Rozdział 8 • Domestykacja

Minęło kilka ładnych godzin po tym co stało się na feralnym patrolu Yoru i Barricade'a, nim predaconka zdążyła odzyskać przytomność. Nie wiedziała co się dzieje, gdy powoli otworzyła optyki, pierwszym co ujrzała była zatoka medyczna. Tylko jak się tu znalazła?

Czy to wszystko było jedynie bardzo realistycznym, głupim snem? Lub i nawet koszmarem. Podniosła się do siadu, a raczej próbowała, bo gdy tylko przeniosła część swojego ciężaru na rękę, odczuła nieznośny ból. Spojrzała w tamto miejsce, miała zabandażowany cały bark. Prymitywna, ale wystarczająco skuteczna metoda na radzenie sobie z wyciekiem.

To jednak potwierdza to co się stało. Tylko co robiła w zatoce medycznej? Nadal nie ma odpowiedzi. Ostatnim co pamięta, to swoje wyjątkowo nieudolne starcie z Barricadem...

Czy to on to ją tutaj przyprowadził? Tylko po co i czemu nie zabił na miejscu. Pewnie przyprowadził ją Megatronowi, żeby wkupić się w łaski swojego Pana, jak wierny piesek którym jest. Tsk, kundel.

Jeśli ta teoria jest prawdziwa, to musi się stąd szybko zabrać póki jeszcze nie straciła łba lub iskry. Może i gada, że śmierci się nie boi, ale to nie znaczy że chce jeszcze podawać rękę Primusowi we wrzechiskrze.

Choć po tych wszystkich latach na robieniu dla decepticonów, to prędzej Unicron zaprosi ją na kawę i ciasteczka.

Yoru powolnymi ruchami stanęła na ziemi. Dalej czuła się słabo, dlatego starała się nie wykonywać gwałtownych ruchów, co było trudne ze względu na to, że chciała się znaleźć jak najdalej i jak najszybciej poza zasięgiem gniewu Megatrona. W końcu pomogła Autobotowi rozwalić jego niezwykle ważne i cenne plany.

Szła po cichu w stronę wyjścia zatoki medycznej. Wystarczy dostać się na lądowisko, a stamtąd uda jej się polecieć w siną dal, a gdy znajdzie się w wystarczająco dalekiej odległości od decepticonów, będzie mogła opracować dalsze działania. Tak, to jest dobry plan, a przynajmniej nie najgorszy.

— A ty gdzie się wybierasz? — Usłyszała nagle za sobą głos.

Niech to pech, jak na złość Knockout musiał akurat wyleźć ze schowka z aparaturą medyczną. Albo raczej nie pech, a po prostu usłyszał, że już się obudziła.

Odwróciła się, aby spojrzeć na niego. Stanął w progu małego pomieszczenia i oparł się o framugę drzwi, spoglądając na nią ze swoim wiecznym, flirciarskim uśmiechem. Tylko tego było jej jeszcze trzeba...

— Ja, um... Wychodzę nie widać?

— Widać, widać. Tylko mnie ciekawi gdzie, powinnaś odpoczywać to po pierwsze, a po drugie to jak tylko wstaniesz to miałem cię zaprowadzić do Megatrona. Taki rozkaz dostałem. — Wzruszył ramionami i odbił się od framugi, aby podejść do niej.

— Do M-Megatrona? Po co? Mówił coś? — Zająkała się słysząc to, wezwania do Megatrona nigdy nie świadczą o czymś dobrym, a raczej o czymś bardzo złym. Nie dobrze.

— Kompletnie nic. — Pokręcił głową w przeczeniu. — Soundwave mi tylko przekazał rozkaz i tyle byłoby z mojej wiedzy. — Stwierdził. Jego postawa była... normalna. Jakby nic się nigdy nie stało. Czy Knockout o niczym nie wie? A może tylko udaje?

Zaczyna się denerwować, nie wie komu ufać a komu nie. Teraz wszystko wydaje się takie skomplikowane, jak sytuacja bez ani jednego wyjścia. Cholera.

— Na pewno nic nie wiesz? Musisz coś wiedzieć. — Warknęła kładąc uszy płasko, jej głos przeciekał paniką i paranoją.

— Spokojnie, kobieto. — Uniósł dłonie na wysokości głowy w geście poddania. —  Raz mech próbuje być miły, a ta z japą wyskakuje. Femme nie dogodzisz... — Westchnął kręcąc głową rozbawiony.

Medyk zaprowadził Yoru na mostek, gdzie miała spotkanie z Megatronem. Oczywiście nie obyło się bez prób odejścia pod pretekstem w stylu "zapomniałam czegoś" i tym podobnym. Każda z nim kończyła się fiaskiem, a nieuniknione było coraz bliżej. Ciężko było ją przekonać przed wejściem do pomieszczenia.

Gdy znalazła się już w środku i jej optyki napotkały tą płonącą w optykach Megatrona złość, wiedziała, że był już o wszystkim poinformowany. Jest źle, jest tragicznie. Co ma teraz zrobić?

Knockout zostawił ją i odszedł sobie trochę dalej po tym, jak oznajmił w swoim teatralnym wręcz stylu. Eh, on zawsze musi robić z siebie widowisko, nawet jeśli sytuacja nie jest odpowiednia. Typowy Knockout.

Przełknęła ślinę na tyle głośno, że chyba każdy znajdujący się na mostku con to usłyszał. Tyle negatywnych emocji teraz odczuwała. Strach, stres, była pewna, że zaraz padnie trupem, jak nie z rąk Megatrona to po prostu iskra jej stanie. Ale nic, raz się... żyje?

Próbowała coś powiedzieć, ale żadne słowo nie potrafiło opuścić jej przetwornika mowy. Jak się zachować w tej sytuacji i ją jakoś przetrwać? Kogo ona oszukuje, nie da rady. Ten dzień będzie jej ostatnim.

Nie ważne co się stanie, będzie walczyć mimo przeciwności losu. A może się w końcu podda, w końcu zawsze mówiono jej jaka to ona bezwartościowa, oszukiwano ją, bawiono się jej uczuciami... Smutek powoli zaczął przyćmiewać strach.

To nie była śmierć jaką sobie wyobrażała.

Minęła spora chwila, podczas której trwała w bez ruchu i kompletnej ciszy, niczym jakaś figura woskowa. Megatron widząc, że Yoru nie zamierza się nawet głupio tłumaczyć i próbować załagodzić sytuacje, domyślił się że femme poddała się. W końcu.

Ale teraz jest już za późno.

Lord wszystkich decepticonów powstał ze swojego siedziska kapitańskiego i powolnym, acz pewnym siebie krokiem zaczął zmierzać w jej kierunku. Dumny i spokojny na pierwszy rzut oka, jednak Yoru dobrze wiedziała co się święci.

Gdy tylko znalazł się praktycznie na wyciągnięcie ręki, uszy Yoru opadły w uległym geście, a ona sama zwróciła głowę ku ziemi. Czekała na najgorsze, nie mogąc nic już zrobić.

Nawet gdyby próbowała walczyć, jest sama na statku pełnym decepticonów, które dla Megatrona wskoczą w ogień. Byli zbyt lojalni i zaślepieni przewagą którą posiadają nad swymi wrogami, czuli się zbyt pewnie. Wyprało im już kompletnie procesory.

— Spodziewałbym się wszystkiego... Wszystkie decepticony bym podejrzewał — Oprócz Soundwave'a rzecz jasna. — o bratanie się z wrogiem, ale ty? Sojusz z autobotami... — Srebrny mech pokręcił głową z załamaniem. — Wszyscy dobrze wiemy co czeka zdrajców. Nie zasługujesz nawet na poprawną egzekucje, śmierć poniesiesz tu i teraz, bez honoru.

Mówiąc to uniósł rękę z działem fuzyjnym w jej kierunku, a jego wnętrze rozświetlało się coraz bardziej i bardziej. Wyczuwalny gorąc lecący od wielkiej lufy zwiastował koniec...

A jednak koniec nie nadszedł.

Ku zdziwieniu Yoru i irytacja Megatrona, drzwi do sali otworzyły się, a ciężkie kroki zwiastowały przybycie Shockwave'a. Ten to ma wyczucie, jednocześnie okropne i świetne.

— Lordzie Megatronie, nie musimy zniżać się do ostatecznego rozwiązania, mam pewien pomysł, jednak chciałbym omówić go na osobności. — Oznajmił cyklopi con, czym zaintrygował Megatrona. Jaki pomysł może mieć Shockwave? Z pewnością jakiś szalony i pozbawiony jakichkolwiek moralności.

Takie pomysły najbardziej podobał się Lordowi, stąd Shockwave stał na drugim miejscu, blisko za Soundwavem w kwestii ulubionych decepticonów. Cała reszta nie liczyła się, reszta była zbyt tępa, by nawet depnąć na któryś ze stopni ulubienia.

Jakiś czas później Shockwave zaprowadził te dwójkę do swojego laboratorium. Ku zaskoczeniu Yoru nie została w żaden sposób zabezpieczona, co oczywiście nie znaczy że Megatron jej bacznie nie obserwował.

— Więc... Zamieniam się w słuch, Shockwave. Cóż za szalony plan siedzi ci w głowię tym razem? — Zapytał były gladiator, na co naukowcowi błysnęła na mała, niepokojąca iskierka w czerwonym oku.

— Na pewno Lord słyszał o pewnej procedurze, o domestykacji, jeśli mam być dokładny.  — Oho, Megatron tylko usłyszał to jedno, niby niegroźne słowo, ale ci co wiedzą co ono znaczy, dobrze zdają sobie sprawę z tego na czym ono na prawdę polega. — Nie chciałem proponować jej wcześniej bo to skomplikowana i ryzykowna procedura, ale skoro sprawy potoczyły się w tą stronę, nielogicznym byłoby nie spróbować.

Yoru w chwili gdy usłyszała to słowo, zatrząsła się w zgrozie. Oj nie jest dobrze, sytuacja jest BARDZO nie fajna. Domestykacji nie spodziewała się nawet po nich.

Domestykacja to chory zabieg, którego podejmują się tylko najgorsze, najbardziej spaczone umysły. Cały proceder wykonuje się na transformerze, który posiada przynajmniej jedną formę animalistyczną.

Zaczyna się go od usunięcia lub wystarczającemu uszkodzeniu modulatora tak, aby pacjent nie mógł już więcej transformować, a ciało na stałe zostało w formie zwierzęcia. Pierwszy krok do odebrania resztek godności i człowieczeństwa - albo raczej roboczeństwa?

Kolejnym etapem, który akurat nie grozi biednej Yoru, to modyfikacja przetwornika mowy tak, aby pozbyć się możliwości porozumiewania. Zamiast tego, obiekt jest jedynie w stanie wydawać odgłosy typowo zwierzęce. Mruczenia, warczenie, skomlenie. Jednak żaden z tych dwóch nie jest tak ważny, jak ostatni z etapów...

Wymazanie wspomnień. Ostrożne uszkodzenie procesora, reset lub kompletne przeformatowanie go do tego stopnia, że taki predacon lub każdy inny zwierzęco-podobny transformer nie pamięta nic. Wszystkie lata życia, wszystkie wspomnienia z tego gdy jeszcze był świadomym transformerem po prostu znikają. Pozwala to na pełne zezwierzęcenie, a co za tym idzie, możliwość kształtowania na nowo.

Tyle możliwości, aż łezka w oku się kręci. Megatron szybko zaczął sobie wyobrażać, jak na najróżniejsze sposoby mógłby ją sobie wytresować. Uczynić na każde skinięcie małego palca.

— Czy taka lobotomia nie uszkodziła by jej za bardzo? Nie wiemy jak będzie zachowywać się zezwierzęcony predacon, może stać się niebezpieczna. — Zapytał, chcąc dopytać o możliwe skutki uboczne.

Mroczny energon z możliwością kontroli to jedno, ale takie zaczynanie od początku? Co gdyby predacon obudził się bez wspomnień, w nowym, nieznanym mu jeszcze miejscu i kompletnie zwariował, niszcząc wszystko na swej drodze?

W końcu to nie jest mały kotek który chwile na ciebie będzie syczeć, podrapie i się w końcu uspokoi gdy dasz mu jego ulubiony przysmak, a wielki gad, którego przodkowie byli tak potężni, że dopiero wielki kataklizm zdołał zakończyć ich rządy.

— Tak, jest pewne ryzyko, choć bardziej martwiłbym się resztą poddanych. Mogliby nie zrozumieć wyższych celów i uznać takie działania za zbyt ekstremalne, a co za tym idzie, mogliby zacząć wątpić w twoje przywództwo. — Stwierdził, całkiem słusznie w dodatku.

— A co za tym idzie, mogliby wszcząć bunt... Nie mniej jednak jestem w stanie podjąć to ryzyko. Znam wiele sposobów na przekonanie ich co do konieczności tego-

Przerwał nagle, gdy po pomieszczeniu rozległ się metaliczny huk. Obaj spojrzeli w miejsce z którego doszedł głośny odgłos tylko po to, aby zobaczyć jak femme próbuje się przedostać na korytarz, w momencie w którym byli zajęci ustalaniem dalszych planów. Stała już w progu otwartych drzwi, gotowa do ucieczki.

Niby taki zwinny i cichutki predacon, a taki niezdarny akurat w tak ważnych momentach. Oh jakiego ona ma dzisiaj pecha... Jak zawsze udawało jej się, powiedzmy, wychodzić cało z nawet najgorzej wyglądających sytuacji, to teraz szlag by to wszystko trafił.

— Shockwave, przygotuj się do operacji. — Polecił i skierował kroki w kierunku swojego królika doświadczalnego.

Yoru widząc, że znajduje się na przegranej pozycji, szybko złapała za panel kontrolny drzwi i z pomocą swoich "magicznych" elektryzujących zdolności uszkodziła go, dzięki czemu drzwi zatrzasnęły się z hukiem po tym, jak ona sama zdążyła uciec na drugą stronę.

Zyskała chwile czasu i jeszcze bardziej rozwścieczyła Megatrona, można by uznać to za sukces. Bardzo malutki sukces.

Wycofując się powoli, odwrócona w stronę zamkniętego przejścia, a plecami do ściany, nie zauważyła jak za nią przechodzą Skywarp i Thundercracker, na których niestety wpadła, ledwo utrzymując się na nogach. Odbiła się od klatki piersiowej Skywarpa, a ten spojrzał na nią unosząc jedną brew w zdziwieniu.

— A ty co taka wystraszona? — Zapytał, jednak odpowiedź nadeszła sama. Drzwi od laboratorium dosłownie wyleciały w powietrze i z wielkim impetem uderzyły w ścianę naprzeciwko.

Głośny huk odbił się ścianami korytarzy, roznosząc się chyba po całym statku. Skywarp ku zdziwieniu femme i swojej tymczasowej niewiedzy z całej sytuacji, chwycił ją za ramie i z pomocą swojej teleportacji zabrał ich dwójkę z pola rażenia drzwi. Thundercracker musiał sam sobie radzić, ale był na tyle ogarnięty, że dla niego taki szybki unik nie był problemem.

Yoru szybko wyrwała ramie z uścisku seekera co jedynie go zaskoczyło, ten jej życie ratuje, a ta co? Ani dziękuję, ani nawet pocałuj w dupę. Nie przejęła się nietęgą miną mecha, miała większe zmartwienia na głowie, niż jego urażone męskie ego.

Nie tracąc czasu udała się BARDZO szybko w kierunku lądowiska. Musiała się wydostać z Nemesis póki jeszcze ma pracującą iskrę i to na swoim miejscu. Za sobą usłyszała głośne kroki. Po samym sposobie stawiania ich, było wiadomo że z Megatrona kipie wściekłość.

— A wy na co się tak patrzycie?! ZŁAPAĆ JĄ! — Ryknął wściekły na seekerów, a oboje spojrzeli się na siebie wystraszeni. Często widzieli złego Megatrona, jasne, ale nigdy nie AŻ TAK złego. Z początku nie wiedzieli co mają zrobić.

Tym bardziej Thundercracker. Przecież nie chciał, żeby stała się jej jakaś większa krzywda, a nawet kibicował jej. Gdyby mógł, pewnie sam pomógłby femme opuścić Nemesis, ale to równałoby się z tym, że jego również nazwano by zdrajcą.

Po za tym nie chciał narażać się Skywarpowi, chyba by go to zabiło.

Megatron widząc, że ani jeden ani drugi nie potrafią się zmobilizować do działania, sam postanowił zadziałać. Uruchomił alarm na jednym z paneli sterowania, a już po chwili czerwone światełka zaczęły rozświetlać korytarze statku wojennego, oznajmiając załogę o jakimś incydencie.

Minęło kilkanaście minut na błądzeniu, bo szukanie tego jednego pomieszczenia którego akurat potrzeba w panice, nie należało do najprostszych zadań. Dopiero gdy Yoru udało się dostać na lądowisko, położyła dłonie na kolanach i dała sobie chwile żeby odetchnąć z ulgą. Czuła się już bezpiecznie, była na miejscu, wystarczyło odlecieć.

Taaa... Pośpieszyła się z tym bezpieczeństwem. Dosłownie chwile po tym jak znalazła się na lądowisku, musiała odskoczyć na bok gdy pocisk energetyczny z działa fuzyjnego trafił tuż pod jej nogami. Nawet odetchnąć jej porządnie nie dadzą.

Szybko odwróciła się żeby nie stać plecami i poświęciła niewielką chwilę na ocenę sytuacji w której się znajduje. Mhm, sytuacja jest chujowa, bo inaczej nazwać się tego nie da.

Megatron stał dumnie na czele niewielkiego szwadronu lotników. Przygotował się na ewentualny pościg w przestworzach, więc sam nie wierzy, że predacon podda się po dobroci.

— Ostatnia szansa aby się poddać, a może uda się nam to rozegrać bez zbędnych ofiar. — Przemówił, o dziwo znacznie spokojniej niż przedtem.

Zupełnie jakby próbował ją łagodnie przekonać, że tak na prawdę nie ma złych zamiarów. Nadal uważa ją za głupią na tyle, że nie będzie próbować niczego śmiesznego. No to się dzisiaj zdziwił, bo z jej inteligencją jeszcze nie jest aż tak źle.

Yoru transformowała. Nigdy w swoim życiu nie wyobrażała sobie, że musiałaby użyć formy bestii przeciwko jej Lordowi. Teraz już nie jest jej Panem, tylko wrogiem, takim samym jak wszyscy na tym okropnym świecie, pozbawionym jakiejkolwiek moralności.

Teraz to tylko jakoś przetrwać i nie dać się złapać albo zabić...

.

— Hej, wszystko w porządku? — Mocne uderzenie w bok wyrwało Jazza z myślenia.

Mech syknął na tego kto śmiał go tak brutalnie szturchnął, mniejszy jest, jego boli dwa razy bardziej. Spojrzał na Sideswipe'a, który okazał się być winowajcą.

— Tak, tak... Zamyśliłem się tylko. — Odpowiedział chcąc go zapewnić w tym, że jest okej, jednak wymuszony uśmiech jaki mu posłał, nie był przekonywujący.

— A już się zacząłem bać, że coś się dzieje. Bo w końcu wygraliśmy, nie? Takiego zwycięstwa autoboty dawno nie zyskały, udało nam się odbić Jetfire'a. — Wskazał otwartą dłonią na idącego przed nich Optimusa, który wspomagał seekera w marszu. — A dzięki tobie pozbyliśmy się tego mrocznego szajsu, z którym nie wiadomo co cony chciały zrobić.

No właśnie nie tylko dzięki Jazzowi... cały czas myśli o tamtej sytuacji. Czemu ona mu pomogła? Czemu ryzykowała życiem, reputacją, swoją cieplutką posadką u decepticonów ryzykowała, aby mu pomóc? Autobotowi. To było dla niego kompletnie niezrozumiałe, nie mógł tego pojąć.

— Sideswipe, daj mu już spokój. Zmęczony jest jak my wszyscy, nie musisz robić Jazzowi przesłuchania. — Odezwał się idący przed nimi Sunstreaker.

Jak zwykle nie był w humorze, tym bardziej, że to na niego padł honor zostania najbardziej pokiereszowanym. Biedny miał całe plecy podrapane, lakier odchodził z miejsca i dodatkowo zdobiły je liczne wgniecenia po spotkaniu pierwszego stopnia z nierówną skałą.

— Tylko się upewniam, że jest w porządku. Też byś czasem empatii użył. — Parsknął na brata, a w odpowiedzi dostał złowieszczą ciszę.

— Pamiętaj, że my pokój dzielimy. Będziesz spać na korytarzu pod drzwiami, obiecuje ci to.

— Nie pierwszy raz mi to obiecujesz, heh.

Głośny huk nagle przerwał im braterskie przekomarzania. Jakby wybuch który miał miejsce gdzieś blisko, jednak słychać go było... z góry? Prime idący na czele jako dumny lider, zatrzymał się, czym samym bezgłośnie rozkazał reszcie zrobić to samo. Ich powrót do bazy chyba przedłuży się trochę.

Nim lider zdążył coś powiedzieć, dać jakieś polecenie w związku z tym wybuchem niewiadomego pochodzenia, kolejny odgłos dobiegł ich audio-receptorów. Świst, równie głośny. Krótko po nim ukazało się również źródło.

Predacon, lecący z nieba niczym meteoryt. Towarzyszył mu dym, wydobywający się z jednego ze skrzydeł które było wyraźnie uszkodzone, tym bardziej że "błona" która powinna znajdować się między elementami odpowiadającymi za długie palce skrzydeł, była nieaktywna.

Trochę za spadającą bestią wyleciały trzy cybertrońskie odrzutowce, goniąc uciekiniera. To zapewne one były odpowiedzialne za tak poważne uszkodzenia.

— Decepticony walczą ze swoimi? — Skomentował Ironhide. Czarny mech szedł blisko Optimusa, pomagał mu z Jetfirem.

— Nie pierwszy raz. — Dopowiedział Sunstreaker.

Autoboty ustalały co zrobić z tym co widziały, i czy w ogóle powinny coś z tym robić. To nie powinno ich obchodzić, nie ma co się mieszać w nie swoje sprawy, nie ważne jak bardzo byłyby ciekawe. Choć z drugiej strony informacje o tym co się dzieje z ich wrogami, tym bardziej gdy właśnie widzieli jak vehicony zestrzelają predacona. PREDACONA. Coś jest mocno na rzeczy.

Jazz szybciutko doskoczył do Optimusa. Nie wiedział czemu, ale musiał zobaczyć co się stało. Czuł, że to może mieć coś wspólnego z nim. W jednej chwili predacon pomaga mu, przedstawicielowi wrogiej frakcji, a za chwile zostaje poważnie zestrzelony z nieba i pada na ziemie z chmurą czarnego dymu za sobą.

Czy czuje się winny tej sytuacji? Może trochę, ale nikt jej nie kazał tego robić, sama jest sobie winna... Tylko skąd to uczucie, że musi sprawdzić co z nią. Nie może przestać myśleć o chwili w której pomogła mu, dzięki czemu misja powiodła się.

W końcu to po części dzięki niej, więc nie może zbierać wszystkich pochwał, jednak powiedzenie o tym reszcie byłoby trudne. Nie wiadomo jakby mogli zareagować na to, że decepticon go wspomógł i nie chodzi tu jedynie o to, że jego duma mogłaby na tym odrobinę ucierpieć.

— Optimusie, warto to sprawdzić. Jeśli decepticony próbują pozbyć się predacona, być może jest szansa, że uda nam się namówić ją do dołączenia do nas. Pomyśl sobie, predacon po naszej stronie byłby dużym plusem, zyskalibyśmy jeszcze większe szanse na dalsze zwycięstwa. — Zaproponował, na co Prime trwał chwilę w ciszy. Nie długo, bo Ironhide musiał wtrącić swoje trzy grosze.

— Chyba na łeb upadłeś, że dobrowolnie  podejdziemy do predacona. Naszym priorytetem powinno być dopilnowanie, aby Jetfire był bezpieczny bo jakbyś nie zauważył, jest ciężko ranny. — Odpowiedział wyjątkowo opryskliwym jak na niego tonem.

— Ironhide. — Wtrącił lider, tym samym przywracając zbrojmistrza do porządku. — Jazz ma rację. Nawet jeśli nie przekonamy jej do swoich zamiarów, to powinniśmy się dowiedzieć co dzieje się wśród decepticonów, skoro chcą pozbyć się swojego jedynego predacona. Bestia bez właściciela może być jeszcze groźniejsza, niż gdy jest po którejkolwiek stronie. — Jazz słysząc to uśmiechnął się ze zwycięskim uśmieszkiem na twarzy. — A ty Ironhide będziesz towarzyszyć Jazzowi, gdy ja i bliźniaki zajmiemy się Jetfirem.

— Ale-

— Bez "ale" Ironhide. To rozkaz. — Przerwał szybko szykujący się wywód bota. — Tylko macie na siebie uważać i bez żadnych spontanicznych akcji. Ciebie się to tyczy, Jazz.

— Ta jest szefie! — Zasalutował żartobliwie i z uśmiechem poszedł w stronę tej katastrofy lotniczej, a biedny Ironhide człapał za nim niezadowolony.

Takim oto sposobem Jazz i Ironhide dostali nowe bojowe zadanie, choć Hide był BARDZO niepocieszony tym, że też musi iść. A było się nie odzywać...

Obaj po kilku minutach doszli do miejsca uderzenia, a ich optykom ukazał się leżący na ziemi predacon, a tuż obok vehicony, z blasterami gotowymi do działania. Bestia wydawała się być nieprzytomna. Nic dziwnego, uderzyła z taką siłą, że zwykły transformer pewnie by się przekręcił, ale dla niej to chleb powszedni.

Nie zmienia to jednak faktu, że predacon jest w niebezpieczeństwie, jest teraz odsłonięta i nawet nie może się obronić. Mogłoby to oznaczać jedynie śmierć, jednak nie dla tej gadziny.

Jazz, nim nawet Ironhide mógł powiedzieć choćby słowo, wyskoczył na spaloną ziemie i rozpoczął srogi ostrzał. Zdziwił tym swojego kompana, bo co to ma niby być za krzywa akcja? Miało być bez spontanów, tak jak powiedział Prime, ale ten nieeee, on wie lepiej.

Trzeba zrobić rozpierdziel, bo bez rozpierdzielu dzień jest stracony. Typowy Jazz.

Ale trzeba przyznać, że robotę robi ładną gdy się postara. Nim cony zdążył w ogóle zobaczyć co się dzieje, dwa z nich leżały już na ziemi z poprzepalanymi iskrami. Taki mały, a jaki morderczy.

Ostatnim vehicońskim żołnierzem zajął się Ironhide, czy samym osłonił Jazza gdy ten zajmował się tamtą dwójką i nie zwrócił uwagi, jak jeden z nich celuje mu w plecy. Ładna kooperacja, bez żadnych trudności poradzili sobie tylko we dwójkę.

Biały bot podszedł do leżącego predacona po tym jak upewnił się, że teren jest już bezpieczny i nigdzie nie czai się więcej decepticonów. Głupi pomysł, zbliżać się do bestii? Jakby się teraz obudziła, to obaj mogliby stracić życie, tym bardziej gdyby się wystraszyła.

— Jazz, co ty wyrabiasz?! — Skarcił go Ironhide, szybko łapiąc za ramie. — Odbiło ci?

— Jest nieprzytomna, nic nie zrobi. — Odpowiedział poważnie, nawet na niego nie spoglądając. Uwolnił ramie i podszedł jeszcze bliżej, tak aby móc przykucnąć może z pół metra od masywnego ciała.

Wszyscy uważają Predacony za bestie, prawdziwe monstrum co sieje chaos i destrukcje... ale teraz kuca obok jednego, tego samego który wielokrotnie próbował ich powybijać i jest mu jej... żal. Najzwyczajniej w świecie żal.

Musiało dziać się na prawdę źle, skoro była skora do pomocy i ochrony autobota, tylko co tam się wyprawiało na tym Nemesis?

Jazz wyciągnął rękę w stronę szarego, łuskopodobnego pancerza i dotknął go. Oparł dłoń o powierzchnie predacona i o proszę, dalej posiada ją w jednym kawałku. Czuł, jak klatka piersiowa unosi się w spokojnym oddechu, optyki były szczelnie zamknięte nie pozwalając żadnemu światłu na dostanie się do środka.

Spojrzał wyżej, tam skąd wydostawał się dym. Czarny, gęsty dym wylatywał z turbin na skrzydłach niczym chmura burzowa. Było poważnie uszkodzone, najprawdopodobniej nie polata przez naprawdę długi czas.

— Zabieramy ją.

— Że co przepraszam bardzo robimy? — Dopytał Hide, nie będąc pewnym czy dobrze usłyszał. — Ty chyba faktycznie zwariowałeś.

— Zabieramy i koniec dyskusji, ona nigdzie nie poleci. Jak decepticony znajdą ją w takim stanie, to ją od razu zabiją. — Powiedział wstając z ziemi. Mówił całkiem na poważnie.

— To my powinniśmy ją dobić.

— Ironhide, nie sprzeczaj się ze mną. Pamiętaj, że jak Prime'a nie ma, to ja dowodzę i mówię, że ją zabieramy do bazy. Lepiej zabierajmy się za to od razu, predacony są ciężkie więc trochę się z tym namęczymy.

Jazz nie lubił używać karty dowódcy, zawsze był wyluzowany i uśmiechnięty, że nawet boty nie pamiętały, że robi za prawą rękę Optimusa. Niestety, czasem musiał zrobić groźną minę, aby przekonać o swoich racjach, lub zmotywować kogoś do działania.

A teraz ciężkim wyzwaniem będzie przeniesienie tak wielkiego cielska do bazy...

.

Ale ja was ostatnio rozpieszczam, mój Boże, ile rozdziałów.

.

🧨 Blitzwing 🧨


Blitz w trzech odsłonach, mordka kochana.

Słowa: 3770

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top