Get Insane CIX

Siedziałam razem z Jokerem w jego izolatce. Klaun leżał na swoim łóżku, podpierając głowę rękoma i spoglądał badawczo w moją stronę.

Trzymałam się jak najdalej od tego cymbała. Ulokowałam się pod ścianą i podkurczyłam nogi. Nie docierało do mnie, co się wydarzyło.

Los sprawił, że wylądowałam z Księciem Zbrodni w jednym pokoju bez klamek. Cela zielonowłosego miała inne standardy niż moja. Po pierwsze, była mroczniejsza. Tonęła w gęstej ciemności, jakby lokator osobiście sobie zażyczył takich warunków. Aczkolwiek, miała szersze wyposażenie. Ja nie mogłam liczyć na coś takiego jak stolik z krzesłami i półka z różnymi drobiazgami... A J, wręcz przeciwnie. Na tym stoliku piętrzyły się talie kart do gry. W kącie stała nawet mała kanapa, a na podłodze był mały dywan... Z jakiego tytułu, ten pojeb może trzymać w swojej izolatce, co tylko chce, a mi zabraniają posiadać głupiej książki?!

To jest niesprawiedliwe... Jednakże, życie najczęściej nie jest fair. Moje na ten przykład, przypomina koło dla chomika, a ja jestem przymulonym gryzoniem, który próbuje z tego kołowrotka wyjść. Oczywiście, nigdy mu się to nie udaje.

Kleję się do tego muru, jakbym mogła w ten sposób przez niego przeniknąć. Wracają wspomnienia z udziałem ludzi, którzy już nie żyją. Myślami jestem w szkolnej toalecie, gdzie dyskutuję z Terry. Dumnie jej obwieszczam, że chciałabym kiedyś wylądować w jednej izolatce z Jokerem...

Marzenia się spełniły, ale czy rzeczywiście jest tak cudownie, jak myślałam? Nie. Czuję się, jak szczur w pułapce i teoretycznie nim jestem. Durny konował, którego imienia nawet nie znam, zadecydował, że mam zostać dokwaterowana do największego psychopaty w tym szpitalu. Nie powiadomił nawet, mojego lekarza prowadzącego. Po prostu mnie sprzedał jak tanią rzecz.

Zżera mnie niepewność i czuję się niekomfortowo. Nie jestem z klaunem zbyt związana. Mój stosunek do niego ulega wiecznym zmianom i nie sposób przewidzieć, kiedy towarzystwo zielonowłosego będzie mi na rękę, a kiedy wręcz przeciwnie. Dlatego preferuję nasz tryb życia. Żyjemy osobno. Tutaj, jestem na niego skazana i nie mogę sobie tak po prostu uciec, jak zwykle to robię. To jest tak naprawdę pierwszy raz, kiedy jestem z nim sam na sam. I nie potrafię tego zaakceptować. Boję się jego obecności, nie wiem, o czym rozmawiać, jak się zachowywać. Teraz na wierzch wychodzą nasze prawdziwe relacje. Jesteśmy sobie zimni i obojętni. Dwójka szaleńców, których łączy jakaś dziwna więź, której nie można porównać do niczego, co mogłoby jednoczyć mężczyznę i kobietę. Zbliża ich miłość do sadyzmu i siania chaosu. Oboje chcą od siebie prawdopodobnie tego samego, ale boją się o to prosić.

Joker jest dla mnie jak atrakcyjny kolega ze szkolnej ławki. Fajnie się przy nim czuję, ale jednocześnie trochę niezręcznie. Nie mam pojęcia, czy nie zachowuję się przy nim sztucznie. Czy rzeczywiście jestem sobą?

Tak. Jestem. Fałszywa Juliet, byłaby bardzo pewna siebie w jego towarzystwie. Udawałaby kogoś, kim nie jest. On znał prawdziwą Juliet. Przy nim, nie wkładałam żadnej maski. Pełna swoboda i naturalność, którą widziało tylko moje lustrzane odbicie. Nawet rodzice nigdy nie zobaczyli mojej prawdziwej twarzy. A J miał ten zaszczyt. Czy to znaczy, że podświadomie uważałam go za kogoś wyjątkowego?

- Zamierzasz tak cały czas siedzieć przy tej ścianie? - moje rozmyślania przerwał głos Jokera. Spojrzałam markotnie w jego stronę. Jadowicie zielone tęczówki, zamigotały w mroku, niczym kocie ślepia.

- Tak – odparłam i wlepiłam wzrok w podłogę. Klaun westchnął tylko i zgrabnie zeskoczył z łóżka.

- Cukiereczku – zaśmiał się i przykucnął – Czy Ty jesteś na mnie zła? - położył mi dłonie na ramionach. Niechętnie podniosłam wzrok.

- Może nie, zła – przewróciłam oczami – I może nie na Ciebie – dodałam mrukliwie, a klaun ponownie się zaśmiał.

- Rozchmurz się, skarbie – położył dłoń na moim policzku i wyszczerzył się szaleńczo – Zobacz, jaki dobry uczynek zrobiłem – parsknął – Mogłaś równie dobrze spać w jakimś schowku na miotły – warknął, paraliżując mnie spojrzeniem.

- Właśnie – syknęłam – Mogłam, dopóki nie wyskoczyłeś z tym genialnym pomysłem – zaakcentowałam szyderczo przedostatnie słowo.

- Ile jadu z tych pięknych ust – zielonowłosy ścisnął mnie za podbródek – Pytanie tylko, dlaczego, hm? - uniósł brwi, a przynajmniej to, co kiedyś nimi było.

- Puść mnie – warknęłam, a ten się tylko zaśmiał – Zrobiłeś to specjalnie – mierzyłam go wściekłym wzrokiem.

- Specjalnie? - prychnął, a jego dłoń zmieniła miejsce. Niczym oślizgły wąż, zsunęła się w dół mojej szyi, by owinąć się wokół niej i mocno uchwycić – Sądzisz, że zainicjowałem Twoje towarzystwo, żeby zrobić Ci na złość? - syknął, a ja starałam się przełknąć ślinę.

- Tak – wycharczałam, obejmując jego pięść dłońmi.

- Doprawdy? - uśmiechnął się szyderczo – Gdybym chciał Cię zirytować, znaczyłoby to, że Cię nie lubię, prawda? - przycisnął mnie mocniej do ściany. Wygięłam szyję do góry i patrzyłam na niego z pogardą.

- Och, to oczywiste, że mnie nie nie lubisz – jęknęłam. Głupi ciul, przez niego nie mogę złapać oddechu... - Ty mnie nienawidzisz – obnażyłam zęby, pokazując w ten sposób, swoją irytację.

- Juliet, Juliet, Juliet – zaśmiał się, przybliżając swoją twarz do mojej – Moja słodka, nieufna Juliet – kąciki ust klauna powędrowały w górę. Posłałam mu dziwne spojrzenie – Co ja muszę jeszcze zrobić? - westchnął, puszczając moją szyję.

- Jak to co? - masowałam sobie naruszone gardło. Kompletnie nie rozumiałam, o co mu chodzi.

- Co ja jeszcze muszę zrobić, cukiereczku, żeby Ci udowodnić, że nie jesteś dla mnie byle kim? - warknął, a mnie zamurowało.

- Więc, dlaczego... - zaczęłam, ale klaun położył mi palec na ustach.

- Stęskniłem się za Tobą – mruknął, bawiąc się moimi włosami – I to bardzo... - szepnął mi do ucha, a mnie przeszedł dreszcz. Powoli przetwarzałam sobie w głowie jego słowa i wszystko wskazywało na to, że mówi prawdę. Nabrałam jednak wątpliwości. Bo, nasze relacje są dziwne. On może coś kombinować i chcieć próbować uśpić moją czujność.

- Żartujesz? - szepnęłam, a Joker warknął.

- Juliet – syknął, patrząc mi głęboko w oczy – Czy Ty siebie nie akceptujesz? - zapytał, zbijając mnie tym z tropu.

- Nie – zaprzeczyłam, a J przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze.

- Więc, dlaczego tak ciężko Ci uwierzyć w to, że w jakimś sensie, nie jesteś mi obojętna? - syknął, jakby rozmowa schodząca na tory naszych uczuć, była dla niego sporym wyzwaniem. To nas łączy. Nie lubimy rozmawiać o swoich emocjach, czasami nie chcemy ich nawet pokazywać sobie nawzajem.

Domyślałam się, co on chce powiedzieć...

- Ja się tego boję – wyznałam, spuszczając wzrok, a Joker podważył mój podbródek, zmuszając do patrzenia w jego oczy i posłał szeroki, przerażający uśmiech.

- To jest Twoja słabość – powiedział triumfalnym głosem. Brzmiał, jakby za wszelką cenę chciał odkryć moje lęki. Pokiwałam głową, a Książę Zbrodni złapał mnie obiema dłońmi za twarz – Przeraża Cię to – zaśmiał się szaleńczo – Nigdy tego nie doświadczyłaś, bo boisz się doświadczyć – uśmiech zniknął z jego ust. Czułam się, jakby wdarł się do mojego umysłu, wszedł w najmroczniejsze zakątki psychiki i bezwstydnie je odkrywał...

Patrzyłam nieprzytomnie w jego szmaragdowe ślepia. Jakieś dziwne ciepło, przechodziło przez moje całe ciało. Czułam, że tracę oddech i kontakt ze światem rzeczywistym.

Złamał mnie. Poznał moją największą słabość. Już nie miałam przed nim nic do ukrycia. Z wyjątkiem tego, że go oszukuję. Jestem nielojalna, dwulicowa. I pierwszy raz, mam wyrzuty sumienia. Żałuję, że nie mogę być z Jokerem szczera. Juliet Caro, znana jako podła suka, jednak nie ma serca z kamienia. Cierpi za swoje błędy...

- Teraz wiesz już wszystko – wyszeptałam, powstrzymując drżenie warg. Do oczu cisnęły się łzy. Czułam się taka naga, obdarta z cząstki siebie. Odkrył mój największy sekret, który sama mu wyjawiłam. Sprawa się coraz bardziej komplikuje. Bo dociera do mnie, że Joker też nie jest mi w jakimś sensie obojętny. W tym jednoznacznym sensie...

- Wolałabyś, żebym nie wiedział? - wpatrywał się we mnie intensywnie.

- Nie – jęknęłam – To się musiało kiedyś stać – odparłam, spuszczając wzrok. Nienawidzę patrzeć ludziom w oczy.

- Oczywiście, że kiedyś musiałem Cię przejrzeć wzdłuż i wszerz – warknął i niespodziewanie, złożył pocałunek na moim policzku – Jesteś Moja, muszę wiedzieć o Tobie wszystko – wyszczerzył się, a jego dłonie zjechały na moje ramiona – Jesteś Moja i dobrze to zapamiętaj – syknął. Rozchylałam usta, umierając z ciekawości, co zaraz powie, jednocześnie się tego obawiając... - Uwielbiam Cię mieć przy sobie – zaśmiał się, trochę upiornie – Należysz do Króla Gotham, rozumiesz? - złapał mnie za gardło i delikatnie ścisnął, w efekcie czego, wydałam z siebie cichy pisk.

- Tak – jęknęłam.

- Grzeczna dziewczynka – zaśmiał się triumfalnie i wpił swoje usta w moje. Wygięłam się w łuk, a moje ręce owinęły się wokół jego karku. To właśnie było to. Dotyk jego warg, a sprawiał, że wpadałam w jakiś stan upojenia. Jak pijana, pod wpływem narkotyków...

Nie mogłam złapać tchu, co dodatkowo potęgował fakt, że zielonowłosy wciąż trzymał mnie za gardło. Nie potrafiłam rozróżnić bólu od przyjemności.

- Kilka, pieprzonych tygodni – wysyczał Joker, odklejając się od moich ust – Zbyt długo – warknął, puszczając moją szyję – Chodź – wstał i podał mi rękę. Chwyciłam ją, bez chwili zastanowienia, a klaun podniósł mnie z ziemi. Wpadłam prosto w jego objęcia. Szarpnął mnie za materiał bluzki, ciągnąć go do góry. Bezzwłocznie, uniosłam ręce, a J pozbawił mnie górnej garderoby. Odsunął się kawałek i z satysfakcją, lustrował moje ciało wzrokiem. Ja nie mogłam czekać. Podeszłam do niego i wsunęłam dłonie pod jego koszulkę. Bezwstydnie, dotykałam umięśnionego torsu. Wiedziałam, czego chcę i miałam zamiar to dostać...

Bez chwili do namysłu, przesunęłam palce w górę ciała Księcia Zbrodni, zmuszając go do ściągnięcia ubrania...

Joker zaśmiał się triumfalnie i pociągnął mnie w stronę swojego łóżka. Rzucił na nie i natychmiast przylgnął swoim ciałem. Przysunął twarz bliżej i bezczelnie wgryzł się w moją dolną wargę. Jęknęłam z bólu, ale mój krzyk został stłumiony. Zielonowłosy wdarł się swoim językiem, zmuszając mnie, do szerszego rozchylenia ust. Jego dłonie wsunęły się pod moje pośladki i mocno je ścisnęły. Objęłam biodra klauna nogami i przyciągałam do siebie. Musiałam przed samą sobą przyznać, że ja też się mocno stęskniłam za tym psycholem...

- J... - jęknęłam nagle, prosto w jego usta. Ten się tylko zaśmiał i rzucił mi lekkie spojrzenie.

- Hm? - mruknął, nasączając tę krótką wypowiedź, nutą chrypy.

- Jesteś dla mnie, jak narkotyk – wydyszałam, patrząc intensywnie w jego oczy. Moje dłonie sunęły w stronę ramion Księcia Zbrodni, zahaczając o tatuaże w postaci kart. Tia, to dość odważna deklaracja jak na mnie. Ale najwyższa pora, żeby się tego dowiedział.

- Wiem, cukiereczku – zaśmiał się z nutą triumfu – Ale jestem o wiele lepszy, niż narkotyk – dodał i wgryzł się w moją szyję. Tu miał rację... I tak nigdy nie wezmę twardych dragów do ust, ale mogę z całą pewnością stwierdzić, że nic i nikt nie zadziała na mnie tak, jak zielonowłosy psychopata...

Dałabym wszystko, żeby zobaczyć minę Quinn. Biednej, naiwnej Harley, która myśli, że Joker ją kocha. Jakże mi przykro, ale Książę Zbrodni ma już swoją dziewczynę. W nietypowy sposób tak mnie, właśnie nazwał. Bo jak inaczej, można interpretować słowa: Nie jesteś dla mnie byle kim? Hahahaha...

- Mmm, nie przestawaj – jęknęłam, kiedy J sunął językiem po mojej szyi. Co chwilę zmieniał kierunek, muskając obojczyk, starannie drażniąc blizny po nożu, które mi zostawił.

- Ćśśś, skarbie – zasłonił mi usta dłonią z tatuażem – Pod drzwiami są strażnicy – warknął.

- No, to co... - prychnęłam, przygryzając wargę.

- Mogliby tu wejść i nas rozdzielić, a tego nie chcesz, prawda? - syknął, odsłaniając implanty na zębach. Jego dłoń chwyciła moje gardło. Odruchowo się wygięłam i byłam zmuszona patrzeć w jadowicie zielone tęczówki.

- Nie – odparłam, prawie bezgłośnie.

- Bardzo dobrze – uśmiechnął się – Zapewniam Cię, cukiereczku – paraliżował mnie swoim spojrzeniem – Gdy uciekniemy z tego pieprzonego psychiatryka, sprawię, że nie będziesz mogła powstrzymać krzyków – zaśmiał się, jak rasowy skurwiel. Odruchowo, oblałam się rumieńcem. Czułam, jak gorąc otula moje policzki – A teraz – sunął palcem po mojej twarzy – Musisz być cichutko – warknął, a ja wydęłam usta.

- Torturujesz mnie, wiesz? - oblizałam prowokująco wargę.

- Wiem – wyszczerzył się triumfalnie – Uwielbiam cię krzywdzić, nie zapominaj o tym – dodał.

- Nie zapominam – zachichotałam. Właściwie, w jego ramionach, byłam kompletną masochistką. Przez tego psychicznego wariata, pokochałam ryzyko, pokochałam gorycz bólu...

- Wspaniale – uśmiechnął się i odsunął. Usiadł na łóżku, a ja poczułam potrzebę zrobienia tego samego.

- Nienawidzę Arkham – syknęłam wrogo, zajmując miejsce obok klauna. Joker posłał mi rozbawione spojrzenie – Co Ty na to, żeby je puścić z dymem? - uśmiechnęłam się szaleńczo.

- Czyżby Twoja destrukcyjna duszyczka się obudziła? - parsknął.

- Ona nigdy nie śpi – zarechotałam, a J mi zawtórował – A właśnie – coś sobie przypomniałam – Dlaczego niszczyłeś Gotham beze mnie? - założyłam ręce na siebie i udałam wielce obrażoną. Klaun tylko się zaśmiał, a potem wlepił we mnie ostre spojrzenie.

- Mam Ci przypomnieć, kto uciekł? - syknął, a jego twarz przybrała podirytowany wyraz.

- Nie uciekłam – broniłam się.

- Doprawdy? - zakpił, wstając z łóżka. Przestał zwracać na mnie uwagę i poszedł w kierunku stolika z rozsypaną talią kart. Kompletnie go nie rozumiałam. Miałam mętlik w głowie. Znowu powiedziałam coś, co go wkurzyło?

Zielonowłosy całkowicie mnie ignorował. Zgarnął swój t-shirt, założył go na siebie i jak gdyby nigdy nic, usiadł przy stoliku. Drażniły mnie jego humory. Nie zamierzałam odpuścić. Musiałam koniecznie się dowiedzieć, co tym razem, nie spodobało się Panu Psychopacie.

Joker w spokoju tasował karty i zachowywał się, jakbym nie istniała. Dobra, przyznaję, że z reguły lubię być niezauważana i traktowana jak powietrze. Introwertyczna połowa serduszka, ogromnie się wtedy cieszy. Aczkolwiek, nie tym razem.

Olewałam zielonowłosego na całej linii, ale teraz byliśmy zamknięci w jednej izolatce. Skazani na siebie, zmuszeni do wspólnej integracji. No i, nie chciałam się z nim kłócić...

Dobra zależy mi na nim, ok...? Nie wierzę, że to mówię. Nawet jeśli to tylko myśli...

- Przecież nie uciekłam – powtórzyłam się, założyłam bluzkę i podeszłam do klauna. Dalej w spokoju tasował karty, przekładając je z ręki do ręki. Robił to z niebywałą precyzją. Talia szeleściła między jego palcami, a on ciągle dążył do perfekcji. No tak. J był perfekcjonistą. Czy zabijał, torturował, manipulował... Robił to, po prostu idealnie...

Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Nawet nie zasugerował, że chociaż mnie słucha...

Nie mogłam zdzierżyć tej jego ignorancji. Pierwszy raz, chciałam jego uwagi. Do tej pory, nie obchodziło mnie jego aprobata. Lubiłam go zbywać, udawać, że nie istnieje. Teraz, role się odwróciły. Pragnęłam, by ten sukinsyn popatrzył w moją stronę. Okazał cień zainteresowania.

Byłam jak zwierzę, które uporczywie domagało się uwagi opiekuna. Czy ja byłam zwierzęciem, a Joker moim właścicielem? W tej chwili, bez wątpienia...

- O co Ci chodzi, J? - usiadłam na krześle naprzeciwko klauna i starałam się na nim wymóc jakąkolwiek reakcję – Nie uciekłam – powtarzałam się jak zdarta płyta, ale nie mogłam pozwolić, żeby wmawiano mi coś, czego nie zrobiłam. Położyłam ręce na stole, uderzając nerwowo paznokciami. Przypominało to, jakbym się tłumaczyła na posterunku, że jestem niewinna. J musiał się świetnie bawić, a ja wbijałam sztylet własnemu poczuciu godności. Jednak nie chciałam się z nim żreć. Wolałam szybko łagodzić spory, chociaż rajcowały mnie scysje z Księciem Zbrodni. W tejże sytuacji nie miałam jednak zamiaru wzniecać konfliktów. Dzieliłam z nim celę. Jego celę, na dodatek. Wieczne milczenie byłoby dla mnie nieznośną udręką...

- Powiedz coś – nieświadomie zrobiłam minę smutnego szczeniaczka. Wydęłam wargi, zmarszczyłam brwi, otworzyłam szeroko oczy. Joker dalej mnie ignorował, tasując karty – Proszę – z moich ust wydobył się nieco żałosny pisk. Twarda i zimna Caro, już kilkakrotnie dała mi z liścia, za takie zachowanie. Ja sama byłam w zasadzie zaskoczona, ale brnęłam w to dalej.

- Co Ci się dzieje, Juliet? - klaun wreszcie się odezwał. Nie patrzył na mnie, w dodatku, jego słowa zbiły mnie z tropu. W głosie była wyczuwalna ironia, ale i obojętność. A nawet, krzta rozbawienia.

- Co? - mruknęłam, nie spodziewając się takiego pytania. Miałam rozchylone usta, jakbym nie wiedziała co odpowiedzieć. W sumie tak było.

- Pytam, co Ci się dzieje, Juliet? - Joker zaszczycił mnie spojrzeniem. Kąciki ust powędrowały w górę, jakbym była aktorką komediową, a on rozśmieszonym widzem. Chciałam coś powiedzieć, ale mnie ubiegł – Zabiegasz o moją uwagę, jesteś milutka – zaśmiał się, przez zaciśnięte zęby – Nigdy taka nie jesteś – zaakcentował pierwsze słowo, a ja westchnęłam ciężko i uciekałam wzrokiem w bok.

- Ja po prostu... - zaczęłam, zbierając w sobie odwagę, żeby wymówić te słowa, patrząc zielonowłosemu w oczy – Nie chcę się z Tobą kłócić – wypaliłam wreszcie, czując, że zaraz zemdleję. Tia. Właśnie durny introwertyzm musiał wtrącić swoje trzy grosze...

- Ale my się nie kłócimy, cukiereczku – roześmiał się, skanując dokładnie, każdy milimetr mojej twarzy.

- No, ale poszedłeś sobie... - starałam się usprawiedliwić.

- I to z góry oznacza, że jestem zły? - wciąż się śmiał, a ja nie potrafiłam już rozróżnić, czy to szczery śmiech, czy nasączony kroplą szydery.

- No, a nie? - zaryzykowałam, a na moje usta wkradł się głupkowaty uśmiech.

- Rozśmieszasz mnie, Juliet – klaun nie przestawał tasować kart. Nawet nie zwróciłam uwagi, że cały czas je przekłada – I to bardzo – dodał.

- Mówię Ci tylko, że nie uciekłam – powiedziałam szybko – Gdybyśmy się nie spotkali w mieście, i tak bym wróciła – nie pozwalałam, żeby mi przerwał – Dając Ci wcześniej sygnał, tak jak chciałeś – zakończyłam.

- Masz pretensje, że niszczyłem Gotham bez Ciebie – gwałtownie spoważniał – A co byś powiedziała, gdybyś się dowiedziała, że to z Twojego powodu to robiłem? - wydął usta i przewiercał swoim jadowitym spojrzeniem na wskroś. Sparaliżowało mnie. Nie miałam pomysłu na odpowiedź, na reakcję. Byłam autentycznie zaskoczona. Nie wiem, czy pozytywnie, czy negatywnie.

- Jak to? - ocknęłam się wreszcie.

- Ty sobie poszłaś. Bez Ciebie było tak nudno. Musiałem się jakoś rozerwać – uśmiechnął się – Eksplozje zwróciły Twoją uwagę, więc poniekąd, plan się udał – jego uśmiech się powiększał. Podobnie jak moja dezorientacja.

- Plan? - wypaliłam, a J potwierdził.

- Tak. Plan zakładał, że zauważysz destrukcje – odparł spokojnie.

- Ale po co? - nie rozumiałam.

- Po to, żebyś zrozumiała, ile tracisz, kiedy sobie uciekasz – prychnął.

- To nie była ucieczka – protestowałam – Po prostu musiałam nagle wyjść – odparłam.

- Jeśli już do tego wracasz, to dalej uważam, że kłamiesz – syknął, a jego wzrok stał się bardzo nieprzyjemny.

- Nie kłamię – spuściłam wzrok, czując, jak ślina zasycha w gardle.

- I tak, prędzej czy później, dowiem się prawdy – warknął – Nie będziesz przede mną niczego ukrywać – dodał jadowicie, a mnie oblał zimny pot.

- Niczego nie ukrywam – pisnęłam, chociaż nos Pinokia wystawał za drzwi...

- Idziesz w zaparte – mruknął – Pytanie, dlaczego? - patrzył tym razem spokojnie, a ja chyba wolałam, jak ciska piorunami z oczu. Gdy się tak zwyczajnie wpatrywał, nie wiedziałam, czego oczekiwać...

- Bo nie kłamię – odpowiedziałam pewnie, chociaż nogi miałam jak z waty. Nie mogłam dopuścić, żeby J odkrył moją tajemnicę. Robiłam za sługę u Pingwina. U jego wroga, teoretycznie. Klaun zacząłby węszyć jeszcze bardziej, a wtedy dowiedziałby się, dlaczego dobrowolnie zostałam marionetką Cobblepota... Dlaczego wszystko tak się komplikuje?

- Juliet – zaśmiał się – Ty nie potrafisz kłamać, łatwo Cię zdemaskować – dodał.

- Po co miałabym kłamać? - odpowiedziałam pewnie. Oczywiście go podchodziłam. Grałam rolę wybitnej kombinatorki. Juliet dawno by pokazała swój uśmiech kłamcy. Postać, w którą się wcielałam, nie ulegała.

- Nie wiem – uśmiechnął się.

- No właśnie – prychnęłam i wstałam z krzesła. Skierowałam się w stronę kanapy, gdzie walnęłam się na brzuch. Musiałam pomyśleć. Ocenić sytuację. Jak długo, mogę zwodzić Jokera i jak długo będę odpracowywać dług u Pingwina.

Aczkolwiek, czy ja naprawdę muszę się godzić na niewolnictwo u tego karakana? Musi być coś, co przekupiłoby Cobblepota. Każdy ma jakiś słaby punkt.

To nie jedyny z moich problemów. Tylko kwestia czasu, kiedy rodzice odkryją moją prawdziwą tożsamość. Miałam odbudować relacje, a znowu zawiodłam.

Sekrety, tajemnice, intrygi. Jak w kiepskim dramacie. Już mnie to męczy.

Teraz jeszcze, dochodzi kolejny fragment układanki. Zakazany romans z Loganem. Właściwie, to staram się go urobić, wykorzystując do tego swoje ciało. Czerpię z tego korzyści, ale się nie angażuję.

Głupia Alice musiała nas przyłapać. Obiecała milczenie, ale czy można jej naprawdę ufać? Uspokajałam Logana, olewałam sytuację, ale miałam drobne wątpliwości.

Jestem uwikłana w tyle układów, że zaczyna mnie to przerastać. Nie mogę narzekać na nudę, ale ja chyba wolę się nudzić.

Czy myślę czasami o tym, jakby wyglądało moje życie, gdybym rok temu nie poszła wtedy do parku? Nie została porwana i zmuszona do zabicia człowieka? Nie poznała Jokera, nie wkroczyła w przestępczy półświatek? Tak. Często o tym myślę...

Wiele razy przeszło mi przez myśl, że istnieje sposób na powrót do normalności. Wystarczy się zabić. A właściwie, sprawić, żeby inni tak myśleli. Upozorować swoją śmierć. Zacząć od nowa...

- Cukiereczku? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos klauna – Co robisz? - spytał.

- Myślę – mruknęłam, nie patrząc w jego stronę.

- O czym? - dociekał – Mam nadzieję, że o mnie – zaśmiał się, a ja prychnęłam.

- Nie wszystko kręci się wokół Ciebie – warknęłam, a on tylko parsknął.

- Te Twoje zmiany nastroju, zaczynają mnie niepokoić – udał troskę.

- Nie będę cukierkowo radosna – prychnęłam, podpierając podbródek złączonymi dłońmi.

- Znowu zaczynasz? - zaśmiał się – Chciałaś żyć w harmonii, ale znowu prowokujesz – westchnął ciężko. Zignorowałam go. Nie miałam ochoty na cokolwiek. W zasadzie byłam zdolna do wkurwiania się na wszystko...

Wbijałam paznokcie w kanapę i starałam się jakoś uspokoić. Niestety, wciąż byłam zirytowana i nawet nie wiedziałam dlaczego. Głupie wahania nastroju...

- Czy Ty mnie ignorujesz? - tuż przy mojej twarzy pojawił się Joker. Spojrzałam smętnie w jego tęczówki.

- Nie – burknęłam – Zapomniałam, że nie jestem już sama – dodałam – Poza tym, cały ten pieprzony szpital działa mi na nerwy... - wycedziłam ze złością. Tak, miałam coś takiego, że dane miejsce mogło na mnie pozytywnie lub negatywnie wpływać. W Arkham zdarzały mi się takie huśtawki emocjonalne. Widmo zniewolenia robiło swoje.

- Już wkrótce, cukiereczku – zaśmiał się – Potrzebuję tylko większej sympatii ze strony doktor Quinzel – dodał, a mój humor popsuł się jeszcze bardziej. Nawet nie wiedziałam, że to możliwe.

- J, ja wiem – wyszczerzyłam się sztucznie do klauna.

- Co wiesz, kochanie? - mruknął, a ja zaszczyciłam go chłodnym spojrzeniem.

- Wiem, że z nią kręcisz – odparłam, a usta Jokera rozszerzyły się w wielkim uśmiechu.

- Jesteś zazdrosna? - warknął z nutą triumfu.

- Nie – prychnęłam obojętnie.

- A jednak – zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami.

- Ona mnie po prostu wkurwia – mruknęłam i podniosłam się z kanapy. Tym razem, ulokowałam się na jej drugim końcu i podkurczyłam nogi. Wyglądało to, jak wstęp do depresji.

Przez moje uszy przeszedł cichy śmiech zielonowłosego. Mógłby zostawić mnie w spokoju, ale tego nie zrobił. Poczułam, jak siada obok mnie, naruszając moją potrzebę samotności.

Mimo narastającej irytacji lekceważyłam jego obecność. Opierałam się na zgiętej ręce i myślałam. To było ryzykowne, bo im więcej myślałam, tym bardziej markotniałam.

- Tatuś się niepokoi o swoją dziewczynkę – rzucił klaun, coraz mocniej mnie denerwując. Czy ja mu się wpierdalam do jego biura, kiedy trafia go szlag? Nie. Mógłby zrobić to samo...

- Niepotrzebnie – odrzekłam sucho, co musiało się klaunowi nie spodobać. Poczułam szarpnięcie za włosy i wylądowałam głową na kolanach Księcia Zbrodni.

- Grzeczniej – syknął i spojrzał na mnie ostro. Warknęłam tylko i próbowałam się podnieść, ale ten debil mi nie pozwalał. Trzymał w garści moje włosy i boleśnie ciągnął za każdym razem, kiedy chciałam wstać.

Po kilku nieudanych próbach poddałam się. Joker był z tego powodu zadowolony. Drugą dłonią głaskał mnie po policzku. Chcąc nie chcąc, musiałam przestać się szamotać.

- Po co się tak rzucać, Juliet – zacmokał, uśmiechając się do mnie bezczelnie.

- Bo nie chcę tu tak leżeć – syknęłam cicho.

- A kto powiedział, że Ty masz chcieć? - zaśmiał się szyderczo – Wystarczy, że ja chcę – ponowił śmiech. Wściekła, odwróciłam wzrok – Tak, skarbie – niespodziewanie, chwycił moją nogę i obrócił mnie przodem do niego. Zwisałam głową w dół, a moje dolne kończyny znalazły się na ramionach klauna – Jesteś moja, mogę z Tobą robić, co tylko zechcę – warknął.

- Nie – syknęłam – Możesz sobie robić, co zechcesz z Harley Quinn. Na pewno nie ze mną – dodałam, czując jak z tych nerwów, wszystkie żyły się napinają, a kości uwidaczniają.

- Juliet – zaśmiał się i złapał mnie w biodrach. Przez moje ciało, przeszedł elektryzujący dreszcz. Zielonowłosy zdjął moje nogi ze swoich ramion. Ta pozycja zaczynała być niewygodna. Mój kręgosłup cierpiał, więc postanowiłam się podnieść. Gdy mi się to udało, odruchowo chwyciłam ramiona klauna. Nasze spojrzenia się spotkały. On był bardzo pewny siebie, a ja ciskałam piorunami z oczu.

Chciałam zejść, ale Joker nie miał tego w planie.

- Dokąd to? - warknął, rozchylając wargi.

- Dlaczego nie pozwalasz mi iść? - warknęłam, usilnie próbując zdjąć jego dłonie ze swoich bioder. Jak walka z wiatrakami...

- Bo nigdzie się nie ruszysz, bez mojej zgody – zaśmiał się szyderczo.

- Mogę prosić o pozwolenie? - spytałam.

- Nie – warknął.

- Proszę – użyłam słodkiego głosiku.

- Nie – uśmiechnął się wrednie.

- Cymbał – warknęłam do niego i wnet poczułam ucisk na gardle.

- Powtórz – syknął, mierząc mnie wściekłym wzrokiem.

- Cymbał – wykrztusiłam, z każdą sekundą tracąc coraz więcej oddechu.

- Powtórz – warknął dosadniej, a na jego ustach zagościł psychopatyczny uśmiech. Nie miałam już jak oddychać. Moje gardło było miażdżone, a ja nie mogłam nic zrobić. W oczach zaszkliły się łzy, godziłam się z widmem utraty przytomności, lub nawet śmierci.

Książę Zbrodni spojrzał w moje błyszczące od łez tęczówki, przewrócił oczami z niezadowoleniem i puścił szyję. Poleciałam do tyłu i upadłam na podłogę. Leżałam na niej bokiem i łapczywie łapałam najmniejsze hausty powietrza. Jak wymęczona ryba, co utknęła na lądzie.

Trzęsłam się jak w febrze, oczy miałam wilgotne, podobnie jak policzki.

- Mógłbym Cię zabić, suko – warknął Joker – Więc znaj moją łaskę – dodał szorstko.

Udało mi się wreszcie uspokoić i wrócić do świata rzeczywistego. Pod wpływem silnego przyduszenia, dusza na moment opuściła ciało, pozostawiając bezkształtną powłokę na zimnej podłodze. A przynajmniej, ja się czułam zawieszona, pomiędzy dwoma światami...

Wciąż lekko oszołomiona, przysunęłam się pod ścianę. Oparłam plecy o mur, zgięłam nogi i ułożyłam je na sobie. Czasami, zetknięcie się ze śmiercią, nie wywołuje u mnie takich emocji. Innym razem, odciska kolejne piętno na zniszczonej psychice...

- Oddychaj, Juliet, oddychaj – szeptałam do siebie – Oddychaj, rób to świadomie, nie pozwól myślom Cię złamać, nie pozwól – powtarzałam jak mantrę, skupiając wzrok w nierównościach podłogi – Nie jesteś ofiarą, nie byłaś ofiarą, nie będziesz ofiarą...

- Znowu będziesz tam koczować? - z transu wyrwał mnie głos zielonowłosego – Nie przesadzaj – warknął – Nie pierwszy raz Cię dusiłem, a akurat teraz, musisz to tak przeżywać – zaśmiał się szyderczo. Nie wywołał u mnie żadnej reakcji. Nawet nie spojrzałam – Weź się w garść, cukiereczku – syknął – Wiesz, że nie lubię Twojej słabej strony – dodał szorstko. Skierowałam pusty wzrok w jego stronę – Poza tym, chyba coś już powiedziałem – mierzył mnie ostrym spojrzeniem – Nie zabiję Cię – warknął głosem, jakby ta obietnica ciążyła na jego ego. No cóż. Joker jest znany z niewyobrażalnego okrucieństwa, nie powinien więc mieć litości dla kogokolwiek. Tyle razy już próbował mnie zamordować i zawsze kończyło się to tak samo. Okazaniem miłosierdzia.

Czy deklaracja Księcia Zbrodni sprawiała, że czułam spokój? Nie. J był nieobliczalny, uwielbiał zmieniać scenariusz w trakcie przedstawienia. Nie można mu było ufać, bo to by znaczyło, że jest się kompletnym idiotą.

Nie zamierzałam utożsamiać swojej osoby z naiwnymi ludźmi. Musiałam czuwać.

- Chodź do Tatusia – warknął, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia. Obserwowałam go uważnie, ale nie miałam w planach spełnić jego rozkazu – Chodź, albo sam sobie Ciebie wezmę – syknął wściekle. Mój upór wyprowadzał go z równowagi.

Nie chciałam się kłócić, ale uwielbiałam go drażnić. Jak niesforna kotka, której właściciel nie może wytresować.

- Ostatnie ostrzeżenie – był już mocno rozjuszony. Zachichotałam cicho i wpatrywałam się w jego twarz. Napięcie rosło, stadium zagrożenia również.

- Podaj mi choć jeden powód, dlaczego mam to zrobić – prychnęłam i uniosłam się w górę, ocierając plecy o ścianę – Choć jeden – wydęłam wargi i czekałam na jego reakcję.

- Nie denerwuj mnie – lustrował wzrokiem moją sylwetkę. Tak, celowo się wygięłam, jak pantera.

- To mnie nie przekonuje, Panie J – zaćwierkałam słodziutko i założyłam ręce na siebie.

- Co powiedziałaś? - syknął i podirytowany, wstał z kanapy.

- Wciąż mnie to nie przekonuje – westchnęłam, obracając się twarzą do ściany. Wbiłam w nią paznokcie i zjechałam nimi na sam dół, przy okazji kucając.

- Co robisz? - spytał.

- Nudzę się – rzuciłam – Tak się bawiłam w swojej celi – dodałam, wracając do pozycji stojącej. Było do przewidzenia, że mój nastrój ulegnie zmianom w ciągu kilku minut – Zawsze chciałam, żeby ktoś przyszedł w momencie, kiedy to robiłam, ale nigdy tak się nie stało – kontynuowałam, nieco teatralnym głosem – A gdybym miała krew, to robiłabym bohomazy – zaśmiałam się szaleńczo i błyskawicznie odwróciłam plecami do muru – Gdybym miała – westchnęłam. Cały czas, czułam na sobie wzrok klauna – Wariuję – pisnęłam przeciągle – Wariuję tutaj – złapałam się za głowę, a potem spojrzałam na rozczapierzone dłonie – Pierwszy raz, jestem tutaj tak długo – jęknęłam, zjeżdżając plecami w dół – I tak mnie, to wkurwia... - warknęłam – Chyba potrzebuję leków – dodałam i opadłam smętnie na podłogę. Rozłożyłam nogi, a ręce zwisały pośrodku.

- Twój obłęd to uczta dla oczu, cukiereczku – zaśmiał się Joker i usiadł z powrotem na kanapie – Uspokoiłaś się? - rzucił w moją stronę. Zwróciłam na niego uwagę. Marszczyłam brwi i wydymałam usta. Znowu czułam się zagubiona i miałam tego dosyć. Czy nie łatwiej mi było tkwić we własnej celi? Tutaj, jakoś gorzej to znosiłam.

- Może? - zaryzykowałam, czując się jak kanapka bez masła.

- To chodź do Tatusia – warknął, a ja poczułam dziwną ochotę, na posłuchanie go i utonięcie w jego ramionach. To teoretycznie mój oprawca i powinnam się go bać. Niektórzy, powiedzieliby, że cierpię na syndrom sztokholmski, ale ja się z tym nie zgadzam. Dobra, wyniki badań mogą twierdzić jedno, ale ja wiem, że na swój sposób, jestem szalona. Może analiza nic nie wykazuje, ale nie pierwszy i nie ostatni raz, diagnoza może się mylić. Coś się tam roi w tym móżdżku, normalni ludzie tak nie funkcjonują. Obłęd jest jak ciepła kołderka. Lubię się pod nią chować, jest to dla mnie naturalne.

- No chodź do Tatusia – Joker się powtarza, przekonując mnie coraz bardziej. Wstaję z podłogi i idę w kierunku zielonowłosego – No chodź – odchyla się od oparcia i rozkłada szeroko ramiona. Waham się, poprzednim razem, robił mi krzywdę. Skąd mogę mieć pewność, że sytuacja się nie powtórzy?

Dużo analizuję. Przechylam głowę na bok, raz w jedną, raz w drugą stronę. Nie wiem, co zrobić.

- Chodź – głos zielonowłosego jest coraz ostrzejszy. Szybka refleksja: Chcę być znowu podduszana i tym podobne? Nie.

- No dobrze – mruczę, lekko niezadowolona, ale podchodzę do klauna i obejmuję go za szyję. Ten przyciąga mnie do siebie i sadza sobie na kolanach. Opiera się o kanapę, ja razem z nim. Książę Zbrodni obejmuje mnie jedną ręką, drugą gładzi mój policzek. Patrzy uważnie w moje oczy, a ja mam minę jak najsmutniejszy kot świata.

- Uśmiechnij się – warczy – Dla mnie – dodaje i muska palcami moją skórę. Unoszę lekko kąciki ust. Nie potrafię w obecnej chwili, szeroko się wyszczerzyć.

- Nie mogę. Nie teraz – wzdycham i spuszczam wzrok. J wydaje z siebie ciche warknięcie i układa mnie tak, że głowę opieram o jego ramię.

- Już niedługo, kochanie. Już niedługo – warczy obojętnie i bawi się moimi włosami, które opadają mi na skronie – Król i Królowa Gotham, prędko o sobie przypomną – zaśmiał się maniakalnie – Cierpliwości – dodał i podniósł moją głowę, trzymając mnie za podbródek – Będziesz cierpliwa? - spytał, skanując uważnie wszystkie elementy twarzy. Pokiwałam głową, spuszczając na chwilę wzrok. Zielonowłosy uśmiechnął się i przeniósł swój wzrok na moje usta – Moja słodka Juliet – wpił się mocno w moje wargi, czym byłam kompletnie zaskoczona...


Cały rozdział, poświęcony tej szalonej dwójce ^^

CDN

♦♥♦


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top