Rozdział 45 • Spotkanie Po Latach
Po dzisiejszej misji, femme leżała na plecach na swoim posłaniu, wpatrując się w nieciekawy sufit. Taki nijaki, szary, zwykły... A teraz jakże ciekawy.
Trochę rozmyślała, zrobiła się wręcz zimna, tym bardziej po tym co usłyszała od Optimusa gdy oznajmiła, że również chciałaby uczestniczyć w misji.
"Nie potrzebujemy na razie predacona"
Dobrze wie, że zrobił to przypadkiem, ale i tak niesmak po tym co zafundował jej Megatron, pozostał. Wie idealnie, że autoboty nie patrzą na nią jedynie jak na zwykłą broń, tanią siłę roboczą, a jednak coś w środku podpowiadało, że tak właśnie jest. Próbowała wyprzeć te myśli.
A może jednak to, co mówił Megatron jest prawdą?
"Dla nich jesteś tylko zwierzątkiem, przypomną sobie o tobie dopiero wtedy, gdy będziesz przydatna"
To tymi słowami przekonywał ją do swoich racji.
Ale czy on nie stosował dokładnie tej samej zasady? Więc w co ma wierzyć? Może powinna przestać tak bardzo o tym myśleć i skupić się na czymś innym, przyjemniejszym... Tylko na czym? Spać również nie może, bo a to procesor pracuje na pełnych obrotach tylko po to, aby zamartwiać się w środku nocy, a to przy próbie zaśnięcia budzi się przerażona, bo znowu przyśniło jej się coś, co nie powinno.
Westchnęła cicho, nie chcąc przypadkiem obudzić leżącego na łóżku obok mecha. Zerknęła na niego kątem oka. Taki to ma dobrze.
Znacznie bardziej wolałaby mieć problemy takie jakie on, a nie takie z jakimi ona musi się zmagać. Cholerne bycie predaconem...
Czemu musiała się taką urodzić? Wszystko by wybrała! Nawet mogłaby transformować się w śmieciarę, ale nie w SMOKA. A żeby Primusa, wszechiskrę i jakiekolwiek inne bóstwa które były odpowiedzialne za to, że została wybrana na ten zakichany gatunek cholera wzięła!
Gdyby tylko mogła... nie wybrałaby tego życia.
Powolnym, leniwym wręcz ruchem obróciła się na brzuch i nogą ostrożnie wyczuła drabinkę prowadzącą na podłogę. Zeszła po niej i równie cicho wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi, a wszystko robiła w ekstremalnie powolnym tempie. Na prawdę nie chciałaby go obudzić, bo będzie musiała się tłumaczyć z tego gdzie i po co idzie w środku nocy.
Szła powoli, ostrożnie stawiając każdy kroczek, jakby bała się że ktoś może jeszcze nie śpi i ją usłyszy. Obawy niestety potwierdziły się, do za chwilę do jej audio receptorów dobiegł odgłos otwieranych drzwi, z pomieszczenia na jej lewo.
Zatrzymała się jakby robiła coś nielegalnego, a uszy powędrowały wysoko, z lekka wystraszone. Po chwili opadły nisko, wskazując na narastającą irytacje, gdy zobaczyła kto wychodzi z pomieszczenia.
Prowl.
Nadal czuła do niego niechęć, nie tak wielką jak na początku. Może nawet nie tyle co była to niechęć, a brak zaufania. Po prostu nie mogła na niego spojrzeć i stwierdzić, że w sumie to jest wszystko w porządku, nie umiała i nikt nie wiedział, jak długo taki stan może jeszcze potrwać.
Te negatywne emocje nadal się w niej kiszą, gdzieś bardzo głęboko. Może kiedyś będzie w stanie wybaczyć... ale na pewno nie teraz
— Co robisz tak późno? — zapytał szeptem, nie chcąc nikogo przypadkiem obudzić roznoszącym się po pustym korytarzem, echem.
— A ty? Nie powinieneś się regenerować i zająć swoimi sprawami?
— Nie musisz mi się odgryzać... tylko pytam — wybronił się. Nie musiała wprost mu niczego mówić, słyszał ten ton w jej głosie, dalej pełen goryczy.
Dobrze wiedział, że nie ma już szans na poprawienie relacji ani z nią, ani z nikim innym. Po tym co zrobił, zraził nie tylko samą osobę, która była jego ofiarą, ale też całą resztę. Pozostali omijali go - bardziej niż już to robili - i nawet nie myśleli, o zaczęciu rozmowy. Jedynie Prime, tylko po to aby wydać rozkaz, lub zapytać o coś związanego z planowaniem lub misją.
A oprócz tego? Nic.
Przynajmniej miał spokój.
Ale czy o taki właśnie spokój mu chodziło? Dopiero gdy stał się odrzutkiem zauważył, że brakuje mu tych małych rozmówek, które inni próbowali z nim prowadzić. Głównie mowa tu o Jazzie...
To on zawsze wyskakiwał do niego z próbami przyjaznej konwersacji, nawet zwykłe "hej" na przywitanie było wystarczające. Hej którego nie potrafił odpowiedzieć, lub robił to z automatu, jak jakaś maszyna.
Yoru zauważyła swój ton, właściwie to nie chciała zabrzmieć aż tak opryskliwie, ale na tym etapie to już samo z niej wychodzi. Ogon drgnął nieznacznie, wskazując na małe zirytowanie.
— Nie mogę spać — Odwarknęła niechętnie, jakby została zmuszona do odpowiedzi. — Koszmary...
— Byłaś z tym u Ratcheta? — Zapytał jakby... Zmartwiony?
— Z czym, z koszmarami? Żeby mnie wyśmiał? — zapytała bardziej siebie niż jego, a ogon drgnął raz jeszcze.
— Pomógłby ci. — Mówiąc to Prowl wyszedł z progu swojej kwatery i zamknął za sobą drzwi, żeby móc podejść do femme. — Nie musimy ze sobą rozmawiać, żebym zauważył że coś od dawna się z tobą dzieję, o co chodzi?
Strateg był wystarczająco spostrzegawczy, aby zauważyć że predaconka ostatnio jest... bez życia. Albo to, albo wieczne zirytowanie, jakby wszystko i wszyscy ją denerwowali, jakby przestawała być s o b ą. Od początku było to już niepokojące, ale z dnia na dzień stawało się coraz bardziej zauważalne i z czasem może zdążyć się tak, że inni też to zobaczą.
A co jeśli to dalej chodzi o niego, jeśli jej zły humor i samopoczucie nadal spowodowane jest tym, co on zrobił? Może to dlatego zawsze widzi ją w tym stanie, bo to on jest źródłem jej negatywnych emocji.
— O nic nie chodzi, jestem zmęczona i tyle — Odburknęła bez większego namysłu. Po prostu chciała, żeby zostawił ją już w spokoju.
Może powinna po prostu iść dalej i się nim nie przejmować... Ale wtedy by pewnie za nią polazł.
— Nie próbuj mnie oszukać, po prostu powiedz co się dzieję, to zostawię cię w spokoju. Na dobre. — Zaproponował jej, a ta przez chwilę myślała, jakby chciała przemyśleć plusy i minusy tej propozycji. Gdy mech robił sobie już nadzieję, z jej ust wyszła przeciwna odpowiedź od tej, którą chciał usłyszeć.
— Nie trzeba. — Mówiąc to odwróciła się na pięcie i postanowiła udać się w kierunku z którego przyszła. Takim sposobem mogła się upewnić, że mech za nią nie pójdzie. Nie chciałby obudzić przypadkiem Jazza, tym samym robić zamieszanie na pół bazy.
•—•
Ciche kroki zmierzały w kierunku ambulatorium, gdzie aktualnie znajdował się medyk. Femme miała do niego pewną sprawę, którą to właściwie miała przez wścibstwo pewnego stratega.
A może właśnie to dobrze?
Może Ratchet będzie w stanie ją jakoś zbadać, znaleźć przyczynę tych nocnych wybudzeń i koszmarów, które nękały ją od zawsze. Które teraz nabierały na sile, wyciskając z femme całą energie, zostawiając wysuszoną jak skórkę pomarańczy, zostawioną w pełnym, letnim słońcu.
Femme dotarła na miejsce, zapukała we framugę bramy i weszła nieśmiało do środka. Zwróciła tym samym uwagę starszego mecha, sprawiając że odwrócił się w jej kierunku z pytającą miną.
— Ty u mnie? W dodatku dobrowolnie — stwierdził jakby nieufnie, w końcu predaconka omijała go jak ognia, a teraz? Teraz stanęła przed nim i pewnie zaraz czegoś będzie chciała.
— Zbadasz mnie? — zapytała, a medyk wyglądał na jeszcze bardziej zmieszanego.
O co pyta? No o badanie, ale jakie i z jakiego powodu to były pytania, które przeleciały przez jego procesor.
— Raczysz to rozwinąć? — Zapytał, próbując wydobyć z niej coś więcej, jakieś informacje które pozwolą pokazać kierunek, w którym ma zmierzać badanie.
— Prowl powiedział, że mogę do ciebie przyjść z moimi sennymi problemami... albo raczej koszmarnymi — odpowiedziała, a medyk przez chwilę milczał, jakby musiał sobie ułożyć to w głowie.
Podczas takiego układania, podszedł do jednego z łóżek medycznych i wskazał na nie, aby femme usiadła. Chciał z nią w spokoju porozmawiać, no bo no, skoro ona przychodzi dobrowolnie... Nadal jest to dla niego wielki szok.
— Prowl? To wy ze sobą jeszcze rozmawiacie? — Zapytał w pierwszej kolejności właśnie o to.
Ratchet nie był typem plotkarza, wręcz brzydził się tym, ale o tym akurat ciężko było NIE wiedzieć. Tym bardziej, że ostatnimi czasy First Aid przebywa coraz więcej poza ambulatorium, w towarzystwie innych botów. To głównie on przynosi jakieś kąski tego pokroju w cztery ściany medycznego zakątka.
— Okazjonalnie. Jak mnie zaczepi i będzie chciało mi się odpowiedzieć.
Medyk myślał przez chwilę, stojąc jej naprzeciw.
— I zaczepił cię, żeby ci powiedzieć, że mogę pomóc ci z koszmarami? Nie jestem psychiatrą ani psychoterapeutą, ale postaram się coś na to zaradzić, o co z nimi dokładnie chodzi? — zapytał i chwile musiał poczekać na odpowiedź femme.
Yoru sama musiała sobie to dobrze przemyśleć, czy na pewno chce o nich mówić? Może to głupi pomysł... Nie! Musi w końcu zacisnąć poślady i pokazać, że się nie boi.
— Czy to głupie, że co noc śni mi się Nemesis? I mroczny energon... — Zatrzymała się na chwilę, zanim znów zaczęła mówić. — W ogóle wszystko z czasów decepticonów, ale jakby... bardziej wyostrzone. No nie wiem sama jak to mam nazwać...
— Nie, to nie głupie — stwierdził — Ale nie będę ci w stanie pomóc, niestety. Nie jesteś pierwszym autobotem, tym bardziej takim który przerzucił się od autobotów, który ma koszmary, ale jesteś pierwszym, którego męczą co noc. Szczerze nawet nie mam pojęcia, co mam ci w tej sytuacji powiedzieć.
— Ta, czułam że głupotą będzie tutaj przychodzić...
— Nie, nie, to nie głupota. Gdybym coś mógł na to zaradzić, to bym od razu to zrobił. Jedyne co mogę zrobić to dać ci coś na uspokojenie, być może jesteś za bardzo zestresowana i przekłada ci się to na twój sen.
Mówiąc to Ratchet odszedł na chwilę od Yoru i opuścił pomieszczenie, wchodząc do niewielkiego magazynu ze sprzętem medycznym. Chwile się po nim pokręcił, szurając czymś i stukając, aż w końcu wyszedł i wrócić do swojej pacjentki. Podał jej niewielkie, metalowe pudełeczko.
— Wyciszają organizm. Na początku możesz czuć się dziwnie, trochę ospała, ale z czasem to minie — powiedział krótko, ale na temat i odwrócił się nie mając żadnych nowych rewelacji na jej temat. Zatrzymał się jednak na chwilę i spojrzał na nią przez ramie. — A i tylko nie próbuj tego brać przed żadną misją.
Femme pokiwała głową, rozumiejąc wszystko. Czy jej to pomoże? To się okaże. Czy myśli, że jej to pomoże? Bardzo wątpliwe.
Yoru wstała ze swojego miejsca i nieśmiało dziękując za to, co był w stanie zrobić żeby jej pomóc, wyszła z ambulatorium. Schowała małe pudełeczko leków, nie chciała, żeby ktoś go zobaczył. Nikt nie musi wiedzieć, że predacon musi wspomagać się prochami.
Był wczesny ranek, dlatego kolejne kroki skierowała na stołówkę, która znajdowała się na samym końcu długiego korytarza. Przechodziła obok korytarza wychodzącego do głównego pomieszczenia, dlatego postanowiła zerknąć.
Pusto, jak się domyślała. Za wczesna godzina, aby zaczynać jakąkolwiek pracę.
Szła dalej, aż nie dotarła na miejsce, a niewyraźne odgłosy rozmów uderzyły w nią. Wzrokiem odnalazła siedzącego na swoim miejscu Jazza, do którego... chciała podejść? Może nie chciała. Głowa odwróciła się w drugim kierunku, pod lewą ścianę gdzie samotnie przy stole siedział strateg. Jak zwykle.
Chwile obserwowała go, zastanawiając się nad czymś, ale szybko z czegokolwiek zrezygnowała widząc, że dosiada się do niego Arcee. No tak, pewnie zobaczyła jak się przygląda i specjalnie się dosiadła, żeby zniechęcić drugą femme.
Nie ma czego się obawiać.
Yoru wzrokiem wróciła do Jazza i podeszła do niego, a następnie usiadła obok, chcąc dotrzymać autobotowi towarzystwa. Jazz uśmiechnął się i przywitał z nią w swoim normalnym, radosnym stylu. Zaczął do niej nawijać, gadając o czymś czego nie słuchała, ale udawała że słucha, nie chcąc robić mu przykrości, że go ignoruje.
Minęło może dziesięć minut? Może więcej, aż głośne pstryknięcie palcami nie uderzyło w jej audio niczym pędzący pociąg, pod który najchętniej teraz by się rzuciła. Pomachała głową, starając się wyrzucić echo tego niezwykle nieprzyjemnego odgłosu. Spojrzała na niewiele niższego mecha.
— Słuchasz ty mnie?
— Mhm. — Starała się brzmieć entuzjastycznie, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
— Skoro tak to weź mi jeszcze raz powiedz, to lepsze patrole są wieczorem czy rankiem? Skoro Prime już chce mi zmienić pory to, to wole się kogoś o to dopytać — Zapytał jej, a odpowiedź nadeszła w tempie ekstremalnym.
— Wieczorem?
Jazz milczał chwile, wpatrując się w nią z dezaprobatą, której femme nawet nie zauważyła. Odpowiedziała, to wróciła do poprzednich zajęć - intensywnego wpatrywania się w pustkę przed nią. Minęło z pięć pełnych minut, zanim zauważyła, że coś jest nie tak. Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
— Nawet nie tak brzmiało tamto pytanie... Nie słuchasz mnie. O co chodzi? — Na jego pytanie, Yoru przewróciła optykami i westchnęła ciężko, znudzona.
Nie chciało jej się odpowiadać na żadne z jego pytań, choć wie, że robi to bo się martwi. A nie chciała go martwić, robiła wszystko, żeby nie musiał zaprzątać sobie nią głowy i wszystko to na darmo i to wszystko przez ten jej głupi, zły humor!
Ale to nie jej wina? A może i jej... Sama już nawet nie wie co się dzieje. Wszystko przez te zakichane decepticony... Ale właściwie czy to źle? Tak, przez długi czas musiała znosić kłamstwa, obelgi, poniżanie i kary fizyczne, ale koniec końców poznała autoboty. Efekt motyla w tym przypadku jest silny i czy to na prawdę tak źle? Jasne, są wyjątki, ale nie są teraz ważne.
— Zamyśliłam się, ale wszystko w porządku, serio. — Uśmiechnęła się, po tym jak podniosła się trochę na duchu swoimi własnymi myślami.
Wyprzeć co złe, zatrzymać przy sobie co dobre. Prosty sposób na przynajmniej chwilę spokoju i dobrego myślenia.
— Jesteś pewna?
— Jestem pewna, jakby coś się działo, to bym ci powiedziała — skłamała. — Może wypad we dwoje cię przekona?
— Nie wiem w czym ma mnie przekonać, ale platoniczna randka mile widziana. — Uśmiechnął się, tym bardziej widząc skrzywioną mine femme gdy nazwał to "randką" — O której? Muszę wiedzieć czy dam cię radę wcisnąć gdzieś w grafik~ — Zażartował.
— Jak skończyłeś pastwić się nad kostką energonu to dawaj teraz, nie za bardzo chce mi się siedzieć w bazie — oznajmiła, dziwiąc tym samym trochę mecha.
Jazz szybciutko dokończył swoją porcje energony, przy okazji pytając, czy Yoru też nie potrzebuje trochę się doładować. Zmartwiło go to, że femme niechętnie podeszła do pomysłu przynajmniej wzięcia łyka, ale nie chciał jej cisnąć. Miała inny organizm niż on, więc pewnie najzwyczajniej w świecie nie miała ochoty. Nie zmienia to faktu, że do końca dnia zmusi ją do wypicia, jak będzie trzeba.
Po tym jak nie mieli już potrzeby siedzieć na stołówce, Jazz poprowadził do mostu ziemnego i został zaszczycony wybraniem współrzędnych ich "randki" - Yoru nie wiedziała, gdzie może ich wyrzucić, a po prostu chciała wyjść. Jazz po za tym znał więcej fajniejszych miejsc niż ona, więc nie będzie nudno. A przynajmniej miała taką nadzeje.
Most ziemny otworzył się po chwili, pozwalając im przejść na drugą, tajemniczą stronę.
Po przejściu, optyki femme zostały brutalnie zaatakowane przez ostre słońce, wbijające swoje promienie w tak delikatny organ. Zakryła je szybko ręką, pozwalając na przyzwyczajenie się w niewiele łagodniejszych warunkach, czym samym rozbawiła Jazza.
— Spokojnie wampirze, nic ci nie jest. Kiedy ty ostatnio wyszłaś z bazy? — Zażartował, jednak jej do żartów nie było. Spojrzała na niego z cichym warkiem i pozwoliła dłoni opaść na miejsce.
Zamrugała kilka razy, upewniając się, że słońce nie jest już przeszkodą.
— Pustynia? Nie ma lepszych miejsc na tej plane-
— Shhh, zamknij dupe. Nie ma, pozwoliłaś mi wybrać to teraz cierp. — Przerwał jej szybko, czym jeszcze bardziej zirytował ją. — To co chcesz robić?
Na pytanie jedyną odpowiedzią jaką dostał, było wzruszenie ramionami. Długie, ostrawe elementy po obu bokach jego głowy opadły lekko, irytując się już postawą femme. Chciała wypad, a teraz nie raczy nawet czegoś zaproponować.
— Możemy poszukać energonu. — Postanowiła się odezwać, widząc zirytowanie Jazza.
Nie specjalnie pokazywał jej swoje niezadowolenie, mimika i ciało same reagowały. Jazz westchnąć cicho i wyciągnął poręczny wykrywacz sygnału, który nosił praktycznie zawsze przy sobie. W sumie to czego on ze sobą nie nosił, zawsze starał się być przygotowany na każdą ewentualność.
Urządzenie zapikało po włączeniu i nie pokazywało dosłownie nic. Zero energonu, zero nawet najmniejszego sygnału tego niebieskiego szajsu. Poobracał się z tym, uniósł do góry, przykucnął, nic. Nie ma sygnału, a więc nici z szukania energonu, femme musi postarać się bardziej z pomysłem na spędzenie dnia.
Mech uśmiechnął się do niej zwycięsko, a ta od razu zauważył o co chodzi. Chwile myślała.
— Czyli zwykły spacer? Czy też ci nie odpowiada?
— Yoru, z tobą chyba nie jest za bardzo w porządku. O co chodzi? I nawet nie waż mi się kłamać, chcę usłyszeć prawdę i tylko prawdę. — Ponowił wcześniejszy temat, na co ogon femme drgnął nieznacznie. Zaczynała się denerwować i zauważył to, ale nie miał zamiaru zakończyć tematu.
Jazz stanął twardo, krzyżując ręce na piersi.
— Nic się nie dzieje-
— Nie okłamuj mnie, Yoru. — Ponowił próby wyciągnięcia z niej czegoś, a jego ton stawał się coraz bardziej stanowczy i głośniejszy.
Predaconka zawarczała coś pod nosem i po prostu odwróciła się. Odwróciła. Machnęła ogonem i odeszła w przeciwnym od niego kierunku, czym jedynie spotęgowała niezadowolenie i wystarczająco napiętą już sytuację.
A co zrobił Jazz?
Na pewno nie odpuścił!
Przyczepił się jak rzep psiego ogona o brnął w to dalej. Poszedł da nią i przyśpieszając trochę kroku, dogonił. A ta odwróciła w drugą stronę i chce odejść, to ten znowu to samo. I tak się ganiali przez chwilę, aż w ruch znów nie poszły słowa.
— Przestań zachowywać się jak-
— NIE JEST W PORZĄDKU. — Wrzasnęła, tym samym przerywając mu. — Chciałeś wiedzieć, to proszę. Nie. Jest. W porządku, ale ogarniam to. Tylko... tylko daj mi czas, błagam. I nie naciskaj tak... — Dała za wygraną, nie mogła więcej przed nim udawać.
Jazz milczał, trochę poruszony. Zrobiło mu się aż głupio, że tak naciskał na nią wiedząc, tym bardziej że domyślał się, że coś faktycznie jest nie tak. Chciał to po prostu usłyszeć od niej.
— Przepraszam... — Westchnął ciężko. — Po prostu martwię się, nie możesz mi mieć za to za złe.
— I nie mam. Po prostu zluzuj trochę. — Uśmiechnęła się, chcąc trochę go uspokoić. Mech pokiwał głową, widząc że musi faktycznie zluzować.
Yoru nie chcąc dłużej trwać w niezręcznej sytuacji, machnęła ogonem i zaczęła iść przed siebie, mając nadzieję, że Jazz pójdzie za nią. Tak się stało, bo za chwilę usłyszała za sobą szybkie kroki, które spowolniły tuż obok niej. Femme spojrzała na niego na krótką sekundę, uśmiechając się niewiele.
W końcu odpuścił i o to właśnie jej chodziło. Nie potrzebnie przejmuje się jakimś predaconem, zaprząta sobie takim kłopotem z rozregulowanymi emocjami.
Na samą myśl zaczęła czuć się żałośnie, predacon, co nie potrafi sobie poradzić nawet z tak małą głupotą, jaką są emocje. Starała się jakoś wypierać złe myśli z głowy, jakiś sprawić, aby zachowywać się kompletnie normalnie, ale nawet gdy bardzo się starała, trwało to dosłownie chwile
Z początku szli w kompletnej ciszy, obok siebie krok w krok, aż Jazz nie zaczął się wygłupiać. Oczywiście, nie byłby sobą gdyby nie próbował zrobić jej jakoś na złość, powydurniać się i na siłę próbować poprawić jej humoru, ale skoro działa? To chyba nie musi się za bardzo martwić tym, że ją zdenerwuje. Sama również zaczęła się trochę wygłupiać, zaczepiając go i skacząc z kamienia na kamień, jak mały kociak który zdołał znaleźć kogoś, kto będzie chciał się z nim pobawić.
Zabawy skończyły się szybko, gdy sygnalizator którego mech nie wyłączył, zaczął się odzywać. Oboje zatrzymali się, gdy chwycił za sygnalizator i uniósł go wysoko, chcąc znaleźć dobry kąt. Yoru podeszła do niego rychło w czas, gdy seria wystrzałów poleciała w ich kierunku i odruchowo wytworzyła pole ochronne.
Grupka vehiconów nadleciała od południa i przelatując nad ich głowami, poleciała dalej aż nie nawróciła i znów zaatakowała.
— Chciałeś rozrywkę — mruknęła Yoru cicho, ale nie na tyle aby tego nie usłyszał.
Autobot w odpowiedzi chwycił za broń i wycelował w kierunku vehiconów, wystrzeliwują w nie krótką serię, raniąc nieznacznie. Nie dało to za dużego efektu, choć w pewnym momencie stało się coś niespodziewanego.
Niewielka rakieta wystrzeliła w kierunku tej niewielkiej grupki i znalazła odpowiednią drogę do vehicona znajdującego się po środku dywizji, robiąc spore zamieszanie. Cony rozproszyły się, część z nich poleciała na prawo, część na lewo w popłochu, a trafiony nieszczęśnik rozpadł się na kawałki. Zesmolony kadłub ciągnął za sobą czarną chmurę, aż nie uderzył w ziemię, wbijając się w ciepły, miękki piasek.
Autoboty spojrzały na siebie, ale żadne z nich nie wiedziało o co tu chodzić. Zbite z tropu równie bardzo co decepticony, z początku zaprzestały wszelkich działań i przyglądały się, próbując zrozumieć co się stało. Takie stanie i przyglądanie się trwało krótko, bo tym razem seria rakiet wystrzeliła w kierunku dwóch mniejszych grupek vehiconów.
Nie wszystkie trafiły, ale te celne posłały decepticony do piachu. Przyłączyć się? Siedzieć cicho? Kto strzela? Ktoś, kto na pewno nie lubi decepticonów - albo transformerów ogółem.
Czekanie opłaciło się, bo za chwilę usłyszeli głośny ryk silnika, z lekka oporny gdy opony nieprzystosowanego do takiej powierzchni pojazdu, ślizgały się po piachu. Czerwony, sportowy samochód o ostrych detalach i agresywnych kształtach wyskoczył zza większej formacji skalnej i o dziwo bardzo skutecznie poruszał się po pomarańczowym piasku, driftem wyjechał tuż przed dwójkę botów.
Samochód transformował, ukazując naprawdę wściekłego, bota. Agresywna czerwień i mroczna, węglowa czerń dodawały mu klimatycznego wyglądu, jednak większe detale pozostawały poza wzrokiem autobotów, gdy tajemniczy bot z gracją poruszał się z miejsca na miejsce, ostrzeliwując decepticonów. Vehicony transformowały w powietrzu, zeskakując z nieba na piach, same robiąc nie małe zamieszanie wokół.
Najbliższy con oberwał prymitywnie - pięścią prosto w rubinową przyłbice. Dalszego dosięgnęły wystrzały, dziurawiąc go jak durszlak. Wycofanie się nie wchodziło w grę, vehicony są na to za głupie, ale ta ich ślepa determinacja jest aż zadziwiająca. O ile nie zachwycająca.
Nie zważając na niebezpieczeństwo, kolejny vehicon spróbował swoich sił w bezpośrednim starciu. Trójpalczasta dłoń zacisnęła się i wystrzeliła w kierunku niewielkiego mecha.
Ten uchylił się i nie tracąc czasu chwycił za wyciągniętą obok rękę, w nadgarstku. Odgłos skręcanego metalu rozległ się po pustkowiu, a za nim dźwięk upadającej kończyny, to tym jak została wyrwana gołą ręką bota.
— Na pewno nie autobot — stwierdziła femme i spojrzała na stojącego obok, przyglądającego się Jazza. Zauważyła, że mech przeraźliwie się wpatrywał. — Umm, Jazz? — Zapytała, odwracając głowę w jego stronę, jednak szybko zwróciła ją ku transformerowi który jeszcze przed chwilą zajęty był vehiconami
Teraz zwrócony w ich kierunku.
Femme w mgnieniu optyki przemieniła dłoń w blaster i wycelowała w niego, może nawet nie tyle co zastrzelić - to mijało się z celem - a wystraszyć - tym bardziej nie poskutkuje, zważywszy że mech wymiata.
Jazz zrobił coś niespodziewanego, a mianowicie złapał ją szybko za przedramię i używając niewielkiej siły, opuścił nagrzewający się blaster. Zsunął dłoń i postawił kroczek w stronę czerwonego bota, a następnie kolejny i jeszcze jeden. Dopiero teraz zauważyła, że tamten mech również się przygląda, niezwykle dziwna sytuacja, choć teraz gdy zdołała się przyjrzeć... Nie, przecież to nie możliwe.
To nie miało sensu.
Yoru schowała broń, nie myśląc nawet o odwiedzenia przyjaciela od pomysłu podejścia. Ufała, że wie co robi.
— J-Jak, to... Jak to jest w ogóle możliwe...? — zapytał bardziej samego siebie, niż zgromadzonych. Jazz zatrzymał się, niedowierzając nadal czego jest świadkiem.
Ricochet...
Mech, który w jego opowieści miał być martwy, teraz stoi przed nimi i, no, wygląda całkiem żywo jak na trupa. Nastała teraz cisza, zupełnie jakby obaj musieli głęboko przemyśleć, co się właśnie wydarzyło.
— WIDZIAŁEM JAK GAŚNIESZ! Przecież- — Zatrzymał się na chwilę i zrobił kółeczko w miejscu, chcąc to jakoś racjonalnie sobie wytłumaczyć. Schylił się, opierając dłonie o kolana. — Procesor mi przegrzało na tej pustyni, fatamorgana jakaś... — Było jedynym, o czym pomyślał. Trwał w tej pozycji dosłownie kilka sekund przed tym jak wyprostował się i wręcz rzucił na szyję drugiego mecha, dzięki czemu go trochę opamiętało. Do tej pory był równie zszokowany i stał tam jak słup soli.
Po chwili odwzajemnił uścisk - i to było jedyne co mógł zrobić. Widok brata, całego i zdrowego rozpalał jego iskrę ogromnym ciepłem, ale myśl że zostawił go na tak długo... ona rozdzierała ją. Ale teraz? Czy to w ogóle powinno mieć teraz jakieś znaczenie, skoro znowu są razem... W dodatku takim przypadkiem.
— Jakim cudem ty w ogóle żyjesz? Na własne optyki widziałem twoją śmierć! — Krzyknął prawie obrażony.
— Długa i nieciekawa historia. — Wzruszył ramionami zupełnie, jakby to było nic nadzwyczajnego. Zwykły dzień jak co dzień. — Tak jakby zmartwychwstałem?
Na tą odpowiedź, Jazzowi opadły ręce.
— PO PROSTU- PO PROSTU ZMARTWYCHWSTAŁEŚ?! Masz mi to wszystko wyjaśnić tu i teraz! W ogóle jak ty wyglądasz? Co się z tobą stało? — Zapytał, stukając palcem i jego naramienniki, zauważając miejsce na rakiety.
— Wyjaśnię tyle ile będę mógł, ale nie tutaj. Ty wiesz jak bardzo Megatron lubi posyłać swoich na misje samobójcze, zaraz ogarnie że coś jest nie tak z jego zwiadem i wyśle tu kolejny. — Zaproponował, na co Jazz oczywiście się zgodził.
Predaconka wsłuchiwała się w rozmowę jeszcze przez chwilę, samej próbując zrozumieć czego stała się świadkiem, ale po czasie straciła kompletnie swoje skupienie na tej dwójce i odwróciła się. Wypatrywała potencjalnych niebezpieczeństw, dając im chwilę na to, aby się ze sobą przywitać po tak wielkiej i nieprzyjemnej przerwie.
Nie była już skupiona o czym rozmawiają, do momentu gdy Ricochet nie zwrócił się do niej. Albo raczej do Jazza, o niej.
— Zamieniłeś sobie mnie na jakąś niedopchniętą salamandre?! — Rzucił do niego nagle, z wielkim wyrzutem w głosie, sprawiając że femme odwróciła się w ich kierunku gwałtownie, a jej uszy opadły niebezpiecznie nisko.
— To nie tak! Po za tym, Yoru to nie "niedopchnięta salamandra". — Poprawił go, widząc że Yoru zirytował wredny komentarz na jej temat. Nie chciał, aby przypadkiem doszło do sprzeczki między tą dwójką. — Na razie wróćmy do bazy tak jak proponowałeś, tam wszystko wyjaśnimy na spokojnie.
Nawet nie chodzi o to, że zależy mu i na niej i na nim i nie chce, żeby doszło do jakiejś sprzeczki lub obrażania się, ale bardziej że jak dojdzie do rękoczynu, to posypią się trupy. Wie, że Ricochet jest nerwowy i potrafi dokopać nawet dwa razy większemu do siebie, ale z predaconem nie miał jeszcze nigdy do czynienia i mogłoby się to źle skończyć.
Jazz zdalnie otworzył most ziemny, prowadzący do bazy, a na miejscu miało dojść do małego... jakby to ująć, "przesłuchania"...
•—————•
Słowa: 4212
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top