Get Insane CXIII

Podpierałam głowę na dłoni i bębniłam paznokciami o blat barku. Oszczędnie sączyłam drinka przez słomkę i patrzyłam się tępo w jeden punkt. Wokół rozbrzmiewała głośna muzyka i wirowali roześmiani ludzie. Cały klub wypełniał się zapachem drogich perfum i drogiego alkoholu. Tancerki wiły się w złotej klatce. Ich koralikowe kostiumy obijały się o przezroczyste ściany. Kobiety skupiały na sobie uwagę klubowiczów, odstawiając coś w stylu burleski. Każdy dobrze się bawił, a tylko ja wyglądałam, jakbym przyszła zapijać nieudane małżeństwo.

Joker mnie odnalazł i wszystko było po staremu. Ta impreza została urządzona z okazji naszego powrotu. Między stolikami krążyli gustownie ubrani kelnerzy i roznosili kieliszki szampana. Wszystko na bogato i kolorowo. Sama miałam na sobie szczerozłoty komplet biżuterii, którą dostałam od Księcia Zbrodni. Dwie bransoletki. Jedna z breloczkiem w postaci moich inicjałów. Druga wysadzana czerwonymi brylantami. Na palcu widniał złoty pierścionek z moim imieniem, wygrawerowanym starannie na przodzie. Szyję natomiast zdobiła złota, cieniutka obróżka. Również była wysadzana czerwonymi brylantami.

Miałam wszystko, o czym marzy większość dziewczyn. Wyglądałam jak bogini, zdobiła mnie droga biżuteria, obracałam się w towarzystwie wpływowych ludzi, bawiłam w ekskluzywnym klubie. Nie musiałam się martwić o nic. Mogłam leżeć i pachnieć.

Ale czy byłam szczęśliwa? Właśnie nie...

Na domiar tego luksusu w moim życiu, mogłam się spełniać hobbistycznie. Nie pierwszy raz, będąc w Laugh and Grin, zabiłam kilku gości. Dla zabawy, dla satysfakcji, dla zabicia nudy. Nikt nie robił z tego powodu problemów. Nie miałam żadnych konsekwencji, nikogo nie dziwił widok Juliet Caro, usmarowanej krwią, wodzącej obłąkanym wzrokiem po imprezowiczach.

Jedyne, na co mogłam narzekać, to fakt, że gdy razem z zielonowłosym bawiliśmy się na mieście, nasze swawole były uznawane za przestępstwa. Trzeba było być czujnym i mieć świadomość, że policja lub Batman depczą po piętach i momentami podejmowanie spontanicznych działań było konieczne. Ucieczki przed sprawiedliwością, mordowanie niewinnych i kombinowanie, jak wszcząć chaos na ulicach Gotham. Jeszcze nie tak dawno, bawiło mnie to. Napawało radością, euforią. Wywoływało szeroki uśmiech na twarzy, powodowało szybsze bicie serca.

A teraz? Znowu przechodziłam coś w stylu depresji. Znowu to uczucie braku, pustki. Ciche głosy w głowie, podpowiadające, jak można się tego pozbyć...

- Juliet, wszystko w porządku? - usłyszałam pstryknięcie przed twarzą i gwałtownie zadrżałam. Przeniosłam wzrok na Milesa, który patrzył na mnie z dziwną miną.

- Przepraszam, mówiłeś coś? - uniosłam delikatnie brwi.

- Jesteś jakaś smutna – skwitował, a ja przewróciłam oczami.

- A nawet jeśli, to co? - prychnęłam, mało przyjemnym głosem.

- To, że alkohol i kiepski nastrój, nigdy nie idą w parze – odparł.

- Zajmij się sobą, Miles – warknęłam sucho i upiłam solidny łyk drinka. Wykrzywiłam usta, czując znajomą gorycz aperolu.

- Przecież widzę, że coś się dzieje... - zaczął, ale mu przerwałam.

- Będziesz teraz udawał przyjaciela od serca? - zakpiłam, zjadając plaster pomarańczy, który był nabity na szklankę.

- O co ci chodzi?

- Nigdy nie rozmawiasz ze mną na tematy inne, niż rodzaj drinka, więc nie udawaj, że jesteśmy blisko – syknęłam.

- Zimna jak lód, ostra jak cierń – pokręcił głową z odrazą – Już wiesz, dlaczego nie masz żadnych przyjaciół? - warknął, nachylając się nade mną, a ja posłałam mu lekki uśmiech.

- Bo ich zabijam? - zamrugałam oczami, a Miles odsunął się gwałtownie.

- Być może – syknął.

- Nie, na pewno – zachichotałam cicho i wstałam ze stołka. Tak, jestem smutna, ale nie mam wypisane na czole, że chcę z kimś o tym rozmawiać.

- Panno Caro? Szampana może? - zaczepiła mnie kelnerka, niosąca tacę z kryształowymi kieliszkami.

- Niech będzie – uśmiechnęłam się słabo i wzięłam jedną lampkę – Przy okazji, zabierzesz to? - postawiłam na tacę niedopitego aperola.

- Oczywiście – odparła, a ja podziękowałam i udałam się w stronę drzwi. Przeciskałam się między ludźmi, pilnując, żeby nikt nie nadepnął na moje białe szpilki. Musiałam się przewietrzyć.

- Juliet, a ty dokąd? - ochroniarz spojrzał na mnie szorstko.

- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, przepuść mnie – warknęłam, próbując się prześliznąć, ale głupi goryl zatarasował mi drogę.

- Joker wie? - rzucił mi znaczące spojrzenie. Westchnęłam ciężko i zacisnęłam dłoń w pięść.

- Mam to w dupie – mruknęłam powoli, upijając łyk szampana.

- Przecież ty chcesz uciec – prychnął, zakładając ręce na siebie.

- Tak! - wyszczerzyłam się głupio – Tak, dokładnie! Przejrzałeś mnie! - rozłożyłam ręce na boki, o mało nie rozlewając szampana – Chcę uciec, tak! W tych butach – podniosłam nogę do góry – W kilkunastocentymetrowych szpilkach! - zrobiłam minę w stylu: Co ty nie powiesz – Boziu, czemu ja na to nie wpadłam! - zbeształam samą siebie i upiłam kolejny łyk szampana – Oj, głupiutka Juliet Caro – wydęłam usta i wbiłam wzrok w podłogę – Przecież każdy wie, że w takich obcasach najlepiej się popyla po nierównym chodniku – westchnęłam teatralnie – Tylko ja, taka niedoinformowana – parsknęłam.

- Juliet, znasz zasady – spojrzał na mnie spod byka – Nie możesz opuścić klubu, a my mamy dopilnować, żebyś nie robiła głupot – dodał.

- I czym to się różni od ubezwłasnowolnienia? - wycedziłam przez zęby, piorunując ochroniarza wzrokiem.

- Do mnie masz pretensje? - spytał.

- Do całego świata – zaśmiałam się, wypijając resztki szampana – Do całego świata – powtórzyłam i odwróciłam się na pięcie. Przeciskałam się przez tłum i szukałam wzrokiem kelnerki z szampanami, gdy poczułam czyjąś rękę na moich pośladkach. Odwróciłam się gwałtownie, nie patrząc nawet kto to, tylko od razu rozbiłam mu kieliszek na głowie. Koleś ze śliskimi łapami osunął się na ziemię, a ja poczułam do niego wszechogarniającą nienawiść. Spojrzałam wściekle na zamroczonego faceta i krew wzburzyła się w żyłach.

- Nikt mnie kurwa nie będzie macał – warknęłam i kopnęłam go mocno w twarz, aż się skulił. Pohamowałam się, żeby wyciągnąć gnata i go jeszcze dobić, chociaż wkurwiał mnie fakt, że on dalej żyje.

Patrzyłam dziko na ruszającego się faceta i wzbierała we mnie coraz większa wściekłość. Gdy próbował się podnieść, zazgrzytałam zębami i kopnęłam go w krocze, potem w brzuch, aż w końcu podniosłam rozbity kieliszek, z którego zrobił się tulipan i wbiłam kolesiowi w szyję. Dopiero widok wypływającej krwi, uspokoił mnie na tyle, że przestałam dyszeć jak bestia.

- Cudownie – uśmiechnęłam się lekko i założyłam ręce na siebie. Patrzyłam w milczeniu na umierającego typa, a moje wnętrze zalewało miłe uczucie ciepła. Niektórzy z imprezujących posyłali mi dziwne spojrzenia, ale je ignorowałam.

- A cóż to za zbiorowisko? – usłyszałam znajomy głos i silne ręce przygarnęły mnie w talii.

- Nic nadzwyczajnego – mruknęłam, nie przestając patrzeć na wykrwawiającego się mężczyznę.

- Widzę, że dobrze się bawisz, cukiereczku – zaśmiał się cicho, obracając mnie ku sobie.

- Skąd pomysł, że to ja? - prychnęłam.

- A stąd, że nie spuszczam z Ciebie oczu – mruknął, patrząc intensywnie.

- Stalker – syknęłam, na co Joker posłał mi szeroki uśmiech.

- Chcesz potańczyć? - zapytał, a jego dłonie prześliznęły się po moich ramionach i zatrzymały na biodrach.

- Nie – ucięłam, na co klaun zmarszczył brwi.

- Wychodzimy – warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Dlaczego? - prychnęłam, a J chwycił mnie za gardło.

- Nie zadawaj pytań, skarbie – syknął i przeniósł dłoń na nadgarstek – Bo pytania bywają zgubne – dodał i szarpnął mnie w kierunku drzwi.

Nocny chłód owiał moje ciało, przenikając przez cienką warstwę materiału. Rzuciłam okiem na okolicę. Budynki tonęły we fluorescencyjnych światłach, wabiąc spragnionych rozpustnej zabawy. Chmury płynęły po niebie, które wyglądało niczym skąpane w tych wszystkich barwach, wydobywających się z rażących neonów. Dominowały fiolety, purpury i mroczne czerwienie. Okrągły księżyc oświetlał miejsca, których nie dosięgnął blask reflektorów.

Miasto żyło swoim życiem, a świadomość, że na ulicach roi się od kryminalistów, nie przeszkadzała w pochłanianiu magii Gotham wszystkimi zmysłami...

- Chodź – z zamyśleń wyrwał mnie głos Jokera, który przez cały czas musiał mnie obserwować.

- Gdzie? - mruknęłam podejrzliwie.

- Miałaś nie zadawać żadnych pytań – warknął, zbliżając się do mnie – Milcz, dopóki nie pozwolę Ci mówić – paraliżował mnie wzrokiem. Pod wpływem jego spojrzenia, rzeczywiście bałam się odezwać.

Jechaliśmy w milczeniu samochodem. Budynki niknęły za szybą lamborghini, a ja zastanawiałam się, gdzie Joker ma zamiar mnie wywieźć. Nie rozumiałam, dlaczego zgodziłam się zrobić to, co ten klaun chciał. Pozwoliłam sobą pokierować jak marionetką, a przecież nigdy tak nie robię. Chyba...

- Wysiadaj – warknął, zatrzymując samochód pod jakimś wysokim budynkiem. Obojętnie pociągnęłam za klamkę i wyszłam. Chciałam się rozejrzeć, ale zielonowłosy pociągnął mnie za rękę i wnet znaleźliśmy się wewnątrz wieżowca.

Szliśmy długim korytarzem, aż w końcu dotarliśmy do schodów. Gdy zobaczyłam, jak długie są, mina mi zrzedła. Joker popatrzył na mnie uważnie i po chwili złapał i wziął na ręce. Wydałam z siebie jęk zaskoczenia, na co Pan J tylko się zaśmiał i zaczął mnie wnosić po tych schodach, niczym księżniczkę.

Postawił mnie na ziemi, dopiero gdy stopnie się skończyły. Pchnął jakieś drzwi i moim oczom ukazał się niesamowity widok.

Cała panorama Gotham rozpościerała się pod nami. Staliśmy na szczycie tego drapacza chmur, a od krawędzi oddzielała nas tylko metalowa barierka. Złapałam się balustrady i wpatrywałam w ten obłędny pejzaż. Chociaż starałam się nie okazywać słabości, takie krajobrazy działały na moją duszę.

Tylko, co my tu właściwie robiliśmy? Zaczynałam się niepokoić. A co, jeśli Joker planuje mnie stąd zepchnąć i raz na zawsze się pozbyć? Kazał mi milczeć i nie zadawać pytań. Nie mam pojęcia, jakie ma teraz intencje...

- Zapiera dech, prawda? - na ramionach spoczęły niespodziewanie ręce klauna. Lekko się wzdrygnęłam.

- Tak... - odpowiedziałam niepewnie.

- Pewnie się zastanawiasz, co my tu właściwie robimy – objął mnie i oparł podbródek o moją głowę.

- Yhm – potwierdziłam, wciąż obawiając się, czy mogę już mówić.

- Chcę, żebyś się dobrze przyjrzała – mruknął J – Bo już wkrótce, nie będzie wyglądać tak, jak teraz.

- Co masz na myśli? - struchlałam.

- To bardzo proste, Juliet – zaśmiał się – Nasz powrót nie oznacza tylko głośnej imprezy – mruknął – Gotham musi wiedzieć, że znów jesteśmy u szczytu i to my dyktujemy zasady – warknął, by potem się głośno roześmiać. To było dziwne, że używał stwierdzenia ''my''. Zwykle to On był u szczytu i to On dyktował zasady. Co się stało, że nagle zaczął uwzględniać moją osobę w swoim życiu?

- Możesz mówić konkretnie? - westchnęłam znudzona i wyrolowałam oczy.

- Juliet, Juliet, Juliet – zacmokał – Stoisz tak blisko balustrady. Naprawdę chcesz mnie teraz irytować, zważywszy na to, że mogę Cię zrzucić? - warknął jadowicie, wprost do mojego ucha.

- Joker, Joker, Joker – postanowiłam go naśladować – Naprawdę nie mam dzisiaj ochoty na żadne gierki. Jakiekolwiek – zaakcentowałam ostatnie słowo – A jeśli chodzi sprawę zrzucenia, to nie pogniewałabym się – prychnęłam.

- Nie pogniewałabyś się? - zakpił – Dlaczegóż to? - spytał.

- Jestem dziś w nastroju samobójczym – prychnęłam, wydymając wargi. Książę Zbrodni zaśmiał się cicho.

- Tatuś ma coś, co poprawi Ci humor – mruknął obojętnie i odsunął się ode mnie. Bez zaangażowania, odwróciłam się w stronę klauna, a ten wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki jakieś urządzenie. Rzuciłam krytycznie okiem na to coś i posłałam zielonowłosemu pytające spojrzenie.

- I w jaki sposób ma mi to poprawić humor? - prychnęłam, zakładając ręce na siebie.

- Naciśnij guzik, a się przekonasz – uśmiechnął się.

- No niech Ci będzie – mruknęłam i wzięłam od niego tego całego pilota. Nacisnęłam przycisk i do uszu dobiegł przeraźliwy huk. Obróciłam się gwałtownie, w celu zlokalizowania źródła łomotu. Nieopodal, ku niebu wznosił się słup ognia i pyłu, formując się na kształt grzyba. Eksplozja niszczyła swoją siłą inne budynki, rozwalając je niczym domki z kart.

Patrzyłam na tę scenerię szeroko otwartymi oczami, a kąciki ust powoli szły w górę. Wybuch wyglądał naprawdę majestatycznie na tle nocnego nieba, a ja z każdą sekundą odzyskiwałam tę radość, której mi dzisiaj brakowało.

Wpatrywałam się w ten widok, jak dziecko, które pierwszy raz widzi śnieg. Moją niemą euforię przerwał śmiech Jokera.

- Pamiętasz, jak mówiłaś, że chciałabyś wywołać taką eksplozję? - położył mi rękę na ramieniu, odwracając ku sobie. Nic nie powiedziałam, tylko kiwnęłam głową. Usta szczerzyłam w szerokim uśmiechu, depresyjna chmura została rozwiana – Masz teraz okazję, kochanie – uśmiechnął się, odsłaniając implanty na zębach i ujął mój podbródek w dłoń – Chcesz tego? - ścisnął mnie za policzki. Ponownie kiwnęłam głową, na co Joker się uśmiechnął i puścił moją twarz. Wyciągnął z kieszeni kolejnego pilota i włożył do mojej dłoni – Baw się – mruknął rozbawiony, a ja błyskawicznie nacisnęłam przycisk i skupiłam wzrok na słupie ognia. Kilka metrów dalej od niego, powstała nowa eksplozja, a czarny, popiołowy jęzor wystrzelił w górę, by rozświetlić niebo ognistą poświatą. Tym razem nie podziwiałam tego w milczeniu. Ciszę przebijał nierówny, wariacki śmiech, który wkrótce zharmonizował się z dzikim rechotem Księcia Zbrodni.

- To jak urodziny! - piszczałam rozemocjonowana, podskakując lekko w górę. Nie mogłam opanować euforii. Te eksplozje działały na mnie pobudzająco.

- Racja, cukiereczku – Joker niespodziewanie wziął mnie na ręce – Nie mieliśmy okazji obchodzić Twoich urodzin, więc spóźnione - Najlepszego – zaśmiał się cicho, patrząc mi prosto w oczy.

- Dziękuję, J – wyszczerzyłam się, objęłam go i pocałowałam – Masz więcej tych zabawek? - spytałam pełna nadziei.

- Niestety nie, cukiereczku – zaprzeczył – Ale to nie znaczy, że zabawa się kończy – dodał szybko, stawiając mnie na ziemi – Chcesz kogoś zabić? - spytał, obejmując mnie za twarz i wpatrując się intensywnie w moje oczy.

- Pytanie! - oblizałam się.

- To się świetnie składa, bo mam kilku ''przyjaciół'', o których zapomniałem – uśmiechnął się – Chcesz mi pomóc ich zabawić?

- Z największą przyjemnością – zachichotałam złowieszczo.

- Wspaniale – klaun klasnął w dłonie – Jutro będziemy mieli trochę do zrobienia, a dzisiaj... - ścisnął mnie za pośladki – Skupimy się na innych rzeczach – oblizał usta i otaksował uważnie wzrokiem.

- Obiecałeś, że będę mogła kogoś zabić – zrobiłam minę zbitego psa.

- Obiecałem? - udawał, że nie rozumie.

- Tak, przed chwilą – mruknęłam z wyrzutem.

- Nie przypominam sobie – drażnił mnie.

- Alzheimer atakuje tak wcześnie? - wystawiłam język, a J pokręcił głową i złapał mnie za gardło.

- Jeszcze coś? - warknął, a ja odruchowo się wyszczerzyłam. Klaun patrzył na mnie w milczeniu, jakby nie wiedział co myśleć. Właśnie mnie podduszał, a ja byłam zadowolona? Coś się nie zgadzało.

- Nie – parsknęłam, wprawiając w drżenie moją szyję. Nie przestawałam szczerzyć zębów i nie spuszczałam wzroku z Jokera. Rzeczywiście, moja reakcja na ból była dość nietypowa, ale nie potrafiłam inaczej. W tym momencie rozpierała mnie radość i nawet próba uduszenia nie mogła zedrzeć uśmiechu z mojej twarzy.

- Co Cię tak bawi? - mój nastrój udzielił się także zielonowłosemu.

- Nie wiem – pisnęłam – Może to reakcja obronna?

- Rozśmieszasz mnie, Juliet – klaun wybuchnął śmiechem i spojrzał w stronę dymu – Jesteś na tyle urocza, że po drodze zgarniemy jakąś ofiarę – dodał, a ja zamrugałam gwałtownie na znak radości. Joker puścił moje gardło i złapałam kilka haustów powietrza. Przez ten szeroki wyszczerz zdrętwiały mi usta i musiałam nimi poruszać, robiąc różne miny.

- Idziemy, cukiereczku – zarządził J i chwycił mnie za rękę.

Jechaliśmy samochodem w stronę klubu, a w lusterkach odbijał się dym, spowodowany wcześniejszą eksplozją. Nieźle mnie to nakręciło. Czasami czułam się jak zabawka, której wystarczy włączyć odpowiedni program. Albo nie trzeba było wiele, żeby rozwiać ciemne chmury, krążące nad moją głową.

Dobra, nie oszukujmy się. Wypiłam kilka kieliszków szampana i półtora aperola. Kumulujący się alkohol kiedyś musiał zadziałać. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że nagle humor mi się poprawił. Pytanie, czy gdybym nie była nabzdryngolona, czy wtedy też tak szybko zniknęłaby depresja?

Śledziłam niknącą drogę, patrząc w przednią szybę samochodu. Przy okazji podziwiałam wzór żyrafiej skóry, wkomponowany we wnętrze samochodu. Powoli traciłam kontakt z otaczającą mnie rzeczywistością. Alkohol buzował w moich żyłach, wprawiając mnie w przyjemny stan lekkości.

Zaczęłam się wiercić na siedzeniu i głupawo chichotać. W końcu wyciągnęłam pistolet z kabury, schowanej pod skórzaną kurtką i wydałam z siebie dziki pisk, przystawiając dłonie do szyby. Mijaliśmy grupkę roześmianych osób, a ja gwałtownie odwróciłam głowę w ich stronę, czując przypływ adrenaliny.

- Zatrzymaj się! - jęknęłam w stronę Jokera, prezentując swoje obłąkane spojrzenie.

- Dlaczego? - klaun spojrzał na mnie ze śmiechem.

- Ofiary, polowanie, morderstwo... - paplałam w amoku, przyklejając twarz do szyby, niczym glonojad.

- No i co w związku z tym? - drażnił się ze mną.

- Chcę się zabawić – wyszczerzyłam zęby, wbijając w niego błagalny wzrok.

- Kiedy ostatnio widziałem taką pozytywną Juliet? - zaśmiał się głośno i gwałtownie skręcił w inną uliczkę.

- Masz na myśli Juliet, która czuje nagłą potrzebę zrobienia komuś krzywdy? - zawtórowałam mu.

- Dokładnie – uśmiechnął się.

- Za każdym razem – wystawiłam język – Tylko nie zawsze miałam okazję – dodałam nieco poważniej.

- Za każdym razem? - ponowił śmiech.

- Dobra, nie za każdym – zacisnęłam usta w wąską kreskę – Ale teraz na pewno jestem w pozytywnym nastroju -zaklaskałam szybko w dłonie, niczym bohaterka anime i przeleciałam wzrokiem po ludziach stojących na przystanku – Możesz w nich wjechać? - spytałam zwyczajnie.

- Słucham? - spojrzał na mnie jak na kosmitkę.

- No co? - zrobiłam minę niedorozwoja.

- Chcesz, żebym wjechał rozpędzonym samochodem w tłum ludzi? - kąciki ust klauna uniosły się w górę.

- Yhm – pokiwałam głową – To zawsze zabawnie wygląda – nawiązałam do swoich poczynaniach w GTA, o których J nie miał oczywiście pojęcia.

- Niesamowita jesteś, skarbie – wybuchnął śmiechem i docisnął pedał gazu. Niestety nie spełnił mojego życzenia i nie wjechaliśmy w tłum ludzi. A ja tak bardzo chciałam odegrać scenkę z GTA na żywo...

- Widzę, że tak to my kraju nie zbudujemy – westchnęłam i nacisnęłam przycisk opuszczający szybę.

- Cukiereczku, co Ty wyczyniasz? - Joker przez cały czas patrzył na mnie ni to z rozbawieniem, ni to z politowaniem.

- Gram w rosyjską ruletkę – zachichotałam, przeładowując pistolet i odwracając się w stronę drzwi lamborghini – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć... - zawiesiłam głos i zarechotałam złowieszczo. Po chwili rozległ się huk gnata i kula przebiła na wylot niczego nieświadomego człowieczka, idącego chodnikiem – Dziesięć – chuchnęłam w lufę pistoletu i zachichotałam – Grasz ze mną? - odwróciłam się w stronę klauna i uśmiechnęłam szeroko.

- To jest Twój sposób na spędzanie wolnego czasu, Juliet? - zaśmiał się.

- Mooooooże... - przewróciłam oczami – No weź, J! Zagraj ze mną! - zrobiłam oczy kota ze Shreka.

- Takie zabawy nie są w moim stylu – mruknął zielonowłosy i wrócił do patrzenia na drogę.

- A co jest w Twoim stylu, co? - prychnęłam – Upijanie się i obwieszanie złotem jak król cyganów? - założyłam ręce na siebie i odwróciłam do klauna plecami.

- Coś Ty powiedziała? - warknął wściekle i atmosfera w samochodzie uległa drastycznej zmianie.

- Mówię, co myślę, jestem pijana – prychnęłam i zaczęłam po cichu liczyć do dziewięciu.

- Nie tym tonem, moja droga – syknął.

- Gadasz jak mój ojciec – przewróciłam oczami i wychyliłam nieco głowę za okno.

- Doprawdy, cukiereczku? - zakpił – A czy Twój tatuś powiedziałby Ci ze szczegółami, jak Cię wykończy, jeśli nie będziesz się do niego odnosić z szacunkiem? - warknął i pociągnął mnie siłą za ramię.

- Nie – uśmiechnęłam się cierpko – Bo mój tatuś odzywał się do mnie tylko, kiedy czegoś ode mnie chciał. Zawsze w trybie rozkazującym – dodałam oschle i zasunęłam szybę. Straciłam ochotę na zabawę. Poza tym dopięłam swego i zabiłam kogoś. Tak jak chciałam.

- Nie obchodzą mnie Twoje ckliwe historyjki rodzinne – warknął zimno.

- Ciebie nic nie obchodzi – prychnęłam, chowając pistolet do kabury. Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam telefon. Zaczęłam bezwiednie w niego klikać.

- Mnie nic nie obchodzi? - zaśmiał się szyderczo. Nawet nie zareagowałam – To nieprawda – syknął wściekle, jakby zły na to, że coś takiego powiedział. Dalej go ignorowałam. Z uporem maniaka, próbowałam wbić kolejny level w jednej grze.

- Juliet, możesz na mnie zwrócić uwagę? - warknął.

- Nie – ucięłam, nawet na niego nie patrząc – Poza tym, pytasz się, czy mogę? - prychnęłam, nie odwracając wzroku od komórki – Jakaś nowość – dodałam sucho.

- Racja, chyba oszalałem – zaśmiał się i poczułam gwałtowne szarpnięcie za nadgarstek. Telefon wypadł mi z dłoni i wpadł pod siedzenie samochodu – Teraz lepiej? - wybuchnął kpiącym śmiechem i świdrował mnie jadowitym spojrzeniem. Przestraszyłam się, ale prawdziwy pot mnie oblał, kiedy zobaczyłam barierkę ostrzegającą przed końcem drogi. Sunęliśmy wprost do wody...

- Ostatnie życzenie? - zaśmiał się dziko.

- Teraz nie chcę umierać! - krzyknęłam w panice, czując, jak lęk paraliżuje całe moje ciało.

- Jak umierać, to tylko razem, cukiereczku – zaśmiał się Joker i splótł nasze dłonie. Usłyszałam swój własny krzyk, a potem była już tylko woda...

Lodowata, mroczna woda. Jej ciśnienie gwałtownie rozbiło przednią szybę. Gęsta ciecz natychmiast wypełniła wnętrze lamborghini. Starałam się nie oddychać i wydmuchiwać powietrze nosem, ale wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Ogarniało mnie widmo śmierci przez utonięcie...

Po chwili nie byłam już w stanie wstrzymywać oddechu. Odruchowo wciągnęłam wodę i zachłysnęłam się. Płuca zalewały się, czułam, że słabnę. Godziłam się ze swoim losem i nawet nie próbowałam walczyć. Ogarniała mnie senna ciemność i martwa, niepokojąca cisza...

Więc tak mam zakończyć swój żywot? Utonąć? Gdzie nawet nikt nie znajdzie moich zwłok? Więc tak wygląda koniec?

Patrzyłam spokojnie na mętną otchłań, która rozpościerała się przede mną. Woda dostawała się do wszystkich zakamarków ciała i powoli je topiła. Powoli, ale skutecznie. Obraz zniekształcał się i rozmazywał. Postanowiłam zamknąć oczy i czekać na ostateczność. I tak, i tak wiedziałam, że utonę. Nie było sensu się rzucać, walczyć. Nawet jeśli wydostałabym się z tego wraku, i tak bym umarła, zanim dopłynęłabym na powierzchnię. Mój los był z góry przesądzony...

Czułam już silny nacisk na drogi oddechowe. Pozostało mi niewiele czasu, ale w sam raz, żeby zrobić ostatnią refleksję nad swoim życiem. Czy było warto, wywrócić je o 180 stopni?

Niczego nie żałuję, niczego się już nie lękam...

Joker

Co za naiwna kurwa. Ona naprawdę myślała, że razem z nią się zabiję? Wolne żarty.

Ostrzegałem ją wiele razy. Nie wkurwiaj mnie, bo źle się to dla Ciebie skończy. Ale słodka Juliet jak zwykle wiedziała lepiej. I pałka się przegięła. Teraz mam święty spokój. I po co ją dzisiaj odnalazłem? Po to, żeby i tak dzisiaj zginęła? Cóż za marnotrawienie czasu!

Dopłynąłem do brzegu i opadłem na piach, dysząc z wyczerpania. Jestem wybitnym pływakiem, ale odbicie się od dna i dotrwanie do skrawka lądu to spory wyczyn.

Odetchnąłem trochę i podniosłem się do pozycji stojącej. Przeczesałem palcami mokre włosy i zacząłem starannie wyżymać koszulę. Nowa, jedwabna, robiona na zamówienie! A przez tę jebaną szmatę, nadaje się do wyrzucenia. Całe szczęście, że wszystkie moje sygnety i zegarek są szczerozłote. Woda nic im nie zrobi.

Czego, nie można powiedzieć o samochodzie. Moje piękne lamborghini! Na dnie! Będę musiał je jakoś stamtąd wyciągnąć. Ale jak?

Kurwa, same problemy były z Caro. I tak zbyt wiele razy jej wybaczyłem. Chwila! Co jej wybaczyłem? To, że była upartą, nieposłuszną, wkurwiającą dziwką? Haha! Jak się okazuje, jestem bardziej dobroduszny od niej!

- Nigdy więcej – pokręciłem głową, wgapiając się w most Gotham – Nigdy więcej, żadnych, głupich układów z kurwami – warknąłem, wyciskając wodę ze spodni – Na cholerę robić sobie problemów z jakimiś związkami – wybuchnąłem śmiechem – Każda tępa zdzira rozłoży przede mną nogi. Czy to dobrowolnie, czy też nie – westchnąłem – Po co się ograniczać do jednej? - zapytałem sam siebie i roześmiałem głośno. Z kieszeni spodni wyciągnąłem komórkę, która jak się okazało, przeżyła tę drobną trudność związaną z wodą. Otrzepałem ją i zadzwoniłem do Ace'a. Odkąd Frosty musiał nas opuścić, to on stał się głównym sługą, haha. Aczkolwiek będę musiał znaleźć nowego, wiernego kundla.

Kolejny powód, żeby nienawidzić kurwy Caro. Przez nią straciłem Frosta, a w dzisiejszych czasach ciężko o lojalnego pachoła. Nie zaobserwowałem żadnych zalet u Juliet. To wręcz sprawi, że szybciej o niej zapomnę. Usunę ją ze swoich myśli.

- Tak, Szefie? - po drugiej stronie rozległ się głos Ace'a.

- Co tak długo nie odbierałeś, Acey? - mruknąłem obojętnie. Niemal wyczułem strach swojego sługusa.

- Ja tylko... To nic, Szefie... Jestem do Szefa dyspozycji! - wydukał.

- No ja myślę, Acey – zaśmiałem się – Słuchaj, przyjacielu - zacząłem – Zdarzył się mały wypadek i aktualnie jestem bez samochodu – kontynuowałem – Przyjeżdżaj po mnie. Muszę wrócić na swoje przyjęcie – zaśmiałem się szyderczo, a po drugiej stronie odpowiedziała cisza.

- Po mnie? - odezwał się w końcu.

- Mam ci to przeliterować? - warknąłem.

- Jest Szef sam? - zapytał, a ja prychnąłem.

- Sam. Czego tamburynie kurwa nie rozumiesz? - syknąłem – Może twoje trybiki zaczną w końcu pracować, kiedy poderżnę gardło twojej ślicznej siostrzyczce Lucy? Tuż po tym, jak ją oczywiście zerżnę. Taka dupa nie może się zmarnować – zaśmiałem się szyderczo, a Ace zamilkł gwałtownie – To co, Acey? - zacmokałem – Jeszcze jakieś pytania, hm? - zarechotałem przez zamknięte usta.

- Już jadę – jęknął po pewnym czasie.

- Wspaniale – zaśmiałem się i rozłączyłem – Naprawdę, trzeba będzie znaleźć nowego pomocnika. Ten imbecyl Ace jest do niczego – prychnąłem – Zabiję go kiedyś przy okazji – wzruszyłem ramionami i zacząłem przeglądać galerię w telefonie – No, to teraz zdjęcia Juliet Caro nie będą mi już potrzebne – zaśmiałem się i oglądałem ją w różnych ujęciach. Na cholerę w ogóle robiłem jej zdjęcia? Poprzednim kurwom ani razu nie cyknąłem żadnej fotki. W sumie ich szpetne ryje jeszcze zepsułyby mi telefon. Wielkie cycki, wielkie dupy, wielkie usta. Istna wygoda podczas obciągania. Jak wchodzenie w drugą pizdę, hahahahaha.

Nic niewarte ściery, zlizujące forsę z mojego chuja. Nie zasługujące na szacunek szmaty, które od razu zabijałem.

A Juliet Caro? Ciężko ją będzie zastąpić, ale Król Gotham potrzebuje swojej Królowej. Zrobię jakiś casting. Porwę następną, przypadkową dziewczynę i zrobię z niej drugą Juliet. Ale z drugiej strony, jaka jest szansa na trafienie na kolejną wariatkę. Na kolejną, nieobliczalną, postrzeloną psychopatkę? Moja słodka Juliet była wyjątkowa. Nie można jej tak po prostu zastąpić. Można najwyżej stworzyć kogoś nowego. Nową Królową.

Ale wtedy zrobić posłuszną, oddaną i wierną swemu Królowi Królową – zamyśliłem się na głos, przeglądając zdjęcia Juliet. Co to za dziwne uczucie, które mnie teraz tak wkurwia? - Taką, co nigdy się nie sprzeciwi. Nigdy nie powie nic, co mogłoby mnie zirytować. I jak marionetka, będzie robić wszystko, czego chcę – schowałem komórkę do kieszeni. Gdzie ten kretyn Ace?

Krążyłem po tej durnej wysepce i wypatrywałem Ace'a. Jak tylko mnie podwiezie do Laugh and Grin, zajebię idiotę.

Swoją drogą, czy Juliet nie umie pływać? Gdyby miała choć trochę rozumu w głowie, próbowałaby wypłynąć na powierzchnię. Ale teraz? Teraz jest już za późno i Caro na sto procent jest już martwa. Znowu to kurwa dziwne uczucie...

- Szefie! - usłyszałem głos Ace'a i odwróciłem się w jego kierunku. Zjechał samochodem na wysepkę, o mało nie wjeżdżając do wody. Co za debil.

- Co tak długo, durniu? - warknąłem wściekły – W klubie trwa impreza na moją cześć, a mnie tam nie ma! - wydarłem się.

- Przepraszam, Szefie – Ace spuścił głowę – Na głównej były korki... – zaczął się tłumaczyć, ale przerwałem mu ruchem dłoni.

- Ani słowa – syknąłem jadowicie, wchodząc do samochodu.

- Co się właściwie stało, Szefie? - idiota nie umiał trzymać języka za zębami – I gdzie jest Juliet?

- Coś ty kurwa powiedział? - odwróciłem się w stronę debila.

- Wybacz, Szefie, ja tylko chciałem...

- Wymówiłeś jej imię... - syknąłem, zaciskając dłoń w pięść.

- Kogo? Juliet? - zapytał – Dużo z nią było dzisiaj zachodu. Znowu uciekła? I gdzie jest pański samochód? - zasypał mnie milionem pytań, odpalając silnik.

- Dużo zachodu – powtórzyłem na głos – Było z nią dużo zachodu – warknąłem i szarpnąłem gwałtownie za klamkę. Wysiadłem z auta, nawet nie zatrzaskując drzwi.

- Szefie! Co Pan robi? - jęknął Ace, gasząc samochód i wysiadając.

- Za dużo z nią było zachodu – syknąłem, nie patrząc na towarzysza i kierując się w stronę morza.

- Co? - krzyknął.

- Za dużo z nią było zachodu, żeby tak to teraz zakończyć – warknąłem, brocząc już po kolana w wodzie.

- O czym Szef mówi? - Ace był kompletnie zdezorientowany.

- Jeszcze się nie znudziłem Moim Cukiereczkiem – zaśmiałem się, nabrałem powietrza w płuca i zanurkowałem.

Nic kurwa nie było widać w tych ciemnościach. Nic tylko woda, woda i jeszcze raz woda. Nie do wiary, że to robię. Chyba zdurniałem...

Nie no. W takim mroku to ja nic nie zobaczę. Zwłaszcza dna, a co dopiero mojego lamborghini. Musiałem obrać inną strategię.

- Szefie! - na brzegu stał Ace i machał rękoma jak niedorozwój. Czy naprawdę tak ciężko o pachoła z IQ nierównym ziemniakowi?

- Zamknij mordę, Ace – warknąłem, wychodząc na ląd.

- Co się dzieje? Nic nie rozumiem... - zaczął gadać, a ja nie wytrzymałem i jebnąłem mu z całej siły w ryj.

- Stój tu kurwa i czekaj – przewróciłem oczami, hamując się przed zastrzeleniem tego imbecyla. Otworzyłem drzwi samochodu i zacząłem przeszukiwać jego szuflady. Tak jak przypuszczałem, znalazłem latarkę. Chwyciłem ją i wróciłem do wody. Ponownie nabrałem powietrza i zanurkowałem. Gdy tylko znalazłem się pod powierzchnią, włączyłem latarkę. Teraz przynajmniej coś widać, a nie jak wcześniej.

Kolistymi ruchami rozgarniałem wodę i szukałem wzrokiem dna. Świeciłem tą latarką jak debil, ale wreszcie gdzieś w dali zamigotał mi znajomy kształt. Popłynąłem w tamtym kierunku, ale musiałem zaczerpnąć nowej porcji powietrza. Zanurkowałem więc znów i zauważyłem spoczywający na dnie samochód. Moje biedne, fioletowe cudeńko...

Znalazłem się na samym dole i wtedy ją zobaczyłem. Była blada, miała zamknięte oczy. Wyglądała na martwą, ale nie brałem takiej opcji pod uwagę. Nie po to zrobiłem z siebie debila i wskoczyłem za nią w toń, żeby teraz wyciągać zwłoki.

Ostrożnie wyciągnąłem ją przez szybę, uważając, żeby się nie pokaleczyła. Ta latarka nie będzie mi już potrzebna. Odrzuciłem ją na bok, a i tak sama się wyłączyła. Głupi szmelc.

Wziąłem Juliet na ręce i przycisnąłem do siebie. Zacząłem płynąć w stronę powierzchni. Jej ciało było bezwładne i zimne jak lód. Wszystko wskazywało na to, że nie żyje. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślałem, towarzyszyło temu jakieś dziwne uczucie.

Wynurzyliśmy się i teraz pozostało tylko płynąć do brzegu. Trzymałem ją mocno, żeby mi się nie wyśliznęła i z determinacją brnąłem do celu.

Wreszcie dotarliśmy na ląd. Wspinałem się po brzegu, a z naszych ciał ściekały strumienie wody. Ułożyłem Juliet delikatnie na piasku. Wyglądała jakby spała.

- Dobry Boże – jęknął Ace, chcąc położyć rękę na głowie Caro. Zareagowałem impulsywnie. Wyciągnąłem gnata i zastrzeliłem śmiecia.

- Nie dotykaj Mojej Własności – syknąłem, sprawdziłem oddech i przystąpiłem do reanimacji – Za dużo się między nami wydarzyło, Cukiereczku, żebyś teraz miała umrzeć – dodałem, robiąc jej dwa wdechy – Jeszcze się Tobą nie znudziłem i na pewno nie pozwolę Ci teraz odejść – dodałem, podwijając rękawy i robiąc trzydzieści uścisków na jej klatce piersiowej – Wracaj, Juliet, wracaj! - zawładnął mną śmiech – Nigdy nie pozwolę Ci odejść! Nigdy! - śmiałem się głośno, nie przestając jej reanimować.

Wpadłem w szał. Nic się nie liczyło, poza przywróceniem Mojej Słodkiej Juliet do życia. Na zmianę robiłem jej sztuczne oddychanie i uciskanie klatki piersiowej. Nie zgadzałem się na jej śmierć. Jeszcze nie teraz...

Po tym, jak zrobiłem z siebie jakiegoś ratownika, sam opadłem zmęczony obok Juliet. No i trupa Ace'a, którego wypadałoby wrzucić do wody. Od niechcenia, podniosłem się i zataszczyłem zwłoki swojego sługusa do morza. Potem już tylko patrzyłem, jak jego truchło znika w odmętach.

Położyłem się z powrotem koło Juliet i objąłem ją ramieniem. Potem ułożyłem ją w pozycji bezpiecznej i przygarnąłem do siebie. Nie przyjmowałem do wiadomości, że moja reanimacja mogła się nie powieść...

Mój Cukiereczek musiał żyć. Król Gotham potrzebował swojej Królowej, hahahahahahaaaaaaaaa...



Czy Joker zabił Juliet Caro? ✞✞✞ A może udało mu się ją uratować? ❤❤❤

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top