Get Insane CXI

Godziny mijały, a ja robiłam się coraz bardziej zmęczona. Co prawda, oczekiwałam, że przed snem dostaniemy jakąś kolację, ale Joker wyjaśnił mi, że oni ''lubią'' zapominać, przynieść mu jedzenie. Szpital ma swoje standardy, ale jest tu jak wszędzie. Jedni są traktowani jak ludzie, inni jak ścierwa.

Nie byłam zadowolona, ale co mogłam na to poradzić? Dopóki nie przydzielono do mnie siostry Alice, jedzenie przynosiła mi wredna okularnica. A skoro mnie nienawidziła, to czasem dostawało się ohydną breję, nienadającą się do zjedzenia i człowiek wolał głodować, a niekiedy głodował naprawdę.

Organizm jakoś przywyknął do tego, że kładł się spać bez kolacji, a czasami jego właścicielka chodziła o suchym pysku niemal cały dzień. Ogółem mało jadłam i potrafiłam wytrzymać długo bez jedzenia, ale uczucie głodu do tych najprzyjemniejszych nie należy.

Klaun i ja odgrywaliśmy partyjkę pokera, bo oboje nie mogliśmy zasnąć. Ja się powoli słaniałam na nogach, ale robiłam to po to, żeby rzeczywiście rozładować baterie. Miałam nadzieję, że w ten sposób, jak tylko moja głowa dotknie miękkiego, zanurzę się w krainę snów, a nie będę gapić w sufit przez kilka godzin...

Joker wkurwiał się na mnie, bo kompletnie nie ogarniałam zasad tego pokera. I sama nie wiem, czy to było spowodowane zmęczeniem, czy brakiem zaangażowania.

Nigdy mnie hazard nie pociągał. Ani poker, ruletka czy te inne gierki, nie były w moim guście. Ja to mogłam grać w proste gry karciane, typu makao, oszust, wojna. Nawet nie udawałam zainteresowania, kiedy wściekły J po raz kolejny tłumaczył mi reguły pokera.

Spojrzałam na karty trzymane w dłoni, a te wszystkie figury zamajaczyły mi przed oczami. Nie miałam już siły. Zachwiałam się na krześle i upadłam na podłogę.

Narobiłam przy tym niemało hałasu, ale w najmniejszym stopniu już mnie to nie obchodziło. Złożyłam dłonie i podłożyłam pod głowę, robiąc sobie prowizoryczną poduszkę. Powieki stawały się coraz cięższe i nie mogłam już utrzymać oczu otwartych.

Przewróciłam ciało na bok, podkurczyłam nogi i powoli odpływałam. Tak jak przypuszczałam, byłam, tak zmęczona, że nawet podłoga wydawała się wygodnym łóżkiem.

- Co Ty robisz, kobieto... - gdzieś roznosił się zirytowany głos zielonowłosego, ale ja już byłam jedną myśl od rzeczywistości. Zasypiałam, nie czując nawet potrzeby doczołgania się do kanapy. Przez cały dzień, napiłam się tylko szklanki wody, gdy rano połykałam leki. Nic dziwnego, że wycieńczony organizm postanowił się zbuntować...

Pierwsza faza snu za mną. Udało mi się oszukać mózg, że śpię. Teraz tylko szybkie przebudzenie i świadomie wkroczę w krainę Morfeusza...

Otwieram na chwilę oczy i ze zdziwieniem odkrywam, że nie leżę na podłodze. Głowa opada na poduszkę, ciało jest przykryte kołdrą, niemal pod samą szyję. To jeszcze nic. Czuję dziwny ciężar na brzuchu i klatce piersiowej.

Delikatnie podnoszę się, żeby sprawdzić, co mnie przygniata. Joker położył na mnie całą rękę, bo sam śpi na boku. Jestem jak w kleszczach, nie wiem nawet, czy mogę się obrócić...

To jest doprawdy dziwne. Byłam przekonana, że J zostawi mnie na podłodze, a on tak po prostu wziął mnie do łóżka? W zasadzie, nigdy nie pozwala mi spać gdzie indziej, niż z nim, bo wtedy mogę boleśnie odczuć jego gniew, ale to przecież jest mała izolatka i wąski materac, który pomieści tylko jedną osobę...

Jestem zrolowana w tę kołdrę jak naleśnik, a każdy skrawek skóry styka się z ciałem Księcia Zbrodni, który oczywiście śpi bez koszulki.

I jeszcze ta jego wielka łapa, która miażdży mi płuco... Dalej nie mogę zrozumieć, dlaczego mnie ''przygarnął''. Mało to razy zasłabłam i budziłam się na zimnej ziemi? Cud, jeśli ocknęłam się w mieszkaniu, bo gdy odzyskiwałam przytomność w tej zatęchłej piwnicy, to już nie było tak różowo. No, zmartwychwstanie na stole operacyjnym w sali tortur, to też mało przyjemne doświadczenie...

Powiedzenie, że czuję się niezręcznie, nie oddaje w najmniejszym stopniu moich emocji... A gdyby tak, ostrożnie się wyślizgnąć i przenieść na kanapę? To może się udać, jeśli dobrze to rozegram...

- Dokąd to? - słyszę zirytowane warknięcie. Nieśmiało rzucam okiem w stronę zielonowłosego. Niech to szlag! Obudził się...

- Myślałam, że śpisz – uśmiechnęłam się głupio, a Joker podnosi się na łokciach i patrzy uważnie w moje oczy.

- Próbujesz uciec? - syczy, a ja gwałtownie zaprzeczam ruchem głowy – Więc co kombinujesz? - warczy, znajdując się tuż nade mną. Zielone kosmyki jego włosów muskają moje czoło.

- Nic – uciekam wzrokiem i przełykam nerwowo ślinę. Nie mogę mieć żadnej pewności, że zaraz nie zacznie mnie dusić. Przecież on jest zdolny do wszystkiego.

- Ty się mnie boisz – zauważa ze śmiechem i chwyta mój podbródek. Szczerzy się przy tym upiornie, a ja zastygam bez ruchu.

- A dziwisz się? - patrzę nerwowo w jego zielone tęczówki, chociaż najchętniej odwróciłabym wzrok. Co jak co, ale utrzymywanie spojrzenia w innym spojrzeniu, wciąż jest dla mnie trudne, a co dopiero patrzenie w takie jadowite ślepia Księcia Zbrodni.

- Owszem – wydyma usta, puszcza podbródek i głaszcze mnie opuszkami palców. Wzdrygam się, co nie umyka uwadze zielonowłosego – Drżysz, kiedy Cię dotykam – uśmiecha się szeroko, jakby świadomość, że czuję niepokój w jego obecności, napawała go radością. W sumie nie zdziwiłoby mnie, gdyby tak było.

- Odruch – szepczę, a oddech znacznie przyspiesza. J studiuje uważnie moją twarz i wraca na swoją ''połowę'' łóżka. Korzystając z okazji, że dał mi spokój, przekręcam się na bok i kulę w sobie. Nagle czuję, jak Joker obejmuje mnie ramieniem i przyciąga gwałtownie do siebie. Gorący oddech klauna łaskocze mój kark, ciepło bijące z jego torsu otula całe plecy.

- Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, cukiereczku – zaśmiał się cicho, a jego śmiech prześliznął się niczym wąż, w głąb mojej głowy. Próbuję się uspokoić, ale to jest zbyt bliski kontakt. Nie na moje nerwy, nie dzisiaj...

- Boję się – słowa wypływają nieświadomie z moich ust. Książę Zbrodni zanosi się śmiechem, ale równie szybko opanowuje.

- Mnie? - warczy, a przeze mnie przechodzi nagły dreszcz.

- Chyba – szepczę, a Joker przyciska mnie mocniej do siebie.

- Niepotrzebnie, Juliet – śmieje się i składa delikatny pocałunek na mojej głowie. Znowu przechodzi przeze mnie fala dreszczy. Nie mam pojęcia, czemu tak reaguję. Dlaczego za jednym razem, ukojona zasypiam w ramionach klauna, a za drugim mnie ze strachu paraliżuje. Czy podświadomie, boję się jego ''ludzkiej'' strony?

- Niepotrzebnie? - ja chyba nie kontroluję wypowiadanych przez siebie słów. Zupełnie, jakbym nie była panią swojego ciała i nie mogła nim sterować.

- Niepotrzebnie – powtarza klaun ze śmiechem i nagle poważnieje – Przecież wiesz, że Cię nie skrzywdzę – warczy, zanurzając twarz w moich włosach. Właśnie nie wiem, Joker. Jesteś nieobliczalny, Twoje czułe słówka nie uśpią mojej czujności – Śpij – jego głos wyrywa mnie z rozmyślań. Człowieku... Jak ja mam spać w takich warunkach? Jestem roztrzęsiona i teoretycznie unieruchomiona, bo mnie ściskasz jak trofeum.

- Nie mogę spać – przyznaję się, zastanawiając, ile minie czasu, zanim znowu będę zmęczona. Nie chcę spędzić całej nocy na gapieniu się w ścianę...

- Zaśpiewać Ci kołysankę? - zaśmiał się, a mnie sparaliżowało.

- ... - nie mogłam wykrztusić z siebie słowa – Żartujesz? - wydukałam, a ten się znowu zaśmiał.

- Jeśli chcesz, to mogę Ci coś zaśpiewać – świetnie się bawił, wprowadzając mnie w zakłopotanie – Król Gotham miał Królową, Juliet Caro wyjątkową – zaczął nucić.

- Przestań – chrząknęłam, czując zażenowanie.

- Niepozorną anarchistkę, zdolną kryminalistkę.

- Joker, zamknij się – warknęłam.

- I choć ta Juliet była uparta, to mimo tego, swej ceny warta – się kurna znalazł. Poeta od siedmiu boleści...

- Daj sobie spokój – jęknęłam, czując narastającą irytację.

- Dlaczego? - zaśmiał się wprost do mojego ucha.

- Bo mnie to drażni – syknęłam.

- Więc śpij – mruknął tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale chociaż się zamknął. Tak jak przewidziałam. Przez jakiś czas, gapiłam się w ścianę, ale wreszcie zmorzył mnie ten upragniony sen.

Nadszedł nowy dzień, a ja się czułam, jakbym miała urodziny. Joker obiecywał, że dzisiaj uciekniemy z Arkham, a ja mimo wszystko chciałam mu wierzyć. Klaun przekonywał mnie, że doktor Quinzel załatwi mu tego kałacha, bo jest w nim zakochana i zrobi dla niego wszystko. Miałam pewne wątpliwości. Quinn rzeczywiście nie widziała świata poza Jokerem, ale czy można jej wierzyć, że przyniesie psychopacie karabin?

Z jednej strony, jej lojalność byłaby sporą zaletą, ale z drugiej i ogromną wadą. Ryzykowanie własnej posady, dla zadowolenia nieobliczalnego szaleńca, znaczyłoby, że Harley jest kompletnie zaślepiona i pozbycie się jej może nie być takie proste, jak się klaunowi wydaje...

Tradycyjnie przyszli lekarze, żeby nafaszerować nas lekami. Nie miałam ochoty zaczynać dnia od brania piguł, więc dałam upust swojej frustracji. Niestety szybko mnie utemperowano i zakuto w kaftan. Z powodu mojego nagłego wpadnięcia w histerię, musiał interweniować doktor Carter. Szatyn za punkt honoru postawił sobie opiekę nade mną, nawet jeśli do czasu pobytu poza swoją celą, moją hospitalizację mógł przejąć lekarz Jokera. Nakrzyczałam na Logana i miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. On chciał dobrze, a mi jak zwykle musiało odpierdolić...

Mężczyzna siedział obok mnie na krześle i obejmował ramieniem. Trzęsłam się jak w febrze i nie chciałam przyjmować leków. Zniecierpliwieni strażnicy chcieli mnie pałować, ale Logan im na to nie pozwalał. Przemawiał do mnie jak do zwierzęcia, a ja drżałam ze strachu, że Joker zauważy naszą bliską relację. Przecież był w tym samym pomieszczeniu, chociaż otaczali go strażnicy, by założyć mu kaftan i naszprycować środkami uspokajającymi.

Nigdy nie potrafiłam zbyt długo oszukiwać. Zdradzał mnie cholerny uśmieszek, który uwielbiał gościć na moich ustach w najmniej odpowiednich momentach. Oboje z Loganem prowadziliśmy niebezpieczną grę i oboje znaliśmy cenę tej zabawy.

Chociaż Książę Zbrodni był odizolowany od naszej dwójki, obawiałam się, że coś zauważy...

- Spokojnie, Juliet – szeptał szatyn, tak żeby klaun się nie zorientował – Nie pierwszy raz bierzesz te leki, prawda? - gładził mnie po głowie, a ja nie mogłam opanować drgawek.

- Nie chcę – jęknęłam cicho i przełknęłam nerwowo ślinę. Wierciłam się na krześle, którego oparcie wbijało mi się w kręgosłup. Dygotałam ze strachu, a metalowe nóżki siedzenia uderzały o podłogę, wydając z siebie głośne dźwięki. Wpadłam w jakąś histerię, przełknięcie dobrze mi znanych leków, stało się dla mnie przeszkodą nie do pokonania. Nagły atak paniki, brak tchu, ogólny strach...

- Wiem, malutka – westchnął Logan – Ale musisz – dodał ostrzej. W tle było słychać szarpaninę pomiędzy Jokerem a strażnikami. Wyjątkowo dzisiaj, klaun nie chciał współpracować.

Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny i utkwiłam wzrok w jego łagodnych, szarych oczach. Jedno spojrzenie ze strony Logana, a przynosiło natychmiastowe ukojenie. Tęczówki szatyna miały ładny, kamienny odcień. Jednocześnie spokojny, ale z dziwnym błyskiem. Coś mnie w nim pociągało i odpychało jednocześnie. Ta jego troska była mi na rękę, bo potrzebowałam oparcia, ale nie lubiłam, gdy ktoś się na de mną rozczulał. Dotyk mężczyzny koił, ale peszył i irytował.

Łagodny wzrok szatyna uspokajał i powoli przestawałam się trząść jak chihuahua. Łapałam dech i wracałam do normalnego stanu. Logan nie spuszczał ze mnie oczu. Silna dłoń głaskała moją głowę, lawirując pomiędzy granicą troski, a ledwo skrywanego pożądania.

Sytuacja robiła się niezręczna i czułam, że muszę zareagować. Aczkolwiek, odwrócenie spojrzenia od kamiennych tęczówek było trudne. Ten jego wzrok był niczym osłona bezpieczeństwa. Z każdą sekundą, przekazywałam mu świadomie część siebie. W tamtym momencie potrzebowałam takiego odczucia.

Logan posyłał co jakiś czas ciepły uśmiech, a mnie zaczęła ta sytuacja powoli stresować. Robiło się zbyt dziwnie, ludzko i organizm dawał znaki, że pora zakończyć gierkę z doktorkiem. Spojrzenie mężczyzny stawało się coraz bardziej intensywne i zdradzało jednoznaczne intencje.

Wyglądał, jakby był pod wpływem uroku lub hipnozy. Zastanawiałam się nawet, czy nie jest podatny na jakieś sugestie, ale nie byłam pewna.

Wpatrywał się we mnie, jak w obrazek i nabierałam podejrzeń, że mogę go zmanipulować...

Zagłębiłam się bardziej w jego tęczówki i doznałam olśnienia. On już jest mój, prawdopodobnie zrobi wszystko, co zechcę, nawet jeśli kieruje nim tylko czysta żądza. Byłabym głupia, gdybym nie wykorzystała okazji...

- Logan? - przybrałam maskę niewinnej lolitki. Rozchyliłam usta i zrobiłam maślane oczy.

- Tak? - jego usta rozjaśniły się w uśmiechu.

- Zrobisz coś dla mnie? - zaćwierkałam. Nigdy nie kokietowałam, więc nie wiedziałam, czy szatyn połknie haczyk. Ale grzechem byłoby nie spróbować.

- Wszystko, malutka – przybliżył się, jakby chcąc mnie pocałować, ale odchyliłam głowę w akcie protestu. Przypuszczenia okazały się słuszne. Musiałam grać dalej.

- Umilisz mi jakoś czas spędzany w JEGO towarzystwie? - celowo nasączyłam przedostatnie słowo nutą pogardy. Szarooki musiał myśleć, że przeżywam męczarnie w obecności Księcia Zbrodni. Drobna sugestia, jak łatwo może mnie uszczęśliwić i zyskać w moich oczach.

- Co masz na myśli? - odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. Obawiałam się, czy Joker niczego nie zauważył, ale był zasłonięty przez strażników, uporczywie starających się go obezwładnić. Klaun umiał świetnie walczyć wręcz, więc stawianie oporu nie sprawiało mu trudności.

Co mam na myśli? Dobre pytanie, doktorku. Musiałam wcielić się w rolę kokietki, posuwając się nawet do użycia landrynkowego głosu.

- Niedobrzy strażnicy zabrali mi moją torebkę – wydęłam usta, brzmiąc jak naburmuszona dziewczynka. To nie jest moja ulubiona forma manipulacji, ale nie raz się przekonałam, że na facetów, którzy patrzą na ciebie przez pryzmat obiektu seksualnego, to działa...

- Co sugerujesz? - widziałam w jego spojrzeniu, że mój ton wywołał w nim odpowiednią reakcję.

- Byłbyś tak miły i przyniósł mi ją? - zamrugałam oczami, wczuwając się w rolę tępego szlaufa.

- No, nie wiem... - wahał się. Musiałam zmienić strategię.

- Proszę, Logan – zamruczałam – Będę ci za to wdzięczna – uśmiechnęłam się dwuznacznie, a szatyn odwzajemnił uśmiech, myśląc zapewne o formie ''wdzięczności''.

- Jak bardzo? - posłał mi bezczelny uśmiech.

- Zobaczysz – zachichotałam i puściłam mu oczko.

- Skoro tak – zaśmiał się – Jak wygląda twoja torebka? - spytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Mała, skórzana, czarna – odpowiedziałam – Na paseczku, ze srebrnym zamkiem – dodałam, szczerząc się.

- Myślę, że da się załatwić – odparł szatyn – A teraz weź leki – zmienił temat, a ja przewróciłam oczami. Musiała się w nim odezwać służbowa troska...

Te piguły i tak tylko otępiały. Miały mnie zmulić i wprowadzić w stan takiej jakby śpiączki umysłowej. Usprawiedliwiali się, że muszą mnie karmić lekami, bo stanowię zagrożenie. Jakie zagrożenie? Nie chce mi się stwarzać żadnego zagrożenia. Jestem na to zbyt leniwa.

- Przynudzasz – prychnęłam.

- Musisz je wziąć – syknął Logan, wyraźnie zaskoczony moją nagłą zmianą zachowania.

- Ja nic nie muszę – zaśmiałam się kpiąco, a szatyn westchnął ciężko.

- Juliet, weź leki – powtórzył.

- Niet – mruknęłam.

- Dlaczego? - warknął, już nieco zirytowany.

- Nie będę nic brała na pusty żołądek – burknęłam, odwracając głowę.

- Jak na pusty żołądek? - zdziwił się.

- Od wczoraj piłam tylko jedną szklankę wody, jak popijałam rano leki – wyjaśniłam obojętnie.

- Nie dostałaś nic do jedzenia? - wyraźnie go to ruszyło.

- Bywa – prychnęłam. Jego towarzystwo zaczynało mnie męczyć. Co prawda, obecność Logana niekiedy mi pomagała i sprawiała przyjemność, ale na dłuższą metę, drażnił mnie. Jedna chwila słabości z szatynem wystarczyła mi, żeby zarówno się zemścić na Jokerze, dopieścić swoje ego, jak i uciec od rzeczywistości. Jakakolwiek forma bliższego kontaktu była dla mnie udręką i można powiedzieć, że dawałam Loganowi fałszywe nadzieje.

- Juliet, przecież ty możesz zemdleć... - przestraszył się, a ja przewróciłam oczami.

- Logan, przynieś mi moją torebkę – ponagliłam go – Po prostu mi ją przynieś.

- Powinienem ci najpierw załatwić coś do jedzenia – mruknął, ale go uciszyłam.

- Logan, w Belle Reve było gorzej – syknęłam – Przynieś mi tę torebkę, zanim tu wykituję – zdobyłam się na płaczliwy jęk i posłałam mężczyźnie proszące spojrzenie.

- Kotku, martwię się o ciebie – ujął moją twarz w dłonie i niespodziewanie pocałował w usta. Otworzyłam szeroko oczy i spanikowana popatrzyłam w stronę Jokera. Jeśli on to widział, to mnie zabije...

Na całe szczęście, strażnicy pałowali go na podłodze, sam zainteresowany się śmiał, a co najważniejsze, był odwrócony do ściany.

- Logan... - syknęłam, odginając się do tyłu, o mało nie spadając z krzesła – Błagam cię – szepnęłam, a szatyn nareszcie wstał i skierował się do drzwi. Nikt nawet nie zauważył, że doktor Carter wyszedł.

Zaklęłam w myślach, że szarooki mnie pocałował. Popadałam w paranoję, że Joker to zauważy i będę mieć przerąbane...

- Dobra panowie. Pierdolimy to – do moich uszu doszedł zniecierpliwiony głos jakiegoś mężczyzny. Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził i zorientowałam się, że to lekarz klauna jest u kresu wytrzymałości. Zielonowłosy leżał pobity na podłodze i trząsł się ze śmiechu, z nosa leciała mu krew, ale nie dał się zapakować w kaftan. Spojrzenie miał jak najbardziej świadome i pomimo znacznej przewagi strażników i jego stanu, rechotał prosto w ich twarze, niczym się nie przejmując.

- Panie doktorze, chce pan odpuścić temu ścierwu? - warknął jeden ze strażników, a Książę Zbrodni podniósł się z ziemi, jak gdyby nigdy nic.

- Ścierwu? - zaśmiał się zielonowłosy – Czymże sobie zasłużyłem na takie określenie? - spojrzał swojemu lekarzowi w oczy, a tamten aż zrobił krok do tyłu.

- Masz racje, ścierwo brzmi zbyt łagodnie – wycedził doktor ze złością, a klaun tylko się zaśmiał.

- Z czego rżysz, pajacu?! - wkurzył się inny strażnik i przyłożył Jokerowi w twarz. Jak należało się tego spodziewać, klauna to nie obeszło, bo tylko szyderczo zarechotał.

- Dość – uciął doktor – Nie mam już nerwów do niego – westchnął – Idziemy stąd, panowie – zadecydował i cała piątka udała się w stronę drzwi.

- Panie doktorze? - jeden ze strażników nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.

- Co? - warknął oschle lekarz.

- A co z Caro? - spytał tamten – Wyciągamy ją z kaftana? - upewniał się.

- A co mnie obchodzi Caro? - prychnął doktor – Niech Carter się nią przejmuje, to jego pacjentka – rzucił bezczelnie, cały czas kierując się do wyjścia – Ja mam to w dupie – dodał i odwrócił się jeszcze do Jokera – A ty śmieciu, nawet nie licz, że dostaniesz coś do żarcia – syknął, na co zielonowłosy się zaśmiał. Drzwi zamknęły się z hukiem i znowu zostaliśmy z klaunem sami w izolatce.

- Och, biedny doktor Cross – westchnął Joker i podszedł do mnie – Jest jeszcze bardziej nerwowy, odkąd jego żonka nie żyje – zajął krzesło obok mojego i się zaśmiał.

- Domyślam się, że miałeś coś wspólnego z jej śmiercią? - mruknęłam.

- Owszem, cukiereczku – uśmiechnął się szeroko – Biedna Meredith – westchnął nostalgicznie.

- Co jej zrobiłeś? - spytałam z ciekawości.

- Mam opowiedzieć ze szczegółami? - wyszczerzył się.

- Jak chcesz – odparłam.

- Zabawiłem się z nią – zaśmiał się, zadowolony z siebie.

- To wiele wyjaśnia – ironizowałam, a zielonowłosy przewrócił oczami i spojrzał na mnie całkiem poważnie. Rozchylał usta, a po nich pełzał lekki uśmiech.

- Nie jestem pewien, czy chciałabyś poznać szczegóły brutalnego gwałtu, Juliet – mruknął obojętnie, jakby mówił o pogodzie – Chyba że lubisz takie fetysze, a ja o czymś nie wiem – zaśmiał się.

- Podziękuję – mruknęłam. Nie chciałam nawet myśleć o tym, jaką krzywdę jej wyrządził, że aż po tym umarła...

- Jak wolisz – uśmiechnął się, a potem zirytował – A teraz mi powiedz, cukiereczku – warknął – Co jest między Tobą a tym doktorem? - syknął jadowicie, a po moich plecach przebiegł lodowaty dreszcz. Cholera jasna, a co jeśli klaun jednak widział nasz pocałunek? Co robić, co robić...

- Nic – odparłam ze ściśniętym gardłem.

- Masz mnie za idiotę? - jego spojrzenie stawało się coraz mniej przyjemne...

- Oszalałeś? - zaprotestowałam.

- Już dawno, skarbie. Nawet nie pamiętam, kiedy – zaśmiał się – A Ty, kochanie, nie zmieniaj tematu, bo źle się to dla Ciebie skończy – pogroził mi palcem.

Świetnie, po prostu świetnie. Zapowiada się na kolejny odcinek: Juliet i jej zetknięcie ze śmiercią. Muszę uważnie dobierać słowa, bo tylko tego brakuje, żeby Joker się czegoś domyślił...

Chyba za długo rozważałam sensowną odpowiedź, bo zielonowłosy postanowił mnie ubiec.

- Pieprzysz się z nim? - warknął, natychmiastowo przybierając wściekły wyraz twarzy. Ręce owinął wokół mojej szyi i gwałtownie ścisnął, a ja nawet nie miałam jak się bronić.

- Nieeee... - jęknęłam z trudem i spojrzałam klaunowi prosto w oczy.

- Nie? - zakpił – Więc dlaczego, tak długo nie odpowiadasz? Jakbyś chciała coś ukryć? - duszenie mnie sprawiało mu satysfakcję, co nie było niczym niezwykłym. Ale zacięty wzrok sugerował, że jest...zazdrosny?

Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, w ciągu kilku sekund, to Książę Zbrodni odkryje mój przelotny romans z Loganem, a wtedy na pewno mnie zabije...

- Nie krępuj się, cukiereczku – syknął, a nacisk na moje drogi oddechowe się nasilił.

- Thhho plahhh – rzęziłam, nie mogąc złapać tchu.

- W ogóle Cię nie rozumiem – zaśmiał się szyderczo, a ja czułam, że jestem tylko chwilę od utraty przytomności. Ściśnięta kaftanem, podduszana i na głodzie. To zbyt wiele...

- Thhho thyhko plan – dusiłam się z każdą wypowiadaną literą.

- Tłumacz by się przydał – kpił ze mnie. Wiedziałam, że muszę się postarać i wykrzesać z siebie wszystkie siły, żeby mnie zrozumiał. On mi tego nie ułatwi i nie puści gardła, dopóki nie wyjęczę tego, co chcę powiedzieć.

- Thoo tyhlko plaaaaaaan! - wydusiłam rozpaczliwie. Joker przyjrzał mi się w milczeniu, a ucisk na gardło zelżał.

- To tylko plan? - upewnił się, a ja pokiwałam głową, widząc mroczki przed oczami – Jaki plan? - warknął – Rozwiń myśl, Juliet – wlepił we mnie oczekujące spojrzenie.

- Mhraniphuluje nhim – wycharczałam, starając się utrzymywać kontakt wzrokowy z klaunem.

- Ty? Nim? - szydził, a ucisk znowu przybrał na sile.

- Nhaphawdhe... - jęknęłam ze łzami w oczach, a Joker warknął, przewrócił oczami i puścił moje gardło. Dostałam aż odruchu wymiotnego, ale na szczęście niczego nie zwróciłam. Łapałam łapczywie hausty powietrza i wdychałam intensywnie nosem, aż rozbolała mnie głowa.

Durne odruchy słabości. Mogłabym bez mrugnięcia okiem znosić brutalne duszenie, nie pozwalając tym samym klaunowi na odczucie satysfakcji. Ale nie, emocje musiały wziąć górę...

Teraz jeszcze muszę się tłumaczyć z tego, w jaki sposób manipuluję Loganem. Musiał tu gnój przyleźć i wszystko kurna zepsuć. Ale, jak zwykle to moja emocjonalność gra pierwsze skrzypce. Gdybym nie wpadła w jakąś cholerną panikę, Carter nie musiałby przyłazić i mnie uspokajać. Tym samym, Joker nie byłby taki podejrzliwy.

Uciekałam wzrokiem i próbowałam zebrać myśli. Czego nie zrobię, zielonowłosy może to odczytać zupełnie inaczej. Nie zależy mi na jego błędnych nadinterpretacjach...

- Jak na kogoś, kto nie kłamie, jesteś mało przekonująca – usłyszałam syknięcie Jokera. Zderzyłam swoje spojrzenie z jego. Oczy klauna były pozbawione emocji. Słowa nie były podsycone złością, jak należałoby się tego spodziewać. Biła od nich obojętność. Bezwzględny Książę Zbrodni, nie mógł sobie pozwolić na kumulujące się uczucia. Chociaż zazdrość nie jest niczym pozytywnym, Joker nie mógł dopuścić do tej myśli. Znaczyłoby to, że się przejmuje. A on nigdy się niczym nie przejmuje.

- Przed chwilą byłam podduszana, wolałabym najpierw odzyskać dech, a potem się martwić o swoją przekonującą grę aktorską – wycedziłam, a klaun tylko się zaśmiał.

- Zaraz znowu będziesz podduszana – prychnął, mierząc mnie wzrokiem.

- Grozisz mi? - mruknęłam, starając się usilnie poluzować więzy kaftana.

- Przewiduję przyszłość – wyszczerzył się.

- Podwójne standardy – powiedziałam lakonicznie, dmuchając w opadający na twarz kosmyk włosów.

- Podwójne standardy? - zdziwił się, nie spuszczając ze mnie spojrzenia.

- Ty możesz ciągnąć za sznurki doktor Quinzel, a ja nie mogę manipulować doktorem Carterem? - wyszczerzyłam się głupio – Sam mnie nauczyłeś sztuki perswazji – dodałam szybko – Postanowiłam wykorzystać wiedzę w praktyce – kontynuowałam, a uśmiech nie schodził mi z ust. Joker przyglądał się w milczeniu, jakby nie wiedział co ma myśleć.

- Mam Ci uwierzyć? - parsknął cynicznie.

- Nie musisz – wydęłam usta – Ale byłoby zabawnie – zaśmiałam się lekko.

- Nadszarpujesz moje zaufanie, cukiereczku – pogroził mi palcem, a ja przewróciłam oczami.

- Niepierwszy i prawdopodobnie nieostatni raz – zamrugałam niewinnie.

- Nie będę ukrywał – westchnął – Twoja odpowiedź mi się nie podoba – dodał szybko, a jego dłoń ponownie wylądowała na moim gardle – Rozumiem, że dalej nie masz zamiaru się podporządkowywać? - spytał i poczułam nagły odpływ powietrza. Lekko rozchylałam usta i wlepiałam w Jokera zdziwione spojrzenie. Ten zwrot akcji mało mnie zachwycał.

- A czego oczekujesz? - syknęłam jadowicie. Miałam już serdecznie dość jego humorków. Wydawało mi się, że przez ten czas spędzony razem, nawiązaliśmy nić porozumienia, ale jak widać, myliłam się.

Patrzyłam na klauna, jakbym widziała go po raz pierwszy. Przerabialiśmy to tysiące razy: Nie będę uległą kukiełką i albo się z tym pogodzisz, albo odchodzę. Egzystowanie z tym wariatem było momentami męczące. A teraz, miałam sporo alternatyw.

Gdybym odeszła od Jokera, mogłabym się ''związać'' z Deaconem na przykład. Posiadanie dobrych relacji z synem Ojca Chrzestnego mafii byłoby bardzo korzystne. Mogłabym również wkupić się w łaski Pingwina, byleby tylko mieć swój własny kąt. Podkulić ogon i wrócić do rodziców, skontaktować się z Riddlerem, nawet spróbować odnaleźć Jerome'a i wspólnie zmienić Gotham w ogarnięty chaosem cyrk, pełen dziwadeł i szaleńców. Już nie musiałam się trzymać klauna. Mogłam dokonać różnych wyborów i inaczej poprowadzić życie. Nie byłam już od niego uzależniona i coraz bardziej zdawałam sobie z tego sprawę...

- Doskonale wiesz, czego – z zamyśleń wyrwał mnie głos zielonowłosego.

- Może nie – chrząknęłam, układając w głowie dalszy dialog.

- Udawanie głupiej, nigdy Ci nie wychodziło, Juliet – pokręcił głową i puścił moje gardło. Był rozczarowany postawą, jaką reprezentowałam. Widziałam to w jego oczach.

- Doktorek by tego nie powiedział – palnęłam, zamiast ugryźć się w język. To był błąd. Wściekły wzrok klauna przeszył mnie na wskroś – On się nabrał – dopowiedziałam szybko.

- Tak sądzisz? - Joker rozchylił usta. Skubany, tak jak ja, zmienia emocje w kilka sekund.

- Yhm – pokiwałam głową, zaciskając usta. Nie chciałam się kłócić z zielonowłosym, ale nie mogłam też wzruszać ramionami, gdy znowu się do mnie przypierdalał. Szukał dziury w całym.

- Skąd ta pewność? - dręczył mnie tymi pytaniami. Powoli traciłam cierpliwość.

- Jejku, po prostu wiem to i tyle – zirytowałam się. Co to? Lekcja filozofii? - Umiem przybierać różne maski, przecież wiesz – dodałam znudzonym tonem – Włożyłam jedną z nich i doktorek połknął haczyk – mruknęłam obojętnie – Liczę na to, że zrobi to, czego od niego oczekuję – dopowiedziałam, wiercąc się w kaftanie – Kurwa, jakie to cholerstwo jest niewygodne – marudziłam, kręcąc się na krześle, a Joker się śmiał.

- Przestań się spinać – mruknął między jednym uśmiechem a drugim. Znalazł się psia jego mać trener duchowy! W dupę se wsadź te swoje rady, cymbale. Ty nie masz na sobie tego pieprzonego ustrojstwa, więc chociaż nie komentuj, kiedy ja próbuję się z niego uwolnić!

- Dzięki za radę – prychnęłam, wiercąc się coraz zacieklej. Niestety, ale im bardziej się ruszałam, tym mocniej zaciskał się kaftan.

- Może Ci pomogę, cukiereczku? - J świetnie się bawił, oglądając moje uporczywe próby wydostania się ze skafandra.

- Od kiedy? - nie mogłam się powstrzymać przed tym pytaniem.

- Chyba lubisz mnie wkurwiać, co? - westchnął ciężko i się zbliżył. Nim się spostrzegłam, jego ręce chwyciły mnie i posadziły na krawędzi stolika. Zielonowłosy założył swoje ramiona na mój kark i pociągnął za skrawek kaftana. Poczułam luz w ramionach i po chwili z rozkoszą zruciłam z siebie krępujący ruchy skafander. Przeciągnęłam się, chcąc rozprostować kości. Przez to durne ograniczenie, górna połowa ciała mi zdrętwiała.

- Au, w krzyżu mnie łupie – złapałam się dłonią za plecy i wywołałam na ustach grymas bólu. Joker patrzył na mnie w milczeniu – Dzięki – mruknęłam od niechcenia i poczułam plaśnięcie w twarz – A to, za co?! - jęknęłam oburzona, odruchowo łapiąc się za pulsujący policzek.

- Po tym, jak Cię uwolniłem z tego kaftana, jesteś w stanie mruknąć tylko suche ''Dzięki''? - paraliżował mnie wzrokiem – Widzę, że inteligencja zawodzi, skoro nie rozumiesz, że nie możesz mnie traktować jak byle kogo – warknął, przybierając maskę złości – Bo ja nie jestem BYLE KIM! - wrzasnął, uderzając gwałtownie pięściami w stół. Aż podskoczyłam – Albo zaczniesz respektować moje słowa, albo zabawimy się inaczej – zaśmiał się szaleńczo, a mi prawie serce stanęło – Najwyższa pora, Juliet Caro, żeby dotarło do Ciebie, że jesteś moją pieprzoną własnością – objął dłońmi moją twarz i szczerzył się upiornie. Zielone tęczówki świdrowały na wskroś – Jak suka na smyczy – warknął – I masz się tak zachowywać albo dobrowolnie, albo zastosujemy inne metody – wydął usta – Niekoniecznie te przyjemne – rozchylił wargi, odsłaniając część implantów na zębach.

Zmroziło mnie aż po czubek nosa. Ciało źle zareagowało na tę wiadomość. Stolik, na którym siedziałam, zaczął lekko drgać i po chwili zdałam sobie sprawę, że to ja się trzęsę. Ni to z nerwów, ni to ze strachu. Joker mnie przerażał. Co to w ogóle znaczyło, że zastosuje inne metody? Ma na myśli tortury? Bolesne eksperymenty?

Boję się nawet o tym myśleć...

- Dlaczego? - jęknęłam półświadomie. Odnosiłam wrażenie, że to nie ja mówię – Dlaczego tak bardzo chcesz mnie zmienić? Pozbawić mnie mojej osobowości, pozbawić mnie tego, kim jestem? - słowa wypływały z moich ust. Rozchylone wargi drżały lekko, a oczy szkliły się, zapowiadając potok łez. Nie kontrolowałam swoich emocji. Zawodziłam niczym rozżalone kocię, a przecież tego nie planowałam. Dlaczego w ogóle założyłam, że wywrę na Jokerze jakąś reakcję?

Książę Zbrodni puścił moją twarz i odsunął się kawałek. Uważnie studiował każdy ruch, analizował sytuację. Nie wyrażał żadnych uczuć, był pusty, martwy. Wodził tylko wzrokiem po moich oczach, którym coraz ciężej było powstrzymywać kumulujące się łzy.

Nie mogłam znieść jego natarczywego spojrzenia. Zwróciłam oczy na swoje splecione dłonie. Po nadgarstkach biegły błękitne żyły, zahaczając aż o kości palców. Oddychałam powoli, starając się uspokoić. Duszności wciąż otulały moje wnętrze, serce wygrywało afrykańskie rytmy. Lodowaty dreszcz smagał sam czubek kręgosłupa. Spuściłam głowę, a kopuła włosów nałożyła się na boki twarzy, formując w ten sposób skorupę bezpieczeństwa. Złączone w kostkach stopy huśtały się nad podłogą, wprawiając w ruch resztę nóg.

- Nie rozumiem – szepnęłam, utrzymując wzrok w tym samym miejscu – Po co? To bez sensu – mruczałam pod nosem, nie wiedząc dokładnie, czy mówię do klauna, czy tylko do siebie.

- Co jest bez sensu? - spytał, ale nie odważyłam się na niego spojrzeć.

- Nie jesteś głupi – skwitowałam cicho – Wiesz, że nie da się mnie zmienić – dodałam bezpłciowym tonem – A mimo to, wciąż próbujesz – mruknęłam, zbierając w sobie odwagę, by podnieść wzrok – Pytanie, dlaczego? - wreszcie uniosłam głowę i zetknęłam się z zielonymi tęczówkami Jokera – Nie łatwiej by było mnie zabić, albo zostawić i znaleźć kogoś, kto spełnia Twoje wymagania? - przez mój głos przebijała się obojętność, ale w rzeczywistości, te słowa wcale nie były takie proste do powiedzenia.

Zielonowłosy wpatrywał się we mnie bez słowa. Mogłoby się wydawać, że go zaszokowałam, albo tylko udawał. Po pewnym czasie przewrócił oczami i ponownie zbliżył się do mnie.

- Dlaczego zawsze tak dużo myślisz, Juliet? - popatrzył na mnie intensywnie.

- Odpowiedz na pytanie – odparłam hardo, a Joker się uśmiechnął i chwycił mnie za podbródek.

- Nie, skarbie – pokręcił głową – Ty odpowiedz na moje – warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Bo chcę – wypaliłam, wpatrując się w jego oczy.

- Cóż za zbieg okoliczności – wyszczerzył się – Moja odpowiedź brzmi identycznie – nie przestawał się uśmiechać – Ty chcesz dużo myśleć, a ja chcę Cię zmienić w posłuszną dziewczynkę – wydął wargi – Dziewczynkę, która nie zrobi i nie powie nic wbrew Tatusiowi – dodał, a na moje usta wpełznął chytry uśmieszek.

- Zapomnij – prychnęłam, co w połączeniu z łzami lecącymi po policzkach, tworzyło ciekawy widok – Jeśli chcesz posłuszną marionetkę, to weź Harley Quinn – dodałam – Idealnie się nadaje – mierzyłam go ciętym wzrokiem.

- Z pewnością – zaśmiał się – Ale ja nie chcę Harley, tylko Juliet – zrobił poważną jak na siebie minę.

- A Juliet chce być Juliet – mruknęłam – Pozbawiając ją jej wyjątkowej osobowości, zabijesz ją, a obiecałeś, że tego nie zrobisz – sama nie wiem, skąd wytrzasnęłam takie zdanie, ale nie tylko mnie zdziwiło. Książę Zbrodni również był poruszony. Joker puścił mój podbródek i odsunął się trochę. Znowu mi się badawczo przyglądał.

- Twierdziłaś, że wiem o Tobie już wszystko – mruknął nagle – Ale nie przestajesz mnie zaskakiwać – pogładził się po brodzie.

- Jestem szczera – odparłam cicho – Czasami to zaleta, innym razem wada – zeskoczyłam ze stolika i podeszłam do klauna – Nie kontroluję tego, zwłaszcza teraz – dodałam i posłałam mu lekki uśmiech. Ominęłam go i ulokowałam się na kanapie.

Podkurczyłam nogi i wbiłam wzrok w podłogę. Ta karuzela uczuć drażniła mnie. Neurotyczna dusza żonglowała emocjami jak piłeczkami i nie mogłam przewidzieć, jak będę się zachowywać za parę chwil.

- W co Ty pogrywasz, cukiereczku? - ciszę przebił śmiech Jokera, który jak zwykle naruszył moją potrzebę samotności.

Gdybym to ja wiedziała, J... Gdybym to ja wiedziała...

Nie udzieliłam odpowiedzi. Mój wzrok był skupiony na nierównościach w kamiennej podłodze. Patrzyłam smętnie w jeden punkt i nic mnie nie interesowało.

Zawsze podejrzewałam, że jestem typem sangwinika, ale te melancholijne momenty sprawiały, że wątpiłam coraz mocniej.

Po prostu zdarzały się chwile, kiedy zastygałam niczym dym, wyłączałam się z rzeczywistości, umierałam na kilka sekund i nic, co mnie otaczało, nie miało dla mnie znaczenia.

Dusza opuszczała tę szarą, cielesną powłokę i dryfowała po bezkresie wszechświata. Pusty wzrok zdradzał moją nieobecność... Umiejętność chwilowej śmierci. Dar, czy przekleństwo?

- Dlaczego, Ty mnie znowu ignorujesz?! - przed moją twarzą spoczął Joker, którego jasne oczy kontrastowały z bladą twarzą, którą widziałam jak przez mgłę. Zielone ślepia wbijały mi szpileczki, ale nie okazywałam emocji. Klauna wkurzała moja ''martwa'' strona.

- Przestań, J, przestań – mruknęłam ledwo, złączyłam dłonie na krawędzi kanapy i ułożyłam na nich głowę.

- O, widzę, że odzyskałaś głos! - prychnął i wstał gwałtownie – Kurwa, jestem durny, że jeszcze Cię nie zabiłem – zaczął bezcelowo krążyć po celi – Ale, ilekroć chcę to zrobić... - uciął i zirytowany przywalił pięściami w ścianę. Ukruszył się tynk, a klaun obtarł sobie dłonie. Pojedyncze strużki posoki zaczęły spływać w dół jego nadgarstków.

- Joker, przestań do cholery – wściekłam się i podniosłam z kanapy. Przeczesałam dłonią włosy i lustrowałam Księcia Zbrodni wzrokiem. Stał przy ścianie, przyciskając pięści do muru. Miał zwieszoną głowę, jaskrawe kosmyki opadały mu na czoło i pląsały w rytm jego ciężkiego oddechu.

On też źle znosi tę niewolę. Ale już wkrótce. Albo Quinn przyniesie karabin, albo Carter moją torebkę, w której też jest przecież gnat. I co najważniejsze, telefon! Da się gangowi jakiś cynk, czy coś.

Patrzyłam na klauna i czułam coś dziwnego. Gdy tak stał przy tej ścianie, targały mną jakieś dziwne emocje.

Uciekałam wzrokiem, jakby obawiając się, że Joker podłapie moje spojrzenie.

Czy ja właśnie czułam potrzebę pocieszenia go? Chciałam podejść, objąć go i powiedzieć, że już niebawem będziemy wolni? Co się ze mną działo...?

Im dłużej spoglądałam na trwającego w bezruchu klauna, tym bardziej ściskało mnie w piersi. Po prostu nie mogłam tak siedzieć i nie reagować.

Zerwałam się na równe nogi, podeszłam do Jokera i objęłam go w pasie, wtulając się w plecy. Skóra klauna zadrżała i napięła jak u wystraszonego kota. Złamałam zakaz. Naruszyłam jego przestrzeń osobistą, gdy chciał być sam. Nie myślałam o tym jednak. Nie chciałam go puścić ze swoich objęć. Przymknęłam oczy i wtulałam się w Jokera coraz mocniej. Spodziewałam się protestów z jego strony, aktu przemocy, że ośmielam się go dotykać, ale nic takiego nie nastąpiło. Po prostu miałam wrażenie, że Księcia Zbrodni sparaliżowało.

Po pewnym czasie zdecydowałam, że pora przestać. Odsunęłam się od zielonowłosego i ledwo gdy to zrobiłam, odwrócił się, chwycił mnie za nadgarstki i przygniótł do ściany. Wzrok miał jadowity, usta zaciśnięte, a czoło zmarszczone. Tym razem byłam dzielna i patrzyłam prosto w jego oczy. Pomimo tego, że serce miałam w gardle.

- Dlaczego to zrobiłaś? - syknął gniewnie, wydając z siebie ten zwierzęcy warkot.

- Zadajesz pytania, na które nie znam odpowiedzi – odparłam.

- To lepiej coś wykombinuj, cukiereczku – wydął usta w okrąg.

- Musiałam – mruknęłam przez ściśnięte gardło.

- Co? - wpatrywał się we mnie jak w kosmitkę.

- Musiałam – powtórzyłam – Po prostu musiałam – odwróciłam głowę, żeby na niego nie patrzeć.

- Musiałaś? - prychnął szyderczo – Dlaczego? - dręczył mnie.

- Nie komplikuj tego – warknęłam zirytowana, posyłając mu cięte spojrzenie.

- Przytuliłaś mnie bez powodu, jesteś jeszcze większym wulkanem emocji niż kiedyś – zauważył – Cóż za zmiany w Tobie zachodzą, Juliet Caro? - spytał, podważając palcem mój podbródek.

- Żadne – syknęłam.

- Doprawdy?

- Tak, nieważne... Ja po prostu chcę uciec z tego pierdolonego psychiatryka! - wybuchnęłam wreszcie, a z oczu popłynęły łzy. Spuściłam głowę i pociągnęłam nosem.

- To Arkham tak na Ciebie działa – mruknął J obojętnie.

- Nie tylko Arkham – palnęłam.

- Hm?

- Nic – ucięłam.

- Spokojnie, cukiereczku – westchnął Joker – Niedługo nas tu już nie będzie – zwiesił głowę i wymruczał w moje włosy. Po chwili stykaliśmy nasze czoła ze sobą. J puścił moje nadgarstki i położył dłonie na moich ramionach.

Nie tylko we mnie kotłowały się mieszane uczucia. Klaunowi coraz częściej zdarzało się okazywać typowo ludzkie emocje. Niekiedy mnie to cieszyło, innym razem przerażało...

- Nie daję już rady – jęknęłam.

- Ćśś – uciszył mnie – Nic nie mów, moja słodka Juliet. Nic nie mów.

Znowu między mną a Jokerem nawiązała się jakaś nić porozumienia. Długi czas trwaliśmy tak blisko siebie, wsłuchując się tylko w nasze wspólne oddechy i bicie serc. Czy doszło do tego, czego najbardziej się obawiałam?

Zielonowłosy i ja leżeliśmy na łóżku, oparci o siebie głowami. Przez dłuższy czas nic nie mówiliśmy. Wystarczały gesty i czyny. Popadliśmy w melancholię. Wiedziałam, że ja mogę, ale, że Joker się zarazi?

Usnęliśmy. Przynajmniej J, ja nie mogłam. Mózg przecież wiedział, że musi czuwać...

Po pewnym czasie, drzwi celi się otworzyły, a do środka wszedł Logan. Ostrożnie, żeby nie zbudzić Księcia Zbrodni, ześliznęłam się z łóżka i podeszłam do doktora.

- Cześć, Logan – mruknęłam cicho – Masz to, o co cię prosiłam? - szepnęłam, a szatyn pokiwał głową i wyciągnął spod kitla czarną torebkę. To była moja i sądząc po wypukłościach, wciąż miała zawartość – Dzięki – uśmiechnęłam się i odwróciłam na pięcie, żeby odejść, ale szarooki złapał mnie za dłoń – Co robisz? - syknęłam, próbując się wyrwać.

- Nie mogę pozwolić, żebyś się tu z nim męczyła – odparł Logan – Zabieram Cię stąd, malutka – dodał i zaczął ciągnąć w stronę drzwi, ale się opierałam.

- Puszczaj! - warknęłam, ale szatyn mnie nie słuchał.

- Nie wygłupiaj się, Juliet – syknął Logan – Znajdziemy Ci inne miejsce – dodał, ale wciąż protestowałam.

- Nigdzie nie idę, zostaw mnie! - szarpałam się.

- Zapomniałaś chyba o naszej umowie, malutka – zaśmiał się ślisko, a ja zgromiłam go wzrokiem i usiłowałam kopnąć.

- Puszczaj mnie, idioto! - szamotałam się coraz bardziej, ale Logan nie dawał za wygraną. Nagle usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi, a potem wolne klaskanie. Oboje zaskoczeni obróciliśmy się w tamtą stronę. To Joker opierał się o stalowe wrota, patrzył spokojnie, uśmiechał się szyderczo i klaskał w dłonie.

- Brawo, brawo, brawo – mruknął, nie przestając klaskać. Logan gwałtownie mnie puścił i zmierzył klauna nienawistnym wzrokiem – Witamy w piekle, doktorku – J lustrował szatyna badawczo.

- Odsuń się od drzwi, pajacu – warknął Logan, a Joker się zaśmiał szyderczo. Śledziłam przebieg sytuacji, ale postanowiłam się wycofać.

- Ma doktorek poczucie humoru – śmiał się klaun – Prawie cię polubiłem – wyszczerzył się i zaczął się zbliżać do Logana.

- Zostaw mnie, czubku – warknął szatyn, cofając się.

- Pokażę ci magiczną sztuczkę – zaśmiał się Joker i odgiął kark w bok. Spodziewałam się, do jakiej sytuacji zaraz dojdzie. Zielonowłosy chciał zabić Logana, a szatyn nie zamierzał się podać na tacy. Zapowiadała się rzeź, do której nie chciałam dopuścić, ale kompletnie nie wiedziałam co robić.

- Wybiję ci resztę zębów, świrze – Logan podwinął rękawy kitla i przybrał bojową postawę.

- Dobrze im się przyjrzyj – zaśmiał się klaun – Zajebanie konowała będzie miłym urozmaiceniem dnia – Joker uśmiechnął się szeroko i zamierzył do ciosu. Jednak to Logan zaatakował pierwszy i walnął zielonowłosego w twarz. Wstrzymałam oddech i spojrzałam nerwowo na klauna. Z jego nosa pociekła krew, podobnie jak z ust – No, no. Jestem pod wrażeniem – J wyszczerzył się do lekarza i oddał mu równie mocno. Po chwili obaj zaczęli się bić i szarpać. Logan był wściekły, a Książę Zbrodni świetnie się bawił. Co rusz, ścianę ozdabiały rozpryski z posoki. Zarówno Joker i Logan umieli walczyć i żaden nie odpuszczał. Dziwiłam się, że jeszcze nikt się nie zainteresował tymi wrzaskami, dobiegającymi z izolatki. Spodziewałam się hordy strażników, ale nic takiego nie nastąpiło. Walka mężczyzn stawała się coraz bardziej zaciekła. Schroniłam się przy kanapie, trzymając kurczowo torebkę.

J zadawał świetne ciosy, ale i równie mocno obrywał. Znowu towarzyszyło mi to dziwne uczucie. Ściskało mnie w żołądku, patrzenie na coraz większe ślady krwi na ciele Jokera, sprawiało, że było mi słabo. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale martwiłam się o niego. A właściwie się bałam. Ten pojeb Logan za cel postawił sobie zabicie zielonowłosego, a ja im dłużej byłam świadkiem tej walki, tym bardziej nienawidziłam szatyna. Cała sympatia do Cartera zniknęła niczym mydlana bańka. Dopingowałam J'a, żeby załatwił skurwiela na amen.

Bluzgi i krzyki siekały powietrze niczym bicz. Obaj co chwilę zderzali się ze ścianą i meblami. Nagle Joker rzucił Logana na stolik z kartami do gry i usiłował go udusić. Szkoda mi było klauna. Nie miał przy sobie żadnego narzędzia, którym mógłby ostatecznie wykończyć śmiecia. Może i szatyn zadbał o mnie i okazał wiele troski, może go polubiłam, ale w tamtym momencie pragnęłam jego śmierci. Stanowił sporą przeszkodę w naszej ucieczce z Arkham. Teraz nawet nie byłam pewna, czy Joker będzie miał siłę, żeby uciec i jeszcze bardziej nienawidziłam szarookiego.

Uśmiech automatycznie wpełzał na usta, kiedy widziałam, jak Logan jest coraz słabszy. Słodki finał powoli się zbliżał.

J pochylał się nad szatynem, a krew z ust szczerzącego się klauna skapywała na twarz szarookiego. Joker jak to Joker miał obłęd w oczach, a Logan chyba wydawał z siebie ostatnie tchnienie.

Niestety znalazł jeszcze siły, żeby odeprzeć atak i zrzucić z siebie zielonowłosego. Książę Zbrodni upadł na ziemię, a Logan szybko go dopadł i wyciągnął jakąś strzykawkę z kieszeni kitla. Chciał zaaplikować Jokerowi jakieś ogłupiające świństwo. Oczywiście J cały czas się śmiał, denerwując tym szatyna, który na dokładkę przywalił mu jeszcze w twarz. Nie mogłam w to uwierzyć... Klaun był na straconej pozycji, a ja nie wiedziałam jak mu pomóc...

W końcu zdzieliłam się po twarzy i zaczęłam przeszukiwać torebkę. Zielonowłosy jeszcze się bronił, ale powoli odpuszczał. Nie mogłam na to pozwolić.

- Zostaw go – warknęłam jadowicie do szatyna.

- Tobą zaraz się zajmę, mal... - odwrócił głowę w moją stronę i uciął w pół zdania, kiedy zobaczył, że celuję w niego pistoletem.

- Powiedziałam, zostaw go, kurwa! - wrzasnęłam, nie panując nad emocjami.

- Więc po to Ci była ta torebka – skwitował Logan.

- Wypierdalaj stąd, Logan – wycedziłam, wstając powoli, nie spuszczając z szatyna lufy broni.

- Juliet, chyba mnie nie zastrzelisz? - zaśmiał się nerwowo, unosząc dłonie w górę.

- Nie zastrzelę? - prychnęłam i wstrząsnął mną dziki śmiech – Wyrywam serca, podrzynam gardła, szatkuje ludzkie ciała piłą, a ty myślisz, że cię nie zastrzelę? - uśmiech schodził z moich ust – Daję ci ostatnią szansę – warknęłam – Wynoś się – dodałam, oddychając ciężko.

- Juliet, nie świruj... - zaczął, wstając.

- Ześwirować, to ja dopiero mogę – zaśmiałam się, a palec powoli ciągnął spust w dół.

- Przecież ja chcę Ci pomóc, jestem po Twojej stronie – posłał mi ostre spojrzenie.

- Gdybyś był, do niczego byś mnie nie zmuszał – warknęłam – Wynocha – zmroziłam go wzrokiem.

- Będziesz tego żałować – syknął Logan, ale spokorniał, gdy wycelowałam pistolet w jego łeb.

- Wynoś się! - ponaglałam go, a szatyn posłał mi cwaniacki uśmieszek.

- Jeszcze mnie będziesz błagać, niewdzięczna wariatko – otaksował mnie spojrzeniem od stóp do głów, nonszalancko włożył dłonie w kieszenie kitla i odwrócił się w stronę drzwi. Kompletnie luzackim krokiem, zaczął iść w ich kierunku. Gdy był już blisko, zwolniłam spust i kula przebiła jego głowę. Logan osunął się na ziemię, wydając odgłos plaśnięcia. Spod ciepłych zwłok zaczęła wypływać czarna krew. Wiedziałam, że to kwestia chwili, kiedy strażnicy zorientują się, co tu zaszło.

- Tępy złamas – prychnęłam – Nikt o zdrowych zmysłach nie ufa psychopacie – zaśmiałam się i po chwili dopadłam do leżącego Jokera. Uśmiechał się szeroko i patrzył na mnie z rozbawieniem.

- Pięknie, cukiereczku. Tatuś jest dumny – zaśmiał się, a ja odruchowo odwzajemniłam śmiech.

- J, wstawaj, musimy uciekać – odłożyłam pistolet na bok i zaczęłam ciągnąć klauna w górę. Nie było to łatwe – Cholera, ile krwi – mruknęłam, przyglądając się jego twarzy.


- Czyżbyś się o mnie martwiła, kochanie? - J był zadowolony z mojego zachowania.

- Nie ma czasu na takie pytania – przewróciłam oczami i ponownie ciągnęłam klauna w górę.

- Czyli jednak – zaśmiał się, podniósł do pozycji siedzącej, a potem wstał – Jakie to jeszcze cuda, skrywa Twoja torebeczka? - uśmiechnął się,obnażając ociekające krwią zęby.

- Mam tu Twój telefon – podniosłam się z ziemi i wyciągnęłam jego komórkę.

- To świetnie, cukiereczku – objął moją twarz – Ale bateria na pewno się rozładowała przez ten czas – wydął usta. No tak! Dlaczego ja o tym nie pomyślałam... Joker spojrzał wymownie na moją torebkę, a ja przetrząsnęłam ją, w nadziei, że znajdę tam drugiego gnata. Niestety.

- Już nic interesującego tam nie ma – mruknęłam rozczarowana, chowając z powrotem telefon klauna.

- Ou, no trudno – westchnął – Zadowolę się tym – podniósł mój pistolet z ziemi – Nie martw się, cukiereczku – zaśmiał się – Dzięki temu maleństwu też sobie poradzimy – dodał, obracając broń w dłoni i zbliżył się do stygnących zwłok Logana. Przetrząsnął jego ubranie i wyciągnął klucze. Był tam spory pęk, wszystkie wyglądały tak samo – Zaraz nas tu nie będzie – zaśmiał się – A to – wskazał na krew – Do wesela się zagoi – rzucił lekko.

- Czyjego? - zachichotałam i podeszłam do klauna.

- Naszego – wyszczerzył się do mnie, a ja zrobiłam dziwną minę. On żartował, prawda? Udałam, że go nie zrozumiałam.

J przekładał klucze, aż w końcu zatrzymał się na jakimś konkretnym. Nie wiem, gdzie dostrzegł różnicę. Dla mnie były identyczne.

- Kurczak pieczony, wracam na salony – mruczał coś pod nosem, wkładając klucz w zamek, a ja się zastanawiałam, czy powinnam to skomentować. Odpuściłam. Coś zaskoczyło i klaun pchnął drzwi. Otworzyły się bez najmniejszych problemów. Z moich ust wydobyło się ciche ''Wow''.

Razem z zielonowłosym przemierzaliśmy szpitalne korytarze, kierując się do wyjścia. Ja wpadałam w panikę, bo dla mnie wszystko wyglądało tak samo i miałam wrażenie, że krążymy w kółko. W dodatku obawiałam się, że Joker w pewnym momencie mnie zostawi. Dlatego trzymałam się blisko, bo nawet gdyby postanowił mnie zdradzić, to mogłabym pójść jego tropem.

Czułam się, jakbym przemierzała z tatusiem dom strachów. Korytarze Arkham oszczędzały na oświetleniu...

- Ja się boję... - palnęłam w końcu na głos.

- I słusznie – rzekł J – Strach jest nieodłączną częścią życia – zaśmiał się – Szkoda, że nie przekonam się o lojalności Harley – westchnął – Tak to, trzymałbym teraz pięknego kałacha – rozmarzył się – I strzelał do wszystkiego co żyje – dodał – A tak – spojrzał znacząco na pistolet – Muszę się obejść smakiem.

- Naprawdę wierzysz, że ona przyniosłaby karabin? - spytałam bez przekonania.

- Oczywiście – mruknął – Jest wierna jak piesek – zaśmiał się szyderczo, a ja już nic nie powiedziałam.

Dziwiłam się, że nie spotkaliśmy jeszcze ani jednego strażnika, lekarza, kogokolwiek z personelu szpitala psychiatrycznego. Los widocznie nam sprzyjał, ale dlaczego?

- To się robi coraz prostsze – Joker wybuchnął śmiechem, kiedy znaleźliśmy się na szpitalnym parkingu, a klaun wypatrzył swoje lamborghini.

Zastanawiałam się, jak zamierza do niego wejść, nie mając przy sobie kluczyków, ale gdy usłyszałam znajome kliknięcie, stwierdziłam, że nic mnie już nie zdziwi.

Książę Zbrodni właśnie otworzył samochód, nie mając przy sobie żadnych narzędzi. Założyłam, że po prostu przestrzelił klamkę, co nadałoby sensu tej sytuacji.

- Hej, stójcie! - nagle oboje usłyszeliśmy krzyk strażnika, który akurat wyszedł na papierosa. Zaczął coś gadać do krótkofalówki i cały budynek ogarnęło wycie alarmu.

- Poważnie? - wkurzyłam się, ale Joker tylko skwitował to śmiechem i wsiadł do samochodu. Podążyłam za nim i również opadłam na siedzenie lamborghini, zamykając drzwi za sobą – Akurat teraz, jakiś debil musiał nas zauważyć – warknęłam.

- To i tak bez znaczenia, cukiereczku – zaśmiał się, pomajstrował coś pod kierownicą i samochód zaskoczył. Z silnika popłynął znajomy warkot, przypominający ryk jaguara. J wcisnął pedał gazu, pociągnął drążek od zmiany biegów i wyjechał z miejsca parkingowego. Nagle, na drodze stanęli nam strażnicy, ale klaun po prostu w nich uderzył i bez najmniejszego problemu rozjechał ciała. Lambo zatrzęsło, gdy wjeżdżało na takie przeszkody, ale poradziło sobie z tą blokadą.

- I szyba do wymiany – westchnął Joker – Ale sami się pchali pod koła – dodał szybko, a ja odruchowo zachichotałam – Trzymaj, cukiereczku – rzucił mi na kolana gnata i zwiększył prędkość. Wyjechał z parkingu i włączył się do ruchu drogowego. Dobra, po prostu zabił pieszych na pasach, przejeżdżając oczywiście na czerwonym. Nie mogłam stłumić śmiechu. J mi wtórował i pruł coraz szybciej.

Gnaliśmy z ogromną prędkością, łamiąc wszystkie przepisy. Mieliśmy kawał drogi do domu, ale przynajmniej byliśmy wolni! I tylko to się liczyło.

Podziwiałam widoki za oknem, bo akurat przejeżdżaliśmy przez urokliwy las. Nagle J zaczął coś warczeć pod nosem i zjechał w leśną ścieżkę, zatrzymując się na uboczu.

- Co się stało? - spytałam, patrząc na klauna.

- Paliwo się skończyło – warknął niezadowolony, uderzając pięściami w kierownicę. No tak, co nam po wolności, skoro nie możemy się dostać do domu?

- Szlag – palnęłam, ale zaczęłam przeszukiwać schowki w samochodzie.

- Co Ty robisz, kobieto... - warknął Joker, opierając dłoń o czoło.

- Przynajmniej nie siedzę z założonymi rękoma – odgryzłam się, zapominając o tym, jak łatwo wkurzyć Księcia Zbrodni.

- O, suka znowu szczeka – zaśmiał się szyderczo, a gdy spojrzałam na niego ze złością, przywalił mi w twarz. Zamroczyło mnie, uderzyłam gwałtownie w oparcie fotela. Gorąca ciecz spłynęła do mojego gardła i zaczęła cieknąć z nosa w dół ust. Już po chwili smakowałam własną krew. Zerknęłam w boczne lusterko i odbicie ukazało postać z zakrwawionym dołem twarzy.

- Ty złamasie – warknęłam i rzuciłam się na klauna z pięściami – Rozwalę Ci ten głupi ryj – syczałam nienawistnie, zgrzytając zębami. Joker patrzył na mnie z rozbawieniem, ale mina mu trochę zrzedła, kiedy walnęłam go, tak jak obiecałam.

- Nieładnie – zaśmiał się i nim zdążyłam zareagować, przyłożył mi pistolet do głowy – A teraz co zrobisz? - wydął usta, przyciskając lufę do skroni. Na usta cisnął się cyniczny uśmieszek. Patrzyłam mu prosto w oczy i z każdą sekundą, podnosiłam coraz wyżej kąciki warg.

- Przecież wiesz, że nie boję się śmierci – prychnęłam, a strużki posoki spłynęły na moją szyję.

- Naprawdę? - uśmiechnął się szeroko, śledząc wzrokiem krew cieknącą po moim ciele.

- Strzelaj, jeśli chcesz – powiedziałam lekko, a klaun zrobił dziwną minę – Mnie śmierć i tak nie rusza – dodałam i złapałam palcami dłoń Jokera, podjudzając go do zwolnienia cyngla. Pisałam się na śmierć, łączyłam palce z kostuchą, ale miałam to gdzieś. Jako niestabilna emocjonalnie wariatka, często miałam chwile, że chciałam się kłaniać żniwiarzowi w pas. Zwykle nieświadomie, bo to były zwykłe momenty słabości, a raczej momenty, gdy szaleństwo odbierało kontrolę nad życiem. Niby byłam zdrowa, ale coś jednak było nie tak...

- Imponujące – skwitował J – Jesteś nieustraszona – stwierdził, ale gwałtownie zaprzeczyłam.

- Nie, nie jestem – odparłam – Po prostu nie boję się śmierci, a to nie to samo – powiedziałam bez emocji.

- Ale dla mnie jesteś – uśmiechnął się szeroko, a czarna posoka oblepiła jego implanty na zębach.

- Miło – uśmiechnęłam się cierpko – Ale to dzięki Tobie, gram ze śmiercią w otwarte karty – mruknęłam – To się stało normalne – burknęłam – Nieodłączny element mojego życia to potencjalna śmierć – spojrzałam na Jokera oskarżycielsko, ale zachowując chłodną obojętność.

- Dlaczego jesteś jak pudełko z niespodzianką? – stwierdził obojętnie – Wydaje się, że Cię znam, a okazuje się, że nie – zmarszczył czoło.

- Witaj w moim świecie, Joker – mruknęłam.

- O czym mówisz? - spytał, przegładzając wolną dłonią moje włosy, które lewitowały nad jego torsem.

- Mi też się wydaje, że siebie znam – parsknęłam – O, w jakim błędzie jestem – zaśmiałam się.

- Do czego zmierzasz? - odsunął lufę pistoletu od mojej głowy i wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem.

- Spytałeś mnie kiedyś, czy umarłabym dla Ciebie – rzuciłam – Wtedy byłam przekonana, że nie umarłabym dla nikogo – kontynuowałam, a klaun słuchał w skupieniu – Teraz, już nie jestem tego taka pewna – spojrzałam na niego poważnie.

- Umarłabyś dla kogoś, Juliet? - rozchylił usta, jakby nie mógł zebrać myśli.

- Tak – odparłam zdecydowanie.

- Dla kogo? - chciał usłyszeć te słowa z moich ust, ale w jak wielkie rozczarowanie musiałam go wpędzić...

- Dla siebie – patrzyłam intensywnie w oczy klauna, odnosząc wrażenie, że źrenice zaczęły się zwężać.

- Dla siebie? - był autentycznie zaskoczony. Spodziewał się innej odpowiedzi.

- Śmierć rozwiązuje tyle problemów – rzekłam pewnie – Często o tym myślę – dodałam cicho.

- Nie możesz się zabić, Juliet – zirytował się.

- Nie możesz mi tego zabronić – rzuciłam obojętnie.

- Tak sądzisz? - w zielonych tęczówkach zabłysnęły złowrogie iskry – Jeśli masz kiedykolwiek umrzeć, to TYLKO JA, o tym zadecyduję – syknął.

- Ale Ty powiedziałeś, że mnie nie zabijesz – przypomniałam mu.

- Dokładnie – warknął – Tym samym, nie masz prawa myśleć o śmierci – spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż mnie zmroziło.

- Nie masz prawa decydować o moim życiu – syknęłam, a między nami rosło napięcie.

- Ale będę – rzucił pistolet na siedzenie obok i owinął swoje palce wokół mojego gardła.

- Dlaczego? - syknęłam wściekle.

- Bo jesteś Moja – warknął, ciągnąc mnie za szyję w dół. Nasze twarze były na równi – I masz kurwa żyć – paraliżował mnie bolesnym jak szpileczki wzrokiem.

- Ciekawe, po co? – jęknęłam przez zduszone gardło.

- Dla mnie – syknął, ściskając gardło mocniej.

- A jeśli się sprzeciwię? - charknęłam, obejmując jego dłonie swoimi, usilnie próbując je zdjąć ze swojej szyi.

- To Cię zabiję, uparta suko – warknął.

- To jest bez sensu – pisnęłam ledwo, a łzy wzbierały się pod powiekami.

- Tak samo jak to, co teraz czuję – warknął, patrząc mi prosto w oczy i złączył nasze usta w mocnym, zdecydowanym pocałunku. Zamknęłam oczy i oswajałam się z myślą, co się właśnie dzieje. Joker wpijał się zażarcie w moje wargi, dłoniami objął moją twarz, uwalniając szyję. Czułam metaliczny posmak krwi, przelewającej się między naszymi językami. Klaun wywierał coraz większy nacisk, atmosfera stawała się coraz gorętsza.

Nagle przerwał, odkleił się ode mnie gwałtownie i rzucił na siedzenie pasażera. Potem szybko wyszedł z samochodu, trzaskając mocno drzwiami. Straciłam go z oczu. Skuliłam się na fotelu, trzymając przy piersi pistolet i próbowałam wrócić do rzeczywistości. A przede wszystkim, zrozumieć zachowanie Księcia Zbrodni...



Tak, Juliet Caro wróciła, tak jak obiecałam. Dla tych, którzy zastanawiają się, czemu tyle czasu autorka nie dawała znaku życia, spieszę z wyjaśnieniem: STUDIA. Nic więcej mówić nie trzeba.

Książka oczywiście wciąż jest w trakcie. Zmieni się jedynie częstotliwość wstawiania nowych rozdziałów i czasami, będziecie musieli się uzbroić w większą cierpliwość.

Ale dla Carożelków chyba nie ma rzeczy niemożliwych ^^

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top