Pożegnanie
Xiao.
Drgnął nerwowo, gotów do zerwania się z łóżka niemal natychmiast. Cały się spiął; pomimo tego, że dopiero co podniósł powieki, ponownie zacisnął je z całej siły, gdy ból przeszył jego głowę. Chwilową ulgę dał mu chłodny dotyk na policzku. Bezwiednie wtulił się w dłoń, która na nim spoczywała i przez krótką chwilę pozwolił sobie czerpać przyjemność z tego gestu.
Przewrócił się na drugi bok, twarzą do niej. Światło księżyca padało na jej bladą skórę, która w ciemności zdawała się lekko lśnić. Ramiączko koszuli nocnej lekko zsunęło się z jej ramienia. Poprawił je odruchowo, jednocześnie zakładając kosmyk jej włosów za ucho.
Ujęła jego twarz w dłonie i pogłaskała ją kciukami, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Ile tym razem? - zapytał cicho, choć z góry wiedział, że usłyszy to samo, co zawsze.
Westchnęła i pokręciła głową.
- Jakieś dziesięć minut. - Posłała mu współczujący uśmiech.
Ułożył dłoń na jej, pocierając knykcie. Przymknął oczy, chcąc dać sobie jeszcze parę sekund, choć doskonale wiedział, że nie powinien tego robić. Zaniedbywał swoje obowiązki.
- Zły sen, czy poczucie winy? - zapytała, zbliżając się do niego, by ich czoła mogły się ze sobą zetknąć. Wiedziała, że to go uspokaja. Choć zazwyczaj wzbraniał się przed dotykiem i nie chciał pokazywać swojego przywiązania, przez te krótkie chwile, gdy mogli być razem, pozwalał jej na to. I on był świadomy, że to nie będzie trwało długo. Oboje mieli swoje cele do wypełnienia.
- Lumine... - mruknął rozdrażniony, gotów wstać natychmiast, ubrać się i wyruszyć w ciemną noc.
Powstrzymała go, nie pozwalając mu uciec z jej uścisku. Była drobna, ale dobrze wiedziała, w jaki sposób użyć swojej siły i kiedy.
- Nie uratujesz wszystkich. Nie możesz się za to obwiniać.
- Dlaczego mówisz mi to każdej nocy? - Nie wydawał się wcale być uspokojony jej słowami. Zmarszczył brwi i jego twarz przybrała swój tradycyjny wyraz głębokiego niezadowolenia. - Nie zmienisz mojej drogi.
- To nie chodzi o mnie, Xiao. - Pokręciła głową i złożyła delikatny pocałunek na jego nosie. Odsunął się zaskoczony, miał ochotę ją zbesztać, a ona tylko uśmiechnęła się pobłażliwie. Potrafiła przewidzieć jego każdą reakcję. - Zdaję sobie sprawę, że ci nie pomogę. Wiem, że nie rzucisz tego wszystkie ot tak. Wiem, że nie jestem dla ciebie najważniejsza. - Puściła go i ułożyła się na łóżku, podciągając kołdrę pod brodę. - Ale kiedyś mnie zabraknie. Kiedyś cię zostawię. Chciałabym, żebyś chociaż przez te dziesięć minut w trakcie doby zaznał spokoju i bardzo się staram, by ci to dać.
Patrzył na nią, spoglądał w jej złote oczy. Miał wrażenie, że to nie jego twarz odbija się w jej tęczówkach, a twarz demona. Ale przecież wiedział, że go tak nie postrzegała. Czasem po prostu o tym zapominał.
Nabrał powoli powietrza w płuca i tak samo je wypuścił. Chwycił jej dłoń, nie do końca jeszcze wiedząc, co chce zrobić. Ona sama zadecydowała, że jej palce spoczną na jego ustach i opuszkami sunęła po nich, obserwując, jak jego twarz staje się spokojna, rysy się rozluźniają, a brwi wracają na swoje miejsce, zamiast spotykać się na środku czoła. Gdy jego oddech się uspokoił, a całe ciało przestało boleć od nieustannego napięcia, otworzył oczy, by po raz ostatni na nią spojrzeć.
- Naprawdę muszę już iść - powiedział, jednocześnie czując, że wcale nie chce iść. Nigdzie. Wolał zostać, przy niej. Doskonale zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co mówiła. I myśl o tym, ile mu umyka, rozdzierała go.
- Nie spodziewałam się, że zrobisz inaczej. - Skinęła głową. Cały czas się uśmiechała. Jak mogła cały czas się uśmiechać? Jakim cudem potrafiła przy całym tym trudzie zachować pogodę ducha?
Zanim wstał, szybko doskoczyła do niego, by wycisnąć całusa na jego policzku. Syknął i odskoczył niczym przestraszone zwierzę i odwrócił się by ukryć, jak, mimo wszystko, ten ruch z jej strony uspokoił go i sprawił mu przyjemność. Nie tracąc czasu wyskoczył przez okno w akompaniamencie jej cichego śmiechu.
Xiao.
Zerwał się do siadu. Serce biło mu jak oszalałe. Odruchowo zaczął przesuwać dłońmi po materacu, jakby czegoś szukał, ale już po sekundzie zorientował się, że przecież nic się nie zmieniło. Przełknął nerwowo ślinę, coś ciężkiego spadło mu z serca aż do żołądka, co odbiło się echem w całym jego ciele.
Spojrzał przez okno - księżyc trwał wysoko, jego światło wpadało wprost na łóżko Yakshy. Nie lubił takich nocy, były zbyt jasne.
Ubrał się błyskawicznie i wyskoczył przez okno.
Szczyt Quingyun nie był dla niego miejscem szczególnym, ale czuł, że to właśnie tam musi się udać. Jakaś nieznana siła ciągnęła go właśnie w te rejony, gdzie można było być bliżej nieba i zobaczyć całe Liyue, o ile widoku nie zasłaniały chmury. Tej nocy wszystko było wyraźnie widoczne.
Sylwetka Zhongliego kontrastowała na tle jasnej tarczy księżyca. Stał na brzegu szczytu i wpatrywał się w przestrzeń ręce krzyżując na piersi. Xiao nie był pewny, czy Archon przyglądał się czemuś szczególnemu, czy był zatopiony w swoich myślach.
Usiadł na ziemi pod nogami mając tylko przepaść. Zwiesił głowę, próbował znaleźć odpowiednie słowa.
- Nie do końca jestem pewien czy to był sen czy jawa - odezwał się w końcu zachrypniętym głosem. Głosy zazwyczaj nie ustawały, ale teraz nagle ustały. Xiao wyczekiwał z napięciem momentu, gdy znowu się odezwą i choć sprawiło mu to chwilową ulgę, czuł, że to wcale nie jest dobry zwiastun. Wyczekiwał tego jednego. Pragnął usłyszeć go ponownie. Głos, który go obudził.
- Obawiam się, mój drogi Xiao, że to była jawa. - Zhongli nawet nie odwrócił się w jego stronę, gdy to mówił. Głos miał melancholijny.
- Obiecałem... - Xiao nagle miał problem z wysłowieniem się. Zdenerwował się na samego siebie, że był tak słaby, że trudność sprawiało mu wyartykułowanie słów. - Gdy tylko mnie zawoła, to przy niej będę.
- Ale nigdy nie wykorzystała tej możliwości, prawda? - Archon przekrzywił głowę, jakby czegoś nasłuchiwał. - Wiedziała, że nie możesz zaznać spokoju i nie chciała cię wykorzystywać.
- To nie byłoby... - Prychnął, kręcąc głową. - Dlaczego teraz...?
- To nie było wołanie o pomoc, Xiao. To było pożegnanie.
Zapadła między nimi cisza. Xiao spodziewał się tego, wiedział, że ta chwila kiedyś nadejdzie, ale wciąż jakoś nie potrafił zrozumieć, że to już, choć przecież minęły setki lat. Przeczuwał to od dawna, ale odsuwał to uczucie daleko od siebie, powtarzał sobie, że przecież jeszcze ma czas w tej całej nieskończoności.
- W końcu musiała odejść. - Dobrze wiedział, że Zhongli nie może mu czytać w myślach, ale to było tak, jakby Archon odpowiedział na to, co kłębiło się w głowie Yakshy.
- Jak wszyscy inni śmiertelnicy - prychnął, chcąc odrzucić od siebie potęgujący się żal. - Nie ona pierwsza, nie ona ostatnia. Nie przyzwyczaiłeś się do tego?
- A ty? - Zhongli w końcu odwrócił się w jego stronę, by zmierzyć go spojrzeniem. - Zdaję sobie sprawę z tego, że taka jest kolej rzeczy, ale to nie znaczy, że chcę się do tego przyzwyczaić.
- Celebrujesz w sobie żal? - Ton Xiao był niemal kpiący.
- Więc mówimy o żalu? Czyli jednak nie była taka jak inni - stwierdził i znów odwrócił się do niego plecami, by kontemplować skąpaną w świetle księżyca dolinę.
Xiao tylko mruknął na tę uwagę. Spojrzał w niebo. To samo niebo, które kiedyś podziwiał z nią, otulone światłem Festiwalu Latarni; to samo niebo, pod którym powiedziała mu, że zawsze będzie w jego sercu; to samo niebo z absurdalnie wielką tarczą księżyca, gdy oznajmiała mu swoje odejście.
- Sam myślałem z czasem, że zapomnę. To przecież było tak dawno... - Archon mówił niemal szeptem. - Ale takich chwil się nie zapomina. Takich osób. Prawda? - Odwrócił się.
Xiao już przy nim nie było.
Rzucił się w przepaść, by choć przez chwilę byś samemu ze swoimi myślami. Nie chciał tego uczucia, które nim zawładnęło. Przeklinał siebie w myślach za to, że był tak słaby. Oddał cząstkę swojej duszy komuś, kto przecież nie mógł być przy nim zawsze.
Zimne powietrze smagało jego twarz. Maska zakrywała wszelkie ludzkie odruchy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top