Get Insane CX
Zielonowłosy i ja, spędzaliśmy kolejne godziny w izolatce klauna. Z początku, nie byłam tym faktem zachwycona, ale szybko zmieniłam zdanie. Oboje, zmuszeni do jakiejkolwiek integracji, pierwszy raz siebie poznawaliśmy. Do tej pory, każde z nas żyło raczej osobno. Joker siedział w swoim biurze i obmyślał plany. Chciał władać Gotham, zabić Batmana i ogólnie, podporządkować sobie każdego mieszkańca. Ja z kolei wolałam leniuchowanie na kanapie i nawet przez myśl mi nie przechodziło, żeby wkroczyć do sanktuarium Księcia Zbrodni. Już kilka razy, ten błąd popełniłam. Ciekawość albo nuda wzięły górę i nogi same mnie zaniosły pod drzwi z wydrapanymi napisami Hahaha. Bolało. I to bardzo.
Oczywiście, kiedy zielonowłosy oczekiwał mnie w swoim gabinecie, musiałam bezzwłocznie wszystko rzucać i pędzić do niego w podskokach. A przynajmniej, on tego wymagał. Nietrudno zgadnąć, co się działo, gdy ośmieliłam się nie przyjść. Bolało. Jeszcze bardziej.
Reasumując, nie mieliśmy ze sobą stałego kontaktu. Tutaj biliśmy rekord, jeśli chodzi o czas, jaki dzieliliśmy wspólnie. Trochę się krępowałam, ale dość szybko się rozluźniłam. Rozmawiałam z Jokerem o wszystkim i o niczym. Sądziłam, że to ja będę słuchać i potakiwać, a było na odwrót. Gęba mi się nie zamykała i gadałam jak najęta. Uroki bycia ambiwertykiem. Ta bardziej żywotna strona duszy, też może czasami przejąć kontrolę.
Klaun słuchał i uśmiechał się co jakiś czas. Tematy naszych rozmów dotykały przyziemnych spraw, ale wchodziły też na typowo nienormalne tory. Chyba poczułam do J'a, autentyczną sympatię. Pierwszy raz.
Nie lubię się przyznawać, że kogoś lubię, ale rozmawiało mi się z Księciem Zbrodni tak dobrze, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. O ile, dwójka psychopatów może się ze sobą przyjaźnić...
- Jaki Ty jesteś zabawny – chichotałam jak dzika, po kolejnym śmiesznym żarcie opowiedzianym przez Jokera. Leżeliśmy wspólnie na kanapie, a zielonowłosy raczył mnie historyjkami ze swojego życia. Miał skubany dryg do opowiadania. Poza tym jego anegdotki wręcz ociekały czarnym humorem, co idealnie trafiało w mój gust. Nie mogłam się nie śmiać.
- Mało kto docenia moje poczucie humoru – skwitował J, obejmując mnie ramieniem. Właściwie, to tylko on leżał na sofie. Ja znajdowałam się na nim i wtulałam w tors.
- Ja doceniam – zaśmiałam się – Głównie dlatego, że uwielbiam zakazane żarty – dodałam.
- Twoja kolej, cukiereczku – uśmiechnął się w moją stronę, a ja zrobiłam głupią minę.
- Ale ja nie mam żadnych ciekawych historyjek – odparłam smutno – To znaczy, nie mogą się równać z Twoimi – westchnęłam.
- Taka intrygująca istotka jak Ty, na pewno ma w zanadrzu coś ciekawego – mruknął, a ja zaczęłam myśleć. Czy miałam jakieś przygody, które są warte opowiedzenia? Chyba że podzielę się z nim historią o masakrze w Shopping Island...
- Dobra, chyba coś mam – rzuciłam niepewnie, a usta klauna rozszerzyły się w ogromnym uśmiechu – Pamiętasz, jak jakimś cudem, znalazłam się w tym samym magazynie, co Ty? - wodziłam palcami po jego barkach.
- Chodzi Ci o opuszczoną fabrykę zabawek? - dopytał, a ja pokiwałam głową.
- Nie znalazłam się tam przypadkowo – na moich ustach zagościł chytry uśmieszek – Musiałam uciekać – zaśmiałam się odruchowo, a J spojrzał na mnie uważnie. Wyraz twarzy klauna, wyraźnie sugerował, że mam przejść do sedna – W centrum handlowym Shopping Island, wybuchła masowa panika, za sprawą wściekłego psa, którego ktoś wpuścił do środka – mówiłam dalej, a gdy popatrzyłam w tęczówki zielonowłosego, odruchowo się wyszczerzyłam – Tak, to byłam ja i to był Kier – gwałtownie posmutniałam na dźwięk tego imienia. Joker też to zauważył, bo uniósł mój podbródek w górę i zaczął uważnie studiować twarz.
- Dlaczego płaczesz – warknął, używając tego samego głosu co zwykle. Ociekającego irytacją, że znowu się przejął moim nagłym smutkiem.
- Bo Kier uciekł – pociągnęłam nosem i oparłam głowę o ramię zielonowłosego. Zrobiłam to odruchowo, nie przemyślałam do końca.
- Jak to uciekł – mruknął obojętnie, ale oparł swoją głowę o moją, nieświadomie dodając mi otuchy.
- No normalnie – pisnęłam. Ogólnie, jestem oszczędna w emocjach, a już na pewno, nie okazuje ich przy tym psychopacie. Jednakże ból po stracie zwierzaka był ogromny i nie mogłam się powstrzymać od łez – Wystraszył się tych Twoich eksplozji, jak byliśmy na spacerze w parku – kontynuowałam, chociaż głos mi się załamywał – Uciekł i nie mogłam go znaleźć – szlochałam. Joker głaskał mnie po ciele i spokojnie słuchał moich lamentów.
- Nie płacz, cukiereczku – westchnął, lekko podirytowany – Wiesz, że tego nie lubię – dodał, a ja spojrzałam na niego zaszklonymi oczami.
- Łatwo Ci mówić – chlipnęłam – Martwię się o niego, tęsknię i krwawi mi serce – dodałam, próbując się jakoś uspokoić.
- Znajdę go – przewrócił oczami. Był trochę zdenerwowany – Tylko przestań płakać, bo mam jakieś dziwne, ludzkie odruchy – warknął.
- Jak chcesz go znaleźć? - jęknęłam, rozchylając usta – Gotham jest wielkie, tkwimy tu kilka tygodni, a co jeśli... - wpadłam w panikę i zaczęłam szybciej oddychać.
- Juliet – warknął klaun – Uspokój się – syknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. Gdy nie mogłam przestać panikować, chwycił mnie za gardło i delikatnie ścisnął – Nie puszczę, dopóki się nie opanujesz – warknął i zmierzył mnie ostrym spojrzeniem – Rozumiesz mnie? - ścisnął mocniej, a ja zamilkłam i delikatnie skinęłam głową – Po pierwsze – westchnął – Ten Twój kundel nie jest głupi – widać było, że przyznanie tego, sprawiało mu sporą trudność – Nie zdziwiłoby mnie, gdyby trafił do domu i czekał tam kurwa na Ciebie – warknął dosadniej, ale ucisk na moje gardło lekko zelżał – A jeśli nie, to znajdę tę głupią kupę futra, jeśli jest dla Ciebie aż taka ważna – zakończył, jednocześnie puszczając moje gardło. Wzięłam kilka haustów powietrza i zaczęłam masować obolałe miejsce. Jeden dzień w towarzystwie Jokera, a byłam duszona już trzy razy. Może, podświadomie wolałam unikać przebywania w jego obecności...
- Znowu się rozklejam – przyznałam klaunowi rację i otarłam mokre od łez oczy.
- Właśnie – warknął niezadowolony – Co ja mówiłem?
- Nigdy nie okazuj słabości? - spróbowałam.
- Mądra dziewczynka – uśmiechnął się i odgarnął kosmyk włosów za moje ucho – To teraz wróć do historii – nakazał i rzucił mi charakterystyczne spojrzenie.
- Tak szczerze, to sytuację najlepiej opowiada filmik – zaśmiałam się mimowolnie, na myśl o krwawej masakrze, a zwłaszcza o ludziach pożeranych przez schody... - Ale gnidy skonfiskowały całą moją torebkę – burknęłam niezadowolona.
- Juliet Caro nie próżnuje – zaśmiał się głośno.
- Wszechobecna panika, tratujący się ludzie, jeden wielki chaos! - opowiadałam z wypiekami na twarzy – A w tym całym bałaganie, jedna osóbka, której uśmiech nie schodził z twarzy – zachichotałam szatańsko – Ja chcę to powtórzyć – mruknęłam całkiem poważnie.
- Widzę, cukiereczku, że lubisz chaos – Joker wyszczerzył się szeroko, odsłaniając implanty na zębach.
- Lubię? - prychnęłam – To mało powiedziane – wlepiłam w klauna moje rozbiegane spojrzenie. Tak, wiem, że to brzmi dziwnie, ale czułam, kiedy oczy wychodziły z orbit, demonstrując ogarniające mnie szaleństwo – To tak jakby, dostać największe lody na świecie – z emocji zaciskałam dłonie w pięści – Czuję wtedy taką wielką radość – stłumiłam uśmiech, a J obserwował mnie z zadowoleniem – Euforia. Istna euforia – objęłam twarz Jokera palcami i posłałam mu maniakalny uśmiech. Zielonowłosy, oczywiście go odwzajemnił.
- Dlaczego nie porwałem Cię wcześniej – mruknął Książę Zbrodni, chwytając mnie za podbródek i wpatrując się uważnie w moje oczy.
- Bo nie wiedziałeś o moim istnieniu – odpowiedziałam za niego, a ten uśmiechnął się lekko.
- Kto by przypuszczał, że zwykła ofiara, może kryć w sobie tyle potencjału – pokręcił głową, a jego dłoń wylądowała na moim pośladku.
- Ja na pewno nie – parsknęłam – Kto by pomyślał, że mogę zabić człowieka – piłam do pierwszego spotkania.
- Ja – odparł.
- Co? - zrobiłam dziwną minę.
- Byłaś taka przerażona, nóżki Ci się trzęsły, ale chciałaś tego spróbować – uśmiechnął się – Kiedy dałem Ci pistolet i odwróciłem się, mogłaś przecież mnie zastrzelić – kontynuował, a jego głos ociekał obojętnością – Ale słodka Juliet, wolała zabić niewinną ofiarę, tym samym, pozytywnie mnie zaskakując – zaśmiał się, a ja nie umiałam mu nie zawtórować.
- Przyznaję – wydęłam usta i uciekłam wzrokiem – Chciałam się sprawdzić – na ustach zagościł chytry uśmieszek.
- I ten lodowaty chłód w oczach, kiedy zabiłaś małego Tima, ratując w ten sposób szczeniaczka – uśmiech nie schodził z jego ust.
- To akurat nie jest nic nadzwyczajnego – parsknęłam – Nie mogłabym strzelić do zwierzęcia – odparłam poważnym głosem.
- Ale zabójstwo dzieciaka, nie sprawiło Ci najmniejszych trudności – wybuchnął śmiechem, a ja wystawiłam język.
- Wtedy już wiedziałeś? - zapytałam, zastanawiając się, kiedy zielonowłosy odkrył we mnie potencjał.
- Dokładnie – warknął triumfalnie – W tamtym momencie, wiedziałem, że znalazłem tę jedyną – zabrzmiało to trochę... ludzko? Normalnie?
- Tę jedyną? - powtórzyłam, a Joker przyłożył do mojej twarzy dłoń z tatuażem.
- Każdy Król, potrzebuje swojej Królowej – zaśmiał się, a mnie zdziwiły te słowa. Klaun nie wyglądał na kogoś, kto potrzebuje w swoim życiu drugiej połówki – Szukałem, szukałem i znalazłem ideał – omiótł mnie uważnym wzrokiem – I zrobiłem z Juliet Caro, swoją doskonałą Księżniczkę Zbrodni i Chaosu – znowu się zaśmiał. Hola, hola J, to nie Twoja zasługa, że mam nierówno pod kopułą. W dużej mierze sama przeskoczyłam kilka poziomów szaleństwa, by teraz być tym, kim jestem. Coś tam, na pewno Ci zawdzięczam, ale nie jesteś moim twórcą. Dodałeś tylko kilka elementów, a nie ułożyłeś od początku.
Udało mi się wreszcie ściągnąć jego wielką łapę z moich ust. Jeny, to też teoretycznie, można zaliczyć do podduszania. W ogóle zielonowłosy ma jakąś słabość do mojej szyi, bo jego palce lubią się wokół niej owijać. Ewentualnie, te okolice służą jako płótno, do zostawiania kolejnych, krwawych pamiątek...
- Kiedy pójdziemy do wesołego miasteczka? - palnęłam z głupia frant, a klaun rzucił mi rozbawione spojrzenie.
- Co Cię tak nagle wzięło, cukiereczku? - zaśmiał się.
- Nie mówię o takim normalnym wyjściu – zaakcentowałam przedostatnie słowo – Wiesz, co mam na myśli – wyszczerzyłam się upiornie.
- Randka w diabelskim młynie? - prychnął, a ja przewróciłam oczami.
- Tylko, jako idealny punkt obserwacyjny do patrzenia, jak uwięzieni w kolejce górskiej ludzie, giną w płomieniach – odpowiedziałam beztrosko, jakbym stawiała śmieszne warunki.
- Juliet, czy Ty jesteś moim prezentem na święta? - zaśmiał się.
- A co? Pisałeś list do Mikołaja? - prychnęłam.
- Nie. Porwałem go, związałem i torturowałem, dopóki nie zgodził się spełnić wszystkich moich życzeń – mruknął obojętnie.
- To dlatego nawet nie odczułam świąt – skwitowałam.
- A co robiłaś w tym czasie? - prychnął.
- Siedziałam w więzieniu – warknęłam, a uśmiech szybko zszedł z mojej twarzy.
- Byłem wtedy zajęty – odwarknął, jakby myślał, że mam jakieś pretensje.
- Czy ja coś mówię? – westchnęłam znudzona – Tylko stwierdzam fakt – dodałam.
- A no właśnie – J znowu się ożywił – Jak się wydostałaś z więzienia? - spytał, świdrując mnie wzrokiem.
- Uciekłam – ucięłam szybko.
- Jak? - zakpił – Nie potrafisz uciec z Arkham – warknął, a ja pomyślałam, że to świetna okazja, żeby zdenerwować Księcia Zbrodni.
- Dogadałam się – odparłam, jednocześnie podnosząc się z ciała klauna.
- Co to znaczy, że się dogadałaś? - przez jego głos przechodzi fuuuuuuria... Czy powinnam się martwić? Taaaaaaaaaak. A czy to robię? Nieeeeeeeeeeeee.
- Normalnie – prychnęłam i zeskoczyłam na podłogę. Musiałam się przeciągnąć. Kilka godzin w jednej pozycji, źle robiło na kościec...
- Gadaj w tej chwili, co zrobiłaś... - ktoś tu traci cierpliwość... Tak. To idealny moment na chamski żarcik...
- Zgodziłam się na gang bang ze strażnikami – rzuciłam beztrosko i nagle zostałam przyszpilona do ściany.
- Co kurwa?! - Joker ma minę, jakby chciał mnie zabić. Jest niebezpiecznie, moje szanse są przesądzone, a ja się cieszę, jak głupia do sera.
- Dziesięciu rosłych chłopa – szczerzyłam się niewinnie. Żegnaj okrutny świecie. On mnie zaraz zamorduje gołymi rękoma. Hehe, wyczyśćcie moją historię przeglądarki...
- ... - słyszę dziwne warczenie. Czy ktoś tu wpuścił wściekłe psy? A nie. To tylko J.
- Żartowałam – uśmiechnęłam się, bardzo zadowolona z siebie. Jak należało się tego spodziewać, dostałam w twarz. Ale z liścia. A to mniej boli, niż jakbym miała dostać w nos i wyglądać jak Michael Jackson. Bez urazy, bo lubię podensić do kawałków tego gościa. Hm, a do czego ja nie zatańczę? To jest dobre pytanie...
- Nie żartuj sobie ze mnie w ten sposób, bo przypłacisz to życiem, suko – warknął, odsuwając się. Musiał ochłonąć. Położył się na swoim łóżku i gapił się w sufit. Ta, życiem. Gdybym miała zginąć za każdym razem, kiedy mój żart mu nie podpasuje, to już od dawna grałabym w chińczyka z Bruce'em Lee. O ile, wpuściliby mnie do nieba. O ile, ono istnieje i nie obudziłabym się gdzieś na Wyspach Galapagos, jako żółw stepowy...
Znowu mi odpierdala, muszę się ogarnąć...
J ma focha jak panienka z okresem i zasadniczo, powinien iść w pizdu, tylko że jesteśmy zamknięci... Dlatego, jego zachowanie nie ma efektu łał. No i, gdyby miał nóż, to pewnie bym dostała ostrzem w gardło.
Pograłabym sobie w GTA i rozjeżdżała ludzi na chodniku. Mogłabym też zrobić sobie prawko i robić te wszystkie chore rzeczy w prawdziwym świecie, ale mi się nie chce, a po drugie, to się cykam. Nawet głupim rowerem boję się popylać po ulicy, a co dopiero autem.
Z braku laku, usiadłam pod ścianą i gapiłam się smętnie w podłogę. Ułożyłabym domek z kart, ale wątpię w to, że zielonowłosy pozwoli mi je tknąć. Czymże jest chwila złośliwej satysfakcji, dla nieograniczonych minut nudy? To nie był najlepszy pomysł, ale trudno. Musztarda po obiedzie i ketchup po kolacji. Pogadałabym ze sobą, od dawna tego nie robiłam i nie mam zielonego pojęcia, co słychać u Caro.
Ale, J tu jest i znając życie, jeszcze się kretyn wtrąci między wódkę a zakąskę i tyle będzie z żywej dyskusji z moim alter ego. I wcale jej sobie nie wymyśliłam, dlatego, że nie mam przyjaciół...
Dobra jest jeszcze ta jak jej tam... Mackenzie!
Tyle że z nią mnie nie łączy tak silna więź, jak z Caro. Chwila jest ktoś, kogo również mogę uważać za przyjaciela... To Mruczuś!
Jak stąd wyjdę, podpierdolę go rodzicom, hehehe...
A Logan to chyba nawet nie wie, że zmieniłam kwaterę. Albo, jeszcze nie wie.
On mi jest potrzebny, żebym go przekabaciła na swoją stronę. Ten niegrzeczny doktorek to klucz do wolności, a jak mam nim manipulować, skoro tutaj siedzę?
Tu nawet nie ma zegara, bo po co. Nie wiem ile minęło czasu. Moim zdaniem, wieczność, ale znając życie, jakieś pięć minut.
Hm, a jakby tak zacząć udawać, że mam klaustrofobię? Czy to przejdzie? Pewnie nie, a szkoda.
Tak się nudzę, że zaraz zacznę biegać po całej izolatce i drzeć mordę, ale istnieje wysokie ryzyko, że wkurwię tym swojego współlokatora i on mi wpierdoli...
A jak sobie radziłam z nudą w Belle Reve? No właśnie biegałam po całej celi i darłam mordę, oprócz tego, rozrzucając przedmioty i wywalając kołdrę na podłogę. Mościłam sobie wygodny barłóg i leżałam tam, zamiast w łóżku.
Coś taka nie w sosie? - usłyszałam znajomy głos i z wrażenia zamrugałam oczami.
- Rainbow Dash? - otworzyłam szeroko usta.
Raczej nie inaczej – zaśmiała się.
- W skali od 1 do 10, jak bardzo jest ze mną źle? - spytałam.
No, takie mocne 7 – odparła.
- Czy to już czas na leki? - uśmiechnęłam się głupio.
Zdecydowanie – mruknęła – Jak bardzo masz nasrane we łbie, żebyś sobie wyobrażała, że tutaj jestem i gadam do ciebie?
- Bardzo – zaśmiałam się – Rainbow Dash nie używa takich słów – dodałam, potrząsając głową. Postać kucyka nie zniknęła.
Tia, bo nie jestem prawdziwą Rainbow. Pojebie ty – odparł pegaz.
- Zajebać Ci z partyzanta? - wkurzyłam się.
Ty w ogóle wiesz, co to znaczy? - prychnęła tęczowo-grzywa.
- Nie, ale brzmi zajebiście – wyszczerzyłam się.
Trzeba przyznać – zgodziła się ze mną.
- Swoją drogą, to fajnie mam – zaśmiałam się.
Ale, że co? - nie załapała.
- Niektórzy muszą brać silne prochy, żeby mieć taką fazę jak ja – parsknęłam, a Dashie przewróciła oczami.
Ta. Jest czego zazdrościć – mruknęła i pokręciła głową.
- Te, wyimaginowana Rainbow – burknęłam do niej.
Co?
- Chcesz, bucha? - wyciągnęłam do niej dłoń z dymiącym blantem. No co? To poryty świat mojej chorej wyobraźni. Tak naprawdę, nic takiego nie ma, a ja siedzę przy ścianie i wlepiam gały w podłogę.
Pojebało cię, dziewczynko? - przywaliła mi z kopyta – Jestem postacią z kreskówki dla dzieci!
- Jesteś wytworem mojej zjebanej wyobraźni – poprawiłam ją – Poza tym, Hasbro się nie dowie, spokojnie – uśmiechnęłam się do niej.
- A z nią co jest? - co tutaj robi mój pluszowy misiek? Byłam pewna, że został w domu...
Chwila. Robi się dziwnie...
Potrząsnęłam głową i wróciłam do świata rzeczywistego. W celi stali strażnicy i zarówno oni, jak i Joker, gapili się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. No dobra, po minie J'a, widać było, że jego ten mój dziwny stan nie zaskakuje.
- Więc jednak żyje – stwierdził strażnik.
- Niestety – westchnęłam smutno, a klaun się zaśmiał. Zgrabnie podniosłam się do pozycji stojącej i podeszłam do całej trójki. Znaczy się, chciałam podejść, bo zielonowłosy niespodziewanie wstał z łóżka, zatrzymał mnie i objął ramieniem. Dziwak...
- Czymże zawdzięczamy waszą wizytę? - zaćwierkał Joker. Miał głos, jakbyśmy byli przykładnym małżeństwem, mieszkającym na przedmieściach i właśnie odwiedzili nas sąsiedzi. Fuj. To chore...
- Zaraz macie sesję terapeutyczną – odparł drugi z nich, a ja wywróciłam swoje gały.
- Jakie macie? - prychnęłam, a Joker się zaśmiał.
- Normalnie, Caro – westchnął zrezygnowany stróż – Trzeba was przygotować – dodał i obaj się do nas zbliżyli.
- Nie będę brała udziału w żadnej sesji – warknęłam, a klaun znowu zaniósł się śmiechem.
- Panowie, ja to załatwię – uśmiechnął się do strażników i zaciągnął mnie na bok – Cukiereczku – silił się na spokój – To jest część planu – warknął, świdrując mnie wzrokiem.
- Ale ja mam to w dupie – prychnęłam lekceważąco – Nienawidzę tych pieprzonych sesji – dodałam wrogo, mierząc klauna wściekłym spojrzeniem.
- A myślisz, że ja je lubię? - syknął rozjuszony.
- No, z doktor Quinzel, to na pewno – prychnęłam.
- Znowu zaczynasz? - gdyby jego wzrok zabijał, umarłabym już kilka razy – Ona jest tylko zwykłym pionkiem w mojej grze – chwycił mnie za nadgarstki.
- Jaaaasne – ironizowałam.
- Nie wkurwiaj mnie, suko – warknął.
- Bo? - uśmiechnęłam się prowokująco, a zirytowany Joker zdzielił mnie po twarzy.
- Współpracuj, szmato – wycedził przez zęby, a ja otarłam kciukiem pulsujące miejsce.
- No dobra – zaszczebiotałam – Będę grzeczna – użyłam głosu lolitki. Usta klauna rozszerzyły się w uśmiechu – Jeszcze, tylko jedno – wydęłam wargi i zanim zielonowłosy zdążył spytać, dałam mu pięknego plaskacza.
Klaun odgiął się w bok, warknął i rzucił mi pełne furii spojrzenie. Nie uśmiechałam się, ale w duchu darłam łacha. Nasze oczy przenikały się nawzajem. W powietrzu czuć było nieprzyjemną atmosferę. Zanosiło się kolejny odcinek: Juliet i jej zetknięcie ze śmiercią...
- Nieładnie – pogroził mi palcem – Jeszcze do tego wrócimy – syknął wrogo, a ja uśmiechnęłam się niewinnie i objęłam klauna za szyję.
- Żarcik sytuacyjny – parsknęłam i pocałowałam Jokera w usta. Tego zamurowało i zanim zdążył przejąć kontrolę, tak jak zwykle to robi, odskoczyłam od niego, wywinęłam ręce do tyłu i podeszłam do strażników – Dobra, zawijajcie mnie, miejmy to już z głowy – mruknęłam od niechcenia i pozwoliłam się zakuć w kaftan. Nawet nikogo nie ugryzłam.
Oboje z J'em, siedzieliśmy przy stoliku, skuci skafandrami bezpieczeństwa. Z nas dwóch, to klaun miał lepszy humor. Ja miałam ponury nastrój i minę ala Grumpy Cat.
Czekaliśmy na przybycie tej zasranej terapeutki, a ja wolałabym jeździć dupą po papierze ściernym, niż tu siedzieć...
- Pamiętaj, cukiereczku – z rozmyślań wyrwał mnie głos Księcia Zbrodni – To część planu – nachylił się do mnie – Jak dobrze pójdzie, będziemy się już wkrótce cieszyć wolnością – uśmiechnął się.
- Uhu – mruknęłam obojętnie.
- Jak stąd uciekniemy, to podjedziemy do KFC – warknął zirytowany.
- Skąd wiesz, że lubię KFC? - ożywiłam się.
- Wiem o Tobie wszystko – syknął.
- Kubełek na wynos? - upewniałam się.
- Tak – warknął.
- Podwójne frytki? - grałam w to dalej.
- Tak... - był już mocno wkurzony.
- I butelka Pepsi? - bawiłam się przednio.
- Kurwa, kobieto – zirytował się – Reputacja złoczyńcy mi siada przez to, że gadam z Tobą o żarciu...
- Jedzenie jest najlepszym tematem do rozmów – zaśmiałam się – A no właśnie. Jakie jest Twoje ulubione żarełko? - zachichotałam, a J miał minę, jakby chciał mnie zabić. Znowu. Pobiję rekord Guinessa.
- Smażone zwłoki swojej dziewczyny... - syknął.
- Fajnie – parsknęłam – Brzmi smakowicie – oblizałam się, chociaż doskonale wiedziałam, że to o mnie chodzi.
- Zamknij się... - warknął.
- Tia, ja też chcę, żeby przebojowa połowa mojej duszy poszła w cholerę – przyznałam mu rację – Szybko, Juliet. Myśl o czymś smutnym – westchnęłam na głos.
- Skończyłaś?! - prawie się wydarł.
- Tak – mruknęłam bez emocji. Oczywiście udawałam. Nie umiem na zawołanie zmieniać, uczuć. To przychodzi znienacka i pewnie prędzej czy później, kiepski humor pojawi się sam.
Jak ja mam posmutnieć, skoro zaraz przyjdzie tu Quinn i będzie miała taką minę, że odtwarzanie w pamięci jej wyrazu twarzy, stanie się moim hobby.
Minęło jeszcze trochę czasu, aż w końcu drzwi celi Jokera się otworzyły i stanęła w nich rozradowana Quinn.
- Pączusiu! - zaćwierkała, a ja prawie wybuchnęłam śmiechem. To pseudo tak mnie, bawiło, że aż się poryczałam – Gotowy na sesję? - zaśmiała się, a moje biedne bębenki uszne aż zapulsowały. Szczerze, nie słyszałam o ćpaniu helu.
- Oh, doktor Quinzel - ''Pączuś'' wreszcie się odezwał – Żyję dla tych sesji z tobą – dodał zmysłowo, a ja zaciskałam zęby, żeby tylko nie zawyć ze śmiechu.
- Przyniosłam dla Ciebie kotka – zachichotała i wyjęła z kieszeni pluszaka. Czy to jest jakieś reality show? Aua, moje wnętrzności...
- Jak miło – mruknął Joker, a lekarka podeszła do stolika i jej niebieskie oczy utkwiły w moich.
- CARO?! - jęknęła, a wyraz jej twarzy przypominał ,,Krzyka'' z obrazu Muncha. Dawaj mózg, zrób kopię zapasową...
Ja tam prawie schodziłam. Powstrzymywanie się od śmiechu to chyba najtrudniejsza rola, jaką mi przyszło zagrać. Zaciskałam usta, starałam się myśleć o czymś smutnym, ale nic nie skutkowało.
- Yhm – mruknęłam i kiwnęłam głową. Niech ktoś przyśle karetkę...
- Co ty tutaj robisz?! - albo mi się wydaje, albo doktor Quinzel, nie jest zadowolona z mojej obecności. Smutno mi. Chciałabym, żeby było.
- Nie przejmuj się nią, Harley – klaun zwrócił się do blondynki. Uno momento, skąd się tu wzięło trzecie krzesło?
- Mam udawać, że jej tu nie ma? - lekarka poprawiła okulary.
- Tak, pysiu – odpowiedział J. Pysiu? Zwolnij ogierze, bo wykoleisz ten tramwaj.
Juliet, zamknij się.
No ale jak? Ja się zaraz uduszę, od tego wstrzymywania śmiechu. A uwierz mi, to jest możliwe.
Gdzie to wyczytałaś? Na Bezużytecznej?
Nie? Oglądałam odcinek Śmierci na 1000 sposobów i tam był taki jeden facio, który się przekręcił, bo się powstrzymywał od śmiechu.
Jak to się niby stało?
No, pikanterii dodawał fakt, że kolo był na pogrzebie i nie wypadało cieszyć mordy, jak trumienka zjeżdżała do dołu. To gostek tak długo się wstrzymywał, że w pewnym momencie zsiniał i padł martwy. Żałobnicy w szok, wszyscy myślą, że zawał. Przeskakujemy do innej sceny, a tam się fachowiec wypowiada, że umarł, bo tak mocno się powstrzymywał od rechotu, że aż kipnął.
Zmyśliłaś to?
Tak, ale brzmi wiarygodnie, co nie?
Nie.
Głupia Caro. Nie zna się na żartach.
Walnąć cię?
Jesteśmy unieruchomione geniuszu.
A, racja. Psia krew.
Nom.
- Harley? - no nie, głos tego pojeba znowu mnie wyrwał z rozmyśleń! A właśnie miałam sobie imaginować scenkę z tego filmu, co jest tam jedna wielka zagłada i atak kosmitów i nagle rzeką płyną trupy, a ja nie wiedząc czemu, zawsze się śmieje w tym momencie. Joker, jeszcze raz mnie odciągniesz od moich chorych myśli, to dostaniesz czerwoną kartkę.
- Tak? - spytała Quinn. Nawet nie patrzyłam w ich stronę. Nie zamierzałam uczestniczyć w tym durnym teatrzyku. Naprawdę nie kumam, dlaczego nie mogłam sobie w międzyczasie gdzieś iść? Na przykład, do tego pokoju integracyjnego. Może znowu trafiłby się ktoś, kto dałby się udusić...
- Zrobisz coś dla mnie? - spytał klaun.
- Wszystko, to znaczy tak, oczywiście – jak można być tak naiwną, jezuuuuuu.
Czuję się jak na tej beznadziejnej komedii romantycznej, co Terry mnie kiedyś zaciągnęła do kina. Wszystko skończyło się tak typowo i nawet nikt nie zginął! Najgorzej wydane 15$ mojego życia. Heh, jak mordowałam Terravitę, to mogłam coś wspomnieć, że robię to za karę. Ona na to: Jak za karę? Juliet, o czym ty mówisz?
Zabrałaś mnie na jakiś gniot, to teraz cierp, hahahaha! I wtedy wbiłabym jej nóż w oko. Ale nie, miałam już nie pierdolić o głupotach, jak to Joker wtedy powiedział.
- Załatw mi kałacha – odparł zielonowłosy. Aha. To jest Twój plan?
- Kałacha? - powtórzyła blondynka niepewnie. Nie kurna, wielkiego ogórka!
Joker się zaśmiał, a Quinn wahała. A Caro starała się nie wybuchnąć śmiechem i coraz trudniej jej to wychodziło.
Dobra, a teraz całkiem poważnie. Ona chyba nie może być aż tak głupia, żeby niebezpiecznemu psychopacie załatwić karabin...
- Postaram się – odparła. Odwołuję to, co pomyślałam...
- Cudownie – mruknął klaun – Powiedz, Harley, jak ci mija dzień? - zagaił.
- Dobrze, a Tobie? - zachichotała głupawo. Halo, ja tu prawie umieram ze śmiechu...
- Nie narzekam – zaśmiał się – O co chcesz mnie dzisiaj zapytać? - kontynuował uwodzicielskim głosem. Może o to, dlaczego masz w sypialni ołtarzyk z Batmanem? I dlaczego się czasami ubierasz, jakbyś szedł na gej party?
- Chcę Ci pomóc – odrzekła. Aww, jaka samarytanka. Chwyta za serce. Serio. A nie, jednak nie.
- Cały czas mi pomagasz – zaśmiał się. Dobra, dajcie sobie buzi i miejmy to z głowy, zanim rzygnę!
- Miło mi to słyszeć – zachichotała.
- Opowiem ci pewną historię – mruknął Joker. Oho, zaczyna się. Wirujące gacie, czy agresywny tatuś? Dobry, wszechmocny Potworze ze spaghetti. Odbierz mi słuch na jakieś pięć minut, błagam...
- Bardzo chętnie posłucham – odparła blondynka.
A ja nie. Mogę już iść? To jak przymusowa rozmowa z daleką krewną, bo mamusia uznała, że to świetny pomysł, dać mi słuchawkę...
I ni chuja się z tego nie wykręcisz, bo cioci wujka dziadka psa sąsiada z trzeciego piętra będzie przykro...
- Pewnego razu, wybrałem się z moim ojcem do cyrku... - zaczął klaun.
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee! Nie, błagam, tylko nie toooooo! Zabierzcie mnie stąąąąąąąd...
Dobra, humor mi się popsuł. Już nie mam banana na twarzy...
Czy mi się wydaje, czy Quinn nie tylko wierzy w tę historyjkę, ale się nią też przejmuje? Boże, z kim ja tu siedzę...
- To naprawdę okropne – chlipnęła blondynka, a ja właśnie zderzyłam się z memem Are you fucking kidding me...
Tak, to jest okropne. Po pierwsze, bo w to wierzysz, tępa dzido. Po drugie, bo znowu musiałam tego słuchać. Po trzecie, bo nie mogę nawet skomentować twojego debilizmu, bo to nie jest część planu...
- W istocie, Harley, ale cieszę się, że mnie wysłuchałaś – odparł Joker. Dobra, on jest niezłym aktorem, albo to Quinn jest taka łatwowierna.
- Oczywiście – mruknęła blondynka – Od tego tu jestem – dodała poważniej. Dobra, Springtrap. To idziemy jednak na tego browca... - Zawsze Cię wysłucham, pączusiu -pisnęła. Ok, króliczy przyjacielu. Idziemy na więcej niż jednego browca... Ale wcześniej, muszę się zrzygać... - Nie to, co Caro – warknęła do mnie. Zaraz, co? To o mnie mowa, tak? Bo nie słuchałam...
- Co ja? - prychnęłam, patrząc na twarz Quinn. Starałam się, ale kąciki ust same poszły w górę. Tia. Nie ma to, jak złośliwy wyszczerz.
- Przyznaj, że nawet nie słuchasz – syknęła blondynka. Nie rozpędzaj się tak Kolumbie, bo jeszcze Amerykę odkryjesz.
- Bo nie – przewróciłam oczami. Gdybym miała was słuchać, to źle by to wpłynęło na mój błędnik.
- Pączusiu, przejrzyj wreszcie na oczy! - tym razem spojrzała na klauna – Ta egoistka na Ciebie nie zasługuje! - rzuciła mi pogardliwy grymas – To ja Cię kocham, to ja zrobię dla Ciebie wszystko! - blondynka miała łzy w oczach. Całkiem niezły ten kabaret. Daję do ulubionych.
- Robi się ciekawie – prychnęłam, a lekarka zgromiła mnie wzrokiem.
- Ktoś cię pytał o zdanie?! - warknęła. Panowie strażnicy, tu się zaczyna robić niebezpiecznie. Zareagujcie jakoś.
- Tak. Misio-żelek – odparłam, uśmiechając się cynicznie. Quinn pałała furią.
- Moje drogie – do akcji włączył się Joker – Uspokójcie się – parsknął.
- Przepraszam, Pączusiu – kajała się – Ale ona mnie wkurwia – popatrzyła na mnie jak na śmiecia.
- O, no to mamy coś, co nas łączy, bo ty mnie nie mniej wkurwiasz, doktor Quinzel – wyszczerzyłam się i przechyliłam głowę na bok. Bidulka. Aż poczerwieniała ze złości.
- Jestem Harley Quinn – syknęła, zabijając mnie wzrokiem.
- A racja! - zawołałam – Z litości nie używam tego pseudo, bo brzmi idiotycznie – wydęłam usta i zamrugałam niewinnie. Nawet klaun się zaśmiał.
- Pączusiu, Ty na to pozwalasz?! - jęknęła zrozpaczona.
- Harley, Harley – mruknął zmysłowo – Uspokój się, pysiu – dodał, a blondynka zaczęła się wpatrywać w niego, jak zaczarowana. Jestem zażenowana. Żenua, po prostu.
- Przecież wiem, że mnie kochasz – zaśmiał się – Nie zwracaj uwagi na Juliet – dodał, a ja uniosłam brwi – Ona nie stanie na drodze, naszej miłości – uśmiechnął się, a ja odchyliłam się na krześle tak mocno, że prawie z niego spadłam.
Bajeruje ją lepiej niż sprzedawcy na promocji w Biedrze. Łysemu mógłby wcisnąć szampon do włosów.
- Tak? - zamrugała oczami.
- Oczywiście – J nachylił się do niej. Ona zrobiła to samo, ale stolik był za długi, żeby się liznęli – Obiecaj, że załatwisz mi tego kałacha – wymruczał, opadając z powrotem na krzesło.
- Obiecuję – szepnęła. Chciałabym się teraz przenieść do innego wymiaru...
- Wspaniale – uśmiechnął się klaun – Sesja jak zwykle, była udana, doktor Quinzel – dodał zielonowłosy, a blondynka zachichotała.
- Zgadzam się, ale następnym razem, nie chcę jej tu widzieć – rzuciła mi zimne spojrzenie.
- Uwierz mi, pysiu – wtrącił się J – Ja też – spojrzał na mnie obojętnie.
- To, do następnego spotkania, pączusiu – wstała z krzesła i uśmiechnęła się do klauna – Zostawiam Ci kotka – dodała i położyła maskotkę na stole.
- Już nie mogę się doczekać, Harley – odparł Joker, gdy lekarka znikała za drzwiami celi.
Wygląda na to, że ten festiwal żenady, wreszcie dobiegł końca. Moje modły zostały wysłuchane i ktoś postanowił się zlitować...
Teraz tylko czekać, aż przyjdą strażnicy i wydostaną mnie z tego głupiego kaftana.
Tak jak przypuszczałam, drzwi izolatki się otworzyły i usłyszałam czyjąś konwersację.
- Tam jest moja pacjentka, przepuśćcie mnie! - poznaję ten głos. Logan!
- Ona nie jest sama, doktorze... - zaczął ktoś inny, prawdopodobnie strażnik.
- No, co ty nie powiesz, geniuszu? - zakpił szatyn i wnet znalazł się w pomieszczeniu.
- Doktor Carter? - udałam zdziwienie.
- Juliet! - wyraźnie mu ulżyło, gdy mnie zobaczył. Bezzwłocznie podszedł bliżej i usiadł na krześle, przesuwając je bardziej w moją stronę.
- Kto to kurwa jest – warknął Joker. Czuć było jad i natychmiastową nienawiść w jego głosie.
- Mój lekarz, baranie – syknęłam.
- Właśnie. Chcę porozmawiać z Juliet na osobności, możesz na chwilę odejść? - Logan zerknął wrogo na klauna. Cholera, chłopie, ta twoja pogarda dla J'a jest zbyt podejrzana...
- To moja cela, doktorku – zaśmiał się szyderczo zielonowłosy – I nigdzie się stąd nie ruszę – dodał twardo.
- Będziesz musiał, klaunie, bo ta rozmowa ciebie nie dotyczy – warknął szatyn.
- Nie cwaniakuj, doktorku – Joker wybuchnął śmiechem – Bo nie wrócisz do domu żywy – syknął.
- Grozisz mi, pajacu? - tym razem to Logan się zaśmiał.
- Masz pojęcie, kogo obraziłeś? - zacmokał Książę Zbrodni.
- Tak. Gościa w makijażu – odparował Logan. Kurwa, człowieku. Weź, się zamknij...
- Oj, zginiesz marnie, mój kolego – J wydął usta i pokręcił głową.
- Halo? Panowie? - Logan odwrócił się w stronę strażników – Możecie odseparować tego czubka, żebym mógł porozmawiać ze swoją pacjentką? - mruknął, a rośli mężczyźni w mig wywalili Jokera z krzesła i wyprowadzili go z celi.
- Tylko się pospieszcie – warknął jeden ze stróżów i drzwi zamknęły się z hukiem.
- Powaliło cię, Logan? – syknęłam zirytowana, wlepiając w lekarza wściekłe spojrzenie.
- Wybacz, malutka. Poniosło mnie – westchnął – Jak tylko się dowiedziałem, zrobiłem awanturę i przybiegłem – tłumaczył, przeczesując nerwowo włosy.
- Streszczaj się – mruknęłam.
- Do twojej celi został wezwany ślusarz, a tych baranów co zgubili klucz, osobiście zleję batem – warknął.
- Ekstra – westchnęłam – Jak długo to potrwa? - spytałam.
- Kilka dni – Logan walnął pięścią w stół, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie.
- No trudno – wzruszyłam ramionami.
- Tak mi przykro, że musisz dzielić celę z tym kretynem – chciał mnie pogłaskać po głowie, ale się odchyliłam.
- Nie przeginaj – syknęłam – Poza tym, żyję z nim na co dzień – prychnęłam.
- Biedna Juliet. Ile razy ten palant cię skrzywdził? - zaczął się wpatrywać w moją twarz.
- To nieistotne – warknęłam rozdrażniona.
- Jak nieistotne? - oburzył się.
- Logan – ucięłam – Powiedziałeś, co miałeś, to idź stąd – syknęłam, rozglądając się na boki.
- Kiedy ja tu przyszedłem, żeby cię uratować, malutka – odparł zdecydowanie, a ja zrobiłam dziwną minę.
- O czym ty mówisz? - wycedziłam.
- Zabiorę cię do mojego prywatnego biura – odpowiedział, wywołując u mnie nagłe zmarszczenie brwi – Pościelę ci kanapę, będę z tobą spał i się tobą opiekował – wyliczał, a ja miałam coraz większy wytrzeszcz oczu...
- Nie ma mowy! – pisnęłam spanikowana. Oferta Logana brzmi bardzo kusząco i sama się sobie dziwię, że nie chcę z niej skorzystać. Aczkolwiek, to byłoby zbyt podejrzane. Joker i tak krzywo patrzy na lekarza, a ja mimo wszystko wierzę w głupotę doktor Quinzel i to, że załatwi klaunowi kałacha.
To oczywiste, że gdybym nie miała nic do ukrycia, bez zastanowienia przyjęłabym propozycję szatyna. A przynajmniej do momentu, kiedy wspomniał coś o opiece... Do diabła, człowieku! Żadne z nas, miało się nie angażować, a twoje zachowanie zaczyna mnie przerażać, jak cholera...
Co jest bardziej istotne, z Jokerem u boku, łatwiej będzie uciec, a nagłe odsunięcie się od zielonowłosego, to strzał w stopę.
- Dlaczego, Juliet? - nie rozumiał – To świetne rozwiązanie – uśmiechnął się. Z wrażenia, aż zamrugałam...
- Logan, nie ma takiej opcji – powiedziałam powoli, ale on dalej nie kumał.
- Nie pozwolę, żeby ten pajac cię krzywdził – warknął dosadnie.
- On mnie nie krzywdzi – skłamałam, siląc się na spokój. Zresztą, co mu do tego? Joker mnie krzywdzi, krzywdził i prawdopodobnie będzie krzywdzić, ale świadomie wzięłam to pod uwagę, gdy zdecydowałam się uciec z domu i zamieszkać z psychopatą.
- Zgódź się, malutka – mruknął.
- Idź już – ucięłam, spuszczając wzrok.
- Ale kotku...
- Logan, idź, albo będę krzyczeć... - powoli mnie irytował. Jak gadanie do słupa.
- Nie bój się go – spojrzał mi głęboko w oczy. Koleś, gdybym się go bała, to najprawdopodobniej bym uciekła, zmieniła imię i nazwisko i wyjechała do innego kraju, żeby mnie nie znalazł. Na razie, to ja się boję cię i tej twojej ''troski''.
- Wynoś się... - syknęłam, uciekając wzrokiem.
- Juliet, posłuchaj...
- Wynoś się! - nie wytrzymałam i zademonstrowałam swój gniew trochę za głośno. Skurwiel wyprowadził mnie z równowagi. Jak grochem o ścianę. Nie działa prośba, nie działa groźba... Tylko rozwalić jego ryj o ziemię...
- Co to za hałasy? - drzwi izolatki się otworzyły i stanął w nich strażnik.
- Doktor i ja, skończyliśmy rozmowę – odparłam zimno, a Logan wstał z krzesła i skierował się do wyjścia. W progu minął się z Jokerem, który nie omieszkał go zaczepić.
- Jak jej coś zrobiłeś, to cię zajebię – warknął do lekarza, ale tamten nawet nie zareagował.
Strażnicy wprowadzili J'a z powrotem. Wyswobodzili go z kaftana, a potem zrobili to samo ze mną. Gdy mężczyźni znaleźli się poza izolatką i usłyszałam znajomy odgłos zamykanych drzwi, klaun znalazł się tuż przy mnie.
- Co on Ci zrobił? - warknął, chwytając mnie za ramiona.
- Nic mi nie zrobił – ucięłam – Po prostu go nie lubię – skłamałam, patrząc zielonowłosemu prosto w oczy.
- Jeśli Cię skrzywdził w jakikolwiek sposób, zabiję go – syknął.
- Nie warto – mruknęłam – Jest zwyczajnie irytujący – dodałam – Poza tym, co Cię tak to interesuje? - warknęłam – Rozumiem, jakbyś się przejmował uczuciami Quinn. Ale moimi? - prychnęłam i chciałam odejść, ale klaun mnie przytrzymał.
- To wszystko, to część planu – warknął.
- No, to gratuluję – przewróciłam oczami i założyłam ręce na siebie.
- Nic mnie z nią nie łączy, to jest tylko gra! - wydarł się. Dobrze, że nikogo nie ma w pobliżu.
- Winny się tłumaczy – odwróciłam się do klauna plecami.
- Po pierwsze, jebana suko – obrócił mnie siłą do siebie – Jak nisko musiałbym upaść, żeby robić z siebie idiotę, tylko po to, by kłamać?! - paraliżował mnie wzrokiem. Wydawał z siebie nieludzkie warknięcia, a nacisk palców na moje ramiona, stawał się coraz brutalniejszy.
- Jesteś wybitnym manipulatorem, to byłoby w Twoim stylu – wycedziłam i nagle poczułam bolesny cios w policzek. Był na tyle silny, że aż się zachwiałam i straciłam równowagę.
- Nie wkurwiaj mnie, kobieto – warknął, zaciskając dłonie w pięści. Prychnęłam tylko i przysunęłam się pod ścianę. Nie miałam zamiaru wstawać i kontynuować dyskusji z Jokerem.
Wiedziałam, że to tylko gra. Nie byłam głupia. Ciężko mi to przyznać, nie może mi to przejść przez gardło, ale... jestem zazdrosna.
Quinn nie jest jakimś zapyziałym pasztetem w laczkach. Obiecałam sobie, że nie będę zazdrosna. To tylko część planu. Ale chuj mnie strzela, kiedy widzę, jak ta szmata się do niego wdzięczy...
Druga sprawa, tłumaczenia Księcia Zbrodni, łechcą moje ego. A to już sprawia mi niewyobrażalną przyjemność...
Usiadłam po turecku i założyłam ręce na siebie. Wkurwiło mnie to wszystko. Najpierw sesja z doktor Quinzel, która jechała po mnie, gdy myślała, że nie słucham, wizyta Logana, która podniosła mi ciśnienie i jeszcze kłótnia z J'em...
No i nadal jest pieprzona świadomość, że ucieczka z Arkham nie rozwiązuje moich problemów. Wciąż jestem kukłą Pingwina, drżę w obawie, że Riddler zechce się odezwać i psuję relacje z rodzicami, chociaż miałam je naprawić. W dodatku Kier zaginął i część serca, która należy właśnie do tej psiny, nie może się pozbierać...
Joker krążył po całej celi, mrucząc coś pod nosem. Chcąc nie chcąc, śledziłam wzrokiem jego kroki.
W powietrzu dało się wyczuć gorącą, aczkolwiek powoli stygnącą atmosferę. Jestem ciekawa, czy dostaniemy jakieś jedzenie. Nie pogardziłabym nawet kromką suchego chleba...
- Za każdym razem, będziesz koczować pod ścianą? - warknął nagle zielonowłosy, nie zaprzestając swojego marszu po izolatce.
- Masz z tym jakiś problem? - prychnęłam, nie zaszczycając go nawet małym spojrzeniem. Kierowanie słów do klauna, z jednoczesnym patrzeniem się w podłogę, obnażał moją całkowitą ignorancję.
- Tak – syknął, zatrzymując się – Problemem jest Twoje zachowanie, Juliet – jego głos przybrał obojętną barwę.
- Nie sądzę – mruknęłam – Problemem jest, to, że uważasz moje siadanie pod ścianą za problem – zaakcentowałam słowo ''problem'' dwa razy – Najchętniej bym po prostu gdzieś polazła, jak zawsze, ale niestety jest to niemożliwe – prychnęłam.
- Grzeczniej – klaun odwrócił się i spojrzał na mnie z pogardą.
- Bo? - zakpiłam – Zabijesz mnie? - użyłam głosu lolitki, ale nasączonego cynizmem.
- Prosisz się o to. Po prostu się o to prosisz – warknął, zniżając się do podłogi. Odruchowo zerknęłam w oczy psychopaty. Tryskały iskrami gniewu.
- I nigdy się nie doproszę – syknęłam, wstając z podłogi i kierując się w stronę kanapy. Joker złapał mnie za nadgarstek i pociągnął z powrotem w dół. Upadłam na plecy, co dość boleśnie odczułam. J chwycił drugi nadgarstek i brutalnie przygwoździł do ziemi.
- Dokąd to? - syknął wściekle, a zielone kosmyki jego włosów, dyndały tuż nad moją twarzą. Wzrok klauna zabijał – Jeszcze z Tobą nie skończyłem, a Ty chcesz tak niekulturalnie sobie pójść? - uśmiechnął się szyderczo, a ja zaciskałam usta ze złości. Piorunowałam Księcia Zbrodni rozjuszonym spojrzeniem, ale na nim to nie robiło wrażenia.
- Nie chcę z Tobą rozmawiać – warknęłam, próbując się wyswobodzić.
- Od kiedy? - otworzył usta i udał zdziwionego.
- Od teraz – syknęłam – Puszczaj mnie, pojebie! - zaczęłam się szamotać, a ten się tylko zaśmiał.
- Ale po co tyle agresji? - wydął usta – Jesteś jak tykająca bomba zegarowa, cukiereczku – ironizował, a mój oddech znacznie przyspieszył – Dzisiaj zaliczyłaś chyba wszystkie emocje – kontynuował, a uśmiech nie schodził mu z twarzy – Złość, smutek, radość – wyliczał – Moja słodka, nieobliczalna Juliet – zaśmiał się i złożył pocałunek na moim policzku.
- Nie dotykaj mnie – wycedziłam przez zęby, ale tak jak za każdym razem, klaun miał moje zdanie głęboko w dupie.
- Nie dotykaj? - zakpił – Należysz do mnie, Caro – syknął – Będę Cię dotykał, kiedy zechcę – zaśmiał się triumfalnie i na potwierdzenie swoich słów, brutalnie wpił się w moje usta. Wydałam z siebie odgłos protestu, ale na nic się to zdało. Język klauna po prostu rozepchał moje podniebienie i coraz bardziej napierał.
Walczyłam, szarpałam się, ale nie miałam już siły. Joker był silniejszy i doskonale o tym wiedział. Ściskał mnie za nadgarstki, wgniatał w ziemię i wgryzał się w wargi.
Nie miałam szans w starciu z większym od siebie psycholem, więc po prostu się poddałam.
Akcja nie zaczęła się dobrze. W zasadzie to była zwyczajna napaść. Ale, dokonywał jej zielonowłosy, uzależniający jak heroina skurwiel... Nie trudno zgadnąć, że po kilku minutach tego brutalnego ataku, samoistnie uległam i czerpałam przyjemność.
Tak było za każdym, pieprzonym razem... Mogłam być na klauna nie wiadomo jak wściekła. Mogłam stać nad nim z nożem, przykładać lufę pistoletu do jego łba.
On wtedy wykorzystywał swoją tajną broń, czyli siebie... A ja łapałam się na ten haczyk, chociaż lepsze byłoby określenie, chciałam się złapać i wszelkie konflikty, choćby nie wiadomo jak zażarte, kończyły się w sypialni...
A przynajmniej wtedy, kiedy do niej w ogóle docieraliśmy, oraz gdy nie byliśmy poza domem.
Co lamborghini zobaczyło, tego już nie odzobaczy...
Przy okazji, J jest seksoholikiem i tylko szuka pretekstu, żeby się do mnie dobrać... Moje życie jest ciężkie...
- Dalej jesteś zła, cukiereczku? - zaśmiał się z krztą wyższości, gdy odsunął swoje usta od moich. Wstyd, wstyd, wstyd, zasłony hańby w oknach. Nie jestem zła, a powinnam. Ale nie chcę. Mój mózg strzelił facepalme'a i mu się nie dziwię...
- Tak – skłamałam, sama nie wiem po co, skoro i tak się zaraz wyda.
- Kłamiesz – zaśmiał się, puścił moje nadgarstki i szarpnął za materiał spodni.
- Co Ty robisz? - spytałam powoli, chwytając go za dłonie.
- Biorę, to co moje – uśmiechnął się bezczelnie.
- Ale sam mówiłeś, że... - zaczęłam, ale położył mi palec na ustach.
- A kto powiedział, że nie mogę zmienić zdania? - zaśmiał się.
- ... - tak. Paraliż strun głosowych... Czemu nie?!
- Zrozum, cukiereczku – ponowił śmiech i zdjął ze mnie spodnie – Celibat mi nie służy – pokręcił głową i pozbawił mnie również górnej garderoby. Bardzo fajnie, że mnie w tym momencie postanowiło zamurować. To idealna chwila, żeby leżeć bez ruchu i czekać na nie wiadomo co – No pięknie – omiótł wzrokiem moje ciało i się oblizał. Co za perwers... Czuję się jak mięso na wystawie...
Wciąż byłam sztywna, zamiast zrobić coś rozsądnego i chociażby, nie dać się wykorzystać?! Jednakże, czy to ma jakiejkolwiek sens, skoro Joker i tak jest silniejszy?
- Ale, że, tak na podłodze? - udało mi się wreszcie odezwać.
- Oczywiście, że nie – zaśmiał się zielonowłosy, wziął mnie na ręce i rzucił na łóżko. No tak. Teraz jest o wiele lepiej...
- O, cholera... - śledziłam wzrokiem Księcia Zbrodni, który powoli wyzbywał się swoich ubrań. Docierało do mnie, co się zaraz stanie i z jednej strony byłam podniecona, a z drugiej przerażona.
To nie jest pierwszy raz i świetnie wiem, że J nie jest typem delikatnego kochanka. A świadomość, że od długiego czasu nie mieliśmy żadnego kontaktu, tylko zwiększała moją obawę.
- A spróbuj się tylko wyrywać, suko – warknął, przestając nad sobą panować. Przełknęłam nerwowo ślinę, a mój wzrok spadł na imponującą męskość klauna.
Zdrowy rozsądek nakazywał się przestraszyć. Nawet wziąć pod uwagę, że ten bezwzględny szaleniec zamierza mnie wziąć siłą.
A co podpowiadał chory rozsądek?
Mogłam przed sobą udawać, że widmo ostrego seksu z tym wiecznie niewyżytym pajacem, mnie przeraża. Mogłam się oszukiwać, że tego nie chcę.
Ale, po co?
Po co kłamać, że wcale nie byłam rozpalona do granic możliwości i wcale nie pożądałam Jokera? Czas wreszcie przyznać, że w tej kwestii, jestem uzależniona.
- Nie zamierzam – palnęłam nieświadomie, a J rzucił mi bezczelny uśmieszek.
- Świetnie – zaśmiał się pewnie, wchodząc gwałtownie na łóżko – Chodź tu, moja śliczna – warknął, oblizując się i brutalnie chwycił mnie za biodra, przyciągając bliżej siebie.
Wbił się mocno, a ja usłyszałam swój własny, mało subtelny krzyk. Moje ciało wygięło się w łuk, napinając żebra. Odruchowo objęłam klauna nogami, na co tamten zareagował triumfalnym warknięciem.
Z każdym kolejnym ruchem zielonowłosego, rozpadałam się na milion kawałeczków, a przez ciało przechodziły elektryzujące dreszcze. Joker przerywał co jakiś czas, wydawane przez siebie dźwięki, poprzez mrukliwy śmiech. Jego charakterystyczny, maniakalny rechot, nasączony triumfem. On wiedział, że czego nie zrobi, to doprowadzi mnie do szaleństwa. Dominował, był Panem, a ja jego niewolnicą, znoszącą tę słodką udrękę. Zawsze się to tak kończyło...
Książę Zbrodni przewidział, że nie będę w stanie opanować krzyków. Ale musiałam coś zrobić, żeby cały szpital nie domyślił się, co się tutaj dzieje.
Zielonowłosy był zbyt zajęty ściskaniem mnie za pośladki, więc musiałam działać sama. Zatykałam sobie usta dłonią, żeby choć trochę stłumić wydobywające się z mojego wnętrza jęki.
Joker miał wszystko gdzieś. Rżnął mnie jak dziwkę i niczym się nie przejmował. W sumie jak zwykle.
Odginałam się tak mocno, że mogłabym z powodzeniem robić za literę S. Wstrząsały mną konwulsje i nic nie istniało, poza ogromną rozkoszą...
Jak to jest w ogóle możliwe, że on jest w tym taki dobry... Przynajmniej teraz mam jakieś porównanie i to, co robi ze mną Joker, a to, co robi ze mną Logan, to dwa różne światy...
Zaraz zemdleję, jest zbyt genialnie...
Jak nisko upadłam, żeby pieprzyć się z kimś takim jak on... To skaza na niewinnym portrecie niepozornej Juliet...
Ale, ja nie chcę się pieprzyć z nikim innym. Nawet z Loganem, nawet z Deaconem.
Tylko ja i ten psychopata...
Straciłam rachubę czasu, nie kontaktowałam, byłam jak w transie. Na zmianę sztywniałam i się rozluźniałam. Dusza opuściła ciało i rozpadła się na milion kawałeczków. Ja byłam ponad własną świadomością, narastająca przyjemność odcinała mnie od świata rzeczywistego, gardło mi ochrypło od mimo wszystko tłumionych jęków.
Wreszcie i Książę Zbrodni musiał się zmęczyć. Kiedy przeszła przeze mnie kolejna fala ekstazy, on się wycofał, a ja wróciłam na Ziemię.
Jeszcze drżałam, rozpalone niczym w gorączce ciało, powoli normowało temperaturę. Odsunęłam dłoń od swoich ust, które aż mi zdrętwiały. Oddychałam ciężko, próbując jakoś wrócić do normalności.
Nagle, spadły na mnie moje ubrania, a obok opadł Joker, ubrany w swoje więzienne dresy.
- Podobało Ci się – zaśmiał się triumfalnie, zakładając ręce za głowę. Nie widział sensu we włożeniu koszulki. Lepiej świecić gołą klatą.
Wreszcie odzyskałam sprawność ruchową i podniosłam się do pozycji siedzącej. Założyłam bluzkę, która właściwie była koszulką z dłuższymi rękawami. Potem, przeszłam do ubierania się w spodnie, aczkolwiek przy każdym ruchu, byłam trochę...roztrzęsiona...
- Wiem, że Ci się podobało – a ten znowu się zaśmiał – A ja przynajmniej pozbyłem się chcicy – i kolejna porcja śmiechu... - Na razie – odwrócił głowę w moją stronę, a mnie odruchowo oblał rumieniec.
- ... - nie wiedziałam szczerze, co odpowiedzieć. Bo niby co?
- Chodź tu, cukiereczku – przygarnął mnie do siebie, a ja zaprotestowałam – Spokojnie – zaśmiał się i objął ramieniem – Przytulić się nie chcesz? - mruknął.
- Od kiedy lubisz się przytulać? - spytałam ostrożnie.
- Korzystaj, póki możesz – zaśmiał się – Tylko pomyśl, Juliet – zagaił – Jutro, o tej porze, będziemy już w Laugh and Grin.
- Co? - zdziwiłam się i odruchowo położyłam dłoń na nagim torsie klauna.
- Trzeba będzie uczcić nasz powrót, skarbie – zaśmiał się. Mówił to takim głosem, jakbyśmy już siedzieli w lamborghini i pruli w kierunku domu.
- Impreza? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Między innymi – znowu się zaśmiał – Cóż byłby to za powrót, bez małej zemsty – warknął.
- To znaczy? - zachichotałam mimowolnie.
- Batsy przerwał nadawanie naszego programu – westchnął smutno – I wtrącił nas do Arkham – dodał – Jak myślisz, co z tym zrobimy? - zwrócił się do mnie.
- Nagramy nowy odcinek? - spróbowałam, a klaun się zaśmiał.
- Dokładnie, cukiereczku – mruknął z zadowoleniem – A główną atrakcją, będzie śmierć kogoś ważnego dla Batmana – dopowiedział, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Czyli? - nie mogłam mu nie zawtórować.
- Czyli, Jima Gordona – zaniósł się histerycznym śmiechem – Pierwszym, ważnym krokiem do zniszczenia Batmana, jest odebranie bliskich mu osób.
- A co z jego tożsamością? - spytałam.
- Mam przeczucie, że Batsy wkrótce się ujawni – odparł obojętnie.
- I wtedy go zabijesz, tak?
- Kto powiedział, że chcę go zabić – warknął – Nie chcę zabijać Batmana, chcę go zniszczyć! - prawie krzyknął.
- A to nie to samo? - ja powinnam się kiedyś ugryźć w język.
- Nie, cukiereczku. To nie to samo – zaśmiał się – Najpierw, zabiję wszystkie ważne osoby w życiu Nietoperza – ponowił śmiech – A wtedy, zniszczenie Gacusia będzie o wiele prostsze – Joker chyba może się śmiać po każdej swojej kwestii.
- Czyli, co tak naprawdę chcesz zrobić Batmanowi? - dociekałam.
- Sprawię, że Batsy oszaleje – zaśmiał się – Postrada wszystkie swoje zmysły, stanie się swoim największym koszmarem i nareszcie przyzna, że wcale się nie różnimy! - wybuchnął szaleńczym śmiechem.
- Bardzo ambitne, J – również zachichotałam – Ale, jak chcesz to zrobić? - byłam coraz bardziej ciekawa jego planu.
- Wystarczy jeden zły dzień – odpowiedział zwyczajnie, a ja poczułam zawód. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co klaun ma na myśli.
Ale, Joker jak to Joker. Wolał mnie trzymać w niepewności...
No cóż. Rozdział opiewał w akcję ^^
CDN
♦♥♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top