Get Insane CXV
Nie docierało do mnie, co się właściwie stało. Ledwo nie mogłam złapać tchu i tonęłam w lodowatej wodzie. Pamiętam swoją śmierć. Wszystko nagle się rozmazało, a ja zapadłam w sen. Długi, głęboki sen. Widziałam jasne światło i szłam w jego kierunku, gdy poczułam ból w klatce piersiowej. Jakby rażenie prądem. Wszystkie nerwy rozrywały się na kawałki, a ja słyszałam wewnątrz siebie głośny krzyk. Przerażający wrzask, jakby kogoś obdzierali ze skóry...
Było mi ciężko, nie mogłam oddychać, a ciało kompletnie zesztywniało. Nie wiedziałam, co się dzieje, musiałam otworzyć oczy.
Usłyszałam powolne bicie własnego serca. Biło na nowo. Spokojnie, ale równomiernie.
Lodowaty chłód pochłonął mnie w całości. Poczułam, jak dostaję gęsiej skórki, zaczynam się trząść, a zęby uderzają o siebie, przywodząc na myśl odgłos katarynki.
Wodzę niepewnym wzrokiem na wszystkie strony. Widzę tylko sufit i lampy. Moja klatka piersiowa unosi się pewnie. Organizm daje znaki, że znowu jest sprawny. Żyję, oddycham. Powróciłam...
Krzyżuję dłonie na piersiach i podnoszę lekko głowę. Leżę w czymś, co przypomina szklaną trumnę. Co więcej, połowa szyby jest zbita, a ostro zakończone kawałki szkła, dyndają nad moim ciałem.
Najostrożniej jak to możliwe, wychodzę z tego dziwnego sarkofagu. Stawiam stopy na podłodze. Jest zimna, ale mnie to w żaden sposób nie boli. Sama jestem zimna, jakbym co dopiero wyszła z jakiejś lodówki.
Rozglądam się. Wszędzie są takie same trumny jak ta, której wyszłam. Są przezroczyste i można zobaczyć twarze nieboszczyków...
Wreszcie dociera do mnie zatrważająca prawda. Jestem w kostnicy, a to znaczy, że śmierć nie była złudzeniem...
Widok tylu martwych ludzi nie wpływa na mnie najlepiej. Boję się.
Mam zawroty głowy i niesmak w ustach. Cała dygoczę z nerwów. Nigdy nie doświadczyłam zmartwychwstania i jest to dla mnie dość osobliwe i niepokojące uczucie.
Oddycham głośno, jakby obawiając się, że zaraz znowu nie będę mogła złapać tchu. Jestem roztrzęsiona. Muszę się przytrzymać ściany, bo inaczej zemdleję...
Słyszę czyjś głos i dźwięk kroków. Wpadam w panikę i biegnę się schować w innym pomieszczeniu.
Prosektorium. Wszędzie aż roi się od narzędzi chirurgicznych. Słabo mi, ale zgarniam pierwszą lepszą rzecz do ewentualnej obrony.
Padło na nożyczki. Schowałam je do rękawa bluzki. Byłam ubrana w coś, co przypominało kostium płetwonurka. Zrobione chyba z pianki. Przylegająca bluzka z długim rękawem i spodnie. Długie, obcisłe, mocno przylegające do ciała.
Udało mi się ukryć narzędzie w ten sposób, że miałam wolne ręce, ale w każdej chwili mogłam go użyć. Nie planowałam się bronić, liczyłam, że dam radę niezauważalnie stąd uciec, ale ten mężczyzna popsuł wszystko.
Robiłam dobrą minę do złej gry, ale prawdziwa Juliet zaczęła się powoli wybudzać. Jej dusza w pełni wróciła z zaświatów i odnosiłam wrażenie, że to tylko zły sen. Nie umarłam, nie ożyłam. Wszystko jest w porządku, to tylko wyimaginowany świat wyobraźni, a ja zaraz obudzę się w ciepłym łóżku.
Ale nic się nie dzieje. Wciąż stoję w tej kostnicy, a spojrzenie moje i tajemniczego mężczyzny przenika się na wskroś.
Patrzę na niego bez wyrazu. Nawet nie mrugam. On jest jak zaklęty, nie może się ruszyć. Przytomnieję i dociera do mnie, że go przerażam. Ledwo byłam martwa, a teraz żyję i jak gdyby nigdy nic zerkam ciekawie w jego stronę.
Robię jeden krok do przodu, a mężczyznę oblewa pot. Śledzi każdy mój ruch, ale nie może wykrztusić ani słowa, a co dopiero się ruszyć. Ta sytuacja zaczyna mnie bawić. Z moich ust wypływa salwa głośnego śmiechu, nasączonego psychozą, jakbym podświadomie chciała bardziej przestraszyć jegomościa.
Działa. On jest przerażony, a ja właśnie znalazłam sobie rozrywkę. Wszystko wraca do normy, jego strach łechce moje ego, zachowuję się, jakbym przyszła tu na chwilę, żeby go podrażnić. Świadomość wstania z martwych przestaje mieć znaczenie. Los daje mi drugą szansę, nakazuje ponownie chwycić za stery życia i pokierować nimi według własnych upodobań.
Tak jak przed chwilą drżałam z powodu obudzenia się w tej trupiarni, tak teraz mogłam sobie z tego żartować, drwić. Drwić z własnej śmierci.
Wraca złośliwy charakter, kąciki warg sumiennie pną się w górę, obnażając zęby. Wychodzę z założenia, że facet jest zbyt przerażony, żeby mnie zatrzymać, więc spokojnie idę w kierunku wyjścia. Nie mogę sobie jednak odmówić przyjemności i zagaduję sparaliżowanego strachem gostka. Dodatkowo kładę mu rękę na ramieniu, podkreślając, że nie jestem zjawą, a chodzącym przypadkiem cudownego ozdrowienia!
Wszystko idzie jak po maśle, ale mężczyzna nagle trzeźwieje i usiłuje mnie zatrzymać. Dochodzę do wniosku, że to najlepsza pora na atak. Bez chwili wahania wbijam mu nożyczki w szyję i patrzę na cierpienie kumulujące się w jego oczach. On upada, a ja wyciągam siłą narzędzie zbrodni z jego ciała. Następuje natychmiastowe wykrwawienie ofiary.
Odrzucam nożyczki w kąt i posyłam jegomościowi zimne, obojętne spojrzenie. Odwracam się na pięcie, tłumiąc histeryczny śmiech...
- Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma, a ja właśnie zmartwychwstałam, jestem Jezus numer dwa – śmiałam się pod nosem, krążąc po jakimś korytarzu. To ciekawe, ale wraz z przywróceniem do życia, powrócił alkohol, który dzisiaj skonsumowałam. Ha! Nawet nie minął kurna jeden dzień, a już mnie wykopali z zaświatów. Ciekawie się zapowiada, hehehehe...
- To mnie tylko nakręca do śpiewania piosenek, haha – dostałam jakiejś głupawki i w efekcie musiałam się przytrzymywać ściany – Ej, a co będzie, jak ktoś tu nagle wejdzie. Co wtedy powiem? - parsknęłam – Dobry, ja z reklamacją? - zadrwiłam, śmiejąc się przy tym, jak jakaś zapowietrzona foka.
- A to, co za miejsce? - mruknęłam na głos, przyglądając się recepcji ukrytej za przezroczystą szybą. Pchnęłam drewniane drzwi i znalazłam się w tej klaustrofobicznej budzie dla psa.
Przejechałam dłonią po drewnianym biurku i stercie papierzysk. Piętrzyły się w niezły stosik. Komputer jak z ery Windows 95. Rzęch.
Jakieś plakaty na ścianach, roślinki dla dekoracji, mini lodówka. Hm, mini lodówka na recepcji w kostnicy. Pytanie, czy znajdę tam jedzenie, czy raczej zakonserwowane zwłoki?
Dżinsowa kurtka, zawieszona na krześle i kubek z niedopitą kawą, stojący na krawędzi stolika.
No proszę, wygląda na to, że zabiłam pracownika tej kostnicy. Akurat jemu wypadła zmiana i akurat jemu odebrałam życie. Cóż, zdarza się.
Zakręciłam się na obrotowym krześle i podjechałam do biurka. Zarzuciłam na siebie dżinsową kurtkę i zaczęłam przeszukiwać szuflady. Papiery, więcej papierów, długopisy i inne duperele. Nic przydatnego.
Walnęłam ze złością pięścią i podjechałam krzesłem do tej mini lodówki. Niestety, nie znalazłam tam nic, co by mnie usatysfakcjonowało.
- Napiłabym się czegoś gorącego. Na myśl o czymkolwiek zimnym, robi mi się słabo – skwitowałam i przystąpiłam do poszukiwań jakiegoś kubka. Udało mi się. Zwykły, czerwony, ale lepsze to niż nic.
Znalazłam czajnik elektryczny i puszkę z kawą. W lodówce było mleko, więc je dodałam. Wsypałam dwie łyżki cukru i zamieszałam dokładnie.
Musiałam odetchnąć i zregenerować myśli. Oparłam się wygodnie na fotelu i założyłam nogi na biurko. Popatrzyłam na zbielałe z zimna stopy. Cóż, uroki przebywania w lodówce.
Popijając kawę, potrzebowałam sobie jakoś zrekompensować tę upiorną ciszę, więc zaczęłam śpiewać pod nosem.
- Tylko tu i teraz, liczą się sekundy, oszukamy razem śmierć. Nikt nie podejrzewał i nikt nie spodziewał, że Caro obudzi się!
- Ledwo byłam martwa, a to ci zagadka, spałam długim, wiecznym snem. Ale nie ma bata, nie chcą mnie w zaświatach, mówią: wracaj na ziemięęęę!
- Prądem porażona i oszołomiona, budzę się w tej trupiarni. Lekko skołowana, trochę jak naćpana, jakbym uciekła z Narniiiii!
- To jest pokręcone, nie do uwierzenia, czy to jakiś kiepski film? Widziałam, że tonę, że się nie uchronię, teraz żyję, jak gdyby nigdy niiiic!
- Wpadam w paranoję, cholernie się boję, nie dociera do mnie, że, ledwo umierałam, teraz zmartwychwstałam, los drugą szansę dać chceeee!
- Ale czy to znaczy, że mam być normalna? Może odpowiedź ktoś zna? Jeśli tak, to podziękuję, się nie podpisuję, wolę już pójść do piekłaaaa!
- Tam, tarira, ram tam. Ta ta tam, tarira ra, tam, tam. Ta ta ta, tarira tam tam. Ta ta ta, tarira, ram tam tam.
- Wrócę do Polski i zrobię karierę muzyczną – zachichotałam, prawie rozlewając kawę.
Wpadałam w miły stan relaksu. No proszę, jak po odżyciu, człowiek może się zmienić. Przecież, ja wolę herbatę, haha...
- Cobra, jak mogłeś zgubić gnata? - usłyszałam znajomy głos i prawie się zachłysnęłam.
- Musiał mi wypaść z kieszeni, kiedy niosłem Caro – coooooo?
- Dobra, mam nowe pytanie. Na cholerę po niego wracamy, co? Nie możesz sobie nowego kupić?
- Nie. Z tamtym łączy mnie wyjątkowa więź. Mam go od początku.
- Pojeb. Jak ten chłopaczek dostanie zawału, jak nas znowu zobaczy.
- A zakład, że kima na recepcji?
- O ile? - kroki i głosy stawały się coraz głośniejsze. Cholera jasna! Caro, obudź się! To Cobra i Vendetta musieli cię tu przywlec. Za żadne skarby nie pokazuj, że żyjesz! Schowaj się gdzieś!
Niemal wywracając się na krześle i zalewając wszystko gorącą kawą, wśliznęłam się pod biurko i skuliłam jak myszka. Dwa najwierniejsze pachoły Jokera nie mogły wiedzieć o moim cudownym ozdrowieniu...
- Ziom, przegrałeś, dawaj hajs – zaśmiał się Vendetta – W sumie, cieszę się, że tu wróciliśmy. Jestem bogatszy o pięćdziesiąt baksów – burknął triumfalnie.
- O dupę to rozbić – wkurzał się Cobra – Akurat teraz musi pracować, ta? - prychnął – Dobra, szukamy mojego gnata i się zwijamy. - Mam zły humor – dodał, na co Vendetta tylko się zaśmiał.
- Luz. To poszukiwania zaczynamy od trupiarni? - zgadywał Troy.
- Taaa – burknął Cobra.
- Uff. Nie zauważyli mnie – jęknęłam z ulgą – Chwila, czy oni powiedzieli, że idą do kostnicy...? - pisnęłam nerwowo.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie jestem tu bezpieczna. To już nie wystarczy się schować. Muszę stąd uciec...
A, że nie miałam w planach wałęsać się po nocy, tylko przeczekać do wschodu słońca, muszę prysnąć z tego miejsca, ale ukryć się gdzieś w budynku...
- Co tu się kurwa stało?! - usłyszałam zdziwiony krzyk Vendetty. O nie...
To była jedyna okazja na ucieczkę. Najciszej jak mogłam, uchyliłam drzwi i pobiegłam w stronę korytarza. Okropnie się bałam, że pobłądzę w tym labiryncie i trafię znowu do kostnicy. Serce mi waliło jak oszalałe, myślałam, że zejdę. Drugi raz...
- Cobraaaaaaaa! Chodź tutaj! - Vendetta darł się na całe gardło, co tylko potęgowało mój strach. Biegłam na oślep, dosłownie wpadła na jakieś drzwi i zamknęłam się w pogrążonym w kompletnym mroku pokoju.
Słyszałam swój własny oddech, a serducho wygrywało afrykańskie rytmy. Zaczęłam powoli kumać, co się stało. Ktoś wyciągnął mnie z wody, a chłopaki zawieźli do kostnicy...
- Nie wrócę do tego piekła... - dyszałam, opierając się plecami o drzwi – Nie panikuj, Juliet. Nie panikuj... - uspokajałam samą siebie, wbijając paznokcie w drewno.
- Cobraaaaaa! Gdzie ty kurwa jesteś?! - po całym zakładzie roznosił się wściekły głos Vendetty. Co, jeśli zobaczył pustą trumnę, domyślił się reszty i teraz mnie szuka?
- Nie mogę tak dłużej – usłyszałam czyjś chichot i już chciałam krzyknąć, ale poczułam rękę na ustach. Zaczęłam się wyrywać, ale ten ktoś mocno mnie trzymał – Nie szarżuj, śliczna, to tylko ja – i znowu ten upiorny śmiech. Nie myślałam racjonalnie. Z całej siły, zatopiłam zęby w ręce tego kogoś.
- Auć! - zostałam puszczona i jak dzika dopadłam drzwi – Julietta, spokojnie – kolejna salwa śmiechu. Chwileczkę. Ten głos, ten śmiech... Czy to...
- Jerome Valeska? - jęknęłam, a sekundę potem usłyszałam klaskanie.
- No wreszcie mnie rozpoznałaś! - ucieszył się – Ja cię od razu rozpoznałem, chociaż teraz mam wątpliwości, czy nie jesteś spokrewniona z bullterrierem. Auć – dodał, podśmiewając się.
- Co ty tu do cholery robisz? - syknęłam cicho, bo rudzielec zachowywał się mało subtelnie.
- A ty? - odbił piłeczkę – Ja sobie właśnie zmartwychwstałem – rzucił beztrosko.
- Jak to zmartwychwstałeś? - mruknęłam, nie dowierzając.
- Jesteśmy w mało urokliwym miejscu – odrzekł – Trupiarnia, zakład pogrzebowy, może nawet cmentarz? - parsknął – Nie wiem, nie obchodzi mnie to – dodał – Po prostu, Julietta. Byłem martwy, teraz jestem żywy – zarechotał – To raczej ja powinienem się dziwić, co TY tu robisz – mruknął wesoło.
- A jak ci powiem, że też ożyłam, to uwierzysz? - prychnęłam.
- Ciebie też zabili? - jęknął z przejęciem.
- Tia – burknęłam – W ogóle, dlaczego tu jest tak ciemno? - dodałam.
- Bo zgasiłem światło – odparł i usłyszałam pstryknięcie. Wreszcie ujrzałam Jerome'a. Był ubrany w taki sam kostium jak ja. Aczkolwiek, moją uwagę przykuła grupka trupów, leżąca na podłodze.
- Kto to? - wskazałam na denatów.
- Kto? - wydął usta – Aaa, to moi fani – wyszczerzył się beztrosko.
- Dlaczego ich zabiłeś? - spytałam, otaksowując zwłoki wzrokiem.
- A dlaczego nie? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie i odsunął się kawałek. Zaczął bezczelnie przyglądać się mnie od stóp do głów.
- Co ty robisz? - zmarszczyłam brwi.
- Ten kostium ładnie podkreśla twoje atuty, Julietta – pokiwał głową.
- Do czego zmierzasz? - zrobiłam dziwną minę.
- Wiesz – zaczął, podchodząc bliżej – Oboje jesteśmy jeszcze troszkę zimni, a ja znam szybki sposób na rozgrzanie... – uśmiechnął się znacząco. Oczy mi wyszły na wierzch.
- Ty zwyrolu, powaliło cię? - warknęłam z wyrzutem – Ledwo zmartwychwstaliśmy! - krzyknęłam mało subtelnie – A przynajmniej ja, nie wiem, kiedy ty ożyłeś – dodałam, zabijając go wzrokiem.
- Więcej luzu, śliczna – zaśmiał się. Przypominało to chichot chochlika... - Ja chcę tylko zrobić dobry użytek z naszych żywych ciał – kontynuował jak gdyby nigdy nic – Poza tym, dawno nie byłem blisko z dziewczyną i trochę mi tego brakuje – gwałtownie zobojętniał.
- A co mnie to obchodzi? - rzuciłam chamsko – Jak cię kręci nekrofilia, to masz szerokie pole do popisu – prychnęłam, odsuwając się od niego najdalej, jak to możliwe.
- Zabawna jesteś, Julietta – zaśmiał się – Ale nie jestem aż takim fetyszystą – wyszczerzył zęby.
- A to dziwne – ironizowałam – Ciekawi mnie, skąd wiedziałeś, że ja to ja – palnęłam nagle.
- A znasz jeszcze jakąś Juliet, która gada do siebie? - parsknął.
- Pieprzone głosy w głowie – mruknęłam pod nosem.
- Słyszysz głosy w głowie? - ożywił się – Ja też! - przyłożył dłoń do klatki piersiowej – Nie no, w sumie ja nie – zmienił zdanie – To tylko moje myśli – dodał i roześmiał się głośno.
- Jerome, zamknij się – nie panowałam nad sobą i podeszłam do rudzielca z rozczapierzonymi dłońmi – Niedaleko jest dwóch typów, którzy mogą mnie szukać – syknęłam, hamując się przed uduszeniem chłopaka.
- Szukają zwłok? - zakpił – A co, pogrzeb ci będą robić? - znowu dostał ataku śmiechu.
- Ledwo ożyłeś, a zaraz cię zamorduję – warknęłam, piorunując rudego wzrokiem.
- Schowaj pazurki – śmiał się.
- Ja mówię poważnie – siliłam się na spokój – Widok pustej trumny i martwego pracownika może być dla nich podejrzany – dodałam, ale Jerome wciąż miał banana na ryju.
- Zabiłaś grabarza? - spoważniał.
- Kogoś tam zabiłam, ale nie sądzę, żeby to był grabarz – prychnęłam.
- Yhm – zacisnął usta w wąską kreskę i nagle zaświeciły mu się oczy – Julietta, czy ty wiesz, co to znaczy? - wyszczerzył się.
- Co, co? - nie rozumiałam.
- Oboje ożyliśmy w tym samym czasie. Oboje po przebudzeniu kogoś zabiliśmy – mówił konspiracyjnym szeptem – Wiesz, co to znaczy? - rozemocjonował się.
- Że wygraliśmy bilet na ponowną egzystencję w tej chujowni? - rzuciłam sceptycznie, zakładając ręce na siebie.
- Haha, nie – pokręcił głową – To znaczy, że mamy teraz wspólne urodziny! - wydarł się i niespodziewanie chwycił mnie za ręce i porwał do tańca – Sto lat, sto lat, niech żyją, żyją nam! Juliet Caro i Jerome Valeska!
- Jerome, puść mnie! - protestowałam – Kręci mi się w głowie...
- I obrót! - zaśmiał się i zakręcił mną parę razy.
- Mój błędnik gdzieś zabłądził – jęknęłam, kiwając się na boki.
- I tak jesteś bardziej ŻYWA, niż reszta tutaj – mruknął i zaczął się śmiać. Chociaż próbowałam zachować powagę, kąciki ust automatycznie powędrowały w górę.
- Przy tobie nie da się nie mieć głupawki – wydukałam przez śmiech, łapiąc się za brzuch.
- I bardzo dobrze, Julietta! - wyszczerzył się – To moja życiowa misja, żeby wywoływać uśmiech na twarzach innych! - dodał wesoło, rozkładając ręce na boki.
- Co ty pierdolisz, ty zwykłym świrem jesteś! - zarechotałam, a z oczu pociekły łzy.
- Odezwała się ta, co jest normalna! - przekomarzał się,
- Tak naprawdę – uspokoiłam się, bo już zaczęły boleć wnętrzności – To nic o mnie nie wiesz! - pokazałam mu język.
- A chętnie bym się czegoś dowiedział! - podłapał temat.
- Chciałbyś? - udałam, że się zastanawiam – No ok – wzruszyłam ramionami – Słyszałeś o masakrze w Shopping Island? - rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- Nom. A co? - przewrócił oczami na wszystkie strony.
- To moje dzieło – odparłam dumnie, przykładając dłoń do piersi.
- Serio? - wyglądał na powątpiewającego – Tak serio, serio? - dociekał.
- Serio, serio – potwierdziłam.
- Ładnie – mruknął z podziwem.
- Wiem – napuszyłam się niczym paw.
- Chwalipięta – udał, że się obrusza – Niestety nie będzie tortu na nasze urodziny, ale Dwight i reszta przynieśli prezenty – zaśmiał się i dopadł do zwłok.
- Naćpałeś się? - zachichotałam, ale również usiadłam przy trupach.
- Nie potrzebuję – posłał mi rozbrajający uśmiech, który musiałam odwzajemnić.
- To tak jak ja – mruknęłam z dumą.
- Dobra, Julietta! My tu gadu-gadu, a prezenty same się nie otworzą – dodał i zaczął grzebać w kieszeniach ubrań denata – O, Dwight, nie trzeba było – zachichotał jak panienka i wyciągnął portfel – Duża kaska – pomachał mi banknotami przed twarzą.
- A mi się podoba ten naszyjnik z napisem Ka Boom – wskazałam ręką na szyję dziewczyny z fioletowymi kucykami.
- Bo to twój prezent! - zawołał Jerome i ściągnął wisiorek – Bardzo proszę, śliczna – położył mi go na dłoni. Od razu go sobie zawiesiłam.
- A co z moimi normalnymi urodzinami? - palnęłam nagle, chichocząc głupawo.
- Będziemy obchodzić podwójne – odparł beztrosko – Jedne mamy wspólne, a drugie osobno, kumasz?
- Tak – zaśmiałam się, obserwując, jak Jerome bezwstydnie przeszukuje nieboszczyka.
- Mówiłem ci, że Dwight obiecał nam samochód? - rzekł nagle.
- Co? - nie załapałam, a rudzielec zatrząsł kluczykami.
- Nie wiem jak ty, Julietta. Ale ja od tego zmartwychwstania zrobiłem się głodny – westchnął.
- Tia, też bym coś chapnęła – zgodziłam się.
- To co? Idziemy stąd? - zapytał, a ja pokiwałam głową. Wstaliśmy, zgasiliśmy światło i wyszliśmy z pomieszczenia.
- Czekaj – zatrzymałam go – Co jeśli tych dwóch dalej jest gdzieś w pobliżu? - rzuciłam niepewnie.
- No nie wiem – droczył się – Zabijemy ich?
- Wszystko fajnie – zakpiłam – Tylko że oni mają broń.
- Za dużo pesymizmu, śliczna – poklepał mnie po głowie.
Ku mojemu zdziwieniu ani razu nie natknęliśmy się na Cobrę i Vendettę. Bez żadnych przeszkód przeszliśmy cały budynek, aż znaleźliśmy się na zewnątrz. Ogarnął mnie chłód.
- Brrr – zaszczękałam zębami.
- Nie przesadzaj, Julietta – zaśmiał się – Spaliśmy w lodówkach, a ciebie ziębi nocny wiaterek?
- Jak widać – syknęłam – Tobie nie jest zimno? - spojrzałam na niego i zrobiło mi się jeszcze chłodniej. Ja to chociaż mogłam się okryć dużą kurtką, on wyszedł z kostnicy tak, jak stał.
- Nie. Nie jestem już zimny i sztywny. W pewnym sensie – posłał mi śliski uśmieszek.
- Boże, lecz się człowieku – przewróciłam oczami.
- Haha, czy razem z tobą umarł twój humorek? - zagaił.
- Nie, po prostu przeginasz, Jermy – westchnęłam.
- Jermy? - parsknął.
- To twoja nowa ksywka – odparłam.
- Podoba mi się – mruknął i nacisnął przycisk doczepiony do kluczy. W oddali zamigały światła jakiejś furgonetki – Jermy i Julietta – powiedział to wyjątkowo teatralnie – Brzmi jak postacie z książki – dodał.
- Może – parsknęłam odruchowo, kierując się razem z chłopakiem w stronę samochodu.
- Może jesteśmy postaciami z książki – westchnął filozoficznie.
- Poważnie. Chcę brać to samo co ty – zaśmiałam się.
- Haha – skwitował to śmiechem.
Podeszliśmy do auta. Jerome wsiadł za kierownicę, a ja oklapłam na miejscu pasażera.
- To co? Jakaś muzyczka na rozładowanie? - mruknął, wkładając kluczyki do stacyjki.
- A o tej porze coś leci fajnego? - mruknęłam.
- Sprawdźmy – odparł i włączył radio.
- Czy to jest... - nie dokończyłam, bo Jerome wydarł się na całe gardło.
- Łaj em si ej! Tataratatarara, Łaj em si ej! Julietta, śpiewaj! - pacnął mnie w ramię, kiedy wyjeżdżaliśmy na ulicę.
- Ale ja tego nie znam, w sensie słów! - spojrzałam na niego jak na debila.
- Śpiewaj ze mną refren! - krzyknął i zaczął odliczać. Co mogłam zrobić? Pozytywny nastrój tego rudzielca mocno mi się udzielał – Trzy, dwa, jeden! - zawołał.
- Łaj em si ej! Tataratatarara, Łaj em si ej! - dawałam z siebie wszystko. Oczywiście razem z Jeromem.
Droga mijała nam na śpiewaniu refrenów różnych piosenek. Najlepsza noc w moim życiu.
- Dobra, śliczna – rudy zwrócił się do mnie, podjeżdżając pod okienko jakiegoś fast fooda – Co chcesz, ja stawiam – mruknął.
- Chyba Dwight – zaśmiałam się.
- Ciiiicho – przewrócił oczami – To, co?
- Dwa cheeseburgery i frytki – odparłam.
- Dziewczyny tak dużo jedzą? - spytał.
- Po prostu umieram z głodu – parsknęłam odruchowo.
- Brzmi wymownie – zawtórował mi – Dobra, żarłoku. Zrobimy, jak zechcesz – dodał i odwrócił się w stronę kasjerki.
Czekaliśmy kilka dobrych minut na nasze jedzenie, ale wreszcie ktoś się zlitował.
- To dla pana, a to dla pańskiej dziewczyny – odparła sprzedawczyni, wręczając chłopakowi dwie papierowe torby. Rudy zapłacił i odjechaliśmy w jakieś zaciszne miejsce, żeby zjeść w spokoju.
- Dziewczyny – zaśmiał się – Widzisz, Julietta? Szipują nas – parsknął.
- Niedoczekanie – przewróciłam oczami i zajęłam się swoją kanapką. Jerome w tym czasie zaczął mi podbierać frytki – Ej, co ty robisz? - zgromiłam go wzrokiem, ale ten nie reagował i z premedytacją zabierał kolejne – Przecież to jest złodziejstwo w białych rękawiczkach! - mruknęłam z pełną buzią – Dlaczego nie kupiłeś sobie własnych frytek? - dodałam z wyrzutem.
- Żeby podbierać twoje – zaśmiał się.
- Oddawaj moje frytki, złodzieju! - zirytowałam się i próbowałam mu zabrać paczuszkę.
- Mogłabyś za nie zabić? - wyszczerzył się, rzucając mi frytki na kolana.
- Żebyś wiedział – zabijałam go wzrokiem i wepchnęłam pokaźną garść do ust.
- Uuu, ludzie powinni się ciebie bać – Jerome obserwował mnie z zadowoleniem.
- Skąd wiesz, że już się nie boją? - przełknęłam to, co miałam w ustach i posłałam u jedno ze swych szalonych spojrzeń.
- Rozwalasz mnie, śliczna – zarechotał i zaczął odpakowywać swoją kanapkę – Ej wolnego, co ty wyczyniasz? - popatrzył zszokowany, gdy zabrałam mu jego colę i jak gdyby nigdy nic piłam.
- Oko za oko – wyszczerzyłam się triumfalnie.
- A nie chcesz ze mną wymienić innych płynów? - znacząco poruszył brwiami.
- Masz na myśli krew? - udałam głupią.
- Nie tym razem – zaśmiał się.
- Jermy, osłabiasz mnie – pokręciłam głową i ponownie skupiłam na kanapce.
- Jak wszystkich – skwitował beztrosko.
Popatrzyłam tylko na niego z politowaniem i w pełni oddałam jedzeniu soczystego cheeseburgera. Musiałam się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Niespodziewanie ożyłam, spotkałam Jerome'a i razem z nim uciekłam z kostnicy. Czyżby los złączył mnie z Valeską nieprzypadkowo?
CDN
♦♥♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top