Rozdział 48 • Ostateczne Starcie

Yoru, dalej w swojej formie bestii siedziała nad niewielkim zbiornikiem wodnym. Ciemne, nagrzane mocnym słońcem jezioro mieniło się lazurowym blaskiem w którym przeglądała się predaconka. Jej pysk dalej ociekał lekko zaschniętym już energonem, a uszy były nisko położone, zdradzając swój smutek i zawiedzenie samą sobą.

Taki głupi błąd.

A przypłacił ją zranienie członka swojej własnej drużyny. Byle by tylko pomogli First Aidowi, ale Ratchet to dobry medyk, na pewno sobie poradzi.

Jej uszy opadły jeszcze niżej, gdy schylała głowę ku nieruchomej tafli wody. Zanurzyła koniec pyska i pobrodziła nim w wodzie, aż pysk znów nie stał się szaro-czarny, wtedy mogła go wynurzyć i pozwolić nadmiarowi wody spłynąć. Wypuściła powietrze z nozdrzy, tym samym wyrzucając z nich wodę.

Słowa Jazza cały czas krążyły jej po procesorze, zapętlone w kółko i w kółko... Czy na prawdę żałował, że ją wtedy przygarnął? Od tego feralnego dnia, nie dała mu chyba ani jednej okazji do stwierdzenia, że to była dobra decyzja. Cały czas obrażanie się, marudzenie, wysłuchiwanie tego jak bardzo wszystko jej nie pasuje i użalanie się nad sobą. Na samą myśl ogon oplótł się mocno wokół łap, a płaty metalu na pysku poruszały w spazmatycznych ruchach. Zacisnęła mocno optyki, nie pozwalając niczemu się z nich przedostać.

Chwile potrwała w tej pozycji, zatapiając się w smutku, aż ten smutek nie przerodził się w gniew. Gdyby tylko życie było prostsze, gdyby tylko wszyscy nie patrzyli na nią przez pryzmat gatunku i nie zrobiliby z niej najgorszego zła jakie istnieje, to może by nie stała się taka, jaka teraz jest... starała się dzień w dzień, próbowała coś zmienić, ale nic jej nie wychodziło.

Błąd za błędem, porażka za porażką i tak przez całe swoje życie. Może być gorzej? Oczywiście, że tak! A czemu by nie?

Predaconka siedziała tak i siedziała, rozmyślała przez wiele minut, aż te nie stały się godziną, a później kolejną i kolejną, aż dopiero po północy postanowiła się trochę ogarnąć. Wstała, podnosząc swoje jaszczurkowate cztery litery i nie śpiesząc się, odwróciła w przeciwnym kierunku od wody. Nie chciała tak przesiadywać nad tym jeziorem nie wiadomo ile, ale też nie chciała wracać do bazy.

Czy w ogóle mogła? Czy w ogóle będą ją tam jeszcze chcieli, w co wątpi. Przecież to był wypadek! Co nie zmienia faktu, że się wydarzył tak samo jak nie zmienia tego, że to kolejna jej porażka, za którą obwiniała tylko i wyłącznie siebie. Jasne, dinobot miał w tym swój udział, wystarczyło żeby siedział cicho i nie próbował jej zamordować, ale mogła to zrobić jakoś inaczej, jakoś lepiej.

Powolne kroki w losowym kierunku poprowadziły ją na spory, zapiaszczony obszar. Rozejrzała się, ale nie widząc niczego wartego jej uwagi i czegoś, co mogłoby sprawić, że będzie mogła zająć głowę, postanowiła udać się dalej. Wymijała góry żwiru i wolno stojące pojazdy budowlane, zerkając na dopiero co powstające konstrukcje.

Uważała, stawiała kroki uważnie aby przypadkiem nie wpaść do wykopanych dziur i rowów w ziemi. Wystarczy źle postawić łapę, a może pożegnać się z kością w całości.

Co właściwie zostaje jej w tej sytuacji?

Nie ma dokąd iść, gdzie się podziać w tym wyjątkowo okrutnym dla niej świecie, co ma ze sobą zrobić? Ani decepticony, ani autoboty, tym bardziej dinoboty, a innych predaconów nie ma. Na samą myśl mruknęła pod nosem.

Jej marsz zakończył się, gdy do jej receptorów audio dobiegł świst. Tak bardzo charakterystyczny dla lotników świst silnika, który sprawił że odwróciła się w natychmiastowym tempie, tylko po to aby przywitać się z serią ciężkich wystrzałów, uderzających ją w grzbiet.

Nie mając innego wyboru, musiała przyjąć je w słabiej opancerzoną część ciała i zignorować ból, gdy myśliwiec poleciał dalej. Uszy opadły nisko, a pysk wykrzywił się nienawistnie.

Niewiele odrzutowców w szeregach decepticonów ma tak ostre, agresywne wręcz rysy i szary, mdły lakier. Zawarczała sama do siebie, przewidując już w jakich kłopotach się znalazła.

Jeden na jeden z Megatronem.

No, jeden na jeden o ile zaraz nie wezwie wsparcia, albo nie okaże się że to wsparcie jest gdzieś niedaleko w postaci szwadronu patrolującego. W tej chwili ważniejsza jest walka o przetrwanie, choć nie wiadomo jeszcze czyje, skoro Megatron posyła się na predacona, który aktualnie nie ma humoru. Ale czy ona kiedykolwiek miała humor?

Latająca maszyna nawróciła i z zawrotną prędkością wróciła do predacona, jednak tym razem, zamiast ostrzelać go, transformowała. Odważny ruch, zważywszy na to jak blisko to zrobił, zaledwie parenaście metrów od niej.

Robi to, aby pokazać jak bardzo się jej NIE boi?

— Samotne loty są czasem opłacalne... — burknął sam do siebie, dopiero później zwrócił słowa bezpośrednio do niej. — W pojedynkę? Gdzie masz tych swoich przyjaciół? — Sama ta bezczelność jego tonu doprowadzała ją do szału. Ogon machnął parę razy na boki, upewniając Megatrona co do jej zdenerwowania. — Zostawili cię? Do przewidzenia.

Jak wielką ochotę miała, aby zamknąć tą jego parszywą gębę. Akurat dzisiaj i akurat teraz musiała na niego trafić, ze wszystkich możliwych sytuacji.

Co ją jednak zastanawiało, to dlaczego nie atakuje? Nagle mu się odwidziało? Czy ma kolejny szalony plan na który wpadł? Czy wielki Lord Megatron postanawia odstawić spontan, nie mając planu a to, że na nią trafił to głupi przypadek... Nie, na pewno nie. On na pewno coś kombinuje, za dobrze go już zna.

Z pyska predacona wyrwał się urwany ryk, gdy usłyszała warkot silnika. Więcej conów? Może to wsparcie o którym tak gdybała, choć nie brzmiało to na silnik decepticona, bo jakkolwiek głupio i bezsensu to brzmi, to potrafi rozpoznać odgłos silnika, tym bardziej samochodu, a armia conów jest głównie zbudowana z samolotów.

Pomijając wyjątki, które zna na wylot.

Kolejny urwany ryk, albo raczej pisk wyrwał się z gadziego gardła, gdy Megatron chwycił ją za pysk, zamykając szczelnie obie szczęki. Szarpała się, wierzgała i wyginała w dziwne sposoby, starając uwolnić. Nawet łapą usiłowała go trzasnąć, ale bez pozytywnego skutku, w końcu zdołała zebrać w sobie dawną odwagę i kolce na grzbiecie rozłożyły się stając dumnie, a pomiędzy nimi przepłynęła energetyczna wiązka. Dotarła do pyska, który próbował otworzyć się na siłę i porazić Megatrona i...

I wszystko momentalnie zgasło. Zrobiło się przeraźliwie cicho, nawet ziemskie zwierzęta pouciekały w popłochu wyczuwając coś złego.

Optyki predaconki uciekły ku dołowi, tak samo jak cały łeb gdy została uwolniona. Nierówny oddech zastąpił intensywny, spowodowany walką. Długo zastanowić się nie musiała, co zaszło.

Plama energonu w intensywnej, fioletowej barwie tworzyła się na ziemi przy przednich łapach. Płynął najpierw powolnym, później szybszym tempem, tryskając raz co raz z klatki piersiowej predacona, ugodzonego między grube płaty pancerza.

Łapy zrobiły się jak z waty, mając problemy z utrzymaniem tych kilku ton metalu na sobie, a widok ostrego kryształu mrocznego energonu, wystającego z klatki piersiowej sprawiał, że robiło jej się słabo. Predacon upadła w końcu, przewalając się niechętnie na bok, nie mając siły. Spojrzała w kierunku cofającego się Megatrona.

Mech zrobił kilka kroków w tył i transformował w powietrzny tryb, zrobił nad nią kółeczko i wycofał się na stojącego za nimi, niewielkiego żurawia. Wylądował na nim z gracją i obserwował co dzieje się z predaconem na ziemi, a oczekiwania miał wielkie. Po chwili stania w ciszy, postanowił przemówić.

— Uświadomiłem sobie, jak bardzo źle się do tego zabierałem. Skoro mroczny energon nie zdołał cię poskromić w sposobach, w jakich próbowałem, to pomyślałem, czemu nie zacząć od źródła? Iskra napędzana krwią Unicrona w końcu sama zacznie pompować energon przez organizm... Albo cię zabije próbując. — Powiedział, a predaconka obserwowała go i wyglądała, jakby słuchała go uważnie, a tak naprawdę już nic nie słyszała. Przegrywała wewnętrzną walkę z własnym ciałem, a cała jej wcześniejsza agresja w stosunku do władcy decepticonów po prostu uleciała. — Ale sądząc po twojej minie, wszystko idzie w odpowiednim kierunku.

Dotąd rubinowe optyki teraz przybierały barwy fioletu, pasy na bokach ciała natomiast dalej walczyły, a neonowy błękit zaczął robić się ciemny. Łapy powoli prostowały, próbując ustać w miejscu bez upadania. Pysk ociekał fioletową substancją, która podeszła do gardła.

Wcześniej słyszany warkot silnika stał się głośniejszy, aż nie ucichł przy dźwięku transformacji. Następnie powolne kroki, lżejsze i znacznie cięższe, tuż za plecami bestii.

— Yoru, no wreszcie! Wiesz jak długo cię szukaliśmy?! Jeszcze wjechaliśmy na drogę z ograniczeniami do dwunastu ton, a ten tu o się już przestał dawno kwalifikować, musieliśmy na około. — Odezwał się jako pierwszy Jazz i od razu dostał po łbie od zbrojmistrza, dorzucając do tego karcące spojrzenie. — Yoru, ja nie-

Przerwał gwałtownie, gdy Ironhide wystawił przed niego dłoń, na którą wpadł. Spojrzał na niego zły, jednak za chwile dowiedział się, dlaczego to tak.

— Megatron. — Powiedział krótko, a Jazz natychmiast chwycił za komunikator.

Z Megatronem nie będą ryzykować, nie we dwóch plus predacon z kryzysem wieku średniego, tutaj pomoże jedynie Optimus. Wsparcie szybko przyjechało z pomocą mostu ziemnego w miejsce w które podał Jazz, a Megatron? Megatron stał, z parszywym uśmiechem na twarzy, jego mroczne knucie się jeszcze nie skończyło.

Tylko czekał, aż zleci się więcej autobotów, aby móc zademonstrować im swój nowiutki nabytek.

Do zamieszania wprosili się jeszcze wzywany Optimus, Bumblebee, który akurat był pod ręką i Ricochet - ten ostatni to w ogóle się wprosił, gdy tylko usłyszał, że Jazz potrzebuje wsparcia.

Rozpętał się ferwor walki, który wciągnął wszystkich. Megatron wezwał swoje własne wsparcie, zmęczony ostrzeliwaniem z dołu. Co prawda świetnie sobie radził sam, ostrzał z miejsca w które autoboty nie mogły się tak łatwo dostać jedynie wysysał przeciwników z energii.

W tym czasie, Jazz podszedł do stojącej nieruchomo predaconki. Nie ruszyła się o milimetr odkąd ruszyło starcie, co było co najmniej niepokojące.

— Yoru, posłuchaj mnie... — Westchnął, chcąc jakoś dobrze zacząć. Chciał ją szczerze przeprosić za słowa, które wypowiedział w złości. Dobrze wiedział, że ją zraniły. — To co powiedziałem, ja nie miałem tego na myśli i żałuje, okej? Serio, nie chciałem, żeby to tak- — Przerwał znowu równie gwałtownie, gdy bestia powoli zwróciła swój łeb w jego kierunku.

Zębiska wystawione, energon ociekał z nich na ziemie, powiększając kałużę, która częściowo zdążyła się wchłonąć w glebę, czego nawet nie zauważył. Optyki pod wizjerem bota poszerzyły się, widząc co stało się z predaconem i szybko domyślił się, czyja to sprawka. W dodatku ta paskudna dziura na środku piersi...

Jazz zrobił krok w tył, predacon w przód, a następnie kolejny i kolejny, aż dystans między nimi się zmniejszył wyjątkowo niebezpieczne. Pysk otworzył się szeroko, a z gardła wydobył głośny ryk, sprawiając wszystkich w bezruch. Nawet Megatrona, pierwszy raz słyszącego tak przeraźliwy dźwięk.

Chyba jasne jest to, że Ricochet widząc jak jego brat jest zagrożony przez kilka ton metalu z zębami i pazurami, zrobił w tył zwrot bez zastanowienia i poleciał na predacona. Mały samobójca chciał wskoczył na jaszczure i ją ostrzelać, ale ta zauważyła go i przywaliła ogonem tak, że odleciał do tyłu kilka metrów. Mech przywalił plecami o kamień i z cichym jękiem wstał, odskakując natychmiast gdy prąd wystrzelił prosto w jego kierunku, roztrzaskując skałę.

Przeraźliwe warczenie rozbrzmiało, gdy predacon chciał zmienić swój cel na drugiego bliźniaka, ale wtedy Jazz zwrócił jej uwagę. Jedną dłonią ostrzeliwał ją, a drugą prosił o jeszcze większe wsparcie. On sam z bratem na predacona, gdy reszta męczy się z Megatronem i vehiconami która do siebie przyzwał. Nawet, jeśli taki Ironhide lub nawet Optimus próbowali by uspokoić Yoru, to i tak nie poradziliby sobie.

•—•

Na szczęście, będąc w bazie, wołanie o pomoc usłyszał Prowl. Akurat tak sie zdarzyło, że przechodził koło centrum dowodzenia mostem ziemnym i podsłuchał, że coś się dzieje. Tym bardziej, gdy usłyszał, że chodzi o Yoru, jedynie nie zrozumiał o co chodzi z tym, że zdziczała?

Jest tchórzem, to jasne, ale gdy chodzi o nią? Nie będzie przecież siedzieć z podkulonym ogonem i czekać, aż wydarzy się tragedia. Czując swoją narastającą odwagę, odczekał gdy nikogo nie będzie w głównej sali i otworzył współrzędne na miejscu całej akcji, wpadając w sam środek bitwy. Długo nie zajęło mu odnaleźć wzrokiem predaconki, która teraz była napastowana nie tylko przez Jazza i Rico, ale i Ironhide'a, który łapał ją za ogon, nie pozwalając użyć do obrony przeciwko reszcie.

Nie na długo, bo femme szybko machnęła raz a porządnie i wyrzuciła mecha dalej. Cackali się z nią, nie chcąc zrobić jej większej krzywdy niż muszą.

Prowl transformował i omijając największe pobojowiska, podjechał do Jazza i zakręcił wokół niego kółko, rozpoczynając niewielki, krótki ostrzał w kierunku femme. Chciał zwrócić jedynie na siebie swoją uwagę, odciągnąć od reszty by móc jakoś do niej dojść, sprawić, że go wysłucha.

Rybka na szczęście połknęła haczyk i szybko rozpoczęła pogoń za samochodem. Łapy z początku plątały jej się przez nagłe ruchy, ale szybko wpadła w jakiś trans i szybko dogoniła wóz. Kłapała paszczą raz, dwa razy, chcąc złapać go, ale nie mogła chwycić przez co potykała się bardziej.

Oboje wpadli do lasy, gdzie głównymi przeszkodami były leżące na trasie kłody i kamienie, które czasem ominęła, czasem się potknęła, aż w końcu, po paru minutach ścigania się, wypadli z tego lasu w bardziej odludne miejsce terenu budowy. Wtedy też predaconka zdołała go złapać.

Dalej biegnąc, schyliła się nisko do ziemi i wbiła rogiem prosto w niego. Ostry róg przebił się przez felgę przedniego koła na wylot, kończąc gdzieś przy silniku. Wyrzuciła głowę do góry, wyrzucając samochód do góry, zmuszając go do transformacji w powietrzu. Prowl uderzył o ziemie z hukiem, ale długo nie zajęło mu żeby się podnieść.

Chwycił się za bok, rozerwany przez róg predacona, ociekający energonem. Jęknął, podnosząc się na kolana, a łokciem wolnej dłoni podtrzymywał w górze. Głupie, jasne, ale przynajmniej zdołał ją odciągnąć od reszty. To jeszcze nie był koniec jego planu.

Ostatkiem sił, podniósł się z ziemi i odwrócił w jej kierunku, musiał działać szybko, póki odległość między nimi jest w miarę bezpieczna. Predaconka poruszała się powoli, sama zmęczona pogonią. Tutaj nawet mroczny energon nie pomoże.

— Yoru... — Zaczął spokojnie, starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów aby nie rozjuszyć predaconki. Groźne charczenie wydobywające się z jej gardła stawało się głośniejsze im bliżej była. — Nie wiem co on ci zrobił i czy w ogóle rozumiesz co do ciebie mówie, ale... Nie chce, żebyś ty mi wybaczyła, jedynie chce żebyś wiedziała, jak bardzo żałuje, ale-ale nigdy nie dajesz dojść mi do słowa... I ci się nie dziwię, też nie chciałbym się słuchać. To co zrobiłem, było okropne, myślałem, że dobrze robię, że coś tym zdziałam, że zrobię coś dobrego... Ale jak zwykle się pomyliłem i sprawiłem, że wszyscy mnie znienawidzili, w tym ty... — Powiedział robiąc chwile pauzy, spojrzał w ziemię. Widać było, że faktycznie żałuje i że jego słowa są czystą prawdą. — Gdybym mógł cofnąć czas, cofnąłbym go do momentu gdy wtedy byliśmy nad klifem i powiedziałbym, że cię kocham...

Prowl uniusł głowę i zobaczył, że predaconka znajduje się teraz przed nim, kilka metrów. Tak blisko, na wyciągnięcie dłoni, tak blisko, że mogłaby to zakończyć...

Ale śmierć nie nadchodziła. Nadeszło coś innego, coś dziwnego, coś co go zaskoczyło. Łeb bestii przybliżył się do niego, nie wydając żadnych dźwięków oprócz pomruku silników. Może to ona mruczała? Jej nieobecny dotąd, przyćmiony wzrok stał się bardziej rozumny, jakby wiedziała co do niej mówi, zrozumiała każde słowo... rozumiała sens tych słów. Predaconka przybliżyła się bardziej, lekko przekręcając łeb w lewo i prawo, jakby chciała zrozumieć więcej.

Chciała usłyszeć więcej.

W optyce stratega błysnęła iskierka niewielkiej nadziei, widząc że może ma jeszcze szanse odzyskać tą jaszczurkę. Chciał ją odzyskać, naprawić każdy swój błąd. Jak on w ogóle mógł w pierwszej kolejności tak podle odtrącić jedyną osobę, która faktycznie coś do niego czuła?! W fodatku nie zwracając uwagi na jego błędy z przeszłości. Nie myślał, że to w ogóle jest jeszcze możliwe, a tu proszę. Ta femme miała głęboko gdzieś to co o nim mówią. Wszystko zepsuł!

Predaconka popatrzyła na niego, dotąd cienkie źrenice rozszerzyły się do dwóch, fioletowych okręgów, nadając jej łagodnego wyglądu. Mimo mrocznej substancji jaka płynęła w jej przewodach, teraz wyglądała na spokojną i wręcz potulną. Prowl spojrzał na nią marszcząc brwi.

— ...Yoru...?

Nie zareagowała, a przynajmniej nie na niego. Łeb bestii odwrócił się powoli w kierunku stojącego dalej na żurawiu Megatrona, obserwowała go dosłownie przez chwile, parę sekund zanim pysk otworzył się gwałtownie i wystrzelił z siebie wielką energie elektryczną wprost w podstawę żurawia. Cała konstrukcja zatrząsła się i przeraźliwie zasyczała, gdy metal zaczął uginać się od spalonych elementów.

Konstrukcja na szczęście Megatrona utrzymała się, tak samo jak on na jej szczycie. Odwrócił się w kierunku z którego źródło miał wystrzał i nie wierzył swoim optykom.

Wystraszony Prowl uchylił się, zakładając ręce na głowę. Spojrzał w miejsce w który wystrzelił predacon, a następnie na niego. Źrenice znów zmieniły swój rozmiar, wpatrując się we władcę Decepticonów. Była wściekła. Otrząsnęła się z transu w jaki wpakował ją Megatron i była tak zła, że nawet słowa nie są w stanie tego opisać.

Próbował znów wykorzystać ją jako broń, jako coś co zgładzi autoboty, jej własnych przyjaciół. Ale niespodzianka! Znów się na tym przejechał, kiedy on się nauczy? A teraz gdy ma po co walczyć?

— Nie hamuj się. — Rzucił do niej spokojnie Prowl, stojąc obok już w pełnej dumie. — Ulżyj sobie.

Nie musiał długo czekać na odpowiedź femme. Świst powietrza i powoli otwierający się pysk, a z wnętrza wydobywający się niebieski blask świadczył o nadchodzącym wyładowaniu. Optyki przybrały tej samej barwy, gdy promień uderzył o żuraw raz jeszcze, tym razem z taką siłą, że roztrzaskał całą postawę w drobny mak.

Megatron uciekł w popłochu nim wszystko zawaliło się pod nim, odlatując pare metrów obok, jednak stamtąd też szybko zwiewał! Kolejny promień musnął jego skrzydło, przypalając lotkę, zmuszając go do odwrotu. Zrobił kółeczko wokół całego placu i odwrócił się kadłubem w kierunku bestii, jednak nim zdążył wystrzelić, ona zrobiła to pierwsza.

Ale na tym się nie skończyło, zdeterminowany predacon rozłożył skrzydła, a silniki zadudniły pozwalając wzbić się jej w powietrze. A wtedy kolejny promień, równie wielki i zabójczy trafił niebezpiecznie blisko, goniąc Megatrona.

Lord nie wiedział już co ma robić, jego kolejny plan został zdeptany z błotem?! Przecież to już nie możliwe! Predacon ugodzony mrocznym energonem powinien go słuchać, a nie iść za jakimś głosem iskry i nagle ozdrowieć w imię przyjaźni. Tak o, jak przy jakimś pstryknięciu palcem! Co znowu poszło nie tak?

Powietrzna gonitwa trwała parę minut, zanim Megatron stwierdził, że bycie tchórzem czasem ratuje życie. Most ziemny otworzył się w powietrzu, pozwalając mu wrócić na statek, zostawiając rozwścieczoną bestie zawisłą nad ziemią. Predaconka przez chwile obserwowała miejsce w którym zniknął wir i odwróciła się dalej w powietrzu, patrząc z góry na pobojowisko, które ucichło.

Podleciała do dołu i wylądowała, prawie się wywracając. Optyki zdążyły wrócić już do poprzedniej barwy, oryginalnej, rubinowej czerwieni, a wyraz pyska wydawał się być zmęczony.

Czy to Primus sprawuje nad nią opiekę? Czy te niewielkie, wprowadzane jeszcze u decepticonów dawki mrocznego energonu pozwoliły jej się uodpornić-

— YORU, DO DUPY PAŃSKIEJ, WIESZ JAK TY MNIE WYSTRASZYŁAŚ?! — Wrzasnął najmniejszy z autobotów i dosłownie rzucił się jej na szyję, ciągnąć do dołu. Oplótł ręce za rogami, dziwiąc tym samym predaconke, ale nie przeszkadzało jej to. Dalej była nieźle otumaniona tym co się stało, więc nawet nie miała siły zareagować inaczej, niż dać mu się uściskać.

Gdy Jazz przestał, zaczął nawijać jeszcze bardziej, obrażając ją i mówić, jak to bardzo głupio zrobiła, co nie obyło się i bez jego przeprosin. Nie słuchała w sumie, była zajęta czymś innym... albo raczej kimś innym. Ostatkiem sił transformowała i odwróciła się w kierunku Prowla, który stał trochę z tyłu, albo raczej BARDZO z tyłu.

Bał się podejść, trochę też nie chciał. To wszystko co jej powiedział...

— Prowl... Przepraszam, że nie chciałam cię słuchać. — Zaczęła podchodząc do niego, tym samym ignorując resztę. — Szczerze mówiąc, przestałam ci wierzyć, nie chciałam ci już wierzyć że możesz, no wiesz... faktycznie żałować, ale teraz, gdy pokazałeś że możesz tak bardzo zaryzykować, w dodatku dla mnie... chyba powinnam ci w końcu dać tą drugą szansę. O ile się jeszcze nie zraziłeś...

— Ja? Ja bym miał się zrazić? Po tym jak mnie prawie zabiłaś, chyba jesteś mi coś winna. — Uśmiechnął się słabo przez ból, a na twarzy femme pojawiła się ulga.

Po wymianie zdań między nimi, Optimus podszedł do femme i położył dłoń na jej ramieniu.

— Skoro wszystko zostało wyjaśnione, myślę, że powinniśmy wracać. Wszystkich nas wystraszyłaś i teraz powinnaś odpocząć w ambulatorium, Ratchet powinien cię zbadać po tym co się stało. — Zaczął, a widząc jak jej mina zmienia się w niekomfortowy sposób, postanowił sprostować jedną rzeczy. — O First Aida się nie martw, nic mu nie jest. Bardziej go wystraszyłaś niż skrzywdziłaś, z Grimlockiem też już wszystko załatwiłem.

— Dziękuję... — Odpowiedziała krótko, szczerze, jedynym słowem które mogło jej teraz przejść przez gardło.

Pozwoliła sobie pomóc w przejściu przez most ziemny gdy tylko się pojawił. Optimus z pomocą Jazza zaprowadzili ją do ambulatorium, a Prowl towarzyszył, ale nie na długo. Wszyscy szybko zostali wygonieniu przez Ratcheta, który miał już chyba dość złych wiadomości na dzisiaj i ręcznie wprowadził systemy predaconki w stan uśpienia, pomagając jej w szybszej regeneracji.

Teraz to jedyne o czym powinna myśleć, dalsze takie akcje mogłyby ją wykończyć. Nie tylko ją.

•————•

Słowa: 3430

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top