Get Insane CIII

Byłam właśnie w trakcie słodkiej drzemki, wtulona z jednej strony w poduszkę, a z drugiej w miękkie futerko Kiera. Oznaczało to jedno: Joker już wstał i nie ma go w domu. Pies również nie darzył klauna sympatią i omijał go szerokim łukiem. Przychodził się do mnie przytulić tylko, gdy zielonowłosego nie było w pobliżu. Joker zawsze się wściekał, kiedy Jego Własność była dotykana przez kogoś innego. Nawet jeśli był to zwykły pies.

Czułam się odprężona i zrelaksowana. Wróciliśmy wczoraj późno do domu i przespałam tylko kilka godzin, ale jak widać, to wystarczyło, żebym się zregenerowała. Byłam mile zaskoczona, że Joker nie wykorzystał mojego stanu. Wszakże, obiecał, że się odpowiednio mną zajmie, kiedy wrócimy do domu. Wcześniej to by było nie do pomyślenia, że odpuściłby okazję zerżnięcia mnie. Ale jeśli dał mi spokój wczoraj, to znaczy, że wróci do tego dzisiaj...

Mój sen przerwał dźwięk telefonu, który ukryłam pod poduszką. Nie mogłam sobie pozwolić, żeby zielonowłosy miał swobodny dostęp do mojej komórki. Ale wieczne trzymanie jej w torebce było głupie, w szczególności, że spodziewałam się dzwonienia konkretnej osoby...

Niemrawo otworzyłam oczy, łudząc się, że dobijający się numer zaraz da sobie spokój. Marzenia ściętej głowy. Włożyłam dłoń pod poduszkę i wyciągnęłam stamtąd wibrujący telefon. Wciąż byłam półprzytomna i rozdrażniona. Kier strasznie się rozpychał i w dodatku ziewnął mi wprost nad uchem. Prychnęłam niezadowolona i niemrawo spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił obcy numer, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Ale musiał być wpisany w listę kontaktów, bo inaczej nie doszłoby do połączenia. Moja głowa ponownie opadła na poduszkę, a oczy z powrotem się zamknęły. Zdążyłam w międzyczasie nacisnąć zieloną słuchawkę i niechętnie przyłożyłam komórkę do ucha.

- Halo... - mruknęłam głosem, jakbym właśnie umierała.

- Dzień dobry, Juliet – po drugiej stronie rozległ się zadowolony głos Pingwina – Mam nadzieję, że jesteś wypoczęta – zaśmiał się niewinnie.

- Nienawidzę cię... - syknęłam zaspana. Nie docierało do mnie, w co się wplątałam i byłam wściekła, że rzeczywistość wylała mi na głowę kubeł zimnej wody.

- Zmień nastawienie, moja droga – śmiał się – Zapewne domyślasz się, w jakiej sprawie dzwonię? - spytał.

- Dziś jest pierwszy dzień mojego niewolnictwa? - warknęłam, poprzedzając to ziewnięciem.

- Nazywasz to w sposób bardzo kontrowersyjny – zaśmiał się – Ale możemy mówić po twojemu – dodał – Tak. Dzisiaj jest pierwszy dzień twojego niewolnictwa i mam nadzieję, że załatwiłaś sobie pozwolenie na wyjście – mruknął, a ja oczami wyobraźni widziałam ten jego parszywy uśmieszek. Jednym okiem zagłębiałam się ponownie w krainę Morfeusza, a drugim odpowiadałam Cobblepot'owi – Victor będzie po ciebie za godzinę, więc lepiej się przygotuj – dodał ostrzej – Gdy dostaniesz sygnał, masz iść w kierunku Hail Street – kontynuował, nie zważając na to, że go ignoruję – Nie muszę chyba przypominać, co się stanie jeśli nie pojawisz się w wyznaczonym miejscu? - mruknął słodko.

- Dostanę budyń? - prychnęłam.

- Bardzo zabawne – fuknął – Jeśli lubisz ryzyko, to możesz nie przychodzić, ale chyba się domyślam, jak Joker zareaguje na wieść, że go zdradziłaś – syknął triumfalnie.

- Jejku, już wstaję – mruknęłam.

- O, czyli cię obudziłem? - udał zmieszanego.

- Uprzedzałam cię, żebyś nie dzwonił przed dziesiątą – sapnęłam – Jak myślisz, dlaczego? - dodałam.

- Nie obchodzi mnie to – westchnął – Masz godzinę na wyszykowanie się, więc lepiej się pospiesz – warknął i się rozłączył.

- Cymbał – warknęłam, kładąc komórkę na szafce nocnej. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać, ale wiedziałam, czym to grozi.

Niechętnie zwlekłam się z łóżka i nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła gleby. Po chwili całym ciężarem ciała plasnęłam w podłogę, a ból rozchodzący się po kościach, szybko mnie obudził. Kier zerwał się jak oparzony i zeskoczył na ziemię, próbując mnie ratować. Złapał zębami skrawek mojej koszuli i starał się mnie podnieść. Przytrzymując się szafki i z pomocą owczarka, udało mi się stanąć na własnych nogach.

- Dobry piesek – pogłaskałam go czule po głowie – Zgaduję, że ten pajac cię nie nakarmił? - spytałam, a Kier zastrzygł uszami – To bardziej niż oczywiste – przeciągnęłam się, czemu towarzyszyło znajome strzykanie kości – Chodź, pączusiu. Juliet da ci jedzonko – wytargałam go za uszami i porwałam komórkę ze stolika. Skierowałam się w stronę kuchni, a pies podążył za mną. Odkąd przygarnęłam Kiera, czułam się trochę mniej samotna, gdy Joker wybywał z domu.

Szłam powoli, niczym przymulone zombie, szurając kapciami po podłodze. Zanim dotarłam do kuchni, zapisałam Pingwina jako Karakana. Położyłam komórkę na wysepce i z konsternacją spojrzałam w psie miski. Ze zdziwieniem odkryłam, że w jednej jest woda, a w drugiej spora ilość suchej karmy. Wzruszyłam ramionami i nastawiłam wodę na herbatę. Kier obserwował, co robię, a ja akurat przetrząsałam zawartość lodówki. Wybór był obfity, ale nie mogłam się zdecydować. Miałam ochotę na omlet, ale nie chciało mi się go robić. Jajecznicę jadłam aż za często, a płatki już się skończyły. No i nie było mleka. Wreszcie wygrzebałam ser żółty i szynkę oraz masło. Przeszukałam dolne szafki kredensu i znalazłam chleb tostowy. Pisnęłam radośnie i szybko tego pożałowałam.

Wnet w moją czaszkę uderzył niemiłosierny ból, przypominający o wczorajszym puszczeniu hamulców. Wiedziałam, że nie obejdzie się bez jakichś leków.

Kier przestał się mną interesować i zajął się chrupaniem swojej karmy. Ja natomiast zaczęłam przetrząsać szuflady, w poszukiwaniu jakichś tabletek. Udało mi się znaleźć pudełko Ibupromu, co zaowocowało piskiem radości. Wróciłam więc do przygotowywania tostów, gdy zorientowałam się, że my przecież nie mamy tostera...

- No i chuj, zrobię w piekarniku – warknęłam, wyciągając z jego wnętrza rozmaite blachy i patelnie. Wstawiłam ruszt i ustawiłam odpowiednią temperaturę. Zrobiłam na szybko kanapki, doprawiając je pieprzem i włożyłam do środka. Teraz pozostawało czekać na zbawienie, co wiązało się z doglądaniem żarełka, jeśli nie chcę spalić kuchni. Czajnik zasygnalizował gotowość do robienia herbaty, więc wyciągnęłam kubek i wrzuciłam torebkę Earl Grey. Zalałam wrzątkiem i wróciłam do pilnowania ''tostów''. Nie ma co. Nie poddawałam się w takich sytuacjach, nawet jeśli wydawały się beznadziejne. Tym o to sposobem jadłam nawet przypalone lub niedopieczone omlety, jajecznice ze skorupkami, czy kanapki bez masła. No, może to ostatnie to nie jest sytuacja beznadziejna, tylko moje zwyczajne lenistwo. Wszakże, nieważne co się działo. Wolałam jeść byle co, aniżeli drugi raz to przyrządzać. W sumie to też oznaka lenistwa.

- Psia krew – warknęłam zła, patrząc na wyświetlacz komórki. Przepadło jakieś 7 minut, a ja nie umiem się wyszykować w niecałą godzinę. Chyba że mam motywację. Zwykle kolejność jest inna, ale herbata zdążyła się ostudzić, zanim upiekły się moje tosty.

Wypiłam ją duszkiem, połykając przy okazji tabletkę Ibupromu. Modliłam się w duchu, żeby jak najszybciej zaczęła działać. Cenne minuty leciały jak woda przez dziurkę od klucza, a ja byłam coraz bardziej spanikowana. W końcu jednak piekarnik postanowił się nade mną zlitować i ładnie przyrumienił moje tościki. Wyciągnęłam je i szybko przegryzałam, nie wyciągając nawet talerza. Gdy jakieś okruszki spadały na ziemię, gwizdałam na Kiera, żeby je zjadał. Wyłączyłam piekarnik i szybko pognałam do łazienki. Gdy spojrzałam w lustro, odruchowo krzyknęłam. No tak. Byłam wczoraj tak zmęczona, że nie kwapiłam się nawet do zmycia makijażu.

Dlatego w efekcie, wyglądałam jak narzeczona potwora z bagien...

- Cholera, cholera, cholera – klęłam na głos, starając się zmyć upiorny make-up z twarzy. Na szczęście się udało. Równocześnie więc zmywałam tapetę, myłam facjatę i do tego zęby. Miałam nadzieję, że trochę zaoszczędzę na czasie, bo ilekroć zaglądałam do telefonu, godzina była dla mnie coraz mniej korzystna.

Spięłam poślady i wyrobiłam się ze strojeniem w niecałe dziesięć minut. Byłam z siebie dumna, bo wyglądałam nieźle i dalej miałam sporo czasu w zapasie. Dzisiaj stanęło na luźnej, białej bokserce ze śmiesznym nadrukiem i czarnych, dżinsowych spodenkach. Włosy związałam w luźną kitkę, a jedynym wyrazistym elementem makijażu była bordowa szminka. Wypadłam z tej łazienki jak z procy i prawie się zabiłam, dopadając do butów, które zostawiłam przed drzwiami. Zarzuciłam torebkę na siebie, upychając w niej najważniejsze drobiazgi i ze spokojem już chwytałam za klamkę, gdy poczułam na sobie czyjś wzrok. Pełna najgorszych przeczuć, odwróciłam się.

- A dokąd to, mój cukiereczek się wybiera? - usłyszałam pełne irytacji warknięcie. Jak należało się tego spodziewać, w przedpokoju stał Joker i nie wyglądał na zadowolonego. Naprawdę miałam nadzieję, że Księcia Zbrodni nie ma w domu i będę mogła się spokojnie wymsknąć. Niestety, okazało się, że Pan J nigdzie nie wyszedł... Zaklęłam w myślach i zaczęłam się zastanawiać nad wymówką. Nie było okazji, żeby go zapytać o to, czy mogę wyjść, a teraz stałam przed faktem dokonanym i miałam pustkę w głowie.

- ... - czułam na sobie jego palący wzrok i widziałam, jak powoli się zbliża. W ręku trzymał nóż i przeczuwałam, że zamierza mnie zatrzymać.

- Ucieczki Ci się zachciało? - warknął, wymachując nożem. Chciałam za wszelką cenę wymyślić dobre usprawiedliwienie, ale kompletnie mnie sparaliżowało. Nie wiedziałam, jak to ugrać, żeby się nie wydało, gdzie tak naprawdę idę, ale jednocześnie, żeby brzmiało wiarygodnie.

- Ależ skąd – zaprotestowałam, unosząc ręce w górę – Po prostu... - zaczęłam, mając nadzieję, że zaraz szybko coś wykminię.

- Co? - syknął – Czyżbyś miała przede mną jakieś tajemnice, Juliet? - zbliżył się na tyle, że widziałam tryskający gniew z jego oczu.

- W żadnym wypadku – jęknęłam nerwowo, a Joker złapał mnie za nadgarstki i przygwoździł do ściany. Słyszałam swój własny oddech, a nóż, który klaun trzymał w dłoni, niebezpiecznie musnął moją szyję.

- Coś ukrywasz, coś kombinujesz – zaśmiał się psychopatycznie – Jak to powiadają, czasami trzeba delikatnie pociągnąć za sznureczki – warknął, przybliżając ostrze.

- Niczego nie ukrywam, nic nie kombinuję – pisnęłam cicho, czując, jak gula grzęźnie mi w gardle.

- Doprawdy? - syknął – To dlaczego jesteś taka zdenerwowana? - jego spojrzenie stawało się coraz mniej przyjemne – Znam się na ludzkich uczuciach, bo często je wykorzystuję – warknął – A Ty, gdybyś nic nie ukrywała, nie zareagowałabyś w ten sposób, czyż nie? - dodał, wyginając usta w szaleńczym uśmiechu. Byłam przerażona. Czas mi uciekał i jeśli spóźnię się choć minutę, Joker dostanie te upokarzające zdjęcia, a ja wycieczkę w jedną stronę do piachu. Drżałam nerwowo, ale starałam się myśleć logicznie.

Muszę sprzedać klaunowi jakąś historyjkę, żeby uśpić jego czujność. O ile w ogóle da się ją uśpić...

- Jak Ci powiem, to będziesz zły – palnęłam bez zastanowienia. Teraz musiałam dołożyć kolejny fragment, żeby powstała z tego sensowna układanka.

- Więc jednak coś ukrywasz – warknął, przyciskając mnie mocniej do ściany – Mów – syknął tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Ja... - zaczęłam, ale znowu się zacięłam. Cały czas rozpraszało mnie paraliżujące spojrzenie Jokera.


- Słucham uważnie – sarknął cynicznie, a nóż przybliżył się o kolejny milimetr.

- Ja... chciałam się przejść... - odparłam niepewnie, wyzywając się w myślach od idiotek.

- Co to znaczy, że chciałaś się przejść? - warknął nieprzyjemnie.

- Potrzebuję chwili sam na sam... - kontynuowałam słabym głosem.

- Chwili sam na sam – prychnął, śmiejąc mi się szyderczo w twarz. Po chwili odsunął ostrze od mojej szyi i puścił nadgarstki. Zamiast tego chwycił mnie za włosy i pociągnął w dół. Upadłam na podłogę – Jesteś Moją Pieprzoną Własnością – warknął wściekle – Nigdzie się kurwa nie ruszysz beze mnie – dodał ostrzej i zaczął mnie wlec po ziemi jak tanie ścierwo. Wyrywałam się, drżąc ze strachu, że mój czas na pojawienie się w wyznaczonym miejscu, powoli ulatuje. Joker mnie nie słuchał. Kier zauważył naszą szarpaninę i zaczął wściekle ujadać na zielonowłosego, ale ten się tylko zaśmiał i wycelował w psa pistoletem.

- Nie! - krzyknęłam, a właściwie wydarłam się jak zarzynane zwierzę – Nie rób mu krzywdy! - zapłakałam. Nie przeżyłabym patrzenia na śmierć ukochanego zwierzaka. To było niesamowite, że pomimo swojej obojętności na własny gatunek, byłam w stanie się poświęcić dla zwierzęcia. Trzymałam nerwy na wodzy. Klaun nie omieszkałby zabić Kiera, bo widział w nim konkurencję. Chciał, żebym poza nim nie widziała sensu swojego życia, ale nie mogłam udawać. Chociaż wiązała mnie z nim dość zażyła relacja, to i tak byłam zimna. Żadne z nas nie wykazywało zaangażowania. Byliśmy sobie jednocześnie bliscy i obcy...

- Jeśli ten kundel się nie zamknie, zastrzelę go bez mrugnięcia okiem – warknął ostrzegawczo, ale z nutą satysfakcji. Wiedział przecież, ile ten pies dla mnie znaczy i celując w niego, godzi w mój czuły punkt.

- Cichutko, Kier – szepnęłam – Nic się nie dzieje – przemawiałam do owczarka uspokajająco – Nic się nie dzieje – szeptałam. Pies się uspokoił i przestał warczeć na Jokera. Klaun skwitował to szyderczym śmiechem i puścił moje włosy. Kier natychmiast do mnie przylgnął i zaczął czule lizać. Książę Zbrodni przyglądał nam się w milczeniu, aż wreszcie odezwał się pełnym jadu głosem.

- Proszę bardzo – rozłożył szeroko ramiona – Droga wolna, cukiereczku – syknął – Idź, jeśli chcesz – dodał obojętnie – Zobaczymy, czy będę w humorze, jak wrócisz – zaśmiał się, obracając nóż w dłoni. Wzdrygnęłam się i szybko pozbierałam z podłogi.

Gwizdnęłam na Kiera i oboje ruszyliśmy w stronę drzwi. Nie mogłam go tu teraz zostawić. Joker aż kipiał z zazdrości, widząc, jak go przytulam. Drżącymi rękami chwyciłam za klamkę i znaleźliśmy się na korytarzu – Daj znać, kiedy wracasz – zaśmiał się – Tatuś nie lubi, kiedy nie wie, co się dzieje z jego dziewczynką – ponowił śmiech, a ja z hukiem zamknęłam drzwi. Nerwowo spojrzałam na zegarek w telefonie. Miałam niecałe dziesięć minut, żeby dostać się na Hail Street. Bałam się, że nie zdążę, ale postanowiłam zrobić wszystko, żeby się jednak nie spóźnić. Otarłam łzy i pędem popędziliśmy z Kierem w dół schodów. Nie było czasu, żeby czekać na windę. Nawet podczas szaleńczego biegu, moją głowę zaprzątały myśli. Joker jest na mnie wściekły, ale mimo wszystko ''przejmuje'' się tym kiedy wrócę. To przypomina troskę, chyba...

Mijaliśmy wysokie budynki, wyczekując sygnału. Rozglądałam się nerwowo, skupiając wzrok na samochodach. Jednocześnie, próbowałam uspokoić oddech. Bieganie nigdy mi nie służyło, ale motywacja robi swoje z człowiekiem. Nie dostałam żadnego telefonu, ale usłyszałam trąbienie. Czarny rolls-royce z przyciemnianymi szybami wjechał w wąską uliczkę, a kierowca wyraźnie sygnalizował, że mam iść za nimi. Całe szczęście, że miałam w torebce smycz Kiera. Musiałam go trzymać, bo był bardzo rozemocjonowany i szukał okazji do zaczepki. Zganiłam go za próbę ataku na małego yorka i pociągnęłam w kierunku alejki. Tak jak przypuszczałam, stał tamten elegancki samochód. Bezwiednie zagapiłam się w czarną szybę, gdy ta raczyła się rozsunąć. Mój wzrok spotkał się z zadowolonym spojrzeniem Pingwina, któremu wyraźnie zrzedła mina, gdy zauważył zwierzaka.

- Co to za pies? - spytał z wyraźnym zgorszeniem.

- To mój owczarek niemiecki, Kier – pogłaskałam zwierzaka czule po głowie.

- Czy ja coś wspominałem o tym, żebyś zabierała ze sobą jakiegoś kundla? - warknął z wyrzutem.

- Nie spodziewałam się, że osobiście się pofatygujesz – ucięłam – To znaczy, że Pan się osobiście pofatyguje – zbeształam samą siebie. Godząc się na ''pracę'' u Pingwina, musiałam go odpowiednio tytułować. To mocno szczypało w moją godność, ale nie chciałam sobie robić dodatkowych problemów – Ale, nie miałam w planach zabierania go ze sobą – podrapałam owczarka za uchem.

- Czyli to niespodziewana sytuacja? - Cobblepot zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem.

- Powiedzmy – westchnęłam, uciekając wzrokiem – Jeśli to jakiś problem, przejdę się z Kierem na piechotę, tylko... - zaczęłam, ale brunet przerwał mi ruchem dłoni.

- Niedorzeczność – prychnął – Jeśli już musisz mieć tę bestię przy sobie, to trudno, ale niech się do mnie nie zbliża – dodał pretensjonalnie.

- Zaraz, a czy kundel nie może jechać w bagażniku? - wtrącił się Victor.

- W żadnym wypadku! - oburzyłam się – Jazda w bagażniku nie należy do najprzyjemniejszych – palnęłam niezauważalnie - Będę go pilnować – obiecałam – Usiądzie przy oknie, żeby nikomu nie przeszkadzał – dodałam.

- Do czego to doszło – Oswald przewrócił oczami, a od drugiej strony dało się słychać kliknięcie. Domyśliłam się, że mamy tam usiąść, więc pociągnęłam psa i zaprowadziłam go na drugą stronę samochodu.

- Postaram się, żeby następnym razem został w domu – mruknęłam, lokując się na miejscu koło Pingwina.

- Postarasz się? - prychnął – Masz dopilnować, żebym nigdy więcej nie musiał go oglądać – syknął.

- Nie lubisz zwierząt? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.

- Odpowiedziałaś sobie na pytanie – warknął – Będziesz czyścić tapicerkę z futra tej zwierzyny – dodał z obrzydzeniem.

- Dobrze – mruknęłam pokornie, zachęcając psa do wskoczenia na siedzenie.

- Aż się dziwię, że udało ci się wyjść, Caro – wtrącił się Victor, który zaczął wycofywać samochód. Równocześnie, zamknęłam drzwi, uważając, żeby nie uderzyć Kiera – Joker skrócił ci łańcuch? - dodał uszczypliwie.

- Nie chcę o tym rozmawiać – ucięłam.

- No pochwal się – bladolicy nie ustępował.

- Zsasz, skup się na drodze – warknął Pingwin – Jeździsz niewiele lepiej od tego kretyna, Lawtona. Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam to nazwisko.

- Z całym szacunkiem, Szefie, ale ten gość mi do pięt nie dorasta – obruszył się Victor.

- Tu się zgodzę – odparł Cobblepot – Co nie zmienia faktu, że życzę sobie dowiezienia w jednym kawałku.

- Spokojnie, w bagażniku jest łopata – mruknął czarnooki, włączając się do ruchu.

- Gdzie ty widzisz powiązanie? - westchnął mężczyzna zirytowany.

- To proste – odparł Zsasz – Jak będzie kraksa, to mam narzędzie, żeby zakopać zwłoki – zaśmiał się.

- Victor, bez żartów, proszę – jęknął Pingwin – Po prostu skup się na drodze, nic więcej – uśmiechnął się życzliwie.

- Jak Szef sobie życzy – mruknął triumfalnie bladolicy.

- Czy ja mogę o coś spytać, Panie Pingwin? - mruknęłam, dodając z ociąganiem ten pieprzony zwrot grzecznościowy.

- Jeśli musisz – tembr głosu bruneta nie wyrażał chęci do rozmowy, ale ja umierałam z ciekawości.

- Co się stało z Floyd'em? - spytałam nieśmiało.

- Nie no, tego muszę posłuchać – zaśmiał się Victor.

- Zsasz, co ja mówiłem? - warknął Cobblepot – A co się miało stać? - zwrócił się do mnie – Zwolniłem go, bo nie wypełnił swoich obowiązków – dodał obojętnym tonem.

- Czy on... był zły? - kontynuowałam.

- A ty byś nie była zła, Caro, jakbyś straciła dobrze płatną robotę? - wtrącił się Victor, nasączając swoją wypowiedź nutą jadu – Kilka patyków przechodzi ci koło nosa, dlatego, że nie dopilnowałaś jakiejś idiotki, która... - zawiesił się – A zaraz! To ty jesteś tą idiotką – zaśmiał się szyderczo.

- Nie ma co ukrywać, Juliet – westchnął Pingwin – Deadshot źle zniósł stratę posady, ale najbardziej się wkurzał na ciebie – uśmiechnął się niewinnie.

- Sporo ryzykował, wyciągając cię z pierdla, więc Szef dobrze mu miał za to zapłacić – mruknął bladolicy – Milion dolców piechotą nie chodzi – skwitował.

- Milion dolców? - jęknęłam.

- Równy milion – odparł Pingwin – Ciężko jest się wedrzeć do więzienia o silnie zaostrzonym rygorze, a Floyd się dobrze spisał – kontynuował – Przynajmniej do momentu, kiedy pozwolił ci uciec – dodał, a mnie zmroziło.

- I tak, słodki Deadshot nie dostał obiecanego miliona i stracił robotę – ponownie głos zabrał Zsasz.

- I winił za to ciebie – Pingwin spojrzał na mnie ze śmiechem – Można powiedzieć, że cię nienawidzi – zaśmiał się, a w moim gardle wytworzyła się ogromna gula.

- A teraz moja ulubiona część historii – odparł Victor – Floydie szukał sobie nowego zajęcia, jednocześnie spędzając czas ze swoją córcią – mówił dalej – Ciężko jest być dobrym tatuśkiem, kiedy na ogonie siedzi ci policja, no i jeszcze Mroczny Rycerz – splunął szyderczo, a Pingwin zawtórował mu śmiechem – No i pewnego razu, Floydie dostał szansę od życia – czarnooki zawiesił głos dla lepszego efektu – Mógł zabić Batmana.

- Mógł? - do tej pory siedziałam cicho, ale wreszcie nie wytrzymałam.

- Zgadnij, co się stało – zachęcił Cobblepot.

- Coś mu w tym przeszkodziło? - spróbowałam.

- Nie coś, a ktoś – poprawił mnie Victor – Jego córcia.

- Co? - byłam autentycznie zdziwiona.

- Nasz drogi zabijaka już miał ciachać Gacka, ale jego córcia poprosiła go, żeby tego nie robił. Żeby nie zabijał – Zsasz ledwo się powstrzymywał przed wybuchnięciem śmiechem.

- Ale... przecież... - zrobiłam minę niedorozwoja – On jest cynglem... - zaczęłam, podnosząc palec do góry.

- Skumaj logikę – prychnął bladolicy.

- Moja wyszła tylnymi drzwiami – zasępiłam się.

- Floyd posłuchał córeczki i oddał się w ręce policji – zakończył czarnooki.

- Powiedzcie, że to żart – jęknęłam, nie dowierzając.

- Ja też z początku nie mogłem w to uwierzyć – wtrącił się Pingwin – Myślałem, że moi ludzie sobie drwią, ale oni nie żartowali – dodał.

- Ale... myślałam, że Floyd jest niezłomny, twardy... - wyliczałam.

- A wystarczyło jedno słówko córeczki, żeby zyskał łatkę mięczaka – zaśmiał się Victor.

- Ale, wyobrażacie sobie, jak to musiało wyglądać? - nie mogłam się uspokoić. Nawet Kier wyczuł moje emocje, bo zaczął intensywnie dyszeć, pomimo tego, że wychylał łeb za okno – Tatusiu, nie zabijaj go, pomimo tego, że zabijasz ludzi, ale dla pieniążków? - prychnęłam.

- Całkiem możliwe, Juliet – zaśmiał się Pingwin – Masz spokój na jakiś czas, bo jak Lawton wyjdzie z więzienia, to pewnie będzie chciał się zemścić – dodał.

- Pocieszająca wizja – jęknęłam nerwowo – Ale to nie z mojej winy go zamknęli, przecież mógł się napatoczyć na Batmendę, nawet jakby dalej u Pana pracował – odparłam.

- To fakt – mruknął brunet – Jednakże, na razie, przejmuj się swoim życiem – uciął – Zaraz dojedziemy na miejsce i wykonasz zlecenie.

- Jakie zlecenie?

- Nie interesuj się – burknął Vicor – Na pewno nie sprzedaż czekoladek na rynku – prychnął.

- Bardzo zabawne – obruszyłam się i dyskusja została zakończona.

Wyjechaliśmy z centrum miasta i zatrzymaliśmy się w jakiejś obskurnej okolicy. Nie lubię takich miejsc. Nigdy nie byłam odważna i takie widoki działają na mnie odstraszająco.

- Nie podoba mi się tu – jęknęłam, wtulając się w futerko Kiera.

- Nie obchodzi mnie to – warknął Pingwin – To jest twój cel – dodał, wyciągając komórkę, a na ekranie zamigotało zdjęcie jakiegoś kolesia. Nie wyglądał na sympatycznego...

- Mam go zabić? - spytałam niepewnie.

- Nie, zrób mu kanapkę – Cobblepot przewrócił oczami – Oczywiście, że masz go zabić – dodał zirytowany – To Alex Howard – mruknął – Pożyczył ode mnie sporą sumkę i nie spieszy mu się z oddaniem – wyjaśnił.

- To mam go zabić, czy odzyskać dług? - dopytywałam.

- Jeśli zupełnym przypadkiem, będzie miał przy sobie dziesięć tysięcy, to zabierz pieniądze i strzel mu kulkę w łeb – mruknął Pingwin – Pokaż mu, że nie obraża się Króla Gotham – dodał.

- Czyli, że... - musiałam sobie to wszystko poukładać – Mam znaleźć tego całego Alexa i go zabić, za to, że zwleka z oddaniem pożyczki, a jeśli ma przy sobie pieniądze to go okraść i też go zabić? - upewniłam się.

- Jednak jesteś bystra, Caro – brunet uśmiechnął się.

- Czasami – zaśmiałam się – A jak mam udowodnić, że go zabiłam? - spytałam.

- A tak – burknął – Przyniesiesz mi jego głowę – odparł obojętnie.

- Głowę? - parsknęłam – Będzie dekoracją półki, jak trofeum, czy co? - zachichotałam.

- Daj spokój – wtrącił się Victor – Pokażesz głowę Szefowi, a potem się ją wyrzuci do śmieci – prychnął.

- No ok – pokiwałam głową.

- Świetnie – mruknął Cobblepot – Alex mieszka w bramie 8, numerek lokum to 19 – dodał, a ja otworzyłam drzwi samochodu – Dajesz znać, jak tylko wykonasz zadanie – powiedział, jeszcze zanim wysiadłam.

- Oczywiście – wyszczerzyłam się i wyskoczyłam z rolls-royce'a, popychając wcześniej Kiera. Nie miałam wątpliwości, że Pingwin nie ma ochoty na dłuższe towarzystwo psa. Poza tym owczarek mógł się przydać. Już niejeden raz udowodnił, że jest pożyteczny.

Zamknęłam drzwi za sobą i odjechali z piskiem opon. Zostałam sama na zaniedbanym podwórku w jakiejś obskurnej dzielnicy.

Cieszyłam się, że Kier jest ze mną. Duży pies zawsze wzbudza respekt i gwarantuje jakieś bezpieczeństwo.

- Brama 8, mieszkanie numer 19 – powtarzałam sobie na głos, żeby nie zapomnieć – Masz ochotę na zabawę, piesku? - zwróciłam się do Kiera, a ten zaszczekał w odpowiedzi.

- Rozumiem, że to znaczy tak – zaśmiałam się szaleńczo i pociągnęłam psa w kierunku osiedla.

Tylko udawałam przed samą sobą, że mam tyle odwagi, żeby wparować do czyjegoś mieszkania i go załatwić. Do Pingwina chyba nie docierało, że nie jestem zabójczynią na zlecenie. Nie umiem kogoś tropić i go sprzątnąć. To zadanie dla osób odważnych, zdeterminowanych. Ja jestem tylko zwykłą psychopatką. Jeśli najdzie mnie ochota, to pójdę kogoś zabić, ale nigdy tego nie planuję. Dostałabym kurwicy, gdybym miała siedzieć nad planem i skrupulatnie analizować wszystko po kolei. A Joker tak robi.

Potrafi godzinami siedzieć w swoim biurze i dopracowywać szczegóły. Ja tego nie cierpię. Spontan. To jest to, co lubię.

- Dobrze, że chociaż ty dodajesz mi odwagi – mruknęłam do Kiera, popychając odrapane drzwi. Znalazłam się na ponurej klatce schodowej. Ściany straszyły resztkami szarej farby, skrzynki na listy porastała warstwa brudu, a zdezelowane schody nie zachęcały do zwiedzania kolejnych pięter budynku. W powietrzu dało się wyczuć zapach stęchlizny, zmieszanej z odorem dymu tytoniowego. Gdybym znalazła się tu przypadkiem, wiałabym, gdzie pieprz rośnie, ale teraz miałam zadanie do wykonania i musiałam przezwyciężyć lęki. W głębi duszy dalej byłam nieco bojaźliwą dziewczynką.

- Mieszkanie numer 19 – powiedziałam do siebie i zaczęłam się wspinać po schodach. Skrzypiały z moim najmniejszym ruchem, ale szłam dalej. Kier był mniej pewny i musiałam go wciągać na każdy stopień.

W końcu znaleźliśmy się na korytarzu, który miał nas doprowadzić do lokatora mieszkającego pod 19. Nogi mi się trzęsły z nerwów, nie wiedziałam jak w ogóle rozpocząć akcję. Wsunęłam do ust listek gumy do żucia, żeby dodać sobie odwagi. W głowie przećwiczyłam dialog, jaki mógłby się wywiązać między mną a Alexem. Nabrałam powietrza w płuca i zdecydowanie zapukałam w bure drzwi. Po minucie oczekiwania, w progu stanął średniego wzrostu mężczyzna. Był w białym, pomiętym podkoszulku, dresowych spodniach i granatowym szlafroku. Miał mętne spojrzenie i ćmił papierosa.

- Czego? - warknął nieprzyjemnym głosem, omiatając mnie od stóp do głów.

- Dzień dobry – siliłam się na sztuczny uśmiech – Pan Alex Howard? - spytałam.

- Dla ciebie, laluniu, mogę być, kim zechcesz – zaśmiał się, a jego wzrok spadał na moje odsłonięte nogi.

- Mam do pana sprawę – zignorowałam jego teksty i przeszłam do sedna.

- Zrobię, co tylko chcesz, kociaku – zaśmiał się i próbował mnie chwycić za pośladek. W tym momencie wychylił się Kier, który groźnie kłapnął zębami.

- Nie radzę – uśmiechnęłam się – Mogę wejść? - rzuciłam kolesiowi pytające spojrzenie.

- Ależ proszę – mężczyzna odsunął się, wpuszczając mnie do środka. W mieszkaniu panował bałagan, a powietrze wydawało się zatęchłe. Pociągnęłam psa ze sobą, który pełnił funkcję mojego ochroniarza. Howard musiał się zmieszać zrobionym przez siebie syfem, bo w pośpiechu zgasił peta i zrzucił porozwalane ciuchy ze sfatygowanej kanapy. Gestem ręki, pokazał, żebym usiadła, ale odmówiłam.

- Dziękuję, postoję – odparłam, a Kier, podobnie jak ja, stał wiernie u mojego boku. Widocznie sam też brzydził się dotknąć tutaj czegokolwiek.

- Coś do picia? - zagaił Alex, ale ponownie podziękowałam. Wzruszył tylko ramionami i sam usadowił się na kanapie, trzymając w dłoni puszkę z piwem – To, co mogę dla ciebie zrobić, laleczko? - zaśmiał się rubasznie.

- Mówi coś panu nazwisko Cobblepot? - mruknęłam, sięgając do torebki.

- Nie – uciął, popijając piwo.

- Doprawdy? - zaszczebiotałam – Nie pożyczał pan od niego dziesięciu tysięcy, przypadkiem? - wyszczerzyłam się.

- Nie przypominam sobie – dalej obstawał przy swoim.

- A to ciekawe, bo mi powiedział co innego – odparłam i wyciągnęłam gnata z torebki. Kolo szybko się ożywił i dość negatywnie zareagował na widok broni.

- Co jest, kurwa?! - jęknął, podskakując na kanapie.

- Pan Cobblepot, chce odzyskać pieniądze – uśmiechnęłam się, celując w gościa pistoletem.

- Ale... Ja... - kajał się – Ich nie mam – jęknął, wyraźnie przerażony – Może się jakoś dogadamy? - ryzykował – Ja dam ci rozkosz, a ty...

- Milcz, kretynie! - warknęłam, strzelając w sufit.

- Nade mną mieszkają ludzie... - zaczął, ale mu przerwałam.

- Myślisz, że mnie to obchodzi? - prychnęłam – Krótka piłka. Albo oddajesz dług, albo kończysz z kulką w gardle – zagroziłam.

- Ale ja nie mam teraz przy sobie...

- No i co z tego? - warknęłam – Nie cackamy się z takimi jak ty – dodałam, odbezpieczając spust.

- Czekaj! - krzyknął.

- Co? - przewróciłam oczami rozdrażniona. Gnój odbierał mi przyjemność z zabawy.

- Dobra, mam te pieniądze – poddał się.

- Gdzie?

- W dolnej szufladzie, o tam – wskazał ręką, ale się nie odwróciłam – Nie pójdziesz po nie? - zdziwił się.

- A skąd mogę mieć pewność, że nie kłamiesz? - wyszczerzyłam się.

- Stoisz nade mną z gnatem, czemu miałbym kłamać? - jęknął.

- Może sądzisz, że jestem na tyle głupia, żeby się odwrócić? - spytałam, a nagle w drzwiach dało się słyszeć chrzęst klucza.

Alex ze strachem spojrzał w ich stronę, a ja zaśmiałam się na myśl, że wpadną dodatkowe ofiary w moje szpony – Spodziewasz się gości? - zachichotałam, a na dźwięk moich słów, do pokoju weszła młoda kobieta z siatką zakupów. Za rękę trzymała bachora. Na oko, 5-letniego.

- Kim pani jest? - spytała ze strachem w głosie i rzuciła się do drzwi, ale na mój znak, Kier zagrodził im drogę, wściekle warcząc.

- To nie istotne – warknęłam, nie spuszczając lufy gnata z Alexa – A na waszym miejscu, usiadłabym grzecznie na kanapie – uśmiechnęłam się. Owczarek warczał coraz głośniej, zmuszając kobietę do postępowania zgodnie z moimi poleceniami.

- Czego pani chce... - jęknęła płaczliwie, a ja warknęłam zirytowana.

- Cisza – syknęłam.

- Przyszła odebrać dług – powiedział cicho Alex, zwracając się do kobiety.

- Nie – jęknęła – Przecież wiesz, że...

- Cisza! - syknęłam ponownie, zanosząc się maniakalnym śmiechem.

- Właśnie, że nie będę cicho! - wydarła się kobieta – Alex, nie dawaj tej szmacie pieniędzy! - krzyczała, a ja, żeby ją uspokoić, strzeliłam w sufit. Rozległ się huk, od którego bachor zaczął ryczeć.

- Ucisz tego gnoja – warknęłam z obrzydzeniem, a kobieta posłała mi oburzone spojrzenie.

- Co z ciebie za kobieta?! - patrzyła na mnie jak na monstrum, tuląc dzieciaka.

- Jedyna w swoim rodzaju – wyszczerzyłam się, strzelając balona z gumy – No i jeszcze nieobliczalna – zaśmiałam się odruchowo, prawie krztusząc się gumą – Wybaczcie na sekundę – mruknęłam i zaczęłam kaszleć – Za często śmieję się jak opętana – dodałam, chrząkając – No – potrząsnęłam głową – To na czym stanęło? - wyszczerzyłam się i ponownie wycelowałam w całą trójkę gnatem.

- Naprawdę, kasa jest w szufladzie! - jęknął Alex, ale ta kurwa znowu się wtrąciła.

- POTRZEBUJEMY ICH NA OPERACJĘ GEORGE'A! - krzyknęła, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem.

- Znajdziemy inne rozwiązanie, Cathrine – mężczyzna usiłował ją uspokoić.

- Czyli, że hajs naprawdę tam jest – ucieszyłam się.

- Gdzie twoja empatia, bezuczuciowa dziwko! - ta baba serio zaczynała mnie irytować.

- Jest zarezerwowana tylko dla zwierzaczków – uśmiechnęłam się – Twój głupi bachor mnie nie obchodzi – dodałam złośliwie.

- Jak możesz?!

- Zwyczajnie – mruknęłam – Czyli, przysięgasz, że dziesięć tysi jest w tamtej szufladzie? - zwróciłam się do Alexa.

- Przysięgam! - jęknął przerażony.

- Skoro tak twierdzisz – wydęłam usta – Kier, pilnuj państwa – pogłaskałam go po głowie, a pies ustawił się blisko ofiar i zaczął groźnie warczeć. Nie opuszczałam lufy gnata, ale poszłam sprawdzić zawartość szuflady. Wydobyłam z niej szkatułkę z pokaźnym plikiem banknotów. Nie chciało mi się tego liczyć, poza tym, ogromna liczba zielonych ruloników, sugerowała, że nie jest to mały nominał. Z radosnym uśmieszkiem, wróciłam do swoich ofiar – Dobra, wygląda na to, że wszystko się zgadza – wyszczerzyłam się.

- Ty egoistyczna szmato! - kobietką dalej targały emocje.

- Dziękuję – ukłoniłam się lekko.

- Catherine, uspokój się – przemawiał uspokajającym głosem – Przynajmniej przeżyjemy i tylko to się liczy – odetchnął z ulgą.

- Co? - wybuchnęłam szyderczym śmiechem – Nie rozpędzaj się tak, Howard – prychnęłam – I tak miałam cię zabić – mruknęłam obojętnie i strzeliłam mu kulkę między oczy. Babka zaczęła wrzeszczeć, czego nie mogły znieść moje biedne uszy – Zamknij się – warknęłam i do niej też strzeliłam. Kula przebiła jej głowę, w wyniku czego, bachor zaczął płakać. Tylko tego brakowało...

Zirytowana, podeszłam do dzieciaka i strzeliłam mu z bliska w tę paskudną gębę. Jego krew pobrudziła moje ubranie. Gówniarz wkurwiał mnie najbardziej, dlatego dla niego musiałam się bardziej wysilić. Rozwaliłam mu facjatkę, z czego byłam dumna. Na kanapie leżały oparte o siebie trzy trupy. Wykonałam zlecenie, dostałam mały bonusik i jeszcze trzymałam w dłoni szkatułkę z grubym hajsem! Całkiem udany dzień. Rozemocjonowana, zadzwoniłam do Pingwina.

- Halo – po drugiej stronie rozległ się jego głos.

- Już – powiedziałam bez zbędnych wstępów.

- Co już? - spytał zdziwiony.

- No zlecenie! - zawołałam – Wykonane – opanowałam się nieco.

- Nawet szybko ci to zeszło – skwitował – Victor zaraz po ciebie będzie – odparł i się rozłączył.

- Chyba go zaskoczyłam, wiesz Kier? - wyszczerzyłam się do owczarka – Tylko, jak ja mam odciąć kolesiowi głowę? - zmartwiłam się – Myślisz, piesku, że jest tu jakiś nóż? - spytałam i zaczęłam przetrząsać coś, co przypominało kuchnię. Udało mi się znaleźć całkiem spore ostrze. Już zamierzałam pozbawić denata główki, gdy w drzwiach stanął Victor.

- Teleportowałeś się tutaj?! - krzyknęłam zaskoczona.

- Nie, byłem w pobliżu – odparł Zsasz, przyglądając się całej scenerii – Niezłe widowisko, Caro – skwitował.

- Z twoich ust to komplement – zaśmiałam się – W ogóle, patrz co mam – roześmiałam się i wyciągnęłam z torebki szkatułkę.

- Mam gdzieś twoją kosmetyczkę – warknął bladolicy.

- To nie jest kosmetyczka! - zaprotestowałam i otworzyłam wieczko – Tu jest hajs – zachichotałam, wyciągając plik banknotów.

- Czekaj – Zsasz podrapał się po brodzie – Howard rzeczywiście miał kasę przy sobie?

- Yhm – pokiwałam głową.

- Nieźle – mruknął – A co to za baba i dzieciak? - spytał, rzucając okiem na trupy.

- Sama nie wiem – odpowiedziałam szczerze – Ale ta babka strasznie się pruła, bo te pieniądze ponoć miały iść na jakąś operację tego bachora – wzruszyłam ramionami.

- Czyli, że pomimo tego, że dowiedziałaś się o ich problemach i tak ich zabiłaś? - spytał.

- Do końca trzymałam ich w niepewności – zachichotałam – Szkoda, że nie widziałeś, jakie mieli miny, jak powiedziałam, że i tak ich sieknę – przygryzłam wargę.

- Zwykła z ciebie sadystka, Caro – zaśmiał się Victor – Podoba mi się – skwitował.

- To co, zostaniemy przyjaciółmi? - zażartowałam.

- Na to nie licz – sarknął – Czemu Howard wciąż ma głowę? -spytał.

- Bo jak właśnie miałam się brać do roboty, to stanąłeś w drzwiach – odparłam.

- Dobra, łeb to ja już mu utnę – zaoferował się i nim zdążyłam coś powiedzieć, chwycił denata za włosy i jednym sprawnym ruchem pozbawił go makówki. Patrzyłam na to oszołomiona. Jego precyzją, oczywiście – To co? Zwijamy się? - mruknął do mnie, a ja przytaknęłam. Gwizdnęłam na Kiera i schowałam szkatułkę z pieniędzmi do torebki. Gnata wciąż trzymałam w dłoni, tak na wszelki wypadek.

- To jest trochę krzywdzące, że ucięty łeb leży na przednim siedzeniu, a ja gniotę się na tylnej kanapie – mruknęłam, ładując się do samochodu.

- Trzeba mieć priorytety – zaśmiał się i odpalił brykę.

- Spoko, rozumiem – zawtórowałam mu – Mogę cię o coś spytać, Victor? - zagaiłam, wychylając się do przodu. Nie byłam przypięta pasami. Bo po co.

- Nie – uciął.

- Och, no weź! - jęknęłam.

- Nie zachowuj się jak dziecko – warknął, wyjeżdżając z zaniedbanego podwórka.

- To zabawne – oklapnęłam na kanapę i przytrzymałam się Kiera, który ponownie usadowił się przy oknie. Zawsze to coś. Do środka wpada trochę świeżego powietrza, a ja, chociaż na chwilę zapominam o chorobie lokomocyjnej.

- Co? - spytał.

- Cytujesz słowa Batmana – zaśmiałam się.

- Jechałaś tym słynnym batmobilem? - prychnął.

- Tylko raz i tylko po to, żeby Gacek wpakował mnie do Arkham – potwierdziłam.

- Nietoperka też doprowadzałaś do szału? - mruknął Zsasz, zerkając we wsteczne lusterka

- Ja każdego doprowadzam do szału – powiedziałam to głosem w stylu: to oczywiste.

- Tu się zgodzę – skwitował bladolicy.

- A wracając do początku rozmowy – wróciłam na poprzednie tory – To jestem dzieckiem – zachichotałam niczym złośliwy chochlik.

- No, nie pochlebiaj sobie – przez głos czarnookiego dało się słyszeć mocny cynizm – Stara dupa jesteś – dodał złośliwie.

- Jestem taka stara, że wiszę Mojżeszowi pięć dolców – zaśmiałam się – Ale właśnie chodzi o to, że na zewnątrz jestem stara dupa, a w środku mała dziewczynka – odparłam, poprawiając się na siedzeniu. Nienawidzę, kiedy skóra przylepia się do skórzanej tapicerki... - W sumie, czy to nie jest jakaś choroba? - zamyśliłam się.

- Ta. Autyzm – burknął Victor.

- Kurna, to pewnie przez te szczepionki – powiedziałam konspiracyjnym szeptem.

- Co? - w głosie bladolicego dało się słyszeć zdziwienie.

- No wiesz, te pierdoły co je ludzie wymyślają – mruknęłam, zakładając nogę na nogę – Szczepionki powodują autyzm, Ziemia jest płaska, a murzyn jest człowiekiem – wzruszyłam ramionami.

- To akurat było rasistowskie – skwitował Victor, ale zrobił to z ukrytym rozbawieniem w głosie.

- Wiem – westchnęłam ciężko – W piekle już wpisali mnie na listę oczekujących. Jeszcze trochę, a nie będę miała co liczyć na czyściec, ani na szachy ze świętym Piotrem.

- Ty serio jesteś powalona – skomentował.

- Dziękuję – zaśmiałam się – Jak miło wiedzieć, że ludzie postrzegają mnie tak, jak chcę – rozmarzyłam się – Ale skoro i tak już rozmawiamy, to muszę cię o to spytać – mruknęłam – Jak to zrobiłeś, że odciąłeś mu głowę jednym ruchem? - spytałam głosem pełnym przejęcia i podziwu.

- Lata praktyki – burknął.

- Nauczysz mnie? - spytałam z nadzieją.

- Nie.

- Proszę – załkałam jak mały kociak.

- Nie – powtórzył się.

- Dlaczego nie? - warknęłam zawiedziona.

- Specjalnie po to, żebyś się wkurzała – mruknął – Nie podoba się? Mogę cię w każdej chwili wysadzić i nie mówię tu o wysiadaniu – dodał.

- Ale bym cię torturowała – syknęłam.

- Puściłabyś mi bajeczkę i przykleiła moją twarz do ekranu? - zadrwił.

- To niehumanitarne – mruknęłam – Owinęłabym cię w drut kolczasty, przywiązała do drzewa, poraziła prądem, oblała cię benzyną i podpaliła – powiedziałam spokojnym głosem.

- Sporo roboty. Opłacałoby ci się?

- Dla satysfakcji warto się poświęcić – dodałam złowieszczo.

- W sumie, całkiem niezłe. Muszę to kiedyś wypróbować – odparł.

- A ty jakie masz sposoby tortur? - zagaiłam, żeby pociągnąć rozmowę.

- Raczej klasycznie – stwierdził – Nóż, piła, gnat – wyliczał.

- Skromnie jak na takiego speca – zauważyłam.

- Ludzie na ogół boją się mojego wyglądu, więc nie muszę się wysilać – odparł.

- Ja preferuję takie tortury, żeby jak najdłużej się pobawić nową zabawką – zaśmiałam się – A oczy wydłubywałeś? Kości łamałeś? - dopytywałam.

- Pewnie – prychnął – A wyciągałaś jelita przez gardło? - spytał.

- No, tu mnie zaskoczyłeś – mruknęłam z podziwem – Nie, nie robiłam tego – odparłam.

- Wyrywałaś serca? - mruknął, skręcając w jakąś uliczkę. Nawet nie spostrzegłam, że minęliśmy całą drogę. W dodatku zapomniałam o Kierze, który postanowił się położyć na moich kolanach.

- Raz – przyznałam – Mam słabość do odcinania kończyn – wypaliłam.

- To nie jest nic dziwnego – skomentował.

- A wydłubałeś kiedyś ofierze oko i posłałeś jej kulkę w pusty oczodół? - zaśmiałam się.

- Nie, a co? Fajne? - odwrócił się lekko w moją stronę. To było urocze, że tak dobrze się dogadywaliśmy, dzieląc się szczegółami z naszych zabaw.

- Koniecznie spróbuj – zachęcałam go – Ciężko jest trafić z niewielkiej odległości, ale jak ci się już uda, to radocha jest większa – zachichotałam.

- Sprawdzę to kiedyś – mruknął – No, dojechaliśmy – zawołał, parkując rolls-royce'a pod jakimś budynkiem. Z tego wszystkiego zapomniałam spytać, dokąd jedziemy.

- Jakoś inaczej zapamiętałam klub Pingwina – zaczęłam, wysiadając z auta i się rozglądając.

- Bo pewnie byłaś w tym innym – powiedział Zsasz – Teraz to Iceberg Lounge jest główną siedzibą Szefa – odparł, biorąc pod pachę obciętą głowę.

- No ładnie – oceniłam, luzując Kierowi smycz, żeby poszedł się załatwić na trawie – Tamten był taki klimatyczny – uśmiechnęłam się do wspomnień – Niczym na żywca wyjęty z czarno-białych dreszczowców. I ta muzyka. Piorunujący jazz – uśmiechnęłam się nostalgicznie.

- Ta, to nie czas na wspominki – warknął Zsasz – Ruszaj się – syknął do mnie.

- No już, już, jejku – przewróciłam oczami, pociągnęłam psa i udałam się za bladolicym.

- Nie zostawaj w tyle – strofował mnie czarnooki, ale ja tylko wzruszałam ramionami. Ten klub podobał mi się bardziej. Łączył ze sobą głęboką czerń i ostry fiolet, co sprawiało, że miejsce wydawało się bardziej mroczne. Nie mogłam dostrzec żadnej ciepłej barwy, jakby sama nazwa lokalu miała sugerować, że wszystko ma przywodzić na myśl zimny lód. Stąpaliśmy po wypolerowanej, czarnej podłodze, a nad nami kołysały się eleganckie, srebrne żyrandole, rzucając jasną poświatę na nasze oblicza. Trzymałam owczarka krótko. Wszystko było tutaj takie czyste, że nie chciałam słyszeć wyrzutów Pingwina, jak to pies coś zabrudził. I tak będzie wściekły, że w ogóle go zabrałam do środka. Defacto, mogłam sobie już iść, bo to Victor taszczył ze sobą głowę nieboszczyka. Ale, znając życie, to muszę tu być, dopóki Jaśnie Pan Karakan nie raczy mnie odprawić. Nie znoszę tego debila...

- Szefie! - moje rozmyślania przerwał głos Zsasza – Jesteśmy! - zawołał i oboje wparowaliśmy do głównej części klubu. Za nami był pokaźny barek, wokół kanapy i stoliki, a jedną z nich zajmował Oswald Pieprzony Cobblepot...

- Kto tu wpuścił kundla?! - oczywiście, pierwsze co nie uszło jego uwadze, to fakt, że trzymałam na smyczy Kiera. A chuj, że twój sługus niesie ze sobą obciętą głowę, z której kapie krew i zanieczyszcza tę cudowną posadzkę. Twój największy problem to pies. Tak, pies...

- To ja, przyjmuję baty na siebie – podniosłam rękę. Mogłam nawet oberwać w gołą dupę, o ile będę mogła sobie w końcu stąd iść.

- Należałoby ci się – warknął brunet.

- Ja mogę jej z chęcią przywalić – zaoferował się Victor.

- Zrób ten numer z jelitami przez gardło – wyszczerzyłam się szaleńczo.

- Chętnie, ale nie mogę – westchnął – Musisz pozostać żywa – dodał.

- Szlachetnie – prychnęłam – Potrzymaj smycz – zwróciłam się do bladolicego i zanim zdążył odpowiedzieć, wcisnęłam mu ją w dłoń.

Chwyciłam obciętą głowę za włosy i podeszłam do Pingwina – Proszę bardzo, Panie Pingwin – szczebiotałam – Główka Alexa Howarda, na dowód, że nie żyje – uśmiechnęłam się słodko.

- Widzę, że nie żyje – warknął Cobblepot – Victor, weź to wyrzuć – machnął ręką, a czarnooki podszedł do nas i zabrał ode mnie głowę, oddając mi smycz.

- Aha, i jeszcze to – mruknęłam, wyciągając szkatułkę.

- Co to jest? - spytał Pingwin.

- Otwórz, to się przekonasz – rzuciłam mu pudełko na kolana. Cobblepot omiótł mnie zimnym spojrzeniem i otworzył szkatułkę.

- Pieniądze? - zdziwił się.

- To kasa Howarda, którą ci wisiał – mruknęłam znudzona – Dłużnik nie żyje, odzyskałeś hajs, mogę sobie iść? - przeszłam do sedna.

- Z kim ty rozmawiasz? - warknął oschle. Z pieprzonym, wkurwiającym dziadem, którego bym przebiła na wylot pierwszą rzeczą, którą bym miała pod ręką...

- Najmocniej przepraszam – zbeształam się i postanowiłam włożyć jedną ze swoich masek – Wykonałam zadanie, w dodatku otrzymał Pan, Panie Pingwin, zwrot długu, którego się Pan zapewne nie spodziewał. Nieskromnie mówiąc, dobrze się spisałam i chyba zasłużyłam na powrót do domu? - zamrugałam słodko oczami. Pingwin uśmiechnął się szeroko, a jego jasnoniebieskie ślepia, przeszyły mnie na wskroś.

- Od razu lepiej – mruknął – Owszem, dobrze się dzisiaj spisałaś i nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś już mogła iść – stwierdził – Aczkolwiek – zatrzymał się na sekundę – Jeszcze cię zatrzymam – uśmiechnął się jak skurwiel, który wie, że nie mogę mu odmówić.

- Kolejne zlecenie? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, ale w moim głosie dało się już słyszeć lekką irytację.

- Ależ nie – brunet zaśmiał się – Twoja praca nie polega tylko na wykonywaniu zleceń – odparł – Kiedy sobie tego zażyczę, będziesz mi dotrzymywać towarzystwa – uśmiechnął się bezczelnie, a ja oczami wyobraźni widziałam, jak walę go po tej irytującej mordzie. Dorszem. Ociekającym kwasem.

- To brzmi dość... eee – zawiesiłam się, uciekając wzrokiem w bok. Pingwin tylko przewrócił oczami.

- Opanuj się, kobieto, przecież nie proponuję ci seksu – warknął. Jeszcze...

- To, co mam zrobić? - spytałam głosem męczennicy, pełna nadziei, że mój ''entuzjazm'' szybko zniechęci Cobblepot'a do mojego towarzystwa.

- Zjesz ze mną obiad – oświadczył. Mój detonator zaskoczenia właśnie wybuchł.

- Co takiego? - wybałuszyłam oczy.

- Zjesz ze mną obiad – powtórzył z większym naciskiem.

- Nie jestem głodna – zaoponowałam.

- To nie było pytanie, tylko polecenie – odparł Pingwin – Zjesz ze mną obiad – warknął, powtarzając poprzednią frazę wyjątkowo powoli. Wypuściłam nerwowo powietrze z ust i spojrzałam brunetowi w oczy.

- Ale po obiedzie, będę mogła iść? - upewniłam się.

- Zobaczymy – uciął. Nosz kurwa jego psia mać... Rozwalę twój durny łeb o ziemię, ty upierdliwy karakanie... Dobrze, że Pingwin nie umie czytać w myślach.

- Spieszysz się dokądś? - Cobblepot uśmiechnął się bezczelnie.

- Taaa... - zaczęłam, ale musiałam umilknąć pod jego zimnym spojrzeniem – To znaczy, nie, Panie Pingwin – poprawiłam się.

- Doskonale – uśmiechnął się – Przygotowywanie jedzenia trochę potrwa, wobec tego, będziemy musieli zaczekać – zwrócił się do mnie.

- To ja w międzyczasie pójdę na spacer z Kierem i... - odwróciłam się na pięcie z zamiarem wyjścia, ale głos Pingwina mnie zatrzymał.

- A ty dokąd? - spytał – Zaczekasz tutaj. Razem ze mną – zaakcentował ostatnie słowo, a przez moje myśli przeszła kolejna fala przekleństw – Masz coś przeciwko? - mruknął. Tak. Mam coś przeciwko. Nienawidzę cię, ty kanalio pierdolona...

- Nie, Panie Pingwin – burknęłam i niechętnie usiadłam na kanapie koło bruneta. Odsunęłam się jednak maksymalnie na jej koniec, żeby nie daj bóg, nie musnąć Cobblepota małym palcem. Wycieczka samochodem była już wystarczającą torturą i więcej nie zabiorę Kiera ze sobą. Wybacz piesku, ale kiedy w grę wchodzi towarzystwo tego karakana, będziesz musiał się męczyć z Jokerem. Tia, myślę tylko o własnej dupie.

- Trzymasz dystans – zauważył.

A co, mam ci kurwa loda zrobić?

- Bo chciałam zadzwonić – palnęłam bez zastanowienia. Wszakże, naprawdę chciałam zadzwonić.

- Do Jokera? - wymówił jego imię z pogardą w głosie. Tak! Zadzwonię do klauna i na pewno będzie wniebowzięty, jak usłyszy Pingwina w tle. Jestem święcie przekonana!

- Nie – ucięłam, wyciągając komórkę i wybrałam numer mamy – Będzie mi miło, jeśli nie będzie Pan podsłuchiwał – zwróciłam się do bruneta.

- Nie zamierzam – odpowiedział i zajął się kieliszkiem wina. Podziękowałam skinieniem głowy i przyłożyłam telefon do ucha.

- Halo? - po drugiej stronie rozległ się głos mojej rodzicielki.

- No cześć mamuś, to ja – przywitałam się, łapiąc przy okazji ukradkowe spojrzenie Pingwina.

- Juliet! - ucieszyła się – Więc jednak dzwonisz!

- Jak to jednak? - spytałam – Mamo, obiecałam, że zadzwonię – odparłam.

- Masz przerwę w pracy? - dopytywała.

- Taaaak. Można tak powiedzieć – skwitowałam – Co tam u was słychać? - zagaiłam.

- A dobrze, dobrze – odpowiadała – Przygotowujemy się na przyjazd gości – powiedziała.

- Będziecie mieli gości? - zdziwiłam się – Zaprosiliście sąsiadów? - dociekałam. Czyżby mój węszący wszędzie spisek tatuś, postanowił zacieśniać więzy z innymi ludźmi?

- Nie – zaśmiała się – Ojciec nie lubi się z sąsiadami – dodała ciszej. Czyli, nic się nie zmieniło.

- To, kto do was przychodzi? - jestem na swój sposób ciekawska. Dobrze, że Kier położył się u moich stóp i nie musiałam go pilnować, bo byłam kompletnie skoncentrowana na rozmowie z mamą.

- Ciocia Gosia przyjeżdża – obwieściła z radością.

- Sama? - przełknęłam nerwowo ślinę.

- Oczywiście, że nie! - fuknęła moja rodzicielka – Razem z wujkiem Robertem i Edytką oczywiście – zaśmiała się, a ja dostałam lekkiego paraliżu.

- Aha, to fajnie – skomentowałam, starając się brzmieć normalnie.

- Przyjeżdżają na dwa tygodnie. Będą w tę sobotę – relacjonowała, a ja tylko przytakiwałam – Pewnie już wiesz, dlaczego wczoraj dzwoniłam? - spytała, a ja zaklęłam w myślach.

- Nieee – spróbowałam, chociaż i tak wiedziałam, że to nie ma sensu.

- Nie będziesz odwalać cyrków i udawać, że nic nie wiesz o ich przyjeździe – skarciła mnie – W sobotę przyjdziesz do nas na obiad, żeby przy okazji się przywitać – widzę, że mama już wszystko zaplanowała. Nawet nie pytając mnie o zdanie... - Oprowadzisz Edytkę trochę po Gotham – powiedziała.

- Ale mamo... - próbowałam się wtrącić, jednak bezskutecznie.

- Żadne, ale, Juliet – warknęła – To rodzina – dodała – Poza tym, przecież lubisz Edytę. To twoja ulubiona kuzynka. Nie widziałyście się kawał czasu, a Edytka najbardziej się cieszy z tego, że się spotkacie – trajkotała, nie dając mi dojść do słowa.

- Mamuś, ja nie twierdzę, że przeszkadza mi wizyta cioci, wujka i kuzynki, ale chodzi o to, że ja pracuję... - zaczęłam spokojnie, ale ponownie moje próby negocjacji spełzły na niczym...

- Juliet – syknęła – Nic ci się nie stanie, jak spędzisz czas z rodziną – fuknęła – Ja też chciałabym zobaczyć swoje dziecko na oczy, a nie tylko rozmawiać z nią przez telefon – sarknęła.

- Mamo... - jęknęłam.

- Co mamo? - przedrzeźniała mnie – Taka prawda – dodała cierpko – Nie widziałam cię chyba rok – powiedziała z wyrzutem.

- Dobrze, przyjdę – odparłam zrezygnowana. Nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnie z mamą i nie daj bóg, z całą rodziną. Edi, moja kuzynka, była najlepszą osobą na świecie i miałam z nią lepszy kontakt niż ze swoimi przyjaciółmi. Ja wiedziałam o niej prawie wszystko, podobnie jak ona o mnie. Tylko że... Jakoś nie miałam potrzeby, żeby się przyznawać do swojego nowego, kryminalnego życia. Kuzynka należała do osób gadatliwych i bałam się, że pociągnie mnie za język, a ja w końcu powiem. Wszyscy będą zszokowani, a przesądna ciocia wezwie egzorcystę...

- Ale nie mów tego z takim poświęceniem w głosie – mama znowu mnie strofowała.

- Nie ukrywam, że nie jest mi to na rękę...

- W soboty też pracujesz? - rzuciła.

- Czasami – przyznałam. A jaki jest dzisiaj dzień tygodnia? Tylko nie mówcie, że piątek! Odruchowo spojrzałam na wyświetlacz. Mam jeszcze kilka dni. Jak dobrze...

- Dziecko, ty się wykończysz – zaczęła lamentować.

- Nic mi nie będzie, mamo – uspokoiłam ją.

- Tak, a potem usłyszymy w wiadomościach, że jakaś młoda dziewczyna popełniła hikikimori – dalej obstawiała przy swoim.

- Co? - palnęłam – Jak już coś mamo, to karoshi – odparłam zrezygnowana – Chodziło ci o śmierć z przepracowania? - upewniłam się.

- Tak, ale w takim razie, to co to jest hikikimori? - ciągnęła dalej.

- Izolacja od społeczeństwa – westchnęłam ciężko.

- To w takim razie, ty jesteś hikikimori! - fuknęła, a ja całkowicie osłupiałam. Szczena automatycznie opadła w dół.

- Mamo – parsknęłam śmiechem – Jak niby? - musiałam poznać jej zdanie, bo aż nie dowierzałam.

- Izolujesz się od rodziny! - zatriumfowała, a ja odruchowo strzeliłam facepalme'a.

- Pogadamy w sobotę – odparłam zmęczonym głosem – Na którą mam być i gdzie to jest? - spytałam od niechcenia.

- Obiad jest na szesnastą, bo przyjeżdżają około trzeciej, to akurat będzie – mruknęła – A adres to Liberty Street, brama 12, mieszkanie numer 6 – powiedziała – Mamy ładny ogródek – dodała, jakby ta informacja miała zmienić moje życie...

- Nie zapamiętam tego, wyślij mi SMS - odparłam – Ewentualnie na Messengerze – dodałam.

- Dobrze, córciu – powiedziała radośnie – To widzimy się w sobotę o szesnastej – w jej głosie dało się wyczuć triumf – Ubierz się jakoś ładnie – mruknęła. Nie, przyjdę w stroju niemieckiej gwiazdki porno...

- Dobrze, do zobaczenia – mruknęłam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Rzuciłam komórkę na kanapę i przez kilka chwil, smętnie gapiłam się przed siebie. Potem dostrzegłam butelkę wina na stoliku. Rzuciłam Pingwinowi proszące spojrzenie – Mogę? - jęknęłam żałośnie – Muszę – pokręciłam głową.

- Co się stało? - rzucił.

- Nieważne, muszę się na chwilę znieczulić – mruknęłam.

- Alkohol nie rozwiązuje problemów, uwierz – odparł.

- Tak, wiem. Ale chociaż je zagłusza – dodałam i ponownie spojrzałam maślanymi oczami w stronę bruneta – Proszę, Panie Pingwin. Mogę? - jęknęłam.

- Pod warunkiem, że zostaniesz na deserze – uśmiechnął się szeroko.

- Wszystko jedno – machnęłam ręką i porwałam butelkę w swoje szpony. Objęłam ustami szyjkę i wlałam w siebie sporą ilość czerwonego wina.

- Powstrzymaj się, kobieto – warknął Pingwin, wyrywając mi butelkę – Co się stało, że się tak znieczulasz?

- Jak pewnie się Pan domyśla, moi rodzice nie wiedzą o tym, kim teraz jestem – mruknęłam, opadając ciężko na oparcie kanapy – Przyjeżdża dawno niewidziana rodzina i sprawa się jeszcze bardziej komplikuje – dodałam - Będę musiała udawać, że jestem normalna i mam normalne życie. Sobotni, rodzinny obiadek. Lepiej być nie może – zaśmiałam się nerwowo.

- Cóż. To rzeczywiście trudna sprawa – zgodził się – Ale nie myśl sobie, że spędzanie czasu z rodziną zwalnia cię z odpracowywania długu – syknął.

- Domyślam się – prychnęłam – Ale w sobotę naprawdę nie mogę wykonywać żadnych zleceń – zastrzegłam.

- Juliet – zaśmiał się Pingwin – Myślisz, że będę cię niepokoił codziennie? - spytał. No, a nie?

- Tak przypuszczałam... - zaczęłam ostrożnie, ale Cobblepot mi przerwał.

- Gdybym cię wykorzystywał dzień po dniu, dość szybko spłaciłabyś swój dług – zaśmiał się – A ja uwielbiam uczucie satysfakcji – dodał ze złośliwym uśmieszkiem – Nie spodziewaj się w najbliższym czasie telefonu ode mnie – powiedział spokojnie – Zabawa polega na tym, że nie przewidzisz następnego wezwania, a bez słowa sprzeciwu będziesz musiała znowu do mnie przyjść – zakończył z szerokim uśmiechem. Ty gnoju... Więc tak to sobie obmyśliłeś...

- Tak, Panie Pingwin – syknęłam.

- Jakieś uwagi? - zaśmiał się kąśliwie.

- Nie, Panie Pingwin – mierzyłam go ostrym wzrokiem. Nawet nie zauważyłam, że nieopodal jest nakryty stół dla dwóch osób. Zmroziło mnie na myśl, że będę musiała jeść z tym karakanem obiad, ale byłam jego marionetką. Mógł ze mną zrobić, co tylko chciał i chwalmy pana, że nie wpadł na pomysł zrobienia ze mnie seksualnej niewolnicy...

- Zobacz, stół jest już nakryty. Zasiądźmy więc – zarządził i podniósł się z kanapy. Niechętnie, podążyłam za nim – Kundel zostaje przy kanapie – warknął do mnie, ale ucichł, gdy nie dostrzegł w moich dłoniach smyczy – Świetnie – uśmiechnął się i skierował w stronę srebrnego krzesła. Nakazał gestem dłoni, żebym usiadła, więc wypełniłam jego wolę. Brunet przysunął mnie bliżej stołu, a dopiero potem sam usiadł naprzeciwko.

- Dziękuję? - mruknęłam.

- Dżentelmen zawsze szanuje kobiety – uśmiechnął się i omiótł mnie wzrokiem. Po raz kolejny dzisiaj mój miernik niezręczności wywaliło poza skalę. Tia. Taki z ciebie dżentelmen, jaki z Trynkiewicza był romantyk.

- Yhm – odparłam, uciekając wzrokiem.

- Dlaczego tak wpatrujesz się w obrus? - zapytał.

- Nie lubię patrzeć ludziom w oczy – powiedziałam.

- To brzydki nawyk – skwitował – Nie okazujesz w ten sposób szacunku – dodał. To bardzo przykre, Panie Pingwin. Idę się rzucić z krawężnika. Na szczęście, moje unikanie kontaktu wzrokowego z Cobblepot'em zostało uzasadnione, bo przed naszymi twarzami wylądowały talerze z apetycznie wyglądającym gulaszem.

- Pysznie wygląda ten gulasz – oblizałam się odruchowo.

- Lubisz? - spytał.

- Tak – pokiwałam głową, uśmiechając się. To niesamowite, jak bardzo potrafię zmienić swoje zachowanie w obliczu jedzenia.

- Spróbuj – zachęcił mnie, a ja nabiłam kawałek mięsa na widelec. Niemalże rozpływało się w ustach. Było miękkie i soczyste – I jak? - dopytywał.

- Bardzo dobre – mruknęłam, przełykając.

- To z przepisu mojej matki – odparł, uśmiechając się.

- Pierwsza klasa – skomentowałam, a Pingwin przyglądał mi się z zainteresowaniem. Znowu czułam się niezręcznie.

- Czemu się Pan tak na mnie patrzy? - rzuciłam nieśmiało.

- Pierwszy raz ktoś pochwalił zrobiony przeze mnie gulasz – uśmiechnął się szerzej, a po moich plecach przebiegł lodowaty dreszcz.

Dlaczego ta cała sytuacja przypomina randkę?! Juliet, ogarnij się! To nie jest żadna randka! Karakan cię do niej zmusił, wykorzystuje to, że mu nie odmówisz, a to, że akurat sam zrobił to żarcie to czysty przypadek. Błagam, Caro. Chcę, żebyś miała rację.

- Ma Pan talent, Panie Pingwin – wydukałam, zajmując się jedzeniem. Chciałam mieć ten obiad jak najszybciej za sobą, bo zostawanie sam na sam z Cobblepot'em nie było spełnieniem moich marzeń. Czułam się niezręcznie, bo brunet ani myślał zacząć jeść swoją porcję. Wpatrywał się we mnie, a ja nie znoszę, jak ktoś na mnie patrzy, kiedy coś robię. W szczególności, jeśli chodzi o jedzenie...

Mężczyzna uśmiechał się, ale w końcu zajął się swoim obiadem, a ja miałam chwilę spokoju. Ten gulasz naprawdę był pyszny, a ja jestem dość wybredną osobą. Jak jeszcze mieszkałam w Polsce, kręciłam nosem na niektóre zupy. Dlatego też cieszyłam się, że w Ameryce są inne zwyczaje i pokarmy płynne pojawiały się rzadko na naszym rodzinnym stole. Co nie znaczy, że dawne nawyki nie pozostały. Jak inaczej wyjaśnić to, że uwielbiam wypijać kilka herbat dziennie, niczym rodowita Brytyjka? To akurat nie jest zwyczaj, ja po prostu lubię herbatę.

Nawet się nie zorientowałam, że pochłonęłam całą zawartość talerza w kilka minut. Oprzytomniałam, gdy szurałam widelcem po pustym naczyniu...

- Masz ochotę na dokładkę? - Cobblepot zwrócił się do mnie z delikatnym uśmiechem. Nie! Nie mam ochoty na żadną dokładkę! Chcę już stąd wyjść!

- Nie, dziękuję bardzo – pokręciłam głową – Najadłam się – wymusiłam uśmiech.

- Nie zapominaj o deserze – mruknął ostrym jak szpileczki tonem.

- Oczywiście – po raz kolejny wymusiłam uśmiech. Kusiło mnie jak diabli, żeby chwycić widelec i wydłubać karakanowi te błękitne, przeszywające ślepia... Ale, przecież nie mogłam tego zrobić.

Cisza trwająca między nami męczyła mnie coraz bardziej. Czułam, że mam ściśnięte wnętrzności i siedzę tutaj jak na szpilkach.

Pingwin był bezczelny. Uśmiechał się triumfalnie i świdrował mnie wzrokiem. Musiałam patrzeć w jego oczy, bo za każdym razem, gdy kierowałam spojrzenie na coś innego, brunet zwracał mi kąśliwe uwagi, że nie okazuję mu szacunku. A ja tylko chciałam zjeść ten przeklęty deser, uciec stąd i przez jakiś czas nie oglądać jego parszywej mordy. Dzisiaj wystylizował swoje włosy na: walnął we mnie piorun i dopadł mnie stylista wampirów. Przez cały czas w duchu darłam z niego łacha i powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem. Komuś, kto może się roześmiać w dowolnym momencie swojego życia, ciężko jest się kontrolować... Tak, Panie Pingwin. Te fioletowe pasemka dodają ci męskości jak cholera...

- Dlaczego nic nie mówisz? - z zamyśleń wyrwał mnie głos Cobblepota.

- Nie jestem zbyt dobra w prowadzeniu rozmowy – odparłam szczerze. Kąciki ust bruneta uniosły się w górę, a on odchylił się na krześle.

- Masz minę, jakbyś siedziała tu za karę – skwitował chłodno. Nieeee. Siedzę tu z własnej woli i jestem kurewsko szczęśliwa, nie widać?

- Sprawiam omylne wrażenie – mruknęłam, zaciskając usta.

- Opowiedz coś o sobie – nakazał. Prychnęłam, przewracając oczami. Założyłam ręce na siebie.

- A co tu mówić? - westchnęłam – Jestem szalona, nieobliczalna. Podnieca mnie sadyzm i okrutne tortury, ściga mnie policja – powiedziałam na jednym wdechu. Pingwin pokręcił głową, unosząc brwi.

- Powiedz mi coś, czego o tobie nie wiem, Juliet Caro – zaśmiał się. Chcesz coś o mnie wiedzieć? Ok, co pół sekundy myślę o tym, jakby cię tu zabić...

- Lubię pisać – mruknęłam bez cienia emocji.

- Intrygujące – uśmiechnął się – Jesteś artystką?

- Można tak powiedzieć – uśmiechnęłam się mimowolnie.

- Wiersze, opowiadania? - dociekał.

- Wszystko – mruknęłam.

- Rozwiń to – nakazał.

- Co mi tylko przyjdzie do głowy – odparłam – Uwielbiam wczuwać się w losy swoich postaci – kontynuowałam – Tylko wtedy, mogę niemalże idealnie odzwierciedlić ich charakter, myśli i uczucia – dodałam.

- Zdolna z ciebie dziewczyna – uśmiechnął się, a potem przeniósł swój wzrok na moje usta – A ciemna szminka podkreśla twoją urodę – mruknął.

- Dziękuję – odpowiedziałam – Pedofil – dodałam w myślach.

Naszą dyskusję przerwało pojawienie się deseru. Przed moją twarzą spoczął mały talerzyk z apetycznie wyglądającym kawałkiem ciasta. Miało ciemny biszkopt, przekładany rozpływającą się czekoladą i biały, puszysty krem, w którym dostrzegłam drobinki owoców. To chyba były truskawki. Talerz był ozdobiony zawijasami z czekoladowego sosu i plasterkami kiwi oraz bananów.

Wiedziałam, że muszę zjeść to ciastko, bo inaczej Pingwin mnie stąd nie wypuści, ale to mi nawet nie przeszkadzało. Myślałam o tym, żeby zatopić zęby w tej słodkiej pokusie...

- Smacznego – Cobblepot uśmiechnął się i na szczęście, zajął swoim deserem. Nie musiałam znosić jego intensywnych spojrzeń, więc w stu procentach skupiłam się na ciastku.

Odłożyłam widelec na talerz i oczekiwałam w napięciu, aż Pingwin zrobi to samo.

- Prawdziwa uczta, prawda Juliet? - skinął do mnie głową, a ja przytaknęłam.

- Zarówno obiad, jak i deser były wyśmienite – odparłam zgodnie z prawdą – Czy wobec tego, mogę już iść? - spojrzałam błagalnie w stronę bruneta, a ten uśmiechnął się i wstał od stołu. Żywiąc nadzieję, że moje modły zostały wysłuchane, zrobiłam to samo.

- W porządku – mruknął, zbliżając się do mnie – Możesz już iść, chociaż nie ukrywam, że twoje towarzystwo, Caro, jest bardzo przyjemne – uśmiechnął się, a mnie zemdliło – Zanim jednak wyjdziesz, zrobisz jeszcze tylko jedno – rzekł i wystawił rękę ze srebrnym pierścieniem. Nie zrobił tego jednak na wysokości mojej głowy, więc jak sądzicie, co musiałam uczynić, żeby go dosięgnąć? Uklęknąć... Jak pieprzona niewolnica...

Powstrzymałam się od jakichkolwiek komentarzy i uklękłam przed Pingwinem. Pocałowałam pierścień, a wtedy Cobblepot chwycił mnie za brodę i podniósł delikatnie do góry, tak, że byłam zmuszona patrzeć w jego oczy. No co za pedofil...

- Do zobaczenia, Juliet – uśmiechnął się i nagle do pomieszczenia wszedł Victor. Oboje zaskoczeni, odwróciliśmy głowy w stronę Zsasza.

- Oj, przepraszam – bladolicy wyglądał na zaszokowanego – To może ja sobie pójdę, żeby wam nie przeszkadzać? - uciekał wzrokiem, jakby był zażenowany. Ja mu się nie dziwiłam.

- Nie wygłupiaj się, Victor – syknął Pingwin i puścił moją brodę. Wyskoczyłam do góry, jakby mi ktoś rozżarzonymi węglami dupę przypiekał i gwizdnęłam na Kiera. Pies się obudził i przybiegł do mnie.

- Do widzenia! - rzuciłam szybko, chwyciłam smycz owczarka i wybiegłam stamtąd jak pershing. Musiałam ochłonąć, ale za nic nie zostałabym w pobliżu Iceberg Lounge ani minuty dłużej. Miałam dość wrażeń jak na jeden dzień i wiedziałam, że jak tylko przekroczę próg apartamentu, to się mocno schleję...


Carotki (lub Carożelki) wy moje! Juliet powraca z nową dawką swoich przygód. Tylko nie przesadźcie z wstrzykiwaniem sobie tego narkotyku, bo dzisiejsza dawka jest naprawdę spora (autorce się nudziło to walnęła 10k słów O.o)

Jak sami widzicie, akcja brnie do przodu, a żywot Caro staje się coraz dziwniejszy...

Pozdrawiam czytelników GI ❤

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top