Get Insane CVIII

Minął jeden dzień, a ja miałam wrażenie, że to było kilka minut. Miałam satysfakcję, że zemściłam się na tym dupku. On kazał mi się zachowywać, jakbyśmy byli razem, a na boku posuwał mnóstwo zdzir. Teraz ja miałam swoją chwilę triumfu. Mogłam się odegrać i ani trochę tego nie żałowałam...

- Jak ty mnie kręcisz... - wymruczał Logan, który złożył mi wizytę z samego rana. On siedział na brzegu mojego łóżka, a ja oplatałam nogami tors i bezwstydnie wpijałam w jego usta. Pojękiwałam lekko, kiedy jego dłonie ściskały moje pośladki. Oboje byliśmy pozbawieni górnej części garderoby. Dotykałam wyrzeźbionego ciała mężczyzny i dawałam się ponieść tej przyjemności. Znowu smakowałam słodki smak zemsty i jednocześnie czerpałam inne korzyści. Logan również mnie pociągał, więc miałam podwójny ubaw...

- Jak taki facet może być sam? - szepnęłam, odsuwając się na chwilę od jego warg. Smakowały tak dobrze...

- Kobiety na ogół się angażują – odparł, przejeżdżając językiem po mojej szyi – A ja, nigdy nie lubiłem bawić się w związki – dodał, wgryzając się lekko w delikatną skórę na karku. Odruchowo jęknęłam. Prosiłam go, żeby nie celował w mój czuły punkt. Bo za każdym razem, kiedy drażnił moją szyję, opuszczałam ciało, a dusza rozpływała się na wszystkie strony...

- Przestań... - przygryzłam wargę, odchylając głowę do tyłu i wbijając w odwecie paznokcie w jego klatkę piersiową.

- Kiedy nie mogę, kotku – wydyszał, zataczając językiem coraz to większe kółka.

- Skurwiel... - warknęłam, a Logan szarpnął mnie gwałtownie za włosy.

- Powtórz to – syknął, ciągnąc mnie coraz mocniej, w efekcie czego, odginałam się coraz bardziej do tyłu.

- Pieprzony skurwiel... - warknęłam ostrzej, mrużąc oczy. Logan zaśmiał się tylko i zaczął sunąć językiem coraz wyżej, aż w końcu dotarł do ust. Posłałam mu pełne żądzy spojrzenie, a on złączył nasze wargi w namiętnym pocałunku. Chwycił dłonią mój podbródek i coraz bardziej napierał. Moje ręce owinęły się wokół karku mężczyzny. Szczerze? Nie potrafiłabym chyba pragnąć faceta, który całuje delikatnie. Zawsze pociągały mnie bezczelne typy, które lubią bawić się w nienasyconych krwiopijców...

- Co by zrobił ten pajac, gdyby się dowiedział? - Logan musnął palcami moje blizny, które Joker mi pozostawił.

- Zabiłby nas – zaśmiałam się szyderczo, a szatyn mi zawtórował.

- Przyznaj, że cię to rajcuje, Juliet – odsunął się od moich ust i zjechał językiem w dół. Rzadko kiedy pozwalam na pieszczoty piersi, ale ten skurwiel robi to naprawdę dobrze. Kiedy jego zęby ocierają się o moje sutki, czuję, że wariuję. Byłam przeciwna, żeby mnie torturował tam, ale udowodnił, że warto się przełamać...

- Oczywiście, że tak – jęknęłam, wyginając się w łuk – To cudowna zemsta... - wymruczałam. To, co robił ze mną Logan, było niesamowite, ale niechętnie musiałam przyznać, że to Książę Zbrodni wznosił mnie na granice ekstazy... Jego tortury były o wiele lepsze, dlatego głupiałam, kiedy się do mnie dobierał. Ego jednak triumfowało, bo Logan również znał się na rzeczy i wiedziałam, że to bolesny cios dla klauna. Oczywiście, jeśli się dowie...

Kilkakrotnie dzisiaj, nazwałabym Logana Jokerem, a wtedy mógłby się wkurzyć. Ale co ja mogłam poradzić? Raz nawet, w chwilowym zaćmieniu umysłu, spowodowanym uczuciem przyjemności, widziałam zielonowłosego, a nie szatyna...

To była moja prywatna satysfakcja. Chciałam romansować z tym mężczyzną, dopóki nie uda mi się stąd wyjść. Miałam nawet zamiar, urobić go tak, żeby mi pomógł w ucieczce. Skoro J może rozkochiwać w sobie doktor Quinzel, to co? Ja nie mogę zrobić tego samego z moim doktorkiem?

Oczywiście, nie chodziło o sprawienie, żeby Logan mnie pokochał. Miał się tylko uzależnić i jeść mi z ręki...

- Kotku... - szarooki zjechał dłońmi na moje pośladki i mocno ścisnął – Zróbmy to, proszę... - posłał mi rozpalone spojrzenie. Oczami wyobraźni, ostro mnie pieprzył i ta myśl krążyła w jego głowie, odkąd tu przyszedł.

- Nie – odparłam zdecydowanie, oblizując górną wargę – Musimy się kontrolować – dodałam, zarzucając włosami.

- Jakoś wczoraj się nie kontrolowaliśmy – uśmiechnął się bezczelnie, a ja przewróciłam oczami.

- I to było cholernie ryzykowne – warknęłam – Nasz romans to tajemnica, panie doktorze – dopowiedziałam, wpijając się znowu w jego usta.

- Od kiedy Juliet Caro jest taka tajemnicza? - wydyszał, między pocałunkami.

- Od zawsze, panie doktorze – zaśmiałam się, gdy nagle, Logan podniósł mnie i rzucił na łóżko, by potem przygnieść ciężarem własnego ciała.

- Moim zdaniem, panna Caro wykazuje przemoc, wobec swojego lekarza – warknął i zaczął ściągać ze mnie spodnie.

- Ciekawe jaką – prychnęłam, przygryzając wargę, ale chwyciłam mężczyznę za dłonie, chcąc mu jasno dać do zrozumienia, że nic z tego.

- Psychiczną – odparł Logan, uśmiechając się szeroko i pociągając za materiał. Chociaż starałam się z tym walczyć, on był silniejszy i wnet moja dolna garderoba leżała na ziemi...

- Pan się powinien leczyć, panie doktorze – zaśmiałam się, rozchylając uda. Z jednej strony, robiłam wszystko, żeby nasza relacja nie wyszła na jaw, a z drugiej, myślałam tylko o tym, że ponownie chcę się pieprzyć z Loganem.

- I kto to mówi – zawtórował mi – Okrutna psychopatka, która powinna siedzieć w więzieniu, a nie szpitalu – błysnął zębami i zaczął rozpinać spodnie.

- To mnie wyślij do mamra – uśmiechnęłam się prowokująco.

- Chciałabyś, malutka – zaśmiał się, zsuwając z siebie bokserki. Przygryzłam wargę i czekałam na rozwój sytuacji. Znowu uległam, ale nie miałam wyrzutów sumienia. Zakazany owoc smakował najlepiej, kiedy nie można było mu się oprzeć...

- Nie obiecuję, że będę cicho – wydęłam usta i podłożyłam ręce pod głowę.

- To swego rodzaju komplement – uśmiechnął się bezczelnie i włożył dłonie pod moje pośladki, żeby przysunąć mnie bliżej...

Nagle, drzwi izolatki się otworzyły i oboje w osłupieniu patrzyliśmy, jak do środka wchodzi siostra Alice. Kurwa, to godzina na wzięcie leków, a jak się okazuje, Logan siedzi tu już kawał czasu...

- O mój Boże! - jęknęła pielęgniarka, zakrywając usta dłonią, a jej brązowe oczy, o mało nie wypadły z orbit.

- Kurwa mać! - syknął szatyn, błyskawicznie wciągając bieliznę i spodnie – Tylko spokojnie, siostro Tuffer... - zeskoczył z łóżka i wystawił ręce do przodu, chcąc udobruchać blondynkę. Ja w tym czasie, porwałam z ziemi swoje spodnie i szybko się w nie wcisnęłam. To samo zrobiłam z koszulką, która również wylądowała na podłodze – Nic się nie dzieje – Logan przemawiał do niej, jakby była jakimś psem. Wzrok pielęgniarki manewrował pomiędzy twarzą lekarza, a jego odsłoniętym torsem.

- Właśnie, Alice. Nic się nie dzieje – potwierdziłam, schodząc z łóżka i podchodząc do tej dwójki – Ubierz się, kretynie – syknęłam do szatyna, rzucając w niego jego niebieską koszulą. Logan spojrzał na swój kaloryfer, bluznął pod nosem i zaczął wkładać ręce w rękawy ubrania. Tyle w tym wszystkim dobrego, że zanim Alice nakryła nas w tej jednoznacznej sytuacji, zamknęła za sobą drzwi. Więc tylko ona nas zobaczyła, co nie zmienia faktu, że to i tak źle...

- Siostro Tuffer – Logan spojrzał na pielęgniarkę – Wszystko jest w porządku – powtarzał jak mantrę, a ja miałam ochotę go strzelić w łeb. Tak. Kobieta nakryła dziewiętnastoletnią pacjentkę i dwa razy starszego lekarza chwilę przed tym, jak mieli się pieprzyć. No ale, wszystko jest w porządku!

- W imię Ojca i Syna... - blondynka wreszcie odzyskała głos i się przeżegnała.

- Siostro Tuffer, proszę się opanować, dobrze? - lekarz podszedł do niej i złapał za ramiona. Brązowooka rzuciła mu przelotne spojrzenie i dała z liścia w twarz. Doktor złapał się za policzek i odwrócił w moją stronę – No dobra, należało mi się – mruknął, a wtedy Alice zaczęła go obrzucać wyzwiskami.

- Jak panu nie wstyd! - była oburzona – Przecież Juliet mogłaby być pańską córką! - nie kryła swojej złości, a ja ledwo się powstrzymałam przed komentarzem. Co prawda, byłam zażenowana, że pielęgniarka nas przyłapała, ale śmieszyła mnie jej hipokryzja. Joker też nie ma dwudziestu lat, a jednak wypytywała mnie o relację z nim. I nie grzmiała, że to chore. Ach ci ludzie...

- Proszę się tak nie bulwersować – Logan mimo wszystko, starał się załagodzić sytuację.

- Nie bulwersować? - zabijała go wzrokiem – To bezbożne, niemoralne! - krzyczała, a ja snułam wizje, czy nie mogłabym po prostu do niej podejść i odgryźć tę pieprzoną jadaczkę...

- Bezbożne i niemoralne rzeczy, to ja robię swoim ofiarom – wtrąciłam się, zakładając ręce na siebie. Gdy Alice posłała mi dzikie spojrzenie, zaszczyciłam ją szerokim uśmiechem.

- Juliet... - szatyn odwrócił się w moją stronę i miał minę, jakby chciał mnie trzepnąć – Jakie to ma teraz znaczenie? - syknął.

- Chwalę się – oblizałam usta, chichocząc pod nosem – A ty, Alice? - przeniosłam wzrok na rozemocjonowaną blondynkę – Jak tam twoja łapka? - rzuciłam złośliwą aluzję, pijąc do jej wczorajszej wizyty.

- Udało się uratować palca – warknęła, zaciskając dłonie w pięści.

- To chyba dobrze, co nie? - parsknęłam śmiechem, a Logan spiorunował mnie wzrokiem.

- Straciłam do ciebie zaufanie – odparła zimno, a ja wzruszyłam ramionami.

- Jak każdy – przewróciłam oczami.

- Dobrze, koniec tych babskich przekomarzanek – głos zabrał doktor, który wyraźnie się wkurzył – Siostro Tuffer – zwrócił się do kobiety – To co siostra tutaj zobaczyła, ma pozostać absolutną tajemnicą, rozumie pani? - posłał jej ostre spojrzenie, a pielęgniarka spuściła głowę.

- Mam milczeć? - podniosła wzrok i syknęła do lekarza – Powinien pan zostać zwolniony – warknęła. Logan wlepił wzrok w podłogę i zaśmiał się cicho.

- Droga Alice – omiótł ją spojrzeniem – Jeśli piśniesz chociaż słówko, zrobię z ciebie wariatkę i będziesz przebywać w Arkham już tylko, jako pacjentka – ostrzegł ją, a jego głos był szorstki i upiorny jednocześnie.

- Nie ośmieli się pan... - wycedziła, mierząc go nienawistnym wzrokiem. Logan ponownie się zaśmiał i zbliżył do zastraszonej kobiety, aż ta zrobiła krok do tyłu.

- Założymy się? - prychnął – Komu prędzej uwierzą? - zadrwił – Wybitnemu lekarzowi, czy zwykłej pielęgniarce, która nie powinna cwaniakować, jeśli nie chce stracić pracy – dodał chłodno.

- To jest szantaż... - Alice miała łzy w oczach. Przez cały czas, przyglądałam się tej scenie z obojętnym wyrazem twarzy. Po raz kolejny byłam świadkiem ludzkiego dramatu i nie potrafiłam wykrzesać z siebie, choć odrobiny empatii. Lubiłam ją, ale nie znaczyło to, że stanę w jej obronie.

- To nie jest szantaż – odparł Logan – To umowa z korzyścią dla obu stron – dodał, a na jego twarz powrócił klasyczny uśmiech. No proszę, doktorek też potrafił być dwulicowy. Założę się, że każdy lekarz w Arkham, ma coś na sumieniu.

- Obu stron? - pielęgniarka była już powoli załamana.

- Proponuję sporą podwyżkę – uśmiechnął się przebiegle – Samotnej matce, na pewno się przyda dodatkowy cent – zaśmiał się z krztą wyższości. Uuu, upokarzanie człowieka. Dawno tego nie widziałam.

- Pan kłamie! - jęknęła – Nie ma pan takiej władzy, żeby zapewnić mi godziwszą pensję!

- Wystarczy, że dyrektor szpitala i ja jesteśmy w dobrych relacjach – odparł Logan – Szepnę mu o pani dobre słówko, a konto zaowocuje większą ilością pieniążków – mówił do niej w okropny sposób. Obdzierał ją z godności, wykorzystywał swoją władzę i lepszą pozycję. Był podły. Coraz bardziej mnie kręcił...

- ... - Alice nie mogła już wytrzymać. Rozpłakała się i wyglądało to naprawdę żałośnie. Nudziło mnie to przedstawienie. Wróciłam na swoje łóżko, gdzie położyłam się na brzuchu i nasłuchiwałam dalszej rozmowy tej dwójki.

- Tu nie ma co płakać – westchnął lekarz – Nie ma pani za bardzo wyjścia – dodał, czekając na jej decyzję.

- Jak pan w ogóle może... - krztusiła się przez łzy – Jak pan może być taki podły?!

- Szybka decyzja, siostro Tuffer – warknął zniecierpliwiony.

- Dobrze... - wycedziła – Nic nie powiem, ale niech pan wie, że straciłam do pana szacunek – syknęła w stronę doktora i podeszła do mojego łóżka – Juliet, zostawiam ci leki – położyła machinalnie na szafce tackę z tabletkami. Posłała mi puste spojrzenie, skierowała się do drzwi i wyszła. Sięgnęłam do szuflady i wyjęłam z niej butelkę wody. Usiadłam po turecku i nalałam sobie napoju do szklanki. Wolę mieć to już za sobą.

- Zajebiście – tuż obok opadł Logan. Po jego głosie wnioskowałam, że jest zły.

- O co ci chodzi – prychnęłam, kładąc pigułkę na języku i szybko ją popijając – Przecież ją przekupiłeś – wzruszyłam ramionami, a szatyn posłał mi ostre spojrzenie.

- Nigdy się niczym nie przejmujesz? - syknął.

- Yhm – pokiwałam głową i połknęłam następną pastylkę.

- Jaką mamy gwarancję, że nikomu nic nie powie? - obrócił się w moją stronę.

- Ty w ogóle nie rozumiesz, jak działają kobiety – pokręciłam głową i włożyłam tabletkę do ust. Co za paskudztwo... No, ale to ostatnia.

- Co sugerujesz? - spojrzał na mnie dziwnie, a ja przełknęłam pigułę, o mało nie doznając odruchu wymiotnego.

- Alice nie może sobie pozwolić na utratę pracy, bo jest samotną matką – powiedziałam głosem, w stylu: To takie oczywiste – I kocha... - zemdliło mnie na dźwięk tego słowa – Nad życie tę swoją córeczkę – dodałam – Więc to logiczne, że będzie milczeć. Pielęgniarki i tak dużo nie zarabiają – zakończyłam, odkładając szklankę na szafkę.

- Potrafisz pocieszyć, kotku – zaśmiał się znacząco, a jego dłoń wylądowała na moim udzie.

- Czy ty nie masz teraz dyżuru? - popatrzyłam na zegarek mężczyzny. Logan zerknął na swój nadgarstek i zaklął.

- Wolałbym tu zostać z tobą, malutka – mruknął, zakładając swój kitel – Jeszcze tu wrócę – dodał na odchodne i wyszedł.

- Będę usychać z tęsknoty – westchnęłam teatralnie, zwisając głową w dół – Nie poradzę sobie – złapałam się za serce i udawałam, że gram w sztuce.

Nudziło mi się, więc zaczęłam sobie śpiewać refreny różnych piosenek. Włosy rozlewały się po kamiennej posadzce, a ja podśpiewywałam pod nosem, niemalże słysząc melodię w głowie.

- Jakby tak na to spojrzeć, to moje życie w niewoli, zbytnio się nie różni od tego prawdziwego – westchnęłam – Całymi dniami leżę i nic nie robię – zachichotałam odruchowo – A przynajmniej do momentu, kiedy ten pajac czegoś ode mnie nie chce – prychnęłam.

Wtem, usłyszałam huk otwieranych drzwi i do środka wpadło dwóch strażników. Nie pierdolili się w tańcu, tylko od razu do mnie podeszli. Do góry nogami, wyglądali nawet zabawnie.

- Rusz się, Caro – warknął jeden z nich, a ja jęknęłam w ramach protestu.

- Wymagasz zbyt wiele – marudziłam, a ten drugi złapał mnie za ramiona, podniósł i obrócił przodem do nich – Delikatnie – syknęłam, a obaj się zaśmiali.

- Doktor Carter nas przysłał – odparł ten wyższy.

- O nieeeeeee – jęknęłam pretensjonalnie, przejeżdżając palcami po swojej twarzy.

- Ta wiadomość powinna cię akurat ucieszyć – głos zabrał ten niższy.

- Dlaczego? - prychnęłam, przewracając oczami.

- Bo idziesz do pokoju integracyjnego – odpowiedział liliput. Posłałam mu ogniste spojrzenie, a ten zrobił dziwną minę.

- I, w którym momencie, mam się niby ucieszyć? - rozdziawiłam usta – Mam się integrować społecznie z innymi ludźmi? - założyłam ręce na siebie, a oni pokiwali głowami – Chyba was wszystkich pojebało – syknęłam i błyskawicznie zakopałam się pod kołdrą – Nigdzie nie idę – warknęłam, zwijając się w kłębek. Niestety, strażnicy nie zrozumieli mojego przekazu, bo siłą ściągnęli ze mnie kołdrę.

- To nie jest twoja dobra wola, idiotko – warknął dryblas – Musisz tam iść, a my cię mamy zapakować.

- Zapakować? - prychnęłam – A czy ja wyglądam jak kanapka z KFC? - posłałam obu obruszone spojrzenie.

- W kaftan – wtrącił się kurdupel, a ja wybuchnęłam śmiechem.

- Dajcie spokój – przewróciłam oczami – Jestem za leniwa, żeby stanowić zagrożenie, poza tym, ten pieprzony kaftan jest niewygodny jak diabli – mruknęłam zirytowana.

- Twoje sztuczki nie działają, Caro – odparł wyższy strażnik i rozwinął przede mną dobrze mi znany, biały skafander bezpieczeństwa.

- Nieeeee... - niespodziewanie upadłam na kolana i złożyłam ręce jak do modlitwy – Tylko nie integracja społeczna, nie róbcie mi tego! - wlepiłam w nich oczy kota ze Shreka, w efekcie czego, oboje spojrzeli po sobie dziwnie – Litości! - zawodziłam.

- Caro, ogarnij się – dryblas spojrzał na mnie, jak na idiotkę, a niziołek chciał mnie przytrzymać i wcisnąć w kaftan. Jak należało się tego spodziewać, doszło do szamotaniny. Niestety, co również było do przewidzenia, strażnicy wygrali i kilka minut później, niemalże wywlekli mnie z mojej celi.

- Spokój! Zachowujesz się, jak stuknięta! - warknął niższy mężczyzna.

- Ekhem – chrząknął jego towarzysz – Przecież ona jest stuknięta – mruknął.

- No tak – zbeształ się facet – Zapomniałem – dodał i popchnął mnie – Idziemy, Caro – mruknął, ale ja zaczęłam się zapierać.

- Powiedziałam już. Nie pójdę tam! - krzyknęłam i zaczęłam wydawać z siebie nieludzkie dźwięki. Coś, ala syczenie kobry, a ujadanie psa.

- Nie powinniśmy jej nafaszerować jakimiś środkami uspokajającymi? - mały zwrócił się do dużego.

- Nie ma na to czasu – odparł tamten i podał mu karabin, który miał zawieszony na szyi – Trzymaj to – mruknął.

- Ale, po co? - spytał strażnik, biorąc kałacha od swojego kolegi.

- Po to – westchnął dryblas, wziął mnie na ręce i przerzucił sobie przez ramię. Wydałam z siebie dziki wrzask, pełen protestu – Zamknij się, wariatko – warknął i ruszył za swoim kompanem. Byłam więc unieruchomiona, zwisałam strażnikowi z ramienia i nic nie mogłam na to poradzić. Nie było sensu, żebym się wyrywała. Ten głupi kaftan ściskał nawet moje żebra i mogłam tylko pokornie czekać, aż mnie z niego uwolnią. Wpatrywałam się więc w podłogę i snułam mordercze wizje o strażnikach. Kurwa, jak uda mi się stąd uciec, to puszczę to miejsce z dymem, hahahaha...

- I jak długo, mam niby siedzieć, w tym całym pokoju integracyjnym? - prychnęłam niezadowolona.

- Godzinę – mruknął niższy.

- Godzinę?! - wydarłam się, a wkurwiony strażnik stanął za plecami swojego kumpla i posłał mi wściekłe spojrzenie.

- Przestaniesz się drzeć? - syknął, a ja się tylko zaśmiałam szyderczo.

- Nie przestanę! - tym razem, wybuchnęłam rechotem maniakalnym.

- Kurwa, zaraz jej jebnę... - zirytował się kurdupel.

- Celuj w zęby – wyszczerzyłam się prowokująco, a strażnik mierzył mnie ociekającym furią wzrokiem.

- Adam, daj sobie spokój – mruknął ten, co mnie niósł – Nie widzisz, że idiotka próbuje cię sprowokować? - westchnął ciężko.

- Ej, nie spojleruj! - prychnęłam do wysokiego, a potem znowu się zaśmiałam.

- No weź, Derek – jęknął liliput – Mogę jej przywalić? Chociaż raz – prosił.

- A chcesz wylecieć z roboty, imbecylu? - warknął do Adama ten cały Derek.

- Nie – przyznał tamten.

- To się hamuj – syknął do niego i dalej szliśmy w kompletnym milczeniu. Nawet mną jakoś nie wstrząsał dziki śmiech. Ździebko zmarkotniałam.

- Dobra, Caro – Derek postawił mnie na ziemi. Wspomniałam, że musiałam założyć białe, papierowe buty? Nie? To teraz już wiecie – Oto przystanek końcowy – mruknął, odwiązując mnie z kaftana.

- Możemy udawać, że tam weszłam, a tak naprawdę to nie? - spojrzałam na niego błagalnie.

- Nie – odparł i włożył klucz do zamka. Przekręcił go i otworzył coś, co bardziej przypominało bramę, aniżeli drzwi – Miłej zabawy – dodał i popchnął mnie za próg. Przez cały czas, piorunowałam go wzrokiem, dopóki twarz strażnika nie zniknęła z mojego pola widzenia. W myślach przekroczyłam limit przekleństw, ale musiałam pogodzić się z faktem. Zostałam zmuszona do integracji społecznej z innymi pacjentami...

Zebrałam się wreszcie na odwagę i odwróciłam plecami do drzwi. Momentalnie, poczułam na sobie spojrzenia innych. Tak jak zwykle to robię, zachowałam zimną krew i udawałam, że te wścibskie pary oczu, skierowane w moją stronę, wcale mnie nie obchodzą. Przybrałam na twarz maskę zimnej suki i skierowałam się na kanapę, umiejscowioną w kącie. Koło sofy znajdował się stojak na czasopisma, więc od razu sięgnęłam po jedno. Uwielbiałam czytać. Czy to artykuły w internecie, czy to książki, czy zwykłe pisemka. Za czasów wolności, regularnie chodziłam do kiosku i kupowałam różne gazetki. Joker zawsze się wkurwiał, że siedzę tylko pochłonięta tymi swoimi czasopismami, zamiast robić coś pożytecznego. Szybko się okazało, że J ma ból dupy o to, że mam własne życie i nie skupiam się na nim. No, sorry memory, debilu, ale ja nie mam zamiaru łazić za tobą jak jakiś pies.

Siedziałam sobie na brzegu kanapy i czytałam artykuł o tym pieprzonym miliarderze. Bruce Wayne ufundował Gotham nowy szpital. Zwykły pozer. Wybudujcie mu pomnik, nazwijcie ulice jego nazwiskiem. Jak ja nie znoszę tego cymbała...

Nie, nie zazdroszczę. Po prostu jego morda pojawia się wszędzie, niemalże tak często, jak facjata Batmendy. Obaj, wielcy filantropi. Rzygać się chceeeee...

Zresztą, ja i tak nie pałam sympatią do większości ludzi, więc co się dziwić, że nie trawię pana miliardera.

Drugi artykuł gloryfikował tego jebanego komisarza, Jima Gordona. Przez tego upierdliwego dziada, musieliśmy przerwać nadawanie programu na żywo! Kiedyś gdzieś wyczytałam, że to on zawsze wysyła bat-sygnał. Joker sparaliżował mu córeczkę, co mocno go ugodziło. Ale, będzie bardziej rozgoryczony, jeśli się tę całą Barbarę, po prostu zabije...

W sumie, gdyby się zabiło kilka irytujących osób, to rozwiązałoby to wiele problemów. Połowę tych durnych mieszkańców rozjechałabym walcem. Gdybym miała prawko...

Dobra, zaczynam się denerwować, a złość piękności szkodzi. Przerzucamy na kolejną stronę, może trafi się coś ciekawszego, niż chwalenie zasług tego pozera i tego komisarza.

- Nowi złoczyńcy Gotham – mruknęłam pod nosem, czytając tytuł – Tajemnicza grupa przestępcza, niejacy The Maniax, terroryzują miasto – kontynuowałam i poczułam coś, na kształt zazdrości – To moja działka – wydęłam dolną wargę, jak naburmuszona dziewczynka – Ofiarami kryminalistów padła drużyna cheerleaderek, wracająca z zawodów sportowych – mruczałam do siebie. Nie chciałam, żeby ktoś usłyszał, co czytam – Młode dziewczęta zostały zaatakowane w autobusie, oblane benzyną i bestialsko podpalone – zakończyłam kolejny akapit – Kurcze, dobrzy są – skwitowałam – Naprawdę, jestem zazdrosna – fuknęłam, ale czytałam dalej. Artykuł skończył się na tym, że policja próbowała udaremnić dalsze wybryki The Maniax, ale im się to nie udało. Wariaci wyślizgnęli się ze szponów sprawiedliwości i zapowiedzieli kolejną niespodziankę.

- Robię się coraz bardziej zazdrosna – mruknęłam i sięgnęłam po inną gazetkę. Może, życie w nieświadomości jest czasami lepsze?

To był typowy, plotkarski pismak, który zdradzał pikantne sekrety z życia gwiazd. Zaczęłam to czytać z nudów, żeby nie myśleć o The Maniax. Goście kradną moje show, pomimo tego, że nie lubię zwracać na siebie uwagi. Ale to i tak niefajnie!

- Jesteś łyżką czy widelcem? - usłyszałam przy uchu jakiś kobiecy głos i aż mnie sparaliżowało. Odłożyłam gazetkę na bok i odchyliłam maksymalnie, żeby nie nawiązywać kontaktu z dziwaczką. Była jednak nieugięta. Ponowiła swoje pytanie i musiałam dla świętego spokoju, zwrócić na nią uwagę. Chuda jak szkielet baba z szarymi włosami, uczesanymi na żonę Frankensteina, z dziwnym wytrzeszczem oczu.

- Nożem – burknęłam, lustrując świruskę wzrokiem.

- Aaa, niekonwencjonalnie myśląca – zachichotała, co przypominało ryczenie goryla.

- Taaaak... - wyszczerzyłam się z grzeczności i panicznie szukałam sposobu, żeby się uwolnić od towarzystwa kostuchy.

- Jestem Ruth, a ty? - sposób mówienia i poruszania się tego czegoś, przywodził mi na myśl Golluma z ''Władcy pierścieni''.

- Juliet... - nerwowo przełknęłam ślinę.

- Miło poznać! - srebrnowłosa wystawiła do mnie kościstą rękę. Dobra, Juliet. Wiem, że to coś przywodzi ci na myśl żywego trupa, ale bądź miła i uściśnij tę przerażająco chudą łapę.

- Wzajemnie – z trudem przemogłam się i podałam swoją dłoń. Jakbym dotykała kości...

- Wcześniej cię tu nie widziałam – Ruth patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby pierwszy raz widziała człowieka.

- Jestem tu od kilku tygodni, ale cały czas siedzę w celi – odparłam, starając się brzmieć normalnie.

- Ile masz lat? - kobieta przechyliła głowę i usiadła na tej kanapie jak jakiś pies.

- Dziewiętnaście – wydukałam, coraz bardziej, obawiając się tego dziwadła...

- Ja trzydzieści trzy – kostucha odsłoniła zęby, a ja nie mogłam nie zwrócić uwagi, że są krzywe i niemal czarne. Ja też nie mam idealnego zgryzu, ale okazuje się, że są ludzie, którzy mają gorzej...

- I za co siedzisz? - mruknęłam od niechcenia. Nie miałam za grosz ochoty, żeby zacieśniać więzy z tym upiorem. Ale odnosiłam wrażenie, że muszę udawać zainteresowanie. Tak, dla własnego bezpieczeństwa.

Nie ma co. Sama jestem stuknięta i niebezpieczna, ale nie mam ochoty, rozmawiać z ludźmi podobnymi do siebie. Dlatego, że jest to trochę skomplikowane. Nie jestem klasyczną wariatką. Gdyby nie to, że rajcuje mnie mordowanie niewinnych, to można by było się pokusić o stwierdzenie, że jestem normalna?

Podwinęłam nogi pod siebie i usiadłam po turecku, z tym że jedna kończyna zwisała swobodnie. Czułam się nieswojo w tym miejscu. Zdecydowanie lepiej było mi w mojej celi. Tam nikt nie wlepiał we mnie ciekawskich spojrzeń...

- Zjadłam swojego narzeczonego – odparła beztrosko, a ja poczułam, że lecę w dół – Juliet! - zawołała i złapała mnie kościstymi palcami za materiał bluzki – Nic ci nie jest? - otworzyła sine usta, a w jej dzikim spojrzeniu dostrzegłam ludzką troskę.

- Nie, tylko zasadniczo, nie lubię przebywać poza celą – skupiłam wzrok na swoich dłoniach, które umieściłam między nogami. Dobrze, że coś mnie wtedy tknęło i zmyłam lakier z paznokci, jak tylko wróciliśmy do domu z imprezy dla przestępców. Tak to, psioczyłabym teraz na fakt, że szpony są coraz dłuższe, a lakier zdążył się odrapać.

- Boisz się ludzi? - zachichotała, a ja posłałam jej szybkie spojrzenie i wróciłam do patrzenia na dłonie.

- Powiedzmy – westchnęłam, nie chcąc rozwijać myśli.

- A ty co robisz w naszym Arkham? - położyła mi rękę na ramieniu, a ja się wzdrygnęłam. Bardzo nie lubię, gdy ktoś przekracza moją strefę komfortu... Nie życzę sobie niespodziewanego dotyku, ale ta maszkara chyba nie ma pojęcia o przestrzeni osobistej.

- Siedzę – westchnęłam - Za liczne morderstwa i tortury na ludziach – mruknęłam, jakbym zwierzała się mamie z kolejnego dnia w szkole.

- Czyli, też jesteś niepoczytalna? - przez głos Ruth, przebijała się dziwna radość.

- Tia – przewróciłam oczami. Towarzystwo kostuchy zaczynało mnie coraz bardziej irytować. Nie wyniosła z naszej rozmowy, że jestem niechętna do jakiejkolwiek konwersacji? Zaraz stracę panowanie nad sobą...

- Ja słyszę głosy w głowie, a ty? - świetnie. Nie dość, że jest kanibalem, to jeszcze schizofreniczką.

- Nie – ucięłam, zaciskając dłonie w pięści. Jeszcze słowo...

- Każdy niepoczytalny słyszy głosy – zdziwiła się.

- Jak widać, nie każdy – odgięłam głowę w bok, zaciskając zęby.

- Mój doktor Foley, uważa inaczej – obstawiała przy swoim.

- Nie słyszę żadnych głosów – syknęłam ostrzegawczo.

- Bujasz – zaśmiała się srebrnowłosa, a ja zadziałałam gwałtownie. Narastająca furia wypełniła moje ciało i już po chwili rzuciłam się na zaskoczoną Ruth. Obie spadłyśmy na podłogę, a moje palce owinęły się wokół jej szyi i zaczęły brutalnie ściskać. Przygniotłam ją ciężarem własnego ciała i dusiłam. Na ustach pojawił się szaleńczy uśmiech, odsłaniający górne zęby.

Tłukłam jej głową o podłogę, a ta wydawała z siebie coraz to rozpaczliwsze dźwięki.

- Zamknij się, szmato... - wycedziłam, coraz zacieklej odbierając jej ostatnie tchnienie. Ta świruska nawet nie próbowała się bronić. A ja wpadłam w amok, zupełnie jakby moim jedynym sensem życia, było uduszenie tej namolnej kurwy.

Pacjenci wokół, spokojnie przyglądali się tej scenie i nie reagowali. Albo nie chcieli, albo się bali. Nikt nie wydał z siebie żadnego dźwięku. W pokoju panowała grobowa cisza, którą przecinało moje warczenie i rzężenie Ruth.

Po kilku minutach kostucha zsiniała bardziej niż zwykle i gdy przestała się ruszać, z obrzydzeniem puściłam jej chude gardło. Powoli wstałam z klęczek, nie przerywając kontaktu wzrokowego z trupem. Krzywiąc usta, wytarłam ręce o spodnie i odgarnęłam włosy, które zasłoniły mi pół twarzy.

- Żadnego towarzystwa – syknęłam w stronę zwłok i się przeciągnęłam. Przez ściany pomieszczenia, przebiegł znajomy chrupot kości. Niektórzy nawet nerwowo jęknęli.

Gdy rzuciłam okiem w kierunku kogokolwiek, natychmiast odwracał wzrok. Na ustach zagościł chytry uśmieszek.

No, Caro. Przyjaciół sobie w ten sposób nie zrzeszysz, ale chyba o to ci chodziło, prawda?

Przesunęłam się w kąt pokoju, niczym duch, po drodze zgarniając stos czasopism. Ulokowałam się na podłodze pod ścianą i zajęłam czytaniem. Tym razem, już nikt nie próbował się ze mną zapoznać...

Czas szybko mi zleciał. Przewertowałam kilka gazetek, komentując pod nosem niektóre artykuły. Denatka zaczynała już trochę śmierdzieć, więc zakryłam sobie nos rękawem bluzki i kontynuowałam czytanie.

Część pacjentów podchodziła do martwej Ruth i tykała ją palcami. Wszyscy tutaj zachowywali się, jakby nie rozumieli, co się stało. Tacy przerażeni, nieobecni.

Jeśli wpakowali mnie do pokoju dla zahukanych czubków, to osobiście wypruje flaki osobie, która wpadła na ten genialny pomysł...

Po pewnym czasie, drzwi salki się otworzyły i stanął w nich Derek. Ten wysoki strażnik, który mnie tu przywlókł, razem ze swoim kumplem kurduplem. Tak, jak się tego spodziewałam, był tu z mojego powodu. Przekroczył próg i rozglądał się uważnie. Wiedziałam, że mnie szuka, więc zasłoniłam się gazetką.

- Caro! - wołał znudzonym głosem – Przestań się bawić w chowanego! - warknął, zniecierpliwiony, a ja chichotałam, ukryta za pisemkiem.

Usłyszałam jego zirytowane westchnięcie i kroki ciężkich butów, odbijających się echem od cienkiej podłogi.

- Nie ruszać się, wy świry – burknął, a któryś z pacjentów zasyczał jak wąż – Caro, do cholery... - był coraz bardziej zdenerwowany, a ja bawiłam się przednio.

Sytuacja śmieszyła mnie do tego stopnia, że zbyt głośno rechotałam pod tą ścianą. Po chwili strażnik zabrał mi gazetkę sprzed twarzy i rzucił ostre spojrzenie. Popatrzyłam na niego niewinnie, a potem się wyszczerzyłam.

- No cześć – pomachałam mu, a on wystawił w moją stronę lufę karabinu, umieszczając ją pod moim podbródkiem.

- Wstawaj – syknął, a ja wydęłam dolną wargę i przewróciłam oczami – Wstawaj, kurwa! - warknął, a ja uniosłam ręce w geście obronnym.

- No już, nie piekl się tak – mruknęłam i podniosłam się do pozycji stojącej. Derek mierzył mnie surowym spojrzeniem, jak ojciec, który przyłapał córeczkę na całowaniu się przed osiemnastką.

- Na podłodze leży trup – syknął do mnie – Masz coś do powiedzenia na ten temat?

- Nieeee... - uciekałam wzrokiem, ale wściekły Derek podważył lufą moją brodę – Dobra, to ja – odparłam głosem krnąbrnej laski, która przyznaje się rodzicom do picia alkoholu.

- Dlaczego? - uniósł brew.

- Mów do ręki – uniosłam pięść do góry i imitowałam ruch ust.

- Mam ci przyjebać?! - uniósł się, a ja posłałam mu prowokacyjny uśmieszek. Derek nie rzucał słów na wiatr. Poczułam dotkliwie jego wielką łapę na swoim nosie. Chwilowo mnie zamroczyło, a z dziurek popłynęła krew.

- Brawo, damski bokserze – zadrwiłam, co nie było zbyt mądre. Ten koleś należał do porywczych ludzi i prowokując go, pisałam się na śmierć.

- Derek? - po pokoju rozległ się głos Adama. Tego kurdupla – Masz ją? - usłyszałam zbliżające się kroki.

- Prawie – warknął strażnik, odchylając się ode mnie.

- Co się stało? - Adam omiótł wzrokiem moją twarz.

- Wkurwiła mnie – syknął dryblas.

- Doktor Carter nas zabije – warknął Adam – Weź, ją przytrzymaj, a ja założę jej kaftan – rozwinął skafander – I przestań ją szczuć kałachem – dodał, a Derek niechętnie opuścił lufę. Ścisnął mnie za rękę, a drugi strażnik włożył ją w rękaw kaftana. Nie walczyłam. Posoka wyciekająca z nosa, lekko mnie osłabiała.

Po chwili już byłam zapakowana w ten cholerny kaftan. Oznaczało to, że wracam do izolatki.

- Zobacz, co zrobiła Caro – Derek wskazał dłonią na leżące zwłoki Ruth.

- Serio, to ty? - Adam rzucił mi przelotne spojrzenie, a ja się do niego wyszczerzyłam – Trzeba uprzedzić doktora Cartera, że zmuszanie Caro do integracji społecznej, kończy się niepowodzeniem – westchnął ciężko, patrząc na kumpla – I zawiadomić kogoś, żeby sprzątnął truchło – Zaczyna capić – Adam pomachał dłonią przy nosie.

- Wiem – warknął Derek – Wracamy do celi, wariatko – zwrócił się do mnie – Bądź grzeczna – pochylił się, a ja nabrałam krwi w usta i splunęłam mu w twarz – Oż, ty dziwko! - zamachnął się, żeby mnie znowu walnąć, ale jego kompan go powstrzymał.

- Spokojnie, Derek – mruknął do niego – Odstawiamy Caro do izolatki i idziemy na jakiegoś papieroska – zadecydował mały, a dryblas opuścił pięść.

- Ona powinna gnić w więzieniu, a nie odpoczywać w szpitalu – warknął Derek, kiedy stanęliśmy w trójkę za progiem drzwi.

- W Blackgate by ją utemperowali – zgodził się Adam, zatrzaskując drzwi – Tam by tak nie kozaczyła – dodał, popychając mnie. Warknęłam do niego, ale zaczęłam pokornie iść.

- Uuu, w Blackgate tak – zaśmiał się Derek – Jedna noc za murami tego mamra i od razu by spokorniała – nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.

- Mówiłam, że nie chcę iść się integrować – syknęłam – To teraz macie za swoje – prychnęłam.

- To nie my ustalamy zasady, durna suko... - Derek znowu się irytował.

- Mówię o was wszystkich – prychnęłam – Łącznie z doktorkiem – dodałam szyderczo.

- Szczerze, trochę współczuję doktorowi Carterowi, że dostał kogoś takiego jak Caro – mruknął Adam.

- Czy ja wiem – zamyślił się Derek – Pomyśl o tych, co leczą Jokera – odparł – Ci, to mają dopiero ciężko – mruknął, a kumpel przyznał mu rację. Nagle, strażnik zawiesił na mnie oko i otworzył lekko usta – Ej, Caro – burknął – A ty nie jesteś przypadkiem laską tego klauna? - spytał, a ja przewróciłam oczami.

- Brawo, Sherlocku. Otrzymujesz order Internet Explorer – ironizowałam.

- Ale cię zjechała, chłopie – podśmiewał się Adam.

- Zamknij ryj, Adam – zirytował się – Co ty w nim widzisz, to ja nie wiem – pokręcił głową.

- A myślisz, że ja wiem? - prychnęłam.

- Miłość jest ślepa – skwitował Derek, a ja wydałam z siebie odgłos porzygu.

- Tu nie chodzi o to paskudne słowo na M – jęknęłam zniesmaczona – Jeny – prychnęłam.

- Lecisz na jego hajs? - dopytywał Adam.

- Taaaak... - zachichotałam sarkastycznie.

- Mówiłem, że materialistyczna sucz – odparł triumfalnie Adam, a ja posłałam mu spojrzenie, jakby był upośledzony.

- Nie czaisz sarkazmu? - uniosłam brwi.

- Właśnie, Adam. Jedzie cynizmem na kilometr – potwierdził Derek.

- Przynajmniej wiem, który z was jest mądrzejszy – rzuciłam złośliwie, ale liliput chyba i tak nie załapał.

Dotarliśmy pod moją celę, ale nastąpiły pewne komplikacje...

- Jak to nie wiesz, gdzie jest klucz? - Derek nie wierzył w słowa spanikowanego kumpla. Tia. Wysoki jest bez wątpienia bardziej bystry...

- No, włożyłem go do kieszeni spodni... - tłumaczył się Adam, przeszukując nerwowo swój mundur.

- Był tu krzyż, a teraz go nie ma – palnęłam nagle, głosem Ciastka ze Shreka.

- O czym ty pierdolisz? - zirytowany Derek rzucił mi groźne spojrzenie.

- To nie w twoim języku – uśmiechnęłam się złośliwie.

- Co?

- W środkowej Europie istnieje taki kraj, co nazywa się Polska – odpowiedziałam monotonnym głosem, ala robot lub syntezator głosowy IVONA.

- Jesteś jakaś popierdolona – skwitował Derek i popatrzył na kumpla – Masz ten klucz, czy nie?

- No... nie... - zaczął Adam, a Derek chwycił go za fraki i zaczął potrząsać.

- Ty baranie! - wściekł się – Zgubiłeś klucz do celi nieobliczalnej psychopatki?!

- Nie zgubiłem! - bronił się tamten – Tylkoooo... gdzieś się zapodział... - odparł przerażony. Scenka wyglądała niebezpiecznie. Derek miał ogień w oczach i nie zanosiło się, żeby szybko ochłonął.

- A ponoć, to ja jestem nieodpowiedzialna – prychnęłam, opierając się o ścianę.

- Zamknij się, Caro – tym razem, strażnik postanowił wyładować swoją złość na mnie. Puścił swojego kumpla, który powrócił do nerwowego przeszukiwania kieszeni, a sam zbliżył się i posłał wściekłe spojrzenie. Jego brązowe oczy pociemniały jeszcze bardziej. Niemal nie widziałam źrenic.

- Co się tak lampisz, Derek? - uśmiechnęłam się złośliwie.

- Sytuacja i tak nie jest różowa, więc chociaż zamilcz – syknął.

- Bo? - prychnęłam – Znowu mnie walniesz? - mierzyłam go zaciętym wzrokiem. Mężczyzna patrzył w moje zimne, niebieskie oczy i próbował odgadnąć myśli. Z moich ust, zabrzmiało to, jakbym prosiła o kolejny cios. I w istocie tak było. Krew i tak już skrzepła, a jej smugi zaschły mi na twarzy. Nie byłam już tak osłabiona, a chciałam być. Tak, w mojej szatańskiej główce, zrodził się bardzo ambitny plan...

Miałam zamiar sprowokować Dereka, żeby ponownie zdzielił mnie w twarz. Zanim ta dwójka debili coś wymyśli, mnie mnóstwo czasu, a ja nie będę tyle czekać. Może akurat stracę przytomność na tyle, żeby znaleźli jakiś sposób...

- To bardzo kuszące, ale widzę, że ci na tym zależy – odsunął się – Dlatego, zrobię ci na złość i dam sobie spokój – posłał triumfalny uśmieszek, a ja zaklęłam w myślach.

- Dobra – Adam wziął głęboki oddech i podszedł do nas – Nie mogę znaleźć tego klucza – spuścił wzrok.

- Osioł – mruknęłam pod nosem.

- To, co teraz robimy? - Derek wyraźnie zmarkotniał – Przecież, Caro musi wrócić do izolatki – skwitował.

- Na mnie nie patrzcie – odwróciłam wzrok – Jestem kiepska w myśleniu – wydęłam usta.

- Może, wyważymy drzwi? - zaproponował Adam, a brązowooki puknął się w czoło.

- Pogięło cię? - w głos mężczyzny wdarła się irytacja – One są twarde jak skała – syknął – To nie sezonówki z Ikei, które można rozwalić jednym kopnięciem – dla efektu, popukał w to ustrojstwo i do naszych uszu doleciało ciężkie brzęczenie.

- Mój tatuś, jak skręca meble z Ikei, to zawsze rzuca kurwami – wymsknęło mi się, a obaj popatrzyli na mnie jak na debilkę.

- Twój tatuś w ogóle wie, że jesteś stuknięta? - Derek westchnął ciężko. Miał minę, jakby chciał mi zrobić krzywdę. No, to oczywiste, że chciał.

- Jak najbardziej – wyszczerzyłam się i rzuciłam okiem na drzwi – Dynamit by sobie poradził – oceniłam.

- Nie mamy dynamitu – odparł Adam.

- Możecie mnie uwolnić z kaftana? - użyłam słodkiego głosiku.

- Po to, żebyś uciekła? - zakpił wysoki – Nikt się na to nie nabierze, Caro – warknął w moją stronę.

- Przysięgam na swoją miłość do frytek – odrzekłam poważnie.

- Niezła deklaracja – zaśmiał się Adam, a Derek zgromił go wzrokiem.

- Naprawdę wierzysz w to, że spuszczona ze smyczy wariatka, nie będzie próbowała zwiać? - posłał mu spojrzenie w stylu: Are you fucking kidding me?

- A po co? - wtrąciłam się – Starałam się kilka razy stąd uciec – westchnęłam nostalgicznie – Ale zawsze gubię się w tych korytarzach – dodałam – Nie mam ochoty na wielką pardubicką – prychnęłam, przewracając oczami – Już wolę, kiedy ktoś mnie próbuje odbić – zakończyłam.

- Nic z tego – warknął strażnik.

- Już to przerabialiśmy – podeszłam do Dereka – Jestem zbyt leniwa, żeby stanowić zagrożenie – mruknęłam znudzona – No weź, mnie wypuść – jęknęłam.

- Daj se siana – burknął brązowooki.

- Wiesz, jak w tym jest gorąco? - marudziłam.

- Nie obchodzi mnie to – warknął.

- Dobra, skoro nie chcesz mi pomóc, to chociaż wymyśl jakiś super plan, który odblokuje drzwi! - odgryzłam się.

- Nie wpieniaj mnie... - Derek zmrużył oczy.

- Ej, stulcie mordy, próbuję coś wykminić – uciszył nas Adam.

- To się pospiesz, bo ta suka działa mi na nerwy – warknął dryblas.

- Skoro jesteś taki mądry, to sam coś wykombinuj! - kurdupel wyraźnie miał dosyć docinków kumpla.

- Nie musielibyśmy nic kombinować, gdybyś nie zgubił klucza, pierdoło! - Derek się uniósł. Adam zrobił oburzoną minę, a ja zrolowałam usta w dzióbek. Szykuje się drama...

- Pierdoło? Pierdoło?! - Adam nie był zachwycony słowami towarzysza.

- Tak, pierdoło! - wrzasnął Derek – Tylko kompletny idiota, mógłby zgubić klucz do celi pacjentki! - zaczyna się robić nieciekawie. Te ich krzyki, zaraz kogoś tu zwabią. Szczerze, najprościej byłoby po kogoś pójść, przedstawić mu sytuację i szukać rozwiązania. Ale nie. Oni wolą drzeć mordy, a ja się czuję jak w liceum. Tam były różne dramy, które zaczynały się na Facebooku, a kończyły na szkolnych korytarzach...

- No tak! - krzyk Adama przewyższył warczenie Dereka – Ty, to zawsze jesteś wykurwiście idealny!

- Nie odwracaj kota ogonem... - brązowooki nie panował nad sobą.

- Ej, ciszej bądźcie... - zaczęłam ugodowo, rozglądając się na boki, ale obaj posłali mi wściekłe spojrzenie.

- Stul pysk! - wydarli się niemal jednocześnie, a ja aż cofnęłam się pod ścianę. Zaczęli się na nowo kłócić i byłam pewna, że zaraz ktoś tu przyjdzie. Z jednej strony, to dobrze, bo może ta osoba będzie bardziej rozsądna od tej agresywnej dwójki. Z drugiej, oni odwalają niezły cyrk i czuję się zażenowana.

- Co to za hałasy?! - jak należało się tego spodziewać, korytarzem nadeszła jakaś grupka. Facet w kitlu, którego widziałam pierwszy raz na oczy, czterech strażników, wyglądających na bystrzejszych, niż moja świta, oraz ktoś skryty za nimi. Zarejestrowałam tylko, że również ma założony kaftan bezpieczeństwa.

Derek i Adam przestali do siebie ujadać, jak dwa kundle i rzucili zakłopotane spojrzenia w stronę kolesia w kitlu. Hmm, to prawdopodobnie lekarz.

- Trochę nas poniosło – pierwszy odezwał się Derek – Przepraszamy – zaczął się kajać, a Adam coś mruczał pod nosem.

- Słychać was, panienki w całym Arkham – prychnął lekarz, a strażnicy stojący koło niego, zanieśli się śmiechem.

- Mamy pewien problem... - zaczął Adam, a Derek pacnął go w łeb i nazwał idiotą.

- Jaki? - lekarz wydawał się znudzony.

- Nooo... - znowu to Adam zabrał głos. Derek milczał – Zgubiliśmy klucz do celi jednej z pacjentek – mruknął cicho.

- Nie MY, tylko TY, kretynie – warknął Derek.

- Czy to istotne? - syknął niski.

- Tak, istotne, bo nie będę ponosił odpowiedzialności, za twoją głupotę – odparł brązowooki, a w jego głosie, dało się słyszeć jad.

- Równie dobrze, ty mogłeś pilnować klucza... - odgryzł się Adam, a ja już nie mogłam wytrzymać.

- Chłopaki, zakończcie ten teatrzyk – warknęłam zirytowana.

- A to pewnie nasza pacjentka – lekarz zaśmiał się i podszedł bliżej mnie – Słynna, Juliet Caro – uśmiechnął się ślisko i wystawił dłoń, żeby mnie dotknąć. O nie, śmieciu. Nie jestem towarem na półce, który możecie sobie macać. Odwzajemniłam uśmiech i wgryzłam się w rękę mężczyzny. Kiedy ten się wydarł, zwracając na siebie uwagę wszystkich, szarpnęłam za jego skórę i oderwałam spory płat. Lekarz gwałtownie zabrał rękę, patrząc z niedowierzaniem na nadżartą dłoń, która straszyła swoim wyglądem. Z moich ust natomiast, zwisała jego skóra i cząstki mięsa. Przypominałam psa, który beztrosko trzyma w pysku plaster polędwicy.

- Ja chyba zaraz zwymiotuję... - odezwał się Adam, z którym nawiązałam kontakt wzrokowy – Nie patrz w moją stronę – wzdrygnął się, a ja posłałam mu szeroki uśmiech. Potem wróciłam do lekarza, który mierzył mnie nienawistnym spojrzeniem.

- Ty suko – zamachnął się, żeby mnie uderzyć, a wtedy ja splunęłam mu twarz jego własnym kawałkiem ciała.

- Nie dotykaj mnie – syknęłam, a wściekły lekarz walnął mnie z liścia. Poczułam ciepłą krew, spływającą z kącików ust.

- Nie zasługujesz na szacunek – prychnął, oddalając się.

- Ty też nie – syknęłam, spluwając posoką na podłogę.

- Wracając do was – lekarz spiorunował mnie wzrokiem i zwrócił się do Dereka i Adama – Naprawdę zgubiliście klucz do celi Caro?

- Tak... - odpowiedzieli niemal równocześnie.

- Wy kretyni... - warknął ten fiut – Te drzwi można otworzyć tylko kluczem! - prawie krzyknął – Trzeba wzywać pierdolonego ślusarza, żeby na podstawie zamka, dorobił kopię!

- Ale, co z Caro? - odezwał się Derek – Chyba nie może przebywać poza celą?

- Mogłaby spać tutaj na podłodze... - syknął skurwiel – Ale trzeba ją dokwaterować do jakiegoś innego pacjenta – warknął i nagle wszyscy usłyszeliśmy głośny, charakterystyczny śmiech. Zamarłam i odruchowo spojrzałam w stronę czwórki strażników – Z czego się cieszysz, pajacu? - lekarz podszedł szybkim krokiem do grupy mężczyzn. Dwójka na przodzie się odsunęła, a moje spojrzenie zderzyło się z roześmianymi szmaragdowymi tęczówkami...

Mam pecha, czy szczęście?

- Grzeczniej, doktorku – zaśmiał się Joker – Ja tu się wykazuję wspaniałomyślnością, a doktorek mi ubliża – gwałtownie posmutniał.

- O czym ty mówisz, świrze... - po głosie lekarza, wnioskowałam, że rozmowa z klaunem nie jest szczytem jego marzeń.

- Nastąpił wielce niespodziewany problem – odparł zielonowłosy – Biedna Juliet Caro została bez swojego kąta, co mnie ogromnie smuci – nieźle mu wychodzi udawanie współczucia. Hej, do czego on zmierza? Prychnęłam pod nosem, mierząc Jokera obojętnym spojrzeniem. Gdyby nie to, że byłam zakuta w ten pieprzony kaftan, podeszłabym i rozwaliła mu tę pomalowaną buźkę...

- I co w związku z tym, że cię to smuci? - warknął lekarz – Nikogo nie interesują twoje uczucia, stuknięty klaunie – mężczyzna otaksował J'a nienawistnym wzrokiem – Poza tym, ty powinieneś być teraz w swojej celi. Chłopaki, zgarnijcie tego psychola – zwrócił się do strażników.

- Ja tylko proponuję tymczasowe rozwiązanie – Joker wyszczerzył się – Przecież to Moja Słodka Juliet – mruknął głosem, jakby to miało wszystko wyjaśniać. Zaraz, co? - Przygarnę ją do siebie – zaśmiał się – Na jakiś czas – w tym momencie, klaun nawiązał ze mną kontakt wzrokowy i uśmiechnął się znacząco...

Słodka bagietko marnotrawna... Nie zgadzajcie się, do cholery! Nie możecie mnie zamknąć w jednej izolatce z NIM...

Tak wiem, że teoretycznie, cały czas z nim żyję, ale nie chcę mieszkać w jego celi! To przez tego imbecyla tutaj jesteśmy, w dodatku, z jego winy straciłam mojego Kiera... Własna izolatka to jedyna okazja, żeby pobyć sam na sam. Niech sobie nie myśli, że zacznę radośnie piszczeć, jak idiotka. Nie jestem Quinn.

- Coś się taki uczynny zrobił, Joker? - lekarz mruknął podejrzliwie. Właśnie! Miejcie litość! Są granice, są jakieś cholerne granice...

- Zawsze taki byłem – zaśmiał się zielonowłosy. Ale pierdolisz głupoty, J...

- ... - fajnie, że w takich momentach, kiedy ktoś decyduje o moim życiu, ja wolę dostać nagłego paraliżu strun głosowych...

- Nie, że się wtrącam czy coś... - niespodziewanie, głos zabrał Derek. Mój bohater... Tak, ratuj mnie, dryblasie! - Caro zabiła jakąś chudą maszkarę, jej zwłoki leżą w pokoju numer 9, więc może... - kontynuował, ale lekarz mu przerwał.

- Domyślam się, do czego zmierzasz – odparł – Ale Arkham jest przepełnione – dodał – Właśnie dowieźli kolejnych świrów i jest wystarczający problem ze znalezieniem kwater dla nich, a co dopiero dla Caro – mruknął, lustrując mnie spojrzeniem – Nie ma wyjścia, ta dwójka psycholi będzie musiała się dogadać – zadecydował lekarz, a z moich ust wydobył się pełen protestu krzyk.

- Chyba was pojebało! - wydarłam się, zabijając wzrokiem każdego z obecnych – Nie będę dzieliła celi z NIM! - miotałam się. Nastąpiła chwilowa cisza, którą przerwał śmiech Jokera.

- Przestań się drzeć, idiotko – warknął lekarz – To i tak twój facet, co za różnica – prychnął.

- Odgryźć ci drugą rękę? - zabijałam gnoja wzrokiem.

- Kaganiec ci jeszcze mogli założyć – odparł mężczyzna, a klaun znowu się zaśmiał.

- To samo jej mówiłem – wyszczerzył się – Jest czasami bardziej agresywna, niż nie jeden pies – prychnął, uśmiechając się w moją stronę. Zmarszczyłam nos i wydałam z siebie warknięcie.

- Widzę, nawet warczy – lekarz pokręcił głową z dezaprobatą, a jego świta zaniosła się śmiechem.

- O, w istocie – mruknął Joker, wyraźnie zadowolony – Jak rasowa suka – omiótł mnie uważnym spojrzeniem, a ja powoli popadałam w furię...

- Niestety, Caro – lekarz podszedł do mnie, ale zatrzymał się wpół kroku, nie chcąc powtarzać sytuacji sprzed kilku minut – Będziesz musiała go jakoś znosić, dopóki ślusarz nie dorobi klucza do twojej izolatki – mruknął, ale widać było, że ma ogromną satysfakcję z mojej złości.

- Żeby twoich zwłok, ktoś nie musiał znosić – warknęłam, a wśród zgromadzonych rozeszło się krótkie uuuuuu. Mężczyzna wpatrywał się we mnie intensywnie. Po jego zionących ogniem oczach mogłam wnioskować, że marzy o uduszeniu mnie gołymi rękoma. Ale bał się przekroczyć bezpieczną odległość. Obawiał się, że ponownie go ugryzę. I miał rację... A moje kanibalistyczne odpały, zaczynały mi się coraz bardziej podobać... Nie smakowałam ludzkiego mięsa. Traktowałam je jak zabawkę.

- Jest doprawdy urocza – Joker był bardzo zadowolony z moich słów.

- Przeginasz – zaczął lekarz, ale mu przerwałam.

- Przegiąć, to ja dopiero mogę – posłałam mu psychopatyczny uśmieszek, aż ten się cofnął.

- Kurwa, zabierzcie ją stąd – wzdrygnął się – Oboje zabierzcie – odwrócił się do strażników – A wy, debile – podszedł do Adama i Dereka – Pokryjecie doróbkę klucza z własnych pensji! - wrzasnął na nich – I nie myślcie sobie, że to parę centów – warknął – Zrobi się kilka kopii, żeby nie było podobnych sytuacji, a wy to wszystko będziecie sponsorować!

Strażnicy tylko spuścili głowy, mruknęli coś pod nosem i odeszli w jedną stronę. Lekarz poprawił kitel i burknął do swojej świty.

- No już! Zamknijcie ich – machnął ręką – Nie chcę mieć z nimi do czynienia. W szczególności z nią – posłał mi pełne odrazy spojrzenie, a ja przejechałam czubkiem języka po górnych zębach. Lekarz odwrócił wzrok i poszedł przed siebie.

- Podejdziesz sama, czy ktoś ma po ciebie iść? - jeden ze strażników, stojących obok Jokera, rzucił mi pytające spojrzenie. Przewróciłam oczami i wydęłam pretensjonalnie usta.

- Nigdzie nie idę – powiedziałam wolno, a klaun ponownie się zaśmiał.

- Czyli jednak siłą – skwitował – Bryce, idź po nią – rzucił do kumpla po fachu.

- Pierdolcie się – syknęłam, zjeżdżając plecami w dół. Usiadłam na podłodze, rozkraczając szeroko nogi. Strażnik powoli się zbliżał, a ja piorunowałam go wzrokiem.

- Przestań udawać, cukiereczku – klaun przewrócił oczami – Przecież się dogadamy – zaśmiał się, a ja przeniosłam swój cięty wzrok na zielonowłosego.

- A ty się pierdol w szczególności – syknęłam wściekle, na co Joker zaniósł się bezczelnym, chrapliwym śmiechem.

- Sam? - spytał.

- Sam! - warknęłam.

- A nie z Tobą? - uśmiechnął się charakterystycznie. Zapanowała niezręczna cisza. Nawet strażnik, który miał mnie przyprowadzić, znieruchomiał. Ja zaraz temu pajacowi jebnę...

- Dobra, chodź, Caro – mężczyzna stanął przede mną i popatrzył jak na zbłąkane kocię.

- Głuchy jesteś? Nigdzie nie idę – powtórzyłam się i w miarę możliwości, zaparłam jeszcze bardziej pod ścianą.

- Uwielbiam jej nieobliczalny charakterek – wtrącił się zielonowłosy.

- Naprawdę, chcesz się stawiać? - mruknął do mnie ten cały Bryce.

- Tak – wycedziłam – Nie ruszę się z tej podłogi... - dodałam, spluwając krwią na jego buty.

- Dobra, koniec przedstawienia – westchnął strażnik i chwycił mnie za biodra, po czym podniósł do góry. Warknęłam wściekła, ale na niewiele się to zdało, bo już po chwili, leżałam na jego ramieniu, zwisając głową w dół.

Bryce dołączył do swoich kumpli. Rzuciło mi się w oczy, że Joker jest zły. Ktoś inny niż on sam trzyma Jego Własność. Nie do pomyślenia...

Nie miałam wyjścia. Wisiałam na ramieniu strażnika i na swoje nieszczęście, patrzyłam na klauna, który szedł za nami. Książę Zbrodni uśmiechał się bezczelnie. Wylicytował mnie jak dziwkę na aukcji i doskonale o tym wiedział. Z tym że hajs zastąpił udawanym współczuciem. Gdyby nie wyskoczył ze swoim durnym pomysłem, na pewno znalazłaby się dla mnie inna kwatera. Czy Logan w ogóle wie, co się stało? Gdzie on jest...


CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top