Get Insane CIV
Jak tylko znalazłam się kilkaset kroków z dala od Iceberg Lounge, trochę zwolniłam. Wcześniej biegłam szybko niczym goniona zwierzyna, a robiłam to tylko po to, żeby jak najszybciej zostawić klub Pingwina za sobą. Teraz maszerowałam razem z Kierem, łapiąc dziwne spojrzenia ludzi. Tym razem, miałam świadomość, że to plamy krwi na ubraniu, tak przyciągają ich wzrok. Czułam się obserwowana, więc rozpuściłam włosy, chcąc zakryć miejsca zabrudzone posoką. Nawinęłam gumkę na rękę, podobnie jak smycz psa. Kier nie należał do spokojnych zwierząt. Musiałam go trzymać krótko, bo inaczej wdawałby się w bójkę, z co drugim przechodniem.
- Kier, do cholery jasnej! - po raz kolejny pociągnęłam psa mocno za smycz – Ogarniesz się, czy nie? - warknęłam, a owczarek spojrzał na mnie maślanymi oczami. Tym razem to na mnie nie podziałało. Posłałam zwierzęciu diabelskie spojrzenie, aż zapiszczał i pociągnęłam dalej. Tłum ludzi, który przełaził między nami, okropnie mnie drażnił i po raz enty powstrzymywałam się przed wyciągnięciem gnata.
Zwiesiłam głowę i niemal szarpałam psa za sobą, bo co rusz się zatrzymywał. On gorzej znosił pałętających się ludzi. Nie miałabym nic przeciwko, żeby kogoś tu zagryzł, ale obawiałam się szaleństw w biały dzień. Jestem na widoku i jeśli chcę bezpiecznie dotrzeć do domu, muszę się kontrolować.
Samą mnie to czasami zastanawia. Jakim cudem, raz chcę skupić na sobie wszystkie spojrzenia, niekoniecznie te przychylne, a są dni, gdy wolę przemknąć niezauważona? Niczym cień, ślizgający się po ścianach budynków, by wpełznąć w najmroczniejszą szparę i rozpłynąć się w powietrzu...
Przemierzałam zapełnione ulice Gotham, skrywając skalaną maską szaleństwa twarz, pod gęstwiną włosów. Unikałam kontaktu wzrokowego z innymi ludźmi. Były takie momenty, że nie potrafiłam się kontrolować. I to był właśnie taki moment...
Ze spojrzeniem utkwionym w swoich butach, ciągnęłam psa za sobą, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Niestety, Kier nie ułatwiał mi tego zadania. Za cel, postawił sobie szczerzenie kłów w stronę każdego przechodnia, okropnie mnie tym denerwując. Denerwował mnie, bo kusił. Kusił tę moją, postrzeloną duszyczkę do pozwolenia na przekroczenie granic...
Lubieżnie oblizywałam wargi, na myśl, że w każdej chwili mogę przyczynić się do śmierci niewinnego człowieka. Wystarczy tylko, że poluzuję smycz Kiera... Psina wiedziała, jak uszczęśliwić mamusię. Rzecz w tym, że było to cholernie ryzykowne. Ale jakże kuszące...
- Nie, piesku – przyciągnęłam go bliżej siebie – Nie teraz – warknęłam przez zaciśnięte zęby. Prawdopodobieństwo tego, że zaraz wywołam masową panikę, rosło z każdą sekundą. Na moje nieszczęście, Kier myślał w ten sam sposób co ja. A on był tylko zwierzęciem. Niebezpieczną bestią, skrywaną za pocieszną mordką owczarka niemieckiego.
- Ogarnij się, idiotko – syknęłam do samej siebie – Chyba nie chcesz trafić do Arkham? - szepnęłam jadowicie, pokonując slalomem tłum ludzi – Nie pomagasz – prychnęłam, coraz bardziej przyspieszając kroku. Skręciłam w stronę parku. Wolałam pokonywać odległość bez asysty ludzi. Poza tym, co jest dużo ważniejsze, jeśli w parku kogoś zabiję, jest nikłe prawdopodobieństwo, że ktoś mnie na tym przyłapie! Och, moja czarna dusza triumfowała...
Z rozkoszą mijałam wysokie, rozłożyste drzewa, które zwieszały swoje zielone korony tuż nad moją głową. Na ogół nie byłam miłośniczką natury. Można nawet powiedzieć, że wolałam domowe pielesze i rzadko kiedy się z nich ruszałam. Zdarzały się jednak chwile, kiedy potrafiłam docenić uroki przyrody i czerpałam garściami z królestwa fauny i flory. Byłam po prostu nieprzewidywalna. Sama siebie zaskakiwałam, bo mogłam nawet raz na jakiś czas, przejawić coś na kształt kobiecej wrażliwości. Zazwyczaj, nie radowały mnie takie sytuacje, dlatego, że nie utożsamiałam się z romantyczną stroną kobiecej duszy. Bardziej, porównałabym siebie do osoby nieokrzesanej i momentami obrzydliwej, hehe...
Kier też korzystał z okazji. Spuściłam go ze smyczy, żeby zaznał przyjemności swawolnego biegania po trawie. Liczyłam po cichu, że wda się w bójkę z jakimś przechodniem i przyniesie mi w pysku jego rękę...
Ledwo zaczęłam korzystać z zalet tego spokojnego miejsca, gdy do moich uszu doszedł ogromny huk. Ziemia zadrżała gwałtownie, w efekcie czego, padłam jak długa. Drzewa zatrzęsły się niespokojnie, a szum liści stał się bardzo głośny. Wszystkie drobne kamyczki, rozsypane na powierzchni piaszczystej ścieżki, podskoczyły niemal równomiernie.
Nieco oszołomiona, podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam masować nogi. Naga skóra w połączeniu z silnym upadkiem w twarde drobinki piasku i kamieni, dawały dość nieprzyjemny efekt. Okolice kolan już zdążyły przybrać śliwkowy odcień. No trudno, do wesela się zagoi. To nie pierwszy raz, kiedy mam siniaki na ciele.
- Co to było? - potrząsnęłam głową. Od tego hałasu, uszy mi się zatkały – Mój błędnik gdzieś zabłądził – zaczęłam się stukać dłonią w obie małżowiny i dziwna głuchota na szczęście ustała. Chociaż tyle dobrego. Wstałam ostrożnie i zaczęłam się otrzepywać z kurzu. Kolana wyglądały, jakbym sobie na nich rozwaliła dwie dorodne śliwki, ale to był mój najmniejszy problem...
Zgodnie z psią naturą, po usłyszeniu hałasu, Kier dał w długą. Tylko tego brakowało! Zaczęłam się rozglądać i nawoływać psa, ale znajoma mordka nie pojawiała się na horyzoncie...
- Kier! Gdzie jesteś, piesku... - z moich ust wydobywał się coraz bardziej rozpaczliwy jęk. Martwiłam się o tego narwańca... Oglądałam się za siebie, ale narastający dym, spowodowany eksplozją, nie sprawiał na mnie wrażenia. Moim priorytetem było znalezienie Kiera. Dopiero po udanej akcji poszukiwawczej, miałam zamiar odnaleźć sprawcę zamieszania i mu wypruć flaki za to, że mi psa wystraszył!
- Kieeeeeeeeeeeeeeeer! - wołałam głośno, poprzedzając każde krzyknięcie ochrypłym piskiem. Co chwilę brzęczałam jego smyczą. Miałam nadzieję, że znajomy dźwięk przywoła go do mnie.
Zaglądałam za każde drzewo, krzak, a nawet macałam trawę, żeby przypadkiem nie przegapić śladów psich łap. Bezskutecznie... Czułam, że powoli się załamuję...
Zrezygnowana, wyszłam z parku, który obszukałam wzdłuż i wszerz. Wszystko mi było obojętne. Łzy, cieknące ciurkiem po twarzy, zamazywały pole widzenia, a kosmyki włosów przykleiły się do wilgotnych policzków. Snułam się wolnym krokiem, brzęcząc smyczą jak w transie. Mijałam rozhisteryzowany tłum ludzi, który biegł w przeciwnym kierunku. A ja beznamiętnie szłam dalej przed siebie, łudząc się, że zaraz ujrzę ten słodki, psi pyszczek. Dym, unoszący się z jakiegoś wysokiego budynku, rósł w siłę, ale miałam to w głębokim poważaniu. Skoro mój najlepszy przyjaciel zniknął, brnięcie w sam środek zamieszania, było najmniejszym z moich problemów.
Po chwili nastąpił kolejny wybuch, wszczynający jeszcze większą panikę. Eksplozja rozsadziła ciała ludzi, którzy znaleźli się zbyt blisko. Siła była tak potężna, że rozerwane kawałki wnętrzności i rozpryski krwi, zaatakowały uciekającą tłuszczę. Przypominało to scenę z horroru, a była to tylko codzienność tego miasta. Gotham było piękne i magiczne, ale i cholernie niebezpieczne. Mieszkańcy musieli się liczyć z tym, że zło nigdy nie śpi, a psychicznie chorzy szaleńcy uwielbiają atakować znienacka.
Pomimo tego, że zniekształcone flaki walnęły mnie z impetem w twarz, powodując powstanie mało atrakcyjnych zacieków z brunatnej krwi, dalej byłam niewzruszona. Strzepnęłam je z siebie, jakby to były okruszki chleba i szłam dalej. Chodnik, rojący się od przeciskających się ludzi, okrutnie mnie irytował, więc przeniosłam się na pobocze ulicy. Zrobił się spory korek i kierowcy opuszczali w popłochu swoje samochody. Każdy wolał uciekać pieszo. Drogi były zablokowane i wyglądało to jak wstęp do apokalipsy. Pomyślałam, że i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc zostanę tutaj i będę się napawać widokiem eksplozji, chaosu i przerażenia.
Zarzuciłam włosami do tyłu, bo ich nadmierna skłonność do przyklejania się, zaczęła mnie drażnić i wspięłam się na dach pierwszego, lepszego auta. Krew spływała po moich nogach i rękach, a ja się nawet nie kwapiłam, żeby ją wytrzeć. Usiadłam po turecku i wyciągnęłam z torebki paczkę landrynek. Uwielbiałam ssać cukierki, niezależnie od okoliczności.
Otworzyłam słodycze i wrzuciłam sobie garść drażetek do ust. Miałam ochotę pomieszać smaki, a potem zgadywać, który aktualnie czuję.
Zawiesiłam psią smycz na szyi, bo nie chciało mi się jej trzymać i próbowałam skupić na tym słodkim chaosie. Ludzie byli zbyt zajęci sobą, żeby zwracać uwagę na moje zachowanie, co było dodatkowym atutem tej niespodziewanej atrakcji.
Starałam się wczuć w rolę widza, ale słabo mi to wychodziło. Odkąd Kier zniknął i przez głowę przeszła mi ta okropna myśl, że mogę go już więcej nie zobaczyć, iskierki szaleństwa zgasły.
- Pokażę Edytce Gotham – prychnęłam, ssąc landrynki – Jest co, naprawdę – ironizowałam – To, co nasze miasto ma zawsze do zaoferowania – zatoczyłam dłonią koło – Będzie zachwycona – mruknęłam bez emocji. Pod powiekami zapiekły mnie kolejne łzy. Szybko wytarłam oczy, a moje palce ozdobiły kolejne smugi posoki – Muszę wyglądać cudownie – odruchowo, kąciki ust powędrowały w górę. Tuż po moich słowach, nastąpiła kolejna eksplozja, która zrzuciła mnie z samochodu. Spadłam najpierw na maskę, a potem wylądowałam na twardej nawierzchni. W strachu przed udławieniem, wyplułam cukierki, zanim ich nadmiar zblokował mi drogi oddechowe. Gdy próbowałam się podnieść, wstrząsnął mną maniakalny śmiech, który utrudniał każdy ruch. W końcu jednak, dokonał się cud i stanęłam na własnych nogach, a okolica zrobiła się upiornie cicha.
Podeszłam do jednej z witryn sklepowych i przejrzałam się w szybie. Wyglądałam strasznie, jak postać z horroru gore. Ale ja lubiłam przerażać, więc mój image tylko mnie zadowalał. Zarzuciłam włosami i roześmiana, dotknęłam swojej twarzy. Tusz do rzęs zmieszał się z łzami i krwią. Ciemna szminka rozmazała się lekko, tworząc efekt szerszego uśmiechu. Przez czoło, policzki, nos i brodę, przebiegały smugi posoki, układając się we wzór pajęczyny. Linia włosów była zaczerwieniona, a na pojedynczych pasmach, kołysały się brunatne krople. Ubranie było pokryte dużymi plamami, które gdzieniegdzie przypominały ślady od uderzeń przez flaki. Nogi oblepiały krwawe bruzdy, podobnie jak ręce i dłonie. Jedynie na czarnych spodenkach, ślady posoki były niewidoczne.
Spuściłam głowę, wlepiając wzrok w swoje buty i spojrzałam ponownie w witrynę. Wciąż patrzyła na mnie zmora z najgorszego snu, a to wprawiało mnie w weselszy nastrój. Postanowiłam nie poddawać się i dalej szukać Kiera. Nic nie jest przesądzone, ale siedząc tutaj i myśląc, o nie wiadomo czym, poszukiwania nie będą się posuwały naprzód.
Wróciłam więc do samochodu, z którego przed chwilą spadłam i podniosłam leżącą na asfalcie smycz. Rozsypanymi cukierkami mniej się przejęłam, bo po prostu zgarnęłam je butem i kopnęłam pod koła pojazdu.
Zaczęłam się na nowo rozglądać i w mig zrozumiałam, dlaczego okolica zrobiła się taka cicha, a przyjemne dla ucha krzyki spanikowanych ludzi, nagle ustały. Siła wybuchu zabiła kolejne osoby i aż się dziwiłam, jakim cudem i ja nie fruwam z aniołkami... Mniejsza o to. Beznamiętnie wymijałam zmasakrowane zwłoki i gwizdałam, chcąc przywołać Kiera. Patrzyłam wszędzie, nawet w niebo, co było irracjonalne. Oczywiście, sygnał dla Batmendy musiał się już pojawić. Gacek nie pojawiał się od dłuższego czasu, a dziwnym trafem, kiedy go spotykam, to ląduję za kratkami albo w wariatkowie...
Nie miałam najmniejszej ochoty spotykać tego idioty, więc schowałam się w ciemnym zaułku, żeby przypadkiem nie natrafić na Nietoperka...
- Przed czym się chowasz? - usłyszałam przy głowie czyjś głos. Brzmiał jak chichot złośliwego chochlika, który przyłapał na robieniu czegoś zakazanego i ma ogromną satysfakcję z zakłopotania swojej ofiary. Mój mózg nie zarejestrował do końca słów nieznajomego, ale zdążył tylko palnąć ciekawą sekwencję: Dlaczego tylko faceci lubią się tak skradać? Chwila, faceci?!
Obróciłam się gwałtownie, wyciągając wcześniej nóż z torebki i napotkałam rozbawione spojrzenie rudowłosego mężczyzny. Był ode mnie wyższy, a szare oczy wyrażały niepokojącą radość. Drugą, charakterystyczną rzeczą, był jego szeroki uśmiech, nieoficjalnie drwiący ze mnie. Zastygłam z ostrzem w dłoni, jakby mnie sparaliżowało. No właśnie. Od kiedy waham się przed zabiciem człowieka?!
- Imponujące – skwitował rudzielec, omiatając mnie od góry do dołu – Ale nie sądzisz, że to szalone? - spytał zwyczajnie.
- Co? - zdobyłam się na jakieś słowa, ale ich wydźwięk brzmiał bardziej, jakbym nie wiedziała, o co chodzi.
- Zamierzasz dźgnąć nożem kolesia, który stoi z lufą karabinu przy twojej głowie. Jego szanse są na plusie, a twoje niezbyt – odparł, kiwając głową – Imponujące, ale jakże szalone! - nieznajomy niespodziewanie wybuchnął śmiechem, a mnie ponownie zamurowało. Udało mi się jednak zarejestrować, że facet, rzeczywiście trzyma w dłoniach kałacha i w dodatku jest ubrany w pasiastą piżamę, charakterystyczną dla zakładów psychiatrycznych. Udaje mi się dostrzec napis na koszuli i ze zdumieniem odkrywam, że koleś uciekł z Arkham!
- Widzę, że kogoś tu zamurowało – parsknął – Pomogę ci się obudzić, śliczna – uśmiechnął się i przysunął lufę karabinu do mojej skroni – Policzę do trzech, nacisnę spust i zobaczymy, co się stanie, co ty na to? - ponownie zaszczycił mnie uśmiechem.
- Nie ma potrzeby – uniosłam ręce w geście obronnym.
- Słuchaj, ciężko jest być miłym, jeśli grożą ci nożem – rudowłosy przewrócił oczami.
- To może ja schowam nóż, a ty odsuniesz kałacha od mojej głowy? - uśmiechnęłam się głupio.
- Hmmm... - udawał, że się zastanawia – Pod jednym warunkiem, śliczna – wyszczerzył się, obnażając bielutkie zęby.
- Jakim? - przełknęłam ślinę.
- Dlaczego jako jedyna, siedziałaś sobie na dachu auta, podczas gdy inni uciekali w popłochu? - uśmiechnął się szaleńczo.
- Noo – zaczęłam, wypuszczając powietrze – Jakoś mnie to nie obeszło – wyznałam szczerze.
- Nie obeszło cię? - zrobił zaskoczoną minę, jednocześnie odsuwając lufę karabinu – Jak to? - kontynuował z bananem na twarzy – Eksplozje, panika, krew się leje, flaki latają, a ciebie to nie obeszło? - nieznajomy uśmiechał się coraz szerzej – Skąd ty się urwałaś, śliczna? – pokręcił głową, a ja opuściłam ręce.
- Skoro już do tego zmierzamy – westchnęłam ciężko – To z tego samego miejsca, co ty – otwarcie piłam do jego szpitalnej piżamy.
- Też jesteś z cyrku? - rudzielec otworzył szeroko usta.
- Yyy, niee? - ucięłam – Chodziło mi o Arkham – sprostowałam.
- O Arkham? - wybuchnął śmiechem – A za co taka mała dziewczynka jak ty, siedziałaby w szpitalu psychiatrycznym? - on sobie chyba ze mnie kpił – Za obcinanie główek swoim laleczkom Barbie? - drwił, a ja poczułam dziwną potrzebę wsadzenia mu noża w oko...
- Nie, za jedzenie płatków śniadaniowych na kolację – prychnęłam, zakładając ręce na siebie.
- Widzę, że masz poczucie humoru – zaśmiał się – To bardzo dobrze. Większość mieszkańców jest taka ponura – westchnął teatralnie – A trzeba się uśmiechać! - zawołał głośno – Nawet cały czas! - rozdziawił usta w szerokim uśmiechu.
- Widzę, że tobie radości nie brakuje – skwitowałam.
- Śmiech to podstawa, śliczna – wyszczerzył się.
- Tia, znam to – przewróciłam oczami – Tak w ogóle, Juliet Caro jestem – postanowiłam się odważyć i przedstawić tajemniczemu nieznajomemu.
- Jerome Valeska – rudowłosy błysnął zębami – Podobasz mi się, śliczna – uśmiechnął się.
- Dlatego, że wyglądam jak chodząca zmora? - przechyliłam głowę na bok.
- Nie – pokręcił głową – Jesteś zabawna – odparł.
- Dzięki – uśmiechnęłam się szczerze – Swoją drogą, to ty jesteś odpowiedzialny za te eksplozje? - zagadnęłam, chowając wreszcie nóż do torebki.
- Chciałbym, Julietta – mruknął szczerze – Aleee – zawiesił głos i pokręcił głową – To niestety nie ja – dodał, z ustami zaciśniętymi w kreskę.
- Tooo – zmarszczyłam brwi – Skąd masz ten karabin? - rzuciłam pytające spojrzenie.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – Jerome wybuchnął śmiechem – Ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to mogę ci zdradzić ten sekrecik – znowu się zaśmiał.
- Sądzę, że po dowiedzeniu się, moje życie nabierze nowego sensu – wyszczerzyłam się i pokiwałam energicznie głową.
- To oczywiste – rudowłosy przewrócił oczami – Wszystko zaczęło się... - zawiesił głos, a ja byłam bardzo ciekawa tej historyjki. Ten cały Valeska intrygował mnie do tego stopnia, że nawet jego ucieczka z Arkham i prawdopodobieństwo bycia psycholem, nie mogły mnie powstrzymać – Od tego, kiedy buchnąłem go strażnikowi i dałem dyla – uśmiechnął się szeroko, podrzucając lekko karabin, a ja poczułam rozczarowanie.
- Zrobiłeś to specjalnie, żeby zapowiadało się ciekawie, chociaż wcale tak nie było? - sarknęłam z wyrzutem.
- Nieeee – zrobił minę niewiniątka – Może troszkę – znowu wstrząsnął nim dziki rechot, ale błyskawicznie się uspokoił – Nie miej do mnie pretensji, śliczna – westchnął – Jestem z cyrku, a nie teatru – mruknął obojętnie.
- Połykasz ogień, żonglujesz, czy bujasz się na trapezie? - spytałam od niechcenia, zakładając niesforne kosmyki za ucho.
- Bardziej specjalizuję się w bliskich kontaktach z ludźmi – roześmiał się złowieszczo.
- To znaczy? - uśmiechnęłam się mimo woli.
- Lubisz wypytywać ludzi w takich urokliwych miejscach jak ciemne zaułki? - zmienił temat, szczerząc się przy tym.
- Zawsze. O każdej porze dnia i nocy – zrobiłam wielkie oczy – Tak szczerze, nie wypytuję ludzi, bo ich z reguły unikam – odparłam.
- O, no to się różnimy, śliczna – zasznurował usta – Ja uwielbiam być w centrum uwagi! - wybuchnął śmiechem.
- Wierzę – westchnęłam. Nie chciałam już powracać do tematu jego rzekomej specjalizacji. Do Arkham nie trafia byle kto. Jerome nie wygląda na typowego wariata, ale musiał zrobić coś, czym zasłużył sobie na gnicie w celi. Mogłam go dalej ciągnąć za język, ale nie widziałam w tym sensu. Gotham jest wielkie. Po co przepytywać kolesia, którego mogę widzieć ostatni raz na oczy? Mam teraz ciekawsze rzeczy do roboty. Muszę znaleźć Kiera...
- Chętnie bym z tobą pogadał dłużej, śliczna, ale policja może mi siedzieć na ogonie i muszę się gdzieś ukryć – rzekł rudzielec – Chyba że mnie przygarniesz? - zamrugał tymi szarymi ślepiami, a kąciki ust podniosły się w górę.
- Nie ma opcji – pokręciłam głową.
- Chodzi o to, że jestem zbiegiem ze szpitala psychiatrycznego? - spytał, nie przestając się uśmiechać. Wyczułam rozbawienie w jego głosie, co znaczyło, że nie brał swoich wcześniejszych słów na serio. Postanowiłam zagrać w tę jego gierkę, ale i odsłonić rąbek tajemnicy o sobie.
- Tak – pokiwałam głową na znak aprobaty – Dwóch świrów to za dużo. No i nie lubię mieć konkurencji – wyszczerzyłam się, mrużąc delikatnie oczy.
- Zabolało, Julietta. I to bardzo – Valeska udał urażonego.
- Znam cię od pięciu minut – przewróciłam oczami – Jeśli to cię pocieszy, to nie przygarnęłabym do siebie nawet najlepszej przyjaciółki – wzruszyłam ramionami, a przez mój głos prześlizgnęła się nutka zobojętnienia.
- No proszę, a wydawałaś się taka milutka – zrobił zszokowaną minę.
- Szok i niedowierzanie – złapałam się dłońmi za twarz i zrobiłam wielkie oczy.
- Co nie? - poparł mnie – Zaczynam się ciebie bać – zaśmiał się.
- I prawidłowo – posłałam mu triumfalny uśmieszek – Lepiej się mnie bać, niż mnie lubić – mruknęłam.
- Dlaczego? - rudowłosy zrobił zaciekawioną minę, a przez jego oczy przebiegły drobne iskierki.
- Mam w zwyczaju zabijać swoich przyjaciół – zrobiłam zawstydzoną minę, jakbym mu zdradzała swoje najmroczniejsze sekrety.
- Ooo, jesteś zła – uśmiechnął się, pełen podziwu.
- Może cię to zdziwić, ale właśnie takie komplementy lubię najbardziej – napuszyłam się jak paw.
- Jakoś mnie to nie dziwi, śliczna – uśmiechnął się po raz kolejny, a ja zwróciłam na niego uwagę w nieco inny sposób. Rudzielcowi nie można było odmówić interesującej aparycji. Sprawiał wrażenie młodego. Mógł być w moim wieku lub ciut starszy. Ale do trzydziestki z pewnością nie dobiegał.
- No to jesteś pierwszy, Jerome – zaśmiałam się.
- Jak zawsze – odwzajemnił śmiech – Wybacz, Julietta, ale muszę spadać – westchnął ciężko i zamierzył się do odejścia – Ale, może się kiedyś jeszcze spotkamy, a wtedy zabiorę cię na zupę do baru mojego wujaszka – wybuchnął szaleńczym śmiechem i zgrabnie, niczym kot, przebiegł między samochodami i hordami trupów, po czym zniknął.
- Mam dziwny talent do spotykania świrów – pokręciłam głową i podniosłam smycz z ziemi, którą musiałam upuścić podczas rozmowy z Jerome'em. Postanowiłam kontynuować poszukiwania psa. Przysięgłam sobie, że poddam się tylko, gdy zrobi się ciemno. Powodem był mój lęk przed pałętaniem się po zmroku. Co jest w sumie trochę głupie, bo więcej złych przygód, spotyka mnie właśnie w dzień. Ale i tak wolę nie ryzykować...
- Ale mogłabyś się w sumie ogarnąć – warknęłam do siebie, mijając kolejne witryny sklepowe. Odbicie przedstawiało bardziej szkarłatną plamę, aniżeli dziewczynę. Zapewniało to kamuflaż, ale i szpeciło jednocześnie. Przystanęłam pod markizą i zaczęłam przetrząsać torebkę w poszukiwaniu chusteczek. Udało mi się znaleźć jakieś napoczęte opakowanie i uradowana, wydobyłam białą szmatkę. Ścierałam krew z całego ciała, doskonale widząc, że i tak tylko kąpiel przywróci mój wygląd do normalności. Udało mi się jednak doprowadzić do porządku, co podbudowało moją samoocenę.
Wyrzuciłam brudne chusteczki do kosza i wznowiłam brzęczenie smyczą. Byłam może zbyt optymistycznie nastawiona, bo powiadają, że nadzieja matką głupich. Ale także, umiera jako ostatnia...
- Kieeeeeeeeer! - wołałam – Jeśli tu gdzieś jesteś, piesku, daj jakiś znak! - przez mój głos przebijał się lekki szloch. Makijaż i tak był rozmazany i częściowo starty, ale nie chciałam na nowo płakać. Łzy mnie męczyły, drażniły i utrudniały racjonalne myślenie, do czego nie zamierzałam dopuścić.
Bat sygnał dalej widniał na niebie, co mnie dziwiło. Gacek ostatnio zaniedbał swoje obowiązki, zupełnie jakby umarł. I miałam nadzieję, że to tylko durne przypuszczenia. Gotham potrzebowało Batmana, żeby coś się działo. Wielu przestępców żyło dla toczenia pojedynków z Nietoperkiem, tak jak ja żyłam dla pizzy na grubym cieście.
- Pieeeeeeeesku! - głos mi powoli słabnął i czułam, że dopada mnie negatywne myślenie. Przeszłam na drugą stronę ulicy, gdzie życie toczyło się dalej, a ludzie wokół zachowywali się, jakby o niczym nie wiedzieli. Kilka przecznic dalej jakiś debil wywołuje eksplozje, a tutaj codzienność kwitnie, jak dorodna wiśnia.
Ja też nie byłam święta i wiele razy dawałam przykłady hipokryzji, ale ludzka ignorancja mnie po prostu przerażała. Drugą sprawą był fakt, że chciałam się odprężyć i podziwiać chaos, a wszyscy byli tutaj tacy spokojni, że aż mnie korciło, żeby gnata wyciągnąć. Nigdzie nie dostrzegłam policji, która ostatnimi czasy też miała wszystko w dupie. Gotham schodzi na psy. To już większej adrenaliny można doznać na polskich osiedlach...
Otarłam wzbierające się pod powiekami łzy i zrezygnowana usiadłam na ławce przy małym skwerku. Bądź co bądź, tak spotkałam mojego Kiera. Siedziałam sobie spokojnie, a owczarek położył się u moich stóp. Spojrzałam wtedy w te jego brązowe ślepia i od razu zaiskrzyło.
Niestety, ale miłośnik wielkiej rozpierduchy musiał na nowo o sobie przypomnieć i to akurat w momencie, kiedy próbowałam odpocząć... Znowu.
Wielkie kłęby czarnego dymu, owinęły kolejny budynek, a ludzie rozpoczęli masową ewakuację. Ich starania przerwał jednak atak zamaskowanych terrorystów, którzy rozprzestrzenili się na obszarze jak armia wściekłych mrówek.
- Oho, coś się dzieje – przeleciałam wzrokiem po uzbrojonych i rozparłam wygodnie na ławce, zakładając nogę na nogę. W istocie coś się działo. Grupa psycholi zapędziła ludzi w jedno miejsce, gdzie wszyscy ciasno się stłoczyli. Kazali im stać nieruchomo i czekać na rozwój wydarzeń. Większość nie próbowała negocjować z terrorystami, aczkolwiek znaleźli się śmiałkowie, którzy chcieli uratować resztę. Na ich nieszczęście, kolesie nie zgadzali się na żadne układy. Połowa tych odważniaków skończyła z kulką w głowie, co dodatkowo rozsierdziło panikujący tłum.
Nie znajdowałam się na tyle blisko, żeby mnie włączyli do tej zabawy. Byłam cichym obserwatorem, który miał niezwykle podejrzaną uciechę z tego widowiska. Niemalże tylko czekałam, aż ktoś z zakładników się wychyli, a zirytowani przestępcy nafaszerują go ołowiem. Tak, jestem zła.
Ludzie nie umieli być cicho, co działało na ich niekorzyść. Ci mniej odporni psychicznie, po prostu ryczeli jak bobry, a w szczególności bachory, które też się tam znalazły.
- Nie mają jaj, żeby odstrzelić dzieci, żałosne – prychnęłam, dalej przyglądając się akcji – Popcorn bym zjadła – mruknęłam, klepiąc się po brzuchu – Albo orzeszki w panierce – oblizałam się i w tym samym momencie, terroryści zabili kolejnego zakładnika – Żarłaś dwie godziny temu – warknęłam do siebie – No i? - prychnęłam – To, że żarłam dwie godziny temu, nie znaczy, że słona przekąska by się tu nie zmieściła – popatrzyłam na brzuch i znowu go poklepałam. Smycz zaczęła mi zawadzać, więc schowałam ją do torebki – Nie mam słów – westchnęłam ciężko – O! - pisnęłam – Pierwszy raz od dawna, Caro – odgryzłam się – Zamknij się – syknęłam – Sama się zamknij, szmato – warknęłam wrogo – Chcesz, żeby ci jebani terroryści zwrócili na ciebie uwagę? - wystawiłam w swoją stronę rozczapierzoną dłoń – Nie? - mruknęłam głosem, jakby to było oczywiste – Chcę być niewidzialna, nie ponosić za nic odpowiedzialności i mieć różowego jednorożca o imieniu Żelek – wyszczerzyłam się – Spokój! - warknęłam i przyłożyłam sobie z liścia – Przegięłaś, suko – syknęłam i wyciągnęłam pistolet. Lekkomyślnie, przyłożyłam go sobie do głowy – I co teraz powiesz? - zachichotałam szatańsko – Że jesteś pierdolnięta jak mało kto! - wykrzyknęłam – Tak? - odbiłam piłeczkę – A kto drze mordę?! - również wrzasnęłam i w tym momencie, głowy terrorystów zwróciły się w moją stronę. Szybko zdałam sobie sprawę z sytuacji i błyskawicznie schowałam gnata.
Próbowałam uciec, ale zagrodzili mi drogę. Było ich naprawdę dużo i mieli przewagę liczebną. Posłali mi tylko groźne spojrzenia spod tych swoich masek, w których widać było tylko oczy i zaprowadzili do kółka różańcowego, które skrzętnie próbowało omijać leżące zwłoki. Te trupki przed kilkoma minutami stanowiły głos całego lodu, a teraz każdy leżał z twarzą w ziemi, a ich chwała się skończyła, zanim dobrze zaczęła.
Nieco opornie, wlazłam między tłum ludzi, mrucząc pod nosem przekleństwa. Jednak w odróżnieniu od reszty, nie przejmowałam się tym wszystkim. Wyjęłam z torebki lizaka i zaczęłam go ssać jak gdyby nigdy nic. Ludzie posyłali mi dziwne spojrzenia, a ja po prostu przywykłam do takich sytuacji. Przez tego kretyna, codziennie mogłam spodziewać się śmierci, więc zmasowany atak terrorystów nie robił na mnie wrażenia.
- Pani jest normalna?! - do moich uszu doszedł pełen wyrzutów głos. Zaciekawiona, odwróciłam głowę i spotkałam swój wzrok z pełnymi oburzenia niebieskimi tęczówkami jakiejś kobiety.
- Nie rozumiem – wyjęłam lizaka z ust i posłałam pytające spojrzenie.
- To atak terrorystyczny, wszyscy możemy zginąć, a pani sobie spokojnie je lizaka?! - babka nie kryła swojej złości.
- Bywa – wzruszyłam ramionami, włożyłam ponownie lizaka, odwróciłam się i z nudów wyciągnęłam komórkę. Zaczęłam grać w jedną z ulubionych gierek, żeby jakoś zabić czas. Terroryści nie spuszczali z nas oczu i co chwilę obchodzili grupkę dookoła. Odwracałam się co jakiś czas, bo byłam zbyt zajęta wbijaniem kolejnych poziomów. Ludzie truchleli ze strachu przed śmiercią, a ja męczyłam się z coraz trudniejszymi planszami w grze. Cóż, każdy ma jakieś problemy.
Nagle, rozległ się pisk opon, jakby ktoś ostro hamował, a tłum wpadł w jeszcze większą panikę.
- Gdzie jest policja? - załkała żałośnie jakaś kobieta.
- Słyszałam, że w piekarni jest promocja na pączki – zachichotałam – Raczej nieprędko się tu zjawią – stłumiłam kolejny rechot. Gierka mi się znudziła, więc postanowiłam posłuchać muzyki. Wyciągnęłam słuchawki, wpięłam je do telefonu i puściłam swoją ulubioną playlistę. Ostatnio w ucho wpadła mi pewna ruska nutka. Różowe wino było bardzo uzależniające. Do tego stopnia, że zaczęłam się bujać w rytm piosenki. Komuś, moja obojętność względem tej całej sytuacji, musiała nieźle przeszkadzać.
Spokojnie sobie słuchałam chwytliwych utworków, gdy ktoś na chama wyrwał mi telefon z dłoni, pociągając przy okazji słuchawki. Zareagowałam dość gwałtownie i lekkomyślnie.
- Oddawaj mój telefon, kurwo – syknęłam, wyciągając gnata i celując w zdezorientowanego mężczyznę. Nie zawahałam się ani na moment, żeby wyjąć broń. Byłam już zbyt stuknięta, by myśleć racjonalnie. Uwielbiałam preteksty do straszenia pistoletem. Nakręcało mnie to.
- To wariatka! - jęknął facet – Na pewno jest razem z nimi! - zaczął się drzeć, zwracając uwagę reszty.
- Bardzo chętnie się do nich przyłączę! - warknęłam, wyrywając mu moje cacuszko. Przerażeni ludzie obrócili się w naszym kierunku, a i terroryści zbliżyli się znacznie – Proszę bardzo, mogę już teraz potrenować – wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. Nie planowałam tego, ale po prostu odbezpieczyłam spust i po chwili wszyscy, łącznie ze mną, byli pokryci krwią i flakami mężczyzny. Siła strzału i bliska odległość, z której on padł, zrobiła swoje.
Ludzie zaczęli krzyczeć, a zaskoczeni terroryści wyciągnęli mnie z tłumu.
- Ups, omsknęła mi się ręka – zachichotałam głupawo i znowu strzeliłam do przypadkowej osoby – To nie było celowe! - udałam strach i zakryłam usta dłonią – A to, już tak – zaśmiałam się i znowu strzeliłam na oślep. Tym razem trafiłam dzieciaka. Ha! Bonusik!
- Uciekłaś z psychiatryka, walnięta suko?! - jeden z wojowniczych żółwi ninja szarpnął mnie za ramię. Spokojnie patrzyłam mu w oczy, zrzucając z siebie resztki flaków.
- Tak – pokiwałam głową, szczerząc się, a facet zamachnął się, żeby mnie zdzielić karabinem po głowie, ale przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi od samochodu. Spojrzałam z ciekawości w tamtą stronę i poczułam, jak wnętrzności chcą się wydostać na zewnątrz. Przez gardło...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top