Rozdział 43 • W kopalni
Kolejne parę ładnych dni minęło w kompletnej ciszy i spokoju. Megatron przestał się wychylać, najpewniej speszony swoją - kolejną - porażką i chcąc wymyśleć coś kompletnie nowego i ''świetnego''. Decepticony za to zaczęły mieć swoje własne, wewnętrzne konflikty.
Po prostu się nie dogadywali ze sobą, tworząc coraz to nowsze spory. Dzisiejszy spór wyjątkowo potrwał bardzo krótko.
— Proszę, proszę, proszę, a kto znów do mnie zawitał? — Pocmokał czerwony mech, opierając dłoń o biodro. Cwaniacki uśmiech na jego twarzy pogłębił się, gdy granatowo-biały mech skrzywił się zniesmaczony, niechcianym komentarzem.
— Daruj sobie. — Prychnął zmęczony. Wyjątkowo nie chciał zaczynać sprzeczki z medykiem, nie miał na to siły ani ochoty.
— Kto ci tak dokopał?
— Potrzebujesz tej wiedzy, żeby mnie opatrzyć? — zapytał unosząc brew. Oczywiście, że Knockout jej nie potrzebował, a na pewno nie do opatrunków. To była tylko i wyłącznie czysta ciekawość.
— Nie potrzebuje, choć patrząc na to że zatajasz tą informację, to albo zrobiłeś coś, czego Megatron by nie poparł, albo coś czego ty sam nie popierasz. Która opcja? — Drążył temat, ale okazało się to opłacalne, bo mech za chwilę zaczął gadać.
— Samotny zwiad — odpowiedział krótko. — Nic nie raportowałem do Megatrona, ani do Blitzwinga.
— To wy nadal chodzicie za rączkę? — parsknął rozbawiony, nie zważając na to, że zaczyna denerwować Barricade'a swoim wścibstwem i komentarzami. — Przyznaj, że Megatron was dał do pary tylko dlatego, że ci nie specjalnie ufa.
— Wiem... — odpowiedział bez chwili namysłu, na co Knockoutowi zrzedła mina.
— Oh... Nie spodziewałem się tak szybkiej odpowiedzi. — Szczerze zaskoczyło go, że Barricade zgodził się z nim w tej kwestii. — No cóż. Chcesz o tym porozmawiać?
— Pierdol się, nie potrzebuje współczucia. — No i typowy Barricade wrócił do łask. — Po prostu mnie opatrz i daj odejść, mam ciekawsze rzeczy do roboty niż użeranie się z tobą.
— Oczywiście, że na tym statku nawet miłym nie można być. — Przewrócił optykami i poklepał mecha po plecach, ku jego niezadowoleniu. — Jesteś sprawny i gotowy do działania. Możesz iść, tylko jako twój medyk radzę, żebyś trochę uważał i nie wyłaził samemu. Pewnego dnia nie wrócisz.
— Dzięki za zmartwienie, ale nie skorzystam.
Mówiąc to granatowo-biały mech opuścił pomieszczenie. Nie potrzebował żadnych nie wiadomo jakich porad od Knockouta, a tym bardziej jego współczucia. Co tu ukrywać, miał dość wszystkich i wszystkiego.
Ale na nieszczęście musiał dzisiaj dokończyć zaległe raporty z paru dni temu. Megatron prosił się o nie już kilka razy i jest to o kilka razy za dużo. Normalnie zrobiłby to od razu, ale raporty ma opracować wraz ze swoim partnerem, czyli Blitzwingiem. Oh jak on bardzo nie chciał z nim pracować...
Zaczynał się nawet zastanawiać, czy Megatron na złość nie przydzielił ich razem.
Po jakimś czasie samotnego marszu, trwającego w ciszy, ciche tup, tup, tup, a następnie te same odgłosy, tylko że głośniejsze. Ku niezadowoleniu Barricade'a, ktoś położył ostrożnie dłoń na jego ramieniu, a tym kimś był właśnie medyk, który jeszcze tak niedawno postanowił go podenerwować. Policyjny mech westchnął, nie chcąc aż tak pokazać swojego zdenerwowania, co było niezwykle trudnym zadaniem. Najchętniej zrobiłby coś, aby się go pozbyć najlepiej na stałe.
Denerwował go, nie było to trudne do zauważenia. Denerwowali go wszyscy.
— Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? — burknął do swojego niechcianego i tym bardziej nie proszonego kompana. — Jesteś medykiem, powinieneś siedzieć w zatoce medycznej i stamtąd najlepiej nie wychodzić.
— A ty jesteś policjantem, nie powinieneś pilnować prawa? — odgryzł się, sprawiając tym samym że mech zatrzymał się i spojrzał na niego kątem optyki. — Ty i ja jesteśmy conami z tego niewielkiego grona, które najwcześniej dołączyło do Megatrona, więc zdążyłem cię już dobrze poznać.
— Nie znaczy to, że możesz udawać, że się kolegujemy — odwarknął odchodząc, a Knockout w ślad za nim, jak ten cień, przemierzając korytarze Nemesis bez celu.
— Dobrze wiem, że się nie kolegujemy, ale wyglądasz tak żałośnie, że nawet mi się przykro robi, jak na ciebie patrze, Cade. Staczasz się coraz gorzej, ty jesteś pewien, że u ciebie jest wszystko w porządku?
Knockout zatrzymał się na środku korytarza, a po kilku krokach Barricade zrobił dokładnie to samo. Spojrzał w ciemną podłogę, rozmyślając. Nie, nic nie jest w porządku, ale przecież tego nie powie? Na kogo by wtedy wyszedł... Ale nie powinien nawet o tym myśleć, po co? Po co zadręczać się tym, co tak bardzo odbiera mu chęci do czegokolwiek.
Tym bardziej nie powie tego na głos, a trochę by mówił. Nawet bardzo.
— A jak myślisz, Knockout? Jest w porządku? — wycedził przez zęby i odwrócił się w kierunku czerwonego mecha. — Czy u ciebie byłoby w porządku, gdybyś był na moim miejscu? — Mówiąc to, postawił krok w jego kierunku, a następnie kolejny i kolejny, tak powolutku zbliżając się do medyka, który nie ruszył się z miejsca nawet o malutki kawałek.
Wiedział, że Barricade nic nie zrobi, nie miałby odwagi skrzywdzić innego decepticona, tym bardziej tak ważnego i potrzebnego, jakim jest jedyny medyk na pokładzie. Lubił postraszyć, ale musiałby mieć myśli samobójcze, żeby podnieść na niego rękę. Miałby poważną i dosadną rozmowę z Megatronem, która najpewniej zakończyłaby się rękoczynami.
Dalsza droga minęła w kompletnej ciszy, choć nie musiał się odzywać - Sama obecność Knockouta była już wystarczająco denerwująca. Po wejściu na mostek, Barricade skierował dalsze kroki w kierunku stanowiska Soundwave'a. Musiał na chwile go przeprosić żeby dostać się do danych na głównym komputerze, a to niestety liczyło się z rozmową.
Z rozmową, która nigdy nie nadeszła.
— Barricade, pozwól na chwilę — Rozbrzmiał basowy, aczkolwiek dziwnie spokojny ton Megatrona. Mech przeszedł niewielki dreszcz, słysząc swoje imię padające z ust Lorda. Zatrzymał się, zmrożony grozą i gdy tylko pierwszy szok ucichł, odwrócił się w kierunku srebrnego mecha. Postawił kilka kroków w jego kierunku i gdy znalazł się w odpowiedniej odległości, oddał należyty szacunek pokłonem. Mech nie odzywał się, czekając na to co ma mu do powiedzenia Megatron. — Blitzwing natrafił przed chwilą na patrolu na autoboty, nie wiem co tam zaszło, ale wrócił z wyrwanym skrzydłem, więc przez jakiś czas będzie niedysponowany. Nie będę cię męczyć spisywaniem dokumentów w pojedynkę, więc dzisiaj zajmiesz się pilnowaniem kopalni w Sektorze Alfa. A ty Knockout, lepiej w tył zwrot i masz mi się zająć Blitzwingiem, chce go widzieć sprawnego jak najszybciej.
No tak, druga najgorsza fucha na Nemesis - pilnowanie tych bezmózgich vehiconów. Potykają się o własne nogi, same sobie krzywdę zrobią i nie trzeba do tego zapraszać autobotów. W dodatku w jakże wdzięcznie nazwanym "Sektorze Alfa", czyli największym jak dotąd odkrytym złożu energonu, którego Megatron pilnuje jak oka w głowie. Póki co autoboty chyba jeszcze go nie odkryły i oby tak zostało jak najdłużej.
Knockout, niezadowolony z tego że dopiero co tutaj przyszedł, odwrócił się na pięcie i gadając coś do samego siebie pod nosem, wyszedł z wielkiego pomieszczenia. Barricade za to wrócił do Soundwave'a, ale już nie w celu wykonania zaległej papierkowej roboty, a otworzeniu mostu ziemnego.
Granatowy mech szybko to uczynił i mieniący się zielenią i błękitem portal, utworzył się tuż przed decepticonem. Długo nie czekając, bez "Dzięki", czy nawet skinięcia głową w podzięce, Cade przeszedł na drugą stronę.
Przywitano go wilgotnawym podmuchem powietrza, przez który przeszedł go wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz. Przeciągi były tu wszechobecne, zwarzywszy na ilość różnych wejść do tego istnego, skalnego labiryntu. Przy każdym oczywiście stała para strażników, a kilka metrów dalej, kolejna. Połowa żołnierzy, jak nie więcej, ze statku znajdowała się właśnie w tym miejscu, chroniąc bogate złoża. Gdyby autoboty to wszystko przejęły... Biada decepticonom.
Zmęczony chyba własnym życiem decepticon zaczął iść korytarzem, omijając nieco zaskoczone jego widokiem vehicony. Spodziewały się naprawdę każdego, ale niego? Barricade rzadko wita do kopalni, przecież z plebsem nie będzie się zadawać.
Chwilę zajęło mu, aby dostać się do głównej groty, gdzie działy się najważniejsze wykopaliska energonu. Świdry pracowały na najwyższych obrotach, aby zdobyć życiodajny kryształ, który następnie był przenoszony ręcznie przez górników, wprost do wózków transportowych. Stamtąd vehicony wiozły go do głównej dziury w ziemi, skąd Nemesis osobiście pobierało go na pokład, a dalej wiadomo, przerabianie, magazynowanie i takie tam.
Czego właściwie ma tutaj pilnować? Wszystko wydaje się iść gładko, o dziwo vehicony nie są tak nieporadne, jak myślał że będą. Wszystko można o nich powiedzieć, ale były to dosyć kooperacyjne bestyjki i praca szła sprawnie. Para drzwi na plecach cona opadła nieznacznie, gdy dalej przemierzał wielkie pomieszczenie, chcąc dostać się na kładkę prowadzącą do innych odnóg kopalni. Oplatała ona główny otwór od wewnątrz, z dwoma przeciwległymi do siebie windami, prowadzącymi na poszczególne piętra. Stamtą na drugą stronę, później na niższe piętro i tak w kółko, aż nie przejdzie przez całość i nie będzie mógł wrócić. Yay.
Po może godzinie, jak nie więcej - ciężko przypilnować czasu w takim miejscu - dotarł na środkowe piętro. Zrobił sobie przerwę, stojąc nad przepaścią i spoglądając na sam dół.
Wysoko.
Ostre kryształy energonu, największe z nich wszystkich, mieniły się błękitnym blaskiem od padających z góry promieni słonecznych. Nadziać się na taki to pewnie nic przyjemnego.
Taki stanie i przyglądanie się przepaści nie było niczym zdrowym, a zew pustki sprawiał, że zaczął się zastanawiać jakby to było skoczyć. Głupie przemyślenia, ale procesor sam sobie to teraz wymyśla i nawet nie ma na to wpływu. Otrząsnął się, kręcąc głową.
Krok w tył i odwrót, wracając do pracy.
No niespecjalnie wracając, bo w momencie gdy już stanął plecami do urwiska, a twarzą do sporego otwarcia prowadzącego do tunelu, jedynym co poczuł było to jak ktoś w niego wpada. Zrobił gwałtowny krok w tył, a czując jak pięta nie ma pod sobą terenu, zrobiło mu się niezwykle słabo. Odruchowo chwycił to, a raczej tego kogoś kto w niego wpadł i chwycił mocno.
Trochę zdziwił się widząc vehicona, jednego z młodszych egzemplarzy i nie takich doświadczonych jak reszta - a na pewno nie tak ostrożnych. Miał na ramionach koła, więc trudno nie było się domyśleć, że jego tryb alternatywny nie ma skrzydeł, a upadek skróciłby jego i tak krótkie życie.
— Łaskawie byś uważał. — Warknął granatowo-biały mech, zarzucając conem przed siebie. Ten upadł na tyłek i jęknął z bólu.
— W-wybacz... — Wyjąkał w przeprosinach, widać było, że nieumyślnie w niego wpadł, co okazało się najlepszą rzeczą, jaką mógł zrobić.
Po chwili do dwójki decepticonów podbiegł drugi vehicon, zasapany zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Cade uniósł brew, czekając na jakieś słowa wyjaśnienia z ich strony. Dopiero gdy nowo przybyły odsapnął i był w stanie wydusić z siebie jakieś słowo, wszystko było jasne.
Vehicon wyprostował się, zabierając ręce z kolan na których się oparł, próbując złapać oddech. Teraz obie dłonie spoczęły na biodrach, dalej dychając jak stary rocznik.
— Wygłupy... — Oznajmił ledwo i wziął wielki wydech, aż silnik się odezwał w nieprzyjemny sposób. Dopiero to pozwoliło na poprowadzenie rozmowy. — ...To się więcej nie powtórzy. Obiecujemy.
Chcąc potwierdził słowa przyjaciela, biedny, przerażony vehicon, dalej siedzący na ziemi i wpatrujący się na Barricade'a, pokiwał energicznie głową.
— Wynocha — odpowiedział krótko con, ale szybko postanowił coś dopowiedzieć. — I uważajcie obaj, nie trudno tu o tragedię. — Pouczył ich.
Obaj stanęli prosto, na baczność wręcz i zgodnie, jak w jakiejś synchronizacji pokiwali głowami. Rozeszli się w swoje strony, mając na uwadze słowa wyżej postawionego mecha i postanowili utrzymać choć pozory poważności.
Upewniając się, że wszystko jest już w porządku, a vehicon wrócą do swoich należytych zadań, Barricade szedł dalej. Zostało jeszcze trochę pięter i trochę odnóg do zwiedzenia, dlatego nie warto marnować czasu.
Jeden korytarz, później drugi, a następnie trzeci, po wszystkim do windy i powtórka z rozrywki. Tak aż do znudzenia, ale hej! Jest już w połowie drogi.
Przechodząc obok sporych kryształów energonu, zatrzymał się gwałtownie widząc swoje odbicie. Zupełnie jakby zobaczył w nim kogoś innego... Zdjął z optyk wizjer i trzymając go teraz w dłoni, przyjrzał się raz jeszcze, ale coś mu nie pasowało. Heterochromatyczne optyki powędrowały niżej, na pierś i tam zatrzymały się na dobre, a dokładniej na odznace. Odznace którą nie wiedzieć czemu, dalej nosi z dumą.
Odznace, która nawet do niego nie należy.
Dłoń jakby mając swój własny umysł, powędrowała na ów odznakę i chwyciła ją mocno, pocierając lekko poniszczony metal, przed tym jak energicznie ją zerwała.
Długo nie musiał się zastanawiać, by to zrobić. Zawsze mu mówiono, że nic z tego nie będzie, więc po co dalej uważa, że coś mogłoby się zmienić? Teraz jest decepticonem, a im odznaka stróża prawa nie pasuje. Chronić i Służyć? Tsk, niedorzeczność.
Wyrzucił odznakę pod ścianę i poszedł dalej.
Kopalnie same się nie sprawdzą.
•—•
Szury, szmery, ogólne odgłosy robienia czegoś. Tak było od pół godziny, autoboty szykowały się na misję i to nie na byle jaką, skoro chyba połowa składu szła. Najbardziej wprawione w boju boty zostały wezwane przez Prime'a do głównej sali, ustawione w rządku tuż przed mostem ziemnym, czekając na dalsze rozkazy. No na razie to właściwie czekali, aż wszyscy się zbiorą, dopiero wtedy Optimus mógł zacząć swoje przemówienie i bla bla bla, coś tam coś tam misja, coś tam coś tam nieważne.
Na szerokim przejściu do korytarzy, oparta o framugę bramy stała predaconca. Przyglądała się uważnie, a jej ogon latał od jednej strony do drugiej, jakby czymś zniecierpliwiona. Uszy nisko opadły, a następnie powstały równo, tylko po to, aby znowu opaść i tak po kilka razy, zastanawiając się nad czymś. Wypuściła powietrze z cichym, zirytowanym jękiem i odpiła się od miejsca o które się opierała.
Femme podeszła do reszty, zwracając tym samym niechcianą uwagę.
— Też idę — oznajmiła. Nie zapytała czy może, czy się przyda, po prostu oznajmiła to, co zamierza zrobić.
Obecny u boku lidera Jazz, zakrył wizjer dłonią domyślając się, że zaraz może coś pójść nie tak, a Yoru się albo zbłaźni, albo obrazi. Nie to że nie ma w niej wiary, ale po prostu ją zna.
— Yoru, nie sądzie że będzie nam dzisiaj potrzebny pred- — Zatrzymał się nagle nie chcąc powiedzieć ani słowa, zauważając swój błąd. Wzrok jego niskiego zastępcy powoli powędrował na jego osobę z niedowierzaniem w to co słyszy. — Nie to miałem na myśli — poprawił się tak szybko jak tylko mógł
No proszę, dnia dzisiejszego to właśnie Optimus Prime postanowił się zbłaźnić. Wiadomo, nie zrobił tego specjalnie i tym bardziej nie chciał tego zrobić wiedząc, jakie nastawienie ma femme do każdego, kto patrzy na nią pod pryzmatem gatunku. Jej uszy po raz kolejny opadły, tym razem na dobre.
— Okej, nie jestem potrzebna, rozumiem — stwierdziła trochę smutno, ale rozumiała, że nie będzie potrzebna.
No, nie będzie potrzebna jako predacon, albo po prostu nie będzie potrzebna, bo jest nieprzydatna. Jedno z dwóch i coś zaczyna sądzić, że to właśnie o tą drugą opcję chodzi. Optimus po prostu nie chce, żeby im przeszkadzała. Kompletnie zrozumiałe.
Femme odwróciła się na pięcie i udała z powrotem w korytarze. Gdy zniknęła, Jazz zerknął na Optimusa.
— Mogłeś trochę inaczej ubrać to w słowa — skarcił go. Na co Prime przytaknął dobrze widząc swój błąd.
Jest raczej odzwyczajony od potrzeby bycia przy kimkolwiek ostrożnym, Yoru jest chyba pierwszym i jedynym autobotem, który potrafi tak bardzo coś do siebie wziąć. No może jeszcze First Aid, ale przy nim to wygląda trochę inaczej.
Tak czy siak, nie chcąc za bardzo się tym przejmować i chcąc skupić się całkowiciwe na misji, Prime kazał uruchomić most ziemny przez który przejdzie pierwszy oddział. Dopiero po paru kolejnym minutach, drugi oddział przeszedł na drugą stronę, składający się z Jazza i bliźniaków. Autoboty po drugiej stronie zderzyły się ze słabo rozświetlonym korytarzem kopalni, którego ściany pokryte były niewielkimi kryształkami energonu. Właściwie to calutki korytarz, ściany, sufit, wszystko pokryte było niewielkimi kryształkami, niczym miliony gwiazd na nocnym niebie. Ale to nie był czas na podziwianie, a na wykonanie misji.
Jazz jako główno dowodzący poprowadził swoim niewielkim oddziałem, kierując się wzdłóż korytarza, gdzie kryształy stawały się coraz większe i większe, domyślając się, że zaprowadzi ich to do jakiegoś większego pomieszczenia, w którym będą dziać się główne wykopaliska. Ostrożne kroki, aby nie zrobić żadnego dźwięku, który mógłby zdradzić ich obecność. Póki co mieli przewagę zaskoczenia i nie chcieli tego szybko zmieniać.
Ale to nie im było dane decydować.
Po kilku minutach dotarli do tego upragnionego, głównego pomieszczenia. Luźne kamienie upadały z góry na ziemię z trzaskiem przy każdym uderzeniu kilofa, wiertła pracowały na najwyższych obrotach tak samo jak wszystkie zgromadzone tu vehicony. Boty schowały się za większymi, leżącymi skałami chcą uchronić się od spojrzeń, póki co dobrze szło.
— Jakie rozkazy? — zapytał Sideswipe, zwracając na siebie uwagę Jazza i swojego brata.
— Trzeba oczyścić teren, ale jak zacznie się zabawa to pewnie zwrócimy na siebie uwagę całej kopalni — odpowiedział mniejszym mech. Jeszcze chwile wyjaśniał szczegółowy plan który wymyślił dosłownie przed sekundą, a następnie wydał rozkaz, który miał rozpocząć akcję.
Blastery wycelowały w nic nie spodziewające się vehicony, szukając dobrego kąta do wystrzału. Salwa wystrzałów uderzyła w skały omijając cele, tyle że to nie były ich wystrzały.
— Zaszli nas! — Słusznie zauważył Sides.
— No co ty nie powiesz? — skomentował sarkastycznie Sunstreaker. Odwracając się za siebie do nowo przybyłych vehiconów.
Na szczęście siła wystrzału przeciętnego klona nie była na tyle wielka, aby zrobić krzywdę autobotowi. Jasne, jak oberwali w plecy to wiadomo że zapiekło, ale nie zabiło. Plusy mocnego pancerza i znacznie większej siły rażenia jest taki, że vehicony padały jak muchy.
Strzały z przodu, strzały z tyłu, nie wiedzieli gdzie włożyć ręce! A raczej lufy. Jazz w pewnym momencie wpadł na głupi, bardzo głupi pomysł. Z pasa na biodrze wyciągnął granat dźwiękowy i bez ostrzeżenia wyrzucił w kierunku vehiconów za nimi. Eksplozje poprzedziło ciche klikanie, które im bliżej wielkiego boom, tym głośniejsze się stawało. Ładunek eksplodował, wyrzucając z siebie falę dźwiękową, która natychmiast posłała klony nie mogące znieść nieznośnego pisku do piachu. Ale to nie to się ich pozbyło, a głazy które poruszone przez fale dźwiękowe padły w dół, zasypując przejście z tyłu.
Co prawda teraz nie przedostaną się tą samą stroną co przyszli, ale już nikt ich nie zajdzie od tyłu i będę mogli spokojnie przeć na przód.
A przynajmniej tak myśleli. Głośny, ogłuszający wręcz wystrzał trafił skałę tuż koło głowy Sunstreakera, roztrzaskując ją na malusieńkie kawałeczki. Sprawiło to, że żółty mech wręcz wtopił się w elementy, które nie zostały zniszczone. Wtulał się plecami w ten kamulec jakby życie od tego zależało.
Ten jeden wystrzał wystarczył, aby zrobiło się cicho. Paskudnie cicho.
Jazz, jako ten odważniejszy wychylił się zza osłony aby spojrzeć, który to i czym dysponuje, skoro zdołał tak wystraszyć Sunnego. Sam szybko się schował prawie tracąc głowę, gdy drugi strzał został wycelowany w niego. Tylko co to, do cholery było? Mech inteligentnie zdjął wizjer i wysunął go, aby zobaczyć co znajduje się za ich osłoną.
W odbiciu zobaczył vehicony strażnicze, nie chcące się aż tak wychylać, gdy to wyszło. Vehicon, wysoki, wyższy od zwykłego klona, z parą śmigieł na plecach, spływających po nich niczym czarna peleryna. wydłużony blaster dymił po wystrzale, czekając na kolejne, tym razem celne. Jazz z powrotem założył wizjer na optyki i odwrócił głowę w kierunku przyjaciół.
— Co zobaczyłeś?
— Wielki Problem.
•—————•
🚗 Ricochet 🚗
•—•
Słowa: 3065
•—•
📊 Size chart 📊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top