Można powiedzieć, JayJay, że jesteś wyjątkowa. Niczym wisienka na torcie – zakończył ze śmiechem.

- Ty też jesteś wisienką na torcie, Jermy – nawiązałam z Valeską kontakt wzrokowy.

- Nie rozumiem – zrobił dziwną minę.

- Jesteś pierwszą osobą, której mogę współczuć – powiedziałam szczerze – No i nie jesteś zwierzakiem – dorzuciłam szybko.

- Zależy, co masz na myśli... - uśmiechnął się znacząco.

- O bożeeeeee... - przewróciłam oczami – Musisz jak zwykle wszystko zepsuć? - warknęłam, rozczapierzając dłonie – Ja tu się rozdrabniam w uczuciach, a ty wyskakujesz z kolejnym podtekstem – pokręciłam z politowaniem głową – Kretyn – pacnęłam go w ramię.

- Oj, no co – zarechotał – Ja tu tylko rozładowuję atmosferę, zluzuj majtki – posłał rozbrajający uśmiech – W końcu, idziemy do klubu, co nie? - uniósł brwi.

- No tak. I co? - dalej patrzyłam na niego jak na antychrysta.

- Będziemy tam pić, racja? - kontynuował.

- No? - nie kapowałam, o co mu chodzi.

- Bawić się, tańczyć – mówił dalej – Wiesz, hajs, lans i bauns – zarechotał.

- No tak – złamał mnie. Musiałam odwzajemnić uśmiech.

- Więęęęęc, wypadałoby odwrócić minę do góry nogami, nie sądzisz, JayJay? - oparł łokieć o moje ramię i uśmiechnął się niewinnie.

- Chyba tak – dalej udawałam, że mam focha.

- Oj, mnie nie nabierzesz – zaśmiał się i wziął mnie na ręce.

- Hej! Puszczaj! - pisnęłam zaskoczona.

- Już dawno rozbroiłem tę tykającą bombę – zawołał z triumfem.

- Polemizowałabym, idioto. Postaw mnie! - chichotałam.

- Darmowe noszenie. Jeszcze ci źle? - prychnął i zrobił kilka kroków.

- Jestem wybredna – fuknęłam – Boeing Juliet Caro, przymierza się do lądowania! - zawołałam.

- O nie! Turbulencje! Katastrofa w przestworzach! - Jerome zaczął mną potrząsać.

- Jermy, mam chorobę wysokościową! - jęknęłam.

- Co tam choroba! I tak będą szukać czarnej skrzynki! - dodał i zaczął się ze mną kręcić jak na karuzeli.

- Przestań, świrze! - rechotałam beztrosko, jak dziecko, gdy oboje poczuliśmy na sobie czyjś wzrok.

- Co wy najlepszego robicie? - usłyszałam pełen wyrzutów głos Mackenzie. Jerome zatrzymał się i postawił mnie na ziemi. Musiałam go trzymać za ramię, bo mój błędnik chwilowo gdzieś zabłądził.

- Nic takiego – odparł rudzielec.

- Potwierdzam – poparłam go.

- Czekam na was od dziesięciu minut! - fuknęła, zakładając ręce na siebie.

- Tooo, aż tyle minęło? - zrobiłam głupią minę.

- Nie. Robię sobie jaja – warknęła.

- Szanuję – zarechotał chłopak.

- No już, idziemy – westchnęłam, podchodząc do Mackzie i przytulając ją na powitanie – W ogóle, poznacie się. Jerome, Mackenzie. Mackenzie, Jerome – mruknęłam.

- Miło mi – chłopak przyjaźnie wyciągnął rękę. Szatynka niepewnie ją uścisnęła.

- Jerome Valeska? - spytała z lekko struchlałym gardłem – Ten Jerome Valeska? - przełknęła nerwowo ślinę, lustrując rudzielca od stóp do głów.

- Widzę, że moja sława mnie wyprzedza – zarechotał i przyuważyłam, że Mackzie to wystraszyło.

- Juliet, poważnie? - spojrzała na mnie znacząco.

- Co? - zrobiłam wielkie oczy.

- Zadajesz się z tym świrem? - piorunowała mnie wzrokiem.

- Świrem? - zakpił Jerome – Chyba cię nie polubię, wiesz? - posłał jej jedno ze swoich diabolicznych spojrzeń.

- Jeśli chcesz przeżyć, lepiej go nie drażnij – westchnęłam – Jermy, nie strasz jej – skarciłam Valeskę wzrokiem.

- Nie moja wina – taksował szatynkę uważnym spojrzeniem – Aż mi się nóż w kieszeni otwiera – obnażył zęby, prezentując upiorny uśmiech.

- Juliet, weź mu, coś powiedz! - jęknęła – On jest niebezpieczny! - dodała.

- Bez jaj, Sherlocku – prychnęłam – Nie bardziej niż ja – odparłam lakonicznie.

- Co on tu w ogóle robi? - spytała, mierząc Valeskę nieprzyjaznym wzrokiem.

- Ee, mieszka? - zakpiłam. Jej zachowanie zaczynało mnie wkurzać. Nie musi lubić mojego przyjaciela, ale nie musi go też oceniać i obrażać!

- Jak to? - zrobiła dziwną minę – Nie powinien być gdzieś z tą całą Jelly Jester? - palnęła. Jerome strzelił facepalme'a, a ja zrobiłam minę w stylu: Czy ty sobie kurwa żartujesz.

- Czy moje życie reżyseruje jakiś upośledzony debil, czy co? - wzniosłam oczy ku niebu. Rudzielec dostał ataku śmiechu.

- O co ci chodzi, Juliet? - nie załapała.

- To ja jestem Jelly Jester! - rozłożyłam sfrustrowana ręce na boki – To ja! - wskazałam palcem na siebie – Jelly Jester to przykrywka dla Juliet Caro, ale skoro i tak wszystko się wydało, nie ma sensu dłużej tego ukrywać – szukałam w niej potwierdzenia, że ta ameba zakumała słowo w słowo – Błagam cię... - złączyłam dłonie – Tylko mi nie mów, że tego nie rozumiesz, bo sobie w łeb palnę... - schowałam twarz w dłoniach. Byłam kompletnie załamana, ale głupotą mojej przyjaciółki. Przez kilka sekund, trwała między całą naszą trójką niezręczna cisza – Jermy, zrób coś... - jęknęłam, a Valeska objął mnie ramieniem – Ja nie daję rady...

- No, inteligencją koleżanko, to ty nie grzeszysz – skwitował chłopak – Zobacz, co zrobiłaś! - dodał z lekkim wyrzutem – Załamałaś mi JayJay! - odparł i zaczął mnie klepać po plecach – No już, Juliet. Kiedyś ona to w końcu zatrybi – mruknął z nadzieją.

- To jest naprawdę wstrząsające – Mackenzie w końcu się odezwała – Chyba jeszcze wielu rzeczy o tobie nie wiem, Juliet – westchnęła po namyśle – Dobra, stoimy tu jak kretyni, a impreza w klubie trwa – zawołała nagle – Nie wiem jak wy, ale ja nie będę tu sterczeć, zamiast szaleć na parkiecie i sączyć kolorowe drinki – odparła – Zawijacie się? - rzuciła.

- Tak! - otrzeźwiałam – Muszę się napić. Koniecznie, muszę się napić – zachichotałam histerycznie.

- Julietta, gadasz jak alkoholiczka – skomentował chłopak.

- Czasami jestem – potwierdziłam – W wyjątkowych sytuacjach – dodałam szybko – Ratunku... - pisnęłam cicho, robiąc obłąkaną minę.

- Dobra, chodźmy lepiej, bo JayJay jest w kiepskim stanie – zadecydował Jerome i cała nasza trójka udała się w kierunku bramy wejściowej.

- Zgodzę się z tobą – mruknęła Mackenzie – Nie bój żaby, Juliet. Jak zobaczysz, jakie ciasteczka nam załatwiłam, to wszelkie myśli odejdą w niebyt – zaśmiała się.

- Żaden koleś się do niej nie zbliży, na mojej warcie – warknął Valeska.

- Jaki masz problem, koleś? - prychnęła Mackzie. Od razu było wiadome, że ona I Jermy nie darzą się sympatią – Od dobrego towarzystwa, jeszcze nikt nie zginął – mruknęła.

- Od towarzystwa może nie... - zarechotał złowieszczo.

- Kurwa... - bluznęła cicho – Nie będę owijać w bawełnę, przerażasz mnie – mruknęła do rudzielca.

- Ooo, przykro mi – zaszczebiotał – Vice Versa, laluniu, bo też cię nie lubię – odgryzł się – Na szczęście, nie muszę cię lubić – dodał – Wystarczy, że JayJay nie będzie patrzeć, a poderżnę twoje gardło – syknął z nutą szaleństwa.

- Uważaj sobie, czubku... - jęknęła szatynka.

- Jermy, odpuść – fuknęłam – A ty go nie wyzywaj – popatrzyłam na Mackenzie – Oboje się po prostu tolerujcie, ok? - mruknęłam prosząco – Nic więcej. Ku mojej uciesze, nie gadali ze sobą do końca drogi samochodem.

Szofer Mackzie zajechał pod klub, który przyciągał czerwono-fioletowymi światłami. Ze środka dochodziła głośna muzyka, a przed budynkiem ciągnął się wianuszek ludzi. Prawdziwy goryl na bramce i prawdziwa czerwona wstęga. Dawniej, takie rzeczy widziałam albo w filmach, albo simsach.

- Niezła miejscówka – skwitował Jerome – Ale, że taka kolejka? - mruknął znudzony.

- Nas nie obowiązuje kolejka – odparła Mackenzie, nieco się wywyższając – Jesteśmy VIP-ami – dodała, wyciągając jakąś złotą kartę z kieszeni.

- Ulala – skomentował rudy – Może jednak powinienem być dla ciebie miły? - zarechotał.

- Za późno – syknęła.

- I tak żartowałem – odparł chłopak – Ale tak ciekawości, ile kosztuje taka kartka? - zagaił.

- Dwadzieścia pięć kafli i traktują cię jak króla – mruknęła szatynka i skierowaliśmy się do wejścia.

- Dwadzieścia pięć kafli -parsknął Jerome i wyciągnął portfel z kieszeni kurtki. Był po brzegi wypchany gotówką.

- Jeny, chłopie! - jęknęłam – Skąd masz tyle hajsu? - zrobiłam wielkie oczy.

- Właśnie? - zawtórowała mi Mackzie.

- Jakbyś nie wiedziała, JayJay – zarechotał – Trzeba korzystać z życia – mruknął, chowając portfel z powrotem.

- I chcesz sobie kartę VIP wykupić? - prychnęłam.

- Daj spokój – zakpił – To nie jest rodzaj imprez, które mnie interesują – dodał – Może ty chcesz? - spytał.

- Ja? Nie, dziękuję – zaoponowałam.

- Dobra. Wchodzimy, czy chcecie się teraz licytować? - warknęła szatynka.

- No wchodzimy, wchodzimy – poparłam ją.

Gdy tylko przekroczyliśmy czerwoną wstęgę, poczułam miłe łaskotanie w brzuchu. Otaczała mnie taka pozytywna aura wyjątkowości...

Przeszliśmy przez cały klub, do specjalnie wyciszonej sekcji dla VIP-ów. Nasza miejscówka składała się z zakręconej czarnej kanapy z czerwonymi poduszkami, dużego, dębowego stolika, na którym czekał już przygotowany szampan i zasłony z czarnych koralików. Wszystkiego dopełniało ciemne, karmazynowe światło.

Zasłona z koralików. Źle mi się to kojarzy...

Rozsiedliśmy się wygodnie na kanapie i przystąpiliśmy do picia szampana. Ja usiadłam pośrodku, żeby Jerome nie miał pretekstu do zrobienia Mackenzie krzywdy.

- Przyznam szczerze, że pomiędzy zabijaniem niewinnych i niszczeniem miasta, mógłbym wieść życie VIP-a – rudzielec wybuchnął śmiechem.

- Co nie? - przyznałam mu rację i oboje stuknęliśmy nasze kieliszki.

- Jesteście popieprzeni – skwitowała Mackenzie. Chłopak przewrócił oczami.

- Znowu zaczynasz? - westchnęłam, odwracając się w stronę szatynki – Niech do ciebie dotrze, że zarówno ja, jak i Jermy, nie jesteśmy normalni, to fakt – odparłam.

- Chyba nie potrafię tego zaakceptować – mruknęła.

- A było tak pięknie – westchnęłam i do naszych uszu dobiegł dzwonek komórki. To nie była moja, a Jerome chyba swojej nie posiadał. Mackenzie szybko się ożywiła i wyciągnęła telefon z różowym, puchatym etui. Rudzielec nie mógł opanować śmiechu. Zresztą, ja też.

- Hejka. My jesteśmy na górze – mruknęła – W sekcji VIP – dodała, a Valeska w tym czasie zabawiał mnie jakimś sadystycznym kawałem – To spoko. No – potwierdziła coś z entuzjazmem – Dobra, to ja zapytam – odparła i odsunęła telefon od ucha – Juliet, jakiego drinka chcesz? - zwróciła się do mnie.

- Co? - spojrzałam na nią jak na kosmitkę.

- Jakiego drinka chcesz? Chłopaki stoją przy barze, to nam zamówią – powiedziała,

- Nie chcę, żeby jacyś obcy kolesie zamawiali mi drinka – prychnęłam, a Jerome zaczął klaskać.

- Poczekajcie chwilkę – mruknęła do komórki – Juliet, co ty odwalasz? - skarciła mnie wzrokiem – Chłopaki chcą być miłe i chcą nam drinka postawić, a ty wybrzydzasz? - fuknęła na mnie.

- Naprawdę nie wiesz, jak to działa? - spytałam.

- Jak co działa? - nie załapała.

- Przecież mogą nam pigułkę gwałtu wrzucić – warknęłam ostro.

- Zwariowałaś? - prychnęła.

- Może i jestem wariatką, ale wiem, jak działa dzisiejszy świat – odparłam zimno.

- Jestem ciekawa, w jaki sposób piłaś, kiedy byłaś z Jokerem? - wbiła szpileczkę.

- Siedzieliśmy w jego klubie i drinki przynosił nam osobisty barman? - posłałam jej znaczące spojrzenie.

- Ale jesteś podejrzliwa – skwitowała i nagle zesztywniała.

- Daj jej spokój albo się tobą zajmę – odwróciłam się w stronę Jerome'a. No tak. Valeska wyciągnął nóż i dawał szatynce jasno do zrozumienia, że zamierza go na niej przetestować, jeśli nie odpuści.

- Dobra, Jermy. To nie jest potrzebne – mruknęłam – Nie chcę żadnego drinka! - posłałam Mackzie jadowite spojrzenie.

- Ok! - przewróciła oczami – Jejku – westchnęła i podniosła telefon do ucha – Dzięki chłopaki, ale na razie pasujemy – odparła i się rozłączyła.

- Dobrze zrobiłaś – pochwaliłam ją.

- Taa – prychnęła – Darmowy drink przeszedł mi koło nosa.

- Przynajmniej nikt cię nie zgwałci, kretynko – syknął rudy.

- Wiecie co? - odwróciła się w naszą stronę i popatrzyła uważnie – Jedno mnie dziwi – zaczęła, opierając łokieć na stole – Jesteście przecież psychopatami, co was obchodzi cudze zdrowie i życie? - prychnęła.

- Nie obchodzi nas cudze zdrowie i życie – zakpiłam – Ostrzegliśmy cię dlatego, że nikt z nas nie miałby zamiaru ratować cię z rąk oprawców – dorzuciłam.

- Dokładnie – zgodził się Valeska - Pod tym względem, nie spodziewaj się współczucia i pomocy z naszej strony – dodał.

- Czyli, że jednak jesteście oziębłymi, bezuczuciowymi świrami – zatriumfowała.

- Co o tym myślisz, Julietta – rudzielec spojrzał na mnie znacząco – Możemy się z tym zgodzić?

- Nie nazwałabym siebie całkowicie oziębłą – mruknęłam, po chwili zastanowienia – Mam wielkie serce – posłałam jej szeroki uśmiech – Dla zwierzaczków i... dla zwierzaczków – parsknęłam – I tylko dla nich – dodałam jeszcze. Mackzie patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy – No właśnie! - wstąpiła we mnie nowa energia – Jermy? - zrobiłam cukierkowy uśmiech – Możemy mieć kotka? - zrobiłam proszące oczka.

- Ee, kotka? - zmarszczył brwi.

- Tak! - pokiwałam głową – W domu rodzinnym miałam kota i bardzo mi brakuje takiego zwierzaka – odparłam – Zgódź się! - urabiałam go – Będę się nim zajmować, karmić, głaskać, tulić, bawić się – wyliczałam – I nauczę go różnych sztuczek! - oczy mi zabłyszczały – Jak przegryźć krtań, jak podrapać do krwi, jak wydrapać oczy... - zarechotałam złowieszczo.

- To ostatnie zdanie jest przekonujące – zawtórował mi.

- Chcesz mieć kota po to, żeby go wyszkolić na zabójcę? - szatynka posłała mi mordercze spojrzenie.

- Nieeeee? - zaprzeczyłam – Chcę mieć kota, bo chcę mieć kota – odparłam.

- Ty już masz kota. W głowie – syknęła.

- To będę mieć dwa! - wybuchnęłam śmiechem.

- To zbyt wiele – skwitowała i wypiła całą lampkę szampana – O, chłopaki idą. Przynajmniej jedni normalni – dodała i pomachała do trzech facetów w oddali. Zerknęłam ciekawie i usłyszałam, jak z ust wypływa przekleństwo.

- Kurwa mać, bo nie wierzę – palnęłam.

- Juliet, dlaczego ty tak przeklinasz? - rzuciła mi oburzone spojrzenie – To jedna z rzeczy, których w tobie nie lubię – dodała.

- To jest towarzystwo, które nam załatwiłaś? - przygotowywałam się na salwę histerycznego śmiechu rozpaczy.

- Tak, zachowuj się – zganiła mnie i wstała, żeby się przywitać z chłopakami. Ukryłam twarz w dłoniach.

- Hejka, Mack – usłyszałam znajomy głos i zdusiłam skowyt.

- Hej, D – zaszczebiotała – Super, że wpadliście – dodała. Po chwili wymieniła uprzejmości z dwójką pozostałych kolegów. Wyłapałam tylko, że jeden z nich to Phil, a drugi nazywa się Cole. Nawet nie spojrzałam, żeby ich rozróżnić. Najwyraźniej, panowie zauważyli Jerome'a, który także się zapoznał, a potem wrócił na kanapę. Myślałam, że wykituję.

- Koleżanka coś nieśmiała, co? - zarechotał znacząco, a ja w duchu modliłam się o nagłe zgaśnięcie świateł, żebym mogła stąd uciec...

- Ona tylko taką udaje – odparła Mackenzie – Juliet, nie rób scen – mruknęła.

- Juliet? - po głosie poznałam, że zaraz coś skojarzy. To pułapka. Bez wyjścia. Trzeba zdjąć maskę...

- Cześć, Deacon – odsłoniłam twarz i zmusiłam się do uśmiechu. D miał zszokowaną minę.

- Jul, to ty? - wypalił w końcu.

- To wy się znacie? - palnęła Mackzie.

- Tak – odparłam, nie przestając patrzeć na Deacona.

- Haha. Świat jest mały – zachichotała głupkowato.

- No, zajebiście, hehehehehe – ironizowałam, zabijając ją wzrokiem.

- Łał, Jul. Nie widziałem cię od tej pamiętnej imprezy – mruknął Deacon, siadając koło Jerome'a – Słuchaj, stary. Zamienisz się miejscami? - rzucił znacząco.

- Raczej niezbyt – rudzielec piorunował go wzrokiem.

- Ej, wyglądasz jak ten świr Valeska, co go pokazują w gazecie i telewizji – rzucił nagle.

- Bo jestem tym świrem, co go pokazują w gazecie i telewizji – chłopak posłał mu upiorny uśmiech.

- Serio? Ja pierdolę – skomentował D – A gdzie swoją Jelly zgubiłeś, co? - dogryzał mu.

- Następny – załamałam ręce.

- O co ci biega? - spojrzał na mnie dziwnie.

- To Julietta jest Jelly – odpowiedział rudy.

- Co? - nie rozumiał.

- Panie, daj mi siłę – westchnęłam – Jelly Jester to przykrywka dla Juliet Caro – mruknęłam znudzonym tonem.

- Po co? - prychnął Deacon – I tak wszyscy już wiedzą, że Caro sfingowała swoją śmierć – odparł.

- Juliet, o czym on mówi? - do rozmowy wtrąciła się Mackzie.

- Nie sfingowałam swojej śmierci! - wrzasnęłam, ciut zbyt emocjonalnie.

- Głośniej. W Chinach cię nie słychać – D upił swoje piwo, które przyniósł – Po co te cyrki, Jul. Wydało się, trudno – burknął.

- Mówię prawdę. Nie sfingowałam swojej śmierci, bo naprawdę umarłam – obstawiałam przy swoim. Deacon posłał mi nieco pogardliwe spojrzenie.

- Brałaś coś, zanim przyszedłem? - spytał.

- Nie! - zaprotestowałam stanowczo – Serio nie żyłam, byłam martwa, ale zmartwychwstałam! - jęknęłam żałośnie – Obudziłam się w kostnicy – rzuciłam dobitnie – Nie było cię na moim pogrzebie? Przecież przedstawienia, które tam odwaliłam, nie można zapomnieć – dodałam, mając nadzieję, że to go nakieruje na dobre tory.

- Nie było mnie – przyznał – Czekaj, wparowałaś na własny pochówek? - zaśmiał się szyderczo.

- Juliet, nic mi nie mówiłaś! - pisnęła szatynka.

- Nie ma się czym chwalić – ucięłam.

- Po takim tonie głosu, raczej jest – mruknął D, posyłając złośliwy uśmieszek. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, Maroni leżałby martwy od kilku minut...

- Sorry, że się wtrącam, ale to ty jesteś Caro? Ta świrnięta laska Jokera? - głos zabrał ciemny blondyn o szaro-zielonych oczach.

- Urwałeś się z choinki? - nie panowałam nad emocjami.

- Jak to jest się pieprzyć z gangsterem? - koleś uśmiechał się bezczelnie.

- Zajebię go – syknęłam, wgapiając się w stół. Miałam obawy, że kontakt wzrokowy z tym idiotą, wywoła we mnie nieobliczalne instynkty.

- Julietta, uspokój się – Jerome położył dłoń na moim ramieniu, ale po jego minie, wiedziałam, że mi kibicuje.

- Mieć przyjemność siedzenia z dziwką Jokera przy jednym stoliku – prychnął złośliwie blondyn – Tyle wygrać – dodał, popijając piwo.

- Stary, odpuść – ciemny szatyn, siedzący obok aroganta, próbował załagodzić sytuację.

- Dlaczego? - zarechotał tamten – To praktycznie zaszczyt. Ona jest celebrytką w świecie kryminalistów – zakpił.

- Phil, przestań – Mackzie pacnęła go w ramię.

- Wyluzujcie się – nie ustępował – Pożartować nie można? - prychnął.

- Chłopie, jesteś zwykłym chamem, w tym nie ma nic zabawnego – warknął Deacon.

- No nie, D. I ty przeciwko mnie – prychnął ten cały Phil.

- JayJay, mam go załatwić? - szepnął mi na ucho Jermy.

- Zostaw tort dla solenizantki – mruknęłam do niego porozumiewawczo, odwracając się w stronę rudzielca. Odpowiedział mi psychicznym uśmiechem.

- A wy co tam tak szepczecie? Parą jesteście? - zarechotał blondyn. Z każdą sekundą, koleś zmniejszał swoje szanse na przeżycie.

- Zamknij ryj, kretynie – Jerome nie wytrzymał – Albo zrobię ci coś niemiłego – warknął ostrzegawczo.

- No super. Z psycholami przy jednym stoliku. Super impreza, Mack – ironizował.

- Stary, jak chcesz, możesz wypierdalać – odparł D. Nie tylko ja byłam niezadowolona z towarzystwa tego dupka. Zrobię przysługę światu...

Wykorzystałam okazję, że Phil wdał się w dyskusję z Deaconem i zanurkowałam pod stół. Wyciągnęłam z kieszeni kurtki nóż i zlokalizowałam, gdzie siedzi nadęty cymbał Phil.

- Nie potraficie się wyluzować – prychnął blondyn – Ja tylko powiedziałem prawdę, że mamy zaszczyt siedzieć z dziwką Jokera przy jednym stoliku, a wy się oburzyliście – kpił – Chyba rzeczywiście stąd pójdę, bo towarzystwo sztywne jak kij od miotły – kontynuował – A tę Caro gdzie wcięło? - rzucił nagle i w tym samym momencie dźgnęłam go nożem w klejnoty. Koleś się wydarł, zwracając tym samym uwagę reszty, a ja szybko wyciągnęłam ostrze i wbiłam je w jego klatkę piersiową.

- A tu jest Caro! Zaskoczony? - zakpiłam i zaczęłam go dźgać. Blondyn zaczął się dławić i charczeć. Patrzył mi prosto w oczy.

- Jhaa... tyhko... żharthowałem... - rzęził i mroczną ciszę, nie licząc ostatnich tchnień Phila, przerwał krzyk Mackenzie. Na szczęście Jerome w porę zareagował i rzucił się na nią, zatykając jej usta, bo by jeszcze idiotka tym dzikim wrzaskiem kogoś sprowadziła tutaj.

- Niech się dziewczyna wyżyje – mruknął do szatynki Valeska. Mackzie ciekły łzy po policzkach, a D i ten drugi chłopak, Cole chyba, kompletnie osłupieli, nie wiedząc, jak się zachować.

- Ja też tylko żartuję – syknęłam do blondyna, wpychając nóż głębiej. Jęknął słabo – Boki zrywać, co nie? Ha,ha,ha – zachichotałam powoli, dodając temu większej upiorności.

- Whiedziahem, że jehteś piehdolnhęta... - wył jeszcze. Nie pozwalałam mu tak szybko umrzeć, to by było zbyt nudne.

- Ej, wy – usłyszałam głos Jermy'ego – Skoro obaj siedzicie i nic nie robicie, możecie jakieś chipsy przynieść, czy coś? - zwrócił się najpierw do Deacona, potem do Cole'a – Taki show o suchym pysku oglądać? To niewybaczalne – zarechotał, a ja mu zawtórowałam i na powrót dźgałam blondyna nożem. To był chyba siódmy raz?

- Psychopatka... - stęknął Phil.

- Racja! - pokiwałam energicznie głową – Powinieneś wiedzieć, że nie obraża się ludzi chorych psychicznie, bo to się może źle skończyć – zachichotałam – Bardzo źle... - zrobiłam kolejne dwa dźgnięcia – A teraz, idź w diabły! - warknęłam i wpadłam w amok. Przebijałam go ostrzem bez przerwy, aż poczułam, że ktoś mnie siłą od niego odciąga.

- Kurwa, Juliet, co ty robisz?! - to był Deacon. Złapał mnie za ręce i wytrącił nóż, który upadł na stół. Przerżnięty kilkakrotnie Phil, spuścił głowę i zdechł. W miejscu jego torsu widniała spora, czerwona plama, którą mocno było widać na cienkiej, niebieskiej koszuli.

- On musi zginąć! - wycedziłam, przez zęby, kiedy D wyciągnął mnie spod stołu.

- Już zginął! - warknął – Zobacz, co zrobiłaś! - nakierował moją głowę na trupa. Nagle usłyszeliśmy, jak coś upada na podłogę. Okazało się, że ten cały Cole zemdlał, wylewając na siebie piwo.

- O, to jeszcze nie jest skończone... - zarechotałam, przez zaciśnięte kły – Puszczaj mnie! - zaczęłam się wyrywać.

- Ogarniesz się, czy nie?! - poczułam mocne plaśnięcie w twarz. Policzek zapulsował, czerwona szminka się lekko roztarła, a z kącika ust poleciała strużka krwi.

- Uderzyłeś mnie? - syknęłam jadowicie.

- Uderzyłeś ją? - Jerome podniósł się z miejsca, puszczając Mackenzie, która zaczęła płakać.

- Nie wtrącaj się, świrze! - warknął do rudego D – Jul, co się z tobą dzieje?! Nigdy taka nie byłaś!

- Nic o mnie nie wiesz, D! - wysyczałam, śmiejąc się histerycznie – Nigdy nic nie wiedziałeś, zostaw mnie! - szarpałam się, a zirytowany całą sytuacją Maroni, puścił mnie. Upadłam na podłogę z głuchym plaskiem. Wstrząsnął mną maniakalny śmiech i po omacku odnalazłam nóż. Nie wiedząc czemu, dźgnęłam nim nieprzytomnego Cole'a.

- Co ty robisz?! - krzyknęła Mackenzie, rzucając się do mnie – Oszalałaś?! - złapała mnie za włosy i zaczęła szarpać.

- Uhu! - zawołał Jerome – Laseczki się biją, dawajcie kisiel! - rechotał.

- Wkurwiasz mnie! - warknął D i usłyszałam, jak rudy dostaje w mordę od Maroniego.

- Tak chcesz się bawić, kumplu? - zaśmiał się Valeska – No chodź, zatańczymy – dodał. Nic nie widziałam przez to, że ta idiotka tarzała się ze mną po podłodze.

- Bilet do piekła w jedną stronę – warknął Deacon i niespodziewanie usłyszałam charakterystyczny odgłos stęknięcia. Po chwili D upadł na ziemię, z nożem wbitym w brzuch.

- Wspomniałem, że gram nieczysto? - zarechotał Jermy – Nie? A, to sorry – dodał beztrosko.

- DEACON! - wydarła się Mackenzie, próbując się dostać do mężczyzny, ale zaplątała się w moje kudły.

- Złaź ze mnie, suko! - niewiele myśląc, chwyciłam za nóż i wbiłam go szatynce w udo. Usłyszałam jęknięcie i śmiech Jerome'a. Nagle, do środka wpadła obsługa klubu i popatrzyli ze zgrozą na widowisko. Dwa trupy i dwójka rannych. Właściwie trójka, bo rudzielec ma rozwalony nos, a mi z kącika ust też leci krew. No, kretynka Mackenzie zostawiła mi ślady duszenia na szyi, ale to nic w porównaniu z tym, że rozcięłam jej pół nogi.

- Dzwońcie na policję i karetkę! - jęknęła do nich Mackzie i wnet znalazła się przy D, chwytając go za głowę – Deacon! Słyszysz mnie? Nie odchodź, zaraz przyjdzie pomoc! - szlochała.

- Dwójki już nie uratują – zaśmiałam się szyderczo, podnosząc chwiejnie z podłogi. W tej kwestii, założenie butów na słupku, nie było najlepszym pomysłem. Szatynkę musiało to rozsierdzić.

- Jak możesz, ty dziwko! - krzyknęła w amoku i ponownie się na mnie rzuciła. I wszystko od nowa. Szamotanina, wyzwiska, przemoc.

- Julietta, zadźgaj ją i będzie z głowy! - jęknął Jerome.

- Nakarmić cię ostrzem, Mackzie? - zarechotałam z wysiłkiem i próbowałam ją trafić nożem.

- Nie wierzę, że nie dostrzegłam, jaka jesteś stuknięta! - krzyczała i próbowała wyrwać ostrze.

- Wiedziałaś, ale nie sądziłaś, że to aż takie niefajne, co nie? - chichotałam, przygniatana ciężarem jej ciała.

- Zabiłaś Phila! - chwyciła mnie za gardło.

- I Cole'a też – posłałam jej szeroki uśmiech.

- Aaaaaaa! - wrzasnęła dziko i wyrwała mi nóż. Zamierzyła się, żeby mnie dźgnąć, ale ostrze zawisło kilkanaście centymetrów nad moją twarzą.

- Dalej, Mackzie. Zrób to – podjudzałam ją – W tobie też drzemie bestia, uwolnij ją – syczałam.

- Nie stanę się taka, jak ty! - z jej oczu pociekły łzy, starannie rozmazując tusz do rzęs.

- Zrób to! - prowokowałam – Zabij mnie – świdrowałam ją przenikliwym spojrzeniem. Wahała się. Ręka jej się trzęsła, była zbyt słaba, żeby to zrobić. Aczkolwiek, widziałam w jej oczach tę słodką chęć, tę zdradliwą pokusę.

- Nie, Juliet – pokręciła przecząco głową.

- Na co czekasz? Zrób to! - nie przestawałam jej kusić – Uciekniesz z pułapki, jesteś jak mysz w labiryncie. Uwolnij wewnętrzną bestię, zerwij łańcuchy! - krzyknęłam, szczerząc się szaleńczo.

- Wystarczy, że widzę, co obłęd zrobił z tobą – syknęła.

- Kurde, poszedłbym po popcorn – westchnął Jerome.

- Obłęd to kolejka górska! - zachichotałam – Przyjemne doświadczenie! - kontynuowałam – Chcesz je powtarzać i powtarzać, i powtarzać! - wstrząsnęły mną konwulsje – Dlatego, nie mogę przestać zabijać... - zakończyłam, nieustannie patrząc Mackenzie w oczy.

- Stać! GCPD! - usłyszałam znajomy głos i parsknęłam śmiechem.

- Oho! Pora się zmywać! - zawołał Valeska i dał dyla.

- Jeroooooome! - jęknęłam żałośnie.

- Bez obaw, JayJay, przyjdę po ciebie! - rzucił i już go nie było.

- Cham – mruknęłam pod nosem.

- W takich chwilach, nie żałuję, że już nie chodzę na dyskoteki – mruknął jakiś facet, który był z Jimem.

- Dyskoteki tak nie wyglądają, Harvey – odparł Gordon – Chyba że wpuścisz na jedną Juliet Caro – dodał chłodno.

- Ona jest niepoczytalna... - jęknął Deacon.

- Trzymaj się, chłopaku. Karetka już jedzie – burknął oficjalnym tonem Jimmy – Mogę? - zwrócił się do Mackenzie.

- Ja chcę do ojca... - odsunęła się ode mnie, puściła nóż i rozpłakała.

- Już dobrze, najpierw musi cię obejrzeć lekarz – odparł Gordon i spojrzał na mnie z pogardą.

- Cześć, Jimmy – posłałam mu złośliwy uśmieszek.

- Dobrze się bawiłaś? - prychnął, obracając mnie na plecy.

- Zdecydowanie – zachichotałam, a Gordon wykręcił mi ręce i założył kajdanki na nadgarstki.

- Myślałem, że przy Jokerze jesteś obłąkana, ale bez niego... - wpadł w chwilową zadumę.

- No? - parsknęłam.

- Jesteś jeszcze gorsza – mruknął i siłą podniósł mnie z ziemi – Ruchy! - popchnął mnie.

- A gdzie Valeska? - spytał ten cały Harvey, gdy cała nasza trójka szła w kierunku wyjścia.

- Zwiał – odparł Jim.

- Co zrobimy z Caro? - kontynuował towarzysz.

- Noc spędzi w areszcie, a z samego rana przewiezie się ją do Arkham – zadecydował Gordon.

- Mnie nikt o zdanie nie zapytał – obruszyłam się.

- Milcz! - warknął Jimmy, a ja skomentowałam to śmiechem.

Jim i Harvey wyprowadzili mnie z klubu i wpakowali do radiowozu. W tym samym momencie przyjechała karetka, która zabierała resztę. Deacona wynieśli na noszach, ciała Phila i Cole'a w czarnych workach, a Mackenzie wyszła o własnych siłach, podtrzymując się jednego z ratowników.

Ukradkowo, szatynka spojrzała w szyby samochodu policyjnego i nawiązała ze mną kontakt wzrokowy. Posłałam jej jeden ze swoich najszerszych uśmiechów, a ona pokręciła głową i odwróciła się plecami. Przed klubem stało mnóstwo ciekawskich gapiów, których ochrona próbowała uspokoić, bo większość nagrywała całe zdarzenie smartfonami.

I tak ich uwadze nie umknął fakt, że zostałam wyprowadzona w kajdankach, miałam ślady krwi na ubraniu, rozmazany makijaż, włosy w nieładzie i naderwaną bluzkę, a to wszystko dzięki bójce z Mackenzie. Plus, z kącika ust straszyła zaschnięta strużka posoki.

- Wstąpimy po drodze do KFC? - zapytałam, kiedy Jim i Harvey usiedli w samochodzie.

- Jim, jest jakiś paragraf, który pozwala na jednorazowe strzelenie w pysk aresztowanej? - zagaił Harvey.

- Niestety – odparł Gordon – Mamy przyjemność, gościć w naszym radiowozie Juliet Caro i Jelly Jester w jednej osobie – dodał.

- Co takiego? - zdziwił się mężczyzna, a ja zachichotałam.

- Widzieliśmy Jerome'a Valeskę w jej towarzystwie. Wnioski nasuwają się same – mruknął Jim, odpalając samochód.

- Zaiste – poparłam go – Ale tak serio, to myślałam, że maska na twarzy gwarantuje nierozpoznawalność – westchnęłam.

- Niestety – zakpił Jim i nikt się już nie odzywał do końca drogi.

Gdy drzwi posterunku otworzyły się przede mną otworem, policjanci pracujący przy biurkach, posyłali mi uważne spojrzenia. Niewielu ich było, większość wyglądała, jakby pakowali manatki i wracali do domu. Całkiem ładnie tu mieli, hehe...

- Miłego pobytu, panno Caro – mruknął Harvey, otwierając drzwi klatki.

- Spróbuj się przespać, bo jutro wracasz do Arkham – dodał Jim.

- A możecie mi zdjąć ozdóbki? - poprosiłam. Gordon wyswobodził mnie z kajdanków i wepchnął do celi.

- Żadnych sztuczek – warknął mężczyzna – Jutro czeka cię jeszcze przesłuchanie – dodał na odchodne.

- Jakie przesłuchanie? - prychnęłam.

- Zabiłaś dwójkę niewinnych ludzi – wtrącił się Harvey.

- To nieprawda – zrobiłam wielkie oczy.

- Aha, czyli krew na ubraniu wzięła się znikąd? - zakpił.

- Harvey, odpuść. Nie dyskutuje się z ludźmi jej pokroju – dodał Jim i oboje odeszli.

- Co to znaczy, ludźmi mojego pokroju? - zawołałam, chwytając kraty – Jimmy! Możesz to doprecyzować? - zachichotałam.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty – rzucił, nawet na mnie nie patrząc.

- Kapitanie Gordon? Teraz lepiej? - zaszczebiotałam.

- Dobranoc – mruknął.

- Na pewno będę mieć cudowne sny w tym areszcie! - zakpiłam – Dzięki, za troskę! - zawołałam jeszcze i wycofałam się. Usiadłam na ławeczce, umiejscowionej przy samej ścianie, zdjęłam kurtkę, zrolowałam ją i zrobiłam sobie prowizoryczną poduszkę. Podkurczyłam nogi i oparłam głowę o zwiniętą ramoneskę. Obserwowałam ludzi na posterunku i od czasu do czasu, nawiązywałam z kimś kontakt wzrokowy. Z tymi postrzępionymi włosami, rozmazanym makijażem i podartym ubraniem, przypominałam topielicę.

Po jakimś czasie, do mojej celi podszedł Jim, narzucając na siebie płaszcz.

- Wychodzę. Bądź grzeczna – rzucił.

- Jak zawsze – obnażyłam zęby – Dobranoc, Jimmy – posłałam mu całusa.

- Dobranoc – mruknął i wyszedł. Zgasło światło i dano mi do zrozumienia, że jestem samiuteńka. Mogłam robić w tej celi, co chciałam, wszakże, miałam przy sobie komórkę. Mogłam, ale rzeczywiście byłam zmęczona. Ledwo zmrużyłam oczy, a odpłynęłam.

- Pobudka! - obudziło mnie szuranie kluczami po kratach.

- Jezu, co tak wcześnie? - marudziłam i automatycznie chciałam się nakryć kołdrą. No tak, tyle że kołdry nie było...

- Czas na przesłuchanie! - mruknął Gordon.

- Nic nie powiem – prychnęłam.

- Zobaczymy – odparł Jim, otwierając celę – Chodź, muszę cię zaobrączkować – westchnął, obracając kajdankami na palcu.

- Może najpierw kawa – zachichotałam, ale Gordon się nie śmiał.

- Mam to zrobić siłą? - burknął.

- Wy faceci lubicie to tak załatwiać – syknęłam.

- Jim, pozwól mnie! - warknął Harvey i wparował do mojej celi. Wykręcił mi ręce do tyłu i założył kajdanki.

- Te bransoletki nie pasują do mojego stylu – westchnęłam.

- Ani słowa – warknął Harvey, wyprowadzając mnie z klatki.

- Witajcie! - do naszych uszu dobiegł znajomy głos.

- O nie – palnął Gordon.

- O nie – poparłam go.

- Tylko nie on – jęknął Harvey.

Oczywiście, że on! Bo dlaczego by nie? No, dlaczego by nie?!

- Czego chcesz, Oswald – burknął Jim.

- Nawet się nie przywitasz, Jim? - zaśmiał się Pingwin – No cóż – dodał – Dowiedziałem się, że... - zaczął i w tym momencie, jego wzrok spoczął na mnie – Juliet Caro? - zrobił wielkie oczy.

- Cześć, panie Cobblepot – wyszczerzyłam się sztucznie.

- Co ona tu robi? - spytał brunet.

- Została zatrzymana za wielokrotne morderstwo – mruknął oschle Harvey.

- Jakie wielokrotne? - oburzyłam się – Zabiłam tylko dwójkę! - prychnęłam.

- Dzisiaj! - syknął mężczyzna.

- No w sumie – zarechotałam upiornie.

- Interesujące – skwitował Oswald – Widzę, że wstąpiła w ciebie nowa energia – zwrócił się do mnie – Ledwo wczoraj byłem na twoim pogrzebie – dodał chłodno.

- Wiem, widziałam – zaszczebiotałam.

- Czego chcesz, Oswald? - Jim ponowił swoje pytanie – Jesteśmy zajęci – dodał szorstko.

- A racja! - brunet ożywił się i przeniósł wzrok na Gordona – Dowiedziałem się, Jim, że ty i twoja policja, ingerujecie w moją politykę – uśmiechnął się, mrugając przy tym oczami. To nie był normalny uśmiech, tylko uśmiech w stylu: Mam na ciebie haka i z chęcią go wykorzystam.

- To znaczy? - burknął kapitan.

- To znaczy – parsknął brunet – To znaczy, że zatrzymujecie przestępców, którzy mają pozwolenia na swoje przestępstwa – powiedział, mierząc Gordona uważnym spojrzeniem.

- Pozwolenia na przestępstwa? - wtrąciłam swoje trzy grosze – Czemu ja takich nie mam? - jęknęłam.

- Bo ty jesteś zwykłą, walniętą sadystką! - odparł Harvey, a ja zachichotałam.

- Ci przestępcy biorą zakładników – warknął Gordon - Niewinnych ludzi...

- Nie interesuje mnie to – uciął Pingwin – Nie możesz karać ludzi, którym wydałem pozwolenia na przestępstwa – dodał, nie przestając się uśmiechać.

- Mam gdzieś twoje pozwolenia – warknął Jim – To zwykli, niebezpieczni kryminaliści. Pozwalanie na ich swobodne działania to czysty obłęd! - syknął, patrząc na Cobblepota z nienawiścią.

- Obłęd? - prychnął brunet – Obłęd był, dopóki nie zacząłem sprawować pieczy nad Gotham – dorzucił – Rozumiem twoje zdenerwowanie, Jim – pokiwał głową – W końcu ty i twoi przyjaciele, nie macie się jak popisać i na pewno zżera was nuda – zacisnął usta – Ale to dzięki mnie, Gotham jest teraz takie bezpieczne. A wiesz dlaczego? - spytał – Bo wszelkie akty przestępczości są kontrolowane – zakończył triumfalnie – To ja chronię mieszkańców, wy jesteście tylko dodatkiem – uśmiechnął się bezczelnie.

- Przeliczysz się, Oswald – warknął Gordon.

- Znowu zaczynasz? - prychnął brunet i ponownie zwrócił uwagę na mnie – Co wy w ogóle zamierzacie zrobić z Juliet Caro? - zapytał.

- Przesłuchać ją, a potem przetransportować do Arkham – odpowiedział sucho Jimmy.

- Nie dali mi prawa głosu – pokazałam Pingwinowi smutną minkę.

- Szaleńcy nie mają prawa głosu – syknął Harvey.

- Po co chcecie się fatygować – Cobblepot niespodziewanie zarechotał.

- Co masz na myśli? - spytał kapitan.

- Jim, proponuję układ – na ustach bruneta zagościł chytry uśmieszek – Wezmę od was Juliet Caro i nie będziecie musieli się męczyć z zawiezieniem jej do szpitala psychiatrycznego – mruknął wspaniałomyślnie.

- Nikt nie będzie z tobą wchodził w żadne układy! - wtrącił się Harvey. Pingwin przewrócił oczami i spojrzał pogardliwie na mężczyznę.

- Z tobą nie rozmawiam – syknął z wyższością – To jak będzie, Jim?

- Caro jest nieobliczalna i niebezpieczna. Powinna zostać zamknięta w Arkham – Gordon obstawiał przy swoim.

- Zdążyłem zauważyć, Jim, że Juliet nie należy do osób poczytalnych – zaśmiał się brunet – Ale wychodzę z dobrą wolą i korzyścią obopólną – dodał przymilnie.

- Czyli? - burknął Jimmy.

- W zamian za wydanie mi Juliet, proponuję tym razem zrezygnować z kary dla was i waszego posterunku – uśmiechnął się.

- Jakiej kary? - spytał Harvey.

- Nie udawajcie głupich – zarechotał – Powinienem wyciągnąć jakieś konsekwencje z uwagi na to, że łamiecie moje prawo – odparł spokojnie.

- Konsekwencje?! - Harvey nie wytrzymał – Wobec ciebie powinno się wyciągnąć jakieś konsekwencje! - wybuchnął – Świat się kończy. Zwykły szaleniec na odpowiedzialnym stanowisku! - prychnął.

- Harvey – Jim uspokoił kumpla gestem dłoni – Jakie konsekwencje? - spytał bruneta.

- Och, to zależy – Oswald uśmiechnął się – Może to być kara pieniężna, a nawet areszt – odparł.

- Areszt?! - Harvey znów nie zdzierżył – Aresztować funkcjonariuszy za wypełnianie obowiązków?! - bulwersował się

- Łamiecie prawo – odparł Pingwin ze śmiechem. Bawiła go ta sytuacja.

- Twoje prawo! - warknął mężczyzna – Twoje chore prawo, które sobie wymyśliłeś!

- Jeszcze słowo, a będziecie mieć kłopoty. Duże kłopoty – Cobblepot zaakcentował ostatnie zdanie.

- Harvey, idź zrobić sobie kawę, ok? - mruknął Jim. Mężczyzna tylko coś burknął pod nosem i odszedł.

- To co, Jim? - brunet posłał kapitanowi niewinny uśmieszek – Wchodzisz w ten układ? - wystawił chudą, bladą dłoń.

- Ten jeden raz – warknął Gordon i uścisnął rękę Pingwina.

- Cudownie – parsknął Oswald, a Jimmy zdjął mi kajdanki. Dopiero po chwili, zdałam sobie sprawę, co się stało...

- Ja z nim nigdzie nie pójdę! - stanowczo zaprotestowałam – Załóż je z powrotem! - potrząsnęłam nadgarstkami.

- Juliet, nie bądź niedorzeczna – westchnął brunet – Idziesz ze mną – warknął.

- Nie ma mowy. Przejrzałam cię... - spiorunowałam Cobblepota wzrokiem.

- Z pewnością, moja droga – posłał mi uśmiech – Ale to ja mam władze i jeśli mówię, że idziesz ze mną, to znaczy, że idziesz ze mną – syknął jadowicie.

- Nie mogę odmówić opuszczenia aresztu? - spojrzałam błagalnie na Gordona – Nie pozwól mu... - jęknęłam półszeptem.

- Oswald, co ty właściwie chcesz z nią zrobić? - mruknął Jim podejrzliwie.

- Znowu zaczynasz te swoje detektywistyczne gierki, Jim? - prychnął brunet – Nie twoja sprawa, co z nią zrobię – syknął.

- Może jednak moja – warknął – Dbam o bezpieczeństwo wszystkich.

- Dobrze! - prychnął Pingwin – Mogę za nią nawet zapłacić – odparł i rzucił na ziemię związany plik banknotów – Zadowolony? - zakpił – Kupcie sobie za to nowy samochód albo wspomóżcie jakiś szpital. Mnie to nie interesuje – dodał zimno – Juliet, wychodzimy – zarządził.

- Nigdzie z tobą nie pójdę... - syknęłam i schowałam się za Gordonem.

- Moja droga – parsknął brunet – Nie rób scen, a jeśli już chcesz je robić, to ja też mogę – dodał i pstryknął palcami. Od razu podeszło do mnie dwóch osiłków z karabinami – Panowie, zaprowadźcie Juliet Caro do wyjścia – mruknął.

- Nie! - wpadłam w histerię i objęłam z całej siły Jima. Samego zainteresowanego, jak i Pingwina i jego świtę, bardzo to zaskoczyło – Ratunku... - pisnęłam cicho – Nie pozwól mu, nie pozwól im... - prosiłam. Przez kilka sekund, na posterunku zrobiła się niezręczna cisza, aż wreszcie kapitan oprzytomniał.

- Oswald – burknął Jim – Nie pozwolę ci jej zabrać – rzekł zdecydowanym tonem.

- Co takiego? - prychnął brunet.

- Ona wymaga teraz obserwacji psychiatrycznej – odparł hardo – Poza tym, jest zastraszona, boi się ciebie i mam podejrzenia, że ją skrzywdziłeś – warknął.

- Skrzywdziłem? - zakpił Pingwin, ale jego głos był nasączony gniewem – Nigdy nie zniżyłbym się do tak niskiego poziomu, żeby skrzywdzić kobietę – warknął zimno – Jeśli chcesz poznać tego, kto ją na sto procent skrzywdził, porozmawiaj z tym klaunem – dodał.

- Tak czy inaczej, nie pozwolę ci jej zabrać – Gordon był uparty.

- Świetnie! - syknął zirytowany Cobblepot – Wobec tego bądź pewien, że dopadną was konsekwencje, w związku z łamaniem prawa! - warknął.

- Przeżyję – prychnął Jim – Wyjdź stąd, Oswald – syknął. Odkleiłam się wreszcie od jego ramienia i odwróciłam. Napotkałam lodowate spojrzenie Pingwina.

- A ty – popatrzył na mnie – Masz tupet, żeby mnie bezpodstawnie oskarżać – warknął.

- O nic cię nie oskarżam – mruknęłam cicho – Po prostu się ciebie boję – dodałam dosadnie.

- Do widzenia – rzucił kapitan.

- Jeszcze tutaj wrócę – zapowiedział wściekły brunet – A ciebie, moja droga – posłał mi ostry jak szpileczki uśmiech – I tak znajdę – syknął.

- On mi grozi – pisnęłam.

- Oswald, groźby są karalne – warknął Jim.

- To nie była groźba, Jim – zaśmiał się Cobblepot – Gróźb, to ty się możesz dopiero spodziewać – dodał na odchodne i wyszedł ze swoją świtą, trzaskając głośno drzwiami.

- Dziękuję – szepnęłam, ale Gordon odsunął się – Czy trafię do Arkham? - spytałam.

- Wszystko na to wskazuje – westchnął.

- Boję się. Chyba mam napady lękowe – zrobiłam przestraszoną minkę.

- Jesteś roztrzęsiona – zauważył Jim – Chodź, zrobię ci coś do picia – mruknął i złapał mnie za ramię. Skierowaliśmy się w stronę biura z napisem Kapitan Gordon. Jim wpuścił mnie do środka. Nieśmiało usiadłam na fotelu.

- Kawa? Herbata? - spytał.

- Herbatę, jeśli to nie kłopot – odparłam. Czułam się dziwnie. Gordon okazał mi wiele zrozumienia i jakoś nie miałam ochoty na pyskowanie. Schowałam pazury i stałam się niewinną owieczką. Wiedziałam, że Jim pamięta o moich wybrykach. Wie, że jestem złą, szaloną wariatką, ale mimo to, miałam nadzieję na trochę wyrozumiałości. Musiałam przecież zawalczyć o siebie, nie dopuścić, żebym wróciła do Arkham...


Czy Juliet przekona kapitana Gordona, żeby nie zamykał jej w Arkham? A może stanie się coś, co kompletnie zmieni bieg wydarzeń?

A jak radzi sobie Joker, wiedząc, że jego cukiereczek wciąż żyje?

Przy okazji, chciałabym bardzo podziękować za tyle miłych słów, które zawsze od Was dostaję pod rozdziałami ♦♥♦ Jesteście wspaniali, Wasze komentarze są bardzo motywujące. Pozdrawiam cieplutko wszystkich czytelników GI ❤♡❤

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top