Rozdział 17 • Inne, Nie Znaczy Gorsze

Oczywiście. Ochrzan od Ratcheta był nieunikniony, gdy tylko femme wróciła do ambulatorium po swojej małej ucieczce. First Aid również został okrzyczany, bo to przecież on ją puścił bez jakiegokolwiek nadzoru, dlatego od dzisiejszego ranka pilnował ją jak oka w głowie, nigdzie odejść nie pozwolił.

A na pewno nie bez towarzystwa.

Bo w końcu ma jej pilnować, prawda? Ale Ratchet nie sprecyzował gdzie*ma jej pilnować, a że skoro sam powiedział, że jakimś dziwnym cudem cudownym wyzdrowiała całkowicie w ciągu tak naprawdę dnia, to nie ma sensu jej trzymać na siłę. I tak to na dłuższą miarę nie zadziała, bo prędzej czy później znowu by uciekła.

Dlatego też, First Aid jako że jego inteligencja zadziwia jego samego, postanowił pozwolić jej pochodzić po bazie, ale jej towarzyszył na każdym kroku. Pilnuje jej? Pilnuje! Więc nikt nie może się teraz doczepić.

A poza tym, w taki sposób może się spróbować zaprzyjaźnić, bo przecież nie byłby sobą, gdyby nie próbował się zapsiapsiułkować z dosłownie każdym. Yoru natomiast nie była równie uradowana co on, wręcz przeciwnie. Czuła się strasznie kontrolowana tym, że na każdym jej kroku towarzyszy jej mech, którego jeszcze nawet nie zna.

No ale przynajmniej tym sposobem nie musi siedzieć, albo i nawet leżeć w tym samym, jednym miejscu. No tak, oczywiście, coś za coś.

Yoru westchnęła sobie cicho, a jej tempo było wyjątkowo powolne. Po prostu jej się nie chciało i to nie umknęło uwadzę drobnego mecha.

— Coś cię boli? — Zapytał, czym samym trochę zaskoczył ją. Co to za pytanie w ogóle?

— Nie? Dlaczego pytasz?

— A, no... Tak po prostu. Zachowujesz się trochę... Apatycznie. — Odpowiedział nieśmiało, szczerze martwiąc się o stan zdrowia nowej znajomej. — Upewniam się tylko.

— A. To nie, nic mnie nie boli. — Odpowiedziała. — Jakoś tak... Nie wiem, ciężko mi powiedzieć. Tak o dzisiaj mi się nie chce, czasem tak mam. Tym bardziej od momentu przeniesienia się.

First Aid zmarszczył brwi pod maską. Trochę to martwiące i zaczyna podejrzewać, że tą konkretną femme trapi coś poważniejszego, niż zwykłe "nie chce mi się". Tylko nie wie, czy powinien o tym wspominać, tym bardziej, że się jeszcze aż tak nie znają jakby chciał.

— Nie chciałbym, no wiesz, taki bezpośredni być, jednak jako twój lekarz proponuję ci rozmowę. — Powiedział pełen niepewności, stykając ze sobą palce wskazujące.

— Przecież już rozmawiamy? — Bardziej zapytała, niż stwierdziła. Już zaczynała czuć, że mech coś kombinuje, ale nie chce powiedzieć wprost.

— No tak, ale... To trochę inny typ rozmowy.

— First Aid... — Westchnęła zatrzymując się. — O co chodzi? Wal śmiało, przecież nie będę zła.

— No bo tak sobie teraz rozmawiamy, i ja cię tak słucham, no i wydaje mi się... No wiesz... No... Czy ty przypadkiem nie masz... Objawów... depresji? — Zapytał jeszcze nie pewniej niż to dla niego normalne. Obawiał się, że Yoru może to wziąć za personalny atak na jej osobę, że uważa ją za chorą lub nienormalną, w momencie gdy najzwyczajniej w świecie martwi się o swoją pacjentkę.

Yoru spojrzała na niego mrużąc optyki w lekkiej złości i poirytowaniu. Jakiej depresji? Ona nie ma depresji, predacony nie mają depresji, nie mogą mieć. Są na to za silne, nie ważne jak bardzo to zdanie może przeczyć jej całej i jej stanu emocjonalnemu w ostatnich kilku dniach.

— Po pierwsze, nie jesteś moim lekarzem tylko niedoświadczonym pomocnikiem lekarza, a po drugie nic mi nie jest. — Odwarknęła, na co mech posmutniał.

Jego mała, niewinna iskierka trochę zabolała, słysząc to. No tak, faktycznie, lekarzem nie jest, więc co on tam może wiedzieć.

— Ale...

— Ale nic, nic mi nie jest i stańmy na tym, nie mam zamiaru wysłuchiwać rad pseudo-medyka. — Zawarczała głośniej. Od razu po tym jak wypowiedziała to zdanie, zdała sobie sprawę jak bardzo niepotrzebna jest jej złość. Przecież on się jedynie martwi, chce dla niej dobrze, a jej nieufna, zwierzęca natura od razu uznała to za coś złego. — Przepraszam, nie mam tego na myśli, tak wiem, tylko martwisz się o swojego pacjenta... — Westchnęła poprawiając się, co niestety mało pomogło. — Po prostu ostatnio mam mętlik w głowię, nadal staram się przystosować i zapominam, że to nie Nemesis. Ciężko jest...

— Nic nie szkodzi, rozumiem. — Odpowiedział, jednak coś było nie tak.

Oj chyba jednak szkodzi. Ucho Yoru uniosło się, słysząc te charakterystyczne wahania w głosie. No nie, czy ona na prawdę sprawiła, że mech jest na skraju płaczu? Przecież nie chciała! Głupia Yoru, oczywiście musiała palnąć coś durnego i zasmucić First Aida. No i po co się odzywała?

Ta to jednak nie umie w interakcje społeczne, tragiczna jest, OKROPNA!

— Czekaj ja nie- Nie chciałam żeby to tak zabrzmiało, ja na prawdę przepraszam! — Powiedziała szybko, zmartwiona tym, że może pogorszyć sytuację, którą tak teraz starała się załagodzić.

Głupia ona, musi palnąć coś bez zastanowienia i myśleć, że to nie będzie mieć żadnych negatywnych konsekwencji. Że też musiała trafić na takiego przeczulonego mecha. Następnym razem będzie musiała bardziej uważać na to co mówi.

— Nie no, na prawdę jest w porządku. Nie przejmuj się mną, nie biorę tego do siebie, to samo tak leci. — Odpowiedział, starając się wyjaśnić że on tak po prostu ma, jest czuły, przeczulony wręcz, więc takie ekstremalne reakcje są dla First Aida normalką.

— Może się przejdziemy na zewnątrz? — Wyskoczyła nagle z pomysłem. Spacerek na świeżym powietrzu jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda?

Takie samo zdanie ma Aid, bo gdy tylko Yoru zaproponowała taki mały wypadzik, to szybko się rozchmurzył. Oczywiście zgodził się od razu, jedynie poinformował odpowiednie osoby o swoim wyjściu, bo każde takie musi być odnotowane, głównie dla bezpieczeństwa.

.

No tak, głupi pomysł.

Ale cóż, sama zaproponowała? Marudzi na Jazza, a sama teraz zmusza się do siedzenia i gadania z innymi. No i w dodatku POZA bazą, bardzo inteligentnie, że też pozwolili im wyjść po ostatnim. Ale First Aid przynajmniej wygląda na zadowolonego.

— W porządku? — Zapytał odruchowo, widząc że Yoru znów zrobiła się niemrawa. Uszy femme uniosły się słysząc pytanie.

— Tak, w porządku. Teraz po prostu sobie... myślę. — Odpowiedziała na prawdę szczerze.

Znowu wzięło ją na rozmyślanie, te samo co za każdym razem. Czy dobrze robi?

— Może chcesz wracać?

— Dopiero wyszliśmy. — Spojrzała na niego trochę zdziwiona.

— No tak, ale skoro źle się czujesz, to nie musisz się zmuszać. Możemy wracać — Odpowiedział z uśmiechem, który po chwili zniknął, widząc minę femme. — Co lubisz robić? Możemy coś porobić jeśli chcesz!

— Nie mam żadnych zainteresowań na ten moment. — Odpowiedziała bez większego namysłu. — A ty? Co ty byś chciał porobić? — Dopytała trochę mniej pewnie.

— Ja?

First Aid wyglądał na trochę zdziwionego. Nikt nigdy nie zapytał go o takie rzeczy, o dziwo, bo ten specyficzny mech był wyjątkowo przyjacielski i milusiński, więc normalną myślą było, że inny chcą spędzać z nim czas. Tak jednak nie było.

Niestety First Aid cierpiał na pewną, niewielką przypadłość. Był chorobliwie empatyczny, przez co był uważany za dziwnego, ze względu na swoje przejęcie dosłownie wszystkim i wszystkimi. Autoboty, decepticony, ludzie, zwierzęta czy nawet przedmioty, dla niego najmniej ważne co, dla niego najistotniejsze było zdrowie wszystkiego.

Boty, cony, mniejsze i większe urządzenia medyczne, mikrofale, twoją babcie. Dla niego najważniejsze jest zdrowie wszystkich dookoła tak bardzo, że potrafi zapomnieć o swoim.

Inne autoboty uważały to za coś kompletnie dziwacznego, niezrozumiałego, bo przecież kto normalny ryczy na widok połamanego skalpela, lub wgniecenia na drzwiczkach? Tylko jacyś dziwacy.

— No tak, ty. Kogoś innego tu widzisz? — Uśmiechnęła się leciutko, aby pocieszyć mecha na tyle ile mogła.

— Noo, n-nie wiem właściwie. Nikt nigdy nie pytał mnie o to, inne boty raczej nie chcą się ze mną zadawać... — Odpowiedział smutno z głową w dole. Złączył ze sobą rączki, nerwowo bawiąc się palcami.

— Niby czemu? Wydajesz się, no wiesz, miły? — Zapytała zadziwiona takim plot twistem ze strony czerwono-białego mecha. On na prawdę wydawał się miły i taki nieśmiały, więc czemu nikt nie chce się z nim zadawać? To dopiero jest zastanawiające.

— Uważają, że jestem dziwny... — Odpowiedział równie, jak nie smutniej niż wcześniej. First Aid usiadł na trawie, usadowiając się wygodnie pod drzewkiem.

Chyba specjalnie wybrał sobie dobrze zacienione miejsce, aby móc się bardziej ukryć.

— Dziwny? W jakim sensie dziwny? — Stanęła przed nim i przykucnęła.

— Bo... Jestem trochę inny i-i no... Po prostu... — Zawahał się. Bał się, że jeśli jej powie, to również uzna go za dziwaka, nie wartego poznania. — Jestem trochę.... B-bardziej wrażliwy, niż reszta...

— I to jest takie złe?

— Bo jestem, no wiesz... Wrażliwy wrażliwy. Robi mi się przykro, gdy widzę, że ktoś cierpi i chce mu pomóc, nawet jeśli to decepticon... Parę razy zdarzyło się, że uratowałem życie decepticonowi i to trochę potęguję to, że inni nie przepadają za mną. Po za tym reaguje tak na wszystko... — Wyjaśnił jej jak najprościej tylko mógł, bojąc się reakcji.

Wyśmieje go? Uzna za dziwnego, tak samo jak reszta?

Yoru zamiast tego, zrobiła coś co zaskoczyło go. Usiadła obok niego i nie odezwała się ani słowem, westchnęła jedynie cicho i chwile trwała w ciszy, żeby znaleźć odpowiednie zdanie. Nie zmienia to faktu, że wiedziała co ma powiedzieć.

— Znam to aż za dobrze... — Zaczęła, a First Aid spojrzał na nią trochę zaskoczony. — Jestem predaconem, mnie też uważają za dziwną, ale... Po prostu nas nie znają. Nie wiedzą jak to jest żyć naszym życiem. — Uśmiechnęła się smutno w kierunku mecha.

Z kolei to teraz First Aid zrobił coś, czego Yoru nie spodziewała się ani trochę. Mech ściągnął maskę, ukazując swoją twarz, na której widniał delikatny uśmiech, jednak jego błękitne optyki ukazywały smutek. Nie chciał ukrywać emocji, jeśli się rozpłacze, to się rozpłacze i trudno. Słowa femme dodały mu trochę otuchy, pierwszy raz poczuł się tak, jakby ktoś go zrozumiał.

Yoru widząc jego pocieszną mordkę, uśmiechnęła się trochę bardziej co sprawiło, że mech zarumienił się i spojrzał w przeciwnym kierunku.

— Nie jesteś wcale taka zła, jak cię inni opisywali...

— A ty może wyjdź czasem do botów? Daj im się bliżej poznać, a na pewno cię polubią. Bo jak ciebie nie da się lubić? Znamy się nie długo, a już cię uwielbiam, Aid.

— N-na prawdę? — Zająkał się słysząc miłe słowa femme, a ta kiwnęła głową na potwierdzenie.

Nie było nawet chwili na reakcję, gdy ten przeuroczy autobot rzucił się na nią i przytulił mocno do siebie, co było gestem jego podziękowania. Był na prawdę wdzięczny, że Yoru go polubiła, tak szybko i bez zwracania uwagi na jego "dziwactwa". A wręcz uważała je, za coś kompletnie normalnego i dobrego.

Z początku nie wiedziała jak zareagować, nie jest przyzwyczajona do tego, że to KTOŚ okazuje jej uczucia i to w dodatku takie miłe. Nie broniła się, pozwoliła mu skończyć pieszczoty.

First Aid odlepił się od niej po chwili i z wielkim, szczerym uśmiechem wstał z ziemi. Jak widać dobry humor dodał mu również energii, bo był gotowy do wznowienia spaceru, a Yoru za to wiedziała jak zająć im czas.

.

Zajęło im to SPORO czasu, ale w końcu Yoru zaprowadziła ich do miejsca do którego chciała, a mianowicie pola pełnego kolorowych, pachnących kwiatów o najróżniejszych kształtach i rozmiarach. Zielone rośliny, krzewy małe i duże, miejsce wręcz jak z bajki.

W tle było słychać szelest wiatru, ocierającego się delikatnie o korony drzew, a także śpiewy ptaków i granie koników polnych.

Z początku First Aid był sceptycznie nastawiony do takiego miejsca, nie mniej jednak widząc je od razu uznał za na prawdę piękne. Tym bardziej, gdy Yoru wyjaśniła mu, dlaczego zabrała go akurat tutaj.

— U ludzi mówi się, że osoby czujące się osamotnione, szukają szczęścia u zwierząt. — Powiedziała, a First Aid spojrzał na nią.

— Ale tutaj nie ma zwierząt? — Stwierdził pytająco, nie wiedział jeszcze co femme kombinuje.

— Nie? — Wyszczerzyła się, na myśli o swoim planie.

Yoru weszła na kwiecisty teren, poruszając każdą rośliną na swojej drodze. Tym samym wprawiła w ruch nie tylko je, ale także ich mieszkańców. Kolorowe motyle wyleciały w górę, trzepotając swoimi delikatnymi skrzydełkami, a ukryte pośród wysokich traw koniki polne zaczęły wyskakiwać wysoko w powietrze. Zielone, pomarańczowe i żółte, malutkie kropeczki pojawiały się i znikał, co przeplatało się z charakterystycznym dla nich graniem.

Nie mówiąc już o puchatych pszczółkach, których żerowanie na pyłkach kwiatów zostało gwałtownie przerwane. Nie miały jednak za złe wielkiemu robotowi z kosmosu, bo przyśpieszyło to jedynie ich proces zapylania.

— Wiem, to nie są nie wiadomo jak przytulaśne zwierzątka, ale owady nie są takie płochliwe więc można je łatwiej obserwować. — Powiedziała dumna z siebie, stojąc z gracją w środku kolorowej łąki. — Pomyślałam, że akurat tobie może się to spodobać. Po za tym, potraktuj to za moją rekompensatę za to, że wcześniej byłam taka jaka byłam, sama muszę się jeszcze wiele nauczyć.

— Nie musisz mi niczego rekompensować! Rozumiem, to nie łatwe zostawić stare życie za sobą. — Uśmiechnął się i ostrożnie postawił nogę między tulipanami i innymi ładnymi roślinkami, nie chcąc ich przypadkiem zniszczyć.

Nawet o takie chwasty kolorowe dbał, co było na prawdę imponujące. Nie często spotyka się boty, nie ważne jakiego gatunku lub frakcji, o takiej czystej i niewinnej iskrze. Aż miło się patrzy, przebywanie z nim daje Yoru... Takie przyjemne uczucie.

Chyba to ta dobra energia która z niego promienieje. Albo jakiś matczyny instynkt się uruchamia, chcący chronić go za wszelką cenę.

Oboje zostali tam aż do wieczora, gdy słońce zaczęło już zachodzić a klimat ochładzać. Yoru *leżała* w kwiatach i znudzona już czekała, aż First Aid będzie chciał wracać. Pytała wielokrotnie, ale mech z miną zbitego psa odpowiadał, że jeszcze nie chce, a Yoru jak to Yoru, nie chcąc sprawiać mu przykrości - znowu - zgadzała się na to, aby jeszcze chwile zostać.

Nawet pretekst wracania w nocy go nie przekonywał, jego mało obchodziła pora powrotu. Warto wiedzieć, że ciemności się nie boi.

Jeszcze tego by jej brakowało, prowadzenie go za rączkę w środku nocy do bazy. Chociaż... nie, w sumie to takie złe by nie było. Byle by ktoś tego nie zobaczył, może i chce pokazać, że nie jest taką bestią za jaką ją mają, ale bez przesady, trzeba utrzymywać jakieś pozory groźnej.

Femme spojrzała na zaaferowanego roślinnością i jej mieszkańcami First Aida.

— Wracamy? — Zapytała kolejny raz, z nadzieją, że to właśnie ten raz okaże się skuteczny. First Aid nawet na nią nie spojrzał, jedynie pokręcił głową na nie i wrócił do swojego aktualnego zainteresowania. — Aha...

Yoru przymknęła na chwilę optyki, zaczynała się robić odrobinę senna z tego wszystkiego. Przetarła twarz obiema dłońmi z cichym jękiem i otworzyła optyki, spoglądając w nocne niebo.

Zrobiła to z idealnym wyczuciem, bo w tym właśnie momencie, sporawy cień został na nią rzucony na dosłownie ułamek sekundy. Otworzyła optyki trochę szerzej, chcąc wpuścić do nich jak najwięcej obrazu.

Wielki ptak? Nie, na pewno nie. Nie miała co do tego dobrego przeczucia.

— First Aid, wracamy. — Powiedziała stanowczym tonem i wstała z ziemi.

Mech spojrzał na nią mając nadzieję, że pozwoli zostać jeszcze przynajmniej przez chwilę. Wtedy też zobaczył jej minę, była spięta więc na pewno nie żartowała, ani nic w tym stylu.

Tym razem to nie było pytanie, a stwierdzenie faktu dokonanego. Nie było sensu jej przekonywać.

Yoru podeszła do First Aida, jednak wtem okolica rozświetliła się czerwonawym, jaskrawym światłem. Femme odskoczyła do tyłu, widząc światło, po którym wyłonił się decepticon. Mhm, no oczywiście.

Skywarp.

Tylko martwiące jest, że tak blisko bazy. Teraz ich powrót na pewno się trochę przedłuży. Skywarp odwrócił się w stronę First Aida, z tym typowym dla niego cwanym uśmieszkiem.

— Wybacz, ale tak się stęskniłem, że muszę na chwilę porwać ci koleżankę. — Skierował wzrok w jej stronę, a następnie chwycił za gardło, zważywszy na to w jak bliskiej odległości byli.

Kolejny, równie jaskrawy błysk rozświetlił pole, a po chwili cała sceneria uległa kompletnej zmianie. To już nie była ta sama łączka pełna kwiatów, a środek gęstego lasu.

Skywarp rzucił Yoru na ziemie i chwile odczekał, aż femme trochę się ogarnie. Chciał mieć jako tako wyrównaną walkę. Najpierw trochę się z nią pobawi, podniesie swoje i tak wysokie już ego, a wtedy przywlecze ją Megatronowi, zbierając pochwały.

Yoru wstała z ziemie z cichym jękiem spowodowanym bólem w całej tylnej części - no jednak taki rzut na twardą ziemię boli. Spojrzała na niego wściekła, bo to był jedyny taki dzień gdzie miała wyjątkowo dobry humor, a ten jej wszystko zepsuł.

Odsunęła się, a raczej odskoczyła do tyłu, gdy tylko Sky rzucił czymś przed nią. Włócznia. Jej włócznia którą zostawiła na Nemesis. Albo zgubiła jeszcze gdzieś indziej. Ostry koniec wbił się w ziemie, zupełnie jakby cała broń czekała, aż jej właścicielka podniesie ją. Yoru spojrzała na Skywarpa z niepewnością i nieufnością.

— No podnieś, chce mieć w miarę wyrównane szanse. — Uśmiechnął się wypowiadając słowo "w miarę". Był zbyt pewny siebie, wiedział, że jeśli dojdzie do starcia, to wygra. On się jej nie boi, nie ważne w jakiej formie.

Spojrzała na swoją ukochaną włócznie, a następnie na seekera. Coś przeczuwała, że on ma jakiś plan. Postawiła jeden, niepewny kroczek w jej kierunku, następnie drugi i kolejny i kolejny, aż nie znalazła się na wyciągnięcie ręki od niej.

Już miała ją chwycić, wyciągnąć z ziemi niczym jakiś excalibur, jednak wtedy Skywarp wystrzelił pojedynczy pocisk, roztrzaskując ją na dwa kawałki. Yoru odskoczyła. No oczywiście, robił z niej idiotkę, żeby poczuć się wyższy.

— Ups. — Wyszczerzył się.

— Czego chcesz, Skywarp? — Zawarczała i czekała na odpowiedź. Dużo było teorii i każda z nich wydawała się jak najbardziej prawdopodobna.

— Jak to czego? Ciebie, nie ważne jak głupio to brzmi. No wiesz, Megatron urządził sobie małe polowanie na pewnego, małego, głupiutkiego predaconka, jednak jego chihuahua tropiąca i pitbull ochronny nie za bardzo sobie radzą i-

— I tu wchodzi jego pudel ozdobny? Megatron wie, że robisz rzeczy bez jego wiedzy ani zgody? — Zapytała, na co Skywarp zdenerwował się. Jak ona śmie kpić z niego?

— Jak cię mu przyniosę, to będzie to jego najmniejsze zmartwienie. — Warknął celując w nią z działka naramiennego.

Seeker wystrzelił serie strzałów w kierunku femme. Nie myśląc długo, wskoczyła za najbliższe drzewo chcąc uchronić się przynajmniej przed większością pocisków, bo patrząc na jego determinację, to to drzewo długo nie postoi. Walka w pojedynkę ze Skywarpem nie wchodzi w grę, nie dałaby rady. Jego nawet wystraszyć nie idzie.

Bo co niby ma zrobić? Przypomnieć mu, że jest wielkim metalowym gadem? Nic by sobie z tego nie zrobił, zna ją przecież. Wezwać pomoc? Właściwie to byłoby najlepsze rozwiązanie, ale nigdy w życiu jeszcze - z tego co pamięta - nie wezwała wsparcia. Ego by ją w dupsko zabolało.

No to wracamy do uciekania.

Yoru transformowała w formę bestii i rozpostarła skrzydła, teraz już nawet nie zważając na jakąkolwiek dyskrecję czy ukrycie się w bezpiecznym miejscu. Była i tak za duża w tej formie, więc nie było sensu.

Wychyliła łeb zza w połowie zwęglonego pnia drzewa i wystrzeliła niewielką wiązkę w kierunku Skywarpa, który musiała teleportować obok, aby nie oberwać. Trochę go to zaskoczyło, bo nie spodziewał się, że Yoru faktycznie będzie próbowała mu oddawać.

Paroma zwinnymi susami wyskoczyła w górę, obijając się trochę o gęste korony drzew i cienkie gałązki pokryte zielonymi liśćmi. Gdy znalazła się już nad poziomem drzew, nagły ból przeszył jej kręgosłup w miejscu między łopatkami.

Ktoś z góry wystrzelił pocisk. Cholera, czyli Skywarp ma wsparcie... Wystrzał sprawił, że predacon upadł z powrotem na ziemie, obijając się o większe i mniejsze gałęzie, na końcu uderzając z hukiem o zbite, piaszczyste podłoże.

Nie była to wielka odległość upadku, a gałęzie trochę zamortyzowały upadek, więc zderzenie obyło się jedynie na niezadowolonym, gardłowym warczeniu i cichym pisku, spowodowanym nieprzyjemnym, piekącym bólem w okolicach między skrzydłami.

Predacon leżał na ziemi, a po chwili z nocnego nieba wyskoczył szwadron vehiconów lotniczych. Niby taki cwany, a musiał wziąć ze sobą wsparcie.

Yoru uniosła łeb z nad ziemi aby spojrzeć na decepticony i oszacować swoje marne szanse. Nie no, jeśli teraz czegoś nie zrobi, to albo padnie trupem tu i teraz, albo zabiorą ją do Megatrona i WTEDY padnie trupem. Predacon wyszczerzył zęby na samą myśl o powrocie na ten piekielny statek. Nie pozwoli się tam zabrać.

Nie ma mowy.

Nie da się znowu wykorzystywać, nie pozwoli... nie pozwoli... N i e p o z w o l i.

Metalowy gad rozłożył kolce na grzbiecie wysoko ku górze, ostre końce wskazywały na nocne niebo, pokryte milionem światełek. Między nimi zaczęła formować się wiązka prądu, *fioletowa* z lekkim, różowawym blaskiem i czarnym połyskiem. Zaciągnęła powietrze z metalowe płuca z głośnym świstem, a cała energia znalazła swoje ujście w środku gardziela bestii. Naładowany piorun o niezwykłej sile uderzył z kilka vehiconów, czym samym zdziwił resztę.

Najbardziej zaskoczony był jednak Skywarp. Nie spodziewał się tego. Tak mówili niby, że to taka słaba femme, że zmieniła się na gorsze, na bezwartościowego predacona, a tu proszę, zmiotła część jego zapożyczonego szwadronu z powierzchni ziemi. Teraz to Megatron na pewno będzie wściekły za jego samowolkę.

Nie ma innego wyjścia, jak wycofać się z podkulonym ogonem. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie stawać oko w oko z tak rozwścieczonym predaconem. Pokazała na co ją stać gdy straci cierpliwość i zapamięta to sobie, więcej jej lekceważyć nie będzie...

Okej, postanowiłam podzielić ten rozdział na dwa, ALE jak tylko dokończę kolejny, to od razu go wstawiam, nawet jeśli to będzie dzisiaj. Jak zobaczyłam prawie 5k słów a nawet nie jestem blisko końca, to lepiej go chyba podzielić xD

Słowa: 3439

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top