Get Insane C

Jaki jest najstarszy znany ludzkości sposób, żeby zapomnieć o problemach? Urżnąć się. Kac morderca jest w stanie na długi czas wyprzeć z głowy najgorsze zmartwienia. Ale, żeby terapia alkoholowa zadziałała, trzeba się odpowiednio znieczulić. Dlatego właśnie, waliłam czwarte mojito, siedząc na krawędzi dachu. Właściwie to był to ogromny taras, po którym pałętało się mnóstwo osób, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Patrzyłam jak urzeczona w nocny krajobraz, zachwycając się widokami, przerywając to kolejnym łykiem drinka. Nogi mi dyndały w powietrzu, a ja sama kiwałam się niczym ten piesek z ruszającą główką, co go się w samochodzie stawia. Istniało dość duże ryzyko, że mogę spaść, ale mało mnie to obchodziło. Czułam się już prawie wolna i niewiele dzieliło mnie od urwanego filmu...

Odstawiłam pustą szklankę na dach i zaczęłam się bujać w rytm muzyki, która dobiegała ze środka. Już powoli ogarniało mnie to przyjemne uczucie ciepła i beztroski. Wyciągnęłam nóż z torebki i swobodnie nim wymachiwałam. Byłam już w stanie, na którym mi zależało. Całkowite odcięcie się od problemów...

- Tylko ja mam takie szczęście, żeby dać się przyłapać na robieniu czegoś, czego nie powinnam – mruknęłam, potrząsając głową – I to jeszcze przez kogoś, kto nie powinien tego widzieć – dodałam smętnie – Wypijmy za błędy – westchnęłam, podnosząc szklankę i zapominając, że nie ma tam już ani kropelki – Psia krew – warknęłam i niewiele myśląc, rzuciłam naczyniem w dół. Wychyliłam się nieco do przodu, obserwując lot szklanki samobójcy – Interesujące – zamyśliłam się, opierając brodę na płaskiej części noża – Bardzo szybko spada – mruknęłam i zerknęłam na ostrze – A gdyby tak... - zastanowiłam się i przyłożyłam je do dłoni. Na moich ustach pełzał zuchwały uśmieszek. W mojej krwi przelewały się litry alkoholu i wszystkie durne pomysły wydawały mi się cholernie zabawne.

- Juliet jest wesoła czy smutna? - zapytałam samą siebie i zrobiłam płytkie nacięcie na dłoni. W ogóle mnie nie bolało i zastanawiałam się, czy przez widoczny stan wskazujący, jestem znieczulona na jakikolwiek ból, czy moje wielokrotnie maltretowane ciało zdążyło się już przyzwyczaić?

Machnęłam dwa krwawe x i szeroki uśmiech. Wyglądało to, jakby moja dłoń szczerzyła się do mnie. Miałam już całkiem sporą wiedzę o ranach. Dlatego też moje płytkie zadry nie skutkowały strumieniem krwi. Uśmiechałam się niewinnie, jak dziecko, które buduje zamek z piasku. Przyłożyłam końcówkę noża do ust i zlizałam pojedyncze kropelki posoki. Podśmiewałam się cicho, nie zwracając uwagi na nic wokół. Tym razem skupiałam się na podziwianiu własnego odbicia w ostrzu. Uśmiechałam się zabawnie i robiłam różne miny. Tył moich butów obijał się z głuchym hukiem o elewację budynku. Dyndałam sobie nad przepaścią i kompletnie nie zważałam na fakt, że jeden fałszywy ruch zakończy moje życie. Moje podejście do wszystkiego zawsze było lajtowe i na luzie. Nie spinałam się o byle co, wszędzie widziałam pozytywy i nawet gdy jakaś sytuacja wymagała niewielkiego przejęcia się, wciąż zachowywałam swoją olewacką postawę.

''Czy ty zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji?'' Słowa, które najczęściej słyszałam. I rzadko kiedy brałam je do serca. Dlatego też miałam przypiętą łatkę nieodpowiedzialnej idiotki.

Dla mnie wszystko było łatwe. Dryfowałam sobie na chmurze własnej zajebistości i nie interesowałam się innymi problemami. Wobec tego przylgnęła do mnie kolejna opinia. Egocentryczna egoistka. I uważano to za moją najgorszą wadę, a ja nie myślałam o tej cesze w zły sposób. Wręcz przeciwnie. Budując wokół siebie mur, na który składał się egoizm i samouwielbienie, sprawiał, że poważne problemy naprawdę mnie nie dotyczyły. Bo umiałam sobie z nimi radzić. Nauczyłam się, że problemem nigdy nie jest sam problem, a podejście do niego. Chylę czoła w Twoją stronę, Kapitanie Sprarrow. Gdy przestawałam myśleć o problemie, jak o problemie, on znikał. Magia...

Ale co z tego, jeśli moje zachowanie nadal było uważane za karygodne i lekceważące?

Przecież ta moja okropna postawa uratowała mi życie! Gdybym przejmowała się losem tamtego człowieka w magazynie, już od dawna leżałabym pod ziemią. Joker nazwał mnie wtedy parszywą egoistką, która z zimną krwią zabiła człowieka. A ja? Nie dość, że się tym nie przejęłam, to jeszcze miałam satysfakcję, że moje podejście do życia znowu nie zawiodło!

- Także, jestem egoistyczną suką – muskałam dolną wargę końcówką noża – I to jest mój sposób na sukces – zachichotałam. Odsunęłam się od krawędzi i powoli podniosłam do pozycji stojącej. Lekko się chwiałam, ale udawało mi się w miarę utrzymywać równowagę. Kiedy już poczułam się stabilnie, wyprostowałam plecy i wykręciłam ramiona do tyłu. Usłyszałam znajomy trzask kości i pokręciłam głową na boki, uśmiechając się przy tym. Obraz mi się trochę rozmazał, ale przetarłam ręką oczy i szybko wrócił do normalności. Na moich ustach pełzał śliski uśmiech, a oczy wodziły w poszukiwaniu jakiejś rozrywki. Lekko się kiwałam na boki niemal czułam, jak w moich żyłach płynie mojito zamiast krwi...

- Ej, masz może ognia? - spojrzałam w dół, a obok mnie stała jakaś brązowooka laska w czerwonej, obcisłej sukience, która nachalnie eksponowała spory biust. Szybko ją zlustrowałam. Wydymała pretensjonalnie pomalowane na czerwono usta i odgarniała czarne włosy z czoła. Przyglądała mi się z dziwnym grymasem na twarzy i wymachiwała nieodpalonym papierosem, prezentując ohydny, długi manicure w kolorze zgniłej cytryny. Taksowałam ją spojrzeniem, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.

- Słucham? - zmrużyłam oczy, jakby miało mi to pomóc w zrozumieniu jej słów.

- Pytam się, czy masz ognia, głucha jesteś, laska? - lalunia powoli się niecierpliwiła, a jej wzrok mówił, że nie zawaha się mnie zabić, jeśli nie spełnię jej zachcianki. Wreszcie dotarł do mnie sens jej wypowiedzi, a usta automatycznie rozszerzyły się w złowieszczym uśmieszku. Moją duszyczkę już ucieszyła myśl o niespodziewanej zabawie – Co się tak szczerzysz? - prychnęła, a ja zacisnęłam mocniej palce na rączce noża i zanim brunetka zdążyła zadać kolejne pytanie, wbiłam jej ostrze w brzuch. Z jej ust wydobył się gardłowy jęk, a z moich pomruk zadowolenia. Pchnęłam nóż głębiej, przy asyście jej zduszonego krzyku. Kobieta spojrzała w moje oczy, które z lodowatym spokojem śledziły jej agonię. Ciemne tęczówki brunetki zaszkliły się od łez, a usta wygięły w okrąg. Przypominała rybę na lądzie, która walczy o każdy oddech. Na czerwonej kreacji pojawiły się ciemne plamy, a ciało kobiety zadrżało. Ja natomiast nie przestawałam się uśmiechać, prezentując swoje zęby. Wlepiałam w swoją ofiarę monotonny wzrok, który jednocześnie tryskał iskierkami szaleństwa. Obie patrzyłyśmy w ostrze, które siało spustoszenie w ciele brunetki. Poruszałam ostrzem coraz gwałtowniej, a krew zaczęła tryskać nierównym strumieniem. Brunatna posoka spowiła moją dłoń i przeciekała przez palce, biegnąc w stronę nadgarstka. Z każdym pchnięciem noża, kobieta wydawała z siebie coraz bardziej rozpaczliwy krzyk. Ignorowałam to. Traktowałam ją jak ciasto. Żeby ukroić ładny kawałek, trzeba najpierw mocno wbić sztuciec...

Bezwiednie muskałam językiem górną wargę i szczerząc się upiornie. Uwielbiałam to uczucie dźgania ofiary nożem. Jak ostrze najpierw przechodzi przez skórę, potem wciska się w soczyste mięso, by na końcu zahaczyć o kość... Oczywiście, w tym wypadku jedynie wbicie się w warstwę mięsa wystarczało, żeby ofiara czuła niewyobrażalny ból i szybko gasła w oczach. Nikt nie zwracał na nas uwagi, a dam sobie rękę uciąć, że dla kogoś ta irytująca czarnula była ważna. To tylko dodatkowo wprawiało mnie w wesoły nastrój.

Wreszcie orzekłam, że pora na finał i zakończenie zabawy z tą kobietą. W tym celu wbiłam nóż mocniej i schyliłam się na wysokość jej ucha, przebitego złotym kolczykiem. Brązowooka wstrzymała oddech i załkała żałośnie.

- Ja nie palę – szepnęłam jadowicie, przerywając to cichym śmiechem i błyskawicznie wyciągnęłam ostrze z jej ciała. Natychmiast wystrzeliła pojedyncza salwa krwi, która dosięgnęła mojej twarzy. Poczułam ciepłą ciecz, rozlewającą się po moich ustach i policzku. Kobieta posłała mi ostatnie, przerażone spojrzenie i padła jak długa. Spojrzałam na nóż. Skapywała z niego niemalże czarna krew. Podobnie było z moją dłonią, którą oblepiła krwawa pajęczyna. Spora zawartość posoki znalazła się również na moim ubraniu i miałam ogromne szczęście, że na czarnym nie widać żadnych plam. Zerknęłam na martwe ciało i wzruszyłam ramionami. Poczułam na sobie zszokowane spojrzenia ludzi, ale nikt nie zareagował. Zresztą, co oni mieli do powiedzenia? Na tej imprezie bawiło się wielu wariatów, a że ja jako pierwsza pokazałam swoje umiejętności? Bywa.

Oblizałam usta i stwierdziłam, że krew brunetki jest dziwna w smaku. Wolę swoją własną.

- Biedne truchełko – westchnęłam i kopnęłam zwłoki. Zarzuciłam włosami do tyłu i skierowałam się w stronę drzwi. Musiałam znaleźć łazienkę i doprowadzić się do porządku. Mój nóż musiał zostać wyczyszczony do połysku, bo inaczej straci swoją jakże ważną funkcję lustra...

Pchnęłam szklane, przesuwane drzwi i jak gdyby nigdy nic, weszłam do środka. Niektórzy rzucali mi dziwne spojrzenia, inni wyraźnie przestraszyli się mojego widoku. Wciąż dzierżyłam w dłoni nóż, a krew skapywała na czyste panele. To w sumie wyjaśnia, dlaczego wywołałam takie ogólne zgorszenie. Udało mi się znaleźć łazienkę, ale była do niej spora kolejka. Większość osób stanowiły kobiety z wyciągniętymi już kosmetyczkami. Każda tylko czekała, żeby dostać się do lustra i poprawić makijaż. Uważałam się za próżną dziewczynę, ale rzadko kiedy przejawiałam taki narcyzm. Malowałam się tylko okazjonalnie, a Joker przywyknął już do widzenia mnie bez makijażu, nieuczesaną i w byle jakich ciuchach. Całymi dniami snułam się po jego apartamencie w znoszonych legginsach i workowatych koszulkach lub bluzach. Z rozczochranymi kudłami, które nie widziały szamponu od kilku dni. Moją egzystencję wypełniało wtedy opróżnianie jedzenia z jego lodówki i zamulanie przy telewizorze. Wkurzało go to, bo jak stwierdził, Jego Własność ma lśnić cały czas. A ja nie widziałam sensu w codziennym strojeniu się. Zielonowłosego to irytowało, ale musiał się z tym pogodzić.

Czasami narzekałam, że nigdzie nie wychodzimy, a czasami miałam to w głębokim poważaniu. Były dni, kiedy wyglądałam nieźle, a zdarzały się i takie, gdzie przypominałam bezdomną. I tylko J miał z tym problem.

Niechętnie ustawiłam się za szczupłą blondynką w małej czarnej i poprzedzałam swoje czekanie zniecierpliwionymi westchnięciami. Krew ciągle kapała z noża i utworzyła się mała kałuża, która wlała się pod niebotyczne szpilki blondynki, na co dziewczyna nie omieszkała zareagować.

- Moje nowe buty! - pisnęła żałośnie, odwróciła się w moją stronę i spiorunowała wzrokiem – Patrz, gdzie machasz tym swoim... - zerknęła na moją zakrwawioną dłoń – Nożem – dodała ciszej, jakby się przestraszyła. Uśmiechnęłam się mimowolnie, a blondynka przeniosła swoje spojrzenie na moją twarz i zamarła.

- Pardon – wydęłam usta, chociaż wcale nie było mi przykro.

- Wiesz, kim ja jestem? - dziewczyna ożywiła się i założyła ręce na siebie. Pokiwałam przecząco głową – Nemesis – warknęła – Jestem znaną zabójczynią na zlecenie! - dodała z wyrzutem. Przewróciłam oczami i oparłam się łokciem o ścianę – Mogę ci w każdej chwili zrobić coś złego, więc nie powinnaś się tak szczerzyć! - dodała, wydymając różowe usta. Dalej mierzyłam ją półprzytomnym wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc, o czym do mnie mówi – Zadarłaś z nieodpowiednią osobą – kontynuowała – Jeśli przeprosisz, to cię oszczędzę – dodała złowrogo, a ja nie mogłam już wytrzymać i wybuchnęłam szyderczym śmiechem. Większość oczu zwróciła się w naszą stronę, a blondynka była autentycznie oburzona. Przytaknęłam parę razy i spojrzałam na nią z rozbawieniem.

- A wiesz, kim ja jestem? - zaczęłam prowokacyjnie – Kogoś, kogo gówno obchodzi, kim jesteś ty – prychnęłam i niespodziewanie dźgnęłam ją nożem na wysokości klatki piersiowej. Nie planowałam tego albo w wyniku upojenia alkoholowego, nie zwróciłam na to uwagi. Blondynka krzyknęła głośno, ale akurat leciała muzyka z intensywnym basem, która ją zagłuszyła – Chociaż, krążą też opinie, że nieobliczalną wariatką – wydęłam usta i szybko wyciągnęłam ostrze. Ciało kobiety zachwiało się i padła jak długa na ziemię, przewracając przy okazji resztę. Wymalowane lalunie posypały się jak kostki domino i wzbudziło to spore zainteresowanie. Aczkolwiek, nikt nie wykazał jakiejś reakcji. Wszystko wskazywało na to, że na tej imprezie jest przyzwolenie na zabijanie. Mnie to tam nie przeszkadzało...

Kolejka się tak jakby ''wyłamała'', więc wepchnęłam się na chama. Zignorowałam protesty reszty, że jest zajęte i weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi na klucz. W nozdrza uderzył mnie dziwny zapach, który miał znajomą woń. Jego intensywność dość mocno zadziałała na moje oczy, które momentalnie wyschły i zapiekły. Mało brakowało, a przetarłabym sobie oko nożem...

Cała łazienka urządzona w stylu nowoczesnym z dominacją bieli. Nie można zwrócić na to uwagi, bo pierwsze co się rzuca w oczy to ten dziwny zapach. Postanowiłam to zignorować i dopadłam do umywalki. Odkręciłam wodę i zaczęłam starannie opłukiwać nóż. Jednocześnie śledziłam swoje lustrzane odbicie i zmywałam krew z twarzy. Nagle kabina prysznicowa, która odbijała się w zwierciadle, poruszyła się, a jej drzwi rozsunęły.

- Kurwa, nie widać, że zajęte? - stałam jak słup soli i patrzyłam, jak z kabiny powoli wyłazi jakiś facet. Chudy, czerwonowłosy gad...

- Jaszczur? - obróciłam się w kierunku Gadziny i szeroko otworzyłam usta. Mężczyzna popatrzył na mnie mętnie. Większość włosów opadała mu na oczy, które były przekrwione i załzawione. Miał na sobie czarną bokserkę z jadowicie zielonym napisem Smoke Weed Everyday. W ręce trzymał dymiącego blanta i od razu skojarzyłam, że siedzi tutaj i pali zioło...

- Juliet? - uśmiechnął się ślisko i otaksował mnie wzrokiem – Toż to nasza Jul! - zaśmiał się, zaciągając się jointem. Uzmysłowiłam sobie, że Jaszczur to prawdziwy dziwak i zamknięcie się z nim w jednym pomieszczeniu nie było rozsądne.

- No cześć – wyszczerzyłam się głupio.

- No niech no cię wyściskam, maleńka – Jaszczur wypuścił spory dym z ust i walnął niedopalonego blanta do kabiny prysznicowej. Zauważyłam tam wodę i spory śmietnik. Przybliżył się do mnie i mocno objął, a ja stałam jak głupia i nie wiedziałam jak się zachować – Daj buzi na przywitanie i kończymy to, co było w samochodzie – naparł na mnie i przycisnął do łazienkowych blatów. Nie był może muskularny, ale wyższy ode mnie, a to wystarczało, żeby nade mną górował. Jego dłonie ścisnęły moje pośladki, a długi język wysunął się z jego czarnych ust, z zamiarem pocałowania mnie.

- Nie, Jaszczur, to był błąd – siłą go odpychałam, ale nie przestawał.

- Błędem było to, że nie zdążyłem się do ciebie wśliznąć – odparł i przeniósł swoje dłonie na moje nadgarstki – Wiesz, jaki mam długi ogon? - zaśmiał się, a ja zaczęłam panikować.

- Nie wątpię – zaczęłam. Wciąż pozostawał ten dziwny fakt, że Jaszczur mnie kręcił i w sumie nie miałabym nic przeciwko, żeby przetestować jego umiejętności, ale po akcji z D i szantażem Pingwina, wcale nie miałam na to ochoty. No właśnie! Pingwin mnie szantażuje, a ja prawie o tym zapomniałam! Kto wie, czy Victor nie czai się w kącie, żeby pstryknąć kolejne zdjęcia?

- Mam trochę koki w kieszeni – zaczął – Chcesz, żebym ją wciągnął z twoich cycków? - zaśmiał się, a jego śliski język musnął moją szyję.

- Nie mam cycków – wypaliłam.

- Płaska deska? - spytał, a ja gwałtownie pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że go to zniechęci i mnie puści – Lubię wyzwania – zasyczał, a mnie zemdliło. Mój plan nie poskutkował...

- Jak długo siedzisz tutaj i palisz zioło? - próbowałam go zagadać, żeby dać sobie czas na wymyślenie jakiegoś pomysłu na ucieczkę.

- Długo mała, długo – zaśmiał się – Towar pierwsza klasa – dodał i próbował wepchnąć język do moich ust.

- Daj się buchnąć! - jęknęłam w afekcie. Moje wewnętrzne ja właśnie strzeliło facepalme'a, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy. Nigdy nie paliłam maryśki, nie wciągałam prochów i innych dopalaczy, nawet nie zapaliłam papierosa. Nie chciałam się sztachać ziołem, ale musiałam się jakoś ratować!

- Serio chcesz? - Jaszczur widocznie się ucieszył i przestał próbować zgwałcić moje usta.

- Tak, tylko jeszcze nigdy tego nie robiłam – mruknęłam dziecięcym głosikiem. W życiu trzeba grać różne role. A, że akurat jestem zmuszona udawać fankę amatorkę marihuany?

- Spoko, pokażę ci – Gadzina nie przestawała się szczerzyć, ale co najważniejsze odsunął się ode mnie! Z tych emocji aż zjechałam do parteru, opierając plecy o łazienkowy mebel. Było za późno, żeby się wycofać, a istniało spore ryzyko, że jeśli skrewię, Jaszczur ponownie zacznie się do mnie dobierać. Nie mogłam przeżyć tego, że nóż ciągle tkwi w umywalce i nawet nie mam się jak bronić...

- Jejku – pisnęłam, gdy czerwonowłosy dosiadł się do mnie i podał dymiącego blanta. Niepewnie ujęłam go w palce i pytająco spojrzałam na Jaszczura – I co teraz? - uśmiechnęłam się ostrożnie.

- Włóż do ust i zaciągnij się – podyktował, nie spuszczając ze mnie spojrzenia.

- Pokażesz jak? - celowo udawałam idiotkę.

- Jak chcesz – mruknął i wyciągnął kolejnego skręta. Odpalił go i zaciągnął się mocno. Był już mocno na haju. Wyszczerzył się do mnie, wypuszczając dym z ust i ponaglał swoim nieobecnym wzrokiem. Przełknęłam nerwowo ślinę, ale zaczęłam go naśladować. Delikatnie wsunęłam blanta między wargi i zaciągnęłam się. Poczułam się jak po zjedzeniu ostrej papryczki i popiciu jej tabasco. Mocno mną trzepnęło, a oczy zajęły się łzami. Powieki zrobiły się dziwnie gorące.

- No już, bo przeholujesz – zaśmiał się Jaszczur i wyciągnął jointa z moich ust. Zamrugałam oczami i wyrolowałam usta. Wypuściłam niewielki dym i poczułam się dziwnie wyluzowana. Czerwonowłosy uśmiechnął się na ten widok i zaciągnął znowu swoim towarem – I o to chodzi, Jul – mruknął.

- Kurwa, ale kopie – zaśmiałam się i wyrwałam mu blanta z dłoni. Ponownie się sztachnęłam i tym razem dym był nieco większy – Normalnie wszystkie problemy znikają, haha – spojrzałam roześmiana na Jaszczura, szeroko otwierając oczy.

- No nie? - przytaknął i wystawił pięść – Żółwik, Jul, równa z ciebie sucz jest – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Czułam się tak lekko, jak na chmurce z waty cukrowej. Wszystko wydawało się takie ładne i kolorowe...

- Chyba jednam się ze Stwórcą – wyszczerzyłam się, zjeżdżając plecami do samej ziemi. Opierałam się tylko na łokciach.

- Klasyk – pokiwał głową – Chcesz mocniejszą działkę? - chuchnął w moją stronę i oparł się plecami o mebel.

- Dawaj – zaśmiałam się i wyciągnęłam blanta z ust. Wypuściłam powietrze i pokiwałam się na boki.

- Nie ma problemu – zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni spodni wielkiego skręta. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia i rzuciłam skrętem do kabiny prysznicowej. Momentalnie zgasł.

- Jeny – zagwizdałam, przyglądając się z podziwem blantowi.

- Jeden buch i jesteś w raju – mruknął Jaszczur powolnym głosem.

- Sztachasz się też? - spytałam go, podśmiewając się.

- No ba – burknął i odpalił jointa. W moje nozdrza uderzył jeszcze intensywniejszy zapach. Jaszczur włożył końcówkę do ust i zaciągnął się tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. Oczy mu wyszły na wierzch i jadowicie zielone tęczówki nieźle kontrastowały z biało-czerwonymi białkami.

- Weź, bo mi tu zejdziesz – zaśmiałam się, klepiąc go po ramieniu.

- Kurwa, widziałem ducha Snoop Dogga – pokręcił głową, szczerząc się jak głupi do sera.

- No coś ty – wybuchnęłam śmiechem – Snoop przecież żyje, nie? – złapałam się za głowę i pokręciłam nią na boki.

- No tak – mruknął – Ale dobra faza – zawtórował mi. Po chwili oboje leżeliśmy oparci o siebie nawzajem.

- Też chcę się połączyć ze światem równoległym – mruknęłam, nie mogąc przestać się śmiać.

- Masz, Jul – Jaszczur również nie mógł opanować śmiechu – Tylko uważaj, bo to trawa z czeluści pieeeeeeekła – przeciągnął ostatnie słowo, wręczając mi parującego jointa.

- Uuuuu – zachichotałam i zaciągnęłam się głęboko. Poczułam intensywność zioła aż w płucach.

- Ta jest – czerwonowłosy z zadowoleniem obserwował moje wkraczanie w stan silnego upalenia.

- Jego Makaroniowatość mi się objawiła! - zawołałam, wypuszczając dym.

- Też jesteś pastafarianką? - Jaszczur nie krył podziwu. Rzucił mi zaskoczone spojrzenie.

- No, a ty też, Gadzina? - rzuciłam mu rozbawione spojrzenie.

- Pewnie – zaśmiał się – Siostrunia! - zawołał i rozłożył ramiona. Nie wiele myśląc, od razu w nie wpadłam. Przewróciliśmy się na siebie i wylądowałam na jego torsie. Oboje zanosiliśmy się śmiechem.

- Braciak! - zarechotałam, wkładając mu do ust skręta - Niech żyje Latający Potwór ze Spaghetti! - zawołałam – Ej, a to normalne, że jest mi gorąco? - spytałam, półprzytomnie. Już sama nie wiedziałam, czy jestem pijana, czy ujarana, a może jedno i drugie?

- A co, chcesz się rozebrać? - posłał mi śliski uśmieszek.

- Niczego sobie nie wyobrażaj, zboku pierdolony – zaśmiałam się, nie mogąc się z niego podnieść – Jedynie buty – warknęłam i sturlałam się z jego ciała, na co zareagowałam stłumionym rechotem. Leżeliśmy tak na podłodze łazienki, wdychając opary zioła i co rusz wymieniając się blantem.

- Ten sufit jest taki biaaaaaały – Jaszczur podparł głowę ramionami.

- A jaki ma być? - parsknęłam – Pomarańczowy? - to była moja kolej na zaciągnięcie się.

- Żółty – odparł czerwonowłosy – Jak ser – dodał, a ja zgodziłam się, wydając z siebie jęk zachwytu.

- Ja kocham seeeer – otworzyłam szeroko usta, czując, że doznaję jakiegoś kontaktu z czymś niezwykłym.

- A kto nie kocha seeeeeeraaa – przytaknął mi, zabierając jointa.

- Gouda jest dowodem na istnienie Bogaaa... – palnęłam.

- Ja wolę Ementaler – skwitował Jaszczur.

- Ale bym opierdzieliła pizzę – rozmarzyłam się, opierając dłonie na brzuchu – Taką zajebiście wielką z potrójnym serem i takimi mega plastrami salami – oblizałam się głośno.

- Masz gastro – zaśmiał się Jaszczur – Ale, racja, też bym coś wtranżolił... - zgodził się.

- Tak sobie myślę – zaczęłam – Zajmujemy tę łazienkę już spory kawał czasu – zaśmiałam się – A co jak ktoś się przez nas zeszczał?

- To ma problem – odparł Jaszczur, znowu zaciągając się skrętem.

- Teraz moja kolej, ziomuś! - zawołałam z wyrzutem, podnosząc się na łokciach.

- Pardon, Jul – zreflektował się i podał mi jointa. Położyłam się z powrotem i z lubością sztachnęłam tym magicznym ziółkiem.

- Te, Jaszczur? - burknęłam, gdy zdążyłam już odpłynąć.

- No?

- A ty jesteś wierzący? - spytałam.

- No, kiedyś do chórku należałem – zaśmiał się.

- Ściemniasz – zawtórowałam mu.

- Gdyby nie kadzidło to moja przygoda z dragami nigdy by się nie rozpoczęła – kontynuował.

- Sztachałeś się kadzidełkiem? - zaniosłam się śmiechem i podałam mu blanta. Ciekawe, że jeszcze go nie wypaliliśmy.

- Ty wiesz, jaka po tym była faza? - ożywił się – Cały chórek śpiewał zjarany w trzy dupy i nikt tego nie zauważał – rechotał.

- Nie chce mi się wierzyć, że kadzidło tak na was działało – byłam sceptycznie nastawiona.

- Jasne, że nie – odparł – Jaraliśmy klasyczną trawkę, a pastor myślał, że to kadzidło tak nas czaruje, hehe – zaśmiał się i zaciągnął.

- Ale akcja – zawtórowałam mu – No ale skoro jesteś wierzący, to mam do ciebie pytanko – zaczęłam, opierając głowę na ramionach.

- No?

- Czy Jezus nie był pierwszym zombie? - zamyśliłam się.

- O kurwa – skomentował – Ty, no. Jacie, poważna życiowa rozkmina – dodał.

- Chcesz życiowej rozkminy? - zaśmiałam się.

- No, dajesz – zaintrygował się.

- Czy jak zamykasz lodówkę, to światełko w środku ciągle się świeci? - westchnęłam głęboko.

- To jasne, że... A nie, czekaj... Kurwa, nie wiem – poddał się.

- Mi ta myśl nie daje spokoju – dodałam.

- Nie dziwię się – mruknął, zaciągając się – Jul, mam kiepskie info – jego głos brzmiał poważnie.

- Co? - podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na czerwonowłosego.

- Zioło się skończyło – odparł zawiedziony i rzucił blantem w stronę kabiny prysznicowej.

- Jaja se robisz! - jęknęłam żałośnie.

- Niestety nie – mina mu zrzedła.

- Słabo – skwitowałam i odpięłam te swoje wielkie kopyta. Moje stopy były wolne. Nie licząc czarnych, półprzezroczystych podkolanówek.

- No – zgodził się Jaszczur i ledwo wstał z podłogi – Muszę ogarnąć ten syf, bo będzie przypał – wypuścił powietrze i zaczął zgarniać wszystkie wypalone blanty. Przenosił je z kabiny do kosza na śmieci.

- Ale mnie ssie – zaśmiałam się, podnosząc się z podłogi, podtrzymując blatu – Idę opierdzielić jakieś żarcie, idziesz ze mną? - mruknęłam w stronę Jaszczura.

- No, zaraz – odparł.

- Czuję się jak łasica w sklepie wędkarskim – potrząsnęłam głową i spojrzałam w lustro. Moje oczy były czerwone i każdy, kto na mnie spojrzy, zorientuje się, że jarałam. Haha, dlaczego mnie to bawi.

- Ale cię jebło – zaśmiał się Jaszczur.

- No – przyznałam rację – O, mój nóż! - zapiszczałam wesoło i schowałam ostrze do torebki – Ej, Gadzina? - burknęłam.

- No?

- A ty wiesz, że ja jestem Caro? - mrugałam do swojego odbicia i przeczesywałam dłonią włosy.

- Ja tam jestem tolerancyjny – odparł.

- Co? Nie, imbecylu – rzuciłam mu dziwne spojrzenie – Ja jestem Juliet Caro – rozłożyłam ramiona – D ci nie powiedział?

- A nieee – machnął rękoma – Ta psychopatka Caro, tia? - upewnił się. Pokiwałam głową – To wiem, wiem, wiem – zaczął przepraszająco – Sorry, Jul, ale jestem zjarany w chuj – odparł.

- Ja niemniej – mruknęłam porozumiewawczo – Ogarnąłeś już ten burdel? - niecierpliwiłam się.

- No zaraz skończę – odrzekł.

- No, dobra – machnęłam ręką i dalej przyglądałam się swojemu odbiciu.

- Finito! - zawołał Jaszczur, otrzepując ręce – To co? Idziemy coś wszamać? - podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

- No spoko, tylko umyjmy ręce najpierw – mruknęłam i odkręciłam wodę.

- Od kiedy z ciebie taka pedantka? - zaśmiał się, ale zaczął szorować te swoje trupio blade dłonie.

- A szlag wie – warknęłam i namydliłam swoje kończyny. Szybko je opłukałam i wytarłam w ręcznik – Tera idziemy żreć – zaśmiałam się i pociągnęłam Jaszczura w kierunku drzwi. Przekręciłam kluczyk i lekko uchyliłam. Kolejki już nie było, ale mimo to, po cichu wymsknęliśmy się do korytarza. Niechętnie włożyłam swoje buty.

- Wszyscy się na nas gapią – mruknął Jaszczur.

- Nie dziwota – przewróciłam oczami – Nie dotykaj mnie – warknęłam.

- Oj, no weź, Jul! - jęknął – A co z braterstwem?

- Mam już dzisiaj jedną kosę, nie chcę mieć kolejnej – zbyłam go i odsunęłam się.

- Z kim? - zainteresował się.

- Nieważne – warknęłam, a moją uwagę przykuł jeden ze stołów. Patrzyłam na to jedzenie jak Reksio na szynkę... - Tak wygląda raj – zachichotałam i klasnęłam parę razy w dłonie.

- Jul, czekaj – czerwonowłosy przytrzymał mnie za ramię – Co chcesz zrobić?

- Nawpierdalać się za darmo, kurłaaa! - posłałam mu dzikie spojrzenie – Niech to – warknęłam – Głupi syndrom Janusza – dodałam.

- Coooo? - Jaszczur był kompletnie zdezorientowany, ale ja go już nie słuchałam. Jak szalona dopadłam do stołu, porwałam jeden z talerzy i błyskawicznie zapełniłam go różnymi pysznościami. Nie ważne czy to było mięso, owoce czy słodycze. Brałam, jak leci. Czułam największy głód w historii. Tym oto sposobem na moim talerzu wylądowały dwa soczyste karczki, garść czipsów, żelki, dwa banany, kilka ruloników sushi, kawałek pizzy, kilka sztuk koreczków, spore pęto kabanosów, łyżka jakiejś sałatki, parę krakersów, wielka, czekoladowa babeczka i gałka lodów truskawkowych. Reszta osób lawirujących przy stole posyłała mi dziwne spojrzenia, a ja byłam w siódmym niebie...

Schowałam się za kanapą w kącie i rozpoczęłam swoją ucztę. Nie potrzebowałam sztućców. Do czegoś stworzono ręce, nie?

Jadłam tak zaciekle, jakby to miał być mój ostatni posiłek, mieszając słodkie ze słonym i na odwrót. Nic mnie nie obchodziło. Wiele się nie zmieniło, bo jedzenie dalej było na pierwszym miejscu w moim sercu. Ale musiało się dzielić miejscem z moim słodkim Kierem. Ciekawe jak sobie radzi, mój mały pączuś... Nie łudźcie się, że Joker zajmuje jakieś wysokie miejsce.

- Juliet?! - do moich uszu doszedł czyjś oburzony głos. Kto byłby na tyle głupi, żeby zaglądać za kanapę?! Zaciekawiona podniosłam głowę, a moje spojrzenie spotkało się z lodowymi tęczówkami pewnego bruneta. No nie. Serio?!

- To ja – pomachałam mu na przywitanie i zajęłam się zjadaniem banana.

- Co ty wyprawiasz, dziewczyno? - Pingwin patrzył na mnie jak na dziwadło, ale mało mnie to obchodziło.

- Jem – wzruszyłam ramionami, przeżuwając banana.

- Przecież to porcja dla kilku osób! - skwitował.

- Wcale nie – obruszyłam się, odkładając skórkę na bok. Tym razem skupiłam się na pałaszowaniu sushi.

- Dlaczego masz czerwone oczy? - Cobblepot nachylił się w moją stronę i zaczął uważnie przyglądać.

- Karczek był ostry – mruknęłam.

- Nie kłam, moja droga – pogroził mi palcem.

- A ty co się przejmujesz? - zaatakowałam go i wsunęłam w usta kawałek kabanosa.

- Coś ukrywasz – odparł, wracając do normalnej postury.

- Zawołaj Victora, niech cyknie zdjęcie – zaśmiałam się szyderczo.

- Juliet – Pingwin uśmiechnął się przymilnie – Chcesz mieć większe kłopoty?

- No – wyszczerzyłam się, walcząc z ciągnącym się serem na pizzy – A ty chcesz kawałek? - wystawiłam do niego rękę z kabanosem.

- Nie, dziękuję – skrzywił się – I zamierzasz tak tutaj siedzieć i się opychać? - rzucił mi spojrzenie pełne politowania.

- Yhm – pokiwałam głową, mając usta zapchane pizzą.

- A co potem? - dopytywał.

- Nie wiem – mruknęłam, przełknąwszy wcześniej kęsy pizzy – Pewnie znowu pójdę sobie kogoś zabić – wzruszyłam ramionami.

- Jak to znowu? - Pingwin miał dziwną minę.

- Tak to – odparłam i włożyłam sobie do ust garść żelków. Ja naprawdę nie znałam umiaru...

- Potrafisz tak po prostu do kogoś podejść i go zabić? - patrzył na mnie uważnie.

- Nom – pokiwałam głową – Jestem nieobliczalna – spojrzałam na niego, jakby to było oczywiste.

- Bardzo ciekawe – Cobblepot uśmiechnął się szeroko.

- Może – skwitowałam, kończąc swoją ucztę zlizaniem lodów z talerza – Pingwin? - spojrzałam prosząco – A masz może chusteczkę?

- Doliczę ci to do długu – odparł brunet, wręczając mi kobaltową szmatkę. Wytarłam się, gdzie trzeba i schowałam ją do torebki.

- A ten, pomożesz mi wstać? - uśmiechnęłam się głupio – Nie mogę się ruszać – zachichotałam.

- Ech – westchnął Cobblepot i podał mi rękę. Delikatnie ją ujęłam, a Pingwin pociągnął mnie w górę. Odruchowo go przytuliłam – Co robisz? - był bardzo zdziwiony.

- Sorry – speszyłam się – Taki nawyk – dodałam i schyliłam się, żeby podnieść talerz z podłogi.

- Nie zachowujesz się jak dama – stwierdził.

- Trudno – prychnęłam.

- I dalej masz czerwone oczy – przypomniał.

- Taa, wiem – warknęłam i przeszłam kilka kroków, żeby odłożyć talerz na stolik. Pingwin dalej podejrzliwie mi się przyglądał – Co? - zaniepokoiłam się – Mam coś na twarzy? - zdziwiłam się – Na ustach? - dopytywałam i intensywnie oblizałam górną wargę. Cobblepot nie spuszczał ze mnie wzroku i czułam się trochę niezręcznie.

- Widzimy się jutro – mruknął i zamierzył się do odejścia.

- Czekaj! - zawołałam. Brunet odwrócił się zirytowany – O której? - spytałam.

- O której będzie trzeba – warknął i zaczął odchodzić. Zastąpiłam mu drogę, na co wyraźnie się zdenerwował.

- Błagam, tylko nie przed dziesiątą! - złożyłam ręce jak do modlitwy.

- Dlaczego? - był zdziwiony.

- Chociaż do dziesiątej muszę się wyspać – kontynuowałam.

- Ty mi chcesz stawiać warunki? - zaśmiał się pogardliwie.

- Proszę! - nie przestawałam.

- Moja droga – położył mi rękę na ramieniu – Nie ma nic za darmo.

- Zrobię wszystko! - zaoferowałam się. Co jak co, ale kiedy w życie wchodziło coś tak ważnego, jak długie spanie, nie wahałam się o to walczyć.

- Jesteś pewna? - uśmiechnął się przebiegle.

- W granicach mojej godności – negocjowałam.

- Jesteś niesamowita, Juliet – Pingwin był rozbawiony – Skoro tak ci zależy – zastanowił się – Mogę się zgodzić na takie warunki – zaśmiał się – Przynieś mi tacę sushi, to obiecuję, że nie będę cię niepokoić przed dziesiątą – odparł, wieńcząc to chytrym uśmieszkiem.

- Mam kelnerować? - upewniłam się – Ok – wzruszyłam ramionami.

- Znajdziesz mnie w pokoju dla VIP-ów – dodał z szerszym uśmiechem.

- Ale tam jest przecież Joker... - odparłam niepewnie.

- To co? - nie przestawał się uśmiechać.

- Ech, a nie mogę zrobić czegoś innego? - spytałam z nadzieją.

- Znowu chcesz dyktować zasady? - warknął.

- Nie – spuściłam głowę.

- Więc?

- Nie mogę ryzykować – westchnęłam – Zapomnijmy o mojej prośbie. Jakoś się dostosuję – dodałam smutno.

- Wspaniale – brunet był usatysfakcjonowany – Jesteś moją marionetką, moja droga – kontynuował z szerokim uśmiechem.

- Tak jest – spuściłam głowę i stłumiłam wściekłe warknięcie.

- Tak co? - jego głos zrobił się nieprzyjemny.

- Tak, panie Pingwin – dodałam ciszej.

- Bardzo dobrze – posłał mi zadowolony uśmiech i odszedł.

Znowu humor mi się popsuł, ale co zrobić? Raz jest różowo, a raz nie. Próbowałam już różnych form na rozweselenie samej siebie, ale może po prostu się zdrzemnę? Tylko muszę poszukać jakiegoś łóżka...



Caro nie próżnuje. Bo po co -.-

CDN

♦♥♦

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top