Rozdział 15 • Braterstwo
— Jakim, na Primusa CUDEM uciekła wam jedna, mała femme?! — Warknął Megatron na kulących się Blitzwinga i Barricade'a.
Mała femme huh? Blitzwing słysząc to był bliski pozwolenia swojej bardziej zabójczej osobowości na dalsze prowadzenie rozmowy. Na jego szczęście powstrzymał się od wybuchu i zachował spokój.
— Lordzie Megatronie, nie wspominałeś, że ta "mała femme" to predacon. — Napomknął o tak istotnym szczególe, jaki został przed nim zatajony.
— Słaby predacon. Podkulania pod siebie ogona i tchórzliwej ucieczki z pola walki spodziewał bym się po nim. — Wskazał otwartą dłonią na mniejszego mecha obok, co spotkało się z niezadowolonym marszczeniem nosa z jego strony. — Ale po tobie? Z bólem iskry muszę przyznać, że zawodzisz mnie, Blitzwing.
— Nawet słaby predacon jest silny, lekceważenie tego mogłoby zakończyć się poważniej, niż tylko "tchórzostwem". — Tłumaczył się.
Megatron chwilę myślał w ciszy. Nie, nie dlatego że wziął do iskry słowa swojego porucznika. Szukał w głowie odpowiedniego rozwiązania tego problemu, wszystkie pomysły które jak do tej pory udało mu się wymyśleć, kończyły się fiaskiem.
Czy on coś źle robi?
Nie, przecież jest Panem, WŁADCĄ wszystkich decepticonów jakie stąpały po tej czy innej planecie. Wie co robić, tylko wykonawcy jego pomysłów i rozkazów okazują się być ułomami, co nie potrafią nawet schwytać jednego zdrajcy.
— Dam wam jeszcze jedną szansę na rehabilitacje po tym nieudanym zleceniu, kolejne polowanie ma przynieść pozytywne skutki. Będziemy rozmawiać inaczej, jeśli znów zawalicie, a teraz obaj zejść mi z optyk. — Odpowiedział w, o dziwo, spokojnym jak na siebie tonie.
Był opanowany, co sprawiło, że obaj zaczęli się zastanawiać, czy może Megatron już nie zaczął rozmyślać na jakimiś nowymi, szalonymi planami nad zgładzeniem swoich wrogów. Ostatnio jednak tymi wrogami, okazuje się być jeden wróg, Yoru.
Wszystkie jego plany kręcą się wokół tego jednego, konkretnego predacona, zupełnie, jakby była jakimś bóstwem, które znajdzie rozwiązanie na każdy jego problem. Jakby nie mógł jej w końcu dać spokoju, żyć bez strachu o swoje życie czy zdrowie, ale nieee. Pan wiecznie niezadowolony obrał ją sobie na cel.
Nie miała nawet chwili wytchnienia...
— Hej! Jestem First Aid! — Zawołał radośnie czerwono-biały mech, dorównujący jej wzrostem. Skutecznie wyrwał ją z zamyślenia i trochę zaskoczył swoją energiczną postawą, a także tym, że wcisnął łape prosto przed jej twarz.
— Uh- Yoru. — Otrząsnęła się z pierwszego szoku i podała mechowi dłoń.
— Ratchet kazał mi cię popilnować i nie ukrywam, że trochę cieszy mnie zajmowanie się predaconem. — Powiedział już trochę mniej energicznie, a bardziej nieśmiało. Zupełnie jakby wielka metalowa jaszczura go onieśmielała.
No cóż, takiej reakcji raczej się nie spodziewała, ale miłą odmianą jest, gdy ktoś cieszy się na myśl o przebywaniu w tym samym pomieszczeniu z predaconem. Femme za to wpatrywała się w niego niepewnie, nie wiedziała jeszcze czy jego entuzjazm wyjdzie jej na zdrowie, czy może przeciwnie, młody bot zamęczy ją.
Przed dłuższą chwilę panowała z jej strony cisza, uszy miała wysoko postawione w stanie przygotowania, co zdradzało jej niepewne nastawienie. Po kolejnych kilku sekundach, First Aid i jego poziom ekscytacji zaczęły kurczyć się, mech zgarbił się trochę i złączył przed sobą dłonie w nieśmiałym geście.
— Oh, znaczy... Nie jestem chyba jeszcze do końca przyzwyczajona do takiego traktowania. — Odezwała się w końcu, zauważając jak bardzo zniechęciła First Aida do dalszych interakcji.
— Ah, no tak. U decepticonów było pewnie inaczej? — Rozpogodził się trochę, a część jego energii powróciła.
— Jeśli inaczej masz na myśli tragedie jaka tam panowała na każdym kroku i za każdym zakrętem, to tak. Było znacznie bardziej inaczej, niż tu. — Odpowiedź chyba nie za bardzo zadowoliła go, bo mimo wizjera na oczach i zakrytych maską ust, widocznie posmutniał. — Więęęc... Pilnowanie mnie, albo jak to ująłeś zajmowanie opiera się naaa...?
— Naaa tym, żebyś nigdzie nie poszła. Musisz odpoczywać bo z tego co Ratchet mi przekazał, miałaś spore obrażenia w tym wewnętrzne.
— Że jakie przepraszam? I co to znaczy, że miałam?. — Dopytała, nie będąc pewna, czy tak tylko mu sieępowiedziało, czy faktycznie miał na myśli, że miała obrażenia. — Ratchet nie raczył mi zdradzić większych szczegółów.
Miała. Czyli co, już nie ma? Magicznie zniknęły? Bo raczej Ratchet, mimo tego, że go jeszcze tak nie zna, to raczej nie jest aż tak świetnym medykiem.
— Mhm! — First Aid pokiwał głową potwierdzająco. Podszedł nagle do jakiejś szafki i wyciągnął z niej datapad, który po chwili odwrócił w stronę femme gdy tylko do niej wrócił. Na ekranie widniały różnorodne informacje na temat jej stanu zdrowia. — Większa część twoich żeber była popękana, a dwa z nich połamane i mało brakowało, a żeby uszkodziły narządy. Byłaś cała poobijana. Co ciekawe, po godzinie popękania kompletnie poznikały, a złamania zaczęły się zrastać. Normalnie taki proces trwa z kilka ładnych tygodni, a ty możesz poruszać się jak gdyby nic nigdy się nie stało. Nigdy bym nie przypuszczał, że ciało predacona jest aż tak wytrzymałe.
Ciało predacona, lub mroczny energon który płynie w jego przewodach. Ciemny odpowiednik życiodajnego płynu, również daje życie, ale nie w ten sposób, w jaki by się chciało. Skoro ma tak wielką moc, że potrafi wskrzesić zmarły, to na żywych pewnie ma silne właściwości lecznicze, tym bardziej gdy organizm na którym działa, jest silnie odporny na negatywne skutki tej substancji.
A to ciekawe. Cony chciały tego użyć dla własnych celów, a teraz proszę, posłuży to przeciwko im. Może ten mroczny energon wcale nie jest taki zły, skoro potrafi zdziałać takie cuda? Mogłaby teraz siedzieć oddalona od służby przez kilka ładnych tygodni, a dopiero co ją zaczęła, a teraz okazuje się, że sprawna będzie już na drugi dzień.
No, może odjąć te nagłe ataki złości i niepohamowanej chęci uśmiercania, jak pare razy się zdarzyło i efekty byłyby idealne.
— Tak, tak, mam... Niezwykle wytrzymały organizm. — Potwierdziła niechętnie i wstała powoli. Faktycznie, ból był prawie nieodczuwalny na tyle, że zastanawiała się, czy aby na pewno otrzymała jakieś obrażenia podczas wyjątkowo agresywnej pogawędki z Blitzwingiem. — Słuchaj, ja wiem, miałeś mnie pilnować i w ogóle, ale NA PRAWDĘ potrzebuję na chwilę wyjść. Dosłownie pójdę coś załatwić i wracam.
— Dałem Ratchetowi słowo, nie mogę. Po za tym, nie chce żeby ci się coś stało, powinnaś odpoczywać. — No cóż, za wygraną pewnie nie da, więc trzeba podstępem.
— First Aid, na prawdę potrzebuję wyjść, wiesz... sprawy femme. — Odpowiedziała, wyglądając przy tym jakby coś ją skrępowało.
Mimo tego, że mech nosi maskę i nie mogła tego zobaczyć, to była święcie przekonana, że rumieni się teraz jak głupi. Taki młody i taki naiwny, aż pożałować można takiego okłamywania go, ale są sprawy trochę ważniejsze teraz.
Przynajmniej zdobyła pozwolenie na wyjście z zatoki medycznej. W końcu jej nic nie jest, więc po co i tak ją chcą tu trzymać? No, pewnie, takie nagłe, boskie ozdrowienie to coś nienormalnego i obserwacja jest tu co najmniej preferowana, jednak Yoru nie widzi potrzeby żeby zostawać na dłużej.
Yoru popędziła korytarzem, gubiąc się trochę po drodze bo nadal próbuje zapamiętać układ całej bazy, a po drodze przy tym nie chce rozpłaszczyć żadnego człowieka. Jeszcze tego by jej brakowało.
W końcu po jakimś czasie i po kilku złych korytarzach w które skręciła, dotarła do swojego tymczasowego pokoju i stałego Jazza. Chciała sobie urządzić małą pogawędkę z mechem, nic szczególnego, po prostu potrzebowała porozmawiać z kimś innym, niż z medykami. Otworzyła drzwi i wtargnęła do środka.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo- — Zatrzymała się w połowie energicznie wypowiedzianego zdania, tak samo jak w połowie kroku. Przez chwile patrzyła na siedzącego na środku łóżka mecha, lekko skulonego. Uszy postawiła wysoko, wskazując tym samym na to, jak intensywnie jej procesor teraz pracuje. — Ty... Płaczesz?
Jazz chyba dopiero teraz zorientował się, że do pomieszczenia weszła femme. Wyprostował się szybko i przetarł twarz dłonią. Dotychczas zdjęty i spokojnie leżący obok wizjer został szybko pochwycony i usadowiony na swoim miejscu.
— Ty nie powinnaś być w ambulatorium? — Zapytał zdziwiony, przy tym pociągnął cicho nosem, jednak i to nie umknęło uwadze femme.
— Proszę cię, nie zmieniaj tematu. — Głos postarała się aby mieć najłagodniejszy jak tylko mogła. — Co się stało?
— Ja... Wole o tym nie mówić... To i tak głupie.
— Skoro dorosły mech ryczy w samotności, to chyba jednak nie jest takie głupie. — Powiedziała trochę bardziej stanowczo niż wcześniej.
Yoru nie chciała brzmieć nie miło, ale chciała go przycisnąć aby zaczął mówić. Sama dobrze wie, że trzymanie emocji w środku i próbowanie ich chować, przyniesie jedynie negatywne skutki.
— Bo... — Zrobił krótką przerwę na trzęsący oddech. — To ja cię przyprowadziłem do bazy, ja cię wysłałem na wypad z Sideswipem, to przeze mnie wylądowałaś na łóżku medycznym. — Zaczął z pasywno-agresywnym tonem. — Czuje się za ciebie odpowiedzialny, bo to w końcu przeze mnie jesteś tu gdzie jesteś.
— I to na prawdę jest powód do płaczu? — Zapytała uśmiechając się półgębkiem i usiadła na brzegu łóżka, tuż za plecami zgarbionego mecha.
— Nie, po prostu... Po prostu czuje się za ciebie odpowiedzialny, tak samo jak za swojego brata, ale... Jego nie udało mi się ochronić... — Odpowiedział, ledwo co wyduszając z siebie słowa. Czuł jak rozkleja się coraz bardziej na myśl o przeszłości. — I ciebie teraz też nie, tyle że Rico nie miał tyle szczęścia... To moja wina...
Przez chwile milczała, analizując jego słowa. Nie była pewna, czy to co usłyszała było prawdą, może tylko głupio się przesłyszała? Najchętniej by chciała, aby to była właśnie ta opcja, jednak tak nie było. Myślała przez chwile ze zmarszczonym nosem, nie była pewna, co ma odpowiedzieć.
Pocieszyć? Ona nie potrafi pocieszać, jedynie bardziej go zdołuje zapewne.
— To nie twoja wina. Czasem tak jest, tracisz bliskich i nawet nie masz na to wpływu... — Odpowiedziała w końcu, kładąc uszy nisko. — Każdy kogoś stracił na tej wojnie, rodzinę, znajomych, przyjaciół czy nawet miłość. Ale nie obwiniaj się za to, bo będziesz się jedynie bardziej dołować. — Przybliżyła się do mecha i położyła dłoń na jego ramieniu.
Mimo delikatnego i powolnego ruchu, Jazz wzdrygnął się czując ciepło femme. Nie spodziewał się, że ta zawsze uważana za straszną i groźną predaconka, teraz okaże mu wsparcie.
Jasne, ufał jej, starał opiekować i pokazać co i jak, zaznajomić z innymi autobotami w bazie, aby czuła się jak najlepiej w nowym otoczeniu, ale nie że tak szybko zdoła się zadomowić i z miejscem i z mieszkańcami. Chyba naprawdę potrzebowała trafić do takiego miejsca, spokojnej bazy autobotów w której nikt nie krzyczy ani nie stosuje kar cielesnych.
Jazz spojrzał na nią. Odwrócił powoli głowę w jej kierunku, aby spojrzeć na łagodną twarz femme.
— No chodź tu mała bekso. — Powiedziała lekko przyciszonym tonem i przysunęła się bliżej na tyle, że mogła owinąć go rękoma i zamknąć w ciepłym uścisku.
Jazz na początku niepewnie trwał w bezruchu, ale gdy tylko jego procesor znów zaczął funkcjonować tak jak powinien, odwzajemnił uścisk. Zamknął optyki i pozwolił jej prowadzić w momencie. Ciche westchnięcie uciekło z mecha, było pełne ulgi i spokoju.
— Dziękuję...
Jedyne co potrafił teraz z siebie wydusić. Yoru w końcu odsunęła się od niego i spojrzała na ukryte za wizjerem optyki.
— Już lepiej?
— Trochę... Nigdy jakoś tak, no wiesz, nie rozmawiałem z nikim na ten temat. Reszta nawet nie wie, że dalej mnie boli śmierć brata. — Jego głos lekko złamał się przy końcu zdania, wskazując na to jak nadal jest to dla niego ciężki. — Myślą, że o tym zapomniałem, ale tak nie jest. Nigdy nie zdołam o tym zapomnieć.
— I to nie jest nic złego, okej? Wiem co czujesz. Nie zapomnisz, bo się nie da, ale nie pozwól tym złym chwilą przyćmić ci umysł. Myśl o tych pozytywnych. — Uśmiechnęła się.
— Masz rację. Masz stu procentową rację. — Powiedział już spokojniejszy.
O dziwo rozmowa z femme, a raczej wypłakanie się jej pomogło. Czuł się spokojny, wysłuchany.
Nigdy nie rozmawiał na temat zmarłego brata z żadnym botem w bazie, nie chciał, albo po prostu nie mógł. Nie mógł znów wracać myślami do momentu jego śmierci, gdy nie potrafił go ochronić. Czuł się winny, że nic nie zrobił.
— Czyli odbarwienie na drzwiach jest po jego plakietce? — Zapytała po chwili, w której dała mu ochłonąć.
— Spostrzegawcza jesteś. — Parsknął smutno. — Miałem robić tu porządki, no wiesz, mały remont żeby ogarnąć trochę tu i tam, ale jakoś nigdy nie mogłem się do tego zabrać.
Słuchała go uważnie, jednak w jej malutkim głupiutkim procesorku narodził się pomysł, który od razu uznała za genialny. Ta to ma łeb.
Yoru wstała z łóżka i rozprostowała się, zupełnie tak jakby przygotowywała się do działania, a tak właśnie było. Nie tylko wymyśliła plan, ale również zacznie wcielać go w życie.
Nagle i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwyciła za krawędź kołdry leżącej do tej pory i niezawadzającej nikomu na łóżku i pociągnęła ją do siebie. Na nieszczęście Jazza, siedział na niej a siła z jaką pociągnęła materiał, wywróciła go z łóżka.
— Ej! Co ty robisz? — Zapytał opierając się o łóżko rękoma. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo kołdra została zarzucona mu prosto na łeb, ale że niewielki jest to wywróciła go do tyłu.
Chwile męczył się z odplątaniem aż w końcu udało mu się uwolnić. Mech spojrzał z lekka zirytowany na femme, ale jednocześnie był zaciekawiony co ona odwala.
— Co ja? Co my! Sprzątamy, no dawaj! — Powiedziała uśmiechnięta i przechyliła się w stronę poduszki, którą po chwili rzuciła w jego kierunku. — To pierwszy i ostatni raz gdy usłyszysz coś takiego ode mnie.
Jazz nie zdążył niestety złapać miękkiego, ale jakże zabójczego przedmiotu i uderzył w niego z materiałowym plaskiem. No to teraz przynajmniej już wie, jak czuła się Yoru gdy to on jej tak robił.
— Teraz?
— No a kiedy? — Zapytała z uśmiechem. — Ratchet mnie zabije jak zobaczy, że wybyłam, ale mało mnie obchodzi to teraz. — Dodała parskając. To chyba pierwszy raz gdy można ją zobaczyć w tak świetnym humorze.
— N-no dobra. — Uśmiechnął się trochę niepewnie, ale pozytywna energia tej dotychczasowej pesymistki zaczęła go powoli zarażać.
.
Minęło parę ładnych godzinek, nie zrobili niczego niezwykłego z efektem "wow!", zwykłe sprzątanie. Pozbycie się śmieci, niepotrzebnych przedmiotów i segregacja tego, co na pewno się przyda. Też bałaganu nie było nie wiadomo jakiego, wiadomo, Jazz raczej *starał się* trzymać swoje cztery ściany we względnej czystości, jednak nadmiar najróżniejszych, niepasujących do siebie rzeczy tworzyły iluzje nieporządku.
Po wszystkim pożegnali się, bo Yoru musiała spędzić tą noc u Ratcheta w ambulatorium. I tak miała już wystarczająco przewaloną sytuację, bo mu uciekła, albo raczej podstępem namówiła First Aida, żeby ją puścił na trochę.
Już zaczyna sobie wyobrażać ten krzyk, bo jak ona śmiała nie pilnować się zaleceń lekarza? Dokładnie tak sobie wyobrażała sytuację gdy wróci, bo czerwonego dywanu na pewno jej nie rozłożą na wstępie. Tak sobie rozmyślając o, tak naprawdę głupotach, nie patrzyła gdzie idzie, kompletnie się zamyślała i w ostatnim momencie zdążyła wyminąć idącego z naprzeciwka mecha.
Mimo swoich starań aby nie uderzyć w biedaka, zderzyła się z nim całym swoim bokiem. Zatrzymała się z cichym "whoops" i spojrzała na niego.
— Patrz jak chodzisz. Po za tym, nie powinnaś leżeć w ambulatorium? — Uniósł brew.
— Wybacz Prowl. — Powiedziała lekko opuszczając uszy. — Właśnie tam idę, wyrwałam się na chwilę bo jakoś tak nie przepadam za medykami ani takimi miejscami.
— To nie mnie powinnaś się tłumaczyć tylko Ratchetowi, szukał cię i raczej nie wyglądał na zadowolonego. — Odpowiedział, jak zwykłe bez jakichkolwiek oznak emocji, pozytywnych czy negatywnych. — Odprowadzić cię?
— No wiem że- Co? Znaczy... — Zamotała się na chwile, nie spodziewała się takiego zapytania. — Tak, tak, było by miło. Nie do końca pamiętam jeszcze układ, wszystko jest takie inne i nowe. — Uśmiechnęła się, a jej ogon mimowolnie zaczął falować, zdradzając jej dobry humor.
Prowl faktycznie odprowadził ją na miejsce, jednak ku niezadowoleniu femme, przez całą podróż nie odezwał się ani słowem. Zaprowadził i poszedł, zostawiając ją na łasce wściekłego medyka, któremu musiała się tłumaczyć.
•
Jeśli rozdziały by się jutro nie pojawiło, bo tak może się stać, to przepraszam 😔 Ale jutro i po jutrze mam po prostu prace 9-20 i pod koniec jestem jak "eeee, yyyy, co?"
•
Słowa: 2591
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top