Rozdział 50 • Niespodziewana Wizyta

Po trzech dniach ciągłego leżenie w bezruchu i nażekania jakie to życie jest beznadziejne, Yoru została w końcu wypuszczona z ambulatorium. Warunek był jeden, nie szczególnie ciężki. Ma UWAŻAĆ, a Jazz jej w tym pomoże.

Od razu jak dostał informacje od Ratcheta że, cytując "Możesz zabierać ją stąd w pizdu", no to przyszedł po jaszczurkę, która na jego nieszczęścię dalej była pod wpływem silnych środków od medyka, przez co praktycznie uwiesiła się na nim. Nie chciał prowadzić jej do jej własnego pokoju, dlatego zabrał ją do siebie.

Po drodze jednak wszczęła się rozmowa.

— Jak się czujesz? — Zapytał Jazz z troską w głosie. Martwił się o nią przeraźliwie, o jej stan fizyczny jak i psychiczny. Po takich wrażeniach na pewno nie było z nią za dobrze.

— Z dnia na dzień coraz gorzej... — Mruknęła pod nosem. Jej uszy ani razu nie uniosły się, nawet przy gwałtowniejszych odgłosach jakie napotkali po drodze. Jakby nie była sobą.

— Boli?

— Cholernie... — Położyła dłoń na piersi, w miejscu którym dalej widnieje czarno-fioletowa plama po krysztale mrocznego energonu.

Rozniosła się po pancerzu jak jakaś infekcja. Paskudny wirus, którego za nic nie idzie się pozbyć. Jedyne co wyróżniało się na tle tej czarnej dziury, był stalowy płat zakrywający nieprzyjemną ranę, który przyspawał jej Ratchet.

— Przynajmniej żyjesz. — Uśmiechnął się, choć femme nie podzielała jego entuzjazmu.

— Ale co to za życie?

— Ah, gadasz głupoty! — Skarcił ją za to depresyjne nastawienie. — Lepiej szybko wyzdrowiej, Prowl ostatnio nie dawał mi w ogóle spokoju, Ratchetowi z resztą też. Tylko o tobie gada. — Uśmiechnął się, mając nadzieję, że to ją choć trochę rozchmurzy.

Efekt był odwrotny do zamierzonego.

— Nie chce go widzieć...

— Dlaczego? — Zatrzymał się na chwilę w miejscu, ale zrobił to tak gwałtownie, że dalej uwieszona femme zahwiała się. Pomógł jej ustać i dopiero wtedy mógł kontynuować rozmowę. — Myślałem, że między wami jest już w porzo?

— Bo jest- znaczy nie do końca... Nie wiem z resztą. Potrzebuje sobie to na razie dobrze przemyśleć i... dopiero wtedy z nim porozmawiam. — Mruknęła, wyrwało jej się niewielkie westchnięcie.

Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, aż coś im nie przerwało, albo raczej ktoś. Akurat los tak chciał, że wpadli na Arcee, której mina świadczyła jedynie o zadowoleniu z widoku byłej decepticonki, w takim stanie. Słysząc o tym jaki popis dała, szczerze miała nadzieję, że ta już tutaj nie wróci.

— Co ona nadal tutaj robi? Sądziłam że po tym, co zrobiła, Prime jej już tutaj nie wpuści. — Odezwała się nieproszona, różowa femme.

— Że co proszę? — Zapytał obużony Jazz. Jak ona w ogóle mogła tak mówić? Wiedział, że Arcee jej nie lubi, w ogóle nie lubi conów ale co do Yoru to miała najwięcej do powiedzenia. — Nic co zrobiła, nie było jej winą. Dobrze o tym wiesz!

— Jazz, odpuść... — Mruknęła Yoru w odpowiedzi na zaczepki.

Nie miała ani siły, ani ochoty na to.

— Nie mam zamiaru odpuszczać! Ledwo co z życiem uszłaś! — Warknął wręcz i odwrócił się spowrotem do Arcee. — A TY, ty dziunia, nie wpierdalaj się, bo jak Primusa kocham, przestane być miły. I to był rozkaz-

Mech musiał przerwać gwałtwonie, gdy Yoru chwyciła go mocno za ramie i pociągnęła na tyle mocno, na ile starczyło jej sił. Dopiero to pozwoliło mu się trochę uspokoić i zluzować, gdyby nie to to chyba powiedziałby o dwa słowa za dużo, ale na pewno by tego nie żałował.

Miał już dość ciągłego czepiania się predaconki za coś, czego nie była winna lub nie miała na to wpływu, albo czegoś czego żałowała, jak tego, że w ogóle postanowiła dołączyć do conów w pierwszej kolejności. A na pewno tego bardzo żałowała.

Nie zwracając więcej uwagi na zaskoczoną Arcee, której chyba teraz przypomniało się, że Jazz również jest jej dowódcą bo poszła speszona w drugą stronę, Jazz zaprowadził Yoru do kwatery.

W środku pusto nie było, na łóżku leżał niczym niewzruszony Ricochet, przeglądając ziemski internet. Gdy usłyszał, że drzwi się otwierają, zerknął w tamtym kierunku aby spojrzeć co się dzieje. Mina mu trochę zrzedła, gdy zobaczył predaconke.

Nie tylko Arcee źle na nią patrzyła po ostatnich wydarzeniach, Rico, który był do niej i tak nie zbyt dobrze nastawiony, teraz jeszcze krzywiej na nią patrzył. Nie ufał już jej w pobliżu brata, martwił się, że sytuacja może się powtórzyć i ktoś w końcu ucierpi. No ale, on nie ma tutaj nic do gadania, mógłby próbować ale wiedząc jak bardzo Jazz jest na niej zafiksowany, to na pewno by go zbył.

Zsunął się z łóżka leniwie, dając im miejsce. Jazz jedynie podziękował za wyrozumiałość kiwnięciem głowy i pomógł femme usiąść.

— Rico, przypilnuj jej chwilę. — Rzucił Jazz, wycofując się tyłem do drzwi. Musiał jeszcze jedną rzecz załatwić.

— Ja?

— TY.

— Okej-

Yoru zerknęła na niezadowoloną minę Ricocheta, nie widziało mu się pilnowanie predacona i nawet nie musiał nic mówić, żeby wszyscy o tym wiedzieli. No ale, własny brat go o to prosi, więc nie może zbytnio powiedzieć "nie". Tym bardziej, gdy brat jednocześnie jest też zastępcą lidera...

Że też musiał się skubany w życiu ustawić.

Jazz zostawił ich samych i wyszedł z pokoju mając szczerą nadzieję, że jak wróci to nie zastanie trupa. Albo dwóch.

Swoje kroki pokierował do kwatery stratega, którego wypadałoby poinformować, że Yoru na razie nie życzy sobie jego wizyt. Uff, uhh, nie zniesie tego za dobrze.

Zapukał w drzwi do pokoju, które szybko zostały mu otwarte, a w progu stanął właściciel. Był zmęczony, bardzo dobrze było po nim widać, że sypia jeszcze gorzej niż przedtem. Martwił się i to bardzo, czym jedynie wzmacniał przekonanie, że faktycznie zależu mu na femme i jej wybaczeniu.

Mechy przywitały się ze sobą i Prowl zaprosił swojego gościa do środka. Nawet nie pytał o powód odwiedzin, przetarł twarz dłonią powlukł się za mniejszym kolegą. W środku już, Jazz rozgościł się w dobrze znanym mu pokoju i zajął sobie miejsce przy sporym biurku, gdzie nawet nie odwracając krzesła, usiadł na nim okrakiem opierając ręcę o górę oparcia.

Chwile sobie porozmawiali zanim Jazz zaczął temat z którym tu przyszedł, chciał go najpierw przygotować, bo raczej wątpliwe, że Prowl to zniesie dobrze.

— Wiesz co, na razie może nie podchodź do Yoru? — Zaczął, na co Prowl zmarszczył brwi. Widząc jego minę, postanowił kontynuować i trochę objaśnić mu co nie co. — Ona.. potrzebuje czasu, żeby sobie wszystko przemyśleć.

— Gdzie teraz jest? — Zapytał stanowczym tonem, oho, czyli nie przyjął wiadomości dobrze.

— U mnie, Rico się nią zajmuje I NAWET NIE PRÓBUJ WSTAĆ JAK Z TOBĄ ROZMAWIAM. — Krzyknął widząc, jak strateg już podnosi się z krawędzi łóżka, na której do tej pory siedział wyjątkowo spokojnie. — Nie popędzaj jej. Jak poczuje się lepiej, to na pewno chętnie z tobą porozmawia. Spójrz na plusy!

— Jakie znowu plusy?! Myślałem, że wszystko będzie dobrze! A ona znowu nie pozwala mi się nawet ze sobą spotkać? Zobaczyć? I ty mi tu mówisz o plusach?! — Obużył się, znowu wstając , tym razem gwałtownie, ale szybko usiadł gdy wypuścił wszystkie nerwy.

— No plusy! — Znów rzucił tym samym słowem, z wielkim uśmiechem na twarzy, co jedynie bardziej denerwowało stratega. — Będziesz miał czas, żeby sobie to rozplanować!

— Rozplanować?

— Rozplanować strategie. — Uśmiechnął się głupio, a Prowl jakby zaciekawił. — Nie napieraj tak i nie zepsuj tego, bo póki ci jesteś na dobrej drodze. Pokazałeś, że ci zależy, ale czy to na prawdę starczy?

— Pewnie powiesz, że nie?

— NIE. NIE STARCZY. — Uśmiechnął się jeszcze bardziej głupio, a Prowl westchnął przeczuwając jakąś głupią lekcje od Jazza.

— Czy ty zawsze musisz być... no taki?

— Jaki? — Przekręcił lekko głowę. — Taki nie depresyjny, nie marudzący, nie narzekający jak niektórzy? No wiesz, gdybyś wyciągnął tego pręta co ci się zakorzenił głęboko w czterech literach, to może też zaczął byś cieszyć się z życia. Ale prostata go chyba tam chwyciła i już ruszyć nie pozwala.

— Jazz- — Warknął, a w odpowiedzi mech uśmiechnął się bardziej i parsknął krótko.

— Słuchaj, ja z Yoru jestem nabliżej z was wszystkich, wiem co lubi, wiem jak ją podejść. Nie zrobisz tego na siłe, postaraj się, pokazuj, że faktycznie ci na niej zależy i błagam cie, nie spieprz tego. — Zatrzymał się na chwilę w środku wypowiedzi, żeby się nad czymś zastanowić. — Może, no nie wiem, karteczki zacznij sobie wstawiać?

— Że jak- — Zapytał i nim zdążył dostać odpowiedź, ekran jego leżącego na nocnej szafce datapada rozświetlił się, a całe urządzenie zawibrowało.

To samo stało się u Jazza, który akurat trzymał swojego w schowku na piersi. Wyciągnął go i odpalił, a w tym czasie Prowl podszedł po swojego i sprawdził co było powodem wibracji. Nie dziwnym było to, że była to zwykła wiadomość od Optimusa, jednak czemu do niego?

Prowl spojrzał na Jazza i nie ukrywając ciekawości, spojrzał sobie na jego ekran. Nie było to wścibstwo, a chęć potwierdzenia czegoś, chciał sprawdzić, czy jego przypuszczenia okarzą się prawdziwe.

Okazały.

Dostał dokładnie tą samą wiadomość od Optimusa, co Jazz. Jej treścią była chęć- nie, nawet nie chęć, ROZKAZ spotkania się w jego biurze. Tylko po co Prowl? Przecież nie jest już nikim ważnym, jest tylko strategiem. Może chodzi właśnie o strategie? Znowu decepticony coś wymyśliły i trzeba udaremnić ich plany, choć skoro jest to spotkanie na którym Prime chce widzeć ich dwójkę, to na pewno jest to coś poważniejszego.

•—•

W czasie gdy jazz zajmował czymś umysł Prowla, w jego pokoju zaczęła się niewielka debata. Nic nadzwyczajnego, choć dla Yoru było to wiele.
Ricochet, do tej pory pilnujący swojego nosa i siedzący przy biurku brata, nie miał ochoty, nawet malutkiego procenta ochoty na zajmowanie się tą kaleką.

Do momentu.

Czerwony mech w pewnym momencie spojrzał na nią znad ekranu swojego urządzenia, na jego twarzy było jedynie widać brak jakichkolwiek emocji. Rico w końcu westchnął, głośno na tyle, aby ucho femme odwróciło się w jego kierunku.

Wstał z krzesła, przeszedł obok łóżka robiąc kółeczko wokół i zatrzymał się tuż przed femme. Z początku nic nie mówił, tylko patrzył na nią, patrzył wzrokiem który oceniał, oceniał, oceniał i nagle przestał, czego nawet nie mogła zobaczyć przez wizjer na jego optykach.

— Wyglądasz żałośnie. — Zaczął mech, na co mina jej zrzedła.

— Nie musisz mnie dobijać.

— Nie dobijam cie, tylko ci współczuje. — Oznajmił, co nieco ją zdziwiło. On? Współczuć? Tym bardziej jej? — Słuchaj, wiem, nasze początki nie wyglądały najlepiej ale... — O nie, o czym on mówi? Czemu zbiera mu się na jakieś wyznania? — ...Chciałbym cię trochę tak jakby, przeprosić? — Podrapał się po karku, a następnie nastała chwila niezręcznej ciszy, którą szybko i sprawnie przerwał. — Nie chciałem tego zaczynać przy kimś, tym bardziej przy Jazzie, a teraz jest okazja. Wiesz no, trochę tak jakby byłem może o ciebie zazdrosny?

— Zazdrosny o mnie? — Zmarszczyła brwi.

— No tak, bo wiesz, długo mnie nie było i dziwnie się po prostu czułem, że jakaś femme, bez urazy, kręci mi się przy bracie. Czułem jakby znalazł sobie za mnie zastępstwo, dlatego tak niechętnie do ciebie podchodziłem... Ale widzę, że jemu faktycznie na tobie zależy-

— Ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, jak dużo mi o tobie opowiadał. — Przerwała mu. — Myślisz, że serio znalazł by sobie zastępstwo żeby o tobie zapomnieć? Tym bardziej teraz.

— No, heh... Wiem, głupie to strasznie. — Parsknął nieśmiało.

— Nie mam ci tego za złe. Na prawdę nie chce nikomu robić pod górkę, więc po prostu zapomnijmy? Bo w sumie to jesteśmy kwita. — Niewielki uśmiech z ust mecha zniknął, a zastąpił go zaskoczony, niezrozumiały wyraz. — Jak dołączyłeś, myślałam że Jazz o mnie zapomni, że mu już nie jestem potrzebna i... że zostane sama.

Nastąpiła chwila ciszy.

— Czyli zgoda?

— Zgoda. — Odpowiedziała, tym samym sprawiając, że atmosfera zrób zrobiła się ciepła. — Tylko skąd ta nagła zmiana iskry?

— Na prawdę żal na ciebie patrzeć. — Odpowiedział krótko, na co jej mino wróciła do poprzedniego, agonalnego stanu. — Samopoczucie domyślam się, że do dupy?

— I to jeszcze jak. Ale może Megatron w końcu sobie odpuści, męczące się to robi.

— Nie dziwie ci się, tylko czemu tak się na ciebie uwziął? Na prawdę ma ci tak za złe że dołączyłaś do bardziej rozgarniętej frakcji? — Parsknął czerwony mech, na co Yoru sama lekko się rozbawiła. Nie sądziła, że dożyje momentu w którym Rico będzie wchodzić z nią w przyjazne relacje.

— Na tym etapie nawet nie chce mi się myśleć.

— Tobie na żadnym etapie nie chce sie myśleć.

Femme zmarszczyła brwi i już miała się odezwać, jakoś mu odpyskować, ale wtedy drzwi do kwatery otworzyły się, wpuszając do środka Jazza, a następnie za nim Prowla. Ten drugi jednak wszedł do środka nieśmiało wiedząc, że Yoru nie ma za szczególnie ochoty go widzieć.

Skrzywiła się lekko widząc go, ale niczego nie powiedziała. Wyczuła, że sytuacja jest z lekka napięta i że zapewne coś się stało, skoro obaj przychodzą z poważnymi minami, dlatego nim coś powie, najpierw musi ich wysłuchać.

Prowl został przy wejściu, a Jazz podszedł przekazać wieści od Optimusa.

— Yoru, idziesz z Prowlem do niego, masz tam siedzieć i pod żadnym pozorem nie wychodzić. — Powiedział stanowczo, a poważna mina jedynie dodawała grozy i powagi słowom.

Uszy femme lekko opadły, nim znów się uniosły, jednak nie na tą samą, dumną wysokość co zawsze. Były lekko oklapnięte, zdradzając jej zaniepokojenie.

— Co się dzieje? — Było jedynym o co zdołała zapytać. Na szczęście Jazz szybko uraczył ją odpowiedzią.

— Drużyna z innej bazy zaniepokoiła się skokami energetycznymi w naszej okolicy i chcą nas odwiedzić, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku.

— I to takie straszne? — Szczerze zapytała. Przecież to tylko odwiedziny, co może się stać? Ale domyśla się, że to ona była źródłem tych niepokojących skoków energetycznych i mogłaby trochę wystraszyć boty.

Ale żeby od razu ją chować?

— Optimus nie chce nas narażać na niepotrzebny stres, tym bardziej ciebie po tym co przeszłaś. Oni o tobie nie wiedzą, tym bardziej, że liderem tam jest Ultra Magnus, a on nie za specjalnie przepada za... no... twoim gatunkiem. — Wyjaśnił, starając się łagodnie zaakcentować ostatnie słowa. — Może gdyby Prime łaskawie im o tobie powiedział to nie byłoby tego cyrku teraz, ale z jakiegoś powodu mu się zapomniało. — Dodał szybko, a w głosie dało się wyczuć pretensje do lidera.

— A... um, to co, do końca wizyty mam udawać że nie istnieje?

Jazz pokręcił głową trochę mniej poważnie, niż wcześniej. No, słuszna uwaga.

— Taaaak?- — Jęknął przeciągle. — Nie wiem jeszcze co Optimus wymyślił, ale BŁAGAM CIE, nie rób nic głupiego. To jest serio ważne.

— Dobra, okej... — Westchnęła. — Nie zrobie nic durnego, niebezpiecznego, głupiego, nic co wpakuje w kłopoty mnie ani was. Nie obiecuje. — Powiedziała szczerze i wstała z krawędzi łóżka.

Femme podeszła do drzwi, przy których dalej stał Prowl i z wzrokiem, którego mech nie był pewien, czekała. Nie widząc reakcji, machnęła ręką pokazując na drzwi i dopiero wtedy strateg zajarzył. Odsunął się i otworzył drzwi, aby mogła przejść.

Zasunął za nimi drzwi i dogonił femme, która mimo swojego złego samopoczucia i iście diabelskiego temta, zdążyła odejść już spory kawałek, a właściwie to na tyle wielki kawałek, że już czekała pod drzwiami kwatery, która ma służyć za jej tymczasową kryjówkę.

Ze skrzyżoqanymi na piersi rękoma, obserwowała jak sprawnym krokiem Prowl podchodzi do niej, widziała jego zestresowanie gołą optyką.

Po ostatnich wydarzeniach, na pewno ma stresa, kto by nie miał? A czekały go jeszcze większe wyzwania, poważna rozmowa i to nie taka pokroju tych, które przeprowadzał z liderem w sprawie wojny. Wiedział, że go to nie ominie. NIE CHCIAŁ, aby go to ominęło.

Odblokował dla niej drzwi i pozwolił wejść jako pierwszej. W środku Yoru rozgościła się jak u siebie, siadając na wyjątkowo twardym łóżku. Prowl zajął miejsce naprzeciwko, na obrotowym fotelu, który obrócił sobie tak, aby móc na nią swobodnie patrzeć.

— Musimy sobie chyba pare rzeczy wyjaśnić. — Zaczęła femme. — Nie jestem na ciebie zła.

— Uh, nie?

— Nie. Domyślam sie, że Jazz powiedział ci, że nie chce z tobą gadać i w ogóle, ale to nie przez to, że jestem zła. Po prostu... chciałam sobie to najpierw przemyśleć, ale skoro nas rzucają na głęboką wode, to chyba nie ma co tutaj myśleć. Po prostu ciesze sie, że nic ci nie jest... — Powiedziała z uśmiechem na twarzy, na prawdę cieszyła się że ma najgorsze już za sobą.

— To raczej ja powinienem cieszyć się, że nic ci nie jest. — Na krótką chwile na ustach mecha uformował się uśmiech, ale szybko zniknął, a na jego miejsce weszła normalna dla niego powaga. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do drzwi — Gdybyś czegoś potrzebowała to mi powiedz, załatwie to. Numer masz, do Ratcheta też, jakbyś potrzebowała wyzyty medyka. Zamykam drzwi, ale-

— Ale kod też mam. Idź. Poradze sobie...

...Mam nadzieje...

•—————•

Słowa: 2680

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top