Rozdział 10 • Czy predacony się szczepi?
Nemesis. Ah, cudowne Nemesis. Wypełnione mrokiem, smrodem, kiłą i mogiłą, z nutką domowej atmosfery i krzyków męczenników, których dusze są tu odbierane. No, może nie aż tak, ale wiadomo o co chodzi.
Aktualnie miejscem zainteresowania jest zatoka medyczna, gdzie pewien policjant, który porządku pilnować nie umie, siedział grzecznie na łóżku szpitalnym czekając na Knockouta. Miał mieć krótki przegląd, bo od momentu gdy POWAŻNIE posprzeczał się ze swoją już-nie-drugą połówką, czuje straszne szarpanie w barku. Prawdopodobnie któryś z elementów wygiął się i ociera gdzieś o przewód lub coś w tym stylu.
Najważniejsze, że to nie jest nic poważnego, ale chciałby mieć z tym już spokój. Za dużo ostatnio ma na głowie, aby przejmować się jeszcze tym.
W sumie to nie tak od momentu "sprzeczki", a raczej od momentu gdy wrócił na statek i zdemolował sobie kwaterę w gniewie. Wtedy mu coś ładnie strzeliło w opancerzeniu.
— Pies by to jebał...
— Aj, Barricade, rozchmurz się już. — Zaśmiał się Knockout słysząc cichy komentarz mecha. Medyk szperał po szafkach, szufladach i półkach w poszukiwaniu tego, czego mu trzeba. — Świat na jednej femme się nie kończy.
— Powiedział ten, który ma na tyle niskie powodzenie, że musiał przerzucić się na mechy. — Odpyskował z wyraźnie słyszalną pogardą i obrzydzeniem. — Po za tym to nie o to chodzi. Nie tylko o to. — Odwarknął.
— Więc o co? — Dopytał z czystej ciekawości, bo w końcu największy plotkarz Nemesis musi wiedzieć takie rzeczy. — Breakdown, podaj mi proszę skaner. Dziękuję. — Zwrócił się do partnera. Breakdown szybciutko podał mu to o co prosi z uśmiechem.
— Nie twój interes. — Prychnął coraz to bardziej zirytowany wścibstwem medyka. — Zajmij się tym co do ciebie należy.
— Zajmę się, uwierz mi. Zajmę się lepiej niż ty Yoru, skoro po jednym razie uciekła do autobotów. Serio. — Uśmiechnął się zawadiacko, a Breakdown szybko tyrpnął go łokciem, żeby sie ogarnął.
Knockout nie toleruje takiego tonu skierowanego do swojej osoby, jest jedynym medykiem na statku, a co za tym idzie, jest tu ważny i CZUJE się ważny, co było najważniejsze. Czasem się wywyższał, jasne, ale nigdy nie robił tego w jakiś niemiły sposób, aby pokazać to jaki to on świetny, a jego zajebistość oślepia równie mocno, jak gdy patrzysz na słońce zbyt długo.
Ale czasem lubił sobie tak popyskować, tym bardziej gdy czuł się bezpieczny. Barricade nic mu nie zrobi, a nawet jeśli by spróbował, to Megatron szybko by go przywrócił do porządku.
— Lepiej się zamknij, póki jeszcze masz czym gadać. — Wstał gwałtownie z łóżka, a w głosie było słychać groźbę.
— Bo niby co? Coś mi zrobisz? Kiedy ty ostatnio zabiłeś jakiegoś autobota? Aaaah! No tak, nigdy! — Zaśmiał się krótko. — Wybacz skarbie, ale to nie jest tajemnicą, że tchórzysz w każdej możliwej sytuacji.
— Musisz mnie dobijać? Czerpiesz z tego jakąś satysfakcję? — Zawarczał wręcz jak wściekły pies.
— Nie, ale ktoś ci czasem musi przypomnieć, że wcale nie jesteś taki macho za jakiego się uważasz. — Oparł dumnie dłonie na biodrach, a uśmiech dalej utrzymywał się na jego twarzy i nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie mógłby zniknąć.
— W a l się Knockout.
Tak oto tym wspaniałym co lakier Knockouta akcentem, Barricade wyszedł z zatoki medycznej. Nie ważne czy go boli czy nie, ma już dość tego przemądrzałego narcyza. Ma dość wszystkiego i wszystkich.
A Yoru? Ją to jak tylko dopadnie, to zabije na miejscu, nie da tej satysfakcji Megatronowi. On sam się jej pozbędzie i jest obietnica, którą spełni.
.
Sytuacja w bazie autobotów jest... ciekawa? Ratchet miał ją przebadać, ale gdy tylko Perceptor dowiedział się, że Yoru faktycznie zostaje z nimi a rozmowa z Optimusem przebiegła gładko, musiał dołączyć do oględzin predaconki.
Medyk zajął się formą robota, a gdy tylko skończył, naukowiec szybko ją przejął w swoje chytre i ciekawe rączki, aby dokładnie obejrzeć forme bestii. O dziwo długo jej nie przekonywał, szybko zgodziła się na transformacje, jednak jeszcze szybciej pożałowała.
Aktualnie sprawy wyglądają tak: Ratchet zajmuje się jej symbolem decepticonów, musi się go pozbyć i na jego miejsce wstawić autobota, a w międzyczasie Percy zagląda jej do pyska. No tak, bo predacońskie migdałki są taaaakie ciekawe.
A co z Jazzem? On się chichra. A przynajmniej tak się domyśla, bo raczej wygląda i momentami brzmi jak duszona gęś, no mhm, bardzo zabawne. BARDZO. No boki zrywać!
Biedna Yoru siedzi tu już od godziny jak nie więcej, chyba nawet dwóch, kompletnie straciła poczucie czasu. Bardziej zajęta była walką z dłońmi Perceptora, ślizgającymi się po jej uzębieniu i podniebieniu, czego on tam szuka?
Resztek z obiadu? Biedny, głodzą go, musi szukać w paszczy predacona pożywienia.
Yoru w końcu zdenerwowała się i wyrwała łeb, mlaskając przy tym srogo bo miała tak długo otwartą japę, że jej powysychało w środku. Otrzepała się, co nie obyło się bez zdenerwowania medyka bo nie dość, że się wierci i nie może tego prosto zamocować jej na klatce piersiowej, to jeszcze predacon pracujący całym ciałem w tak niewielkim pomieszczeniu ryzykuje zniszczeniami.
Przynajmniej spokój miała od Perceptora.
A nie, jednak nie, teraz po prostu szukał nowego miejsca zainteresowania. Znalazł grzbiet, kolejne jakże arcyciekawe miejsce na ciele bestii, choć zważając na to, że znajdują się na nim kolce przewodzące prąd, to faktycznie mogło to zaciekawić nie jednego bota.
— Fascynujące... — Mruknął sam do siebie, muskając jeden z większych kolców. Był złożony, spoczywał na grzbiecie wzdłuż kręgosłupa, przytwierdzony do należącego do niego kręgu. Muszą być delikatne i wrażliwe, skoro są połączone z tak ważnym dla ciała układem nerwowym. — Są zbudowane tak samo jak piorunochrony, pogrubione u podstawy i cienkie, ostre na końcu.
— Perceptor! Nie wiem co jej tam robisz, ale wierci mi się. — Skarcił Ratchet.
Naukowiec rzucił jedynie szybkim "wybacz" i wrócił do oględzin gadziego cielska. Twardy pancerz, zwiększający odporność na uderzenia i strzały o co najmniej trzy razy, na brzuchu i szyi był jeszcze twardszy i grubszy, tak samo jak na karku i łbie. Pierwszy raz w życiu widzi taki okaz i to z takiego bliska.
— Ej, a predacony się szczepi? — Rzucił niespodziewanie Jazz.
— Nie, nie szczepi. — Odpowiedział Ratchet, nawet nie spoglądając na niego. Chciał mieć w końcu spokój z tą zakichaną insygnią, z którą walczy już tak długo.
— Odrobacza. — Wszyscy, łącznie z Yoru, spojrzeli na Perceptora. Odrobacza? Co znaczy odrobacza? Predacony mogą mieć robaki? Przecież to nie jest ziemski pies czy kot, żeby musieć przeciwstawiać się pasożytom. —Predacony mają to do siebie, że mogą paść ofiarą specyficznego gatunku pasożyta, podobnego do scrapleta, jednak nie tak groźnego i dużego. Pasożytują w ciaśniejszych zakamarkach pancerza predacona i żywią się rdzą, jak i resztkami starego pancerza.
— Starego? Co to znaczy? — Zapytał ciekawski Jazz. — Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
— Że predacony zrzucają pancerz, tak samo jak ziemskie gady zrzucają starą, za ciasną skórę? — Uśmiechnął się półgębkiem Percy. Miał sporą wiedzę o predaconach, interesował go ten temat i w wolnym czasie zbierał coraz to nowsze informacje, a teraz? Teraz ma całego, żywego osobnika, który pozwala mu się dotykać i oglądać, marzenie! — Tak, dokładnie to chciałem powiedzieć.
— Jak to działa? Że co, pewnego dnia nam się Yoru rozbierze z pancerza i goła chodzić będzie?
Z odpowiedzią przybyła właścicielka tego o to pancerza. Transformowała do humanoidalnej formy ku złości medyka, który dalej nie umocował insygni na jej piersi.
— Chciałbyś. — Odwarknęła mu. — Transformium i energon w połączeniu ze sobą budują drugi pancerz, który po czasie wypycha stary i osłabiony. Większość predaconów od razu po spożywa go, żeby odzyskać energie po takim procesie, to nic przyjemnego. — Wyjaśniła najprościej jak tylko mogła, czym wyjątkowo bardzo zaciekawiła Perceptora.
Mech notował sobie w głowię każde słowo i informacje jakie w nim tkwiło. Gdyby tylko Brainstorm mógł go tylko zobaczyć, pozazdrościłby mu aż miło! Badania i zbieranie informacji na temat predaconów od żywego osobnika, taka okazja na zgarnięcie wiedzy. Cóż za ekscytacja, choć szkoda, że nie może podzielić się nią ze swoją amicą.
Storm aktualnie znajduje się w innej placówce, naukowej. Zajmuje się głównie opracowywaniem broni, technologii, badaniem artefaktów i ulepszaniem broni ich ludzkich sprzymierzeńców. Dawno się nie widzieli, nawet nie kontaktowali bo obaj są na tyle zajęci, że na prawdę nie mają na nic czasu.
A szkoda, bo nie ważne jak bardzo Perceptor mógłby się irytować w obecności tego szaleńca z pomysłami gorszymi od Shockwave'a, to zawsze czuje przyjemne ciepełko w iskrze gdy są razem. Wspólne projekty, wynalazki, nawet zwykłe, głupie pogadanki potrafiły sprawić, że na ustach Perceptora gościł uśmiech.
— Predacony mają bardziej skomplikowane układy niż początkowo myślałem. — Pomyślał nagłos. — Yoru, jeśli byłabyś tak uprzejma i pozwoliła mi kiedyś cię dokładnie zbadać. Nie martw się, zwykły przegląd, nie będę robić ci nie wiadomo co.
— Jeśli dożyje do tego momentu to jasne. Na razie to ja chcę już stąd wyjść i mieć spokój. — Zerknęła niepewna na Ratcheta.
Nie lubiła medyków, oj nie lubiła. Takie miejsca jak to, zawsze wzbudzały w niej złe emocje i chciała wydostać się jak najszybciej. To nawet nie jest kwestia urazu czy strachu, to po prostu zwykła niechęć.
Predacony słyną z tego, że są odporne na zatrucia, choroby czy nawet najgorsze rany, a ból starają się ukryć jak najdłużej tylko mogą. Czasem nawet do momentu, w którym jest już bardzo źle, lub co gorsza, za późno.
Jednak z drugiej też strony organizm takiej mechanicznej gadziny jest wyjątkowo wytrzymały, rany goją się szybciej, a silne kości odporne są na złamania i zwichnięcia bardziej, że takiemu nie-predaconowi. Wbrew pozorom mają dużo wspólnego z ziemskimi gadami.
Po za tym uważają, że dadzą sobie najzwyczajniej w świecie radę. Samodzielność jest podstawą do przetrwania.
— Właściwie, czemu jesteście tacy mili dla mnie? Jestem tu nawet nie całą dobę, kilka godzin. Wyobrażałam sobie większą opryskliwość.
Jazz słysząc jej pytanie parsknął cicho, czym również zwrócił jej uwagę.
— Ja cieszę się z nowego znajomego w teamie, a Percy po prostu jara się predaconem. A Ratchet? Nie mam pojęcia. Sam się zastanawiam.
— Skoro Prime jej zaufał, a ja ufam jemu, to Yoru też należy się ten niewielki gram zaufania. Przynajmniej do momentu, gdy nie zrobi czegoś, co sprawiłoby, że zacząłbym wątpić w te jej dobrą iskrę. — Wyjaśnił medyk, co w sumie zdziwiło ją lekko, ale również usatysfakcjonowało.
Czyli są szanse na dogadanie się.
— A co z resztą? Oni też są tacy skorzy do przymknięcia oka co do moich występków z przeszłości?
— Niektórzy być może, ale nie wszyscy. — Przejął pałeczkę Jazz, gdy Ratchet zajął się z powrotem insygnią femme. — Bliźniaki mogą cię polubić, choć Sunny może się długo wahać. Sides za to pewnie od razu do ciebie zagada jak cię zobaczy. Ironhide to nie ma co, on cię nie lubi i pewnie nie polubi. Mmm, no na pewno dogadasz się z Jetfirem i Drif-
— O nie! Nawet nie wypowiadaj imienia tego zdrajcy! — Przerwał nagle Ratchet ze wściekłością. Oho, coś się musiało wydarzyć. Yoru syknęła, Ratchet chwycił ją trochę za mocno, no ale na imię TEGO mecha reaguje złością.
— Co? Co się stało? Dlaczego?
Yoru była z natury ciekawska, więc oczywiście chciała się dopytać o co chodzi, skoro do tej pory spokojny - zirytowany, ale spokojny - mech tak zareagował. Może się to przydać w przyszłości.
— Drift pół roku temu opuścił Ziemie w poszukiwaniu potrzebujących w kosmosie. Honor kazał pomagać innych, więc wziął i odleciał odwalać jakiegoś Mass Effecta czy inne Star Warsy. — Wytłumaczył Jazz.
— Nawet nie postanowił się pożegnać, rozumiesz to?! — Oburzył się medyk. — Jedyne co to napisał mi krótką wiadomość z uśmieszkiem na końcu i stwierdził, że to wystarczy!
— Uuuh, poważna sprawa...? — Stwierdziła pytająco, bo nie była pewna czy tak właśnie powinna zareagować. Póki co nie jest za szczególnie wtajemniczona.
— No poważna, poważna. Dlatego właśnie ja się nie wpakowuje w żadne związki. — Parsknął.
No i dopiero teraz Yoru zapaliła się lampka w głowię. A więc oni są parą? No, z tego co słyszę to już chyba byłą, skoro sprawy potoczyły się tak a nie inaczej.
— AAAOOOOH, dobra, rozumiem. Czaje czaje, złamane serce i te sprawy, przerabiałam to już.
— Uuuuh, ciekawie. Rozwiń temat. — Wyszczerzył się głupio Jazz.
— Nooo, może coś tam kręciłam z Barricadem?
— Z nim? Serio? Ew. Ty się w ogóle nie szanujesz? Bezguście. — Odpowiedział zażenowany, obrzydzony wręcz przez co uszy Yoru nieznacznie opadły, a mina pokazała zażenowanie, jakie teraz odczuła. Ale bot oczywiście nie zakończył swojego wywodu na tym. — Ja bym się bał, że coś na mnie przejdzie jakaś choroba weneryczna albo coś-
— Ta, zdążyłam sobie uświadomić, jaki to był błąd. — Prychnęła. — Wystarczająco zniechęcił mnie na jakiekolwiek bliższe relacje na dłuższy czas. Ale mniejsza z tym, chyba trochę za bardzi schodzimy na tematy na które nie powinniśmy. — Potrząsnęła głową, a uszka zatrzepotały z charakterystycznym odgłosem. Zwróciła się po chwili do medyka. — Ile to jeszcze będzie trwać?
— Właściwie to już kończę.
Jak powiedział, tak też się stało. Medyk odłożył wszystkie narzędzia na swoje miejsca i upewnił się ostatni raz, czy wszystko aby na pewno dobrze leży. Teraz jej mostek zdobiła nowiutka, lściąca i błyszcząca niebieskim światłem insygnia autobotów. Symbol przynależności.
Położył na nim dłoń i pogładził kciukiem z niewielkim uśmiechem. Cieszyła się, nawet bardzo choć tego nie okazywała. Nadal było jej dziwnie, ale... jest tu dopiero od jakiegoś czasu, a czuje się jakby była tu od lat... To jedynie przekonuje ją co do słuszności tego wyboru.
Nie pożałuje ani ona, ani autoboty. Tego jest pewna. Musi być. Bo jakby miało być inaczej?
Po zakończeniu wszystkich badań i przeglądów, Jazz zabrał femme na przechadzkę po bazie. Było cicho, tak spokojnie że aż miło, ale co się dziwić skoro był już środek nocy. Nie była to nie wiadomo jak wielka przygoda w bazie botów, Jazz cichutko mówił jej gdzie i jaki kierunek prowadzi, opisywał korytarze i pomieszczenia, a na końcu dotarli pod drzwi jego kwatery.
— Wybacz że tak bezpośrednio, ale dzisiaj prześpisz się ze mną. — Rzucił nagle, zatrzymując się pod pokojem. Metalowe drzwi miały na sobie plakietkę z jego imieniem, jednak coś tu nie pasowało.
Trochę pod nią było odbarwienie, zupełnie jakby umocowane było tam coś jeszcze. Może to jakiś były współlokator? Powinna zapytać, czy może lepiej się nie odzywać... Nie, to nie jest jej sprawa, po za tym, nie znają się nie wiadomo jak.
— Może najpierw na randkę zaproś. — Spojrzała na niego, a ton jej głosu był na tyle poważny, że nie wiadomo, czy żartuje czy faktycznie tak myśli.
— Teraz to ty byś chciała. — Parsknął. — Jutro załatwimy ci jakiś miły kątek, teraz jest już za późno. Pod wieczór dam ci znać, bo rano, oho HO, kochana, zrobimy sobie taką wycieczkę, że padniesz. — Uśmiechnął się pociesznie, a kącik ust femme mimowolnie się uniósł.
— Skoro tak, to niech będzie. Tylko żebym tego później nie żałowała.
— Ale że co? Wspólnej nocy czy wycieczki? — Poszerzył swój uśmiech, łapiąc za uchwyt drzwi. Jazz rozsunął drzwi z lekkim trudem, trochę zaniedbane to miejsce, ale nie powinna narzekać. Przynajmniej czysto jest.
— Masz dziwne poczucie humoru. — Odpowiedziała w międzyczasie wchodząc do środka.
Kwatera była pojemna, za duża jak na jednego mecha, w dodatku takiego małego rozmiaru. Ale Jazz może jest jak ziemskie chomiki, niby małe, a potrzebuje to to miejsca tyle i udogodnień. Ale teoria potwierdzi się dopiero gdy znajdzie gdzieś poidełko i porozrzucane trociny.
— Ja po prostu mam wielkie poczucie humoru i nie jestem takim zdechlakiem jak reszta, smutne życie jest no... smutne. — Wzruszył ramionami. — Rozgość się i nie krępuj, suka salsa el kasa czy jak to szło. — Machnął ręką, a następnie parsknął krótkim, ale szczerym śmiechem. — Co twoje to moje, a co moje to nie ruszaj jak to mawiają.
Yoru szybko wróciła do oględzin pomieszczenia. Czysto białe ściany z jedną pomalowaną. Nie była to zwykła farba akcentowa w innym kolorze niż reszta, a malunek. Wiele barw i kształtów, większość kompletnie losowa i bez żadnego składu, zupełnie jakby malowało to dziecko rękoma w przedszkolu.
Ale też brzydkie to nie było, to na pewno nie. Po prostu było to chaotyczne, ale widać, że ten co to malował miał ubaw.
Ogółem kwatera tego mecha była jednym wielkim chaosem i muzyczną graciarnią. Winyle na poukładane na półkach i niektóre zawieszone na ścianach, jako ciekawa ozdoba. Radia, wieże stereo stare i nowe, tego wieku i poprzedniego. Kilka wyeksponowanych gitar, dawno ruszonych przez czas czym świadczył szary, puchaty osad na ich powierzchni. Mikrofon i to nie jeden, płyty CD, jakieś DVD, Data-pady których przynależność co do miejsca stałego pobytu była nieznana, walały się po ziemi jak i na biurku.
Pokój był spory, ale w długości niżeli szerokości, a po prawo od drzwi można było zauważyć zalepioną ścianę. Czyli były to dwa pokoje przerobione na jeden, ciekawe. Na lewo stało łóżko dwupiętrowe, całkiem w rogu i robiło ono za graciarnie wszystkiego innego, a tuż obok niego było zwykłe, trochę większe.
Było znacznie bardziej zadbane, więc pewnie to jest jego główne miejsce spoczynku.
— Wybacz za stan mojego wysypiska, ale miałem mieć remont, przemeblowanie małe i takie tam... już kilka miesięcy temu-
Femme nic nie odpowiedziała, tylko przyglądała się mu gdy podchodził do drabinki prowadzącej na piętro łóżka. Wdrapał się na górę tak, aby uważać by nie spaść i zrzucił jakieś stare data-pady, trochę śmieci i nieużywanych materiałów na ziemie, tylko po to, aby za chwile wykopać to pod łóżko. Spojrzał na swoją robotę i uśmiechnął się pełen dumy.
— Domyślam się, że wolisz spać wysoko. — Odwrócił się do niej z tą swoją pocieszną mordką. — Także ten... Dobrej nocy, mam nadzieję że mnie w śnie nie zadźgasz? — Zażartował.
— Nie powinnam. — Parsknęła.
Femme ostrożnie wdrapała się na łóżko i położyła na nim byle jak, nie zwracała nawet uwagi na pozycje i wygodę. Gdy tylko dotknęła ciałem miękkiego materaca, od razu padła trupem. Trzecia wojna światowa gdyby wybuchła to by jej nawet nie wybudziła.
•
Sorry za trochę nudnawy rozdział 😔
Przez parę rozdziałów może się ten stan utrzymywać i być trochę więcej dialogów i ogólnych pogadanek, ale jak to mówią, to tylko cisza przed burzą.
.
🐈⬛ Ravage 🐈⬛
Kicia. Kicia morderca.
Nie no, on by mi rękę odgryzał, a ja bym go głaskała.
Wgl taki fun fact, w pierwszych etapach rozwojowych Genesis AU, Ravage miał być samicą, ale ostatecznie zmieniłam, że to Laserbeak jest samiczką, a kici kici zostanie z balls.
•
Słowa: 2936
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top