Get Insane CI

Chyba dzisiaj nie uda mi się znaleźć wolnego pokoju. Czuję się, jakbym opowiadała o nocy w motelu za trzy dolce...

Naprawdę się poświęcam! Krążę od kilkunastu dobrych minut po całym tym apartamencie. Zwiedzam wzdłuż i wszerz oba piętra i rzucam okiem na pomieszczenia. Ładne, nowoczesne sypialnie. Zwykle ze ścianami w kolorze chabrowym lub przydymionym niebieskim. Za spokojne barwy jak na mój gust, ale nie rezygnowałoby się z mięciutkiego łóżka z takiego durnego powodu, prawda? Chociaż, dla mnie każdy powód jest dobry, żeby coś zrobić lub nie. Bywają i takie chwile, że nic mi nie przeszkadza i można ze mną porozmawiać jak z normalnym człowiekiem. Aczkolwiek to się zdarza tak często, jak dobry humor mojej byłej sąsiadki, kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami. Dopóki ta uparta baba mnie nie oświeciła, nie sądziłam, że można źle wchodzić po schodach! Dzięki pani Anders spadły mi klapki z oczu i pojęłam tę zatrważającą prawdę, że powinno się wchodzić tak, żeby nikt tego nie słyszał! Oczywiście, kochana sąsiadka nie dała sobie wytłumaczyć, że to schody skrzypią i lokatorzy nie mają wpływu na ten nieprzyjemny odgłos. Ależ skąd! Schody są w porządku, a cały budynek ma zainwestować w podeszwy wyciszające...

- Pani zdrowie, pani Anders – wzniosłam toast. Buchnęłam kolejną lampkę szampana i przemierzałam korytarze apartamentu. Byłam z siebie dumna, że weszłam na piętro i zabiłabym się tylko dwa razy! No ale, jak to mawiają, głupi ma zawsze szczęście.

Wracając do sprawy pokoju; Traciłam już nadzieję, bo każdy, do którego chciałam się dostać, był zajęty. Przez obściskującą się parkę. Kusiło mnie, żeby jedną z nich zabić, ale zdałam sobie sprawę z tego, że łóżko nie jest niczemu winne, a krew tych łajz pobrudziłaby jeszcze kołdrę i nie daj bóg poduszki! Trzeba być wyrozumiałym.

Nie myślcie sobie, że narodziło się we mnie nasionko litości. Gdyby nie to, że zakochańce obściskiwali się na łóżku, nawet bym się nie męczyła. Kulka w łeb, trupy do jakiejś szafy, a ja odpływam w krainę Morfeusza na kilka cudownych godzin!

- Banda debili marnuje potencjał takich mięciutkich łóżeczek – narzekałam głośno, obijając się przy okazji o ściany. Marudziłam pod nosem, upijając od czasu do czasu szampana. Po chwili taszczyłam ze sobą już tylko pusty kieliszek.

Byłam, szczerze mówiąc, rozdrażniona. Pijana do półprzytomności, upalona mocnym zielskiem i w dodatku cholernie zmęczona. Zapomniałam wspomnieć, że przeżarta do tego stopnia, że niczego już na tej imprezie nie zjem. Choćby nie wiadomo jak pyszne było... No ale nie mogę się zdrzemnąć po ludzku, bo każde łóżko musi być okupowane przez napalonych debili! Chyba zaraz zhaftuję...

Jak mi się w głowie kręciiiiii... O nie... Zwolniłam swój krok i wzięłam głęboki oddech. Te buty nie ułatwiają mi poruszania się. Następnym razem zakładam baleriny i koniec. A teraz muszę się przemęczyć, trudno. Mój plan na zapomnienie o problemach nie działa. Zupełnie jakbym była odporna na tak zwany urwany film. Organizm nie chce współpracować, bo po co...

Swoją drogą, ciekawe czy Joker bawi się z jakimiś innymi kobietami. Dam sobie rękę uciąć, że tak. Pingwin może sobie mówić, że klaun nie rusza się z pokoju dla VIP-ów, ale ja wiem swoje. Nie chce mi się wierzyć, że tej całej elicie nie towarzyszą jakieś panienki...

- Weź się w garść, Caro – warczę do siebie – Chyba nie pozwolisz kilku drinkom i jednemu skrętowi zrobić z siebie niekontaktującą ladacznicę? - kontynuuję – Jesteś twarda, zepnij poślady – nie wiem, dlaczego prowadzę ze sobą dyskusję. Chyba trochę brakuje mi Caro, odkąd zniknęła. Tak to zawsze rozmawiałam z nią, a teraz naprawdę gadam do siebie. No cóż. Dalej będę sobie wmawiać, że to moje przyzwyczajenie się do konwersacji z samą sobą, a nie początki schizofrenii.

Żadne głupie głosiki w głowie nie muszą mi mówić co mam robić. Jestem panią swojego losu, ale także częściową hipokrytką. Czasami mam lekkie obawy, że całe moje życie jest dyktowane przez obłęd, ale ja nie muszę zabijać codziennie. To moja pasja, odskocznia od codzienności. Nie czuję potrzeby, nieustannego mordu i przeprowadzania sadystycznych tortur. Aczkolwiek, sam fakt, że moje hobby jest takie nietypowe, kwalifikuje mnie jako osobę kompletnie szaloną, niepoczytalną i w pewnym sensie też niebezpieczną. Traktuję zabijanie jako rozrywkę, dzięki, której nie muszę się martwić nudą i monotonią życia codziennego. To naturalne więc, że gdy nie mam jak rozwijać swoich zainteresowań, jestem zła i wpadam w szał. Lekarze w Arkham nazywają to zwyczajną psychopatią, a ja uważam, że to dość przesadzony sposób na okazywanie złości. Aha, druga cecha wariata. Zawsze znajdzie sposób, żeby się wytłumaczyć. Nie uważa, że robi coś złego. Tutaj się ździebko nie zgodzę z doktorkami. Ja jestem świadoma, że mocno odstaję od normy i to, co robię jest złe i społecznie nieakceptowalne. Rzecz w tym, że mi to nie przeszkadza. Lubię te swoje dziwne stany, kiedy uruchamia się w moim mózgu tryb drapieżcy. Przeistaczam się w groźną bestię, która wychodzi na polowanie, by zaspokoić swoją żądzę...

To jedna strona medalu. Nie mam również nic przeciwko emocjom, które wywołują u mnie potrzebę zabawy i potrzebuję wtedy narobić chaosu i zamieszania.

Reasumując: Mogę być destrukcyjną wariatką albo bezlitosną psychopatką. Sami zdecydujcie, z którą ze stron wolelibyście wypić herbatkę po południu.

Jak zwykle zatraciłam się w refleksjach, więc nawet nie spostrzegłam, że krążę po korytarzu bez sensu. Byłam już tak zmęczona, że rozważyłabym opcję położenia się pod ścianą. Jednak zrezygnowałam z tej kuszącej możliwości. Zasypianie na imprezie jest bardzo ryzykowne, szczególnie gdy jest się na widoku. Nie trudno zgadnąć, że imprezowicze nie przepuszczą okazji zrobienia sobie żartów ze śpiącego. A ja naprawdę nie mam ochoty zostać gwiazdą internetu...

Nie dość, że ledwo stałam na nogach, to jeszcze musiał do tego dojść ból głowy. Co gorsza, efekt czerwonych oczu dalej nie minął, a i tak połowa osób, z którymi nawiązałam kontakt wzrokowy, wie, że jarałam z Jaszczurem zioło w łazience. Jednak paradoksalnie, najbliżej szczęścia byłam w momencie upalenia. Dalej jestem zjarana, ale efekt trawki powoli puszcza. Jednego skutku ubocznego, gastro, w końcu się pozbyłam. O, jak widać pustego kieliszka, też się pozbyłam, nawet o tym nie wiedząc. Brawo, Juliet! Zgub jeszcze buta to będziesz współczesnym Kopciuszkiem. Chociaż, Kopciuszek nie był ani pijany, ani upalony, gdy stracił pantofelka. Chyba że się włamię do Wikipedii i zmienię historię. Ech, nie wiedziałam komputera na oczy od jakiegoś roku! To prawie jak szlaban, tylko że jak dostawałam karę na kompa, to nigdy jej nie respektowałam. Rebelia, a co!

Czy ta głowa musi tak boleć? Jejku, gdzie jest jakiś Apap... Muszę czymś zająć myśli.

- Dobra – westchnęłam, podpierając się po bokach – Wracam na dół, tu nie ma nic ciekawego – postanowiłam i skierowałam się w stronę schodów. Byłam już blisko, gdy poczułam wibracje w torebce. Przystanęłam i odruchowo sięgnęłam po komórkę. Bardzo mnie to zdziwiło, bo to niedorzeczne, żeby ktokolwiek do mnie zadzwonił. Nikt nie zna mojego numeru telefonu prócz Jokera. Co więcej, to specjalnie zaprojektowany smartfon, żeby żadne połączenia spoza listy kontaktów nie dochodziły do rezultatu. Co najwyżej, mógł ze mną porozmawiać dostawca pizzy, ale po co miałby mi zawracać głowę. A Pingwin? Przecież Victor podwędził mi komórkę, kiedy się na niej nie skupiałam i bezczelnie spisał numer. Jeśli to ten mały karakan robi sobie żarty, to pójdę mu jebnąć...

- To nie jest śmieszne, Pingwin – odebrałam i zaatakowałam rozmówcę.

- Jaki Pingwin? - po drugiej stronie rozległ się zaskoczony kobiecy głos. Włos zjeżył mi się na głowie i straciłam władzę w nogach. Musiałam usiąść na podłodze pod ścianą, bo inaczej zaliczyłabym glebę – Halo? - rozmówczyni się niecierpliwiła – Juliet! - przybrał zirytowany ton – Nie poznajesz własnej matki?! - oczywiście, że poznałam...

- Cześć, mamuś... - przywitałam się ostrożnie. Musiałam się pilnować, żeby nie zdradzić swojego stanu wskazującego.

- Teraz to mamuś – sarknęła moja rodzicielka – A tak to od pingwinów mi wymyślasz – westchnęła.

- Mamo, skąd masz mój nowy numer? - zaczęłam spokojnie.

- No właśnie nie mam! - warknęła – Jakbyś nie zauważyła, dzwonię z Messengera – dodała – Może byś łaskawie podała swojej matce numer telefonu, żeby mogła się upewnić, że jej dziecko na przykład żyje! - i znowu pretensje.

- Mamooo... - jęknęłam przeciągle.

- Co mamo, co mamo? - dalej wbijała szpileczki – Wyszłaś na swoje, to teraz będziesz udawać, że rodziców nie znasz, co? - atakowała. Zaprzeczałam głębokimi pomrukami.

- Mamusiu – użyłam słodkiego głosiku – Skąd Ci takie rzeczy przyszły do głowy?

- Nie podlizuj się, córeńko – burknęła ze sztucznym śmiechem – Nie odpowiadasz na moje wiadomości na Messengerze, nie można się z Tobą w żaden sposób skontaktować! - kontynuowała z wyrzutem.

- Mamo, jestem zajęta. Rzadko wchodzę na Messengera – ściemniałam, jak się dało.

- W ogóle, Wszystkiego Najlepszego! - zawołała z sarkazmem – Masz dziwiętnaście lat, a dalej zachowujesz się jak dziecko – niemal widziałam oczami wyobraźni, jak moja mama kręci głową.

- Dziękuję, mamuś – zaśmiałam się – I tak nie obchodziłam swoich urodzin – dodałam.

- A to dlaczego? - była zdziwiona. Nie mogłam się skupić na rozmowie z rodzicielką, bo wzrokiem ciągle śledziłam, czy ktoś nie nachodzi... Imprezka dla kryminalistów to kiepskie miejsce na rozmowy z mamusią, ale mama ma rację. Powinnam dawać jakieś znaki życia, żeby się nie martwili. Ona i tata pewnie myślą, że jak wyfrunęłam z gniazda i ułożyłam sobie życie, to o nich zapomniałam, a to nieprawda. Nie chcę być uważana za wyrodną córkę, ale nie mogę się z nimi kontaktować, dla ich własnego bezpieczeństwa. Nieważne, że pod koniec nasze relacje się osłabiły. Nie znaczy to, że mam się zachowywać jak idiotka – Juliet! - do rzeczywistości przywrócił mnie głos rodzicielki.

- Tak, mamuś? - musiałam aż potrząsnąć głową, żeby się ocknąć.

- Dlaczego nie obchodziłaś swoich urodzin? - powtórzyła spokojniejszym głosem – To do Ciebie niepodobne.

- Po prostu... nie mogłam – plątałam się – W ogóle, mamo – kajałam się, nawijając kosmyk włosów na palec – Nie chcę być niegrzeczna, ale jest późna godzina i to nie jest odpowiednia pora na rozmowę...

- Juliet – głos mojej matki zyskał chłodny, podejrzliwy ton – Przecież jest 23.30 – mruknęła.

- No właśnie! - potwierdziłam.

- Kochanie – zaśmiała się, zbijając mnie tym z tropu – Jako Twoja mama, znam Cię na wylot – kontynuowała – I doskonale wiem, że nie śpisz o tej porze – odparła.

- A może... - próbowałam się tłumaczyć, ale mi przerwała.

- I słyszę, że jesteś pijana – dodała karcąco. Szlag... To naprawdę aż tak bardzo słychać?

- Wcale nie... – protestowałam, chociaż i tak wiedziałam, że mama mnie przejrzy...

- Nie wygłupiaj się, Juliet – westchnęła – Domyślam się, że przeszkodziłam Ci w jakiejś imprezie? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

- Nooo... - czemu ja nie mogę normalnie z nią rozmawiać?!

- Czyli, że tak – dopowiedziała za mnie.

- Eee, imp... to jest, uuuuuuuuuuuuurooodziny koleżanki! - odrzekłam szybko. Nie umiem wymyślać bzdur na poczekaniu...

- Pewnie Terry? - zgadywała. Dziwnie się poczułam, kiedy usłyszałam to imię.

- Nieee... - zaprzeczyłam niepewnie – Już się nie przyjaźnimy – mruknęłam obojętnie, rozglądając się po korytarzu. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu...

- Pokłóciłyście się o jakąś pierdołę? - spytała.

- Nie. Kontakt się urwał – weszłam jej w słowo – Przypuszczam, że na zawsze – dodałam ostrożnie.

- Oj Juliet, Juliet – narzekała – Pewnie odnowicie waszą przyjaźń, a teraz obie chowacie dumę do kieszeni – marudziła – To która z was nie miała czasu? Pewnie Ty? - czemu mama jest taka ciekawska? No ale, po kimś muszę mieć tę swoją kocią interesowność.

- Nooo, powiedzmy – mruknęłam. Jeśli dalej będę grała rolę jak drewniany kołek, to mama na pewno skuma, że ją okłamuję...

- Dobrze, już Cię nie męczę – odparła – Podaj mi swój numer, jutro zadzwonię – słyszałam, jak jej głos się oddala. Z ulgą odkładałam telefon od ucha, gdy nagle się zawahała – Czekaj! - zawołała – Ojciec chce Ci coś jeszcze powiedzieć – dodała, a ja nerwowo przełknęłam ślinę. Rozmowa z tatusiem? Ojej...

- Halo? - pisnęłam ledwo słyszalnie.

- Halo – po drugiej stronie zabrzmiał donośny głos mojego ojca – No cześć, córko marnotrawna – burknął – Miło Cię słyszeć – dodał.

- Cześć, tato – rzekłam nieśmiało.

- Dlaczego nie odbierasz komórki? - jego standardowe pytanie – Mama i ja myśleliśmy, że ten psychol znowu Cię porwał i przetrzymuje nie wiadomo gdzie – warknął – Jeśli tak, to znajdę gnoja i rozwalę mu ten zielony łeb – wzburzał się. Poniekąd, tata miał rację. Joker mnie przetrzymuje, tylko że mi pasuje taki układ. Czasami.

- Nie, no co Ty, tato – zaśmiałam się nerwowo. Mam nadzieję, że tego nie słyszeli – Po prostu jestem zapracowana i nawet nie zaglądam do komórki – nawijałam, jak leci.

- Śpiąca Królewna? - prychnął – No, aż trudno mi w to uwierzyć – śmiał się, a ja głupio przytakiwałam – I chcesz powiedzieć, że nie śpisz już do południa?

- Odsypiam w weekendy – odparłam szybko, ponownie omiatając nerwowym wzrokiem korytarz. Przecież w każdej chwili ktoś może tu przyjść, a ja siedzę na podłodze pod ścianą z telefonem przy uchu...

- Czyli w zasadzie nic się nie zmieniło, prócz tego, że matki i ojca się wstydzisz – burknął. Przewróciłam oczami.

- Tato – westchnęłam – To nieprawda – powiedziałam.

- Myślałby kto, że Juliet taka samodzielna – dopiekał mi.

- Rzucona na głęboką wodę, musiała nauczyć się pływać – walnęłam piękną metaforę.

- I z tego jestem dumny – głos taty przybrał cieplejszą barwę – Ale i tak jesteśmy źli, że nie dajesz znaku życia – i znów wracamy do jego niemalże żołnierskiego tembru...

- Wiem, ale ja się poprawię – zapewniłam ich. Czułam się, jakbym negocjowała z nimi, że jeśli poprawię oceny, nie dadzą mi szlabanu.

- Miejmy nadzieję – mruknął – Na jakiej ty imprezie jesteś, co? - kolejny dociekliwy...

- Tato... - jęknęłam.

- No właśnie – teraz usłyszałam głos mamy – Na imprezki to chodzisz, a rodziców odwiedzić to po co! - kolejna porcja wyrzutów...

Umarlibyśmy i byś nawet nie zauważyła – tata wtrącił swoje trzy grosze. Kocham ich, ale bywają tacy denerwujący...

- Przestańcie – mruknęłam rozdrażniona – Pogadamy jutro – dodałam.

- Wyślij numer telefonu – przypomniał ojciec.

- Dobrze – westchnęłam – Zaraz wam prześlę i jutro porozmawiamy – mój głos był już znudzony – Tylko nie dzwońcie sami, dam wam znać, kiedy będę mogła pogadać – odparłam – Jak będę mieć przerwę w pracy, to się odezwę – dodałam, zanim zdążyli spytać, dlaczego mają pytać o pozwolenie na rozmowę z własną córką. Ciekawe, że tak to ubrałam w słowa. Praca... Z jednej strony niewolnictwo w posiadłości Jokera, a z drugiej tyranie u Pingwina za frajer. No, może nie tak całkiem za frajer, bo jednak świadomość, że za dobrze wykonaną robotę, klaun nie zobaczy moich zdjęć z Deaconem, jest swego rodzaju wynagrodzeniem.

Z ulgą nacisnęłam czerwoną słuchawkę i odsunęłam komórkę od ucha. Przez chwilę próbowałam sobie odtworzyć w głowie, co się właśnie stało. Wpatrywałam się w zgaszony ekran i powoli docierało do mnie, że rozmawiałam z rodzicami. Na imprezie rojącej się od szaleńców i recydywistów.

- Czy ja powiedziałam, że zadzwonię jutro? - westchnęłam, chwytając się za nasadę nosa – Będę chyba musiała uciec, żeby spokojnie pogadać – mruknęłam, podnosząc się z podłogi. Żeby tego dokonać, musiałam podeprzeć się dłońmi, bo inaczej by to nie miało racji bytu. Otrzepałam ubranie – Świetnie – warknęłam, wysyłając rodzicom swój nowy numer telefonu. Od razu po tym schowałam komórkę z powrotem do torebki.

Postanowiłam wrócić na dół, bo im dłużej łaziłam w tych butach, tym bardziej bolały mnie nogi. Teoretycznie, mogłam te botki zdjąć, ale szczerze wątpię, czy chciałoby mi się je nosić. Znając życie, jeszcze bym je gdzieś zostawiła, a potem lamentowała jak mała dziewczynka, co jej lód upadł na podłogę.

- Zapamiętać – syknęłam, kuśtykając powoli – Nigdy więcej nie zakładać obuwia na obcasie, gdy trzeba w tych butach chodzić – złapałam się za łydkę i zaczęłam ją rozmasowywać. Co innego, gdy wysokie buty służą do efektywnego prezentowania zgrabnych nóżek, podczas siedzenia na kanapie. A co innego, gdy w niebotycznych szpilach lub koturnach naprawdę trzeba się poruszać...

Świetnie. Przez głupie odciski będę wyłączona z życia, ale nie zmienia to faktu, że będę wykonywać polecenia tego pieprzonego karakana...

- Mogłam dwa razy pomyśleć, zanim weszłam tu na górę – marudziłam, przymierzając się do zejścia po krętych schodach – Ale skoro nie pomyślałam nawet raz, to takie są efekty – warknęłam do siebie, gdy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Spłoszyłam się i odruchowo odwróciłam. Jakaś roześmiana parka właśnie opuszczała pokój. Wyminęli mnie i zeszli na dół, a ja podreptałam w stronę uchylonych drzwi. Napierdzielał mnie krzyż, nogi i łeb, więc mogłam zasnąć w najbardziej prowizorycznych warunkach. A tutaj nadarza się taka okazja!

Ostrożnie wśliznęłam się do środka, zamykając dokładnie drzwi za sobą. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to wielkie łóżko... Aczkolwiek, nie byłam naiwna i domyśliłam się, że to łóżko było używane do różnych zabaw, więc skupiłam wzrok na małej sofie w odcieniu burgund, ulokowanej w rogu pokoju. Spojrzałam na mebel wzrokiem, jakim drapieżnik patrzy na mięso...

Po chwili już wyciągałam się na miękkiej tapicerce niczym kotka arystokratka. Z rozkoszą rozciągałam nogi, które mogły odpocząć od ciężkich butów. Moje plecy nareszcie zyskały odrobinę luksusu i wygody.

- O tak – mruczałam, wiercąc się na wszystkie strony, by znaleźć najlepszą pozycję. Moja głowa znalazła oparcie na miękkiej poduszce. Niewiele dzieliło mnie od odpłynięcia w krainę Morfeusza...

Położyłam się na wznak, na wszelki wypadek wyciągając pistolet z torebki. Trzeba być czujnym, niezależnie od sytuacji. Leżałam tak, trzymając palec na cynglu. Jeśli ktoś ośmieli się zakłócić mój spokój, ja ośmielę się go zastrzelić...

Moja klatka piersiowa unosiła się swobodnie i odnosiłam wrażenie, że samo leżenie może mnie relaksować i wcale nie muszę zasypiać...

Jednakże okoliczności widocznie sprzyjały długiej drzemce... Mogłam nie wyłączać światła, to chociaż ten przyjemny półmrok nie skłaniałby mnie do długiego snu...

- Juliet – ziewam – Nie zasypiaj... - mruczę do siebie, ale powieki robią się coraz cięższe. Coraz trudniej mi walczyć ze zmęczeniem, ale nie czuję się bezpiecznie, przysypiając na imprezie dla kryminalistów. Pomimo tego, że praktycznie nikt nie zwraca na mnie uwagi...

Śpię, ale pracuję na trybie czuwania, a lufa pistoletu jest ciągle skierowana w stronę drzwi. Na każdy najmniejszy szelest, nerwowo się poruszam i przygotowuję do bezwzględnego zastrzelenia intruza...

Drzwi lekko się uchylają, a do środka wchodzi jakiś mężczyzna. Wbrew pozorom to nie Joker. Jego zielone kłaki rozpoznam z daleka. Tajemniczy jegomość rozgląda się po pokoju, jakby czegoś lub kogoś szukał. Zamyka za sobą drzwi i snuje się po pokoju niczym zjawa. Nie mam pojęcia, dlaczego się powstrzymuję. Lufa gnata jest idealnie nakierowana na jego łeb. Palec niepewnie drży na drobnym cynglu i zwolnienie go, puści w ruch śmiercionośną kulę. To jest proste. Zbyt proste jak na mój gust. Chyba pragnę czegoś więcej niż wyręczenia się pistoletem...

Przez moje usta przebiega chytry uśmieszek, a oczy mrugają, chcąc przyzwyczaić się do ciemności. Jestem skryta w mrocznym kącie, a ciemny ubiór idealnie zlewa się z otoczeniem... W mojej szatańskiej główce rodzą się grzeszne myśli... Nie umiem sobie odmówić tej przyjemności słodkiego, krwawego morderstwa... To jest silniejsze ode mnie...

Mężczyzna wciąż kręci się po pokoju i wciąż nie zauważa mojej obecności. Cichutko ześlizguję się z kanapy i padam na czworaka. Mam nieprzepartą ochotę pobawić się w drapieżnego kotka, a drapieżne kotki chodzą na czterech łapkach...

Skradam się ostrożnie i przebiegle oblizuję usta. Ledwo kontroluję swój śmiech, który aż prosi się, żeby uderzyć o ściany.

Czy można mnie porównać do niebezpiecznej bestii? Jak najbardziej. Inaczej nie sposób wyjaśnić mojego zachowania...

- Kelly? - do moich uszu dociera niepewny głos mężczyzny – Jesteś tu? - pyta. Ooo, więc jegomość przyszedł tutaj z myślą, że znajdzie jakąś panienkę? Byłabym głupia, gdybym nie wykorzystała takiej okazji...

- Jestem – chichoczę zmysłowo, chcąc uśpić jego czujność. Coraz bardziej się przybliżam.

- Gdzie, kotku? - odpowiada zadowolony. Cóż za ironia! Nazwał mnie kotkiem...

- Na dole, misiu – mruczę, zatrzymując się niedaleko i wyciągając nóż z torebki... Swoją drogą, kto by się spodziewał, że moje umiejętności aktorskie tak bardzo się przydadzą... Trzeba grać różne role, żeby zwabić ofiarę.

- Na dole? - śmieje się. Słyszę, jak zniża się do podłogi. Zaraz wchodzę na scenę...

- Podejdź bliżej, skarbie – oblizuję się głośno, dla lepszego efektu.

- Podoba mi się – odpowiada i czuję drganie podłoża, symbolizujące zbliżającego się ''kochanka''. Świadomość, że go nie widzę i będę musiała wytężyć inne zmysły, dodatkowo mnie pobudza. W końcu prawdziwy psychopata nie potrzebuje widzieć swojej ofiary, żeby ją skrzywdzić. A ja byłam dodatkowo pijana, co stanowiło kolejną, wysoką poprzeczkę. Kusiło jak diabli, żeby ją przeskoczyć...

Czuję bliskość męskiego ciała. Silne ramiona obejmują mnie i przyciągają do siebie. Dla niepoznaki odwzajemniam uścisk, a mężczyzna gładzi moje włosy. Następuje dziwne zastygnięcie jego ruchów. Musiał się zorientować, że coś jest nie tak.

- Kelly? - jest lekko przestraszony. Czuję od niego alkohol, co w sumie wyjaśnia jego lęk – Przecież ty masz włosy do ramion... – czuję, jak chce się odsunąć, ale przewidziałam to. Popycham go na podłogę i siadam na nim okrakiem. Mężczyzna jest kompletnie zdezorientowany.

- To nie Kelly – mruczę niewinnie – Ze mną jest dużo lepsza zabawa, zapewniam – śmieję się, ale w swój typowy, maniakalny sposób.

- Przekonałaś mnie – typek jest zadowolony i zupełnie niezorientowany w sytuacji. Czy tylko ja słyszałam upiorny podtekst w moich słowach? Mężczyzna daje mi przyzwolenie na zrobienie z nim, co chce. Idiota nawet nie ma pojęcia, co ja chcę z nim zrobić...

- Mogę się tobą zająć? - używam słodkiego głosiku i przejeżdżam końcówką noża po koniuszku języka.

- Jak najbardziej, kotku – śmieje się – Będę twoim niewolnikiem – dodaje, a mną wstrząsa histeryczny śmiech.

- Niewłaściwy dobór słów w tym momencie – nie przestaję się śmiać, drugą ręką starając się wymacać jego klatkę piersiową – Ale jakże prorocze – wydaję z siebie długie warknięcie i na czuja wbijam nóż w jego ciało.

- Co jest! - krzyczy, ale ja nie mogę sobie pozwolić na zmianę scenariusza w trakcie przedstawienia! Dźgam go na oślep i czuję, jak jego krew smaga mnie swoim ciepłem i lepkością po twarzy i rękach. Wpadam w amok. Nie obchodzi mnie, gdzie ostrze spada. Po prostu wbijam głęboko nóż, by szybko go wyciągnąć i znaleźć mu nowe miejsce. Sztuciec wchodzi gładko w miękką skórę mężczyzny, który jeszcze walczy, ale jest zbyt nietrzeźwy, żeby ze mną wygrać. Przebija się przez mięso, czemu towarzyszą krzyki mężczyzny i mój niekontrolowany śmiech. Krew co chwilę wystrzeliwuje intensywnym strumieniem, brocząc moje ciało. Wewnątrz mnie właśnie wybucha wulkan radości. Chore żądze są zaspokajane, czuję się spełniona i odprężona. Facet przestał się ruszać, więc po prostu znęcam się nad jego trupem. Wolną dłonią dotykam jego ran na ciele i muskam skrawki nienaruszonej skóry. Chciałabym mu coś zostawić, ale wygląda na to, że płótno jest całkowicie zamalowane. Nie chcę sobie psuć zabawy i zapalać światła. Wolę zadziałać spontanicznie. Odnajduję puste miejsce, gdzie mogę coś ''narysować'' i delikatnie wbijam nóż. Staram się wykreślić coś na kształt serca, ale szczerze, nie mam pojęcia, czy mi to wyjdzie. Stwierdzam, że dzieło jest skończone. Chwiejnie schodzę ze zmasakrowanych zwłok i wracam do kanapy, gdzie zostawiłam buty. Siadam na sofie i zakładam botki, wciąż przeklinając siebie w myślach, że mam słabość do takich wielkich kopyt. Zasuwam zamki i wstaję.

Kieruję się w stronę drzwi, omijając po omacku zwłoki mężczyzny. Ostrożnie uchylam drzwi i prześlizguję się do korytarza. Starannie zamykam je za sobą. Znowu muszę znaleźć łazienkę i zmyć z siebie dowody zbrodni. Pragnę zauważyć, że jako jedyna osoba tutaj nie próżnuję i chodzę co rusz wymazana krwią ofiar. Czy tylko ja nie potrafię się opanować? A może dla mnie to po prostu część zabawy? Raczej to drugie.

Chichoczę głupawo, mając ubaw ze swojej nieobliczalności. Zatykam usta dłonią, po której spływają strugi posoki.

- Dobra, Caro – zabieram rękę – Możesz się bawić, ale nie musisz na siebie zwracać uwagi – mruczę do siebie – Tutaj u góry pewnie też jest łazienka – kontynuuję i przypominam sobie o chusteczce, którą wzięłam od Pingwina. Wyciągam ją i wycieram nóż. I tak będę musiała go umyć, ale tak to, chociaż, nie będzie zostawiał śladów z kapiącej krwi. Odruchowo rozmazałam czerwone plamy butem, żeby nie rzucały się w oczy. Niby nie ma w tym nic dziwnego, że psychopatka zabija, ale obracam się nie tylko w towarzystwie szaleńców. Tych bardziej ''ludzkich'' mogłabym zgorszyć, hehehe...

W odróżnieniu od łazienki na dole ta była zupełnie pusta i bez przeszkód szorowałam swój nóż, rzucając od czasu do czasu spojrzenia w stronę lustra. Ta krew, która zbryzgała połowę mojej twarzy, dodawała mi uroku, a jej odcień ładnie się komponował z czarną szminką. Byłam tak zajęta pucowaniem swojego ostrza, że nie zauważyłam obecności kogoś jeszcze.

- Dobrze się bawisz? - usłyszałam czyjś głos i nerwowo spojrzałam w bok. Drugą umywalkę zajmował wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Ubrany był w zielony, połyskujący garnitur, spod którego wystawała biała koszula i ciemny krawat. Po ustach pełzał mu pewny siebie uśmieszek, a z oczu w odcieniu świeżo palonej kawy, wydobywał się dziwny błysk, który odbijał się od okularów w czarnych oprawkach.

- Taak... - odparłam niepewnie, wracając do mycia noża i starając się go zakryć dłonią.

- Skąd ta niepewność w głosie? - kontynuował nieznajomy.

- Jaka niepewność... - uśmiechnęłam się cierpko, nie patrząc w stronę mężczyzny.

- Dopadam człowieka ot tak. Niespodziewanie. Mam słodki smak, ofiara traci panowanie. Mogę mieć pozytywne lub negatywne działanie, a lekarstw na mnie brak. Czym jestem? - z zamyśleń wyrwał mnie głos bruneta. Spojrzałam na niego zaskoczona, zastanawiając się, o co mu chodzi. Jego słowa brzmiały niczym... zagadka. Chwila! Zagadka? Święty tuńczyku, to przecież ten słynny Riddler! Ten, co zadaje makabryczne zagadki! To znaczy, że jeśli nie odpowiem dobrze, to zginę! Ale fajnie! Znaczy się, nie... Ja chcę przeżyć! To ten słynny Riddler! Zamknij się, Caro!

- Dopadam człowieka ot tak. Niespodziewanie. Mam słodki smak, ofiara traci panowanie. Mogę mieć pozytywne lub negatywne działanie, a lekarstw na mnie brak... - powtórzyłam słowa zagadki i zamyśliłam się. Edward patrzył wyczekująco i uśmiechał się bezczelnie. Skup się, Juliet! Nygma zawsze zadaje łamigłówki adekwatne do sytuacji, więc odpowiedź jest banalna, tylko nie przekombinuj – Żądza – odpowiadam zdecydowanie, ale gdzieś w moim głosie słychać cień wahania. Riddler patrzy na mnie w milczeniu, a po chwili jego usta rozszerzają się w większym uśmiechu.

- Brawo – odpowiada, a moje usta szczerzą się mocno. Ignoruję fakt, że woda w kranie dalej leci, uderzając o nóż.

- Czy mam przyjemność z Edwardem Nygmą? - dlaczego ja brzmię jak jakaś fangirl?

- Eda już nie ma – odrzeka mężczyzna, wyraźnie zirytowany.

- Przepraszam – kajam się – Miałam na myśli, czy mam przyjemność z Riddlerem? – wciąż brzmię jak psychofanka...

- Owszem – na szczęście teraz się uśmiecha, ale jest to oszczędny uśmiech – A ty jesteś? - dopytuje.

- Juliet Caro – odpowiadam grzecznie. Póki sama nie stałam się przestępczynią, słynny Riddler imponował mi zaraz po Jokerze. Uwielbiałam czytać o nim w gazetach, internecie, czy słuchać o nim w telewizji. Zawsze podziwiałam jego spryt i inteligencję. Tak jak klaun był obiektem mojego pożądania, tak Riddler był kimś na kształt idola.

- Niemożliwe – prycha i wyciąga dłoń. Wzruszam ramionami i ściskam ją. Ed przygląda się mojemu ''uśmieszkowi'' na ręce – Zawsze chciałem poznać Caro – dodaje, a ja się onieśmielam – Co tobą kieruje, że żyjesz z tym pajacem? - i kolejna szpileczka. Standardowe pytanie. Ludzie po prostu nie mogą uwierzyć w to, że jestem z Jokerem z własnej woli. Niektórzy sądzą, że robię to dla kasy, której zielonowłosemu nie brakuje. Są i tacy, według których klaun wyprał mi mózg i zmusił do tego ''związku''.

- Ech – wzdycham ciężko, przewracając oczami i odwracając się z powrotem w stronę lustra – Prawdopodobnie obłęd – odpowiadam obojętnie, zmywając krew z twarzy.

- Uwierz mi. Znam Jokera nie od dziś i mówię to, żeby cię ostrzec – zaczyna, ale mu przerywam.

- Ubiegnę cię – uśmiecham się słodko – To nieobliczalny szaleniec, nikogo nie traktuje z szacunkiem i wszystkie jego poprzednie kobiety umarły w męczarniach – mówię na jednym wdechu – Nie kocha mnie i tylko się mną bawi, po to, żeby kiedyś zabić bez mrugnięcia okiem – dodaję, przykładając dłoń z wyciętym uśmieszkiem do ust. Zabawnie mrużę oczy, nie zwracając uwagi na Nygmę. Mogę go lubić, ale to nie znaczy, że będę go zawsze słuchać – Tak – odwracam głowę w stronę bruneta, zdejmując wcześniej dłoń z twarzy – Ja to wszystko wiem – kiwam głową, nie przestając się uśmiechać – I mnie to nie obchodzi – chowam nóż do torebki i wyciągam stamtąd truskawkowego lizaka. Delikatnie odpakowuję go i wkładam cukierka do ust. Riddler patrzy na mnie w milczeniu, a ja uśmiecham się niewinnie – Liczy się tylko to, że się przy nim nie nudzę – dodaję, śmiejąc się mimowolnie.

- Jakby tak na to spojrzeć, to jesteś wredna – brązowooki zacisnął usta.

- No cóż – wzruszam ramionami, przenosząc językiem lizaka na bok.

- Spodziewałem się, że jesteś kolejną blondynką o wątpliwej inteligencji – uśmiecha się złośliwie – W dodatku zastraszoną przez tego klauna, a tu takie miłe zaskoczenie – dodaje.

- Jesteś przyjacielem J'a? - pytam, przechylając głowę.

- Powiedzmy – wzdycha.

- Dużo miał kobiet? - mruczę. Ciekawe ile lasek Joker miał przede mną.

- Kilkanaście – odpowiada Ed, opierając się dłonią o blat – Każda z nich wyglądała bardziej lub mniej zdzirowato – kontynuuje.

- To dlatego całe Gotham myśli, że ja też jestem zwykłą dziwką – wołam trochę zbyt emocjonalnie, bo prawie krztuszę się lizakiem.

- Prawdopodobnie – odpowiada obojętnie.

- To głupie pytanie, ale czy któraś z nich cokolwiek sobą reprezentowała? - wyciągam lizaka z ust i patrzę na mężczyznę wyczekująco.

- Dobre sobie – prycha Riddler – Wszystkie były puste jak rury od odkurzacza – mruczy chamsko, a mi podoba się jego kąśliwy charakter.

- Ciekawe – kiwam głową – Wygląda na to, że Joker gustuje w tępych szlaufach, a ja jestem wysoko ponad tanimi ścierami – prycham, przewracając oczami.

- Dlatego to mnie tak ciekawi – odpowiada obojętnie – Ale nie pochlebiaj sobie – otaksował mnie wzrokiem – Nie jesteś jakaś wyjątkowa – dodaje.

- Jak to nie? - unoszę brwi – Właśnie, że tak – odpowiadam, przygryzając lizaka.

- Czyżby? - Riddler uśmiecha się kpiąco – Cierpisz na syndrom wygórowanego ego?

- Czasami – wzdycham – Ale ja jestem wyjątkowa – dalej obstaję przy swoim.

- Nie wmówisz geniuszowi takiej niedorzeczności – śmieje się bezczelnie, zakładając ręce na siebie – Wyjątkowość nie istnieje – pochyla się nade mną, jakbym była głupim dzieckiem.

- Zależy jaka - patrzę zdecydowanie w jego ciemne oczy, ukryte za szkiełkami okularów. Uśmiech mu zrzednął.

- Co masz na myśli? - pyta, wpatrując się uważnie. Nie może przeboleć tego, że nie zna odpowiedzi.

- Jestem wyjątkowa, bo jestem oryginałem – uśmiecham się triumfalnie – Nie ma drugiej mnie, nie istnieje kopia mojego wyglądu czy charakteru – kontynuuję – A już na pewno nie istnieje kopia mojego szaleństwa – wybucham niekontrolowanym śmiechem.

- Rzeczywiście – Ed odsuwa się i chwyta za brodę – Ale to nie była zagadka – syczy gniewnie, łapiąc mnie za ramiona.

- Nie – odpowiadam spokojnie i dopiero wtedy Nygma odpuszcza.

- Toby wtedy znaczyło, że znowu coś dzieje się z moim mózgiem – odpowiada nerwowo i opiera dłonie na umywalce. Spogląda wściekle w lustro – A głupi Ed znowu próbuje przejąć kontrolę – syknął do swojego odbicia.

- Twój sobowtór? - pytam ostrożnie i odruchowo zerkam na swoje odzwierciedlenie. Na szczęście wykonuje te same ruchy co ja. Jeszcze nie dociera do mnie, że Caro odeszła. Wciąż obawiam się jej powrotu.

- Skąd wiesz? - rzuca mi rozbiegane spojrzenie i oddycha nerwowo.

- Też go miałam – waham się. Nie wiem, czy można ją było nazwać sobowtórem. Nie wiem, czy czymkolwiek można było ją nazwać.

- Miałaś? - pyta – Czyli już nie masz – dopowiada sobie, łapiąc mnie ponownie za ramiona – Jak się go pozbyłaś? - napiera na mnie. Powinnam trzymać język za zębami...

- Nie wiem właśnie – ta sytuacja robi się coraz bardziej niezręczna.

- Słuchaj mnie – uspokaja się – Kiedyś byłem słabym nieudacznikiem i nie chcę do tego wracać, rozumiesz? - pyta, a ja kiwam głową – Jeśli znasz sposób, żeby pozbyć się sobowtóra, to powiedz – jego spojrzenie jest wyczekujące.

- Bardzo chętnie bym ci pomogła, Riddler – odpowiadam spokojnie. Czuję dziwną ochotę zaimponowania temu człowiekowi – Rzecz w tym, że nie wiem, jak to się stało, że się jej pozbyłam – dodaję smutno.

- Możesz mi pomóc – uśmiecha się – Ty wiesz, o czym mówię, bo sama to przeżywałaś – dodaje – Pomożesz mi pozbyć się Eda raz na zawsze? - bardziej brzmi to, jak nakaz, aniżeli prośba.

- Ale jak? - mruczę niepewnie. Czy ja muszę się pakować w jakieś popieprzone układy z kryminalistami z Gotham?

- Po prostu mi pomożesz – warczy tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ale...

- No dobrze – wzdycham zrezygnowana, a Riddler odsuwa się i wyciąga telefon komórkowy. Od niechcenia podaję mu swój numer, a potem on dyktuje mi swój.

- Będziemy w kontakcie, Caro – uśmiecha się bezczelnie, poprawia zieloną marynarkę i wychodzi. Beznamiętnie chowam komórkę do torebki, odgryzam drugą połowę lizaka, a patyczek wyrzucam do kosza.

- Brawo, JC – klaszczę sobie samej do lustra – Może z całym Gotham uwikłasz się w jakieś pieprzone interesy, co? - drwię – Chociaż, z drugiej strony – zamyślam się – Nie będziesz narzekać na nudę – uśmiecham się i poprawiam włosy – Adrenalina na okrągło – zaśmiałam się i wyszłam z łazienki – Z jednej strony marionetka Pingwina, z drugiej pomocnica Riddlera, a z trzeciej własność Jokera – podśmiewałam się schodząc schodami – Którą nowinką podzielić się z rodzicami? - gadałam sama do siebie. Z przedostatniego stopnia zeskoczyłam. Od razu nogi zaniosły mnie pod barek. Vincent od razu struchlał na mój widok.

- Dawaj jeszcze raz to samo, Purple Guy – zaśmiałam się, opierając łokcie na blacie.

- Przestań mnie tak nazywać – jęknął – P-p-poza tym, muszę odmówić – dodał przestraszonym głosem.

- Dlaczego? - ja nie przyjmowałam odmowy.

- Skończyła się limonka – powiedział półszeptem – Proszę, nie bij! - uniósł ręce w geście obronnym.

- Ciebie? - prychnęłam, podnosząc się znad blatu – Nie warto – skwitowałam i odeszłam stamtąd. Do moich uszu dobiegła znajoma melodia. Właśnie leciało ''New Thang'' mojego ukochanego Redfoo! Zabiję się, jeśli do tego nie zatańczę!

- Też kochasz ten utwór? - usłyszałam koło siebie jakiś kobiecy głos. Obróciłam się i ujrzałam niższą od siebie dziewczynę o włosach w odcieniu jasnego orzecha, które były związane w koński ogon. Ubrana była w niebieski top, ciemniejsze dżinsy i czerwone koturny. Szaro-niebieskie oczy wydawały się dziwnie znajome, jakbym gdzieś je już widziała. Przywołałam w pamięci wszystkie dziewczyny o podobnym wyglądzie, które spotkałam. Po chwili już sobie przypomniałam, skąd znam tę osóbkę.

- Mackzie? - uśmiechnęłam się słodko, chociaż miałam ochotę wydrapać jej oczy.

- Juliet? - jęknęła.

- Poznałaś, jak się cieszę! - szczebiotałam niewinnie i przytuliłam ją mocno.

- Juliet, ja ci wszystko wyjaśnię – zaczęła, ale jej przerwałam.

- Nie będziemy tego robić na stojąco – machnęłam ręką – Chodźmy usiąść na kanapę i poplotkować, jak prawdziwe psiapsiółeczki – chichotałam, udając idiotkę. Zanim Mackenzie zdążyła coś powiedzieć, pociągnęłam ją za rękę i poprowadziłam w stronę sofy.

- Wiem, że jesteś zła, ale daj mi wyjaśnić...

- O co mam być zła? - spytałam teatralnie, przykładając rękę do piersi.

- Nie musisz udawać – wzdycha ciężko.

- Co udawać? - nie wychodzę ze swojej roli.

- Okłamałam cię – spuszcza wzrok i krzyżuje ręce – Nie siedziałam w Belle Reve bez powodu – kontynuuje – Po prostu wpadłam przy jednej akcji i zamknęli mnie w pudle – gładziła się nerwowo po dłoni – Ale udawałam niezorientowaną ofiarę i kombinowałam, żeby tylko stamtąd uciec – mówiła dalej, a w mojej wyobraźni już kilkakrotnie dźgnęłam ją nożem – Sympatii do ciebie nie udawałam, przyrzekam – podniosła wzrok – Póki mój ojciec i jego szajka nie wyciągnęli mnie z tego piekła, musiałam sobie sama radzić, nawet jeśli oznaczałoby to, zostanie konfidentem – mruknęła, a ja na to słowo parsknęłam śmiechem – Przepraszam, Juliet – kajała się – Nie chciałam cię wykorzystać – dodała, patrząc na mnie przepraszająco. Przez moje usta przebiegł śliski uśmieszek.

- Przepraszasz, tak? - zakładam ręce na siebie i kiwam głową – Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego miałabym ci nie zawiązać twoich własnych jelit wokół szyi – palnęłam z upiornym uśmieszkiem. Mackenzie nerwowo przełknęła ślinę.

- Będę ci dłużna – odpowiada.

- A na co mi twój dług? - prycham lekceważąco.

- Mój ojciec siedzi w mafii – tłumaczy – Jako jego jedyna, ukochana córeczka, mam mnóstwo pieniędzy, możliwości i znajomości – zachęca.

- No ok – wzdycham – Ale jednego nie kumam – przygryzam wargę – Dlaczego tak bardzo ci zależy na udobruchaniu mnie? - pytam – Przecież możesz wezwać tatusia, żeby mnie sprzątnął – dodaję obojętnie.

- Oczywiście, że mogę – wzrusza ramionami, dając niesforne kosmyki za ucho – Ale naprawdę cię polubiłam i...

- Jak słodko – wydymam usta – Co będzie następne? Spadnie deszcz żelków czy przyjedzie Deadpool na jednorożcu? - drwię.

- Juliet, proszę – jęczy – Daj mi dokończyć – błaga, a ja przewracam oczami – Ty jako jedyna mnie rozumiesz i...

- Powiedz jeszcze, że jestem wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju – znowu jej przerywam – I w ogóle super hiper mega zajebista – prycham – A nie, to akurat prawda – szczerzę się, przeciągając przy okazji.

- Ja też nie jestem święta i lubię łamać prawo. Wszystkie moje eksprzyjaciółki tego nie rozumiały, więc wylądowały pod ziemię – mówi głosem, jakby się tego wstydziła – A ty na pewno wiesz, jak to jest żyć na krawędzi bezprawia i zdrowia psychicznego – szuka w moich oczach potwierdzenia.

- Może – uciekam wzrokiem – Do czego zmierzasz? - łypię podejrzliwie.

- Chcę się z tobą zaprzyjaźnić – wypala w końcu.

- Doprawdy? - śmieję się bezczelnie – Może i bym się zgodziła, ale szkopuł w tym, że moi przyjaciele, którzy mnie nie rozumieli też są pod ziemią – wydymam usta – Oczywiście w przenośni – dodaję – Ich ciała były za bardzo zmasakrowane, żeby je chować w trumienkach.

- Juliet – składa ręce jak do modlitwy – Daj mi szansę.

- Dlaczego mam wrażenie, że masz nieczyste intencje? - syczę.

- Po co? - broni się – Nawet nie wiedziałam, że wyszłaś z Belle Reve, nie miałam pojęcia, że tu będziesz – trajkotała.

- Chcesz mieć przyjaciółkę psychopatkę, tia? - brzmię sceptycznie.

- Mam być szczera? - chyba się zdenerwowała. Uderza swoimi fioletowymi paznokciami o spodnie i ucieka wzrokiem.

- Wal śmiało – splatam ręce w koszyczek i przekrzywiam głowę na bok.

- A nie obrazisz się? - zerka na mnie.

- Nie focham się o byle gówno – prycham, mrugając oczami.

- Gdybym cię nie znała wcześniej, to nigdy bym do ciebie nie podeszła – zaczęła – Tak szczerze, to z daleka widać, że jesteś stuknięta jak diabli – znowu ucieka wzrokiem, a moje usta rozszerzają się w wielkim uśmiechu – Twój wyraz twarzy przywodzi też na myśl wredną, bezczelną, egoistyczną sucz – waha się, a kąciki moich ust coraz bardziej pną się w górę – Ale gdy poznałam cię bliżej, to całe to pierwsze wrażenie minęło – tłumaczy się – Jesteś świetną osobą. Zabawną, inteligentną i naprawdę sympatyczną – wylicza – A fakt, że jesteś też szalona tylko działa na twoją korzyść.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem – prycham.

- Bardzo cię polubiłam i tyle – patrzy na mnie oczami kota ze Shreka. W sumie, co mi szkodzi? Nie jest tajemnicą, że jeśli mnie zawiedzie, oszuka czy zrobi cokolwiek, co nie przystoi ''przyjaciółce'', nie zawaham się jej zabić. Jak tak bardzo jej zależy, to się z nią ''zaprzyjaźnię'', ale będę ostrożna w tej relacji. Mam teraz ważniejsze problemy na głowie, jak chociażby to, że zostałam uwikłana w układ z Pingwinem i Riddlerem...

- No niech ci będzie – mruczę obojętnie – Ale to przyjaźń testowa – akcentuję ostatnie słowo – Może kiedyś porozmawiamy o pełnej wersji – dodaję.

- Będziemy się świetnie dogadywać, zobaczysz – uśmiecha się jak małe dziecko. Jest urocza i świadomość, że naprawdę ma czyste zamiary, a ja jestem taka oschła, trochę mi ciąży.

- No to wymieńmy się numerami – zaproponowałam, wyciągając komórkę. Mackenzie zrobiła to samo.

- Będziesz miała czas spotkać się w tygodniu? - spytała.

- Zobaczę – zbywam ją – Mam dość napięty grafik.

- Nie, no jasne. Nie chcę się narzucać – odpowiada szybko.

- Nie narzucasz się – uśmiecham się. Jej zachowanie jest zaskakująco prawdziwe i naturalne...

- To do zobaczenia – odwzajemnia uśmiech, wstaje i idzie. Patrzę, jak jej sylwetka znika w tłumie gości.

Ja również wstaję. Mam zamiar poszukać Jokera. Przy boku klauna trudno o jakieś niespodziewane towarzystwo. A przynajmniej mam taką nadzieję...



Juliet nawiązuje znajomości. I te dobre i te złe...

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top