Rozdział 2

- Proszę się uspokoić - powiedział lekarz zaglądając w swoje papiery - Jeszcze raz jak się nazywa pani syn, ile ma lat

- M-michael C-clifford, ma 16 lat. Przyjechał przed chwilą karetką

Ten przejrzał karty - Sala numer 4 - wskazał na drzwi - Jego lekarzem jest pan Jenson, powinien tam być jego proszę pytać o wszystko

- Dziękuję - wymamrotała tylko i od razu wręcz pobiegła pod odpowiednią salę

Szybko otworzyły drzwi rozglądając się po sali. Po chwili zauważyła na jednym z łóżek swojego syna i od razu tam podbiegła.

- M-Mike? Mikey?! - krzykneła przerażona widząc go podłączonego pod aparaturę

Kobieta usiadł na krzesełku patrząc na syna. Można powiedzieć że wyglądał okropnie z kroplówką podłączoną do ręki, jego skóra była blada jak nigdy wcześniej a pod jego nosem można było ujrzeć tlenowe wąsy dzięki którym nastolatek oddycha

- Pani jest matką? - usłyszała nad sobą męski głos

- Tak - od razu wstała patrząc w oczy lekarza po czym nieporadnie podała mu dłoń - Karen Clifford

- Pani syn miał poważny napad. Nie mógł oddychać to... To mogło skończyć się bardzo źle jednak teraz jego stan jest już stabilny

- Czy wiadomo co było przyczyną tego... Napadu?

- Wykonamy serię badań jednak na ten moment wygląda to na niedokrwienność serca inaczej zwana chorobą wieńcową
Jest to choroba przewlekła spowodowana niedotlenieniem komórek mięśnia sercowego. Proszę mi tylko powiedzieć czy syn miał problemy z arytmią serca? Może ból w klatce piersiowej lub kołotanie serca?

- N-nie... To znaczy... Jak był mały był bardzo chorowity. Często bywaliśmy u lekarzy... Potem z tego wyrósł. Myślałam że będzie dobrze...

- Może ktoś w rodzinie choruje na miażdżycę? I na jakie choroby był podatny

- N-na co? - jej oczy się szeroko otworzyły - Co to jest?

- Innymi słowy jest to choroba przez którą nasze tętnice się zwężają i mamy problem z przepływem krwi. To właśnie miażdżyca jest główną przyczyną nie dokrwienności

- A-ale co to znaczy? Czy to groźne? O-on... On na to zachorował?

- Nie jest to choroba śmiertelna jeśli wykryje się nią wcześniej jednak wymaga odpoczynku, leków i odpowiedniej diety

- Jak to? C-co to ma znaczyć? Co mu zagraża?

- Nic mu nie będzie, jednak zostanie na oddziale kilka dni i wszystko wyjaśnie po dokładniejszych badaniach

- Długo to bedzie trwało? Kiedy się obudzi?

- Nie jestem w stanie tego przewidzieć, może pani z nim posiedzieć ale tylko na chwilę

- Ale jutro? Pojutrze? Za tydzień? - powiedziała przerażona - to chyba pan wie

- To zależy od wyników badań... Tego jak będzie się czuł. Nie wiem ile czasu to potrwa ale postaramy się jak najszybciej go wyleczyć

- Czyli wyleczycie go tak? Wyzdrowieje i wszystko wróci do normy bez żadnego śladu po chorobie - zapytała z nadzieją

- Tego nie jestem pani w stanie obiecać - przygryzł wargę - możemy podawać leki, przypisać dietę ale jego życie nie będzie takie samo

- Choroba nie jest śmiertelna jednak bardzo miesza w życiu ludzi. Dużo zabiegów i leki, jednak ta osoba jednak żyje

- Leki? - zmarszczyła brwi patrząc na śpiącego chłopaka - Przecież on jest taki młody... Czy to bardzo skomplikuje jego życie?

- Niestety - westchnął - a teraz przepraszam ale mam również innych pacjentów

- Jak to innych. Mój syn jest tu najważniejszy! Gdzie pan idzie?

- Pański syn nie jest najważniejszy a w tym szpitalu jest setki innych ludzi czekających na pomoc

- A-ale - zaczęła jednak ten ja minął i odszedł na co westchnęła i usiadła przy łóżku. Dotknęła policzka syna i wyjęła telefon. Musiała powiadomić swojego męża o tym zdarzeniu. Jej mąż był już w drodze. Na mieście były korki a jemu ciężko było urwać się z pracy. Dotarł do szpitala po półtorej godzinie i dopiero wtedy pojawił się przy nastolatku. Jego żona wytłumaczyła mu dlaczego tu są i o chorobie Michaela na co ten tylko prychnął

- To twoja wina - mruknął szorstko. Nigdy nie był zbyt emocjonalny względem żony lub swojego syna

- Dlaczego moja? Nic nie zrobiłam. Może to twoje geny - prychnęła

- Nie upilnowałaś go. Nie znasz tych dzieciaków? Jakie one mają teraz pomysły? Może coś mu dosypali do napoju. Jak mogłaś być tak lekkomyślna Karen.

- Pilnowałam go, to choroba genetyczna... Pilnowałam go...

- Jak to genetyczna?! U nas wszyscy są zdrowi po za tym... On miał przejąć moją firmę.

- Uspokój się - wymamrotał cicho - to nie nasza wina

- W takim razie... - zaczął się zastanawiać - Pozostał tylko brat mojego brata... Jackob sprawdzi się w firmie... Może nawet lepiej niż Michael... - zerknął na śpiącego syna

- Jak ty możesz teraz o tym myśleć kiedy nas syn leży tu nie przytomny?! - złapała go za ramie kręcąc głową

- Ty naprawdę tego nie rozumiesz? Jeśli Jackob dostanie nasza firmę nasze finanse i tak będą mniejsze. Nie damy rady opłacać jego korepetycji czy durnych zajęć sportowych. Nie będziemy mieć tyle pieniędzy.

- Co chcesz powiedzieć? - zmarszczyła brwi

- Nic... Na razie musimy zobaczyć w jakim będzie stanie gdy się obudzi

- Mhm - pokiwała głową - ale... Uch jeśli Michael będzie w ciężkim stanie nie przejmie firmy

- Właśnie o tym mówię. Trzeba będzie coś wymyślić - podrapał się po głowie

- Dobrze - wymamrotała i cmoknęła syna w policzek - do jutra kochanie

Ten jedynie na niego spojrzał i pokręcił głową po czym wyszedł z pomieszczenia. Razem wrócili do domu w niezbyt miłej atmosferze i zasiedli do kolacji - Daryl?

- Tak? - spojrzał na nią wcześniej nie odzywając się ani słowa

- Przemyślałam kilka rzeczy i może faktycznie nie należy dawać firmy Michaelowi, nie chcemy by w razie wypadku wpadła w niepowołane ręce

- Wreszcie mówisz z sensem. Jackob to syn mojego brata jednak nie możemy tak ryzykować. Ale na pewno to lepsze wyjście niż przekazanie jej Michaelowi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top